[Wieża Taegana] Pokaż kotku, co masz w środku
: Pią Lis 29, 2024 7:46 pm
Trudno byłoby normalnej istocie żyć w takim miejscu. Zewsząd na upadłego anioła spoglądały oczy - pływające w szklanych słojach gałki, które akurat mężczyzna miał okazję zebrać przy paru swoich nieudanych eksperymentach. Co chwilę młodzieniec o skromnym imieniu Dish przynosił mu martwe lub na wpół zjedzone zwierzęta. Chłopiec chciał się uczyć medycyny, żeby móc kiedyś uleczyć swojego ciężko chorego ojca, a Taegan nie miał serca mu odmówić. Jednocześnie anioł próbował sam wynaleźć lekarstwo na dziwne schorzenie starego melepety, albowiem jego skórze towarzyszył ropień, którego piekielny nigdy w życiu nie widział. Zero gorączki, zero stanów zapalnych - po prostu paskudne plamy na twarzy, okropna wysypka i brzydkie ropienie. Taegan, mimo że w swoim długim życiu widział wiele, nigdy nie spotkał się z taką odmianą choroby.
- Czy da się wyleczyć tatę magią? - pytał młody Dish co jakiś czas, mając nadzieję, że w końcu Taegan się przełamie.
- Nie - odpowiedział anioł. Poniekąd nie kłamał, albowiem taka magia życia mogłaby jedynie uśmierzyć ból, cofnąć chorobę na kilka minut lub nie daj Prasmoku całkowicie odmienić starego. - To choroba typowo genetyczna, więc musielibyśmy zmienić coś w konstrukcji genów twojego taty. Robienie tego magią jest zbyt niebezpieczne, ponieważ byle błąd może doprowadzić do poważnych konsekwencji. A wiemy już, że to nie jest zaraźliwe, więc spokojnie. - Tu Taegan spojrzał na młodego, pewien swoich słów. Dish kończył w tym roku jedenaście lat i nie zapowiadało się, żeby miał to samo, co jego ojciec. Anioł kończył właśnie mieszać jedną z probówek i spojrzał na nią pod słabe światło. Zazwyczaj pochodnie w jego laboratorium połyskiwały dość zielonkawym światłem, za to niesamowicie mocnym. Piekielny uśmiechnął się pod nosem.
- Masz, młody. - Podał probówkę Dishowi. - Przelej to do kubka przy stolnicy i zanieś swojemu ojcu. Na pewno nieco pomoże na ropnie.
Chłopiec nie krył radości, mimo że nie wiedział doskonale, co znajdowało się w mieszance. Bezgranicznie ufał Taeganowi i nie podejrzewał, że anioł mógłby dodać jakikolwiek składnik, który wywoła nagłą lykantropię u ojca młodzieńca. Zabawa genami tego starego pryka może w końcu usunąć jego tajemniczą chorobę, prawda?
Dish pobiegł zatem do drzwi, a anioł jeszcze długo nasłuchiwał jego donośnych kroków po kamiennych schodach.
- Jak on się nie boi po nich biegać… - szepnął do siebie mężczyzna, by następnie przysiąść przy jednym ze stolików i zacząć pisać kolejne wnioski. To już jego… który dzień? Rok? Od kiedy w ogóle nie miał żadnego kontaktu z rodziną? Ach, jakże intrygowało go, jak się ma Meliel… Ona przecież w ogóle nie miała okazji go zapamiętać. Ciekawe, co rodzice jej o nim opowiadali. “O tym marnym chuderlawcu”, powtórzył w myślach Taegan i zacisnął zęby. Nie zauważył nawet, kiedy duży kleks zalał mu większość papieru. Upadły anioł westchnął i wstał, aby podejść po nową kartkę, gdy w tym momencie usłyszał kolejne kroki. Plusem jego cudownych, kamiennych schodów było to, że dźwięk w korytarzu roznosił się od nich niesamowicie szybko i donośnie. Mężczyzna zmarszczył brwi, a następnie podszedł do drzwi.
- Dish? Czy to ty? - zapytał, ale nie otworzył drzwi. Tylko Dish by wparował tutaj bez pukania.
Przecież Taegan nigdy nie zamyka drzwi na klucz.
- Czy da się wyleczyć tatę magią? - pytał młody Dish co jakiś czas, mając nadzieję, że w końcu Taegan się przełamie.
- Nie - odpowiedział anioł. Poniekąd nie kłamał, albowiem taka magia życia mogłaby jedynie uśmierzyć ból, cofnąć chorobę na kilka minut lub nie daj Prasmoku całkowicie odmienić starego. - To choroba typowo genetyczna, więc musielibyśmy zmienić coś w konstrukcji genów twojego taty. Robienie tego magią jest zbyt niebezpieczne, ponieważ byle błąd może doprowadzić do poważnych konsekwencji. A wiemy już, że to nie jest zaraźliwe, więc spokojnie. - Tu Taegan spojrzał na młodego, pewien swoich słów. Dish kończył w tym roku jedenaście lat i nie zapowiadało się, żeby miał to samo, co jego ojciec. Anioł kończył właśnie mieszać jedną z probówek i spojrzał na nią pod słabe światło. Zazwyczaj pochodnie w jego laboratorium połyskiwały dość zielonkawym światłem, za to niesamowicie mocnym. Piekielny uśmiechnął się pod nosem.
- Masz, młody. - Podał probówkę Dishowi. - Przelej to do kubka przy stolnicy i zanieś swojemu ojcu. Na pewno nieco pomoże na ropnie.
Chłopiec nie krył radości, mimo że nie wiedział doskonale, co znajdowało się w mieszance. Bezgranicznie ufał Taeganowi i nie podejrzewał, że anioł mógłby dodać jakikolwiek składnik, który wywoła nagłą lykantropię u ojca młodzieńca. Zabawa genami tego starego pryka może w końcu usunąć jego tajemniczą chorobę, prawda?
Dish pobiegł zatem do drzwi, a anioł jeszcze długo nasłuchiwał jego donośnych kroków po kamiennych schodach.
- Jak on się nie boi po nich biegać… - szepnął do siebie mężczyzna, by następnie przysiąść przy jednym ze stolików i zacząć pisać kolejne wnioski. To już jego… który dzień? Rok? Od kiedy w ogóle nie miał żadnego kontaktu z rodziną? Ach, jakże intrygowało go, jak się ma Meliel… Ona przecież w ogóle nie miała okazji go zapamiętać. Ciekawe, co rodzice jej o nim opowiadali. “O tym marnym chuderlawcu”, powtórzył w myślach Taegan i zacisnął zęby. Nie zauważył nawet, kiedy duży kleks zalał mu większość papieru. Upadły anioł westchnął i wstał, aby podejść po nową kartkę, gdy w tym momencie usłyszał kolejne kroki. Plusem jego cudownych, kamiennych schodów było to, że dźwięk w korytarzu roznosił się od nich niesamowicie szybko i donośnie. Mężczyzna zmarszczył brwi, a następnie podszedł do drzwi.
- Dish? Czy to ty? - zapytał, ale nie otworzył drzwi. Tylko Dish by wparował tutaj bez pukania.
Przecież Taegan nigdy nie zamyka drzwi na klucz.