[Valladon] U zegarmistrza zegar tyka.
: Wto Gru 14, 2021 12:28 pm
- Simbel. Wychodzimy - oznajmił mężczyzna stojąc przy drzwiach wyjściowych. Ubrany była jak zwykle, na czarno od stóp do głów, wyjątek stanowił biały fragment stójki przy koszuli. Równie dobrze mógłby sobie napisać na czole "egzorcysta", ale to by nie było w jego stylu. Dlatego wymyśliło sobie inny "znak rozpoznawczy".
Był raczej cierpliwy, ale nie lubił zmieniać planów. Skoro miał wyjść o konkretnej godzinie, to nie chciał tego zmieniać. Jednak odkąd miał Simbel, wszystko się sypało. Dziecko zmieniło absolutnie wszystko.
- Simbel. Wychodzimy - powtórzył głośniej.
- Gdzie ty jesteś? - mruknął i nagle dotarło do niego tupanie przy schodach. Westchnął cicho.
- Nie wolno ci samej wchodzić na górę i schodzić ze schodów. - Słowa były wypowiedziane raczej z troską niż pretensją, ale to mogła wiedzieć tylko Simbel, bo tylko ona tak naprawdę go znała. Bez mrugnięcia okiem ruszył na górę. Zastał swoją córkę w korytarzyku tuż przy schodach. Wcześniej zdążył ją ubrać, miała więc na sobie chabrową sukienkę i biały sweterek. Na głowie miała "bałagan", jej czarne loki były potargane i rozwichrzone.
- Zaplotłem ci warkocz. Dlaczego go rozplotłaś?
- Nie lubię. Ciasny jest - odparła dziewczynka.
- Włosy spadają ci na oczy, nic nie widzisz.
- Widzę - powiedziała pewnie, ale tak naprawdę to akurat włosy na oczach jej przeszkadzały, tylko nie chciała tego przyznać.
- Nie mam teraz na to czasu. Wychodzimy. - Przykucnął przy dziewczynce i wziął ją na ręce. - Wiesz, że nie wolno ci schodzić samej ze schodów. Już dwa razy spadłaś. Chyba nie chcesz, żeby cię bolało?
Dziewczynka mruknęła coś w odpowiedzi.
- Informuj mnie kiedy chcesz wejść na górę i zejść.
Amon postawił Simbel przy drzwiach i zaczął otwierać zamki. Potem (dosłownie) wystawił ją za drzwi, sam wyszedł i zamknął dom na wszystkie możliwe sposoby. Klucze schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Podał rękę córce, a kiedy poczuł jej uścisk, ruszył przed siebie. Chodzenie z dzieckiem było takie męczące. Dreptało się prawie w miejscu. Istoty niewielkich rozmiarów miały krótkie nogi i nie mogły chodzić zbyt szybko. Amonit nie lubił się ociągać, a teraz musiał ociągać się zawsze! Z całych sił starał się jednak przyzwyczaić i powtarzać sobie, że to tylko tymczasowe.
- Chcę tu! - Poczuł pociągnięcie za rękę.
- Nie. Jadłaś już śniadanie. - Amon spojrzał na kramik stojący pod jednym z budynków. Sprzedawano w nim wyroby cukiernicze.
- Chcę tutaj!
- Nie. Nie krzycz. I tak nie czujesz smaku. - Tym razem to on pociągnął Simbel za rękę. Dziewczynka nie dawała za wygraną.
- Przestań. Jestem silniejszy. Pójdziesz tam, gdzie ja. I nie dostaniesz słodyczy.
Naburmuszona Simbel stawiała niewielki opór. Chyba powoli przyzwyczajała się do takiego traktowania.
Był późny poranek. Amonit nie lubił późnych poranków. Wolał załatwiać wszystko wcześniej, ale... nie dało się. Przeszli jedną ulicę, potem drugą i trzecią, do zegarmistrza mieli kawałek drogi. Dla niego nie stanowił problemu, ale Simbel już zaczęła się ociągać. Wiedział co to znaczy.
- Simbel... Nie mam dzisiaj na to siły. - Wywrócił oczami, puścił dłoń dziewczynki, przykucnął i wziął ją na ręce.
Dokładnie o to jej chodziło. Mała manipulantka znów postawiła na swoim. Pięć minut później, ku zaskoczeniu Amona, dziecko zasnęło mu na ramieniu. Zastanawiało go jakim cudem ta mała istota jest w stanie przez dwie godziny biegać po domu za kotem i się nie męczy, a jak tylko wyjdzie na zewnątrz, to cały czas chce na ręce i zasypia mu na ramieniu. Wokoło zgiełk, hałas, ludzie, konie, wszędzie jakieś zapachy, huki młotów kowalskich, a Simbel spała w najlepsze, jakby traciła przytomność. Ostatnio jednak udawało mu się wyjść z nią z domu i nie brać jej "na rączki". Dzisiaj po prostu nie miał ochoty z nią rozmawiać, prosić i tłumaczyć.
W końcu dotarli do odpowiedniego domu w dzielnicy rzemieślniczej. Amonit otworzył szeroko drzwi, które uderzyły w dzwonek znajdujący się w środku. Simbel nawet nie drgnęła. Weszli do środka, ale nikogo jakby nie było. Amon odchrząknął, mając nadzieję, że zegarmistrz go usłyszy. Raczej nie zdawał sobie z tego sprawy, ale mimowolnie zaczął gładzić córkę po plecach.
Był raczej cierpliwy, ale nie lubił zmieniać planów. Skoro miał wyjść o konkretnej godzinie, to nie chciał tego zmieniać. Jednak odkąd miał Simbel, wszystko się sypało. Dziecko zmieniło absolutnie wszystko.
- Simbel. Wychodzimy - powtórzył głośniej.
- Gdzie ty jesteś? - mruknął i nagle dotarło do niego tupanie przy schodach. Westchnął cicho.
- Nie wolno ci samej wchodzić na górę i schodzić ze schodów. - Słowa były wypowiedziane raczej z troską niż pretensją, ale to mogła wiedzieć tylko Simbel, bo tylko ona tak naprawdę go znała. Bez mrugnięcia okiem ruszył na górę. Zastał swoją córkę w korytarzyku tuż przy schodach. Wcześniej zdążył ją ubrać, miała więc na sobie chabrową sukienkę i biały sweterek. Na głowie miała "bałagan", jej czarne loki były potargane i rozwichrzone.
- Zaplotłem ci warkocz. Dlaczego go rozplotłaś?
- Nie lubię. Ciasny jest - odparła dziewczynka.
- Włosy spadają ci na oczy, nic nie widzisz.
- Widzę - powiedziała pewnie, ale tak naprawdę to akurat włosy na oczach jej przeszkadzały, tylko nie chciała tego przyznać.
- Nie mam teraz na to czasu. Wychodzimy. - Przykucnął przy dziewczynce i wziął ją na ręce. - Wiesz, że nie wolno ci schodzić samej ze schodów. Już dwa razy spadłaś. Chyba nie chcesz, żeby cię bolało?
Dziewczynka mruknęła coś w odpowiedzi.
- Informuj mnie kiedy chcesz wejść na górę i zejść.
Amon postawił Simbel przy drzwiach i zaczął otwierać zamki. Potem (dosłownie) wystawił ją za drzwi, sam wyszedł i zamknął dom na wszystkie możliwe sposoby. Klucze schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Podał rękę córce, a kiedy poczuł jej uścisk, ruszył przed siebie. Chodzenie z dzieckiem było takie męczące. Dreptało się prawie w miejscu. Istoty niewielkich rozmiarów miały krótkie nogi i nie mogły chodzić zbyt szybko. Amonit nie lubił się ociągać, a teraz musiał ociągać się zawsze! Z całych sił starał się jednak przyzwyczaić i powtarzać sobie, że to tylko tymczasowe.
- Chcę tu! - Poczuł pociągnięcie za rękę.
- Nie. Jadłaś już śniadanie. - Amon spojrzał na kramik stojący pod jednym z budynków. Sprzedawano w nim wyroby cukiernicze.
- Chcę tutaj!
- Nie. Nie krzycz. I tak nie czujesz smaku. - Tym razem to on pociągnął Simbel za rękę. Dziewczynka nie dawała za wygraną.
- Przestań. Jestem silniejszy. Pójdziesz tam, gdzie ja. I nie dostaniesz słodyczy.
Naburmuszona Simbel stawiała niewielki opór. Chyba powoli przyzwyczajała się do takiego traktowania.
Był późny poranek. Amonit nie lubił późnych poranków. Wolał załatwiać wszystko wcześniej, ale... nie dało się. Przeszli jedną ulicę, potem drugą i trzecią, do zegarmistrza mieli kawałek drogi. Dla niego nie stanowił problemu, ale Simbel już zaczęła się ociągać. Wiedział co to znaczy.
- Simbel... Nie mam dzisiaj na to siły. - Wywrócił oczami, puścił dłoń dziewczynki, przykucnął i wziął ją na ręce.
Dokładnie o to jej chodziło. Mała manipulantka znów postawiła na swoim. Pięć minut później, ku zaskoczeniu Amona, dziecko zasnęło mu na ramieniu. Zastanawiało go jakim cudem ta mała istota jest w stanie przez dwie godziny biegać po domu za kotem i się nie męczy, a jak tylko wyjdzie na zewnątrz, to cały czas chce na ręce i zasypia mu na ramieniu. Wokoło zgiełk, hałas, ludzie, konie, wszędzie jakieś zapachy, huki młotów kowalskich, a Simbel spała w najlepsze, jakby traciła przytomność. Ostatnio jednak udawało mu się wyjść z nią z domu i nie brać jej "na rączki". Dzisiaj po prostu nie miał ochoty z nią rozmawiać, prosić i tłumaczyć.
W końcu dotarli do odpowiedniego domu w dzielnicy rzemieślniczej. Amonit otworzył szeroko drzwi, które uderzyły w dzwonek znajdujący się w środku. Simbel nawet nie drgnęła. Weszli do środka, ale nikogo jakby nie było. Amon odchrząknął, mając nadzieję, że zegarmistrz go usłyszy. Raczej nie zdawał sobie z tego sprawy, ale mimowolnie zaczął gładzić córkę po plecach.