Ryzykowny rejs Pokusy
: Czw Mar 24, 2022 11:30 am
Przygotowania do wyprawy
Łajba bujała się miarowo, brutalnie miażdżąc swym rozmiarem niewielkie fale. Pełny wiatr z niemalże doskonałą siłą pchał okręt naprzód. Załoga Pokusy wyruszyła w rejs wczesnym rankiem. Port Trytoński pozostał jedynie wspomnieniem. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wszędzie wokół rozciągała się delikatnie pofalowana tafla, ciemniejącej z minuty na minutę wody. Janko bardzo lubił moment zmierzchu. Wpatrywał się w ogromną, pomarańczową tarczę, znikającą daleko na horyzoncie. Widok ten skłaniał go do refleksji na temat krańca świata. Jako dziecko nasłuchał się przeróżnych historii na temat słońca i księżyca. Nie wierzył jednak w bajki na temat oczu Prasmoka. Wydawało mu się to wszystko jednym wielkim mitem wynikającym z faktu, że nikt nigdy jeszcze nie dotarł to miejsca, w którym słońce stykało się z taflą morza. Jego fantazja podpowiadała mu, że kiedy już zostanie kapitanem, co było jego głównym marzeniem, wypłynie wraz z załogą i dotrze do krańca świata. Wprawdzie inni marynarze nabijali się z niego i wytykali mu, że gdyby było to możliwe, to na pewno ktoś już by tego dokonał, jednak Janko nic sobie z tego nie robił. W pewnym momencie dostrzegł Malfo opierającego się o balustradę i spoglądającego na zachodzące słońce. Szlachcic zapewne był obeznany w wielu dziedzinach, więc mógł wiedzieć coś na temat granic świata. Janko postanowił zapytać i przy okazji zapoznać się z tajemniczym młodzieńcem, który mógł się okazać jego rówieśnikiem.
-Zastanawiałeś się kiedyś gdzie słońce wpada do morza?
Brak odpowiedzi Janko potraktował jako zachętę do rozwinięcia wątku.
-Marynarze mówią, że to tak naprawdę oko smoka, ale ja w to nie wierzę. To na pewno coś innego. Nie wiem co ale myślę, że to tylko zwykła bujda… Tak samo jak to, że nie da się dopłynąć do granicy świata. Że niby w pewnym momencie pojawia się gęsta mgła w której zaczyna się znikać? To niemożliwe. A może jakieś potwory czają się w głębinach i pożerają okręty, które wypłyną za daleko? Kto wie co czai się w morskich głębinach…
Kiedy słońce schowało się za horyzontem nastała nieogarnięta ciemność. Było to zjawisko, trudne do opisania. Noc na lądzie była zupełnie inna niż na otwartym morzu. Światła latarni rozjaśniały jedynie niewielki obszar wokół statku. Dalej mogło znajdować się dosłownie wszystko: ogromne smoki morskie, macki krakenów, szczęki jakichś innych, gigantycznych, morskich bestii… Co tylko podpowiedziała wyobraźnia. Dodatkową grozę wzbudzała morska cisza. Szum fal, łopotanie żagli i pobrzękiwanie elementów metalowych tworzyły specyficzne brzmienie charakterystyczne dla nocnej pory. Większość załogi spała, a odgłosy rozmów pojawiały się naprawdę bardzo sporadycznie. Noc była ciepła, więc Janko postanowił spać na pokładzie. Nie było to nic komfortowego i wielu marynarzy pukało się po czołach, jednak chłopak lubił przebywać na otwartej przestrzeni. Spoglądanie w gwiazdy usypiało go i dawało jakieś dziwne poczucie bliskości z ojcem. Chłopak mocno wierzył, że jego dusza jest gdzieś tam w górze, z jakiegoś powodu. Ktoś kiedyś powiedział mu, że gwiazdy to dusze zmarłych, które obserwują świat z góry. Janko przywiązał się liną na wypadek gdyby z jakiegoś powodu pokład nagle miał się przewrócić do góry nogami, a następnie owinął się szczelnie jakąś niewielką płachtą, którą znalazł gdzieś pod pokładem. Nocny wiatr miarowo dmuchał mu w twarz utrudniając zasypianie.
Poranki na morzu bywają niezwykle chłodne, toteż Janko śpiący na pokładzie obudził się wyjątkowo wcześnie. Ostatnią godzinę snu spędził w trybie czuwającym ze względu na kilku marynarzy, którzy krzątali się przy ożaglowaniu. Nad ranem wiatr zmienił swój kierunek, więc trzeba było odpowiednio dopasować ustawienie żagli. Janko wstał, rozprostował obolały kręgosłup, pozwijał wilgotną narzutę pod którą spał i rozejrzał się dookoła. Panował półmrok, gdyż słońce jeszcze nie pokazało się na horyzoncie. Pozostała część załogi powinna już niebawem zacząć wstawać, dlatego nie było zbyt wiele czasu. Janko musiał przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera oraz dla reszty załogi. Na szczęście Dezerter i Chyży nie byli jakimiś szczególnie wybrednymi smakoszami, jeśli chodzi o kuchnię na pełnym morzu. Ich jedynym wymaganiem było to, by posiłek był jadalny i nie powodował zatrucia pokarmowego. Praca kucharza okrętowego nie była łatwa. Członkowie załogi potrzebowali mnóstwo energii do pracy. Zapasy żywności były ograniczone, trzeba było dobrze zaplanować i oszacować co i jak ugotować, żeby jedzenia wystarczyło dla wszystkich, żeby jak najmniej produktów uległo zepsuciu, a także trzeba było umiejętnie przygotować potrawy w taki sposób, by nie otruć nimi załogi - w szczególności pierwszego oficera i kapitana. Janko udał się pod pokład. Musiał przemyśleć co można byłoby podać załodze. W pierwszej kolejności należało się pozbyć produktów, które szybko mogły się zepsuć. Dwie ukradzione beczki koziego mleka, każda o pojemności niecałych dwóch wiader, a do tego wór starej, prawdopodobnie jeszcze nierobaczywej owsianki z dodatkiem otręb mogły stanowić bazę. Janko po kolei zaniósł składniki do kambuza. Ustawił kocioł na palenisku, rozpalił pod nim niewielki ogień i wlał do środka mleko. Po chwili wsypał owsiankę i zaczął mieszać. Ogórki kiszone niestety nie mogły sprawdzić się w tym przepisie, natomiast zdecydowanie można było wykorzystać jedną z kilku kiści bananów. Owoce te po pierwsze zagęściłyby mleczną zupę, a po drugie dodały jej słodyczy. Nie wiedzieć czemu banany dawały też spory zastrzyk energii. Janko poczekał aż owsianka zagotuje się, po czym zgasił ogień i poszedł do magazynu. Znalazł banany leżące w wiklinowym koszu, zabrał ze sobą na oko kilkanaście sztuk i wrócił do kambuza. Obieranie nie stanowiło większego problemu, gorzej było z ugnieceniem ich na jednolitą papkę. Janko uporał się z tym jednak dość szybko, a następnie przerzucił zawartość do gorącej jeszcze owsianki. Przemieszał wszystko dokładnie. W powietrzu unosił się słodki, mleczny zapach. Janko wiedział, że większość piratów nie będzie zachwycona mdłą, słodkawą breją, jednak miał to głęboko w poważaniu. Jeśli komuś nie będzie pasować, może po prostu nie jeść. Dzisiejsza racja śniadaniowa i tak prezentowała się dość okazale: bananowa owsianka na kozim mleku, do tego garść orzechów i dwa suchary. Teraz pozostało już tylko przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera. Janko postawił na sprawdzony przepis, czyli jaja mewie smażone na smalcu z dodatkiem suszonej wołowiny. Przepis banalnie prosty, smaczny i szybki. Już po chwili Janko niósł gorącą jajecznicę i suchary do kajuty kapitana. Dezerter i Chyży czekali już na posiłek. Młody kuk postawił tacę na stoliku, życzył smacznego i już miał wracać do siebie, jednak kapitan miał jeszcze do niego jedną sprawę.
-Janko! Pochwalam twój ryzykowny plan. Ufam, że wiesz co robisz i zdajesz sobie sprawę, że jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, to ty będziesz się tłumaczył przed załogą.
Kapitan słynął ze swojego mrożącego krew w żyłach spojrzenia. W tym momencie obdarzył nim młodego kucharza, który poczuł się tak, jakby był liderem buntu załogi. Był to jednak swego rodzaju straszak, więc oblicze kapitana po kilku sekundach złagodniało.
-Chyży przydzieli ci kogoś do pomocy w kuchni.
Wspomniany pierwszy oficer wypuścił nosem dym palonego skręta. Spojrzał na Janko znudzonym wzrokiem, sprawiając przy tym wrażenie, jakby miał do czynienia z natrętnym żebrakiem, który próbuje wyłudzić od niego ruena.
-Zwierzęta... Któryś zwierzołak ci pomoże. Nie mam teraz głowy do tego, jajecznica stygnie. Smaku za grosz, to niech chociaż ciepła będzie. Kapitanie jedzmy już!
Cięta uwaga na temat jakości potrawy spotkała się z pozytywną reakcją kapitana, który prychnął lub chrząknął nieznacznie. Janko nie był w stanie określić.
-Dobra Kingston! Smaruj do garów!
-Aj! Aj! Kapitanie!
Chłopak pospiesznie opuścił kajutę kapitana. Pod kambuzem zebrała się już spora część załogi. Słychać było pogwizdywanie i inne prostackie dźwięki wydawane przez niecierpliwiącą się piracką brać. Kuk musiał zdecydowanie przyspieszyć z wydawaniem posiłków. Słońce już dawno stało nad horyzontem. W głowie Janko pojawiło się jedno pytanie: który zmiennokształtny zostanie jego pomocnikiem?
Łajba bujała się miarowo, brutalnie miażdżąc swym rozmiarem niewielkie fale. Pełny wiatr z niemalże doskonałą siłą pchał okręt naprzód. Załoga Pokusy wyruszyła w rejs wczesnym rankiem. Port Trytoński pozostał jedynie wspomnieniem. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wszędzie wokół rozciągała się delikatnie pofalowana tafla, ciemniejącej z minuty na minutę wody. Janko bardzo lubił moment zmierzchu. Wpatrywał się w ogromną, pomarańczową tarczę, znikającą daleko na horyzoncie. Widok ten skłaniał go do refleksji na temat krańca świata. Jako dziecko nasłuchał się przeróżnych historii na temat słońca i księżyca. Nie wierzył jednak w bajki na temat oczu Prasmoka. Wydawało mu się to wszystko jednym wielkim mitem wynikającym z faktu, że nikt nigdy jeszcze nie dotarł to miejsca, w którym słońce stykało się z taflą morza. Jego fantazja podpowiadała mu, że kiedy już zostanie kapitanem, co było jego głównym marzeniem, wypłynie wraz z załogą i dotrze do krańca świata. Wprawdzie inni marynarze nabijali się z niego i wytykali mu, że gdyby było to możliwe, to na pewno ktoś już by tego dokonał, jednak Janko nic sobie z tego nie robił. W pewnym momencie dostrzegł Malfo opierającego się o balustradę i spoglądającego na zachodzące słońce. Szlachcic zapewne był obeznany w wielu dziedzinach, więc mógł wiedzieć coś na temat granic świata. Janko postanowił zapytać i przy okazji zapoznać się z tajemniczym młodzieńcem, który mógł się okazać jego rówieśnikiem.
-Zastanawiałeś się kiedyś gdzie słońce wpada do morza?
Brak odpowiedzi Janko potraktował jako zachętę do rozwinięcia wątku.
-Marynarze mówią, że to tak naprawdę oko smoka, ale ja w to nie wierzę. To na pewno coś innego. Nie wiem co ale myślę, że to tylko zwykła bujda… Tak samo jak to, że nie da się dopłynąć do granicy świata. Że niby w pewnym momencie pojawia się gęsta mgła w której zaczyna się znikać? To niemożliwe. A może jakieś potwory czają się w głębinach i pożerają okręty, które wypłyną za daleko? Kto wie co czai się w morskich głębinach…
Kiedy słońce schowało się za horyzontem nastała nieogarnięta ciemność. Było to zjawisko, trudne do opisania. Noc na lądzie była zupełnie inna niż na otwartym morzu. Światła latarni rozjaśniały jedynie niewielki obszar wokół statku. Dalej mogło znajdować się dosłownie wszystko: ogromne smoki morskie, macki krakenów, szczęki jakichś innych, gigantycznych, morskich bestii… Co tylko podpowiedziała wyobraźnia. Dodatkową grozę wzbudzała morska cisza. Szum fal, łopotanie żagli i pobrzękiwanie elementów metalowych tworzyły specyficzne brzmienie charakterystyczne dla nocnej pory. Większość załogi spała, a odgłosy rozmów pojawiały się naprawdę bardzo sporadycznie. Noc była ciepła, więc Janko postanowił spać na pokładzie. Nie było to nic komfortowego i wielu marynarzy pukało się po czołach, jednak chłopak lubił przebywać na otwartej przestrzeni. Spoglądanie w gwiazdy usypiało go i dawało jakieś dziwne poczucie bliskości z ojcem. Chłopak mocno wierzył, że jego dusza jest gdzieś tam w górze, z jakiegoś powodu. Ktoś kiedyś powiedział mu, że gwiazdy to dusze zmarłych, które obserwują świat z góry. Janko przywiązał się liną na wypadek gdyby z jakiegoś powodu pokład nagle miał się przewrócić do góry nogami, a następnie owinął się szczelnie jakąś niewielką płachtą, którą znalazł gdzieś pod pokładem. Nocny wiatr miarowo dmuchał mu w twarz utrudniając zasypianie.
Poranki na morzu bywają niezwykle chłodne, toteż Janko śpiący na pokładzie obudził się wyjątkowo wcześnie. Ostatnią godzinę snu spędził w trybie czuwającym ze względu na kilku marynarzy, którzy krzątali się przy ożaglowaniu. Nad ranem wiatr zmienił swój kierunek, więc trzeba było odpowiednio dopasować ustawienie żagli. Janko wstał, rozprostował obolały kręgosłup, pozwijał wilgotną narzutę pod którą spał i rozejrzał się dookoła. Panował półmrok, gdyż słońce jeszcze nie pokazało się na horyzoncie. Pozostała część załogi powinna już niebawem zacząć wstawać, dlatego nie było zbyt wiele czasu. Janko musiał przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera oraz dla reszty załogi. Na szczęście Dezerter i Chyży nie byli jakimiś szczególnie wybrednymi smakoszami, jeśli chodzi o kuchnię na pełnym morzu. Ich jedynym wymaganiem było to, by posiłek był jadalny i nie powodował zatrucia pokarmowego. Praca kucharza okrętowego nie była łatwa. Członkowie załogi potrzebowali mnóstwo energii do pracy. Zapasy żywności były ograniczone, trzeba było dobrze zaplanować i oszacować co i jak ugotować, żeby jedzenia wystarczyło dla wszystkich, żeby jak najmniej produktów uległo zepsuciu, a także trzeba było umiejętnie przygotować potrawy w taki sposób, by nie otruć nimi załogi - w szczególności pierwszego oficera i kapitana. Janko udał się pod pokład. Musiał przemyśleć co można byłoby podać załodze. W pierwszej kolejności należało się pozbyć produktów, które szybko mogły się zepsuć. Dwie ukradzione beczki koziego mleka, każda o pojemności niecałych dwóch wiader, a do tego wór starej, prawdopodobnie jeszcze nierobaczywej owsianki z dodatkiem otręb mogły stanowić bazę. Janko po kolei zaniósł składniki do kambuza. Ustawił kocioł na palenisku, rozpalił pod nim niewielki ogień i wlał do środka mleko. Po chwili wsypał owsiankę i zaczął mieszać. Ogórki kiszone niestety nie mogły sprawdzić się w tym przepisie, natomiast zdecydowanie można było wykorzystać jedną z kilku kiści bananów. Owoce te po pierwsze zagęściłyby mleczną zupę, a po drugie dodały jej słodyczy. Nie wiedzieć czemu banany dawały też spory zastrzyk energii. Janko poczekał aż owsianka zagotuje się, po czym zgasił ogień i poszedł do magazynu. Znalazł banany leżące w wiklinowym koszu, zabrał ze sobą na oko kilkanaście sztuk i wrócił do kambuza. Obieranie nie stanowiło większego problemu, gorzej było z ugnieceniem ich na jednolitą papkę. Janko uporał się z tym jednak dość szybko, a następnie przerzucił zawartość do gorącej jeszcze owsianki. Przemieszał wszystko dokładnie. W powietrzu unosił się słodki, mleczny zapach. Janko wiedział, że większość piratów nie będzie zachwycona mdłą, słodkawą breją, jednak miał to głęboko w poważaniu. Jeśli komuś nie będzie pasować, może po prostu nie jeść. Dzisiejsza racja śniadaniowa i tak prezentowała się dość okazale: bananowa owsianka na kozim mleku, do tego garść orzechów i dwa suchary. Teraz pozostało już tylko przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera. Janko postawił na sprawdzony przepis, czyli jaja mewie smażone na smalcu z dodatkiem suszonej wołowiny. Przepis banalnie prosty, smaczny i szybki. Już po chwili Janko niósł gorącą jajecznicę i suchary do kajuty kapitana. Dezerter i Chyży czekali już na posiłek. Młody kuk postawił tacę na stoliku, życzył smacznego i już miał wracać do siebie, jednak kapitan miał jeszcze do niego jedną sprawę.
-Janko! Pochwalam twój ryzykowny plan. Ufam, że wiesz co robisz i zdajesz sobie sprawę, że jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, to ty będziesz się tłumaczył przed załogą.
Kapitan słynął ze swojego mrożącego krew w żyłach spojrzenia. W tym momencie obdarzył nim młodego kucharza, który poczuł się tak, jakby był liderem buntu załogi. Był to jednak swego rodzaju straszak, więc oblicze kapitana po kilku sekundach złagodniało.
-Chyży przydzieli ci kogoś do pomocy w kuchni.
Wspomniany pierwszy oficer wypuścił nosem dym palonego skręta. Spojrzał na Janko znudzonym wzrokiem, sprawiając przy tym wrażenie, jakby miał do czynienia z natrętnym żebrakiem, który próbuje wyłudzić od niego ruena.
-Zwierzęta... Któryś zwierzołak ci pomoże. Nie mam teraz głowy do tego, jajecznica stygnie. Smaku za grosz, to niech chociaż ciepła będzie. Kapitanie jedzmy już!
Cięta uwaga na temat jakości potrawy spotkała się z pozytywną reakcją kapitana, który prychnął lub chrząknął nieznacznie. Janko nie był w stanie określić.
-Dobra Kingston! Smaruj do garów!
-Aj! Aj! Kapitanie!
Chłopak pospiesznie opuścił kajutę kapitana. Pod kambuzem zebrała się już spora część załogi. Słychać było pogwizdywanie i inne prostackie dźwięki wydawane przez niecierpliwiącą się piracką brać. Kuk musiał zdecydowanie przyspieszyć z wydawaniem posiłków. Słońce już dawno stało nad horyzontem. W głowie Janko pojawiło się jedno pytanie: który zmiennokształtny zostanie jego pomocnikiem?