[Mauria i okolice] Zagrajmy w chowanego
: Pon Mar 14, 2022 6:18 pm
Horacy nigdy nie miał szczęścia do kobiet. Jego pierwszą żonę zabrała ciężka choroba, a następna okazała się pokusą, łasą wyłącznie na pokaźny majątek biednego mężczyzny. W ten sposób Horacy pozostał bez żony, bez grosza przy duszy oraz bez godności, jak to sam twierdził. Jedynym sensem jego życia stało się upijanie się w trupa, a robił to już tak często, że każdy karczmarz Maurii rozpoznawał go bez problemu. Warto jednak pamiętać, że Horacy nie miał pieniędzy na swe uciechy, zatem właściciele przybytków ze współczucia względem wdowca prędko przeszli do pogardy. Srebrne oko Prasmoka było jeszcze nisko na niebie, kiedy to mężczyzna został wyrzucony z ostatniej karczmy, jaką mógł odwiedzać w tym małym mieście. Nawet nie zdążył sobie porządnie golnąć, coby przyjąć na klatę kolejną porażkę w życiu.
- Oddałbym ci, Retholdzie! - krzyknął, mimo że drzwi do budynku już dawno się zatrzasnęły. - Co do gorsza, przyrzekam! Retholdzie… - Horacy chwycił się za głowę. Brak alkoholu powodował u niego kolejną falę smutku, zwłaszcza że nie mógł teraz uciec od przygnębiających myśli. Mężczyzna nie wiedział, co powinien zrobić. Jednym z jego pomysłów było sprzedanie domu, wtedy mógłby nawet nie odchodzić od szynkwasu, jednak później zostałby nie tylko alkoholikiem, ale również bezdomnym alkoholikiem. Niestety, motywacja Horacego do życia znajdowała się na tak niskim poziomie, że nie obchodziło go, co się z nim stanie - pragnął wyłącznie ukojenia swej zbolałej duszy, a takowe przynosił tylko alkohol i potencjalna śmierć. Wdowiec wolał zapić się i odejść z tego świata nieświadomy, niż targnąć się na swoje życie.
Potrzebował tego alkoholu.
Srebrne oko Prasmoka wydawało się uśmiechać do Horacego, kiedy ten posępny wracał do swojego domu. Musiał zażyć dobrej drzemki w swoim ukochanym łóżku, zanim całkowicie straci i tę możliwość. Dom mężczyzny znajdował się zaraz za murami granicznymi, droga natomiast była usypana żwirem, co przeszkadzało Horacemu w pijackich powrotach, albowiem upadek na takową ścieżkę był bardzo bolesnym doświadczeniem. Teraz jednak wdowiec nie odczuwał tego, w jego mniemaniu, cudownego poirytowania powrotem. Szedł przed siebie, zmęczony i wsłuchany w pohukiwanie sów oraz swoje kroki.
Kroczył tak spokojnie, dopóki nie zorientował się, że nie tylko jego kroki słychać na ścieżce. Gdy Horacy obejrzał się, nie spostrzegł ni to żywej, ni martwej duszy, po prostu nikogo. Mężczyznę przez chwilę ogarnęła panika, mimo że jeszcze kilka godzin temu pragnął umrzeć w jednym z zaułków Maurii. Obawiał się o swoje życie, głównie dlatego że wiedział, iż nikt nie zainteresuje się jego zagadkową śmiercią. Nikt nie pochowa jego ciała, nikt nie powiadomi bliskich…
Których w sumie mężczyzna nie posiada.
Horacy westchnął. Nawet sowy zamilkły razem z tajemniczymi krokami, które słyszał wcześniej mężczyzna. Wzruszył więc ramionami, uznając, że musiało mu się wydawać. Noc w takim miejscu jak Mauria mogła faktycznie przyprawić niejednego śmiałka o ciarki, zważając na fakt, że okolice Mrocznych Dolin zamieszkują głównie nieumarli.
W momencie, gdy Horacy ponownie spojrzał przed siebie z zamiarem kontynuowania podróży, ponownie osłupiał. Powodem jego przerażenia była ubrana na biało kobieta, której skóra oraz włosy wydawały się tak jasne, jakby lśniły księżycowym blaskiem. Oczywiście zatem Horacy pomylił ją z upiorem. Mimo to mężczyzna postarał się, aby w tej sytuacji górę wziął rozsądek. Spokojnie spoglądał na nieznajomą, która kroczyła w stronę przeciwną do tej, w którą kierował się wdowiec. Blada postać poruszała się w dość dziwny sposób, albowiem zdawała się zaznaczać trasę od ścieżki do jej granic. Horacemu wydawało się to podejrzane, lecz gdy tylko kobieta znalazła się bliżej, wszelkie wątpliwości opuściły jego głowę. Nieznajoma wydawała się być człowiekiem, a dowodem dla wdowca były jej rumiane policzki oraz fakt, że ciężko stąpała po podłożu. Mężczyzna odetchnął z ulgą, po czym ruszył dalej z nadzieją, że minie się z przypadkowo spotkaną personą. Los jednak zadecydował, że to nie skończy się w taki sposób.
- Przepraszam? - odezwała się kobieta, rozglądając się dookoła. - Czy ktoś tutaj jest?
Horacy spróbował ją zignorować. Nie było przecież tak ciemno, żeby został niezauważony, a po ostatnich przygodach wolał trzymać się z daleka od obcych kobiet. Niestety, poczciwa natura mężczyzny wygrała w chwili, gdy wzrok jasnowłosej spotkał jego oczy.
”Ona jest ślepa”, przeszło mu przez myśl. Gdy kobieta na niego “spojrzała”, tak naprawdę nie mogła go dostrzec.
- Tak, Horacy Gildresten z tej strony - powiedział głośno, podchodząc bliżej nieznajomej. Instynkt nakazywał mu znaleźć się bliżej jej osoby, na wypadek, jakby kobieta potrzebowała wsparcia. - W czym mogę ci pomóc, moja droga? Zgubiłaś się? - zapytał.
Tajemnicza persona zmarszczyła brwi. Wydawała się poszukiwać źródła głosu mężczyzny, jednak po chwili Horacy zrozumiał, że jej wyraz twarzy wyraża coś jeszcze. Poza skupieniem jawiła się pewnego rodzaju złość.
Może gdyby Horacy nie odezwał się tej nocy, nadal mógłby marzyć o spokojnej śmierci w jednym z zaułków w Maurii. W chwili, w której ujawnił swoje imię i nazwisko, całkowicie przekreślił swe szanse na dzisiejszy powrót do domu.
- Horacy? - upewniła się kobieta. - Ale nie ten Horacy raczej… Raczej - dodała, a to tylko podbudowało narastającą w głowie mężczyzny panikę. Nieznajoma chwyciła medalion, który lśnił jaśniej niż ona sama, a następnie wymamrotała coś. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stała przepiękna niewiasta, jawił się teraz potwór z koszmarów, które przerażały nawet dorosłych.
Horacy naprawdę nie miał szczęścia do kobiet.
***
Kolegium Dwunastu nigdy nie cieszyło się śmiertelną atmosferą, którą posiadały pozostałe siedziby władz w Maurii. Tutaj przewijały się wszelkie dusze, które pragnęły rozmowy z Dwunastką bądź konsultacji z nadwornym magiem, a czasami nawet niektórzy bezczelnie zwracali się o audiencję u samej Ariszii. Królowa odwiedzała to miejsce, aby móc w spokoju skonsultować swoje przekonania z pozostałymi zarządcami. Bądź też pojawiała się tam z prywatnych powodów, jak tego poranka.
- To nie ten Horacy - oznajmiła Ariszia Velmeron, spoglądając z politowaniem na uciętą głowę, daną jej w prezencie. - Horacy Pendergt. Czy wyraziłam się niejasno, magini?
- Cóż poradzę, wasza bezduszność - odparła Zhalia, chyląc głowę. W tak ogromnym pomieszczeniu echo rozchodziło się i męczyło tym samym wyostrzone zmysły kobiety. - Każdy Horacy brzmi tak samo.
Królowa westchnęła przeciągle. Zhalia zrozumiała, że jej władczyni nie jest zadowolona, jednakże tliła się w niej desperacja. W swoim długim życiu Ariszia nie posiadała za wiele powodów, aby dalej pozostać na tej Łusce Prasmoka, dlatego też znalazła sobie zajęcia na wiele stuleci. Jednym z nich jest zadbanie o poddanych, którzy kiedykolwiek ucierpieli z rąk tak zwanych osób z zewnątrz. Drugie to długa lista osób, które mogłyby urozmaicić żywot królowej.
Horacy Pendergt był kimś, kto podobno potrafił zamienić człowieka w wampira bez konieczności kontaktu jednego gatunku z drugim. Ariszia również pragnęła posiąść tę wiedzę.
- Dobrze. W dalszym ciągu musisz znaleźć właściwego Horacego i doprowadzić go do mnie - zaapelowała wampirzyca, po czym wyrzuciła głowę biednego nieszczęśnika. - Możesz zachować ciało dla swoich celów.
“Za brzydkie, pfi!”, momentalnie pomyślała kaer natherinka. Nie mogła jednak wyrazić swych emocji na głos, ponieważ wszyscy wierzyli w jej ludzką powłokę oraz ślepotę. Nawet najbliższa jej osoba na dworze, sama królowa Ariszia, nie znała prawdziwej tożsamości swego nadwornego nekromanty. Kobieta odzyskiwała wzrok na krótką chwilę, gdy wracała do swojego prawdziwego, demonicznego ciała, stąd przez ułamek sekundy widziała postać upolowanego Horacego. W takich momentach i przez takie osobniki demonica cieszyła się, że nie musi ich widzieć.
Zhalia potulnie skinęła głową. Później nakarmi swoich nieumarłych ciałem nie-tego-Horacego.
- Postaraj się znaleźć Horacego - nakazała wampirzyca. - A także przy okazji odnaleźć druida. On powinien być kimś ciekawszym, sądząc po plotkach.
Zhalia ponownie przytaknęła. Nie widziała początkowo sensu w swojej roli - psa gończego jego królewskiej mości - jednak uznała, że to idealna przykrywka pod jej polowania. W końcu kiedyś musi znaleźć piękne, zdrowe oczęta…
A wtedy jej ukochana ludzka lalka w końcu będzie perfekcyjna. W końcu kaer natherinka ujrzy swą ludzką powłokę i zdoła oglądać ją godzinami.
W końcu osiągnie ideał.
***
Wyszkolony zabójca doskonale wie, gdzie polować na ofiarę. Zdobywanie informacji to pierwsza część poszukiwań, natomiast odpowiednie wmieszanie się w tłum stanowiło jedynie formalność dla demonicy. Któż bowiem odmówi pomocy ślepej, a na dodatek nadobnej kobiecie, która niby to przypadkiem trafiła do pierwszej lepszej karczmy?
- Przepraszam… - odezwała się kobieta, próbując ułożyć dłoń na ramieniu nieznajomej postaci, która stanowiła pierwszy etap jej planu. Rozeznanie. - Potrzebuję pomocy… Czy znajdę tutaj kogoś, kto jest w stanie uleczyć me oczy?
- Oddałbym ci, Retholdzie! - krzyknął, mimo że drzwi do budynku już dawno się zatrzasnęły. - Co do gorsza, przyrzekam! Retholdzie… - Horacy chwycił się za głowę. Brak alkoholu powodował u niego kolejną falę smutku, zwłaszcza że nie mógł teraz uciec od przygnębiających myśli. Mężczyzna nie wiedział, co powinien zrobić. Jednym z jego pomysłów było sprzedanie domu, wtedy mógłby nawet nie odchodzić od szynkwasu, jednak później zostałby nie tylko alkoholikiem, ale również bezdomnym alkoholikiem. Niestety, motywacja Horacego do życia znajdowała się na tak niskim poziomie, że nie obchodziło go, co się z nim stanie - pragnął wyłącznie ukojenia swej zbolałej duszy, a takowe przynosił tylko alkohol i potencjalna śmierć. Wdowiec wolał zapić się i odejść z tego świata nieświadomy, niż targnąć się na swoje życie.
Potrzebował tego alkoholu.
Srebrne oko Prasmoka wydawało się uśmiechać do Horacego, kiedy ten posępny wracał do swojego domu. Musiał zażyć dobrej drzemki w swoim ukochanym łóżku, zanim całkowicie straci i tę możliwość. Dom mężczyzny znajdował się zaraz za murami granicznymi, droga natomiast była usypana żwirem, co przeszkadzało Horacemu w pijackich powrotach, albowiem upadek na takową ścieżkę był bardzo bolesnym doświadczeniem. Teraz jednak wdowiec nie odczuwał tego, w jego mniemaniu, cudownego poirytowania powrotem. Szedł przed siebie, zmęczony i wsłuchany w pohukiwanie sów oraz swoje kroki.
Kroczył tak spokojnie, dopóki nie zorientował się, że nie tylko jego kroki słychać na ścieżce. Gdy Horacy obejrzał się, nie spostrzegł ni to żywej, ni martwej duszy, po prostu nikogo. Mężczyznę przez chwilę ogarnęła panika, mimo że jeszcze kilka godzin temu pragnął umrzeć w jednym z zaułków Maurii. Obawiał się o swoje życie, głównie dlatego że wiedział, iż nikt nie zainteresuje się jego zagadkową śmiercią. Nikt nie pochowa jego ciała, nikt nie powiadomi bliskich…
Których w sumie mężczyzna nie posiada.
Horacy westchnął. Nawet sowy zamilkły razem z tajemniczymi krokami, które słyszał wcześniej mężczyzna. Wzruszył więc ramionami, uznając, że musiało mu się wydawać. Noc w takim miejscu jak Mauria mogła faktycznie przyprawić niejednego śmiałka o ciarki, zważając na fakt, że okolice Mrocznych Dolin zamieszkują głównie nieumarli.
W momencie, gdy Horacy ponownie spojrzał przed siebie z zamiarem kontynuowania podróży, ponownie osłupiał. Powodem jego przerażenia była ubrana na biało kobieta, której skóra oraz włosy wydawały się tak jasne, jakby lśniły księżycowym blaskiem. Oczywiście zatem Horacy pomylił ją z upiorem. Mimo to mężczyzna postarał się, aby w tej sytuacji górę wziął rozsądek. Spokojnie spoglądał na nieznajomą, która kroczyła w stronę przeciwną do tej, w którą kierował się wdowiec. Blada postać poruszała się w dość dziwny sposób, albowiem zdawała się zaznaczać trasę od ścieżki do jej granic. Horacemu wydawało się to podejrzane, lecz gdy tylko kobieta znalazła się bliżej, wszelkie wątpliwości opuściły jego głowę. Nieznajoma wydawała się być człowiekiem, a dowodem dla wdowca były jej rumiane policzki oraz fakt, że ciężko stąpała po podłożu. Mężczyzna odetchnął z ulgą, po czym ruszył dalej z nadzieją, że minie się z przypadkowo spotkaną personą. Los jednak zadecydował, że to nie skończy się w taki sposób.
- Przepraszam? - odezwała się kobieta, rozglądając się dookoła. - Czy ktoś tutaj jest?
Horacy spróbował ją zignorować. Nie było przecież tak ciemno, żeby został niezauważony, a po ostatnich przygodach wolał trzymać się z daleka od obcych kobiet. Niestety, poczciwa natura mężczyzny wygrała w chwili, gdy wzrok jasnowłosej spotkał jego oczy.
”Ona jest ślepa”, przeszło mu przez myśl. Gdy kobieta na niego “spojrzała”, tak naprawdę nie mogła go dostrzec.
- Tak, Horacy Gildresten z tej strony - powiedział głośno, podchodząc bliżej nieznajomej. Instynkt nakazywał mu znaleźć się bliżej jej osoby, na wypadek, jakby kobieta potrzebowała wsparcia. - W czym mogę ci pomóc, moja droga? Zgubiłaś się? - zapytał.
Tajemnicza persona zmarszczyła brwi. Wydawała się poszukiwać źródła głosu mężczyzny, jednak po chwili Horacy zrozumiał, że jej wyraz twarzy wyraża coś jeszcze. Poza skupieniem jawiła się pewnego rodzaju złość.
Może gdyby Horacy nie odezwał się tej nocy, nadal mógłby marzyć o spokojnej śmierci w jednym z zaułków w Maurii. W chwili, w której ujawnił swoje imię i nazwisko, całkowicie przekreślił swe szanse na dzisiejszy powrót do domu.
- Horacy? - upewniła się kobieta. - Ale nie ten Horacy raczej… Raczej - dodała, a to tylko podbudowało narastającą w głowie mężczyzny panikę. Nieznajoma chwyciła medalion, który lśnił jaśniej niż ona sama, a następnie wymamrotała coś. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stała przepiękna niewiasta, jawił się teraz potwór z koszmarów, które przerażały nawet dorosłych.
Horacy naprawdę nie miał szczęścia do kobiet.
***
Kolegium Dwunastu nigdy nie cieszyło się śmiertelną atmosferą, którą posiadały pozostałe siedziby władz w Maurii. Tutaj przewijały się wszelkie dusze, które pragnęły rozmowy z Dwunastką bądź konsultacji z nadwornym magiem, a czasami nawet niektórzy bezczelnie zwracali się o audiencję u samej Ariszii. Królowa odwiedzała to miejsce, aby móc w spokoju skonsultować swoje przekonania z pozostałymi zarządcami. Bądź też pojawiała się tam z prywatnych powodów, jak tego poranka.
- To nie ten Horacy - oznajmiła Ariszia Velmeron, spoglądając z politowaniem na uciętą głowę, daną jej w prezencie. - Horacy Pendergt. Czy wyraziłam się niejasno, magini?
- Cóż poradzę, wasza bezduszność - odparła Zhalia, chyląc głowę. W tak ogromnym pomieszczeniu echo rozchodziło się i męczyło tym samym wyostrzone zmysły kobiety. - Każdy Horacy brzmi tak samo.
Królowa westchnęła przeciągle. Zhalia zrozumiała, że jej władczyni nie jest zadowolona, jednakże tliła się w niej desperacja. W swoim długim życiu Ariszia nie posiadała za wiele powodów, aby dalej pozostać na tej Łusce Prasmoka, dlatego też znalazła sobie zajęcia na wiele stuleci. Jednym z nich jest zadbanie o poddanych, którzy kiedykolwiek ucierpieli z rąk tak zwanych osób z zewnątrz. Drugie to długa lista osób, które mogłyby urozmaicić żywot królowej.
Horacy Pendergt był kimś, kto podobno potrafił zamienić człowieka w wampira bez konieczności kontaktu jednego gatunku z drugim. Ariszia również pragnęła posiąść tę wiedzę.
- Dobrze. W dalszym ciągu musisz znaleźć właściwego Horacego i doprowadzić go do mnie - zaapelowała wampirzyca, po czym wyrzuciła głowę biednego nieszczęśnika. - Możesz zachować ciało dla swoich celów.
“Za brzydkie, pfi!”, momentalnie pomyślała kaer natherinka. Nie mogła jednak wyrazić swych emocji na głos, ponieważ wszyscy wierzyli w jej ludzką powłokę oraz ślepotę. Nawet najbliższa jej osoba na dworze, sama królowa Ariszia, nie znała prawdziwej tożsamości swego nadwornego nekromanty. Kobieta odzyskiwała wzrok na krótką chwilę, gdy wracała do swojego prawdziwego, demonicznego ciała, stąd przez ułamek sekundy widziała postać upolowanego Horacego. W takich momentach i przez takie osobniki demonica cieszyła się, że nie musi ich widzieć.
Zhalia potulnie skinęła głową. Później nakarmi swoich nieumarłych ciałem nie-tego-Horacego.
- Postaraj się znaleźć Horacego - nakazała wampirzyca. - A także przy okazji odnaleźć druida. On powinien być kimś ciekawszym, sądząc po plotkach.
Zhalia ponownie przytaknęła. Nie widziała początkowo sensu w swojej roli - psa gończego jego królewskiej mości - jednak uznała, że to idealna przykrywka pod jej polowania. W końcu kiedyś musi znaleźć piękne, zdrowe oczęta…
A wtedy jej ukochana ludzka lalka w końcu będzie perfekcyjna. W końcu kaer natherinka ujrzy swą ludzką powłokę i zdoła oglądać ją godzinami.
W końcu osiągnie ideał.
***
Wyszkolony zabójca doskonale wie, gdzie polować na ofiarę. Zdobywanie informacji to pierwsza część poszukiwań, natomiast odpowiednie wmieszanie się w tłum stanowiło jedynie formalność dla demonicy. Któż bowiem odmówi pomocy ślepej, a na dodatek nadobnej kobiecie, która niby to przypadkiem trafiła do pierwszej lepszej karczmy?
- Przepraszam… - odezwała się kobieta, próbując ułożyć dłoń na ramieniu nieznajomej postaci, która stanowiła pierwszy etap jej planu. Rozeznanie. - Potrzebuję pomocy… Czy znajdę tutaj kogoś, kto jest w stanie uleczyć me oczy?