Strona 1 z 1

Między świętością, a grzechem

: Sob Kwi 05, 2025 7:03 pm
autor: Vatisinari
Tego dnia Vatisinari spędzał swój ostatni dzień w mieście przed długą podróżą. Było dziś bardzo ciepło, dlatego zaraz po przebudzeniu fellarianin uśmiechnął się pod nosem i zmówił modlitwę do najwyższego, dziękując za wszystko, co dobre. Był podekscytowany, w końcu miał wyruszyć na samotną misję i stawić czuła wszelkim piekielnym plugastwom.
Najpierw jednak postanowił odwiedzić swoich przybranych rodziców w porze obiadowej. Nie mógł przecież tak odejść bez pożegnania i solidnego posiłku od mamy. Po drodze do nich spotkał w mieście kilku przyjaciół, z którymi zamienił parę słów oraz wiernych, którzy mieli pytania co do prowadzenia obrzędów pod jego nieobecność. Wszak wieść o jego wyprawie bardzo szybko rozniosła się po okolicy.

- Spóźniłeś się. Już prawie wystygło – wymamrotała matka zamiast przywitania, gdy tylko naturianin przekroczył próg i wszedł do mieszkania.
- Trochę się zagadałem – odparł zgodnie z prawdą i potulnym uśmiechem.
Następnie zajął miejsce przy stole tuż obok ojca, który wydawał się pogrążony w myślach.
- Synu, zostań – stwierdził w końcu.
- Nie mogę ojcze. Muszę ciężko pracować, aby zasłużyć na miejsce w Planach. Aby zostać prawdziwym aniołem.
- Jak dla mnie zawsze będziesz moim małym aniołkiem – powiedziała kobieta, dołączając do stołu, co speszyło nieco w pełni dorosłego Vatisa.
Odchrząknął nieco i szybko zmienił temat.
- A co u żony pana Akharo? Lepiej?
- Niestety, odeszła parę dni temu. Niech Pan ma ją w swojej opiece – westchnęła matka – Synu, rozumiem, że nie odwiedziemy Cię od tej wyprawy, ale obiecaj, że wrócisz.
- Obiecuje – powiedział pewny siebie – Miejcie wiarę.

Wieczorem, jeszcze przed zachodem słońca naturianin opuścił Rododendronie. Tuż za bramą rozłożył swoje skrzydła i aby czym prędzej wzbić się w powietrze zaczął biec przed siebie, a po chwili jego nogi oderwały się od ziemi. Krajobraz w dole stawał się coraz bardziej odległy. Vatis lubił być wysoko, wśród chmur. Często wyobrażał sobie, że może pewnego dnia wzleci tak wysoko, iż sięgnie samych Planów. Jednakże to były dziecinne i nierealistyczne marzenia. Aby zrealizować swój cel, musiał dać z siebie wszystko, a nawet więcej.
Doskonale wiedział, iż diabły, łowcy czy upadli potrafią być wszędzie. Kryją się w lasach, miastach i dolinach. Każdy zły, choć w inny sposób. Fellarianin chciał oczyścić ten świat ze zła. Wierzył, iż Pan nad nim czuwa i z pewnością obserwuje jego poczynania. Może pewnego dnia go wynagrodzi.
Vatisinari pozostał w powietrzu, dopóki słońce nie skryło się za horyzontem. Dopiero gdy nadeszła noc wylądował on gdzieś na nizinie arkadyjskiej w pobliżu niewielkiego lasu. Tam też postanowił spędzić noc. Do Renidii miał jeszcze kawał drogi do przebycia i zapewne, gdyby wyruszył z rana, nie musiałby robić postoju, ale z drugiej strony był zbyt uparty, aby poczekać choćby tę parę godzin dłużej.
Znalazł dogodne miejsce pod jednym z bardziej rozłożystych drzew i wyciągnął koc. Nie spodziewał się nikogo w okolicy. Zewsząd otaczała go natura, czuł się bardzo swobodnie, a dzikich zwierząt w ogóle się nie obawiał.