Chyba zawsze już tak będziemy pogmatwani
: Pią Maj 26, 2023 2:31 pm
Słońce oświetlało niewielki dwór coraz to cieplejszymi promieniami, zatapiając go w odcieniach beżu i żółci. Umorusany ziemią ogrodnik przemywał się wodą z wiadra obok, zmęczony plewieniem chwastów. Po chwili wstał, zbyt gwałtownie jak na jego stare plecy, co podkreślił cichym stęknięciem. Gdy został pozdrowiony przez kucharkę, która akurat przechodziła z martwą perliczką w ręku, uśmiechnął się jedynie, odsłaniając brakujące zęby, po czym zaśmiał się cicho i skinął chaotycznie głową.
- Dź-dzień dobry, p-p-panie! - zawołał w kierunku upierzonego orło-lwa, gdy ten przystąpił do lądowania. Mężczyzna o szpakowatych włosach pomachał na powitanie i dopiero kiedy czarodziej dotknął stopami ziemi, zaczął się kłaniać tak nisko, na ile pozwolił mu rozklekotany kręgosłup.
Erebus w pierwszej kolejności otrzepał się z kurzu, a dopiero potem przeniósł wzrok na swojego sługę. "Czas nie oszczędza ludzi."
- Dzień dobry, Mikael. - Dotknął palcami jego ramienia na znak, że nie musi już dłużej tkwić w tej pozycji. - Jak sobie radzisz?
Mikael uśmiechnął się szerzej. Odchylił plecy do tyłu, po czym zaczął rozmasowywać dłonią zesztywniały kark i barki.
- Dobrze, panie, d-dobrze! Rozkwitły kolejn-ne kwiaty, naliczyłem już d-dzisiaj ponad t-t-trzysta - oznajmił z wymalowaną na twarzy satysfakcją.
- W takim razie musisz się udać na zasłużony odpoczynek. - Czarodziej wysilił się na delikatny uśmiech. - Zjedz coś ciepłego.
Mikael ukłonił się ponownie. Stukrotnie podziękował swojemu panu, a następnie grzecznie usunął się z drogi.
W międzyczasie Gregory ciągnął Albusa do stajni. Gryf jak zwykle dał mu niezły wycisk, skacząc z radości na wszystkie strony i trącając go dziobem po plecach.
- Uspokój się, bo nie dostaniesz jeść! - krzyknął kotołak. Wbrew jego intencjom, owe słowa tylko bardziej rozochociły upierzonego czworonoga, który jedyne, co zrozumiał, to że dostanie jeść.
Erebus przestąpił próg drzwi wejściowych, wzdychając ciężko. Dzisiejszy dzień dłużył się niemiłosiernie, zdawał się wręcz nie mieć końca. Mimo że do zachodu słońca została jeszcze godzina, czarodziej był zbyt zmachany psychicznie, by wziąć się za ambitniejsze zajęcia. Skierował się prosto do swojego pokoju. Wyjął z szafy karafkę z niebieskim płynem oraz mały woreczek, na którym zatrzymał dłużej wzrok. Po chwili wymieszał w kieliszku zawartość obu pojemników i wychylił naczynie do dna z zaskakującą wprawą.
Odziany wyłącznie w spodnie położył się na łóżku przyjemnie odprężony. Wpatrywał się w sufit, naliczając mnóstwo nowych kolorów, na które wcześniej był kompletnie ślepy. Zastanawiał się, jak to jest być artystą, malarzem. Móc uchwycić to wszystko na płótnie, pokazać światu. Czasami dopadał go smutek, że nie był w stanie podzielić się tym widokiem z innymi. Szybko uświadamiał sobie, że to absurdalne i zaczynał śmiać się do rozpuku, sam do siebie, nie przejmując się, że ktoś go usłyszy.
Minęła dłuższa chwila, a on stracił większość swoich wyimaginowanych wizji. Mimo to nie ruszał się, obserwował tępo niewielkiego robaczka spacerującego po zgięciach fiołkowej kotary. Zupełnie sam, otumaniony przytłaczającym rozmiarem świata, na którym przyszło mu egzystować. "Zupełnie jak ja..." - pomyślał. Zauważył, że to do niego niepodobne. Ale może czasem, aby być w pełni sobą, trzeba stać się na chwilę kimś innym? Skąd wiesz, kim jesteś, jeśli nie próbowałeś być każdym?
Ten moment filozoficznych dywagacji został niespodziewanie przerwany natarczywym pukaniem. Erebus nie był pewien, czy głowa nie płatała mu figli, ale postanowił to sprawdzić. Zarzucił koszulę na grzbiet, nie kłopocząc się z zapinaniem jej, wsunął kapcie, a na koniec skierował się ku drzwiom wejściowym, wolny od jakichkolwiek spekulacji.
- Dź-dzień dobry, p-p-panie! - zawołał w kierunku upierzonego orło-lwa, gdy ten przystąpił do lądowania. Mężczyzna o szpakowatych włosach pomachał na powitanie i dopiero kiedy czarodziej dotknął stopami ziemi, zaczął się kłaniać tak nisko, na ile pozwolił mu rozklekotany kręgosłup.
Erebus w pierwszej kolejności otrzepał się z kurzu, a dopiero potem przeniósł wzrok na swojego sługę. "Czas nie oszczędza ludzi."
- Dzień dobry, Mikael. - Dotknął palcami jego ramienia na znak, że nie musi już dłużej tkwić w tej pozycji. - Jak sobie radzisz?
Mikael uśmiechnął się szerzej. Odchylił plecy do tyłu, po czym zaczął rozmasowywać dłonią zesztywniały kark i barki.
- Dobrze, panie, d-dobrze! Rozkwitły kolejn-ne kwiaty, naliczyłem już d-dzisiaj ponad t-t-trzysta - oznajmił z wymalowaną na twarzy satysfakcją.
- W takim razie musisz się udać na zasłużony odpoczynek. - Czarodziej wysilił się na delikatny uśmiech. - Zjedz coś ciepłego.
Mikael ukłonił się ponownie. Stukrotnie podziękował swojemu panu, a następnie grzecznie usunął się z drogi.
W międzyczasie Gregory ciągnął Albusa do stajni. Gryf jak zwykle dał mu niezły wycisk, skacząc z radości na wszystkie strony i trącając go dziobem po plecach.
- Uspokój się, bo nie dostaniesz jeść! - krzyknął kotołak. Wbrew jego intencjom, owe słowa tylko bardziej rozochociły upierzonego czworonoga, który jedyne, co zrozumiał, to że dostanie jeść.
Erebus przestąpił próg drzwi wejściowych, wzdychając ciężko. Dzisiejszy dzień dłużył się niemiłosiernie, zdawał się wręcz nie mieć końca. Mimo że do zachodu słońca została jeszcze godzina, czarodziej był zbyt zmachany psychicznie, by wziąć się za ambitniejsze zajęcia. Skierował się prosto do swojego pokoju. Wyjął z szafy karafkę z niebieskim płynem oraz mały woreczek, na którym zatrzymał dłużej wzrok. Po chwili wymieszał w kieliszku zawartość obu pojemników i wychylił naczynie do dna z zaskakującą wprawą.
Odziany wyłącznie w spodnie położył się na łóżku przyjemnie odprężony. Wpatrywał się w sufit, naliczając mnóstwo nowych kolorów, na które wcześniej był kompletnie ślepy. Zastanawiał się, jak to jest być artystą, malarzem. Móc uchwycić to wszystko na płótnie, pokazać światu. Czasami dopadał go smutek, że nie był w stanie podzielić się tym widokiem z innymi. Szybko uświadamiał sobie, że to absurdalne i zaczynał śmiać się do rozpuku, sam do siebie, nie przejmując się, że ktoś go usłyszy.
Minęła dłuższa chwila, a on stracił większość swoich wyimaginowanych wizji. Mimo to nie ruszał się, obserwował tępo niewielkiego robaczka spacerującego po zgięciach fiołkowej kotary. Zupełnie sam, otumaniony przytłaczającym rozmiarem świata, na którym przyszło mu egzystować. "Zupełnie jak ja..." - pomyślał. Zauważył, że to do niego niepodobne. Ale może czasem, aby być w pełni sobą, trzeba stać się na chwilę kimś innym? Skąd wiesz, kim jesteś, jeśli nie próbowałeś być każdym?
Ten moment filozoficznych dywagacji został niespodziewanie przerwany natarczywym pukaniem. Erebus nie był pewien, czy głowa nie płatała mu figli, ale postanowił to sprawdzić. Zarzucił koszulę na grzbiet, nie kłopocząc się z zapinaniem jej, wsunął kapcie, a na koniec skierował się ku drzwiom wejściowym, wolny od jakichkolwiek spekulacji.