Porywacze
: Pią Lut 12, 2021 2:19 pm
Nie ma, nie ma wody na pustyni, ale mimo to wielbłąd chciał dalej iść. Parchatka, jak ją pieszczotliwie ochrzciła Camryn, okazała się zwierzęciem nad wyraz współpracującym. Kobieta obawiała się, że stworzenie okaże się uparte jak osioł i trzeba będzie je ciągnąć, ale nie. Nic z tych rzeczy. Wielbłądzica szła przed siebie tam, gdzie ją kierowały lejce, w tempie narzuconym jej przez właścicielkę. Szła tak całą noc od czasu opuszczenia Oazy Anhar. Wkrótce też Camryn i Ilith mogli zauważyć, jak nocna ciemność ustąpiła miejsca jasności dnia. Z każdej strony otaczało ich morze pustynnego piasku i pyłu. Im więcej upływało czasu i im dalej się zapuszczali, tym robiło się goręcej. Zupełnie jakby byli kawałkami mięsiwa smażącymi się na ruszcie. Mimo to jakoś dawali sobie radę i nieustępliwie podążali dalej. Słońce było białe, wisiało nad wędrowcami napęczniałe i zdawałoby się nieruchome. Camryn, która przebywając w różnych rejonach świata miała już do czynienia z podobnymi upałami, owinęła sobie wokół głowy podłużny kawałek szmaty, nakłaniając najemnika, żeby zrobił to samo. Nie chciała, aby któreś z nich dostało udaru słonecznego. Półelfka nie wiedziała dokładnie czym groził udar, bo znała się na medycynie bardzo pobieżnie, ale wiedziała, że to nic dobrego. Odzywała się rzadko, a jeśli już, to monosylabami. Działo się tak z powodu wszechobecnego upału. Utrata energii osłabiała jej ciało. Co jakiś czas udawało im się odnaleźć na trasie do Piasków Czasu ślady obecności porywaczy. Najczęściej były to zwierzęce odchody, których nie zdążył jeszcze zasypać piach.
Było już po południu, kiedy w oddali zauważyli charakterystyczny zarys kamiennych słupów wystających z powierzchni pustyni. Dotarli do słynnych Piasków Czasu. Tajemnicze strzelające w niebo białe obeliski otaczały portal w którym za pomocą zaklęć i tajemnych mocy można, jak głosi legenda, przenieść się w przeszłość... i przyszłość. Ale według Camryn to były bajdy i nieprawda. Tak, czy inaczej, zaraz po tym jak zobaczyła miejsce docelowe, zsiadła z wierzchowca i poprowadziła zwierzę ze sobą, żeby podkraść się bliżej. Parchatka zachowywała się idealnie cicho, jakby wiedziała, że wróg jest blisko. Kobieta przykucnęła za ogromnym, błyszczącym granitowym głazem, skąd mogła obserwować obozowisko porywaczy. Znajdowało się ono około tysiąca metrów od jej pozycji, ale ze względu na swój dobry wzrok mogła dojrzeć parę szczegółów.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to krępy, wysoki wojownik, muskularny jak byk. Ubrany był w wilcze skóry, przy czym tors miał odsłonięty. Camryn ze swojego miejsca nie mogła dojrzeć, by trzymał on jakąś broń. Obok niego, trochę z tyłu, stał niższy od towarzysza i chudszy w barach mężczyzna z kuszą w ręku. Nosił narzuconą na kolczugę skórzaną kurtkę i ciemne spodnie. Przy pasie błyszczał w słońcu nóż myśliwski. Półelfka zmrużyła oczy, by lepiej widzieć ale nigdzie nie mogła dojrzeć krasnoluda, trzeciego z porywaczy. Za to na ziemi, między obeliskami, dojrzała powiewający kawałek niebieskiej tkaniny. Gdy się bliżej przyjrzała okazało się, że to mag Melchior, jej klient. Leżał na ziemi, z rękami i nogami przywiązanymi do drewnianych słupków, rozpostartymi jak rozgwiazda. Dwójka wrogich wojowników była odwrócona do kobiety plecami i chyba nie zauważyli jeszcze, że są obserwowani. Obaj wpatrywali się w związanego maga i rozmawiali między sobą.
Było już po południu, kiedy w oddali zauważyli charakterystyczny zarys kamiennych słupów wystających z powierzchni pustyni. Dotarli do słynnych Piasków Czasu. Tajemnicze strzelające w niebo białe obeliski otaczały portal w którym za pomocą zaklęć i tajemnych mocy można, jak głosi legenda, przenieść się w przeszłość... i przyszłość. Ale według Camryn to były bajdy i nieprawda. Tak, czy inaczej, zaraz po tym jak zobaczyła miejsce docelowe, zsiadła z wierzchowca i poprowadziła zwierzę ze sobą, żeby podkraść się bliżej. Parchatka zachowywała się idealnie cicho, jakby wiedziała, że wróg jest blisko. Kobieta przykucnęła za ogromnym, błyszczącym granitowym głazem, skąd mogła obserwować obozowisko porywaczy. Znajdowało się ono około tysiąca metrów od jej pozycji, ale ze względu na swój dobry wzrok mogła dojrzeć parę szczegółów.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to krępy, wysoki wojownik, muskularny jak byk. Ubrany był w wilcze skóry, przy czym tors miał odsłonięty. Camryn ze swojego miejsca nie mogła dojrzeć, by trzymał on jakąś broń. Obok niego, trochę z tyłu, stał niższy od towarzysza i chudszy w barach mężczyzna z kuszą w ręku. Nosił narzuconą na kolczugę skórzaną kurtkę i ciemne spodnie. Przy pasie błyszczał w słońcu nóż myśliwski. Półelfka zmrużyła oczy, by lepiej widzieć ale nigdzie nie mogła dojrzeć krasnoluda, trzeciego z porywaczy. Za to na ziemi, między obeliskami, dojrzała powiewający kawałek niebieskiej tkaniny. Gdy się bliżej przyjrzała okazało się, że to mag Melchior, jej klient. Leżał na ziemi, z rękami i nogami przywiązanymi do drewnianych słupków, rozpostartymi jak rozgwiazda. Dwójka wrogich wojowników była odwrócona do kobiety plecami i chyba nie zauważyli jeszcze, że są obserwowani. Obaj wpatrywali się w związanego maga i rozmawiali między sobą.