Rodzinne sprawy
: Sob Lip 24, 2021 7:48 pm
Trudno było stwierdzić, co bardziej irytowało przybyszy — chaos, który dział się obecnie w posiadłości lorda Ilidiae, czy fakt, że był to dopiero początek katastrofy. Miały się bowiem odbyć bardzo ważne urodziny; ważne, bo babka Kaladera kończyła dziewięćdziesiąt lat, co w jego rodzinie uchodziło za fenomen, gdyż większość jej członków dożywało ledwie sześćdziesiątki. Przygotowywano się więc do wyprawienia uczty stulecia, lecz nie przewidziano, że goście ściągać będą z całej Alaranii, więc zamiast trzech dni, uroczystość miała trwać tydzień, aby wszyscy zdążyli na czas i zdołali zaznać tutejszych atrakcji. Wynajęto cały wachlarz artystów: od akrobatów, przez połykaczy ognia, karykaturzystów, malarzy, rzeźbiarzy, tancerzy, śpiewaków, bardów, muzykantów maści wszelkiej, komików, aktorów, aż po poetów i innych kuglarzy z bliższej oraz dalszej okolicy. Dziedziniec zatem był po brzegi zatłoczony wozami, scenami, namiotami i krzyczącymi do siebie w różnych językach ludźmi. Było głośno, gwarno, wręcz duszno, a w dodatku kucharze nie nadążali za kulinarnymi życzeniami gości.
Oficjalna uczta miała odbyć się dzisiejszego wieczoru. Było popołudnie. Ima siedziała na ganku w rozchełstanej lnianej koszulinie, z upodobaniem obserwując dwie pokojówki panikujące nad rozdarciem w sukni trzeciej. Uśmiechała się nieco pogardliwie, czerpiąc niepokojącą satysfakcję ze sceny, jaka rozgrywała się przed nią. Sączyła powoli najwyborniejsze czerwone wino, jakie tylko udało się zamówić ojcu jej męża; poprzedniego dnia, przechadzając się po kuchni od niechcenia, zwinęła butelkę, schowawszy ją do rękawa koszuli.
Poczuła dłoń na swoim ramieniu. To mógł być tylko Kalader, nikt inny, z jej własnego nadania, nie miał prawa jej dotykać.
— Dobrze się bawisz? — zapytał, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę zniecierpliwienia.
— Pierwszorzędnie — odparła beztrosko i zbliżyła kieliszek do ust. — Te kwoki już dobre pół godziny próbują zażegnać problem z suknią...
— Zaraz przyjdzie tu babcia — powiedział ze zgrozą w głosie.
— O, nie... Po co?
— Ona zapewne sama tego nie wie. Nie idzie się z nią dogadać.
— Dziwisz się? Jest głucha i niedowidzi, poza tym ledwie ustać o własnych siłach umie.
— Ćśś, idzie tu — szepnął konspiracyjnie Kalader.
— Uważaj, bo cię usłyszy — rzuciła z ironią Ima.
Babka Severyna Ilidiae była niziutką, chudziutką, nader pomarszczoną kobietą o siwych, długich do pasa włosach. Chodziła powoli, o lasce, drepcząc małymi kroczkami, co Imie wydawało się, że trwa całe wieki. Wychodziła z domu: zanim udało jej się skutecznie przejść przez próg, góry lodowe zdążyły stopnieć i się na nowo uformować. Ima uśmiechnęła się do niej miło, na co babcia odpowiedziała tym samym. Kalader chwycił ją za ramię.
— Chodź, babciu, matka prosi, byś zerknęła na bukiety.
— A na co mi jakieś kotlety? — zaskrzypiała kobieta. — Ja przecie zębów nie mam!
— BUKIETY! — krzyknął jej do ucha młody lord.
— A idź mi z tym, ja nigdzie nie idę!
— O, rany. — Kalader potarł czoło w geście rezygnacji.
Ima wtopiła się w fotel tak, że niemal się z nim zlała w jedność. Nie zamierzała wysłuchiwać komentarzy na swój temat, szczególnie, że babcia za nią nie przepadała, więc na komplementy liczyć nie mogła. Nie żeby jej zależało. Prędzej zależało jej na tym, by nie mieć śliny w oku. Babcia okropnie pluła podczas mówienia. Szczerze wolała znajdować się gdzieś w polu, w czasie jakiejkolwiek potyczki, niż marynować się na tej bezproduktywnej uroczystości. Zwłaszcza, że była tu sama; jej ojciec wykpił się wymówką o nagłej sprawie związanej ze składem paszy dla koni, zaś stryj bez pardonu oznajmił, że ruszać się ze Śnieżnej Przystani nie zamierza, choćby go wilcy mieli zeżreć. Musiała zatem użerać się z nadgorliwą rodziną ze strony męża, jak i samym mężem, zestresowanym do granic możliwości. Oczekiwano od niego dojrzałego podejścia, umiejętności zarządzania ziemią oraz gospodarstwem, a tymczasem nawet nie potrafił namówić babci, by obejrzała kwiatki na stół.
Dopiła wino jednym tchem, po czym wyjęła zza fotela opróżnioną w połowie butelkę i nalała sobie po brzegi kieliszka. Nie chciała uczestniczyć w tym wszystkim na trzeźwo.
Oficjalna uczta miała odbyć się dzisiejszego wieczoru. Było popołudnie. Ima siedziała na ganku w rozchełstanej lnianej koszulinie, z upodobaniem obserwując dwie pokojówki panikujące nad rozdarciem w sukni trzeciej. Uśmiechała się nieco pogardliwie, czerpiąc niepokojącą satysfakcję ze sceny, jaka rozgrywała się przed nią. Sączyła powoli najwyborniejsze czerwone wino, jakie tylko udało się zamówić ojcu jej męża; poprzedniego dnia, przechadzając się po kuchni od niechcenia, zwinęła butelkę, schowawszy ją do rękawa koszuli.
Poczuła dłoń na swoim ramieniu. To mógł być tylko Kalader, nikt inny, z jej własnego nadania, nie miał prawa jej dotykać.
— Dobrze się bawisz? — zapytał, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę zniecierpliwienia.
— Pierwszorzędnie — odparła beztrosko i zbliżyła kieliszek do ust. — Te kwoki już dobre pół godziny próbują zażegnać problem z suknią...
— Zaraz przyjdzie tu babcia — powiedział ze zgrozą w głosie.
— O, nie... Po co?
— Ona zapewne sama tego nie wie. Nie idzie się z nią dogadać.
— Dziwisz się? Jest głucha i niedowidzi, poza tym ledwie ustać o własnych siłach umie.
— Ćśś, idzie tu — szepnął konspiracyjnie Kalader.
— Uważaj, bo cię usłyszy — rzuciła z ironią Ima.
Babka Severyna Ilidiae była niziutką, chudziutką, nader pomarszczoną kobietą o siwych, długich do pasa włosach. Chodziła powoli, o lasce, drepcząc małymi kroczkami, co Imie wydawało się, że trwa całe wieki. Wychodziła z domu: zanim udało jej się skutecznie przejść przez próg, góry lodowe zdążyły stopnieć i się na nowo uformować. Ima uśmiechnęła się do niej miło, na co babcia odpowiedziała tym samym. Kalader chwycił ją za ramię.
— Chodź, babciu, matka prosi, byś zerknęła na bukiety.
— A na co mi jakieś kotlety? — zaskrzypiała kobieta. — Ja przecie zębów nie mam!
— BUKIETY! — krzyknął jej do ucha młody lord.
— A idź mi z tym, ja nigdzie nie idę!
— O, rany. — Kalader potarł czoło w geście rezygnacji.
Ima wtopiła się w fotel tak, że niemal się z nim zlała w jedność. Nie zamierzała wysłuchiwać komentarzy na swój temat, szczególnie, że babcia za nią nie przepadała, więc na komplementy liczyć nie mogła. Nie żeby jej zależało. Prędzej zależało jej na tym, by nie mieć śliny w oku. Babcia okropnie pluła podczas mówienia. Szczerze wolała znajdować się gdzieś w polu, w czasie jakiejkolwiek potyczki, niż marynować się na tej bezproduktywnej uroczystości. Zwłaszcza, że była tu sama; jej ojciec wykpił się wymówką o nagłej sprawie związanej ze składem paszy dla koni, zaś stryj bez pardonu oznajmił, że ruszać się ze Śnieżnej Przystani nie zamierza, choćby go wilcy mieli zeżreć. Musiała zatem użerać się z nadgorliwą rodziną ze strony męża, jak i samym mężem, zestresowanym do granic możliwości. Oczekiwano od niego dojrzałego podejścia, umiejętności zarządzania ziemią oraz gospodarstwem, a tymczasem nawet nie potrafił namówić babci, by obejrzała kwiatki na stół.
Dopiła wino jednym tchem, po czym wyjęła zza fotela opróżnioną w połowie butelkę i nalała sobie po brzegi kieliszka. Nie chciała uczestniczyć w tym wszystkim na trzeźwo.