Strona 1 z 1

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Śro Sie 23, 2023 1:28 pm
autor: Lythania
        Zagłębie artystów było piękne. Zwłaszcza nocą, gdy mroczne byty nie wstydziły się brodzić we wspaniałej światłości tego miejsca - gdy mieszkańcy smacznie spali, to właśnie wtedy zaczynało się "życie”. A Lyrette wiele życiu nie zawdzięczała; zraniona i zagubiona zjawa zbierała więc z ulic innych zranionych i zagubionych, byleby tylko mogli poczuć ulgę w swym marnym jestestwie. W tej klatce, którą człowiek mógłby nazywać ciałem, Lythania nie miała za wiele do powiedzenia. W końcu to ciało Haeniyi, wampirzycy związanej z kapłanką paktem krwi, którego obie nie chciały.
Dlatego też, gdy nieumarła wparowała do dobrze znanego sobie miejsca, nie zastała tam za wiele osób. Tylko ci, którzy wiedzieli, że nie powinni z nią rozmawiać, odwracali wzrok. Nowe dusze lub osoby zaledwie będące przechodniami wlepiały zdziwiony wzrok w bandę, która zakłóciła im spokojne picie herbaty. Wówczas Lythania napawała się tym; tą niepewnością, co się dzieje, tym niemym zachwytem jej postaci… lub zaskoczeniem spowodowanym jej nienaturalnymi ruchami. Mimo pozornej płynności nóg kobiety, cały jej tułów zdawał się poruszać jak zepsuty zegar. Pasowała do tego miejsca jak diabeł do kościoła, albowiem mimo wszem i wobec panujących ciemności, tutaj świece i piękne żyrandole oświetlały kwitnące rośliny, a przesympatyczny satyr nie dawał po sobie znać jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie; kto ośmieliłby się nie zaufać tej koziej mordce w świecie tak wspaniałych zapachów liści oraz naparów, które mężczyzna przygotowywał z delikatnością jakoby opatrywał rany malutkiej wróżki.
        Banda, która weszła do herbaciarni, budziła wątpliwości nie tylko przez ruch i postawę zjawy. Towarzyszący jej wytatuowany mężczyzna oraz nienaturalnie wyglądająca dziewczyna przyciągały wiele szeptów - tak, szeptów. Wzrok mimo że utkwiony w Lythanii, nie pozwalał tak niegrzecznie wpatrywać się w pozostałe osoby w tymże otoczeniu.
        - Wujciu Filli - zaczęła kobieta - proszę, czy mógłbyś mi pomóc z nowymi duszyczkami? Mój drogi Gavrilo, o którym tak wiele ci opowiadałam - zjawa ułożyła dłoń na ramieniu wyżej wspomnianego mężczyzny - zapewne jest wykończony. Przesiadywał tak długo w więzieniu, wiesz. Ach, no i nie śmiem wspomnieć, że wszyscy jesteśmy spragnieni! Droga była tak długa i męcząca, nie mogłam niestety pozwolić sobie na to, aby być tutaj prędzej… - Ten monolog mógłby trwać i trwać, gdyby nie fakt, że Lythania już wcześniej próbowała nie zamęczyć swych nowych przyjaciół nadmiernym gadulstwem. Musieli jej zaufać bez obietnic, że mogą na nią liczyć. Acz Prasmoku i wszystkie gwiazdy, jakież to było męczące nie odzywać się i nie opowiadać im po drodze o wszystkim, co tu ujrzą! Gdy zaś w końcu znaleźli się w herbaciarni, zjawa mogła dać upust swemu słowotokowi i teatralnie przedstawić kolejną zdobycz:
        - Och, właśnie! To cudowne stworzonko znalazłam na ulicy. Samą, samiusieńką. Nie sądzisz, wujciu, że to okropne, wyrzucić na bruk tak piękną i wyjątkową istotę? No czyż nie zachwyca cię jej wygląd, wujciu Filli? Ach, ile bym dała, żeby chociaż trochę ci dorównać, moja maleńka. Jak cię zwą? - powiedziała, ujmując dłonie dhampirki. Wzrok Lythanii jednak nie odnalazł oczu dziewczyny ani nie spoczął na żadnym fragmencie jej ciała, bowiem kobieta prędko myślała o kolejnym ruchu.
        - Czy Lys jest u siebie? - zapytała, spoglądając na satyra. Nie czekała długo na odpowiedź, bowiem już pomknęła na tyle szybko, na ile mogła sobie pozwolić, na górę. - Ach, wujciu! Proszę, ugość ich jak własne dzieci. Zapewne zostaną z nami przez dłuższy czas, prawda, moi drodzy? Zostaniecie, prawda? Dostaniecie więcej niż możecie sobie wyobrazić, słowo daję. Jeślibyście mnie potrzebowali, będę za niedługo - dodała, aby następnie zniknąć w odmętach roślinności, kwiatów i wszelkich zapachów. Na tle tego wszystkiego Lythania sprawiała wrażenie chodzącego trupa, który biega po własnym pogrzebie i wita gości. Możliwe, że właśnie tak było.

***

        Górne pokoje nie wyglądały jakoś specjalnie - zwykły korytarz, o ile otoczone kwiatami ściany i barierki z pnączy można uznać jako normalne, prowadził do sypialni, którą zajmowali goście bądź osoby pracujące w herbaciarni. Lythania nie potrzebowała jednak snu, aczkolwiek nie odmawiała luksusów gościom odwiedzającym przybytek. Zwłaszcza swojemu ulubionemu dhampirowi.
        - Didi - rzekła, pukając w dobrze znane sobie drzwi. Nie otworzyła ich jednak, nie chwyciła za klamkę. Czekała, aż usłyszy choćby delikatny szmer w pomieszczeniu za ścianą, aby następnie dodać: - Proszę, chodź ze mną. Musisz poznać nasze nowe duszyczki.

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Śro Sie 23, 2023 5:44 pm
autor: Filli
        Satyr siedział samotnie przy jednym ze stolików w publicznej części swojej herbaciarni, rozkoszując się spokojem, który nastał wraz z nocą. Wnętrze kwiaciarni może i było równie pięknie jak zwykle, ale nie dało się ukryć różnic, jakie panowały po zmierzchu wewnątrz jego przybytku. W środku panowała atmosfera ciszy, każdy bowiem miał swoje powody, by nacieszyć się spokojem oferowanym przez “Dom Matki Natury”.

        Niektóre z krzeseł zajmowali ludzie zmęczeni, na skraju snu, którzy ściskali filiżanki w swych dłoniach i nachylali się nad nimi, okazjonalnie smakując znajdującego się w środku naparu. Jeszcze inni gonili za natchnieniem lub sobie znanymi terminami, zapijając zmęczenie jedną z silniejszych mieszanek, w międzyczasie pozwalając swoim dłoniom na dalszą pracę. Philosotenes obserwował kątem oka dwóch poetów, jednego przedsiębiorcę oraz artystę-amatora, którzy to zajmowali się swoim rzemiosłem przy swoich stolikach. Byli też ci, którzy przybyli tu sami lub ze znajomymi, by móc nad świeżą herbatą szeptać z innymi istotami i spędzić jeszcze jedną, bezsenną noc w cudzym towarzystwie.

        Filli zaś? Obserwował to wszystko i więcej, był to bowiem czas na to, by mógł w spokoju nacieszyć się pracą swoich podwładnych. Wielu naturian służących za obsługę już dawno udało się na spoczynek, wszyscy bowiem wiedzieli, że ruch w herbaciarni jest znikomy w porównaniu z natłokiem dnia. Tylko pojedyncza driada, jedna irminsulanka o aparycji płaczącej wierzby oraz dwie krydiany dało się zauważyć od czasu do czasu, nie było bowiem powodu, aby którakolwiek z nich krążyła wokół stolików. Zamiast tego czekały one cierpliwie, aż ktoś zawoła o jedną z nich, w międzyczasie starannie szykując kolejne porcje standardowych naparów, o które zostały poproszone przez gości. Jak dotąd nikt nie poprosił o coś specjalnego, to też nie było potrzeby, aby satyr osobiście zajmował się sporządzeniem czegokolwiek. Jego pracownicy byli starannie przez niego wyszkoleni w sporządzaniu zawczasu zaplanowanych mieszkanek, których było na tyle dużo do wyboru, co by nawet najwybredniejsza klientela mogła znaleźć coś dla siebie.

        Nie oznaczało to jednak, że marnował on swój czas na bujanie w obłokach. Na stole, który zajmował, znajdowały się liczne filiżanki z gorącą wodą, a obok nich niezliczone liście, płatki kwiatowe, a nawet łodygi i korzenie przeróżnych roślin. Była to ledwie ślepa eksperymentacja, polegająca na wymieszanie składników które, na podstawie jego wiedzy i intuicji, miały potencjał stworzyć coś pięknego, ale jak dotąd odnalazł on jedynie mieszankę, od której chciało mu się nadzwyczajnie kichać oraz napar, który idealnie imitował smak różanej herbaty, choć nie miał w sobie ani szczypty czegokolwiek kwiatowego. Może nie było to coś, co wzniesie jego herbaciarnie na nowe wyżyny, ale Philosotenes z uśmiechem na twarzy kontynuował swoje eksperymenty, zadowolony nawet z tak błahych odkryć jak te wspomniane wcześniej.

        Był też inny, mniej oczywisty powód czemu naturianin znajdował się w publicznej części budynku, co stało się oczywiste gdy dotychczasowy spokój zakłóciło przybycie Lythanii w towarzystwie dwóch innych osób. Ledwie się zjawili, a uśmiech satyra stał się szerszy, mimo że nie podniósł nawet wzroku z trzeciej filiżanki, którą właśnie przygotowywał. Na dobrą sprawę nie musiał tego robić, rośliny obecne dookoła już dawno bowiem zaczęły szeptać o plotkach niesionych wiatrem wprost od roślin doniczkowych spoza herbaciarni, o tym jak po dwakroć nieżywa zbliża się do jego przybytku w towarzystwie dwóch innych, trudniejszych do zidentyfikowania istot.

- Jak mógłbym odmówić gdy tak ładnie poprosiłaś? - Odpowiedział ciepło Filli, wstając od stołu i spoglądając w stronę, gdzie przystanęła zjawa wraz ze swoim towarzystwem. - Pomaga fakt, że serce mam jak futro, miękkie i niestroniące od innych. - Zachichotał po tym nadzwyczaj specyficznym pokazie poczucia humoru, w międzyczasie krocząc coraz bliżej, aż w końcu znalazł się w zasięgu ręki od nowo przybyłej trójki.

        Jego oczy wpatrywały się w nieznaną mu dwójkę wzrokiem czułym, jakby zapoznawał się od nowa ze swoim dawno zaginionym potomstwem. Wydawał się szczęśliwy, że tutaj przybyli i tak też się czuł, nie mógł się doczekać bowiem tego, aż porozmawia z nowo przybyłymi. W międzyczasie podążał za słowotokiem Lythanii, wpierw zwracając swoją uwagę na mężczyznę, Gavrilo, a później wraz ze zjawą skoncentrował się na młodej dziewczynie. Zjawa, ledwie zapytała o jestestwo dhampira, a wystrzeliła niczym z armaty, wpierw słownie, a ledwie sekundę później własnym ciałem, udając się na zaplecze w poszukiwaniu Lysa i pozostawiając za sobą jedynie kolejne kwieciste słowa. Philosotenes nawet nie zdołał jej odpowiedzieć, pozostało mu więc jedynie pokiwać głową na boki gdy upiorzyca zniknęła z zasięgu wzroku, wyglądając przy tym niczym istny wujek wystawiony na wybryki siostrzenicy.

- Nie przejmujcie się, sam znam ją od stosunkowo niedawna i wciąż próbuje się przyzwyczaić do tego, że żyje jakby za dwóch. - Powiedział Filli, spoglądając na mężczyznę i kobietę, z którymi został zostawiony, po czym zaoferował im szeroki uśmiech z delikatnym skinieniem głowy. - Jak słyszeliście, jestem Wujcio Filli, a to Dom Matki Natury, moja herbaciarnia. Tak długo jak tego zapragniecie, jest to też wasz dom, a ja będę waszym wujkiem, w związku z czym postaram się, aby nie zabrakło wam niczego, co jestem w stanie wam zaoferować.

        Po tych słowach odwrócił się i ruszył w stronę jednego z pustych stolików, po drodzę delikatnie muskając jeden z kwiatów. Ledwie kilka chwil później z zaplecza przyszły wszystkie naturianki pracujące o tej godzinie. Dwie kyrdiany podeszły do stolika, który wcześniej zajmował Filli i zaczęły ostrożnie zbierać obecne tam filiżanki i składniki, co by zanieść je z powrotem do prywatnej części budynku. Tymczasem driada w towarzystwie Irminsulanki już kierowały się do stolika, do którego zmierzał satyr, ustawiając pięć świeżo zaparzonych porcji herbaty. Mieszanka była pospolita, przywodziła zapachem i smakiem na myśl wiejski napar leczniczy, a co za tym idzie, niemal każdy mógł się jej napić, nie zawierała bowiem bardziej egzotycznych składników czy też nut smakowych. Była zarazem przygotowana z myślą o przydatności do spożycia przez każdą istotę, więc nawet jego bardziej unikatowi goście nie powinni mieć problemu z przełknięciem ciepłego wywaru, który im przyniesiono.

        Filli usiadł na jednym z krzeseł, a naturianki pracujące dla niego zadbały o to, by kolejne cztery krzesła były już ustawione i gotowe na przyjęcie pozostałych. Driada nawet zadbała o to, by jeden z kwiatów rosnących na powierzchni stołu zakwitł, na co satyr odpowiedział przyjaznym skinieniem głowy, odsyłając obydwie naturianki z powrotem na zaplecze gdzie czekały ich dalsze zadania. Gdy tylko upewnił się szybkim spojrzeniem dookoła, że nikt z pozostałych gości nie zakłóci ich spokoju, spojrzał w stronę dwójki, którą przed chwilą zaprosił do stołu.

- Moje pracownice naszykują dla was pokoje, które będą na waszą własność tak długo, jak tego zechcecie. A do tego czasu śmiało, zrelaksujcie się, napijcie się ciepłej herbaty i pytajcie, o co tylko chcecie. - Stwierdził radośnie satyr, rozkładając przy tym ręce tak, jakby zaoferował im świat, nawet jeśli tylko ten zawarty w ścianach jego przybytku.

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Czw Sie 31, 2023 9:27 pm
autor: Odyseja
Odyseja czuła na sobie te wszystkie spojrzenia. Dhampirzyca różnie do tego podchodziła, czasami zupełnie to ignorowała, ale innym razem, jak choćby teraz wolałaby jednak tego uniknąć. Schowała więc swoje zielone, rozczochrane włosy pod kapturem. Utkwiła również wzrok w podłogę. W tym miejscu światło odbijające się od roślin i całej tej zieleni zakłamywało barwy. Nie musiała się więc martwić o swoją niecodzienną karnację, jednakże siła przyzwyczajenia zwyciężyła. Dziewczyna na razie nic nie mówiła. Była ciekawa, dokąd trafiła i co ją teraz czeka. Mimo to nie czuła strachu, a raczej ekscytację.
Różowy satyr mocno ją zaskoczył. Na jego widok uśmiechnęła się nawet lekko. Przez moment miała wrażenie, że nie jest tu jedynym dziwadłem. Mężczyzna był niesamowity, nigdy wcześniej nie widziała takiej istoty.
Zapatrzona weń dhampirka zarumieniła się nieco z zawstydzenia, gdy Lyrette nazwała ją „cudownym stworzeniem” i spuściła wzrok zakłopotana. Zupełnie nie przywykła do tego, aby jej wygląd był aż tak wychwalany. Z lekkim uśmiechem godnym speszonej małolaty wystawiła dłoń w stronę Filiego w geście przywitania. Jej przeźroczysta skora wyraźnie ukazywała wszystkie kości jej delikatnych dłoni.

- Jestem Odyseja Roselila – przedstawiła się zarówno naturianinowi, jak i zjawie. Celowo wraz z nazwiskiem, skoro i tak już szargała dobre imię jej rodziny to dlaczego nie mogła robić tego z przytupem?

Dhampirka nie potrafiła zrozumieć jak zaledwie te dwie osoby, praktycznie dla niej obce potrafily sprawić by poczuła się jak w domu, a nawet lepiej. Tu nie było jej wrednych sióstr i ojca urażonego samą jej egzystencją na tym świecie. Na dodatek nie odstawała ze swoją dziwacznością aż tak. I co najważniejsze oni naprawdę jej tu chcieli, czuła to całym półmartwym sercem. Nic więc dziwnego, że energicznie pokiwała głową na tak. Chciała z nimi zostać na dłużej. Obietnice nagród były zbędne, Odys była gotowa na wszystko byle być jedną z tej dziwacznej grupki. Tak niewiele potrzebowała. Jedynie odrobiny akceptacji.
A tutaj przyjęli ją z otwartymi ramionami. Wujcio Fili od razu określił herbaciarnię jako ich nowy dom. Odys uśmiechnęła się pełna podekscytowana. To wszystko miało jakąś taką aurę tajemniczości, która natychmiast podbiła młodzieńcze serce dziewczyny, które wręcz pragnęło przeżyć jakąś przygodę. Nic nie mogło popsuć tej chwili. Niestety magia chaosu dziewczyny sprawiła, że jedno z pnączy w pewnym sensie ożyło i chwyciło ją za nogę, by w ułamku sekundy jednym sprawnym ruchem sprawić, aby dziewczyna zawisła do góry nogami. Cały jej płaszcz zwyczajnie się z niej zsunął, odsłaniając ciemne spodnie i prostą, czarną koszulę, która, choć nie była w żadnym razie zbyt niestosowna, to jednak długość rękawów ledwo sięgających do łokci jeszcze lepiej zaprezentowała nietypowy wygląd zielonowłosej.
Odys westchnęła zirytowana. Na jej twarzy opadły liczne splątane kosmyki włosów, które przysłoniły oczy dziewczyny. Stało się to dodatkowym utrudnieniem w trakcie usilnych prób wyswobodzenia się z uchwytu upartego pnącza.

- No puszczaj no – wymamrotała pod nosem, klnąc na swój pech. Bo nie mogło być idealnie, musiało coś pójść nie tak. Musiało.

W końcu po dobrych kilku chwilach szamotaniny Odyseja odzyskała wolność i od razu przeprosiła za zamieszanie. Usiadła do stołu jako pierwsza, wciąż zażenowana tym drobnym incydentem od razu zaczęła pić herbatę. Miała nadzieję, że nikt nie patrzy na nią z politowaniem albo drwiną wypisaną na twarzy. Przynajmniej ten napar był naprawdę smaczny. Dhampirka z trudem powstrzymała się przed wypiciem całości za jednym razem.

- Hm. Właściwie to ja mam kilka pytań – powiedziała do Fliego odrobinę niepewnie – Pana gościnność jest bardzo miła, ale co będziemy dokładnie robić w zamian? Chyba mi to umknęło.

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Czw Lis 14, 2024 10:39 am
autor: Lys
Światło księżyca i jednej samotnej świecy padało długimi promieniami na podłogę pokoju Lysa, częściowo oświetlając płótno, przed którym siedział. Lekki gwar rozmów prowadzonych piętro niżej dodawało jeszcze odrobinę ciepła ogólnej atmosferze; okazjonalny śmiech, jęk zawstydzenia bądź frustracji, zwykłe konwersacje. Innymi słowy, życie. Czysta esencja ludzkiej obecności, przytłumiona tylko odrobinę przez późną porę i ściany zbudowane z drewna o idealnej grubości dla komfortu osób szukających wytchnienia od towarzystwa, a jednak nie dość, aby całkowicie odizolować osoby w takim pokoju przesiadujące. Dla dość wrażliwych uszu Lysa była to idealna kombinacja.

Trzymanie pędzla weszło mu już w nawyk, nie wydawał się on aż tak obcy jak na samym początku. Linie nim prowadzone także były już stabilniejsze, i chociaż wiedział, że ma tendencję do uczenia się szybko, nie spieszyło się mu do perfekcji. Zawsze musiał jednak uważać na czas: nieskończone przemieszczanie się słońca po niebie stwarzało jedyne w swoim rodzaju momenty kolorystyczne, które w samej swojej naturze miały ulotność. Pośpiech w malarstwie nie był wskazany; nie było jednak też wskazane marudzenie, szczególnie w przypadku pracy przy świecach, które były równie skończone co światło dnia.

Jego obrazy nie były niczym szczególnym. Ostatnimi czasy wydawał się zafascynowany roślinnością, która tak chętnie przejmowała kontrolę nad każdą odrobiną wolnej przestrzeni w herbaciarni Wujcia. Lys próbował już skupić się na pojedynczych okazach, jednak zawsze czuł, że jest to niepełne odzwierciedlenie rzeczywistości: integralną częścią kawiarni był wszechobecny miszmasz gatunków, kolorów i zapachów. Jak mógłby skupić się tylko na jednym konkretnym okazie i mieć nadzieję, że odda to odpowiednio jego duszę?

Brązy i ochry drewna kontuaru zlewały się ze sobą w ciepłym świetle płomienia, zielenie rodzaju wszelkiego zaczynały coraz bardziej przypominać jeden odcień im bardziej oczy Lysa się męczyły. Pozwalając pędzlowi zawisnąć nad miseczką z wodą, aby obciekł, Lys rozważał swój następny ruch. Najrozsądniej byłoby pozostawić resztę obrazu na kolejny dzień. Z drugiej jednak strony, jego palce, jego umysł, wciąż chętnie by kontynuowały.
Nagle gwar głównej sali, do tej pory i tak mało znaczący, ucichł na tyle, aby przez sekundę, dwie, trzy zapadła cisza równa nocnej, równa leśnej, po czym dało się słyszeć ton, którego nie pomyliłby z żadnym innym, nawet jeśli nie do końca był w stanie rozróżnić słowa.

Ach. Lythania wróciła ze swojej najnowszej wyprawy i brzmiało na to, że była ona owocna.

Nie minęło długo zanim rozległo się pukanie do jego drzwi, zanim Lythania poprosiła go o zejście. Ten czas jednak wystarczył, żeby odłożył on swoje przybory na ich miejsce, zapewniając sobie spokojny powrót, kiedykolwiek miałoby to najść. Podniósł lichtarz, postawił go na stoliku zaraz przy drzwiach i zdmuchnął świecę, jednocześnie otwierając drzwi.
-
Widok, jaki go powitał po dotarciu do schodów sprawił, że przystanął. Wiedząc, jaki rodzaj ludzi jego przybrana siostra miała w zwyczaju do siebie przyciągać, spodziewał się wielu rzeczy. Nie spodziewał się jednak zobaczyć zielonowłosej nastolatki zwisającej – lub dokładniej, powoli wyplątującej się – z jednego z pnączy, które nigdy wcześniej nie wydawały się szczególnie chętne do płatania jakichkolwiek figli tego rodzaju, a przynajmniej Lys nigdy nie był tego świadkiem. Kto wie dokładnie z czego Wujcio robi swoje herbatki.

Nie mógł jednak wahać się długo, nie kiedy idąca przed nim Lythania postanowiła potknąć się na ostatnim schodzie; zawsze potrafiła znaleźć sposób na zwrócenie na siebie uwagi, a im mniej konwencjonalny, tym lepiej.

Lys westchnął w duchu, a kiedy jego oczy napotkały spojrzenia ich nowych gości, uśmiechnął się przyjaźnie, odruchowo, tylko po to by zaraz opuścić wzrok i zejść. Oparł się o jedną z kolumn podtrzymujących dach. Czuł, że gra. Nie przyzwyczaił się jeszcze całkowicie do tego, że może sobie pozwolić na taki relaks, na bycie trochę bardziej sobą, ale musiał próbować, chociaż odrobinę. A jaki lepszy moment niż we względnie bezpiecznym miejscu, z Lythanią, która bez problemu odwróci od niego uwagę czy tego by chciał czy nie?

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Nie Gru 01, 2024 6:17 pm
autor: Lythania
        Lythania była niczym aktorka na scenie, której widzami był cały świat – a może tylko ona sama. Jej spazmatyczne ruchy były przesadzone, niemal groteskowe, jakby każde drgnięcie palca, każdy krok miały za zadanie coś wyrazić, coś podkreślić. Poruszała się jak istota z innego świata, jej ruchy były nieskoordynowane, ale jednocześnie pełne dziwnej gracji, jakby każdy gest był wyrazem skrytej melodii, której nikt poza nią nie słyszał. Zanim cokolwiek zrobiła, zawisała w dziwnym bezruchu, z rozłożonymi szeroko ramionami, jakby wprowadzała się w stan wielkiego objawienia, po czym nagle wybuchała ruchem – gwałtownym, nieskoordynowanym, ale przepełnionym niesamowitą ekspresją. Jej dłonie były niespokojne, wiecznie w ruchu, a ich gesty – szerokie i dramatyczne – przypominały zaklęcia rzucane w powietrze.
        - Wujciu Filli, proszę, zaparz mi coś… krwawego, o! - Kiedy mówiła, jej palce wyciągały się w stronę wyimaginowanych słuchaczy, a potem opadały teatralnie na jej pierś, jakby targane niewidzialnym bólem lub ekstazą. Jej kroki były niczym chód po scenie – celowe, choć wydawały się chaotyczne, każdy ruch stawiany z taką przesadą, że trudno było odróżnić rzeczywistość od inscenizacji.
        Wyciągnięcie jej ukochanego, skrytego w sobie brata z pokoju było dla niej sposobem na powiedzenie światu “dzień dobry!”, a jednocześnie przecież potrzebowała jeszcze jednego aktora w swoim przedstawieniu. Zaklaskała jednak, gdy ujrzała z góry pokaz akrobacji, jaki dawała jej nowo sprowadzona duszyczka.
        - Och, jak ona szybko się dopasowała do tego miejsca, nieprawdaż, Didi? - zapytała Lythania, nie bacząc jednak na kolejne stopnie potknęła się, zapatrzona w chaos na dole herbaciarni. Oczywiście, można uznać, że to drobne zwrócenie na siebie uwagi było specjalne, aczkolwiek niekoniecznie - kimże jest przecież aktor bez innych, odkrywających z nim tę sztukę dusz?
        Kiedy wszyscy, których chciała zgromadzić, siedzieli przy jednym stoliku, Lythania niemal osunęła się na kolana, chwytając się za głowę w geście rozpaczy – albo zachwytu, granica była trudna do uchwycenia. Po chwili wybuchła śmiechem, rzucając głowę w tył, a jej śmiech wypełnił przestrzeń, jakby sam las miał go zapamiętać.
         - Och, moi drodzy! – choć jej usta były nieruchome, to jej ciało zdawało się krzyczeć te słowa. Unosiła się na palcach, robiła nagłe, pełne patosu ruchy, jakby zgrywała tragiczną bohaterkę wielkiego spektaklu. Była w niej fascynująca teatralność – balans pomiędzy geniuszem a szaleństwem. Nawet jej radość, przesadnie wyrażana, wydawała się czymś więcej niż zwykłym uczuciem. Była celebracją, triumfem, niemal religijnym aktem wiary w chaos, który sama wyreżyserowała. W końcu, z szeroko otwartymi oczami i drżeniem w ramionach, zastygła w dramatycznej pozie – jedna dłoń uniesiona ku niebu, druga przyciśnięta do serca. Było to chwilowe zawieszenie, niemal zapowiedź kolejnego wybuchu emocji. Jej spojrzenie wędrowało po twarzach zebranych, a w jej oczach błyszczało coś, co niepokoiło i fascynowało jednocześnie – iskra triumfu, pychy, ale i głębokiej radości, jakby każdy z nich był pionkiem w jej grze, a ich obecność spełnieniem najbardziej dramatycznego aktu sztuki, którą pisała przez całe życie.
        - Mam dla was każdego nową rolę do odegrania - zaapelowała, zasiadając w końcu z nimi do stolika z iście przesadzonym szelestem sukni. - Ale najpierw… Może się poznamy lepiej, co? Aby moja droga Odys nie czuła się odseparowana. W porządku? Ja zacznę. - Jak łatwo było przewidzieć, Lythania długo nie usiedzi na tyłku. Zatrzymała się nagle, teatralnie pochylając głowę, tak że cienie zasłoniły jej twarz. Była to chwila ciszy, idealnie wymierzona, by przyciągnąć uwagę i zostawić miejsce na domysły. A potem, z dramatycznym ruchem, odrzuciła głowę do tyłu, odsłaniając oczy, które błyszczały jak dwie chłodne gwiazdy w ciemności. Uśmiech, ledwie widoczny, pojawił się na jej ustach – uśmiech tajemnicy, uśmiech osoby, która wie więcej, niż powinna.
        - Zwą mnie Lythania, kapłanka, zabójca, jakkolwiek chcecie mnie widzieć, tako się przedstawię - oznajmiła, a jej głos, gdy w końcu przemówiła, nie był ani cichy, ani głośny, ale miał w sobie coś, co przykuwało uwagę. Brzmiał jak szept, który niesie się echem przez pustą przestrzeń, jednocześnie delikatny i mroczny. Każde słowo wypowiadała z przesadną wyrazistością, smakując sylaby, jakby jej imię było zaklęciem, które trzeba wypowiedzieć idealnie.
        - Jestem złożona z dwóch istot; Lyrette, poczciwej kobiety, oraz Haeniyi, córki i żony hrabiego wampira, niezbyt… rozmownego, obecnie. Moje nazwisko to Beveretti, a tu zaś możesz dostrzec mego brata z innej krwi, samego dumnego Didi Beveretti! - Zaklaskała, pozwalając sobie przekazać tę chwilę sławy swemu drogiemu przyjacielowi od serca. Następnie zjawa zasiadła ponownie do stolika, nieruchomiejąc, jak to zwykle miała w zwyczaju. Musiała bowiem odpocząć od tych wszystkich spazmatycznych ruchów.
        - Wujciu Filli, twoja kolej. Nie każ nam zgadywać, cóż znajduje się w tej tak brawurowo pachnącej herbacie…

        Jej radość była zarazem zaraźliwa i niepokojąca. Było w niej coś, co przypominało wiwaty szaleńca w obliczu chaosu, który sam stworzył. I choć jej zachowanie było pełne nieprzewidywalności, jedno było pewne – Lythania nie tylko cieszyła się chwilą, ale chłonęła ją każdą cząstką swojej istoty, jakby świat w tej jednej chwili należał wyłącznie do niej.

[Herbaciarnia u wujcia Filli] My, którzy skrywamy się w mroku...

: Nie Lip 27, 2025 6:23 pm
autor: Filli
Satyr z początku zareagował jedynie delikatnym uśmiechem i skinieniem głowy na życzenie nieumarłej o ‘krwawy’ napar, tylko po to by chwilę później pokiwać głową na bok w reakcji na… cóż, na całokształt tego, jak prezentowała się ów dama. Jednak poza tym nie zdawał się podejmować żadnych oczywistych kroków odnośnie jej prośby, choć w rzeczywistości w głowie zastanawiał się nad tym, czy Lythanie zaspokoiłaby jedna z sprzedawanych przez niego mieszanek z domieszką krwi, czy też była to okazja do eksperymentowania z czymś nieco mniej standardowym. W każdym razie nie czuł pośpiechu, sztuki parzenia naparów bowiem nie należało ponaglać, a sama truposzka najpierw udała się na górę, to też naturianin nie gonił z decyzją.

Zamiast tego skupił się na pozostałych osobach, które to zasługiwały na jego uwagę. Wystawioną dłoń panny Odyseji najpierw uchwycił w swoją własną, uścisk jego delikatny i krótki w porównaniu do tego co zaoferowałby zwykłym gościom. Było tak, albowiem ujrzał w niej młodą duszyczkę, delikatną i nieśmiałą, a przez to nie wątpił w to iż potrzebowała chwili aby zaklimatyzować się zarówno do atmosfery tego miejsca, jak i do jego własnej osobowości. Zamiast tego więc puścił jej dłoń jako pierwszy i obdarzył ją delikatnym, lecz szczerym uśmiechem, tak jakby przywitał starą znajomą, a nie obcą mu pannę z rodu Roselilów. Póki co ominął kompletnie temat jej rodziny, nie bez powodu bowiem istnieje powiedzenie, jakoby z rodziną to wychodziło się dobrze tylko na malowidle.

Uśmiech ten został na jego ustach nawet wtedy, gdy pod wpływem niekontrolowanej magii dziewczyny, jedna z okolicznych roślin zyskała wystarczająco dużo autonomii aby zacząć bawić się z dhampirką. Nie był zmartwiony ani o nadzwyczaj ruchliwe pnącze, ani o próbującą się z niego uwolnić dziewczynę, dzięki mowie roślin słyszał bowiem iż nie był to akt agresji, a odrobina niegroźnych pieszczoch. Na wszelki wypadek wypatrzył kątem oka zatrudnioną przez niego driadę, która to była odpowiedzialna za rośliny, a która to zgodnie z jego przypuszczeniami stała w wejściu na pracownicze zaplecze. Naturianka skinieniem głowy dała znać, że magia faktycznie była nieszkodliwa, w związku z czym satyr powrócił do obserwowania wiszącej panny, która po kilku nieudanych próbach zaczęła słownie negocjować o swoją wolność i autonomię z rośliną, która zdawała się mieć ubaw swojego życia jeśli Filli dobrze ją słyszał. Satyr zaczął się zastanawiać, co nadało Odyseji jej unikatowy wygląd. Być może spyta o to, gdy nadarzy się okazja. Czyżby jej własna magia to uczyniła? Czy może ciąży na niej klątwa? Było sporo czasu i równie dużo herbaty, nad którą to można będzie porozmawiać i zaspokoić tą ciekawość.

Nie tylko on zdawał się zaintrygowany tym, co się działo, bowiem uwagę jego na chwilę odwrócił chaos dziejący się u podstawy schodów. Gdy się tam odwrócił, ujrzał Lythanie, zbierającą się z podłogi po upadku który mógł lub nie mógł być zamierzony. Nieco wyżej zauważył Lysa, który to w opinii satyra dosyć nonszalancko zaakceptował całokształt tego, co działo się dookoła. Tego samego nie można było powiedzieć o klientach, którzy w obliczu tego co się działo zaczęli nieco szybciej dopijać swoje napary, jeżeli nie wprost uznając iż to czas udać się do domu. Naturianin, nawet gdy dostrzegł ten fakt, nie miał im tego za złe. Już wcześniej brał pod uwagę, iż w pewnym momencie może zajść potrzeba poruszenia tematów, o których istoty niezainteresowane nie powinny usłyszeć. Nic więc dziwnego, iż widać było dwie krydiany, które chodziły od klienta do klienta i szeptem namawiały do opuszczenia przybytku.

Gdy powrócił wzrokiem do Odyseji, ta już zdołała uwolnić się, czy też raczej roślina już skończyła się nią bawić. Sama dhampirka, widocznie speszona uwagą jaką na siebie zwróciła, zdołała dotrzeć do stołu już przed nim i zaczęła smakować przygotowany dla niej napar. Zadowolony z tego, iż koniec końców nic złego z tej nieplanowanej sytuacji nie wyszło, skinieniem głowy posłał driadę, co by zaczęła obłaskawiać pnącze i przywrócić je do naturalnego stanu. Sam zaś w końcu dotarł do stołu, gdzie w reakcji na jego słowa młoda dama zadała pierwsze pytanie dnia.

- To, moja droga, co będziemy czynić, zostanie poruszone za moment, jestem tego pewien. - Odpowiedział spokojnym głosem, po czym zrobił sobie przerwę aby zasmakować łyk ze swojej filiżanki. Usatysfakcjonowany jakością naparu, odetchnął zadowolony, po czym przemówił ponownie. - To, co mogę ci powiedzieć już teraz, to fakt, iż moja gościnność jest całkowicie niezależna od tego, o czym będziemy tutaj rozmawiać. Nawet gdybyś znienacka zmieniła zdanie co do twojego udziału w tym wszystkim, wciąż będziesz miała tutaj pokój który będzie na ciebie czekał oraz wujka, który cię przywita z ciepłą herbatą i otwartymi ramionami.

Odyseja nie była pierwszą młodą istotą, która z tego czy innego powodu znalazła się w jego kawiarni z dala od swojej własnej rodziny. Nawet jeżeli mylił się co do swojego przeczucia, nie widział on nic złego w tym aby okazać komuś nieco gościnności. A skoro o gościnności mowa, Philosotenes w końcu podjął on decyzje, czym poczęstować Lythanie. Nachylił się nad stołem i wyszeptał w mowie roślin do rosnącego na środku stołu. Głos jego był dla innych niczym szelest liści i dźwięk kołyszących się drzew na wietrze. Ledwie chwilę później, z zaplecza przybyła irminsulanka, która doniosła do stołu kolejną filiżankę, której czerwonawa zawartość miała charakterystyczny zapach krwi połączony z nutą faktycznej herbaty. Bez słowa, irminsulanka oddaliła się ponownie, znikając w przejściu prowadzącym na zaplecze herbaciarni. Gdy tylko wszyscy znaleźli się przy stole lub obok niego a Lythania rozpoczęła przemawiać, satyr przesunął najnowszą, pachnącą krwią filiżankę w jej stronę, lecz poczekał z wyjaśnieniem jej zawartości, nie chcąc jej przerywać.

Naturianin usadowił się wygodnie na swoim krześle i okazjonalnie sięgając po własną filiżankę wysłuchiwał słów wydobywających się z ust zmarłej, w tym samym czasie podziwiając spektakl godny sztuki, jaki w międzyczasie wyczyniała swoim ciałem. Jakkolwiek ekscentryczna by nie była, Filli nie mógł jej odmówić talentu do przykuwania na swojej osobie uwagi innych. Wysłuchał uważnie tego, jak się przedstawiła, choć większość tego zostało mu powiedziane już przy ich pierwszym spotkaniu. nawet dołączył do klaskania, gdy ta przedstawiła swojego Lysa, czy też jak ona go nazywała, Didi. W końcu jednak Lythania przekazała mu zaszczyt przedstawienia się, co przyjął ze skinieniem głowy.

- Ależ oczywiście, moja droga. - Odpowiedział z uśmiechem. - Pozwól, że zacznę od wyjaśnienia herbat, a konkretniej to od twojego specyficznego zamówienia. - gestem ręki wskazał wciąż parujący, szkarłatny płyn znajdujący się w najnowszej filiżance. - Mieszanka zielonej herbaty, herbaty z czerwonokrzewu, naparu z pokrzywy oraz świeżej krwi krydiany, w równych proporcjach. - Powiedział z pewnością, jakby sam ją przyrządził, ufał bowiem w wiedzę i talent osób, które zatrudnił i wyszkolił. - Zielona herbata powinna zapobiec krzepnięciu krwi na tyle długo, abyś nie musiała się śpieszyć, zaś czerwonokrzew i pokrzywa powinny podkreślić smak krwi zamiast go zdusić.

Następnie obrócił głowę, przechodząc wzrokiem po pozostałych obecnych przy stole, w tym samym czasie podnosząc własną filiżankę, której zawartość była identyczna do tego, co oryginalnie zostało podane wszystkim obecnym.

- To, co dostali wszyscy, to łagodny napar z szałwii i rumianku zaparzony w wodzie utworzonej przy pomocy magii. Nie jest to może najwybitniejszy napar jaki mógłbym przyrządzić, ale jest to jedna z najmniej kontrowersyjnych mieszanek, więc wierzę w to że przynajmniej nie oburzy żadnego z was. Jeżeli chcecie coś konkretniejszego, wystarczy poprosić.

Tą wypowiedź zakończył kolejnym łykiem ze swojej filiżanki, którą następnie odłożył nieco dalej od siebie niż wcześniej, po czym oparł łokcie na stole a swoje dłonie złączył przed swoimi ustami, palce przeplecione i zaciśnięte. Mimo tego iż na jego twarzy wciąż widniał drobny uśmiech tak bardzo charakterystyczny dla ‘wujcia Filliego’, to jednak w jego oczach widać było zrozumienie, iż uśmiechy i ciepła herbata to nie powód, dla którego jest on częścią tego wszystkiego. Rozejrzał się po wnętrzu herbaciarni, która była obecnie pusta, nie licząc ich stołu.

- To teraz przechodząc do mniej ciekawej części mojej wypowiedzi… - Satyr odetchnął, wolałby bowiem nieco dłużej ciągnąć temat herbat, lecz teraz był czas na pracę, nie przyjemność. - Nazywam się Philosotenes Paxanimi, ale wszyscy mówią mi ‘Wujek Filli’, albo Filli przynajmniej i od was też bym o to poprosił. - Rozejrzał się po wszystkich obecnych obserwując ich przez chwilę, zatrzymując się swoim wzrokiem na każdym z nich. - Pozwolę sobie wyprzedzić nieco temat i uchylić nieco więcej informacji. W naszej współpracy będe wam oferował wszystko, czego beze mnie byście nie mieli. Miejsce do spania, ale i do skrycia się przed światem. Ucho które słyszy wasze zmartwienia, ale i wysłucha waszych planów. Słowa które ukoją wasze troski, ale i wesprą waszą inicjatywę.

Sięgnął ręką do kwiatka wyrastającego ze środka stołu, trącając jego łodygę. Cztery pracownice przybyły z zaplecza, te same co wcześniej - driada, irminsulanka-wierzba oraz dwie krydiany - i stanęły rzędem za satyrem. Nie stały jak żołnierze, ale w ich spojrzeniach było coś, co mówiło iż wystarczyłoby słowo satyra, a naturianki nie zawahałby się ani chwilę by wykonać każdy rozkaz Philosotenesa.

- Macie do dyspozycji wszystkie moje zasoby, finansowe i nie, zarówno wspólnie jak i osobno, jeżeli sytuacja nas rozdzieli. Każdy ‘Dom Matki Natury’ wzdłuż i wszerz Alaranii, wliczając znajdujące się w nich zasoby materialne oraz pracujących tam naturian, są na wyciągnięcie ręki. Wliczam w to także moje zasoby logistyczne, którymi przewożone są składniki, a dzięki którym macie szybki i w razie potrzeby dyskretny dostęp do każdego miasta na kontynencie i kilku poza nim. W razie potrzeby jestem w stanie także skorzystać z znajomości, biznesowych czy też nie, w celu zebrania informacji których normalnie moglibyśmy nie zdobyć, ale tylko w granicach rozsądku. Prowadzę herbaciarnie, nie podzieme imperium, więc większość informacji o wątpliwej legalności będzie trudne, jeżeli nie niemożliwe do zdobycia od mojej strony.

Po tych słowach odwrócił się do pracownic i skinieniem głowy podziękował im za prezentacje. Te, jak nigdy nic, wróciły na zaplecze, znikając z oczu obecnym przy stole osobom.

- Oczywiście oferuje także moje własne umiejętności. Lekarstwa, trucizny i wszystko pomiędzy, od herbacianych naparów zaczynając i na alchemicznych wywarach kończąc. W ostateczności mogę także być starym, dobrym wujkiem Fillim, jeżeli sytuacja będzie tego wymagała.

To mówiąc, satyr uśmiechnął się szeroko, po czym odwrócił głowę w stronę Odyseji.

- Myślę, że teraz twoja kolej. - Stwierdził łagodnie, jakby próbował nie wystraszyć jej tym faktem. - Nie musisz się rozwodzić nad tym tak, jak ja. Po prostu lubię dźwięk swojego głosu. - Głos satyra nabrał nuty humoru, bez wątpienia po to, aby rozładować stres który dostrzegł wcześniej w dhampirce.