TrytoniaKapitan Dezerter

Wielkie miasto portowe. To tutaj poszukiwacze przygód wynajmują statki, wyładowują je po brzegi i wypływają na niebezpieczne wytrawy. Miasto położone na szlaku handlowym, roi się tu od przybyszów z innych krain. Tutaj spotykać mażesz wszystkie istoty chodzące po ziemi... i nie tylko...
Zablokowany
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Kapitan Dezerter

Post autor: Malfo »

Już pierwszego dnia pobytu schody w karczmie „Psotna Płastuga” wzbudzały w Malfo pewne podejrzenia. Choć wykonane z wątpliwej jakości drewna, cienkie deski mało kogo wprawiłyby w przesadny optymizm. Poprzedniego dnia, kiedy to Malfo postawił stopę na jednym ze stopni, zastygł w bezruchu, jakby w obawie, że cała konstrukcja runie pod nim już przy pierwszym kontakcie. Nic takowego oczywiście nie nastąpiło, choć niepokój nie opuścił go aż do następnego spotkania. Właśnie dlatego w drugim dniu podszedł do sprawy z równą ostrożnością. Schodząc po schodach, stawiał kroki miękkie, lecz stabilne i uważnie obserwował skrzypiące deski, w których dostrzegł nowe, głębsze pęknięcia. Jednocześnie w głowie powtarzał sobie, że to chyba ostatnia jego wizyta w tym miejscu. Nagle jedna z desek pęka mu tuż pod stopą. Na szczęście szybko chwycił się poręczy, przez co niespodziewana pułapka nie wyrządziła mu większych szkód. Na jego twarzy pozostał jednak niesmak. Wtedy już był prawie pewny, że schody mogą nie dotrwać do jego następnej wizyty, a być może i nawet do powrotu, który zaplanował na wieczór. Chyba powinien się stamtąd wynieść, póki jeszcze mógł. Decyzja ta musiała niestety nieco poczekać. Istniał bowiem interes, który Malfo musiał załatwić, a czas grał w tym istotną rolę.
Była Sandria i pomimo bardzo wczesnej pory karczma pękała w szwach. Przy stołach siedzieli wszyscy ci, którzy przez cały miniony tydzień w promieniach rażącego słońca uwijali się w dokach. Rybacy, żeglarze, a przede wszystkim piraci, do których owa karczma należała. Grali w karty i opijali się w najlepsze, a od ich donośnych basowych śmiechów, przerywanych co jakiś czas wulgarnymi wyzwiskami czy sprośnymi żartami drżały ściany i podłoga. Jedyne okna znajdowały się od strony wejścia i zasłonięte były drewnianymi okiennicami. Przez to panował okropny zaduch, który w połączeniu ze smrodem rumu oraz potu tworzył mieszankę, od której chciało się rzygać. Malfo parł jednak dzielnie do przodu, zawieszając spojrzenie na drzwiach znajdujących się na samym końcu sali. Przemknął niespostrzeżenie pośród chwiejących się gości. Kiedy jednak sięgnął ręką po mosiężną klamkę, ktoś chwycił go za nadgarstek. Malfo podniósł spojrzenie na podejrzanie wyglądającego jegomościa. Wysoki i postawny z tatuażem nagiej pokusy na szyi. Zdecydowanie ochroniarz i to całkiem trzeźwy, choć to zapewne zmieni się z upływem godzin. Śmierdział tak, jak każdy w tym miejscu, zalaną mordą i lepkim brudem. Malfo posiadał czuły węch nieco oswojony z dziwnymi zapachami, od zawsze bowiem fascynowało go warzenie trucizn. W swoim życiu miał okazję czuć wiele nieprzyjemnych zapachów, wciąż jednak był zdania, że żaden grzyb czy roślina nigdy nie będzie w stanie śmierdzieć gorzej od zaniedbanego człowieka. Chyba że w grę wchodził jeszcze odór ryb – tego aromatu Malfo również nie potrafił zdzierżyć. Dlatego właśnie przebywając w tym miejscu przechodził podwójne katusze.
Pirat odepchnął rękę Malfo i zasłonił drzwi swoim rosłym cielskiem. Po chwili odezwał się głosem szorstkim i drapiącym, przypominającym dźwięk przesypywanego żwiru.
- Gdzie ci tak śpieszno?
Malfo pogładził swój nadgarstek niezadowolony z dotyku jego brudnych paluchów. Młodzieniec posiadał skórę niezwykle delikatną i chłodną, która gwarantowała intensywniejszy odbiór wszelkich bodźców. Przejawiał także tendencję do dostrzegania w innych zaskakujących detali. W tym przypadku zwrócił uwagę na zadziwiająco zdrowe uzębienie pirata. Ciekawe czy zawdzięczał to jakimś sekretnym ludowym specyfikom, czy po prostu natura obdarowała go szczęśliwym uzębieniem. Biorąc pod uwagę pospolity tryb życia takiego zabijaki, jak on, to powinien już dawno zostać szczerbatym albo w ogóle najpewniej martwym.
- Byłem umówiony z kapitanem.
Pirat nie był w ciemię bity i choć większość życia spędził na morzu, pośród hałastry o ilorazie inteligencji podobnej jemu, tak potrafił stwierdzić, kiedy ktoś szczyci się wysokim wykształceniem. Malfo zdecydowanie wzbudził w nim takie podejrzenia, gdyż wyrażał się w sposób nadzwyczaj giętki i wyraźny, jakby gardło wyścielone miał płatami złota.
- Kapitan nic nie mówił o dodatkowym spotkaniu, poza tym już kogoś przyjmuje. Radzę poczekać i wyjaśnić to osobiście.
Malfo był prawdziwie porażony mądrością, jaka wylała się na niego wraz z obwieszczeniem tych słów. Sam bowiem nigdy nie wpadłby na coś tak prozaicznego. Czasami naprawdę miał wrażenie, że niektórzy powinni nosić tabliczki z wymalowanym na biało napisem „osioł”. Wtedy przynajmniej wiedziałby, kogo omijać szerokim łukiem. Pozostawił jednak całość bez zbędnego komentarza i po prostu odszedł w stronę szynkwasu, gdzie jak na zawołanie czekało na niego jedno wolne miejsce, choć szybko spostrzegł, że to nie żaden uśmiech losu czy karczemne szczęście. Wolny taboret miał powykrzywiane nogi i wyłamane oparcie.
Malfo rozejrzał się jeszcze w nadziei, że uda mu się znaleźć siedzisko w lepszej kondycji, jednak przez te kilka minut zdążyło przybyć jeszcze więcej gości. Ostatecznie zdecydował się zaryzykować ewentualną kompromitację i zajął miejsce przy szynkwasie. Towarzyszyły mu przy tym te same nieprzyjemne dreszcze, które zaznał przy pierwszym spotkaniu ze schodami. Taboret wydał z siebie dźwięk znajomego, starczego pojękiwania, ale ostatecznie nie złamał się. Malfo odetchnął z ulgą.
- Co podać?
Ukryty za szynkwasem karczmarz wyglądał na zniecierpliwionego, jakby bolała go każda najmniejsza sekunda wymykająca mu się przez palce. Nie dziwota, gdyż ręce miał pełne roboty, a pomocników brak. Malfo z kolei wciąż był nieco zaspany. Większość nocy spędził nad księgami, więc wczesna pobudka nieco przytępiła jego sprawność myślenia, podobnie jak rozchodzące się dookoła krzyki i brzęk szkła.
- Wino - odparł pobieżnie. Gdyby miał więcej czasu do zastanowienia, to poprosiłby o zwykłą wodę, ale było już za późno.
- Panie, uchyl tam okno, duchota tu niesamowita! - zawołał ktoś ze środka sali.
Malfo nie umiał się z nim nie zgodzić, podczas gdy zdenerwowany karczmarz wymamrotał coś pod nosem. Szybko jednak rzucił dotychczasowe zajęcie i pociągnął za uchwyt drewnianej okiennicy. Powiew wiatru jednak nie okazał się świeższy od karczemnego zaduchu, a na dodatek uderzył prosto w siedzącego naprzeciw okna Malfo. W nosie poczuł to, czego obawiał się najbardziej, zapach ryb i słonej, morskiej wody. Szczerze tęsknił za aromatem kwiatowych łąk czy czystym górskim powietrzem, które miał okazję czuć zeszłej wiosny.
Widok za oknem z kolei nie zmienił się za wiele od dnia poprzedniego. Pierwszym, co rzucało się w oczy, były strzeliste maszty wyrastające z drewnianych łupin statków. Karczma znajdowała się w dokach, które nieustannie okupowane były przez mieszkańców jak i podróżnych. Wzdłuż głównego deptaku porozstawiane były stosika handlowe, głównie trudniące się sprzedażą owoców morza i materiałów przywożonych z północy.
Karczmarz miał ekspresowe tempo. Malfo nie zdążył głębiej zastanowić się nad tym, co widział, a puchar już stał naprzeciw niego. Choć żałował swojego zamówienia, to przez chwilę nawet pomyślał, że może nie wzgardzi dobrym trunkiem. Wszystko zmieniło się, gdy jedno przelotne spojrzenie wyłapało nieestetyczne wgniecenia i brązową plamę szpecącą powierzchnię naczynia. Pełen konsternacji uniósł puchar i przyłożył sobie do nosa, za wszelką cenę uważając, aby nie zetknąć krawędzi ze skórą. Zapach wina praktycznie nie istniał, gdyż w całym jego aromacie wyczuwalny był tylko metaliczny polot drażniący nozdrza. Kolor z kolei był blady, jakby lekko kredowy, a wszelkie chęci Malfo na dalsze badania zniknęły w momencie, gdy dostrzegł dziwny nalot unoszący się na bordowej tafli. Wtedy nabrał pewności, że to tylko zwykła, tania berbelucha rozcieńczona wodą. Nic dziwnego, że wszyscy ludzie byli w stanie przesiadywać tutaj całymi dniami. Upicie się czymś takim musiało wymagać szczególnych starań i zaangażowania.
Malfo zawiódł się sam na sobie, po raz kolejny oczekując, że dostanie coś na miarę swoich oczekiwań. Wychował się jednak w zupełnie innym świecie, którego pozostałości co jakiś czas dawały o sobie znać. On nie wypije tego wina, lecz z całą pewnością znalazłby takich, co potrafiliby pobić się choćby o kilka łyków z tego pucharu. Wiedział też, że kilka przecznic dalej, nad niskimi, kamiennymi domkami pospólstwa wznosił się las prawdziwie ekskluzywnych kamienic i rezydencji, w których mieszkała miastowa szlachta, popijająca do obiadu aromatyczne alkohole z najdalszych zakątków kontynentu. Spędzali czas organizując bankiety i ogródkowe spotkania, na których zawsze mieli nieodzowną okazję do poszczycenia się swoim majątkiem. Posiadali ręce nieskalane pracą, a ich umysły nie zaprzątały się trudami dnia codziennego, w przeciwieństwie do reszty mieszczan, którzy musieli mieszkać w domkach z kruszącego się kamienia. Piękno i brzydota. Bogactwo i bieda. Jedni nie potrafili zrozumieć drugich, podczas gdy Malfo przenikał pomiędzy tymi światami niczym zjawa, tęskniąc za tym, co stracił i starając się zaakceptować to, co zyskał.
Zaraz na swoim ramieniu poczuł czyjś ciężki dotyk.
- Kapitan znalazł dla ciebie trochę czasu, więc ruchy.
Malfo nie był szczególnie zadowolony z tego bezosobowego zwrotu. Nie był w końcu pierwszym lepszym chłopem, który zjawił się tutaj z chodnika wypełnionego pospólstwem. Zagryzł jednak język i rzucił kilka monet na blat, pozostawiając puchar wina nietkniętym. Wiedział, że ktoś wykorzysta okazję i wypije to za niego. Następnie ruszył za piratem w stronę kapitańskiego biura. Już wcześniej przypuszczał, że komnata właściciela karczmy będzie nieco odbiegać wystrojem od tego, co spotkać można w sali głównej. W rzeczywistości panował w niej taki sam zaduch, choć na szczęście pozbawiony rybiego zapachu. Zamiast tego czuć było wyraźnie woń starych desek przesiąkniętych wyrazistym aromatem rumu i dymu. Reszta pozostała bez zmian. Meble sprawiały wrażenie starych i wysłużonych, jakby trzymanych z sentymentu. Za okna z kolei służyły tylko dwie kwadratowe dziury wykute w ścianie, które poza drewnianymi okiennicami posiadały jeszcze ciężkie, czerwone kotary. Na pierwszy rzut oka wykonane z jakiegoś szorstkiego i mało przyjemnego w dotyku materiału, zasuniętego do połowy. Mocne poranne słońce wpadało do środka tylko wąskimi promieniami, oświetlając zaledwie małe skrawki podłogi. Stanowiły granicę oddzielającą nowo przybyłego od zasiadającego na końcu pokoju kapitana. Nie widzieli się wzajemnie, choć doskonale wiedzieli o swojej obecności. Ten drobny element niebywale zirytował Malfo.
W pewnym momencie odezwał się głos.
- Zapraszam bliżej...
Malfo postąpił kilka kroków, przeszedł przez granicę światła i zatrzymał się po drugiej stronie, zaraz naprzeciwko biurka. Na powitanie wyszedł mu mężczyzna w podeszłym wieku.
- Lockhart Tattersall, Dezerter. - Wyciągnął przebandażowaną dłoń.
Ubrany jak na kapitana statku przystało, choć lepiej od niejednego obdartusa z pokładu to wciąż niedbale. Twarz z kolei miał starczą, przeoraną licznymi bruzdami. Tylko spojrzenie, intensywnie niebieskie i o dziwo wciąć tryskające młodzieńczym zapałem i entuzjazmem, nie pasowało do całości. Malfo wydawało się, jakby była to tylko wierzchnia fasada mająca przykryć coś, co nie powinno zostać odkryte przy pierwszym kontakcie.
Uścisnął dłoń pirata, choć gdyby mógł, to wolałby unikać podobnych gestów.
- Malfo... Helveg en Rohde.
Swoje nazwisko dodał w ostatniej chwili, prawie tak jakby zapomniał, że w ogóle je posiada.
- Ładne nazwisko, nigdy wcześniej go nie słyszałem - przyznał kapitan Lockhart.
Malfo stał niewzruszenie, lecz palce jego dłoni przykurczyły się i zwinęły w pięść. Minęło ponad sto lat. To oczywiste, że nikt prócz niego już nie pamięta.
Pirat najwidoczniej nie przywiązał większej uwagi do zająknięcia Malfo ani do jego późniejszej reakcji. Zamiast tego przeszedł na drugą stronę biurka.
- Przybywa panicz z daleka? - spytał, przerywając ciszę. Wskazał niedbałym ruchem dwóch palców na krzesło stojące naprzeciwko. Malfo spojrzał na nie podejrzliwie. Poczuł się jednak pewniej, dostrzegając, iż wykonane było znacznie solidniej od tych stojących przy barze. Przygładził więc krańce swojej peleryny i spoczął na siedzeniu.
- Owszem, wychowałem się w południowo-zachodniej części kontynentu - odparł, nie przykładając większej wagi do ukrywania informacji o sobie. I tak czuł się dostatecznie anonimowo.
Kapitan Lockhart przyjrzał mu się uważniej i pokiwał palcem. Sprawiał wrażenie, jakby na końcu języka miał kilka słów, które musiał głębiej przemyśleć.
- Niech zgadnę... Ekradończyk? - strzelił, a Malfo uniósł kącik ust w uśmiechu. Mimo iż miał prawo poczuć się urażonym, to trywialne podejście pirata do jego wizyty całkiem go rozbawiło.
Nie pozostawiając mu większego pola do popisu, po prostu odpowiedział wprost.
- Pudło, Valladończyk.
- A to dziwne, spodziewałbym się w takim wypadku kogoś jasnowłosego o brązowych oczach. - Zaśmiał się Lockhart, a dotychczasowe zainteresowanie Malfo prowadzoną rozmową w momencie spadło. Panowały pewne powszechne stereotypy, a ludzie niczym bezmyślne gęsi łatwo poddawali się ich wpływom. Wszakże nie wszystko jest takie, jakim wydaje nam się na pierwszy rzut oka.
- W takim wypadku czy pan nie powinien mieć czarnej przepaski na oku i drewnianego knotka zamiast nogi?
- Słuszna uwaga - przyznał Lockhart i dyskretnie uchylił jedną z półek biurka. Z jej wnętrza wyjął dwie szklanki i grubą butlę ze złocistym płynem.
- Podziękuję - odparł pośpiesznie Malfo, widząc, jak szyjka butelki niebezpiecznie zbliża się do krańca przygotowanej dla niego szklanki.
Pirat w ramach decyzji gościa postanowił nalać więcej sobie.
- Wedle woli... Choć zapewne w tej parszywej dziurze jest to jedyny napój, który nadaje się do picia i po którym nie dostanie panicz sraczki - przyznał i odstawił butelkę na blat. - Przemierzył panicz kawał drogi, żeby się tutaj dostać...
- Jestem w nieustannej podróży, więc wszelkie dystanse nie grają dla mnie roli.
- Czym w takim razie mogę pomóc tak zaradnemu wędrowcy? - spytał, a Malfo nie był pewny, czym mocniej nacechowane były te słowa. Przesadną kurtuazją czy butną ironią?
- Potrzebuję załogi, która nie boi się podjąć ryzyka.
- Ryzyko wiąże się ze stratami - odparł Lockhart, a Malfo był gotów się z nim zgodzić. - Gdzie potrzebuje się panicz dostać?
- Na wyspę Arrimm. Odnalazłem pewne informacje świadczące o tym, że na północnym brzegu znajdują się pozostałości zatopionego miasta. Można znaleźć tam wiele cennych skarbów.
Kapitan nie wydawał się szczególnie zdziwiony tą informacją, nawet jeśli słyszał o niej pierwszy raz.
- Zatopione miasto... - Kapitan wyciągnął z kieszeni płaszcza ususzony liść i sakiewkę z tytoniem, i zaczął przygotowywać klasycznego skręta. - Słyszałem lepsze bajki, poza tym nie wygląda panicz na takiego, co ugania się za bogactwem.
Malfo ponownie się uśmiechnął. Postanowił nie zostawić żadnego miejsca na domysły.
- W rzeczy samej, złoto mnie nie interesuje. Szukam pewnego artefaktu... klucza, który ponoć jest w stanie otworzyć wszystkie zamki. Jeśli uda nam się go odnaleźć, otworzę nim tylko tą kłódkę... - wyjaśnił i położył rękę na księdze przypiętej do pasa. Spojrzenie Lockharta wyłapało błysk srebrnych rogów i szmaragdów zdobiących okładkę. Jeśli cokolwiek sobie o niej pomyślał, to tylko że mogła być niezwykle wartościowa. - ...Później wam go oddam razem z całą resztą skarbów, które tam znajdziemy...
- ...Jeśli tam znajdziemy, miły panie - zaznaczył pirat i zamieszał resztką rumu osiadłą na dnie szklanki. - Oferta jest dość kusząca, nie zaprzeczę. Nigdy jednak nie słyszałem podobnej legendy o zatopionym mieście, a taka wyprawa będzie bardzo dużo kosztować...
- Mam pieniądze...
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerywało cichutkie trzaskanie żarzącego się skręta. Malfo nie miał zamiaru powiedzieć niczego więcej. Widział, że udało mu się przekonać Lockharta. Mógł sprawiać wrażenie niezainteresowanego, ale potrzebował tych pieniędzy. Malfo w końcu nie bez przyczyny wybrał akurat jego. Gdy pierwszego dnia przybył do Trytonii, postanowił dowiedzieć się czegoś na temat tutejszych bander i ich sytuacji finansowych. W końcu nikt bez noża przy gardle nie zgodziłby się na jego zlecenie, a ostatnimi czasy Lockhartowi wiodło się znacznie gorzej niż pozostałym. Tydzień temu, podczas sztormu, stracił pokaźny ładunek dla jednego ze swoich klientów. Potrzebował nowego zlecenia, żeby odbić się od dna.
Potrzebował Malfo i jego szczodrej propozycji.
-Niech będzie - przyznał pirat, a kącik ust młodzieńca powędrował nieznacznie do góry. Wstał i wyciągnął rękę.
Malfo również wstał i już miał podać swoją dłoń, gdy pirat chwycił go gwałtownie za przegub i zacisnął palce.
-Ta księga.... - zaczął i wskazał na nią. - Zorientowałem się, że jesteś istotą magiczną. Choć to nie ona cię zdradziła tylko spojrzenie. Patrząc w twoje oczy, nie widzę swojego odbicia, tylko ogień, przetarte szlaki, błoto i krew. Przeżyłem już wiele w swoim życiu i niejedno widziałem. Wiem jednak, że mam do czynienia nie ze zwykłym, kapryśnym chłopcem, lecz z mędrcem, którego ścieżki są znacznie dłuższe od moich.
Malfo nie zaprzeczył, zamiast tego skupił swoje spojrzenie na spojrzeniu pirata. Kapitan Lockhart nie zdążył nawet zareagować, a już został schwytany w odmęty szmaragdowej zieleni, która stawała się coraz intensywniejsza z każdą sekundą. Barwa ta oczarowała go na moment i nim zdążył się zorientować, puścił rękę młodzieńca. Nie był jednak w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, o czym myślał przez tę chwilę. Nie przypominał sobie, żeby sam chciał tak zrobić.
Oprzytomnił go dopiero głos Malfo, który pomimo zaistniałej sytuacji dalej brzmiał jednostajne spokojnie.
- Nigdy nie przypuszczałem, że życie na statku może nauczyć kogoś sięgać wzrokiem dalej niż poza granice własnej sakwy.
Wciąż nieco zdezorientowany pirat odsunął się i ponownie zasiadł na fotelu. Lekko zakręciło mu się w głowie, ale to zapewne od rumu.
- W porcie dziennie przewijają się setki najróżniejszych istot, a ja jako właściciel pokaźnego interesu muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nie zgodzisz się ze mną, paniczu Malfo?
- Jak najbardziej, kapitanie, bardzo zdroworozsądkowe podejście do sprawy.
Lockhart tylko zaciągnął się tytoniowym dymem.
- Od razu słychać w twoim głosie tę szlachecką wyniosłość, paniczu. Ludzie morza jej nie lubią, ale spokojnie. Morze bywa lepszym nauczycielem niż życie. Jeszcze zakosztujesz lekcji pokory.
Malfo dobrze wiedział, że tak się nie stanie. W końcu jego przeświadczenie o wyższości nad bandą piratów nie wynikało ze złego wychowania, a z własnych przekonań. Nie odmawiał wiedzy i umiejętności załodze, z jaką przyjdzie mu współpracować, natomiast siebie i tak cenił wyżej.
W tym czasie Lockhart przygotował papier i kałamarz.
- Spiszemy umowę, ale najpierw zapłata - oświadczył, a na wzmiankę o pieniądzach spojrzenie jakby mu zabłysło.
- Może być zaliczka? - spytał naiwnie młodzieniec. Wiedział, że nie ma co liczyć na ustępstwa, ale wiedział też, że pirat zażyczy sobie ogromną kwotę pieniędzy.
- Och, nie lubię bawić się w bank i zawsze biorę całość. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś się miało stać paniczowi podczas wyprawy.
- Ile? - spytał Malfo.
- Pomyślmy... statek, wyżywienie, opłacenie załogi.... - zaczął wymieniać i spisywać na kartce. Obliczał, skreślał, a Malfo doskonale widział, że większość z wyników była przesadnie przez niego zaokrąglana. Nie zaprotestował jednak, tylko cierpliwie czekał.
W końcu kapitan Lockhart ulokował końcówkę pióra w kałamarzu i odwrócił kartkę w stronę swojego klienta.
- Czy to nie lekka przesada? - spytał Malfo, widząc ostateczną liczbę podkreśloną przy spodzie.
Pirat wzruszył ramionami.
- Wszystko kosztuje.
Malfo oczywiście nie miał tyle pieniędzy, ale już wcześniej był na to gotowy. Odpiął dwie chude sakwy, dotychczas wiszące mu przy pasie. Nim jednak położył je na blat, skupił spojrzenie na twarzy pirata. Próbował ponownie załapać jego spojrzenie.
- Proszę... zważyć, dla pewności - zakomunikował spokojnie i powoli. Podziałało, gdyż kapitan Lockhart mimowolnie zdjął wzrok z sakiewek i przeniósł go na twarz młodzieńca.
Malfo wykorzystał moment. Przytrzymał spojrzenie pirata jedną magiczną sztuczką, a drugą zaczarował sakwy, które naraz zdawały się pękać w szwach. Na końcu wystarczyło tylko zerknąć na wagę kątem oka.
Lockhart wziął sakwy do ręki, lecz te prawie nie mieściły mu się w garści. Położył je na wagę, a wskazówka zapewniła go, że wszystko się zgadza.
- Jesteśmy umówieni, paniczu Malfo - oznajmił i wstał. Podszedł do Malfo i wręczył mu pisemny dowód wpłaty. Następnie wskazał ręką na drzwi.
Razem ruszyli w ich stronę.
- Spotkamy się w dokach za trzy dni, o wschodzie słońca. Proszę zjawić się wcześniej, żeby mógł panicz ulokować swoje bagaże - oznajmił i otworzył drzwi przed nowym wspólnikiem. - Ach! I żebyśmy się dobrze zrozumieli. Podczas wyprawy pańskie zdanie jak najbardziej będzie grać istotną rolę. Ma pan wiedzę i umiejętności, które, mam nadzieję, okażą się pomocne. Proszę jednak nie zapominać, że na statku kapitan jest tylko jeden.
- Nie śmiałbym... - odparł i naciągnął kaptur na głowę. Przeszedł przez próg, ale w ostatnim momencie przypomniał sobie o jednej istotnej rzeczy. W ostatniej chwili zatrzymał ręką zamykające się za nim drzwi. - Właśnie! Poza kilkoma bagażami będę jeszcze mieć ze sobą zwierzę.
Lockhart wychylił się zdziwiony.
- Zwierzę? To znaczy? Kot? Pies? Ptak?
- Myślę, że najbliżej mu do psa.
Pirat uniósł pytająco brew. Zainteresowała go tajemnicza odpowiedź młodzieńca.
- Mam przygotować się na coś szczególnego? - dopytał dla pewności.
W odpowiedzi otrzymał podejrzany uśmiech Malfo.
- Nie, skoro widział pan już tak wiele, to myślę, że i mój towarzysz pana nieszczególnie zaskoczy, kapitanie.
Awatar użytkownika
Janko
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rybak
Kontakt:

Post autor: Janko »

Szum morza i krzyki mew docierały do uszu śpiącego Janka od dłuższego czasu. Chłopak nie chciał jednak skonfrontować się jeszcze z rzeczywistością. Sen dawał mu ukojenie po poprzedniej, ciężkiej nocy. Jego zmysły odbierały różne bodźce, jednak były jakby sparaliżowane. Na początku mózg chłopaka zaczął rejestrować tylko dźwięki, które dochodziły jakby ze snu. Potem, kiedy już okazało się, że są elementem rzeczywistości, po krótkim czasie przyłączył się do nich zapach. Morska bryza, zapach ryb, smród dymu na ubraniach i ciele. Następnie przyszła pora na smak. Był on trudny do określenia, jednak jakby znajomy. Delikatnie rozgrzewał podniebienie i pochodził jakby z wnętrza żołądka... Alkohol. Umysł Janka przypomniał sobie, że poprzedniego dnia rzeczywiście miał kontakt z tą substancją. Po dłuższej chwili namysłu okazało się, że nieprzyjemnemu odczuciu smakowemu towarzyszy dziwne doznanie dotykowe, wyczuwalne językiem. W ustach chłopaka znajdowało się coś sypkiego, coś jakby... Piasek! Janko zerwał się z podłoża, na którym leżał i postanowił wykorzystać ostatni zmysł, w jaki wyposażyła go natura. Otworzył oczy i zobaczył plażę. Nie cieszył się jednak ani chwilę tym widokiem, ponieważ ilość alkoholu wypita poprzedniego dnia spowodowała wyjątkowo silne zawroty głowy. Janko zaczął pluć piaskiem i, zataczając się, nieznacznie ruszył w stronę morza, by opłukać sobie twarz. Każdy krok powodował tępy ból w jego czaszce. Rum, którym raczył się poprzedniego dnia, musiał pochodzić z jakiejś naprawdę paskudnej gorzelni, ponieważ spowodował ogromne spustoszenie w organizmie młodego marynarza. Żołądek niebezpiecznie wysyłał sygnały ostrzegawcze, że lada moment będzie próbował pozbyć się resztek trującej cieczy. Nigdy więcej! Janko był niemalże pewien, że już nigdy nie weźmie do ust alkoholu. Dotarł do morza. Upadł całym sobą na kolana, nabrał wody do rąk i ochlapał sobie twarz. Słonawy zapach nieco go otrzeźwił, jednak z drugiej strony wzmógł także odruchy wymiotne. Janko dostrzegł niewielki grajdołek kilka kroków od niego. Doczołgał się tam, po czym opróżnił zawartość swojego żołądka. Poczuł chwilową ulgę. Nawet ból głowy na moment przygasł. Chłopak wiedział jednak, że to tylko efekt tymczasowy. Musiał jak najszybciej wrócić na statek, by pomóc przy pracach konserwatorskich. Podobno kapitan zamierzał lada dzień wyruszyć, a to oznaczało, że trzeba było szykować się do drogi. Janko jako kucharz musiał też zatroszczyć się o jakikolwiek prowiant, żeby załoga miała co jeść. W przeciwnym razie sam mógłby skończyć w kotle, ponieważ jego kamraci byli nieobliczalni i trudno było przewidzieć, na jaki pomysł mogą wpaść w sytuacji krytycznej.

Słońce prażyło niemiłosiernie. Zbliżało się południe. Janko czuł się paskudnie. Tęgi kac pozbawiał go ochoty do życia. W drodze do statku kilka razy wymiotował. Czuł się słabo, a do tego bolała go głowa i co chwila żołądek podchodził mu do gardła. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po powrocie na statek, było dobranie się do beczki z kiszonymi ogórkami. Janko uwielbiał ich smak i zawsze leczył nimi kaca. Szczęśliwie się składało, że załoga nie przepadała za nimi szczególnie. W sumie nikt nie wiedział, dlaczego na statku zawsze było kilka beczek ogórków kiszonych. Janko był z tego faktu bardzo zadowolony i jak tylko naszła go ochota, zajadał się nimi lub popijał kwaskowatą zalewę. Teraz jednak liczyło się jedynie to, by wrzucić cokolwiek do żołądka, co pomogłoby przywrócić jego sprawność.
- Proszę, proszę! Janko Kingston! Pirat, żeglarz i łowca dojrzałych kobiet…
Janko wiedział, z kim ma do czynienia i już zaczął żałować, że wrócił na pokład.
- Byłeś wczoraj wieczorem nie do doścignięcia! Moje uznanie…
Janko odwrócił się i jego oczom ukazał się barczysty krasnolud w pasiastej koszuli z chustą na głowie. Jego lniane spodnie wyglądały, jakby miały lada moment pęknąć pod naporem jego ogromnej sylwetki. Jak przystało na przedstawiciela tejże rasy, miał pokaźną, gęstą i rudą brodę, w którą wplecione były różnokolorowe drewniane koraliki i złote pierścienie. Nie trudno było odgadnąć jego pseudonim.
- Rudobrody… co miałeś na myśli z tym łowcą dojrzałych kobiet?
Gardłowy śmiech krasnoluda był niejednoznaczną, lecz bardzo wymowną odpowiedzią. Janko już wiedział, że poprzedniego dnia zrobił coś, o czym chyba nie do końca chciał wiedzieć.
- Powiedz Kingston… czy pamiętasz Cycatą Elwę?
Błędny wzrok młodego kuka spowodował kolejną eksplozję krasnoludzkiego śmiechu.
- Ożeż w mordę! To może Zezowata Balbina? Nic ci nie świta?
Janko zastanowił się na moment. Rzeczywiście coś mu zaczynało świtać. Grali w kości…
- Ale Jagienkę to już na pewno pamiętasz. O bracie! Taaakie panienki!
Wypowiadając ostatnie słowa, krasnolud obiema rękami wykonał ruch, jakby chciał objąć potężną beczkę. Następnie śmiejąc się do rozpuku, klepnął chłopaka po ramieniu. Janko poczuł, że jego żołądek zaraz zwróci zjedzonego przed chwilą ogórka, więc nic nie mówiąc, przesunął zdecydowanie recholącego krasnoluda i wybiegł na pokład. Ledwo zdążył dobiec do burty. Dźwięk, który z siebie wydał, przepłoszył siedzące nieopodal mewy. Poczuł kropelki potu na skroniach i pomyślał sobie, że już nigdy więcej tak się nie upije. Popatrzył na ostatniego ogórka, którego trzymał w ręce. Zamknął oczy i zmusił się do zjedzenia go. Następnie zszedł po kładce ze statku i ruszył na poszukiwanie kwatermistrza. Wiedział, że zapewne znajdzie go w którejś gospodzie. Bał się tylko, czy przy okazji nie natknie się na którąś z "dziewczynek" wymienionych przez Rudobrodego.

Kwatermistrz siedział przy stoliku z kuflem piwa i rozmawiał z jakimiś mężczyznami, którzy wyglądali na typowych, biednych żeglarzy. Na widok Janka uśmiechnął się tylko ironicznie, po czym wskazał na niego otwartą dłonią, jakby chciał przedstawić go rozmówcom.
- A to nasz dzielny kuk. Dobrze gotuje, łowi ryby i, jak się okazuje, podbija serca tęgich kobiet.
Mężczyźni zaśmiali się, jakby w ten sposób chcieli zyskać sympatię u kwatermistrza.
- No, panowie! To warunki są wam znane, a teraz muszę wracać do obowiązków.
Po tych słowach dopił piwo, odstawił kufel i wstał od stołu. Pewnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Jego drewniana proteza stukała rytmicznie o drewnianą podłogę. Janko podążał za nim. Mahińczyk był dobrze zbudowany i wzbudzał respekt poprzez sposób, w jaki się poruszał i jak się zachowywał. Jego ciemna skóra i niemalże czarne, długie włosy, zaplecione w cieniutkie warkoczyki dodawały jego postaci elementu dzikości. Tatuaże i blizny na odsłoniętym torsie były dowodem męstwa i odwagi. Janko wiedział, że ów mężczyzna jest zaprawionym w boju piratem. Niejeden raz miał okazję zobaczyć kwatermistrza w walce. Przypominał wówczas polującą, czarną panterę.
- Jednak żyjesz? Już myślałem, że dzisiaj się nie pojawisz. Oj Kingston, powinieneś służyć za przykład, jak się nie pije…
- Wiem, czuję się paskudnie. Tutejsza berbelucha musi być paskudna!
- Paskudnie to ty się wczoraj upiłeś! Kto ci kazał tyle walić?
- Stawiali, to piłem.
Kwatermistrz popatrzył na Janko z widocznym politowaniem na twarzy i pokręcił tylko głową, jakby rozbawiony naiwnością chłopaka.

Zakupy przed wyprawą nie były łatwym zadaniem. Trzeba było dobrze oszacować ilość potrzebnego pożywienia do ilości załogi. Wiadome było, że nie da się zrobić tego dokładnie, a także że nie ma gwarancji, że jedzenie po drodze nie zepsuje się w ten czy inny sposób, jednak dało się mniej więcej przewidzieć, ile jedzenia kupić, by przepłynąć konkretną odległość, nie przymierając z głodu. Tym właśnie zajmował się kwatermistrz w asyście kuka.
- Potrzebujemy przede wszystkim suszonej wołowiny. Będzie z tym na pewno problem, bo trzeba ją będzie jakoś importować. To będzie nasz największy wydatek. Potem suchary. Z tym nie powinno być większego problemu, aczkolwiek trzeba patrzeć na worki, czy nie są podziurawione przez myszy. Tego byśmy na statku nie chcieli.
Janko szedł za kwatermistrzem i kiwał głową w zamyśleniu.
- Masła nie ma co kupować w tych stronach, lepiej orzechy, a koniecznie musimy też kupić smalec. Tytoń czy herbatę weźmiemy ale symbolicznie jak zawsze. Te moczymordy same powinny zatroszczyć się o przyjemności. Jeszcze jakieś cytryny, gdyby miało nas znieść z kursu. Wolelibyśmy uniknąć szkorbutu.
Janko podrapał się po głowie, zastanawiając się nad słowami kwatermistrza.
- Może będziemy mogli nieco zaoszczędzić. Płyniemy na wyspy, więc nie jest to jakoś daleko, a do tego jesteśmy na morzu. Pewnie uda się coś złowić. Może zamiast importować suszoną wołowinę, taniej byłoby kupić kilka sztuk świeżego mięsa na najbliższe dni, a potem jeden dzień poświęcić na połów? Ostatnie dni trochę mniej pojemy, za to znajdzie się beczka jakiejś taniej gorzały i dopłyniemy do wysp. Cytryn też bym nie kupował. Po zmroku przejdziemy się z plecakami na złodziejkę. Parę cytryn nikogo nie zbawi, a my wiele nie potrzebujemy przecież. Szkoda płacić!
Kwatermistrz aż przystanął. Rozmyślanie Janko było dość ryzykowne, jednak dzięki temu załoga rzeczywiście mogłaby trochę więcej zarobić. Wszyscy by na tym dobrze wyszli. Kapitan byłby zadowolony, marynarze mieliby więcej w kieszeniach… gorzej gdyby coś poszło nie tak…
- No załóżmy, że wszystko poszłoby zgodnie z planem i nie mielibyśmy po drodze żadnych problemów. Wtedy byłbyś geniuszem ekonomii. Co natomiast, gdybyśmy musieli zboczyć z kursu? Ryby rybami ale wiesz, że nie zawsze biorą, a do tego nie wiemy, jak długo zajęłoby nam wracanie na właściwy kurs. Nie wiesz chyba, do czego zdolna jest głodna załoga.
Tym razem to Janko musiał przyznać rację kwatermistrzowi. Dalej jednak uważał, że przy rozsądnym rozporządzaniu zasobami, można spokojnie dać radę z przeprawą przez Morze Cienia.
- Mam pewien pomysł, jak zachęcić załogę do oszczędzania żywności…
Kwatermistrz dostrzegł przekorny błysk w oku Kingstona.
- Pod pokładem zostało jeszcze trochę ogórków kiszonych…
Kwatermistrz zaśmiał się do rozpuku. Im dłużej pływał razem z Janko, tym bardziej przekonywał się, że chłopak jednak nie jest w ciemię bity. Owszem, podkładał się często pod niefortunne sytuacje, jednak miał też głowę na karku.
- Janko, ty diable wcielony. Dobra! Idę po pieniądze. Zrobimy, jak mówisz!

Pod wieczór, kiedy już piraci uporali się z zamówieniami, kwatermistrz wrócił do wynajmowanego w karczmie pomieszczenia, zabrał stamtąd małą beczkę piwa i poszedł z Kingstonem na plażę. Lokalny producent mięsa tak się ucieszył, kiedy zobaczył, ile może zarobić na załodze, że poczęstował ich swojską kiełbasą robioną według tradycyjnej, rodzinnej receptury. Piraci postanowili przyrządzić ją na ognisku na plaży i zjeść w asyście dobrego, beczkowego piwa.
- No, Janko! Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Kapitan pewnie będzie bardzo zadowolony, kiedy się dowie. Nie ma nic lepszego niż członkowie załogi, którzy rozpowiadają o tobie, że jako kapitan dobrze płacisz. Miejmy tylko nadzieję, że nie zedrą z ciebie skóry za te ogórki kiszone. - Obaj piraci zaczęli się recholić, jak przystało na podstępnych zbirów, którzy nie przejmują się zbytnio losem innych, a nawet czerpią satysfakcję z tego, że mogą komuś zrobić na złość.

Wieczór mijał spokojnie i przyjemnie. Janko, który ledwo odreagował negatywne skutki nadużycia alkoholu, znowu się upił. Tym razem jednak było to zaledwie preludium stanu, w jakim znajdował się dnia poprzedniego. Mężczyźni siedzieli lub leżeli na rozgrzanym piasku, rozmawiali i co chwila śmiali się do rozpuku. Kwatermistrz miał całkiem niezły kontakt z Kingstonem. Od samego początku był do niego przyjaźnie nastawiony. Z czasem jednak okazało się, że jest to naprawdę dobry kompan zarówno do picia, jak i do wspólnych przygód.
- Gdzie ty nocujesz tak swoją drogą? Nie wynajmujesz pokoju w żadnej gospodzie, prawda?
Janko przecząco pokręcił głowa, a następnie ceremonialnie przeciągnął się i położył na piasku.
- Tutaj. Chyba że pada, to wtedy na statku. Ale tak to raczej na plaży. Czasem na hamaku, czasem na piasku… zależy, na co mam ochotę.
- Nie boisz się węży, skorpionów i pająków?
- Pająki nie mają tu czego szukać, skorpiony owszem są w tej części świata dość jadowite, ale też raczej unikają morza, a co do węży… słyszałem kiedyś, że wystarczy otoczyć się liną i wtedy się nie zbliżają. Póki co żyję, więc chyba działa.
Kwatermistrz pokiwał głową ze zrozumieniem i jakby z uznaniem. Faktycznie piasek był bardzo ciepły, powietrze zresztą też. Tuż obok paliło się ognisko. Na niebie było widać wszystkie gwiazdy. Wieczorna bryza delikatnie obniżała temperaturę. To wszystko sprawiało wrażenie prawie idealnych warunków do spania.
- A cholera z tym! Dzisiaj zostanę na noc na plaży. Życie mahińczyka jest krótkie, trzeba więc z niego korzystać. Ahoj, przygodo!
Kwatermistrz uniósł zaciśniętą pięść w górę, po czym dopił resztkę piwa.
- Polecam przed zaśnięciem usypać sobie poduszkę pod głowę. Ja zawsze zawiązuje też sobie chustkę, żeby nie mieć potem tego syfu we włosach.
Kwatermistrz posłuchał rady Kingstona i schował swoje warkoczyki pod chustą, którą nosił przywiązaną do pasa.

Ognisko dogasało, trzaskając coraz ciszej i spokojniej. Już po chwili dało się przy nim słyszeć ciężkie, męskie chrapanie. Szum morza niósł się dookoła niczym stara piracka szanta, kołysząca strudzonych żeglarzy do snu.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Istoty humanoidalne mają tendencję do filozoficznych przemyśleń na temat własnej egzystencji. To właśnie wyobraźnia i tworzenie scenariuszy, które nie miały (jeszcze bądź nie będą mieć w ogóle) miejsca w naszym życiu, odróżnia człowieka od zwierząt, chociaż zaliczają się do tego samego królestwa. W Alaranii dość łatwo jest zauważyć różnice intelektu między gatunkami, choć i tutaj można mówić o wielu wyjątkach. Najgorsze w tym jest jednak to, że wiele osób traktuje inne rasy jak podrzędne stworzenia, które nie mają zdolności analizy sytuacji i można je traktować jak zwierzęta - ponieważ i tak nie zrozumieją, co się dzieje. Przez to sprawa niewolnictwa, mimo że w wielu miejscach nielegalna, staje się gdzieniegdzie powszechnie znanym problemem. Tak właśnie osobniki pokroju zwierzołaków lądują na wystawach (i tyle dobrze, że nie jako dywan u co bogatszych jegomości) i są ukazywane jako atrakcja dla mieszkańców kontynentu oraz przyjezdnych z bardzo daleka, duchy są potępiane ze względu na swoje powiązanie ze śmiercią, a demony wytykane palcami przez sam fakt, że pochodzą z Otchłani - bo przecież ktoś taki nie może mieć serca, prawda?
        Rheyaen zastanawiała się, czy syrenę można zaliczyć do zmiennokształtnych istot. W wyżej wymienionej hierarchii nie potrafiła postawić swojej rasy w określonym miejscu - w domu, Głębi, w której się wychowała, status określa przydatność dla społeczeństwa, jednak nawet jeśli nie potrafiło się za wiele, każdy traktował innego jak członka rodziny. Dla wodnych naturian to rasa ludzka stanowiła niższe stworzenia - niszczyli naturę, która pozwalała im żyć, kradli, traktowali innych jak szczury…
Cóż za hipokryzja istnieje na tym świecie.
        Mówiono, że syreny spełniają życzenia, że mając syrenę po swojej stronie, można znaleźć podwodne skarby, bądź uchronić się przed złym losem (kojarzonym młodym żeglarzom najczęściej z najazdem piratów), jednak Rhey, próbując poznać źródło tych mitów, kilkukrotnie przekonała się, że ludzie muszą mieć bogatszą wyobraźnię. Naturianka często zastanawiała się, skąd to wszystko się bierze u ludzi - ta wiedza, imaginacje niestworzonych rzeczy… Także chciała posiadać ten dar. Mimo że znajdowała się obecnie w sytuacji, która umożliwiła jej wcześniej opisane myślenie analityczne. Odkąd została napadnięta na plaży, wiedziała tylko, że dużo podróżuje. Porywacze przygotowali się na wszystko - zasłonili jej oczy, związali nadgarstki i nie zbliżali się do wody. Wiedzieli doskonale, że tam mogliby napotkać masę trudności - trudniej przecież złapać coś, co pływa szybciej niż ty myślisz. Syrena na samym początku użyła wielu przekleństw, których nauczyła się od rybaków, którzy wypuścili wędkę z ręki, oraz od biedaków, którzy wykrzykiwali różnego rodzaju formułki w jej stronę, gdy ona zajmowała się odbieraniem im ostatniego tchnienia. Później jej się to znudziło i musiała znaleźć sobie nowe zajęcie.
        Rheyaen nie wiedziała, co ci ludzie planowali z nią zrobić, jednak ciągle mówili o pieniądzach. Naturianka rozumiała, że bogactwo jest czymś ogromnie ważnym dla istot ludzkich, chociaż sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ona bierze w tym udział. I po co ludziom żywa syrena.
Wkrótce jednak miała się o tym przekonać…

        - Za drogo. - Porywacze nie starali się nawet specjalnie chronić swojego “skarbu”, więc Rheyaen słyszała całą rozmowę. Mężczyzna, który przyszedł, był zainteresowany kupnem syreny na specjalną okazję. “Potrzebował jej na wyprawę”, jak to wcześniej ujął. Rheyaen była w stanie tylko słuchać, albowiem ciągle miała oczy przysłonięte przez opaskę, lecz doskonale wiedziała, że tajemniczy gość się jej przyglądał. Czuła jego oddech, kiedy oceniał jej osobę - wcześniej została oblana wodą, ponieważ była na skraju śmierci - i oglądał szczególnie ogon. Na lądzie w postaci syreny naturianka była jeszcze bardziej bezbronna niż w ludzkiej postaci. W chwili rozmowy swoich oprawców potrafiła jednak myśleć nie o ucieczce, ale o paskudnym odorze mężczyzn. Śmierdzieli tanim trunkiem.
        - To ostateczna oferta. Specjalnie przytachałem ją do Trytonii - mówił oprawca. - Taniej nie pójdzie.

        Rozmowa ciągnęła się jeszcze przez chwilę, a kobieta nie reagowała - leżała na ziemi obezwładniona i milcząca jak przedmiot, za jaki widocznie była pojmowana. ”Może jeśli uznają, że jestem niespełna umysłu, pozbędą się mnie”, myślała naturianka, wzdychając przeciągle. Niespodziewanie głosy ucichły, a ona znalazła się w górze. Czyjeś dłonie złapały ją za ramiona, inne za ogon. I w tej samej sekundzie uderzył ją ten potworny zapach, którym można było się upić. Syrena zmarszczyła mocno nos, a to spowodowało, że pozbyła się uciążliwej opaski na oczach - swojego małego koszmaru, który trwał kilka godzin - i ujrzała nową, przerażającą scenę, która na długo zostanie w jej pamięci. Ciało człowieka, który najprawdopodobniej wcześniej ją porwał z plaży. Czy został tylko ogłuszony, czy zamordowany, wiedzieli tylko jej nowi oprawcy.
        Była porwana od porywacza, co wydawało się jej tak zabawne, że aż nie potrafiła powstrzymać ironicznego uśmiechu na twarzy. Całość mogła wydawać się naprawdę dziwna - syrena, która uśmiecha się, widząc leżącego i będącego na skraju śmierci człowieka. Rheyaen zaczęła się zastanawiać, czy to ona sprowadziła śmierć na jegomościa, albowiem ta towarzyszyła jej od bardzo dawna.
Czyżby właśnie to ona ją uratowała?

***

        Jedyne, co Rhey pamięta z podróży, to rozmowę dwóch mężczyzn, którzy radowali się, że będą pochwaleni. Nie wiedziała, przez kogo i jak, dlaczego, ale mogła się domyślać, że to nie koniec jej mąk. Aż w końcu ujrzała to, za czym tak bardzo tęskniła - morze. Nim jeszcze zbliżyła się do słonej wody (oczywiście dalej niesiona z trudem przez swoich nowych oprawców, chociaż już w postaci ludzkiej), poczuła nostalgiczny zapach. Dom, mówiła każda komórka jej ciała. Dom.
        A później zrozumiała, do czego mogłaby być potrzebna tym ludziom, gdy tylko ujrzała bandery statku.
Syrena na statku przynosi rzekomo bezpieczeństwo i chroni przed piratami, lecz co, jeśli to właśnie piraci posiadają zabójczą broń z głębin?
Awatar użytkownika
Blakita
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Łowca , Zabójca , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Blakita »

        Ku jej zdziwieniu szło jak po maśle.
        Niedługo po przybyciu do Trytonii zwęszyła trop. Niewidzialny szlak zaprowadził ją do pewnego opryszka. Od razu wiedziała, co to oznacza: tylko ktoś, kto handlował żywym towarem, mógł nosić na sobie zapach niewolników i przechadzać się swobodnie po mieście.
        Razem z towarzyszami przycisnęła go w celu wyciągnięcia cennych informacji. Gdy próba zastraszenia odniosła sukces, pod koniec wywiązała się jeszcze pewna sytuacja - jedna z tych, którym wilkołaczyca starała się zapobiegać...

        - Brzydzę się tobą! Takimi podłymi ludźmi jak ty... Zależy wam tylko na bogactwie! - Tygrysołaczka skrzywiła się z obrzydzeniem, zaciskając dłonie w pięści. Napięła dość liche jak na swoją rasę mięśnie, po czym wymierzyła alarianinowi otwartą łapą cios w policzek. Mężczyzna poleciał na obskurną ścianę budynku stojącego po drugiej stronie ciemnego zaułka, obił się o nią z całym impetem i upadł na kolana. Krzyknąwszy z bólu, mimowiednie przykrył twarz jedną ze swoich wielkich, niemytych dłoni. Wyczuł palcami szeroko ciągnące się ślady paskudnych zadrapań pozostawionych przez ostre pazury. Zaskowyczał jeszcze donośniej.
        Gdy do kotowatej hybrydy dotarł intensywny zapach juchy sączącej się ze szkaradnej facjaty, osłupiała. Źrenice pasiastej szatynki pokryły niemal całą powierzchnię jej szmaragdowych ślepi. Okrągłe, puszyste uszy nastroszyły się. Przyparła mężczyznę spojrzeniem wygłodniałej bestii, a za moment warknęła:
        - Tacy ludzie jak ty... bardziej niż ktokolwiek inny zasługują na śmierć.
        - Ruri.
        Zmiennokształtna zamrugała, gdy męski, tubalny głos przebił się przez zaborczy ryk tygrysa wyrywającego się prosto z jej wnętrza. Zwróciła głowę w kierunku niedźwiedziołaka, który tymczasem położył swoją przerośniętą łapę na prawym rękawie pąsowego kimona dziewczyny.
        W tym samym też momencie oprzytomniała Blaki. Kontemplowała słowa wyplute przez alarianina i nim się spostrzegła, sprawy zaczęły przybierać naprawdę paskudny obrót. Była wdzięczna Dušanowi za to, że, powstrzymując ich wspólną przyjaciółkę, zapanował nad sytuacją. Oglądanie tygryski w stanie bliskim zezwierzęceniu nigdy nie zanosiło się na przyjemny dla oka spektakl. Dla nosa zresztą też.
        - Wiemy już wszystko. Nie ma potrzeby tracić na niego więcej czasu - rzekłszy to, odwróciła się na bosych palcach. - Wyjdźmy wreszcie z tej zatęchłej dziury.
        Ruszyła stanowczo przed siebie. Jednocześnie zatopiła nos w białej, bawełnianej koszuli, aby choć po części przefiltrować nieczyste powietrze. Przykre zapachy potrafiła ignorować tak długo, jak było to konieczne. W wielu przypadkach odrzucały ją i to nie tylko przez sam fakt, że działały drażniąco na zmysł powonienia. Część z nich... chcąc nie chcąc, przywoływała złe wspomnienia.

        Kiedy wyszli na ulicę, przez jakiś czas przebierali łapami w milczeniu. Nie musieli się komunikować, aby zgodnie dojść do wniosku, że następnym ich celem będzie port. Tymczasem na przegadanie czekała kwestia oznaczona znacznie większym priorytetem. Zielonooka bała się jej z początku podjąć i nim wypowiedziała pierwsze słowo, musiała sobie wszystko dokładnie poukładać.
        - Ja...
        - Nie chcę decydować za ciebie, Ruri. - Niemal w tym samym momencie głos zabrała niebieskooka. Kontynuowała, widząc, że milczeniem udzielono jej na to pozwolenia. - Ale wolałabym powstrzymać cię przed zrobieniem czegoś, czego będziesz kiedyś żałować.
        Tygrysołaczka uniosła spojrzenie na pysk popielatej hybrydy. Nie przeszkadzało jej, że ta patrzyła wyłącznie na wprost wzrokiem tak pustym, na jaki było ją stać od... zawsze. Nie była to dla niej żadna nowość.
        - Nie żałowałabym zadania mu kolejnych blizn.
        - A zabicia go?
        Nie odpowiedziała od razu. Skuliła głowę, a po chwili przerwy odparła niepewnie:
        - Nie zrobiłabym tego.
        - Jesteś pewna?
        Ponownie ucichła na moment.
        - Nie...
        Usłyszała marnie stłamszone westchnienie idącego obok niedźwiedziowatego.
        - Zaufaj nam - powiedział - zwłaszcza wtedy, kiedy sobie samej nie możesz. Wiesz, że jesteśmy z tobą.
        - Oczywiście, że wam ufam, ale... - urwała i w tym samym momencie zatrzymała się.
        Reszta zrobiła to samo kilka sekund później. Obaj obejrzeli się na młodszą towarzyszkę, przy czym Dušan zmarszczył w niepokoju zrudziałe brwi.
        - Nie byłaś zła? Nie powinnaś bardziej ode mnie chcieć się na nim zemścić? Czy lekkie potrząśnięcie nim naprawdę było dla ciebie wystarczające? - wyrzuciła jednym tchem. Bardzo martwiła się o wilkołaczycę i z całego serca chciała pomóc jej znaleźć brata. Czasem jednak... w ogóle jej nie rozumiała.
        - Oczywiście, że byłam zła - druga zmiennokształtna odparła po chwili. - Ale zemsta? Miałam go okaleczyć? zabić? a może wsadzić do klatki i sprzedać? Co by mi to dało?
        Ruri była zaskoczona, ale gdy tylko pojęła przekaz, jaki niosła ze sobą wypowiedź Blakity, odwróciła wzrok ze wstydu.
        "Racja. Zemsta nie przyniosłaby jej ulgi. Nie powstrzymałaby też niewolnictwa - za takiego podrzędnego pachołka szybko znalazłoby się zastępstwo", westchnęła. "Tym razem naprawdę mnie poniosło..."
        Uderzyła się w pierś zamkniętą dłonią. "To się już więcej nie powtórzy", obiecała. I ufała tej przysiędze bezgranicznie.

        Kwadrans później dotarli do portu. Wreszcie mieli okazję ponapawać się oszałamiającym... widokiem? zapachem? albo czymkolwiek innym? Nie?
        Południowe dzielnice miasta nie należały do najurokliwszych, choć mijali też co bogatsze i bardziej zadbane domostwa - ale tego przecież można się spodziewać po każdym, nawet wyjątkowo biednym państwie. Po porcie naiwnie spodziewali się jednak czegoś imponującego, co zaparłoby im dech... A przynajmniej takie nadzieje żywiła szatynka. Choć akurat w kwestii poziomu skrajności odczuć się nie myliła - zawiodła się kompletnie!
        W powietrzu unosiła się mieszanka potu przepracowanych ludzi, słonej wody i ryb. Na dokładkę od czasu do czasu zawiewało tanią gorzałą (której źródło stanowiły zapewne miejscowe karczmy i zamtuzy). Chociaż na ogół było głośno, Trytończycy zdawali się raczej zamknięci i niezbyt przychylni wobec obcych lub zmiennokształtnych, co łatwo można było wywnioskować po sposobie, w jaki spoglądali - czy raczej łypali - na trójkę łowców. Jedni mieli w oczach te znajome, nienawistne iskierki świadczące o tym, że najchętniej oskórowaliby cię i wypatroszyli dla samej przyjemności. Wzrok innych, choć sprawiał wrażenie bardziej przymilnego, wywoływał na grzbiecie nie lżejsze dreszcze - tacy woleliby cię sprzedać za garstkę ruenów, byle wcześniej skończyć harówkę i pójść chlać na umór.
        Blakita miała to gdzieś. Dušan zachował ostrożność i nie spuszczał Ruri z oka - ta bowiem, poza niektórymi, wyjątkowymi sytuacjami, była w rzeczywistości bezbronną duszyczką i wymagała opieki. Zwłaszcza w tak niebezpiecznym miejscu, gdzie wystarczyło spuścić ją z oka, by...
        - Ryby na patyku! Wyglądają smacznie, chodźcie!
        Młoda zmiennokształtna spojrzała po towarzyszach i już za moment ruszyła w radosnych podskokach ku pobliskiemu stoisku. Trochę czasu minęło, odkąd ostatnio się pożywiali, dlatego też nikomu nie przyszło na myśl, aby odmówić.

        Tego się spodziewali - pieczona ryba z solą wszędzie smakowała dobrze, a zwłaszcza gdy została niedawno wyłowiona. Ruri i Dušan jedli raczej powoli - lubili się delektować. Wilkołaczyca natomiast błyskawicznie pochłonęła swój kąsek, jakby ktoś ją gonił. Miała swoje przyzwyczajenia.
        - Morze z bliska wydaje się jeszcze większe - powiedziała między gryzami rozmarzona szatynka. - To niesłychane, że nie mogę objąć go wzrokiem.
        - Zakładam, że żegluga do Arrimm zajmie tydzień albo i więcej - oznajmiła Blaki. - Wy... bardzo mi już pomogliście, ale nie musicie posuwać się tak daleko. - Skuliła nieco pysk, opierając ciężkie spojrzenie na ubitej ziemi.
        - Nigdzie nie jest za daleko - odparła rozpromieniona dziewiętnastolatka. - Chciałabym nie tylko pomóc ci odnaleźć brata, ale też poznać go. O, i jeszcze płynąć statkiem! I zobaczyć Arrimm. Ciekawi mnie, jaki panuje tam klimat.
        - Jesteście dla mnie jak rodzina - do rozmowy włączył się niedźwiedziołak. - A dla niej zrobię wszystko.
        Wilczyca westchnęła.
        - Cóż, siłą was nie zatrzymam. Posłalibyście mnie na deski w mgnieniu oka. - Uniosła nieco głowę. W tej samej chwili jej uszy wyłapały wesoły śmiech towarzyszki. - Nie wińcie mnie, jeśli skończycie w brzuchu jakiejś morskiej bestii - dodała pod koniec, a śmiertelna powaga jak zwykle nie opuszczała jej głosu.
        Dziwne. Czemu tym razem nikt się nie zaśmiał?

        Kilkanaście prętów dalej mieściła się stocznia. Zapach niósł zmiennokształtnych w przeciwnym kierunku, lecz mimo takiej odległości oraz wszechobecnego gwaru na czele z echotycznym krzykiem wychwalającego swój połów rybaka, mogli bez problemu usłyszeć śpiew cieśli uderzających w rytm młotkiem podczas uszczelniania kadłuba. Nie umknęło im też nucenie starców supłających pakuły, czy już wyraźniej przebijające się głosy dzielnych marynarzy opowiadających dzieciom autentyczne historie, które zrodziły się wśród fal.
        Ci ludzie nie byli zbyt sympatyczni, ale wielu kochało swoją robotę. Kiedy tygrysołaczka to sobie uświadomiła, posłała późnemu, popołudniowemu słońcu szeroki uśmiech.

        Stanęli pod wrotami jednej z wielu karczm. Zgodnie z planem wstąpili do środka, nie kłopocząc się nawet z czytaniem szyldu. Mieli tylko jeden cel i nie było nim rozpowiadanie przechodniom o fantastycznym smaku tutejszej brei.
        Pokonali całą długość budynku krokiem szybkim i stanowczym. Nie zwracali uwagi na klientów, z kolei siedzące przy stołach moczymordy zdawały się ich też kompletnie ignorować, nawet pomimo futrzastego wyglądu, jaki zmiennokształtni zdecydowali się przybrać.
        - Dzień dobry. - Wilcza hybryda położyła hardo łokieć na szynkwasie, przywołując karczmarza niezbyt życzliwie brzmiącym przywitaniem.
        - Jaki tam dobry, zapierdziel od samego rana. Żyć mi nie da bladź. Zwolniła jedną z dziewek, bo szczuplejsza i ładniejsza była niż ona, teraz wyrobić się nie możemy. A mości gość, co to rankiem nam stół połamał w bójce z drugim warchołem? Ulotnił się tuż zaraz, jak żona po chochlę poszła, świdrak chędożony...
        - Tak, tak, niezmiernie ci współczuję, ale skoro znalazłeś chwilę, by się wyżalić, równie dobrze mógłbyś wskazać mi miejsce pobytu załogi, która w najbliższym czasie płynie na Arrimm - ukróciła jego dalsze wyzwiska słowami, które bez wątpienia zainteresowały rozmówcę. Widać było to bowiem w jego chciwym spojrzeniu a także - co już bardziej oczywiste - w geście pocierania dłoni.
        - Oczywiście - zapewnił, choć z niewiadomych przyczyn mówił cicho, niemalże szeptem. - Ale to będzie kosztować.
        - Ile?
        - Powiedzmy... - Udał zamyślenie, aby następnie wyszczerzyć zęby w paskudnym uśmieszku. - Trzy orły.
        - To stanowczo za dużo! - wyrwało się Ruri, ale wtedy została powstrzymana przez niebieskooką ruchem wolnej ręki.
        - Wiem - odparła. - Dlatego dogadamy się nieco inaczej. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Możemy naprawić twój stół, tu i teraz. Tak się składa, że mamy pod ręką doświadczonego rzemieślnika, który szybko się z tym uwinie.
        Rozmówca potarł brodę tłustą dłonią, a następnie przejechał palcami po niemniej zapuszczonych włosach.
        - W porządku. Jeśli faktycznie załatwicie to szybko, odpowiem wam bez płacenia.
        Wskazał im drogę na zaplecze, gdzie leżały szczątki mebla. Zaraz po tym ulotnił się, aby obsłużyć nowych klientów.

        - Pracowałem trochę jako cieśla, ale nie stolarz - zaprotestował niedźwiedziowaty.
        - To prawie to samo. Wystarczy, że złożysz ten stół do kupy.
        - Ale on został całkowicie zdemolowany. Nadaje się tylko do wyrzucenia.
        - Albo sklejenia - rzuciła pomysłowo Ruri.
        - Co... Czym?
        - Zostało ci jeszcze tego miodu, prawda?
        Dušan nabrał powietrza w płuca. Jego łapy drżały, gdy wyjmował ze skórzanego plecaka niewielki słoik bursztynowej patoki.
        - Ale... to by było marnotrawstwo!
        - Wcale nie, posłuży w dobrej sprawie.
        - To nie jest zwykły miód...
        - Wiemy. Jest niemiłosiernie słodki i okropnie wchodzi w zęby. Ale potrzebujemy go właśnie przez wzgląd na tą lepkość.
        - ...
        - Proszę, Dušan. Zrób to dla Blaki. - Tygrysołaczka posłała mu spojrzenie zbitego kociaka.
        - Nie - wtrąciła się wilkołaczyca. - Jak mówiłam, nie musicie posuwać się tak dale-...
        - W porządku. Użyjemy go - zgodził się z nowo nabytą determinacją. - Jeszcze będę miał okazję posmakować lepszych rzeczy. A tymczasem... bierzmy się za robotę!

        - Skończyliście? - Zza drzwi doszedł ich charakterystyczny głos karczmarza. Wszedł do pomieszczenia i jak nie krzyknął z podziwu, o panie! - Niesamowite! Wygląda jak nowy. - Przymaszerował zadowolony, a gdy pochylił się tuż nad meblem, klepnął go, zdawać by się mogło, z całej siły.
        Brunatny niemalże jęknął, obawiając się o dopiero co uratowany żywot amatorsko zlepionego, drewnianego stołu. Na całe szczęście, żadna część nie odpadła, a co za tym idzie - uderzenie nie zniweczyło ich ciężkiej pracy ani poświęcenia przelanego w pocie, łzach, krwi i... miodzie.
        - Ha! Mistrzu, muszę przyznać, naprawdę porządną robotę pan odwalił - karczmarz zwrócił się do zmiennokształtnego z wymalowaną na twarzy wdzięcznością. - Słuchajta w takim razie. Pewna załoga przyjmuje nowych ludzi. Z tego, co wiem, wkrótce wypływają...

        Ruszyli w kierunku doków. Mieli szukać statku o nazwie "Pokusa".
        "Zorientujecie się, że to on, kiedy już go wypatrzycie" - zdradził im wcześniej karczmarz.
        Wtedy jeszcze nie byli zadowoleni z tej odpowiedzi, ale teraz, gdy stali naprzeciwko brygu, w pełni pojęli, co miał na myśli.
        Wyglądało na to, że właściciel karczmy mówił prawdę. Przygotowania do odpływu były już w dość zaawansowanym stadium. Blisko tuzin ludzi wnosiło na pokład beczki i skrzynie. Co dziwne, z górnego pokładu dochodziły niezbyt przyjemne dla uszu pojękiwania.
        Zmiennokształtni wypatrzyli jasnowłosego elfa stojącego nieopodal trapu. Zdawał się żywo dyskutować z kimś o zaistniałej sytuacji, choć trudno powiedzieć, by wyglądał na stosownie przejętego. Jego wyraz twarzy wskazywał raczej na podirytowanie. Kolejna wymiana zdań sprawiła zaś, że szerokie usta niemłodego już mężczyzny przyjęły formę niepokojąco chłodnego uśmiechu.
        - Może w takim razie odetniemy mu ją? Oszczędzimy chłopakowi cierpienia.
        Po tych słowach jego rozmówca zbladł. Zmarszczył brwi i zacisnął pięści, ale nic nie powiedział.
        - Żartuję! - Elf roześmiał się promiennie, a jego z lekka przygarbiona sylwetka zakołysała się pod wpływem emocji.
        Może niedźwiedziołakowi się tylko wydawało, ale mężczyzna sprawiał wrażenie raczej zawiedzionego.
        - Daj mi chwilę, zaraz kogoś sprowadzę - rzucił niedbale. - A o kompensatę to już do naszego mahońskiego kwatermistrza się wybierz. Może zlituje się nad biednym chłopcem okrętowym i użyczy mu swojej nogi - dopowiedział z dziwną satysfakcją, czym wykrzywił twarz rozmówcy w wyrazie jawnego obrzydzenia.
        - Aye - przytaknął charcząco załogant, aby za moment oddalić się i splunąć z niesmakiem gdzieś w bok.

        Elf sprawiał wrażenie kogoś, kto tu szefuje. Podeszli więc, a Blakita zaczęła rozmowę:
        - Witam.
        - A witam, witam! - Otaksował każdego z przybyszy swoimi złotymi oczami, nie markując przy tym dyskrecji. - Macie ładne futerka. Zwłaszcza tygrysia panienka... - Wyciągnął dłoń, chcąc złapać w nią pysk Ruri, ale Dušan skutecznie mu w tym przeszkodził.
        - To prawda, że płyniecie do Arrimm? - zapytała Blaki bez cienia wahania, mimo że nie spodobało jej się zachowanie spiczastouchego.
        - Jak najbardziej.
        - Chcemy się załapać.
        - Macie jakieś doświadczenie?
        Popatrzyli po sobie, a za chwilę pokręcili przecząco głowami. Blondyn jedynie westchnął.
        - Umiemy za to walczyć. Przydamy się w razie ataku piratów - powiedziała zdesperowana Ruri.
        Nieco zbił ją z pantałyku cichy chichot, którego elf najwyraźniej nie był w stanie powstrzymać.
        - Jesteśmy też bardzo silni. I nie męczymy się szybko - dodał Dušan. - Słyszałem, że to przydatne na statku.
        - O tak - odparł mężczyzna. - Z pewnością nadajecie się do tej roboty. Witajcie w załodze! A teraz - uniósł zatatuowaną dłoń, po czym wskazał palcem stosy skrzyń - wnieście ładunek na dolny pokład. I pamiętajcie, o świcie wypływamy.
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Malfo »

Ostatnią noc przed wyprawą Malfo spędził nad odpowiednim przygotowaniem. W jego wynajętym pokoiku panował wielki bałagan. Nie przeszkadzało mu to jednak w odnajdywaniu odpowiednich składników potrzebnych do wywarów. Pewnie stąpał pomiędzy leżącymi na podłodze walizkami, dobrze wiedząc, w którą kieszeń zajrzeć, aby odnaleźć to, czego potrzebował. Stojący na środku pokoju stół był jego głównym stanowiskiem pracy, na którym porozkładał swoje księgi, zlewki, fiolki, kolby i kociołki. Choć to, co miał przy sobie, nie było całym jego dobytkiem. Już wcześniej odnalazł w Trytonii odpowiednie miejsca, w których schował część swojego bagażu. Zawsze tak robił, przez co nieważne, w którym zakątku Alaranii się znalazł, spał spokojny o swoje zaopatrzenie.
W powietrzu unosił się słodki zapach. Była to zasługa zapominajki wonnej. Oczywiście nie wdychał tego oparu, gdyż stanowiło to dla niego zbyt duże zagrożenie. Przezornie poprawił maskę spoczywającą mu na nosie. Następnie wyjął ze skórzanego pokrowca kilka gałązek jałowca, roztarł je w dłoniach i wrzucił do warzonego w kotle wywaru. Nastąpił niewielki wybuch dymu, bardzo pożądany w końcowej fazie przygotowań. Malfo odegnał dłonią dym, po czym rozlał zawartość do ułożonych w rzędzie fiolek. Zakorkował je szczelnie i przykleił odpowiednie etykiety. W kolejnym ruchu rozlokował je w walizkach, ukrył je w kieszeniach i między ubraniami. Na końcu odhaczył przedostatnią pozycję z długiej listy leżącej na stole. Został mu ostatni przepis, potem będzie mógł się trochę zdrzemnąć. Do wschodu słońca pozostało raptem kilka godzin. Malfo nie uważał jednak swojego zmęczenia za duże utrudnienie. Był zadowolony z tego, jak dobrze potrafił się zorganizować mimo mało dogodnych warunków.
Uchylił okiennice i podszedł do walizek. W odmętach swej pamięci począł szukać składników niezbędnych do ostatniego wywaru. Rozmyślania przerwał mu cichy warkot dochodzący od strony łóżka. Kiedy się odwrócił, ulokował wzrok na wybrzuszeniu uformowanym pod kołdrą. Coś poruszyło się nieznacznie. Rąbek kołdry uniósł się ku górze. Malfo ujrzał tylko żółte ślepia łypiące na niego w ciemnościach.
- To ci się nie spodoba, paniczu... - odezwał się głos, miękki i srebrzysty, na wskroś przesiąknięty magią.
- Co masz na myśli?
- Blisko statku jest istota... czuję jej zapach, szczypie delikatną bryzą.
Rozległy się kroki. Należały one do Malfo, który po chwili znalazł się przy oknie. Wyjrzał na plac przy dokach. Załoga Lockharta wnosiła ładunek na statek. Blask pochodni rozstawionych dookoła był nikły, ale Malfo i tak udało się dostrzec grupę mężczyzn, usilnie próbujących wciągnąć na pokład dużą, szklaną konstrukcję po brzegi wypełnioną wodą. To było... Nie, nie możliwe.
Wprost nie mógł uwierzyć w to, co widział.
- Co za imbecyle... - warknął i porwał do ręki pelerynę wiszącą na krześle. Zarzucił ją sobie na ramiona i niczym tornado wypadł z pokoju. Był tak wściekły, że nawet nie baczył na stawianie ostrożnych kroków przy wadliwych schodach.


W mgnieniu oka wyszedł z karczmy. Szedł tak, jak nauczył go ojciec - pewnie i płynnie, z wymalowanym na twarzy przekonaniem o własnej nieomylności. Podziałało, gdyż tragarze posłusznie schodzili mu z drogi. Pomimo później pory wszyscy pracowali na pełnych obrotach. Wyglądali, jakby ich irytacja balansowała na krawędzi, zwłaszcza kiedy zobaczyli świeżego i wypoczętego Malfo idącego w stronę statku. Zwiastował kłopoty, dlatego jego obecność im się nie spodobała. Nikt jednak nie miał zamiaru wyrazić tego wprost.
Największy harmider panował przy trapie prowadzącym na pokład. Grupa osiłków otaczała szklane akwarium. Wtarganie go na statek sprawiało im nie lada zagwozdkę. Z pomocą przyszła jednak szorstka komenda:
- Użyjcie lin, matoły!
Zainspirowani tą uwagą, porwali do rąk leżące nieopodal sznury i ponownie poczęli majstrować coś przy zbiorniku.
Malfo zatrzymał się i spojrzał na zarządzającego resztą piratów elfa. Wysoki, blondwłosy, o równie zażenowanej minie. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy dostrzegł stojącego obok gościa. Malfo nie dziwił mu się. Każdy byłby niezadowolony, gdyby w środku nocy musiał nadzorować pracę bandy rozdrażnionych piratów, a z tej irytacji aż przybyło mu zmarszczek.
- Jakiś problem? - spytał, choć jego głos nie był zabarwiony tą samą, ponurą nutą co u reszty załogi. Brzmiał za to konkretnie i rzeczowo, co spodobało się Malfo. Może wreszcie trafił na kogoś kompetentnego.
- Najmocniej przepraszam za swoje niezapowiedziane zajście. Ma godność brzmi...
- Helveg en Rohde, czy tak? - dokończył pirat, a Malfo przytaknął. Zapewne Lockhart przedstawił już co poniektórym stosowne informacje o nim.
- Owszem... a pan to?
- Chyży, pierwszy oficer.
- Miło mi - odparł Malfo. Cieszył się, że nie musieli podać sobie dłoni. To dobrze świadczyło o elfie zdającym sobie sprawę z dystansu społecznego, jaki ich dzielił. Malfo tylko zastanawiał się, kto kogo tak naprawdę uważał za niżej sytuowanego.
- Z całą pewnością... - odparł, a ta nieskrępowana ironia w jego głosie przywołała na usta Malfo nikły uśmieszek rozbawienia. Sam elf sprawiał wrażenie osoby skorej do żartów, choć obecne zmęczenie mu na to nie pozwalało. - To jak, w czym problem?
- Zainteresowały mnie hałasy, więc przyszedłem sprawdzić... to i owo.
- Nie radziłbym się tym interesować panie Rohde... I tak pan nie zrozumie - skwitował, a Malfo uśmiechnął się jeszcze szerzej, maskując furię wypalającą go od środka. Podprogowe sugerowanie mu braku kompetencji to jedno, ale używanie tylko ostatniego członu jego nazwiska? To jak policzek wycelowany w twarz. Pierwszy oficer musiał być albo nieświadomy swojego błędu, albo naprawdę uważał go za niegroźną płotkę. W obydwu przypadkach cała początkowa sympatia Malfo względem niego przepadła. Pozostał tylko niesmak.
- ... Pana kompetencje ograniczyły się do zapłaty za wyprawę... - kontynuował elf. - Reszta należy do nas, więc jeśli łaska... - mruknął i wskazał ręką na karczmę.
- W zupełności rozumiem pańskie dosadne przesłanie, panie... Chyży. - Pseudonim ten wciąż wydawał się Malfo niebywale groteskowy. Nie wypowiadał go zatem w sposób poważny, choć mógłby się o to postarać, gdyby nie wcześniejsza wpadka z nazwiskiem. - ... Mimo wszystko pozwolę sobie sprawdzić, na co poszły moje pieniądze.
Pierwszy oficer nie wyglądał na zadowolonego, gdy dotarł do niego przekaz tych słów. Chciał powstrzymać Malfo, ale ten już ruszył z miejsca, nie bacząc na dochodzące zza jego pleców protesty.
- Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno... Hej!
Gdy Malfo podszedł bliżej szkła, banda piratów omiotła go groźnym spojrzeniem. Nie odezwali się jednak i pozwolili mu przyjrzeć się odmętom zielonej wody, kołyszącej się za szybą. I wtedy ją zobaczył - kobietę o jasnym licu i dużych, ciemnych oczach. Długie włosy falowały wokół niej, lśniąc niczym płynne złoto. Jej ramiona z kolei sprawiały wrażenie kruchych i delikatnych, jakby wykonanych z porcelany. Najwrażliwsze punkty na ciele zakryte miała tylko glonami i rzemieniami ozdobionymi morskimi kwiatami oraz perłami. I choć widok ten niebywale cieszył oko, to nie był do końca spójny, bo zamiast dwóch zgrabnych nóg kobieta posiadała rybi ogon. Niemniej nic dziwnego, że piraci nie umieli skupić się na swoim zadaniu. Uroda syreny zapierała dech pomimo swojej egzotyki.
Mężczyźni pukali w szybę i zachęcali, aby dla nich zatańczyła. Syrena z kolei tylko uśmiechała się, tak jakby to nie ona stanowiła cyrkową atrakcję. Malfo uważał podobnie, gdyż banda śliniących się na jej widok zbirów emanowała o wiele większym poziomem zezwierzęcenia, tym samym bardziej nadając się do pozamykania w klatkach. Wyglądali na zachwyconych jej obecnością. Nie mieli pojęcia, jak dużym ryzykiem było brać ją ze sobą na pokład. Malfo miał wobec tego spore zastrzeżenia.
Wpatrującą się w syrenę gawiedź oprzytomnił dopiero gromki głos pierwszego oficera.
- Skupcie się, tępaki! Potem pogapicie się na te bimbały, a teraz jazda!
O dziwo załoga, choć niechętnie, to przystąpiła do pracy.
- A ty... - odezwał się pierwszy oficer, tym razem adresując słowa w kierunku stojącego z boku Malfo. - Spadaj stąd, paniczyku, nic tu po tobie.
Stal zabłysła groźnie w blasku pochodni, gdy pierwszy oficer przytulił do ręki spoczywającą mu przy boku szablę. Malfo dobrze wiedział, że elf nie zawaha się jej dobyć, zwłaszcza że jego cierpliwość znajdowała się na granicy. To było jawne ostrzeżenie, prawdopodobnie ostatnie, jakie zostało mu udzielone.
I zapewne dostosowałby się do niego, gdyby nie poruszenie, jakie wywołało w załodze pojawienie się Lockharta.
- Kapitanie! - zawołali chórem i zasalutowali.
On jednak nic im nie odpowiedział. Zszedł z trapu i szybko odnalazł wzrokiem swojego pierwszego oficera.
- Chyży, wytłumacz mi, jakim cudem ta syrena jeszcze nie jest na statku?
Elf w momencie zapomniał o obecności Malfo i w okamgnieniu znalazł się przy Lockharcie.
- Kapitanie, robię, co mogę, żeby popędzić tę zgraję, ale naprawdę ciężko im się skupić, gdy w wodzie siedzi półnaga kobieta.
- W czym problem? Zakryjcie akwarium. Nikt nie musi na nią patrzeć.
- Aye! - zasalutował elf i niezwłocznie zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kogoś, kto wyręczy go w tym zadaniu. Malfo podążył wzrokiem w miejsce, gdzie stała grupka zwierzoludzi pracująca przy rozładunku skrzyń. Pierwszy oficer również ich wyłapał.
- Hej! Wy! Poszukajcie jakichś płacht, żeby przykryć akwarium. Tylko w podskokach!
Zwierzoludzie kiwnęli potakująco. Zaczęli między sobą rozmawiać, aż w końcu dwoje z nich – tygrysołaczka i wilkołaczka - ruszyły na poszukiwania, pozostawiając niedźwiedziołaka samego ze skrzyniami.
Malfo przypatrywał się im zaciekawiony. Jak widać, załoga Lockharta składała się z wszelkich możliwych kreatur zdolnych do pracy. Było to jednak oczywiste posunięcie, biorąc pod uwagę tanie koszta w utrzymaniu istot zmiennokształtnych. Pracowali szybciej i wydajnej, często nie otrzymując za to uczciwej zapłaty. Nie należało jednak zapominać, że byli w połowie bestiami. Kolejne zagrożenie, które Malfo musiał wziąć pod uwagę.
Kapitan Dezerter wymienił jeszcze kilka słów z pierwszym oficerem. Kiedy skończyli, elf chciał jeszcze raz przegnać Malfo, który nie dostosował się do jego ostrzeżenia. Nie zdążył jednak sięgnąć po rękojeść szabli, gdyż Lockhart uprzedził go i sam podszedł do stojącego nieopodal młodzieńca.
- Panie Kapitanie, witam.
Malfo skłonił głowę i uśmiechnął się z tą radosną tępotą, tak bliską dworskiej arystokracji nie mającej pojęcia o prawdziwym życiu. Tutaj w końcu każdy go za takiego uważał.
Lockhart jednak nie wyglądał na takiego, co łatwo da się nabrać na podobną farsę.
- Nie ma pan lepszych zajęć do roboty niż nadzorowanie pracy mojej załogi?
- Z całym szacunkiem kapitanie. Chciałem tylko zaczerpnąć nieco wiedzy na temat... pańskiej decyzji - odparł, zerkając sugestywnie w stronę akwarium z syreną.
Kapitan uśmiechnął się, choć więcej w tym geście było ostrzeżenia niż kurtuazji.
- Nie przypominam sobie, żebym musiał się panu z czegokolwiek spowiadać. Chyży ma rację. Nic tu po tobie... paniczu.
- Jak najbardziej, zanim jednak zniknę panu z oczu, chciałem otrzymać odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie. Jeśli łaska, oczywiście - dodał pośpiesznie, widząc zarysowującą się na czole pirata podłużną zmarszczkę.
Lockhart musiał zrozumieć, że nie pozbędzie się Malfo tak łatwo, dlatego postanowił udzielić mu krótkiej odpowiedzi.
- Mówi się, że syrena na statku przynosi szczęście.
Kłamstwo. Malfo nie musiał nawet pobudzać swojej magii do działania, aby zorientować się, że kapitan nie mówi mu prawdy. Nawet jeśli znaleźli się głupcy wierzący w ten przesąd, to Lockhart z całą pewnością do nich nie należał.
- Nie sądziłem, że wierzy pan w takie zabobony, panie kapitanie - odparł, pieczętując swą wypowiedź perlistym śmiechem. Dworskie życie z całą pewnością nauczyło go wielu przydatnych sztuczek, ale żadna z nich nie okazała się tak przydatna, jak umiejętność stwarzania złudnych pozorów, w które łatwo uwierzyć.
Chcąc nie chcąc, kapitan również się zaśmiał, lecz bardzo zdawkowo.
- I mówi to człowiek organizujący wyprawę w poszukiwaniu zatopionego miasta.
- Słuszna uwaga, kapitanie, jak słyszę, bystrość umysłu pana nie zawodzi... - stwierdził, napotykając spojrzenie Lockharta, który zmarszczył krzaczaste brwi. Chyba udało mu się wyłapać te bezczelne iskierki rozbawienia błąkające w zielonym spojrzeniu Malfo. - ... To dobrze wróży naszej wyprawie.
Mina kapitana w momencie stężała. Żarty poszły na bok, ustępując miejsca wzbierającej w nim irytacji.
- Zmiataj stąd, Helveg en Rohde, i żebym do świtu nigdzie cię nie widział. Twój wścibski nochal nie jest nam tu do niczego potrzebny.
Malfo nie miał zamiaru testować, jak długo mógłby przekomarzać się tak z kapitanem. Na pewno nie wyszłoby mu to na dobre, bądź co bądź miał do czynienia z najważniejszą osobą na statku. Nadeszła chyba najwyższa pora schować swoją opieszałą dumę do kieszeni i ustąpić racji gospodarzowi.
- Tak jest, kapitanie. Życzę spokojnej pracy - rzucił na koniec i skłonił głowę w geście szacunku, którego wcale nie posiadał.
Następnie odwrócił się i ruszył w stronę karczmy. W tym samym czasie wróciły dwie zmiennokształtne z obszernymi płachtami. Piraci nie byli zadowoleni z pomysłu kapitana, choć dostosowali się do niego z niebywałą, jak na nich, dyscypliną. Lockhart bowiem dalej stał i osobiście nadzorował ich poczynania. Szkło akwarium zadrżało, gdy zaczęli przesuwać je w górę trapu. Deski zaskrzypiały i ugięły się pod masywnym ciężarem. Malfo jednak nie był już zainteresowany tym, co działo się za nim. Mknął przed siebie krokiem zdradzającym jego poirytowanie i zniecierpliwienie. W głowie zaczął już planować następne posunięcia, kiedy poczuł, jak ktoś uderza w niego z impetem. Dwie skrzynki upadły na ziemię wraz z nim. Malfo przeklął siarczyście w myślach. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Od razu wyłapał spojrzeniem winowajcę. Młody pirat, ubrany najbardziej zwyczajnie, jak to tylko możliwe, w lnianą koszulę i luźne spodnie z pasem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ot pierwszy lepszy członek załogi. Twarz miał jednak dziwnie przyjemną w odbiorze. Niezapitą ani odznaczoną bliznami, a niewinnie młodzieńczą ze spojrzeniem skrzącym się obietnicą dobrej zabawy. Oblicze to jednak nie złagodziło rozdrażnienia Malfo, który nawet przez chwilę nie pomyślał, że ten incydent mógł mieć miejsce z jego winy. Na dodatek miał wyjątkową alergię na takich ludzi, jak ten młody pirat stojący przed nim - beztroskich, głupio uśmiechniętych i przekonanych o tym, że każdą nowo poznaną osobę mogli traktować jako swojego przyjaciela.
Malfo wstał. Chwycił połacie swojej peleryny, otrzepując ją z kurzu i pyłu. Pirat stojący naprzeciwko niego już otwierał usta, aby się odezwać, ale uciszył go dźwięk szeleszczącego aksamitu, który starał się doczyścić Malfo.
- Jeśli wszyscy członkowie załogi Lockharta są tak samo niezdarni, to z całą pewnością nie będzie nam dane dopłynąć do celu - podsumował i nie czekając na odpowiedź, po prostu ruszył w stronę drzwi karczmy. Sam nawet nie zorientował się, kiedy jego podbródek powędrował do góry w szlacheckim manifeście niezadowolenia.


Malfo zatrzasnął drzwi pokoju. Tajemnicza istota, wciąż wygrzewająca się w łóżku, rzuciła mu spod fałd kołdry zaciekawione spojrzenie.
- I jak poszło, mój paniczu?
- Nawet mnie nie denerwuj... - warknął Malfo, zdejmując z siebie pelerynę. Z wręcz nabożną czcią odłożył ją na oparcie krzesła i przyjrzał się, czy nie poniszczyła się gdzieś przy upadku. Był podróżnikiem i poniszczone ubranie to dla niego żadna nowość. Nienawidził jednak Trytonii i bliskie zetknięcie się z chodnikiem tego obskurnego miasta uważał za znacznie gorszą karę, niż przedzieranie się przez zmroczniałe bagna.
- Wnioskuję, że nie doszliście do porozumienia - pozwoliła sobie wtrącić magiczna istota.
Malfo wstał i podszedł do okna. Piratom już udało się przetransportować akwarium na pokład. Wielka szkoda, gdyż liczył, że może jakiejś niezdarze osunęła się noga i wszyscy wraz z syreną runęli do morza.
- Biorą ją ze sobą.
W ramach odpowiedzi usłyszał cichy i szyderczy chichot.
- Ten Kapitan Dezerter musi być głupcem, skoro jej się nie boi.
Nic bardziej mylnego. Lockhart nie był głupcem. Syrena była mu potrzebna do czegoś innego, tylko do czego? Malfo nie dawało to spokoju.
- Musisz się odpowiednio przygotować, mój paniczu, lepiej żeby niczym nas nie zaskoczyli.
- A co z tobą? - spytał, odwracając się w stronę łóżka. Widział tylko uniesiony w górze, wątły ogon, zakończony spiczastą strzałką. Wyginał się na boki niczym wąż zaklęty magicznym fletem.
- Ja? Jestem zbyt stary i przesiąknięty pradawną magią, abym musiał się ich bać. Prędzej to oni zlękną się mnie.
Malfo w to nie wątpił, choć właśnie dlatego miał pewne obawy względem tego, jak załoga odbierze jego towarzysza. Nie było jednak czasu do stracenia. Pojawienie się syreny na statku znacznie skomplikowało sprawę. W głowie Malfo pojawiły się nowe wizje problemów, jakie poniesie za sobą decyzja Lockharta. Na każde z nich należało przygotować rozwiązanie. Na pewno pomocne będzie dowiedzieć się jak najwięcej o gatunku syren. Na statku będą też zmiennokształtni. Ich także nie należało lekceważyć. Malfo posiadał pewne informacje, ale nie uważał ich za wystarczające. Może zdąży pogłębić swoją wiedzę jeszcze przed wypłynięciem na morze? W pierwszej kolejności jednak należało zabezpieczyć samego siebie. Zaczął intensywnie rozmyślać nad dodaniem do listy kilku nowych, przydatnych eliksirów, kiedy jego uwagę zwróciło pytanie dochodzące spod kołdry.
- Masz jeszcze te kilka kwiatów Złudnego Dzwonka?
Malfo zesztywniał na wzmiankę o tej roślinie.
- Tak... na pewno - odparł, choć nie był przekonany co do tego, czy w ogóle powinien o niej rozmyślać. Wciąż stanowiła dla niego zagadkę, choć nie tylko dla niego. Cały świat nauki rozkładał ręce nad niebywałymi właściwościami Złudnego Dzwonka, nie potrafiąc wyjaśnić jego tajemnic. Wzbudzał powszechny postrach, lecz nie u wszystkich. Siedząca pod kołdrą kreatura nie wydawała się zbytnio poruszona.
- W takim razie wiesz co robić.
- Nie uważasz, że... to trochę ryzykowne? - spytał, nie orientując się nawet, że zaczęły mu drżeć ręce. - Nie testowałem jeszcze tej trucizny i...
- Może nie będziesz musiał z niej korzystać, dobrze jednak mieć ją przy sobie. A teraz nie zastanawiaj się, tylko wyciągaj przepis.
Malfo spojrzał w stronę łóżka, wciąż bardzo niepewny tego pomysłu. Nim się zorientował, spod zmiętego materiału wyłoniła się twarz o pożółkłej i suchej skórze. Gościł na niej przerażający, krzywy uśmiech, ozdobiony rzędem ostrych kłów. Malfo znał tę minę, pełną szaleństwa i okrucieństwa. I nieważne, jak niezliczoną ilość razy miał okazję się jej już przyglądać. Zawsze napawała go tym samym przerażeniem.
Awatar użytkownika
Janko
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rybak
Kontakt:

Post autor: Janko »

Z niewiadomych przyczyn kapitan zadecydował, że załadunek odbędzie się po zmierzchu. Piraci uwijali się przy wnoszeniu skrzyń, beczek, lin i innych przedmiotów niezbędnych w podróży. Janko również nie próżnował. Razem z innymi wnosił na pokład skrzynie z prowiantem. Starał się przy tym wziąć jak najwięcej za jednym razem, ponieważ uważał, że dzięki temu stanie się silniejszy, a jego ciało będzie bardziej muskularne. Całą drogę od wybrzeża aż na pokład starał się jak najmocniej spinać mięśnie pleców, ramion, brzucha i klatki piersiowej, toteż już po kilku takich kursach był cały spocony. Przy którymś kursie stwierdził, że pora zwiększyć obciążenie i wziął o jedną skrzynię z sucharami więcej. Pierwsze kilka kroków szło mu całkiem nieźle, jednak po pewnym czasie ręce zaczęły mu drętwieć. Do tego wysoki ładunek ograniczał mu widoczność. Przyspieszył kroku. Był już prawie na statku, kiedy nagle uderzył w coś z dość sporym impetem. Dwie skrzynki upadły mu na ziemię. Zauważył, że jego przeszkodą był tajemniczy młodzieniec, którego wyraz twarzy wskazywał, że nie ma nastroju do żartów. Janko już otwierał usta, żeby przeprosić, jednak nieznajomy ewidentnie nie miał na to czasu. Zrugał go ironicznym komentarzem, a następnie szybkim krokiem odszedł w nieznane. Janko podrapał się po głowie, patrząc za oddalającym się młodzieńcem, a następnie wzruszył ramionami, jakby całe zajście było dla niego obojętne, po czym pozbierał skrzynie i ruszył dalej.

Janko rzucił przelotnym spojrzeniem w stronę akwarium, licząc, że uda mu się choć na chwilę zawiesić wzrok na doskonałym, a przede wszystkim prawie nagim ciele pół kobiety, pół ryby. Niestety zmiennokształtni właśnie zarzucili płachtę na szklany zbiornik, więc młodzieniec mógł jedynie wyobrazić sobie, co i w jakiej pozycji znajduje się w środku. Syrena, którą miał okazję podejrzeć już wcześniej, była naprawdę śliczna. Janko czuł się naprawdę podle ze świadomością, że tak krucha i delikatna, a zarazem przepiękna istota musi się męczyć w szklanym więzieniu. W duchu poprzysiągł sobie, że jeśli tylko nadarzy się okazja, będzie się do niej zakradał i dawał jej najlepsze jedzenie, jakie tylko znajdzie. Nie zastanawiał się, co też mogą lubić syreny, ani co się z nim stanie, jeśli zostanie złapany. Wiedział, że tylko w ten sposób będzie mógł udowodnić swoją szlachetną naturę.

Kucharz pokładowy zostawił skrzynki w wyznaczonym miejscu w ładowni, po czym ruszył po kolejną partię. Po drodze porwał z niewielkiej, otwartej beczki dwa ogórki kiszone. Przegryzając je z uczuciem ulgi, szedł raźno przed siebie. Delikatne kołysanie się statku sprawiało, że znów czuł powiew przygody. Jakby nie patrzeć, może i życie pirata nie było lekkie, tym bardziej jeśli większość czasu spędzało się pod pokładem, jednak Janko był bardzo szczęśliwy, że stanowi nieodłączną część załogi Kapitana Dezertera. W swoim niedługim życiu zwiedził już naprawdę wiele miejsc. Przeżył również tyle niesamowitych przygód, że mógłby o nich układać szanty. Młody kuk miał marzenie, by w przyszłości dołączyć do grona kapitanów-piratów z Morza Cienia. Chciał być równie legendarny jak Lockhart Tattersall, Srebrnowłosa Maeve, Kapitan Papuga i inni pływający po Morzu Cienia piraci.
- Kingston, ruchy! Chcemy wypłynąć z rana, a nie za dwa lata!
Po czym poznać dobrego pierwszego oficera? Ma oczy dookoła głowy. Z jednej strony koordynuje pracę załogi, z drugiej natomiast sam jest namacalnie wręcz jej członkiem. Nie jest jak kapitan, który wychodzi ze swej kajuty tylko w ostateczności. Przebywa na pokładzie cały czas, pracuje na równi z innymi, nie wywyższa się, ale potrafi przywołać do porządku. Dokładnie takim marynarzem był dla Janko Chyży. To właśnie jego głos wyrwał chłopaka z zamyślenia.
- Aye, aye, sir!
Janko kiwnął głową w stronę pierwszego oficera, po czym lekkim truchtem, jak gdyby chciał pokazać, jak bardzo się stara, podbiegł do drewnianego pomostu, który stanowił połączenie między statkiem a brzegiem. Akurat przechodził po nim niedźwiedziołak niosący dwie potężne beczki pod pachami. Jego sapanie było tak głębokie, że Janko poczuł dreszcze na plecach, zupełnie jakby stanął oko w oko z niedźwiedziem. Dušan zmierzył go wzrokiem, jednak minął go bez słowa. Janko odetchnął z ulgą. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia ze zmiennokształtnymi i wciąż nie był w stanie się do nich przyzwyczaić.
- Cholera, te bestie wydają się całkiem groźne…
Ściszony, jednak znajomy głos krasnoluda doleciał do uszu chłopaka.
- Zastanawiam się, co strzeliło staremu do łba, że zaciągnął na statek takie dziwolągi… Może planuje otworzyć cyrk? Brakowałoby jeszcze elfa morskiego do pełni szczęścia. Co będzie następne? Hipopotam Taliański?
Janko uśmiechnął się od ucha do ucha, słysząc, jak Rudobrody coraz bardziej się nakręca. Krasnolud miał bardzo specyficzny, ironiczno-fatalistyczny dowcip, który w niektórych sytuacjach, okraszony szczyptą rasizmu i ogólnej niechęci do obcych, potrafił rozśmieszyć Janko do łez.
- Mnie zastanawia, czy piją rum… Niedźwiedź wygląda na twardego zawodnika. Co myślisz, Rudobrody? Pomyśl! Być może to będzie jedyna okazja w życiu, żeby napić się z niedźwiedziem!
Tym razem to krasnolud uśmiechnął się, widząc słuszny zapał swojego młodego kolegi. Po chwili jednak jego mina stężała.
- O ile rzeczywiście to nie będzie nasza ostatnia przygoda w życiu. Módlmy się lepiej do wszystkich morskich bóstw, żeby nasze zapasy wystarczyły…

Noszenie bagażu w towarzystwie Rudobrodego znacznie uprzyjemniło pracę. Kiedy już wszystko było załadowane, zmęczony Janko udał się na plażę, żeby się wykąpać. Gdzieś w ładowni znalazł mydło, z którego odkroił sobie niewielki kawałek. Zrzucił z siebie ubrania i wskoczył do przyjemnie chłodnej, falującej wody. Przepłynął kilka długości, żeby rozluźnić zmęczone mięśnie, po czym nasmarował się dokładnie mydłem i opłukał. Mokre włosy kleiły mu się do twarzy i karku. Założył lnianą koszulę i spodnie, zapiął rzemieniowy pasek i ruszył w stronę statku. Tę noc wolał przespać na pokładzie, żeby przypadkiem nie zaspać. Kiedy dochodził do miejsca, w którym zacumowana była Pokusa, powoli zaczynało się robić jasno. Młody kuk szybko wdrapał się po pomoście na statek, a następnie zszedł pod pokład, gdzie w trakcie podróży nocowała załoga. Miał szczęście, ponieważ jego ulubiony hamak był wolny. Ułożył się na nim wygodnie, a następnie zaczął wsłuchiwać się w uspokajający szum morza i rytmiczne i miarowe chrapanie pozostałych członków załogi, którzy również spali pod pokładem. Morze kołysało łajbę delikatnie i już po kilku minutach ukołysało zmęczonego Janko do snu.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Tak jak wcześniej przypuszczała syrena, ludzie traktują inne stworzenia jak niesamowite istoty, godne zamknięcia w klatkach i poddane obserwacji. Rheyaen poczuła się właśnie w taki sposób, kiedy piana wody otoczyła jej ciało, ponownie transformując nogi kobiety w rybi ogon. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że to upragniony ocean, morze, wolność - mogłaby odpłynąć, znaleźć dom i spróbować dostać swój lud do królestwa…
... ale jej wolność jednak miała swoje cztery ściany. Porywacze wrzucili Rhey do ogromnego akwarium, które miało posłużyć kobiecie za coś w rodzaju życiodajnej klatki, albowiem dzięki wodzie syrena nie umrze podczas dłuższej podróży, a jednocześnie naturianka będzie uzależniona od swoich oprawców. Gdyby tylko miała więcej powietrza, westchnęłaby głośno.
        Wracając do kwestii o zwierzętach, Rheyaen nie była do końca pewna, czy to ona takowym była; cała załoga wokół niej zachowywała się nawet jak istoty niższego gatunku. Jasnowłosa w większości ich ignorowała, choć w tym momencie mogłaby z łatwością zrobić im krzywdę. Magia śmierci trzymała się jej odkąd pamiętała, więc jeżeli tylko natchnąłby ją kaprys, zrobiłoby się znacznie… ciekawiej.
Rhey słyszała, jak jeden z oprawców popędza pozostałych, aby szybciej wtaszczyli akwarium na pokład. Tłum zasłaniał jej dokładnie to, co się działo dookoła, lecz bez problemu mogła ocenić sytuację.
        Wkładka, która łączyła statek z lądem, znajdowała się nad płytką wodą. Tyle w zupełności wystarczyło syrenie, aby uciec. Mimo że jej magia wody nie była na wysokim poziomie, kobieta zaufała swoim zdolnościom. W momencie, w którym przyszło do zakrywania akwarium płachtą, aby okiełznać wiecznie niewyżytych piratów, Rheyaen zaczęła dlań tańcować, jak prosili - z tym że finalnie jej obroty skończyły się na uderzeniu potężnego ogona w jedną ze ścian jej klatki, a siła rozpędu i ciśnienie wody sprawiły, że całe więzienie kobiety rozpadło się w drobiazgi. Jasnowłosa syknęła, gdy szkło wbiło się jej w skórę, lecz cieszyła się jednocześnie, że jej oprawcy również mogli ucierpieć.
Następnie skupiła pozostałości wody w kierunku płycizny, a tam - popchnęła magią prąd tafli tak szybko, jak tylko dała radę, aby znaleźć się w głębokich odmętach morza.
        Była w końcu wolna. Nareszcie.

ciąg dalszy - Rheyaen
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Malfo »

Powieki Malfo drgnęły delikatnie, lecz to wystarczyło, aby błoga słodkość snu zaczęła powoli ulatniać się z jego umysłu. I choć myśli już podjęły się powolnej krystalizacji, to naiwnie liczył, że jeszcze uda mu się jakoś odwlec ten znienawidzony proces. Ostatnie tchnienie sennego marzenia zdążyło jeszcze przywiać wspomnienie bieli puchowych pierzyn i zapachu młodych sosen wkradający się przez uchylone okno. Malfo przez tę krótką chwilę znów poczuł się jak skryty w murach rodzinnej posiadłości. Bezwiednie oddał się tej iluzji, a głowa uciekła mu w bok. Wystarczyło tak niewiele, by ponownie zatopić policzek w kuszących miękkościach poduszki. Oczarowany chwilą nawet nie zorientował się, gdy pewien smukły kształt przemknął po cichu nad jego głową i wylądował miękko w fałdach płóciennej narzuty. Otrzeźwił go dopiero ciężar, jaki nagle poczuł w okolicach klatki piersiowej i głos, który rozbrzmiał mu tuż nad uchem.
- Paniczu... budzimy się...
Słowa te, pomimo swojej prostoty, były jak zaklęcie rozpraszające ostatki fantazji trzymające się Malfo. Rzeczywistość zaczęła rozjaśniać mu umysł, rozdzierając szaty iluzji skrawek po skrawku. Nawet nie zdążył wybudzić się do końca, gdy irytacja zaczęła wzbierać w nim z zawrotną prędkością. Nienawidził tego uczucia, w którym jego własna magia zaczynała z nim igrać, choć równie mocno, a może i jeszcze bardziej, denerwowały go zaczepki pewnego wścibskiego stworzenia siedzącego mu na piersi. Istota owa musiała być tego świadoma, gdyż w tej samej chwili zaczęła niecierpliwie drapać okolicę szyi Malfo. Przypominało to nieco kocie pieszczoty, z tą różnicą, że pazurki kotów były znacznie mniejsze i cieńsze. Mimo to Malfo dalej leżał niewzruszony, a prawdziwie rozsierdziło go dopiero łaskotanie, jakie poczuł na czubku nosa. W momencie zakrył twarz ramieniem i wymamrotał kilka niezrozumiałych słów.
- Co?... Co mówisz? Nic nie rozumiem.
Łaskotanie przeniosło się w okolice uszu. Malfo wściekł się, chwycił do ręki wątły ogon falujący przy jego głowie, a następnie pchnął siedzącą na nim istotę. Głosem zaspanym, choć marudnym, powtórzył, tym razem wyraźniej:
- Złaź ze mnie!
Stwór stracił równowagę tylko na moment, gdyż lądowanie przebiegło mu już niezwykle gładko. Wątłe kończyny ugięły się pod nim bezszelestnie, a szpetna twarz rozjaśniła się w chytrym uśmiechu.
Malfo opuścił nogi na podłogę. Dalej, siedząc na niewygodnym łóżku, przeciągnął się. W malutkim pokoju panował półmrok. Spoglądając przed siebie, dostrzegł jedynie nieśmiałe promienie słońca, chcące wedrzeć się przez wąskie szpary okiennic.
- Dlaczego obudziłeś mnie tak wcześnie Vralthak?
Rzekomy winowajca w tym czasie siedział pod stołem i bez skrupułów układał się w wygodny kłębek.
- Mam dobrą informację - mruknął leniwie, od razu przywłaszczając sobie całą atencję młodzieńca.
- Dobrą?
- Syrena uciekła - odparł jak gdyby nigdy nic i przymknął oczy. Pomyślał o przyjemnej drzemce, a jego mięśnie posłusznie się rozluźniły. Warunki byłyby prawie idealne, gdyby tylko Malfo nie wybuchnął gromkim śmiechem.
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy płuca nie pozwoliły mu na dalsze kontynuowanie swawoli, uspokoił się i zadał kluczowe pytanie.
- Jak to w ogóle możliwe?
- Zbiła ogonem ściany akwarium.
Kolejna salwa szyderczego śmiechu rozeszła się po pomieszczeniu. Vralthak postanowił nie próżnować i, korzystając z okazji, jednym dużym susem wskoczył na łóżko. Z błogością w spojrzeniu umiejscowił się w najbardziej zagrzanej części pierzyn.
Malfo nawet nie zwrócił na to uwagi, gdyż o wiele bardziej zajmowało go ubliżanie niekompetentnemu kapitanowi załogi.
- Co za błazenada. Zaczynam naprawdę żałować, że poszedłem ze swoją sprawą do Dezertera. Głupi starzec, ewidentnie nie potrafi zadbać o swój interes.
- Nie byłbym tego taki pewien paniczu - mruknął Vralthak.
Malfo nie poczuł się szczególnie zadowolony z tego wtrącenia. Vralthak i jego sposób dedukcji nie bywał zawodny.
- Co masz przez to na myśli?
Cisza. Młodzieniec domyślił się, że za wysłuchanie myśli swego towarzysza będzie zmuszony zapłacić przysługą. Na całe szczęście całkiem przystępną.
Bez zbędnego protestu czy chęci targowania się po prostu wyciągnął rękę i podrapał stwora po szyi.
Vralthak pomruczał chwilę zadowolony, po czym kontynuował wątek.
- Przez incydent z syreną kilku członków załogi zostało rannych. Z całą pewnością opóźni to nasz termin odpływu, a to całkiem zmyślny sabotaż.
Malfo, aż oczy wyszły na wierzch.
- Sabotaż? Po co miałby sabotować wyprawę, której przewodzi?
- Ponieważ to ty ją zleciłeś paniczu, a on chce pokazać pozostałym, że wieziesz ich na pewną śmierć. Syrena na statku przynosi szczęście, ale uciekająca syrena to zły omen.
To miało sens. Całkiem prosty i niezbyt zmyślny, ale za to kreatywny, który pozwolił Dezerterowi na wyprowadzenie szybkiego i spektakularnego rozegrania. Na końcu umył od wszystkiego ręce, a na dodatek nie bał się wyjść na osobę niekompetentną, gdyż bardziej zależało mu na osiągnięciu zamierzonego celu.
- Odstraszy części ludzi i zostanie mu mniej osób do podziału złota, ale dostatecznie dużo, żeby bez problemu mnie zabić - podsumował, a Vralthak przytaknął zgodnie.
- Dokładnie tak, mój paniczu. Na razie jesteś im potrzebny, bo wiesz, jak trafić do skarbu, ale potem... staniesz się problemem, który można rozwiązać tylko w jeden sposób.
Dopiero w tamtym momencie Dezerter zaczął jawić się Malfo jako przeciwnik, którego lepiej było nie bagatelizować. Miał swoich popleczników i znał sposoby manipulowania nimi tak, aby osiągnąć zamierzony efekt.
Malfo z kolei posiadał tylko siebie, swoje eliksiry... no i jeszcze Vralthaka, stanowiącego również jego największy as w rękawie. Z tego względu interwencję stwora wolał opóźnić w czasie na tyle, na ile było to możliwe. Do tego czasu musiał działać sam, z rozwagą.
Wstał gwałtownie, przez co Vralthak zapadł się w pierzynach. Niespecjalnie mu się to spodobało. Spojrzał na swojego pana spod przymrożonych ślepi i stwierdził jedno. W każdym, choćby najmniejszym geście, przypominał burzowe chmury gotowe do ciskania piorunami w przypadkowe miejsca. Chodził nerwowo tam i z powrotem, gorączkowo główkując nad zyskaniem przewagi.
- Statek to królestwo Lockharta, a ja będę w samym jego centrum. Jeśli chcę mieć pewność, że niczym mnie nie zaskoczy, muszę mieć odpowiednią wtykę, kogoś, kto będzie chciał ze mną współpracować i co ważniejsze, będzie mu się to opłacało.
- I niby jak masz zamiar to osiągnąć, paniczu, z całym szacunkiem, ale wczoraj nie zrobiłeś na nikim dobrego wrażenia. Ci prości ludzie gardzą osobami podobnymi tobie.
Malfo tylko machnął ręką.
- Niech myślą sobie co chcą, nie potrzebuję poparcia ich wszystkich. Wystarczy kilka osób, najlepiej młodych, gdyż nie będą mieli długiego stażu na statku i z całą pewnością będą gorzej traktowani.
Oczy Vralthaka błysnęły, gdy przypomniał sobie o pewnej ciekawej kwestii.
- Proponuję tych zwierzoludzi - wtrącił, a odpowiedzi ta musiała zszokować Malfo, gdyż od razu przystanął w miejscu. Vralthak, widząc jego zmieszanie, podjął się wytłumaczenia. - Owszem, są nie przewidywalni, ale tym samym nie są w żaden sposób powiązani z załogą i statkiem. To najemnicy, będą posłuszni temu, kto zapłaci więcej, a zatem wystarczy, że złożysz im korzystniejszą ofertę.
Malfo przytaknął z uznaniem.
- W pierwszej kolejności musimy rozeznać się w załodze, dowiedzieć się, kto zdecydował się zostać, a kto zrezygnował. Następnie poznać relację, jakie panują między członkami, kto stoi na szczycie a kto na dole hierarchii.
- Inwigilacja? - dopytał z uśmieszkiem Vralthak.
- Inwigilacja - potwierdził Malfo.
Obydwoje byli już w pełni zmotywowani do działania, a przynajmniej tak wydawało się Malfo, do momentu aż nie dostrzegł opadającej na poduszki głowy Vralthaka.
- Dobrze, w takim razie pozwól, że jeszcze trochę się zdrzemnę, a potem możemy zabawić się w zbieranie istotnych informacji, mój paniczu...
Awatar użytkownika
Blakita
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Łowca , Zabójca , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Blakita »

        Zmiennokształtni wzięli się do roboty. Żadnemu z nich nie sprawiało problemu dźwiganie sporego ciężaru ani przenoszenie go z jednego miejsca do drugiego. Zabierali na raz więcej cargo niż reszta załogi i uwijali się z tym szybciej. Wiedzieli, że są przez żeglarzy wykorzystywani, ale na tym im właśnie zależało - chcieli w ich oczach wyglądać na trudnych do zastąpienia. Poza tym utrwalanie w niektórych ludziach przekonania, że zwierzoludzie są niemal tak tępi jak pospolite bestie, przydaje się w sytuacjach takich jak ta, gdy więź między nimi opiera się wyłącznie na czerpaniu z tego układu własnych korzyści, a nie na pokładaniu w kimś zaufania.

        - Czy to... syrena? - Ruri wzdrygnęła się, dostrzegając rybio-ludzką sylwetkę w odmętach akwarium niesionego przez kilku mężczyzn. Im dłużej wpatrywała się w ową istotę, tym trudniej było jej oderwać wzrok, bowiem ta emanowała diabelsko obłędnym pięknem, które zawładnęło tygrysołaczką niemal tak jak wszystkimi wokół.
        Na Dušanie wywarła znacznie większe wrażenie. Jeszcze będąc człowiekiem, słyszał o morskich pięknościach, którym nie mogły dorównać ani ludzkie kobiety, ani nawet elfy. Dotąd wierzył, że legendy te były przekłamane - ryby się jadło, a nie zakochiwało w nich na zabój. Ale ona... lśniła niczym szereg gwiazd, niczym odbicie srebrnej tarczy księżyca w tafli wyciszonego jeziora. Mimo to nie wzbudziła w nim żadnej emocji oprócz współczucia. Może gdyby był młodszy, bardziej beztroski... podbiłaby jego serce.
        Uwagę wilkołaczki przykuło natomiast coś zgoła innego. W przeciwieństwie do Ruri, która w zamyśleniu podziwiała egzotyczną piękność, odrywając się od marynarskich obowiązków, nie przerwała swojej czynności, jednocześnie przysłuchując się konwersacji, która nawiązała się pomiędzy oficerem i kapitanem Pokusy, a tajemniczym młodzieńcem. Podsłuchała wówczas kilka ciekawych informacji.
        Kiedy powietrze przeszył rozkaz elfa, cała trójka, strzygąc uszami, obrzuciła go apatycznym spojrzeniem.
        - Co oni planują jej zrobić? - Tygrysołaczka była zarazem zlękniona jak i poddenerwowana. Aroganckie rozkazy dowódców załogi oraz działania jej członków sprawiały, że w kłach drapieżniczki zatliła się chęć rzucenia się im wszystkim do gardeł.
        - Zrobimy, co każe. - Wiedziała, że przyjaciółka spróbuje zaprotestować, dlatego natychmiast postanowiła ją ubiec i nieco uspokoić: - Nie zostawimy tak tego. - Skierowała pysk w stronę niedźwiedziołaka. Szeptała, pamiętając, że elfy mają niezgorszy zmysł słuchu: - Dušan, miej ich na oku. My pójdziemy po płachtę.

        Wróciły niecały kwadrans później. Trochę im zajęło znalezienie odpowiednio dużego nakrycia, ale koniec końców zdecydowały się pożyczyć materiał rozłożony na jednej z łodzi rybackich. Nie było to najszlachetniejsze rozwiązanie, za to najszybsze. Poza tym obiecały właścicielowi (w myślach), że zwrócą mu jego własność... O ile do tego czasu nie spadnie deszcz i nie zatopi Trytończykowi łajby.
        Udały się w kierunku akwarium, niosąc zdobycz. Na widok śliniących się dzikusów Ruri skrzywiła pysk w wyrazie zniesmaczenia. "A to nas nazywano bestiami!"
        Przepchały się przez tłum, a gdy znalazły się tuż naprzeciwko szklanej klatki, mogły przyjrzeć się syrenie w całej swej okazałości. Istocie, która w rzeczywistości... wcale nie była tak bezbronna, jak zmiennokształtnym się wydawało.
        Blakita wcześniej przewidziała następujące wydarzenia, jednak Ruri szybciej zdołała na nie zareagować. Gdy akwarium rozbiło się na malutkie kawałki, obie znajdowały się już dwa kroki dalej. Tygrysołaczka przysłoniła barkiem towarzyszkę, uchraniając ją przed poważnymi obrażeniami. Sporej wielkości odłamek leciał prosto w kierunku krtani wilkołaczki, lecz nim sięgnął celu, natrafił na ramię zakryte kimonem.
        Błękitnooka łowczyni nagród ślepo patrzyła, jak łuskowaty ogon znika w odmętach wody. Szybko jednak otrząsnęła się z szoku. Usłyszała stłumiony warkot.
        - Ruri! - Stanęła naprzeciwko tygryski. Rzuciła okiem na ranę.

        Część załogi jęczała z bólu, reszta osłupiała. Chyży zaklął pod nosem. Okazało się, że odłamek szkła wbił mu się w nogę. Z kolei Lockhart... wrócił do swojej kajuty.

        Dušan porzucił wszystko, co niósł, i wybiegł spod pokładu zaalarmowany głośnym dźwiękiem. Jego oczom ukazały się szczątki akwarium oraz dwie towarzyszki.
        - Co się stało? - zapytał, nic nie rozumiejąc. Blakita wyjaśniła mu całą sytuację.

        - Milo! Posprzątaj ten bałagan! Reszta hałastry, rozejść się! Idźcie sobie pochędożyć czy coś. Wypłyniemy w innym terminie.
        - Oficerze! Milo odszedł. Spadł z rei w zeszłym tygodniu i połamał się cały - jakiś głos wyrwał się z tłumu obdartych szczurów morskich.
        - A, faktycznie... W takim razie ty się tym zajmiesz.
        Ten sam głos mruknął coś niezrozumiałego w stronę elfa. Dało się jednak wyczuć, że nie było to nic przychylnego.

        - Elfie - powiedział niedźwiedziołak, kiedy inni się już rozeszli - macie na pokładzie jakiegoś medyka?
        Chyży parsknął śmiechem. Zmiennokształtni zdążyli się już do niego stanowczo zrazić.
        - Jeśli potrzebujecie, żeby wam uciąć łapki, to ja tu się zajmuję takimi rzeczami. - Uśmiechnął się radośnie. - W innym przypadku musicie sobie jakoś poradzić, moi futerkowi przyjaciele.
        Blondyn wyjął z kieszeni nóż, zbliżył go do łydki i podważył tkwiący w ciele kawałek szkła. Schował ostrze, chwycił za przyczepioną do paska butelkę, a następnie wylał skromną resztkę zawartości na świeżą ranę. Syknął cicho.

        Tygrysołaczka, mimo że była przyzwyczajona do walki i kiepskich warunków, odniosła wrażenie, że kolejne tygodnie będą jednymi z cięższych w jej życiu. Wilczyca zagryzie zęby, jak zwykle zresztą. Z kolei niedźwiedź... poczuł się prawie tak, jakby znów dołączył do armii.

[Ciąg dalszy - Malfo, Janko i Blakita]
Zablokowany

Wróć do „Trytonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości