Zaklinaczka węży
: Wto Mar 02, 2021 10:45 pm
- Jesteśmy już blisko, poczekaj tu. - Mężczyzna stanął, w tym samym momencie unosząc ramię, by zagrodzić meduzie drogę.
Glukel zatrzymała się, przeniosła wzrok na jego profil i zlizała ociekający z jej podbródka jad, nim ten skaził ziemię przed perłowym ogonem. Kanarkowe spojrzenie zdradzało zaintrygowanie, ale i tak przeważającą emocją był gniew, który powoli, niczym piasek w klepsydrze, przesypywał się z paskudnego profanatora, podpalacza - jednym słowem wroga przyrody, Matki Natury i wszystkich jej dzieci, o którym tyle słyszała - na jej przewodnika, będącego źródłem tych dołujących wieści.
Wiedziała, co to wdzięczność, jednak terminu tego używała wyłącznie w odniesieniu do swojej Pani. Człowiek, owszem, postąpił należycie, prowadząc ją do heretyka, ale w jej mniemaniu taki był jego obowiązek. Gdyby teraz się od niej odwrócił, nie miałaby oporów przed zabiciem i jego - wróć, uznałaby to za kolejny dar od Matki, bowiem ludzie byli dla niej rzadkim i smakowitym kąskiem, zaś ten, choć nieco chuderlawy, stanowiłby idealną przystawkę przed daniem głównym, które okrasić zamierzała przyzwoitą ilością jadu.
Kto by się temu oparł? Łuskowatej ponownie ślinka poleciała, tym razem skapując ekspansywnie na grunt.
- Jefssli fsamiefsafs mnie pofstfsymasss...
- Bynajmniej - przerwał jej stanowczo, co prawdopodobnie ocaliło mu skórę. - Ale ten człowiek ma obstawę. Nie mamy z nimi szans, nawet jeśli zaatakowalibyśmy z ukrycia. Spróbuję go wywabić w to miejsce. Jest idealne - rozejrzał się, wodząc otwartą dłonią za własnym wzrokiem - drzewa, gęste zarośla; tyle miejsc do ukrycia. Wykorzystaj je, a gdy go przyprowadzę, dam ci znać, kiedy masz zaatakować.
Glukel ufała swojej sile, ale nie zamierzała oponować. Mimo że chciała jak najszybciej zadać swojemu celowi ból, powstrzymała się od pochopnych działań. Pokiwała głową i, o nic nie dopytując, zostawiła pierwszą część planu w rękach obcego. Przed rozstaniem przekazała mu tylko, by się pośpieszył; zrobiła to zarówno słowami, jak i burczeniem żołądka.
Niedawno jadła, aczkolwiek wzmożony ostatnimi dniami apetyt spowodowany linieniem nie był łatwy do zignorowania. Gdy człowiek odszedł, wpełzła w krzaki, pomagając sobie gałązkami zedrzeć spowalniającą ją wylinkę z ogona.
Czasami zastanawiała się, dlaczego periodyczne przypadłości lubią dawać się we znaki w najważniejszych momentach...
- Zmiana planów. Nie sprowadziłem żadnej nimfy, ale mam za to inną naturiankę...
- O czym ty mówisz, Maldito? Dobrze wiesz, że są najbardziej opłacalne. Chcesz powiedzieć, że straciliśmy tyle czasu, by porwać jakąś głupią driadę?!
- Mówiłem coś o driadzie? Nie, Jared, zwabiłem kogoś o wiele cenniejszego.
Jedenastu szubrawców spojrzało po sobie. Ten, który ostrzył nóż, wykrzywił się z niedowierzaniem, zaś łysy z blizną na czole wyszczerzył się chciwie. Dało się usłyszeć cichy gwizd pełen podziwu.
- Co to jest? Feeria?
- Lepiej. Eugona.
Zapadła cisza. Przerwał ją dopiero łysy mięśniak, którego wiara w towarzysza przerodziła się w jednej chwili w zawód.
- A kto by chciał takie oślizgłe szkaradztwo? Najgorliwszy fetyszysta nie wydałby złamanego ruena!
- Nie chodzi o to, idioto - odezwał się popielny elf, założywszy cięciwę na łuk - sprzedamy ją do cyrku. Ludzie są żałośni. Do dziwactwa boją się podejść, ale z bezpiecznej odległości szydzą z jego brzydoty.
- Masz rację, lubimy to - głos zabrał nieufny brunet w chwili, gdy przeciągnął ostrze po osełce. - Dlatego mamy cię w naszej szajce.
Kilkoro zbirów parsknęło śmiechem. Elf odbił rzucone w jego kierunku mięso przekleństwem, które wzniosło jedynie kolejny rechot.
- Obaj się mylicie, czubki - brunet bez wahania kontynuował temat nielegalnego zarobku. - Maldito, spędziłeś w jej towarzystwie kilka dni. Jeśli przez ten czas nie dowiedziałeś się, jak silny jest jej jad, wydłubię ci oczy i obetnę uszy. Skoro i tak ich nie używasz, wyświadczyłbym ci przysługę.
- Nie jestem tak tępy jak ci dwaj. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko, choć wewnątrz zżerała go chęć ucięcia cwaniaczkowi języka. - Ślina tego gada to najszczersza żyła złota.
- "Idą. Wlefsssje!"
- "A więc chaszcze? Ten tępy gad nie potrafi się nawet ukryć. Jej łuski wyraźnie prześwitują przez zarośla... dobrze. Wystarczy udawać, że ich nie widzimy do czasu, aż dam sygnał" - pomyślał Maldito.
Przyjrzała się zdobyczy na tyle wyraźnie, na ile mogła. Pominęła aurę, gdyż ta nic dla niej nie znaczyła - wywnioskować mogła jedynie, że idący obok jej wspólnika łysol nie jest naturianinem, choć to i tak było dla niej oczywiste. Nie zwróciła uwagi na fakt, iż barwa podążających obok siebie emanacji była niemalże identyczna. Chciała już mu skoczyć do gardła... ale coś ją zaniepokoiło.
O jakim znaku mówił ten człowiek? Wypadło jej z głowy. Mogło przecież chodzić o wszystko, nawet o zwykłe mrugnięcie!
- "Trudno." - Uśmiechnęła się beztrosko. To i tak nie miało już znaczenia. Jej cel jest sam, więc nawet jeśli łuskowata zacznie działać na własną rękę, powinno pójść gładko.
- Ifssi, nyumva. Dol golhwa - szepnęła, splatając dłonie. W jej przewiercającym heretyka spojrzeniu kryła się niezdrowa satysfakcja, jakby już zdołała wygrać to starcie. - Nie ufsssekniefs pfsede mną, ani pfsed fsemfstą najfsfiętfsej Matki!" - ogłosiła w myślach tryumfalnie, przemieniając się w węża. Szykowała się do skoku.
- C-co jest?!
Wystarczył rzut okiem na swojego kamrata, by Maldito zorientował się w sytuacji. Dolną część ciała barczystego mężczyzny zaczęła od stóp pokrywać gruba na palec, kamienna skorupa. W chwili gdy ten się szamotał i próbował ją rozbić rękojeścią miecza, oszust wydarł z gardła imię kryjącego się za grubym pniem, szaroskórego łucznika:
- Baak!
W ułamku sekundy elf naciągnął na cięciwę uprzednio wyjętą strzałę, po czym wypuścił ją w chwili, gdy na celowniku znalazły się połyskujące, wężowe łuski. Zakończony piórem promień zaszumiał w gąszczu, dopiero po chwili dając do zrozumienia, że nie sięgnął celu. Dlaczego? To proste.
Eugony tam nie było.
Minęło pięć, potem dziesięć sekund. Maldito podszedł do krzaków. Na widok bladej, zrzuconej skóry zaklął pod nosem.
- "Nie doceniłem jej." - Odwrócił się do łysego, rzucając pospiesznie: - Bądź czujny, to ty jesteś jej ce...
Nim zdążył dokończyć, na skroń jego towarzysza spadła niczym bicz końcówka ogromnego ogona. Teraz zwisała swobodnie z gałęzi buku, ale nie na długo.
- "Jak to mofsslife, sfe ludzie tak fssadko patfsą w górę?" - Eugona spełzła na ziemię, tuż obok leżącego bandziora, po czym przybliżyła szczęki i... odgryzła mu rękę. Nie zabiła go tym sposobem, z kolei jad zdążył już wniknąć do krwioobiegu ofiary. Ona odniosła sukces, natomiast on dozna agonii, o jakiej mu się nie śniło. Choć w jej mniemaniu i tak zasłużył na gorszy koniec...
Teraz pozostało już tylko zająć się byłym przewodnikiem. To zamierzała, choć nie spodziewała się, że kolejny ruch wykona ktoś zupełnie inny.
Strzała, która odbiła się od jej łuski przykuła uwagę węża na tyle skutecznie, że Glukel nie zauważyła poczynań Maldito. Dopiero pojawienie się kilku nowych twarzy (czy raczej gęb, bowiem niektóre z nich były szkaradniejsze od jej własnej) na polu bitwy ocuciło ją. W ostatniej chwili uniknęła ataku zdrajcy, aczkolwiek zaraz po tym padł cios z ręki innego szubrawcy. Ani go nie dostrzegła, ani nie wyczuła.
Ostrzejszy od jej kłów sztylet wbił się w jej bok. Szkarłatny płyn trysnął ze świeżej rany. Gniew, który czuła już wcześniej, dopiero teraz naprawdę przysłonił jej ślepia, osadzając się na bezbarwnych, wężowych powiekach.
Straciła nad sobą kontrolę.
Jak się tu znalazła? Pamięta to jakby przez mgłę. Musiała opaść z sił i stracić na chwilę przytomność. Na pewno podczas walki zdołała powalić kilku przeciwników, a potem...
Naturianka zerwała się, po czym popełzła pod mur, na który trafiła, uciekając, a jednocześnie szukając pomocy - ale nie dla siebie, dla lasu. Była już od niego daleko; nie wie, jak długo sunęła w szaleńczym tempie. Gdy drzewa się skończyły, zastąpiły je równiny; gdy słońce poszło spać, na nieboskłon wzbił się księżyc i trwał przy niej, dopóki wężowa strażniczka nie upadła, dobita przeprawą przez szeroką rzekę. Gdyby ciemność jej nie otuliła, prawdopodobnie nie zgubiłaby pościgu.
Jak to dobrze, że czuwa nad nią miłosierna ręka Matki Natury.
W trakcie walki jeden z przeciwników posługujących się magią wzniecił ogień wokół niej. Próbowała ugasić żywioł, jednak ten rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Eugona zdołała uciec wyłącznie dzięki miękkiej glebie, którą udało jej się wydrążyć z pomocą magii ziemi. Znała ledwie parę zaklęć, a z racji, że nie umiała pisać, musiała wykuć je na pamięć. Nie należała do najbystrzejszych, ale ciężko pracowała, co jej się najwyraźniej opłaciło.
Tunel oczywiście nie był długi, aczkolwiek wystarczający, by ominąć wrogów, którzy skupili się najbliżej niej. Łucznika trzymającego się z dala zdołała staranować, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. Od tamtej pory uciekała przed resztą tej przeklętej bandy, a że była całkiem szybka, umknęła im, choć z niemałym trudem.
Rejterada nie sprzyjała rekonwalescencji. Regeneracja jej chwilę potrwa - miała wiele ran, wyleczyła już płytkie szramy, jednak dziura po pchnięciu ostrzem okazała się wyjątkowo paskudna. Mimo to nie zamartwiała się sobą. Otuchy dodawała jej myśl, że kiedy dojdzie już do siebie, sprawi, że te oprychy podzielą los łysego...
O wiele bardziej przejęła się żywotem tamtej kniei. Musiała koniecznie znaleźć kogoś, kto powstrzyma pożogę. W jej stronach wiele driad opanowało sztukę władania wodą na właśnie takie okoliczności. Gdyby i tutaj mieszkała jedna z tych naturianek...
Gdyby tu była... z pewnością węże by o tym szeptały! Te skubańce lubią plotkować. Wiedząc to, Glukel wezwała je w ich własnym języku. Gady wyłaniały się jeden po drugim, ale konkretów dowiedziała się dopiero od zaskrońca, który wyjrzał do niej nie z dzikiej trawy, a ze szczeliny w kamiennym murze.
- Przejdź przesss ten mur i odnajdź Ranną Kóssskę. Tam miessszka drzewna usssdrowicielka. Ale uważaj na dwunożne ssszumowiny. Nie przepadają sssa nassszym gatunkiem.
Myślała, że teraz już pójdzie z górki. Przekroczyła mur, ale nic nie przygotowało ją na wizytę w tym miejscu. Słowa jej leśnych nauczycielek nie oddawały charakteru miast ludzkich nawet w połowie tak dobrze, jak to sobie wyobrażała.
To było... jednocześnie przerażające i intrygujące. Ale z pewnością skomplikowane; zbyt skomplikowane dla niej. Tyle tu było istot, nie tylko ludzi! Tyle dziwnych rzeczy, budowli. Drewniane chatki widziała jedynie z daleka i nawet one były nieporównywalnie mniej widowiskowe od tych domków, które jawiły się teraz przed jej oczami, w dodatku jeden za drugim.
Aż zaparło jej dech.
Choć była oczarowana, nawet taki szok nie przysłonił jej pierwotnego celu. Przypomniała sobie każde słowo węża (no, mniej więcej - nie miała tak dobrej pamięci) i nim wypełzła zza ślepej uliczki skrytej w cieniu rzucanym przez zakrywający promienie wschodzącego słońca mur, przybrała na powrót postać pół-ludzkiego gada. Nie dlatego, że nie chciała, by ktoś przeraził się widokiem gigantycznego węża w sukience, a po to, by móc porozumieć się z ludźmi. Zdawała sobie bowiem sprawę, iż nie potrafią oni syczeć jak węże.
Z drugiej strony nie miała pojęcia o tym, że nie wszyscy posługują się językiem naturian. Krążyła po mieście, zaczepiając na swojej drodze co drugą osobę. Pytała wyłącznie o "Ranną Kózkę", aczkolwiek ciągle odpowiadano jej albo prychaniem, albo przerażonym krzykiem. Łatwo doszła z tego powodu do wniosku, że cokolwiek kryło się pod tą nazwą, musiało nie mieć wśród ludzi zbyt wysokiej reputacji. Ale żeby nikt nie chciał jej wskazać kierunku? Nie miała czasu, by się tak szlajać. Wierzyła, że tylko ona wie o pożarze i może go powstrzymać.
Stawała się coraz bardziej nachalna, a miejscowi coraz częściej reagowali na nią strachem. W pewnym momencie straż miejska przestała ją już ignorować...
Glukel zatrzymała się, przeniosła wzrok na jego profil i zlizała ociekający z jej podbródka jad, nim ten skaził ziemię przed perłowym ogonem. Kanarkowe spojrzenie zdradzało zaintrygowanie, ale i tak przeważającą emocją był gniew, który powoli, niczym piasek w klepsydrze, przesypywał się z paskudnego profanatora, podpalacza - jednym słowem wroga przyrody, Matki Natury i wszystkich jej dzieci, o którym tyle słyszała - na jej przewodnika, będącego źródłem tych dołujących wieści.
Wiedziała, co to wdzięczność, jednak terminu tego używała wyłącznie w odniesieniu do swojej Pani. Człowiek, owszem, postąpił należycie, prowadząc ją do heretyka, ale w jej mniemaniu taki był jego obowiązek. Gdyby teraz się od niej odwrócił, nie miałaby oporów przed zabiciem i jego - wróć, uznałaby to za kolejny dar od Matki, bowiem ludzie byli dla niej rzadkim i smakowitym kąskiem, zaś ten, choć nieco chuderlawy, stanowiłby idealną przystawkę przed daniem głównym, które okrasić zamierzała przyzwoitą ilością jadu.
Kto by się temu oparł? Łuskowatej ponownie ślinka poleciała, tym razem skapując ekspansywnie na grunt.
- Jefssli fsamiefsafs mnie pofstfsymasss...
- Bynajmniej - przerwał jej stanowczo, co prawdopodobnie ocaliło mu skórę. - Ale ten człowiek ma obstawę. Nie mamy z nimi szans, nawet jeśli zaatakowalibyśmy z ukrycia. Spróbuję go wywabić w to miejsce. Jest idealne - rozejrzał się, wodząc otwartą dłonią za własnym wzrokiem - drzewa, gęste zarośla; tyle miejsc do ukrycia. Wykorzystaj je, a gdy go przyprowadzę, dam ci znać, kiedy masz zaatakować.
Glukel ufała swojej sile, ale nie zamierzała oponować. Mimo że chciała jak najszybciej zadać swojemu celowi ból, powstrzymała się od pochopnych działań. Pokiwała głową i, o nic nie dopytując, zostawiła pierwszą część planu w rękach obcego. Przed rozstaniem przekazała mu tylko, by się pośpieszył; zrobiła to zarówno słowami, jak i burczeniem żołądka.
Niedawno jadła, aczkolwiek wzmożony ostatnimi dniami apetyt spowodowany linieniem nie był łatwy do zignorowania. Gdy człowiek odszedł, wpełzła w krzaki, pomagając sobie gałązkami zedrzeć spowalniającą ją wylinkę z ogona.
Czasami zastanawiała się, dlaczego periodyczne przypadłości lubią dawać się we znaki w najważniejszych momentach...
- Zmiana planów. Nie sprowadziłem żadnej nimfy, ale mam za to inną naturiankę...
- O czym ty mówisz, Maldito? Dobrze wiesz, że są najbardziej opłacalne. Chcesz powiedzieć, że straciliśmy tyle czasu, by porwać jakąś głupią driadę?!
- Mówiłem coś o driadzie? Nie, Jared, zwabiłem kogoś o wiele cenniejszego.
Jedenastu szubrawców spojrzało po sobie. Ten, który ostrzył nóż, wykrzywił się z niedowierzaniem, zaś łysy z blizną na czole wyszczerzył się chciwie. Dało się usłyszeć cichy gwizd pełen podziwu.
- Co to jest? Feeria?
- Lepiej. Eugona.
Zapadła cisza. Przerwał ją dopiero łysy mięśniak, którego wiara w towarzysza przerodziła się w jednej chwili w zawód.
- A kto by chciał takie oślizgłe szkaradztwo? Najgorliwszy fetyszysta nie wydałby złamanego ruena!
- Nie chodzi o to, idioto - odezwał się popielny elf, założywszy cięciwę na łuk - sprzedamy ją do cyrku. Ludzie są żałośni. Do dziwactwa boją się podejść, ale z bezpiecznej odległości szydzą z jego brzydoty.
- Masz rację, lubimy to - głos zabrał nieufny brunet w chwili, gdy przeciągnął ostrze po osełce. - Dlatego mamy cię w naszej szajce.
Kilkoro zbirów parsknęło śmiechem. Elf odbił rzucone w jego kierunku mięso przekleństwem, które wzniosło jedynie kolejny rechot.
- Obaj się mylicie, czubki - brunet bez wahania kontynuował temat nielegalnego zarobku. - Maldito, spędziłeś w jej towarzystwie kilka dni. Jeśli przez ten czas nie dowiedziałeś się, jak silny jest jej jad, wydłubię ci oczy i obetnę uszy. Skoro i tak ich nie używasz, wyświadczyłbym ci przysługę.
- Nie jestem tak tępy jak ci dwaj. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko, choć wewnątrz zżerała go chęć ucięcia cwaniaczkowi języka. - Ślina tego gada to najszczersza żyła złota.
- "Idą. Wlefsssje!"
- "A więc chaszcze? Ten tępy gad nie potrafi się nawet ukryć. Jej łuski wyraźnie prześwitują przez zarośla... dobrze. Wystarczy udawać, że ich nie widzimy do czasu, aż dam sygnał" - pomyślał Maldito.
Przyjrzała się zdobyczy na tyle wyraźnie, na ile mogła. Pominęła aurę, gdyż ta nic dla niej nie znaczyła - wywnioskować mogła jedynie, że idący obok jej wspólnika łysol nie jest naturianinem, choć to i tak było dla niej oczywiste. Nie zwróciła uwagi na fakt, iż barwa podążających obok siebie emanacji była niemalże identyczna. Chciała już mu skoczyć do gardła... ale coś ją zaniepokoiło.
O jakim znaku mówił ten człowiek? Wypadło jej z głowy. Mogło przecież chodzić o wszystko, nawet o zwykłe mrugnięcie!
- "Trudno." - Uśmiechnęła się beztrosko. To i tak nie miało już znaczenia. Jej cel jest sam, więc nawet jeśli łuskowata zacznie działać na własną rękę, powinno pójść gładko.
- Ifssi, nyumva. Dol golhwa - szepnęła, splatając dłonie. W jej przewiercającym heretyka spojrzeniu kryła się niezdrowa satysfakcja, jakby już zdołała wygrać to starcie. - Nie ufsssekniefs pfsede mną, ani pfsed fsemfstą najfsfiętfsej Matki!" - ogłosiła w myślach tryumfalnie, przemieniając się w węża. Szykowała się do skoku.
- C-co jest?!
Wystarczył rzut okiem na swojego kamrata, by Maldito zorientował się w sytuacji. Dolną część ciała barczystego mężczyzny zaczęła od stóp pokrywać gruba na palec, kamienna skorupa. W chwili gdy ten się szamotał i próbował ją rozbić rękojeścią miecza, oszust wydarł z gardła imię kryjącego się za grubym pniem, szaroskórego łucznika:
- Baak!
W ułamku sekundy elf naciągnął na cięciwę uprzednio wyjętą strzałę, po czym wypuścił ją w chwili, gdy na celowniku znalazły się połyskujące, wężowe łuski. Zakończony piórem promień zaszumiał w gąszczu, dopiero po chwili dając do zrozumienia, że nie sięgnął celu. Dlaczego? To proste.
Eugony tam nie było.
Minęło pięć, potem dziesięć sekund. Maldito podszedł do krzaków. Na widok bladej, zrzuconej skóry zaklął pod nosem.
- "Nie doceniłem jej." - Odwrócił się do łysego, rzucając pospiesznie: - Bądź czujny, to ty jesteś jej ce...
Nim zdążył dokończyć, na skroń jego towarzysza spadła niczym bicz końcówka ogromnego ogona. Teraz zwisała swobodnie z gałęzi buku, ale nie na długo.
- "Jak to mofsslife, sfe ludzie tak fssadko patfsą w górę?" - Eugona spełzła na ziemię, tuż obok leżącego bandziora, po czym przybliżyła szczęki i... odgryzła mu rękę. Nie zabiła go tym sposobem, z kolei jad zdążył już wniknąć do krwioobiegu ofiary. Ona odniosła sukces, natomiast on dozna agonii, o jakiej mu się nie śniło. Choć w jej mniemaniu i tak zasłużył na gorszy koniec...
Teraz pozostało już tylko zająć się byłym przewodnikiem. To zamierzała, choć nie spodziewała się, że kolejny ruch wykona ktoś zupełnie inny.
Strzała, która odbiła się od jej łuski przykuła uwagę węża na tyle skutecznie, że Glukel nie zauważyła poczynań Maldito. Dopiero pojawienie się kilku nowych twarzy (czy raczej gęb, bowiem niektóre z nich były szkaradniejsze od jej własnej) na polu bitwy ocuciło ją. W ostatniej chwili uniknęła ataku zdrajcy, aczkolwiek zaraz po tym padł cios z ręki innego szubrawcy. Ani go nie dostrzegła, ani nie wyczuła.
Ostrzejszy od jej kłów sztylet wbił się w jej bok. Szkarłatny płyn trysnął ze świeżej rany. Gniew, który czuła już wcześniej, dopiero teraz naprawdę przysłonił jej ślepia, osadzając się na bezbarwnych, wężowych powiekach.
Straciła nad sobą kontrolę.
Jak się tu znalazła? Pamięta to jakby przez mgłę. Musiała opaść z sił i stracić na chwilę przytomność. Na pewno podczas walki zdołała powalić kilku przeciwników, a potem...
Naturianka zerwała się, po czym popełzła pod mur, na który trafiła, uciekając, a jednocześnie szukając pomocy - ale nie dla siebie, dla lasu. Była już od niego daleko; nie wie, jak długo sunęła w szaleńczym tempie. Gdy drzewa się skończyły, zastąpiły je równiny; gdy słońce poszło spać, na nieboskłon wzbił się księżyc i trwał przy niej, dopóki wężowa strażniczka nie upadła, dobita przeprawą przez szeroką rzekę. Gdyby ciemność jej nie otuliła, prawdopodobnie nie zgubiłaby pościgu.
Jak to dobrze, że czuwa nad nią miłosierna ręka Matki Natury.
W trakcie walki jeden z przeciwników posługujących się magią wzniecił ogień wokół niej. Próbowała ugasić żywioł, jednak ten rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Eugona zdołała uciec wyłącznie dzięki miękkiej glebie, którą udało jej się wydrążyć z pomocą magii ziemi. Znała ledwie parę zaklęć, a z racji, że nie umiała pisać, musiała wykuć je na pamięć. Nie należała do najbystrzejszych, ale ciężko pracowała, co jej się najwyraźniej opłaciło.
Tunel oczywiście nie był długi, aczkolwiek wystarczający, by ominąć wrogów, którzy skupili się najbliżej niej. Łucznika trzymającego się z dala zdołała staranować, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. Od tamtej pory uciekała przed resztą tej przeklętej bandy, a że była całkiem szybka, umknęła im, choć z niemałym trudem.
Rejterada nie sprzyjała rekonwalescencji. Regeneracja jej chwilę potrwa - miała wiele ran, wyleczyła już płytkie szramy, jednak dziura po pchnięciu ostrzem okazała się wyjątkowo paskudna. Mimo to nie zamartwiała się sobą. Otuchy dodawała jej myśl, że kiedy dojdzie już do siebie, sprawi, że te oprychy podzielą los łysego...
O wiele bardziej przejęła się żywotem tamtej kniei. Musiała koniecznie znaleźć kogoś, kto powstrzyma pożogę. W jej stronach wiele driad opanowało sztukę władania wodą na właśnie takie okoliczności. Gdyby i tutaj mieszkała jedna z tych naturianek...
Gdyby tu była... z pewnością węże by o tym szeptały! Te skubańce lubią plotkować. Wiedząc to, Glukel wezwała je w ich własnym języku. Gady wyłaniały się jeden po drugim, ale konkretów dowiedziała się dopiero od zaskrońca, który wyjrzał do niej nie z dzikiej trawy, a ze szczeliny w kamiennym murze.
- Przejdź przesss ten mur i odnajdź Ranną Kóssskę. Tam miessszka drzewna usssdrowicielka. Ale uważaj na dwunożne ssszumowiny. Nie przepadają sssa nassszym gatunkiem.
Myślała, że teraz już pójdzie z górki. Przekroczyła mur, ale nic nie przygotowało ją na wizytę w tym miejscu. Słowa jej leśnych nauczycielek nie oddawały charakteru miast ludzkich nawet w połowie tak dobrze, jak to sobie wyobrażała.
To było... jednocześnie przerażające i intrygujące. Ale z pewnością skomplikowane; zbyt skomplikowane dla niej. Tyle tu było istot, nie tylko ludzi! Tyle dziwnych rzeczy, budowli. Drewniane chatki widziała jedynie z daleka i nawet one były nieporównywalnie mniej widowiskowe od tych domków, które jawiły się teraz przed jej oczami, w dodatku jeden za drugim.
Aż zaparło jej dech.
Choć była oczarowana, nawet taki szok nie przysłonił jej pierwotnego celu. Przypomniała sobie każde słowo węża (no, mniej więcej - nie miała tak dobrej pamięci) i nim wypełzła zza ślepej uliczki skrytej w cieniu rzucanym przez zakrywający promienie wschodzącego słońca mur, przybrała na powrót postać pół-ludzkiego gada. Nie dlatego, że nie chciała, by ktoś przeraził się widokiem gigantycznego węża w sukience, a po to, by móc porozumieć się z ludźmi. Zdawała sobie bowiem sprawę, iż nie potrafią oni syczeć jak węże.
Z drugiej strony nie miała pojęcia o tym, że nie wszyscy posługują się językiem naturian. Krążyła po mieście, zaczepiając na swojej drodze co drugą osobę. Pytała wyłącznie o "Ranną Kózkę", aczkolwiek ciągle odpowiadano jej albo prychaniem, albo przerażonym krzykiem. Łatwo doszła z tego powodu do wniosku, że cokolwiek kryło się pod tą nazwą, musiało nie mieć wśród ludzi zbyt wysokiej reputacji. Ale żeby nikt nie chciał jej wskazać kierunku? Nie miała czasu, by się tak szlajać. Wierzyła, że tylko ona wie o pożarze i może go powstrzymać.
Stawała się coraz bardziej nachalna, a miejscowi coraz częściej reagowali na nią strachem. W pewnym momencie straż miejska przestała ją już ignorować...