- Zamknąć się! Już! Pod ścianę!
- Czego chcecie?! Co ma znaczyć ten najazd na mój dom?! - postawił się mężczyzna w roboczych ciuchach. Wyłonił się z pokoju stając między kobietami a strażnikiem.
- Pod ścianę! - wrzasnął raz jeszcze strażnik wskazując lufą na przeciwległą ścianę, do tej przy której znajdowały się kobiety, zapewne matka z córką. Ta druga zaczęła szlochać.
Basowy odgłos magistrzału wypełnił pomieszczenie zagłuszając chwilowo płacz. Magiczny pocisk opuścił broń tuż nad głową mężczyzny. To zmusiło go to posłuszeństwa i do przyklejenia się do ściany.
Płacz dziewczynki był głośniejszy, matka musiała chwycić ją za usta. Po jej dłoni spływały zły. W szeroko otwartych drzwiach pojawiła się osoba w płaszczu rzucając cień na głowę domu. Czarna postać rozmawiała z kimś, kto zasalutował i zniknął tak szybko jak się pojawił. Postać odwróciła głowę i złożyła dłonie za plecami. Oficerskim krokiem przekroczyła próg domu zajmując miejsce między dwoma strażnikami. Mężczyzną, który patrzył wilkiem na postać w długim zielonym płaszczu zaciskał zęby i pięści. Wiedział kto zawitał do jego domu, już drugi raz z rzędu. Driad, ogar królowej Meredith. Zielonoskóry maie, który miał więcej władzy jak litości. Jego złote ślepia były skierowane ku niemu, później na kobietę próbującą utrzymać córkę w ryzach.
- Zostawić nas - nakazał ochryple.
- Inkwizytorze. - Strażnicy skinęli głową i opuścili dom. Zostawiając drzwi otwarte. Maie, odwrócił się i je zamknął, delikatnie, wolno, przekręcając kolbę drzwi podniósł głowę i patrząc prosto w błękitne oczy matki powiedział:
- Poproszę to co wczoraj.
- Nie odzywaj się do mojej rodzin... - mężczyzna momentalnie zamilkł. Nawet nie zdążył dokończyć, a maie zdążył wycelować magistrzałem prosto w niego. Nie musiał spuszczać wzroku z matki i jej dziecka. Wszyscy zastygli na krótki moment. - Lub nie, wczoraj było mleko, to dziś może być kakao. W końcu sami to proponowaliście. - Maie skinieniem głowy wskazał w kierunku kuchni dodając. - Ja i pani mąż musimy porozmawiać. Siadaj - oznajmił prostując się. Magistrzał nadal był skierowany mężczyznę, tylko teraz nie z wyciągniętej ręki a bardziej z biodra.
Mężczyzna odsunął drewniane krzesło, skrzypiącym nim po podłodze, usiadł bez słowa. Maie podążył jego śladem, odkładając broń na stół. Patrzeli na siebie nawzajem w ciszy, oczekując jak na białym obrusie pojawi się szkło. Dziecko nadal płakało, ale już ciszej, na drugim końcu kuchni. Matka w pośpiechu przygotowywała wspomniane kakao. Uderzanie łyżką o naczynie było słyszalnie nerwowe. Ale to nie przeszkadzało maie się rozgościć. Stukał palcami w blat stołu.
- Przepraszam, nie mamy alkoholu. Nikt u nas nie pije, od śmierci dziadka wprowadziliśmy abstynencję w domu... Zaś Marek powinien wrócić do domu za chwilę, do tego czasu mogę podać kakao, wodę, herbatę? - zapytała gospodyni domu z uśmiechem patrząc jak zielonoskóra, blondwłosa kobieta siedzi przy stole. Także się uśmiechała, jej łagodny wyraz twarzy nie zdradzał złych zamiarów.
- Wiesz, pozwolę sobie wydedukować, że skoro proponujesz mi kakao, Marianno, to i masz mleko. Samo mleko mi wystarczy, jeśli to nie problem. - Jej głos był delikatny, zwracała się do kobiety z tonacją jak do dawnej przyjaciółki, do której właśnie zawitała w odwiedziny.
- Ależ oczywiście, moja pani. Już podaję. - Kobieta zniknęła w kuchni, a młoda dziewczynka stałą naprzeciw kobiety przypominającej driadę. W rękach trzymała prowizorycznie zrobionego misia.
- Jak ci na imię, złotko? - zapytała.
- Merry - nieśmiałe odpowiedziała ściskając misia.
- Piękne imię, podobne do twojej mamy. Ja się nazywam Laehteren, czekam właśnie na twojego tatusia. Mogę zobaczyć twojego misia? - zapytała wyciągając dłoń do dziewczynki.
- No pokaż pani - zachęciła dziecko matka, stawiając szklankę mleka na stół.
Laehteren chwyciła misia i przyjrzała mu się. Był naderwany gdzieniegdzie. Stary materiał, guzikowe oczy patrzyły smutno.
- Jak się nazywa ten przystojniak? - zapytała driada gładząc dłonią po szorstkim materiale misia.
- Pan Bucio, bo mieszka w bucie po dziadku.
- Nie stać nas na nową zabawkę - dodała cicho Marianna.
- Naprawdę? A wiesz co mi powiedział Pan Bucio? - Dziewczynka pokręciła głową. - Powiedział mi, że jest pięknym misiem i zła czarownica rzuciła na niego urok. Tylko zaklęcie może mu przywrócić dawien blask. Tylko nie wie, czy będziesz go później chciała.
- Zawsze będą go chcieć! Proszę odczaruj go! - krzyknęła dziewczynka podbiegając do zielonoskórej. Ta się zaśmiała.
- Zamknij oczy i powiedz: Piękna Pani odczaruj mnie, do mej Merry piękny wrócić chcę.
Dziewczynka posłuchała i powtórzyła, nim otworzyła oczy Pan Bucio był jak nowy. Wypełniony puchem, gładki w dotyku, radosny, jasny, szwy jak nowe i z błyszczącymi guzikami.
Matka zasłoniła usta widząc jak pospiesznie jej gość wykreomagował nowego misia i szczęście jej córki. Dziewczynka westchnęła głośno i chwyciła misia chwaląc się nim matce. W tym momencie drzwi otwarły się a w nich spocony i brudny mężczyzna został powitany przez córkę.
- Tato! patrz! Pan Bucio został odczarowany przez driadę samej królowej! - krzyczała wymachując misiem przed jego oczami.
- To wspaniale skarbie! Tylko daj tacie się umyć, bo jeszcze pobrudzi Pana Buta.
- Pana Bucia! - poprawiła.
- No dobrze dobrze, Pana Bucia - skapitulował patrząc na kobietę przy stole i żonę.
Stukanie od blat stołu ustało, gdy pojawiło się na nim szkło z zimnym kakao.
- Dziękuję Marianno, możesz wrócić do Merry.
Maie nie spuszczał wzroku z Marka, nawet gdy chwycił szklankę i uchylił dwa łyki słodkiego napoju.
- Podsumowując. Wczoraj odbyłeś przemiłą rozmowę z Laehteren i zapytany o kradzieże kryształów energetycznych uznałeś, że nic o tym nie wiesz. Że jesteś zwykłym człowiekiem, który ciężko pracuje na swoją rodzinę. Wierzę w to. Dbasz o swoją rodzinę jak nikt inny. W pocie czoła odkładasz najmniejszy grosz by zapewnić córce godne życie. Dlatego cię zapytam o ten niepozorny kufer złota. - Maie pstryknął palcami trzy razy a drzwi wejściowe się otworzyły. Dwaj strażnicy wnieśli do środka sporawy kufer i do tego ciężki, patrząc na wysiłek obydwojga mundurowych. Na znak postawili go na blacie stołu, ten aż zaskrzypiał pod jego ciężarem. Otworzyli go i opuścili dom bez słowa. W środku mieniły się złote monety, wypełnił kufer po brzegi.
- Zanim, odpowiesz. Tak, wziąłem pod uwagę, że to oszczędności twojego życia i zmarłego dziadka i całej reszty rodzinki. Ale kazałem się przyjrzeć temu bliżej. I wiesz co? To mała fortuna, składająca się z nowo wybitych monet. Są w obiegu niecałe dwa lata, a tutaj... Mamy równowartość dwudziestu lat pracy w kopalni. I nie kłam, że byłeś wymienić monety. Skąd masz te złoto? Od kogo? I komu przekazywałeś skradzione kryształy energetyczne? - zapytał pijąc dalej kakao.
Żona zaniemówiła, patrzyła na swojego męża jakby go nie znała, on to zauważył.
- Moja rodzina nie...
- Twoja rodzina nie ma teraz znaczenia! - wrzasnął maie trzaskając szkło o podłogę. - Zadałem ci pytanie. Radzę odpowiedzieć. Chyba, że nie zdajesz sobie powagi z sytuacji? Obwieszczę ci to.
Maie wstał i dosunął krzesło. Obrócił się plecami do mężczyzny spoglądając za okno. W stronę pałacu na wysokim szczycie.
- Marku, synu Zygmusa. Obywatelu Revendoru. Zostałeś oskarżony o współudział w zamachu na życie rodziny królewskiej, mającej miejsce kilka dni temu. Twoja rola w tym akcie była znacząca, co cię czyni zdrajcą królestwa i jego ludu. Teraz twoje słowa ważą o tym, co się stanie dalej z tobą i twoją rodziną. - Maie złożył dłonie za plecami, spojrzał na Mariannę, która nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Za jej plecami młoda Merry wtulona w suknię matki spoglądała jednym okiem.
Krzesło zaskrzypiało, podłoga również. Marek korzystający z okazji odwróconego maie sięgnął po jego broń na stole, ale nagle poczuł ból na klatce piersiowej. Maie uderzeniem energetycznym odbił stół w stronę Marka, który go uderzył z impetem. Magistrzał znalazł się w dłoni maie chwilę później. Marek odsunął stół i chciał ruszyć na maie ale basowy wystrzał magistrzału rozszarpał mu rękę na kawałki. Krew trysnęła na strony, kiedy cała prawa ręka mężczyzny przestałą istnieć w ułamku sekundy. Do mieszkania ponownie wparowali strażnicy celując w domowników, ci krzyczeli panicznie i zaczęli szlochać. Marek nie mógł pojąć co się przed chwilą stało. Impuls bólu jeszcze nie doszedł do mózgu. Nim się zorientował, maie stanął nad nim wpatrując się w jego oczy. Marek wycedził siebie jedno: ''Milczenie jest Złotem'' po czym stracił przytomność. Maie zdumiał widząc w tym ziarno prawdy, ale to było bez znaczenia.
- Opatrzyć ustabilizować i zabrać go do Arbitra - rozkazał maie oddalając się od krwawiącego mężczyzny.
- A co z kobietą i dzieckiem?
- Zostawić, nic nie wiedzieli.
Strażnik zasalutował, zamykając skrzynię z złotem i chwytając za uchwyt.
- Złoto też zostaw.
- Jak to? - zapytał zdziwiony.
Maie podszedł do kufra i wyciągnął z niego jedną złotą monetę, schował ją do kieszeni bez namysłu.
- Właśnie stracili bezpowrotnie jedyną osobę przynoszącą dochód. Ich życie w Revendorze zostało zakończone. - Maie patrzył jak dwaj strażnicy nie będący uczestnikami rozmowy ciągnęli za sobą krwawiącego zdrajcę. Odwrócił się do Marianny, ale ta tylko miała wyciągniętą dłoń w stronę męża, z bólu nie mogła już wydać z siebie dźwięku. W opłakanym stanie klęczała na deskach opłakiwała męża. Maie nie wiedział czy rejestruje jego słowa, ale nim wyszedł dodał:
- Macie jeden dzień na opuszczenie Revendoru. Bezpowrotnie.
Maie wyszedł na ulicę. Właśnie był świadkiem zebrania się całkiem sporego zbiorowiska ludzi, którzy przyszli zobaczyć co się dzieje. Jedynymi osobami zajmującymi się swoimi sprawami byli śmieciarze. Maie widział jak jeden z nich opróżniał kosz, z którego wypadł nadpalony Pan Bucio. Zmieszany z resztą śmieci, został rzucony na karetę, z której już nie było drogi powrotnej. Wpatrywał się w maie guzikowymi oczami odjeżdżając w zapomnienie, zupełnie jak ojciec Merry.
- Inkwizytorze Neretheal - zasalutował mu mundurowy, niewtajemniczony w cała sytuację. - Mortimeer syn Ezajasza. Agent jej królewskiej mości - przedstawił się salutując. - Odnotowaliśmy przyjazd czterystu dwudziestu osób i wyjazd czterdziestu trzech z Revendoru w ciągu miesiąca.
- Ilu z nich przebywało na terenie dzielnicy królewskiej i w pobliżu pałacu?
- Osiemnastu, sir. Z tego pięć już opuściło Revendor. Mam utworzyć pościg za nimi?
- Czyli trzynastu nadal gdzieś jest. Magiczna liczba - zamyślił się przez chwilę maie. - Czy zakaz opuszczania miasta przechodzi bezproblemowo?
- Drobne zamieszki, ale nic nadzwyczajnego, sir. Nic i nikt nie opuści królestwa bez naszej wiedzy, sir.
- Doskonale. Wydaj mi kopię akt tej osiemnastki i poinformujcie, kiedy więzień będzie w stanie mówić. - Wskazał na karetę odwożącą rannego mężczyznę do najbliższego znachora.
- Jeszcze jedna sprawa, sir. Według konsorcjum wraz z Królową, uznano, że przyda się nieoficjalna pomoc.
- Najemnicy?
- Nie znam szczegółów. Miałem przekazać wiadomość.
- Dziękuję, odmaszerować agencie Mortimeer.
Przed inkwizytorem była jeszcze długa droga, ale był o krok bliżej do celu. Wyciągnął monetę z płaszcza i obrócił nią kilkukrotnie między palcami. Wyczuwał w niej aurę, aurę, która nie pasowała do nikogo z rodziny. Musiał tylko odnaleźć resztę podejrzanych, poznać ich aury i cechy wspólne. Tylko musiał sprawdzić co konsorcjum miało w planach, skoro zależało im na pomocy z zewnątrz.
Maie schowało monetę do kieszeni i opuścił miejsce zdarzenia, dając gapiom lepszy widok, na zdruzgotana matkę z dzieckiem. Niech będzie to przestroga dla innych.