Oaza Mia-Alkhama[Oaza Mia-Alkhama] Musicie być jak szalona rzeka, jak...

Niewielka oaza znajdująca się na terenach należących do Na'Zahiru. Pustynne miasteczko, jakich wiele pośród wydm, różniące się jedynie liczbą stacjonujących tam wojsk. Oaza zbudowana wokół zbiornika, czystej, słodkiej wody, lecz nikt do tej pory nie nadał mu jeszcze żadnej nazwy.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Nie spodziewał się, że Sara potrafi się bronić i na jego atak odpowie w tak fizyczny sposób. Zignorował przeciwnika i przez to dał się w tak upokarzający sposób rozbroić. Ale wcale nie dał po sobie poznać, że był zaskoczony czy że się boi. Przyparty do muru stał sztywno, patrząc na nią z góry jakby pod przykrywką lodowatego spojrzenia wręcz gotował się z gniewu. Trochę tak było. Widać było jak zaciskał zęby i napinał mięśnie, jakby tylko czekał aż będzie mógł… No właśnie, co? Oddać jej? Wyrwać się? Chyba sam nie wiedział na co czekał. Nie odpowiedział, gdy zapytała czy czuje jej kolano. Pewno, że czuł! I co więcej wiedział, że jego luźne spodnie wcale nie zatrzymują ewentualnego ciosu w krocze. Nie panikował jednak - co jak co, ale umiał nie okazywać strachu, gdy grożono mu fizycznymi obrażeniami. Nie umiał się bronić jedynie przed tymi emocjonalnymi…
        Póki co grał jak mu zagrała. Słuchał, nie odpowiadając i starając się nie wywracać oczami. Nie obchodziło go czy miała komu się wygadać czy nie. I nie chciał być brany za jakiegoś jej znajomka tylko przez to, że zwlekła jego żałosną dupę z ulicy w chwili, gdy był totalnie nieprzytomny. I przez to, że zamienił z nią więcej słów prywatnie niż z kimkolwiek w tej oazie… Nie wiedziała tego i nie musiała wiedzieć. Niech da mu spokój, niech nie wyobraża sobie cholera wie czego… On nie chciał współczucia i nie chciał się się z nikim przyjaźnić.
        Pułkownik usłyszał nadchodzących ludzi chwilę przed tym, gdy Sara nagle rzuciła mu się na szyję. Nie objął jej, choć odruchy podpowiadałyby, żeby to zrobić. Dla postronnych nie wyglądał wcale jakby został napadnięty - raczej jakby był powściągliwy w okazywaniu uczuć i ręce trzymał przy sobie, ale był w miarę swobodny. Kto by przypuszczał, ten cały el-Bihtu, o którym opowiadano wszystko co najgorsze, miał w życiu kogoś, kto tak czule się z nim witał…
        Ale jemu wcale się to nie podobało. Nie chciał, by go z kimkolwiek widziano, zwłaszcza w takiej sytuacji. Trzymał wszystkie tutejsze panny na dystans i nie zamierzał dla nikogo robić wyjątku, nawet dla przejezdnej. Jeszcze ktoś pomyśli teraz, że jednak ma jakieś serce… Po co mu to było?! A jeszcze te jej słowa, takie bezczelne.
        - Też sobie wybrałaś materiał na przyjaciela - warknął przez zaciśnięte zęby. Może… Może faktycznie miała dobre zamiary. Może faktycznie miała dobre serce. Tylko źle ulokowała swoje uczucia i energię.
        Gdy tamta grupka już przeszła, Sadik odepchnął od siebie Sarę. Nie mocno, nie pchnął jej tak, by się przewróciła, ale z jasnym przekazem “dość”. Na to, co powiedziała mu po chwili, nie był gotowy i poczuł się, jakby dostał w twarz. “Boisz się upokorzenia”. Trafiła. W bardzo czuły punkt. Ale nie mógł tego okazać, bo przecież… To by znaczyło, że wygrała. I że ma go w garści. I że będzie kolejną osobą, która będzie go żałowała albo z niego kpiła.
        - Słuchaj - warknął. - Nie wyobrażaj sobie, że znasz mnie Prasmok wie jak dobrze. Nie myśl, że cokolwiek o mnie wiesz… I nie próbuj się ze mną przyjaźnić. Znajdź sobie kogoś w swoim wieku i z problemami na twoim poziomie, a od moich “strachów” się odwal. Nie prosiłem cię… O nic cię nie prosiłem. Jedynie ostrzegam: zostaw mnie w świętym spokoju. Nie potrzebuję litości.
        Mówiąc Sadik zaczął powoli robić kolejne kroki w stronę garnizonu, a gdy wypowiedział ostatnie zdanie - tak definitywnie, że słychać wręcz było tę kropkę - obrócił się i zaczął iść. Nie chciał się spóźnić. I chciał znaleźć się jak najdalej od Sary, ta dziewczyna kosztowała go zbyt wiele nerwów.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

To nie tak, że Sarabi nie umiała sobie odpuścić. Raczej nie lubiła, kiedy ktoś miał ostatnie słowo i odchodził, bez dania jej szansy na odpowiedź. W pałacu ciągle tak było. Miała trzymać buzię na kłódkę, wysłuchać reprymendy i nie odpowiadać. Och jak tego nienawidziła, za każdym razem miała ochotę wydrapać komuś oczy. Czuła się wtedy jak dziecko, sługa i śmieć jednocześnie. Była ignorowana, choć miała coś do powiedzenia, nie mogła powiedzieć nic. To sprawiało, że rosła w niej frustracja i gniew.

- W ogóle cię nie znam - warknęła, tak samo jak on. I niczym się nie przejmując ruszyła za nim. Nie po to, by nękać go Prasmok wie ile, tylko po to żeby dokończyć to, co zaczęła.
- Nad nikim się nie lituję! A o mój wiek się nie martw, bo założę się, że jesteśmy w tym samym! I to tobie wydaje się, że cokolwiek o mnie wiesz. Gówno o mnie wiesz! - tym razem nie zastanawiała się nad słowem, którego użyła. Nie miała na to czasu.

- I fakt, o nic mnie nie prosiłeś, ale i tak uratowałam twoje szacowne cztery litery. Proszę, odwa... - nagle głos Sary się urwał, jakby dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Jej trajkotanie zniknęło w jednej sekundzie. Jakby w ogóle nie istniała. Sadik nie mógł tego widzieć, w końcu był zwrócony do niej plecami. Ale jej głos urwał się tak nagle z jednego tylko powodu. Zobaczyła kątem oka, że z bocznej uliczki, od której byli dość mocno oddaleni nabiegają dwa, wielkie psy. Strach ją sparaliżował. Nie mogła złapać tchu. Nie mogła się ruszyć. Oblał ją zimny pot. Zesztywniała od najmniejszego palca u stopy po czubek głowy. Widziała je. Dwa, czarne demony i czuła, że rzucą się na nią i zagryzą na śmierć, a mimo to nie mogła nic zrobić. Patrzyła w ich stronę, lecz nie mogła nawet ruszyć ręką. Im bliżej były tym było gorzej. Dopiero kiedy zobaczyła ich ślepia jakiś impuls "odmroził" jej strach. Ale było już za późno. Rzuciła się do ucieczki, lecz za sobą miała tylko budynek.

- Nie, nie, nie nie! - krzyknęła i w tym momencie jeden z psów chwycił ją zębami za kostkę i pociągną tak mocno, że runęła na ziemię.
- Nieeee! - krzyczała, kiedy drugi, ugryzł ją w łydkę przy tej samej nodze.
- Sadik pomóż mi! - wrzasnęła przez łzy bólu i paniki. Próbowała wierzgać, próbowała chwycić się czegoś, ale pod dłońmi miała tylko piach. Psy ciągnęły ją jak zdobycz na środku pustyni. Płakała, wyła, krzyczała, próbując się wyrwać, ale nie mogła. Poczuła jak jeden z demonów chwyta i przegryza jej stopę. Zawyła z bólu tak, że aż zaczęła krztusić się własnym krzykiem i łzami. A w myślach błagała wszystkich bogów, by dali jej umrzeć.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Sadik myślał w tym momencie o Sarze jak o małym, upierdliwym, głośnym szczeniaku. I to takim szczeniaku, który jeszcze przed chwilą użarł go w kostkę, co nadal bolało, ale mimo to on powstrzymywał się, by mu nie przylać. Ale cierpliwości miał coraz mniej. Czemu za nim szła? Modlił się w duchu by tylko mu nawrzucała, po czym tupnęła nogą i sobie poszła. Trochę przyspieszył, by jak najszybciej mieć to z głowy. Głowy, która nadal nieznośnie go bolała po tym, jak przeholował w nocy… ”Niech ona się zamknie!”, powtarzał w myślach z irytacją. Lecz wbrew pozorom słyszał co mówiła i jej słuchał. I zastanawiał się czy faktycznie mogła mieć rację z tym wiekiem - naprawdę wyglądała na nastolatkę. On niby nie był tak stary na jakiego wyglądał, ale nigdy nie uwierzy, że ona ma 27 lat.
        Gdy Sara nagle urwała, Sadik pomyślał, że po prostu nie dosłyszał ostatniej sylaby, bo ona odwróciła się od niego i poszła. I dobrze, niech zajmie się tym, czym wszystkie dziewczyny w jej wieku, a jemu da spokój. Miał dość obowiązków, nie potrzebował martwić się jeszcze o jakąś smarkulę…
        A jednak usłyszał za sobą coś, co go zaniepokoiło. Coś jak… cwał. Instynktownie poczuł też ogromne napięcie - wszak niemalże za jego plecami właśnie następował atak. Odwrócił się chyba w tym samym momencie, gdy usłyszał spanikowany głos Sary. Obrócił się jak oparzony - spojrzał na scenę przed sobą szeroko otwartymi oczami, omiatając ją jednym spojrzeniem i niemal od razu wiedząc co robić. Dziewczynę zaatakowały psy - ogromne ogary, które… Zdawały mu się bardzo znajome. Zajadłe, bojowe bestie, które nie odpuszczą, gdy się je o to prosi.
        ”Sadik pomóż mi!” - to nie było potrzebne. El-Bihtu już biegł w jej stronę ile tchu w płucach. Przeklinał siebie, że tak daleko od niej odszedł. Przeklinał ją, że uciekała nie w jego stronę, a w przeciwną. I przeklinał psy, że one nadal odciągały ją od niego. To były niewielkie odległości, kilka stóp w jedną, kilka stóp w drugą, ale to wystarczyło, by piach pokrywający drogi splamiła krew dziewczyny. I by jej krzyk odbił się od ścian tak sennego do tej pory miasteczka. Jej płacz, krzyk… A później jego gwizd. Sadik włożył w usta kciuk i palec wskazujący i zagwizdał krótko. To wystarczyło, by jedno ze zwierząt odstąpiło niczym pod wpływem zaklęcia. Drugie jednak nadal trzymało Sarę i nie zamierzało rozewrzeć szczęk. Sadik gwizdnął drugi raz, ale i to bezskutecznie. El-Bihtu jednak nie stał jak kołek i nie roztrząsał jak zareagować - nie po to był w wojsku, by zachowywać się jak histeryczny urzędas. Dopadł do psa, skoczył mu na plecy i stojąc nad nim okrakiem najpierw ścisnął kolanami jego boki, a później poddusił go przedramieniem. Ogar rozwarł szczęki, a wtedy Sadik go odciągnął.
        I jak zawsze wszelka pomoc pojawiła się dopiero w chwili, gdy zagrożenie już minęło. Od strony garnizonu nadbiegło trzech mężczyzn w uniformach - jeden trzymał w ręce smycze, by uwiązać psy, a dwaj pozostali robili za wsparcie.
        - Co to do cholery miało znaczyć?! - ryknął na nich Sadik, gdy oni uwiązywali psy, które i tak zdążyły się już uspokoić. - Co one robiły luzem, co?!
        - Pułkowniku, to był wypadek - bąknął jeden z żołnierzy. Choć był zdecydowanie postawniejszy od szczupłego Sadika, teraz wyglądał przy nim wyjątkowo marnie. Widać było, że dowódca zdobył sobie wśród podwładnych respekt raczej terrorem niż sympatią.
        - Wypadek?! Wasze psy zaatakowały cywila! Zabiłyby ją, gdyby mnie nie było w pobliżu!
        - Pułkowniku, one były odseparowane, by iść na zwiad, ale furtka nie wytrzymała, zawiasy puściły…
        Pod wpływem spojrzenia Sadika tłumaczący się żołnierz zamilkł. Widać było jednak, że wściekłość el-Bihtu zelżała, a on sam dopiero teraz omiótł wzrokiem okolicę i scenę wydarzeń. Zaczęli gromadzić się gapie - logiczne, w końcu była w końcu jakaś heca. A pod ścianą budynku siedziała pogryziona Sara. Z jej nóg płynęła krew, a rany wyglądały na poważne…
        - Zabierzcie te psy i zróbcie z tym porządek - warknął Sadik. - Będzie dochodzenie wewnętrzne, nie myślcie, że to przejdzie bez echa. Osobiście obejrzę tę zagrodę… No, zabierajcie się!
        I to powiedziawszy Sadik obrócił się i skierował w stronę Sary. Biedna dziewczyna, wyglądała, jakby miała umrzeć ze strachu. Teraz, w tej sytuacji, el-Bihtu nie był w stanie myśleć o zachowaniu twarzy - musiał się nią zająć, bo wyglądała fatalnie. Zaraz przyklęknął obok niej i zdjął z głowy swoją kefiję. Zaczął składać ją w pas.
        - Zaatakowały cię, bo uciekałaś - wyjaśnił cicho. - Nie powinny rzucić się bez komendy, ale… Nieważne - zbył szybko temat. - Bardzo cię boli? Gdzieś jeszcze jesteś pogryziona poza nogą?
        Sadik ujął Sarę za łydkę i zrobił jej prowizoryczny opatrunek ze swojej kefiji, aby już nie broczyła krwią. Był delikatny, ale zdecydowany i precyzyjny. I choć nadal miał dość oschły ton, widać było, że jego troska była szczera. Przyjrzał jej się po chwili uważnie, spojrzał najpierw na nogi, a później na twarz - bladą i spoconą ze strachu. Wiedział, że nie będzie w stanie się ruszyć, dlatego bez żadnych wyjaśnień zbliżył się do niej jeszcze odrobinę i wziął ją na ręce jak pannę młodą.
        - Zabiorę cię do medyka - oświadczył. I nie było mowy o dyskutowaniu. Sadik jeszcze tylko delikatnie podrzucił dziewczynę, aby lepiej leżała mu w ramionach, po czym ruszył w stronę koszar. I ani przez chwilę nie zdradził się z tym, że przez krótki moment wydawało mu się, że widział pióra na jej przedramionach. Przekonywał sam siebie, że to przywidzenie i wina alkoholu, a teraz nie miał czasu na takie dyrdymały. Musiał zająć się ranną.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

Nie doznała w życiu wielu fizycznych krzywd. Oczywiście upadała, raniła się, zwłaszcza podczas treningów, ale taki był cel jej nauki walki czy przetrwania. Porażka miała czynić silniejszą i sprawiać, by po raz kolejny nie popełnić błędu. Uczyła się, więc i przewracała. Nikt jednak jej nie uderzył, nie pobił, nie zgwałcił, nie wychłostał. Tylko ten wypadek w dzieciństwie... Czarne psy próbujące rozerwać na strzępy niewinną, maleńką, sześciolatkę. Jej cienkie kości zostały pogruchotane i gdyby nie magowie, prawdopodobnie by umarła. Bycie księżniczką miało swoje plusy, dostęp do wszelkiej magii sprawił, że ją uratowano, zaleczono kości, mięśnie, skórę i pozbyto się blizn. Dziś jej ciało nie nosiło najmniejszego śladu tamtej napaści. Ale ciało to jedno, a umysł zupełnie co innego.

Tamten wypadek zapisał się w pamięci Sary bardzo dobrze. I choć nie umiała odtworzyć jego chronologii ani swoich dokładnych ruchów, to ślepia wielkich bestii wryły się jej w pamięć. Na samą myśl o jakimkolwiek psie robiło jej się słabo. Bała się nawet szczeniąt i małych ras. Nie potrafiła na to nic poradzić. To było silniejsze od niej. Tak - potrafiła walczyć swoimi sztyletami z większym od siebie przeciwnikiem, wykorzystywać spryt, gibkość i zwinność, myśleć w zawrotnym tempie, a nie umiała zareagować poprawnie na atak psa. Cóż... Każdy miał swoje wady. Sarabi miała traumę i na widok psa zupełnie traciła kontrolę nad swoim ciałem.

Jej panika i próby chwycenia się czegokolwiek wzbudziły tylko tumany kurzu i piach. Drobiny pustynnego piasku i małe kamyczki poraniły delikatne opuszki jej palców i powbijały się pod paznokcie, powodując, że teraz i z jej dłoni płynęła krew. Nie myślała o tym co robi, zadziałał instynkt samozachowawczy. Zawołanie Sadika było chyba ostatnią racjonalną myślą w jej głowie. Potem był już tylko strach, pot, krew, ból i łzy. Nawet kiedy mężczyzna próbował ją ratować, nie myślała. To, że przestała się szarpać znów było spowodowane przez instynkt. Wyrwana ze stalowych szczęk, kopiąc drugą nogą i pomagając sobie rękami dopełzła do ściany budynku, co wprawiło ją w kolejną falę przerażenia. A co jeśli te psy znów się wyrwą? Co jeśli znów się na nią rzucą? Nie miała dokąd uciekać. Była spocona, brudna od kurzu i piasku, blada jak kreda i przerażona do granic możliwości. Z jej lewej nogi lała się krew. Spodnie były poszarpane, a but... Nie miała pojęcia gdzie się znajdował. Drugą nogę ocaliła, choć po sandale też nie pozostał ślad. Spadł jej, kiedy przez przypadek kopnęła jednego z psów w pysk. Właściwie to całe szczęście, bo pies wyżył swoją największą agresję na skórzanej podeszwie, a nie na ciele księżniczki.

Serce łomotało jej z taką siłą i szybkością, jak jeszcze nigdy w życiu. Miała wrażenie, że zaraz rozerwie jej klatkę piersiową na kawałki i pęknie. Czarne włosy poprzyklejały się jej do twarzy, po plecach ciekł lodowaty pot. Noga pulsowała, jakby cała krew spłynęła właśnie do niej i próbowała wydostać się na zewnątrz wszelkimi, możliwymi sposobami. Sarabi płakała, jej policzki, szyję i dekolt zalewały łzy. Lecz nie był to płacz rozhisteryzowanego dziecka, ale osoby dogłębnie przerażonej i skrzywdzonej. Zakryła głowę rękami, mając nadzieję, że w razie czego, to cokolwiek pomoże. Nie mogła złapać tchu. Niby słyszała głos Sadika nad swoją głową, ale nie wiedziała co mówił. Prawie jakby złe duchy wysysały z niej życie. Opuściła jedną rękę dopiero, kiedy poczuła, że ktoś dotyka jej nogi. Nie mogła nią ruszyć. Zobaczyła, jak poznany poprzedniej nocy mężczyzna owija czymś jej rany. Nie protestowała. Nie była w stanie. Zrozumiała, że pyta ją o ból, ale wiedziała, że nie wydusi z siebie ani słowa. Pokazała tylko swoje trzęsące się, poranione dłonie. Brana na ręce też nie protestowała. Nie wiedziała jakim cudem ciągle jest przytomna, skoro odnosiła wrażenie, że z jej ciała uchodziło życie. Podniesiona objęła Sadika za szyję, wczepiła się w niego jak mały koala w swoją matkę. Głowę miała opartą trochę o jego, trochę o swoje ramię. Zamknęła oczy, ale łzy i tak nie chciały przestać płynąć. Zapanowanie nad nimi wydawało się w tej chwili poza jej zasięgiem.

Sytuacja postawiła na nogi prawie całą oazę. Nie wiadomo skąd, nagle, na ulicach znalazło się tylu gapiów. Ci, którzy wcześniej widzieli rzucającą się Sadikowi na szyję Sarę, stali się właśnie punktem zapalnym plotek. Według ich chronologii wydarzeń najpierw dziewczyna wisiała mu na szyi, a potem on ją ratował i niczym rycerz brał na ręce. Jako że przechodzili tylko obok i już mieli zniknąć w następnej uliczce przegapili scenę odepchnięcia i kłótni. Zatrzymał ich dopiero hałas i krzyki ciemnowłosej. Innymi słowy: dowódca przygruchał sobie nieprzeciętnie ładną, młodą dziewczynę. Zdecydowanie ładniejszą od spracowanych kobiet z oazy. Uratował jej życie. Zrugał swoich podwładnych na oczach mieszkańców tak, że ci skurczyli się się w sobie do rozmiarów chochlika. A na koniec, niczym wielki wojownik wziął swą ukochaną na ręce i wyniósł z płomieni i dymu bitwy! Cóż... Jakkolwiek by się ta historia nie zaczynała, miała skończyć się właśnie tak, bo opowieść przekazywana z ust do ust, w tej nudnej dziurze, prędzej czy później i tak urosłaby do poziomu legendy. Potrzeba było tylko trochę czasu. Tak, czy inaczej Sara była na wpół żywa, a Sadikowi dzięki temu reputacja wzrosła z poziomu pijanej mrówki, do broniącego swojej wilczycy samca alfa.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Sadik widział w jakim stanie była Sara. Widział już ataki paniki, ten stupor, który nie pozwalał ofiarom ani się ruszać, ani mówić, a nawet trzeźwo myśleć. Zamknięci w kleszczach swojego przerażenia nie mogli zrobić nic, absolutnie nic. Z nią najwyraźniej właśnie to się działo - gdy to dotarło do pułkownika, przestał próbować z nią rozmawiać.
        - Jesteś już bezpieczna, już nic ci nie grozi - zapewnił ją cicho, bo może akurat to pomoże.
        Zaopiekował się nią, opatrzył ranę, ale nie starał się za wszelką cenę nawiązywać z nią kontaktu. Wydawało mu się, że to przede wszystkim nie miejsce na to. Wokół zrobiło się tłoczno, zebrali się gapie, kolejni żołnierze z garnizonu, psy znowu zaczęły robić się nerwowe… El-Bihtu uznał, że to nie pomoże Sarze. Zajął się więc jej zdrowiem - fizycznym, a w drugiej kolejności psychicznym. Opatrzył jej ranę, obejrzał pokiereszowane dłonie (zwrócił przy tym uwagę na to jak niesamowicie delikatne były), a potem zabrał z tego miejsca. Nawet gdyby nie musiała zostać obejrzana przez medyka, i tak by to zrobił - by miała chwilę spokoju. Gdy niósł ją na rękach był bardziej skupiony na niej niż na tym, co działo się wokół, a przede wszystkim nie zwracał uwagi na to, co mówiono. Zresztą i tak wszyscy starali się komentować tak, by on nie słyszał. No bo może lepiej, by nie słyszał tych sceptycznych pytań jakim cudem ktoś taki jak on uwiódł kogoś takiego jak ona. Nie słyszał spekulacji na temat swoich upodobań, majątku, sprawności, konszachtów czy nawet uciekania się do magicznych sztuczek. Przez cały następny dzień to miasteczko miało żyć jednym tematem: kochanki pułkownika el-Bihtu, która pojawiła się znikąd i zrobiła na wszystkich oszałamiające wrażenie. Pojawiły się nawet spekulacje czy przypadkiem ona nie przyjechała tu za nim ze stolicy. Może więc on był do tej pory taki wściekły, bo ich rozdzielono? A może to wręcz jego żona?! Tyle domysłów… Szkoda, że tak niewiele było pewnych informacji, których można by się chwycić - Sadik dbał o to, by niewiele o nim wiedziano i nigdy nie reagował na plotki, więc te pojawiały się i znikały jak bańki mydlane. Pytanie jednak czy teraz na pewno mu się to przysłuży? Jemu i oczywiście jego pięknej kochance.
        Sadik jednak tym się nie interesował - teraz najważniejsze było zajęcie się Sarą. Zabrał ją od razu do garnizonowego medyka… Choć było to określenie nieco na wyrost. W tym miejscu działo się tak niewiele, że lekarz przypisany na stałe do wojska miał niewiele do roboty, by więc nie wyjść z wprawy, świadczył również usługi lokalnej społeczności. Być może przez to jego siedziba miała wejście również spoza murów niewielkiego fortu. To właśnie przez te drzwi wszedł Sadik - o tej porze dnia były otwarte i jedynie przysłonięte kotarką.
        - Łapiduchu! - zawołał.
        - Pułkownik?
        Medyk wyjrzał z drugiego pokoju do pomieszczenia, które było jednocześnie poczekalnią i apteką. Był szczupłym jegomościem około pięćdziesiątki, z mocno zniszczoną przez słońce i wiatr twarzą, ale o pogodnym wyrazie oczu. Na głowie nosił niewielką, dzierganą czapeczkę, która maskowała jego głębokie zakola.
        - Co się stało? - zapytał od razu medyk, gdy zobaczył dziewczynę na rękach żołnierza.
        - Psy się na nią rzuciły, jest pogryziona - oświadczył Sadik. - Tylko noga i dłonie… Zajmiesz się nią?
        Medyk kiwnął głową i odsłonił kotarkę prowadzącą dalej, do jego gabinetu zabiegowego. Było tu czysto, schludnie i jasno, a w powietrzu unosił się zapach antyseptyków. Trzy łóżka dla chorych były aktualnie puste i zasłane czystymi prześcieradłami, a na stole pod dużym oknem stały zioła i przyrządy laboratoryjne - medyk pewnie przygotowywał jakieś specyfiki na zapas.
        - Jak ci na imię, kochanie? - zwrócił się do Sary, gdy Sadik posadził ją na jednym z łóżek. - Zajmę się tobą, dobrze? Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie, masz dreszcze?
        - Daj jej coś na uspokojenie, jest w szoku - odezwał się el-Bihtu, stojąc dwa kroki od łóżka. Zdanie zaczął tak, jakby to był rozkaz, ale skończył już bardziej proszącym tonem, jakby interweniował w sprawie przyjaciółki. To nie umknęło uwadze medyka, ale ten zachował to dla siebie.
        - Pułkowniku, mogę mieć prośbę? - zwrócił się do niego, gdy zdejmował ze stopy Sary resztki zniszczonego sandała i odcinał postrzępioną nogawkę, by mieć swobodny dostęp do rany. - Proszę przygotować miskę z ciepłą wodą i mydłem.
        Sadik mruknął jedynie coś pod nosem i zajął się tym, co miał do zrobienia, a lekarz w tym czasie obejrzał ugryzienia na łydce i stopie dziewczyny. Starał się być delikatny, choć czasami jego oględziny i tak bolały, zawsze jednak przepraszał ją za to i prosił o cierpliwość. Zachowywał się tak, bo miał do czynienia z młodą dziewczyną - żołnierza pewnie by wykpił, że nie powinien się mazać. Widział zresztą, że Sara była w o wiele gorszym stanie niż powinna po takim wypadku, ale na razie nie szukał tego przyczyny. Gdy Sadik przyniósł mu wodę, zajął się oczyszczaniem ran, a pułkownikowi powiedział, że może sobie gdzieś usiąść - to był jasny znak, że nawet gdyby żołnierz chciał wyjść, nie powinien.
        - Rany nie są bardzo głębokie - ocenił na głos lekarz. - Kości i mięśnie nie zostały naruszone. Jeśli odpowiednio zadba się o rany podczas gojenia, może nie zostać po tym żaden ślad. Wszystko będzie w porządku - zapewnił Sarę, uśmiechając się do niej pokrzepiająco. Odszedł od niej na chwilę i wrócił niosąc szklankę z zimną miętową herbatą i dwa niewielkie kieliszki.
        - To środek przeciwbólowy i przeciwzapalny - wyjaśnił. - Wypij proszę, nim zajmę się twoimi ranami. Herbata do popicia - dodał, by nie było żadnych wątpliwości. - Pułkowniku, pułkownik również sobie życzy?
        - Nie trzeba - odparł Sadik. Choć wcale nie musiał tu być, z wewnętrznego poczucia obowiązku został przy Sarze. Wiedział, że później trzeba będzie ją chociażby odprowadzić do domu, a i teraz lepiej, by nie była sam na sam z lekarzem, skoro tak przeżyła ten wypadek. Jego chociaż trochę znała… Może nie lubiła, ale przecież wezwała go na pomoc, więc może nie darzyła go aż taką antypatią jak ta, którą on tak usilnie starał się w niej wywołać.
        El-Bihtu usiadł więc na łóżku obok rannej i w razie czego służył pomocą i jej i lekarzowi, który widząc, że może sobie na to pozwolić, czasami prosił żołnierza o podanie jakiegoś specyfiku czy narzędzia.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

- Sara... - powiedziała cichutko, zapytana o to jak się nazywa. Można by się spodziewać, że w stresie i panice wyjawi swoje prawdziwe imię, ale nie. I nie było to spowodowane żadnymi głębszymi przemyśleniami i planem ukrywania się, a jedynie tym, że wypowiedzenie dwóch sylab było łatwiejsze niż trzech.
Kiedy Sadik od niej odchodził za każdym razem patrzyła na niego wielkimi, przerażonymi oczami. Jak pies, który bezgranicznie kocha swojego pana i nie spuszcza go z oczu, bo boi się, że jeśli odejdzie kilka kroków dalej, będzie to znaczyło, że ten go opuszcza. Chciała, czy nie chciała pułkownik był jedyną osobą, którą tutaj znała. I w tej chwili wszystkie swoje uczucia ulokowała właśnie w nim. Bez względu na to co robił medyk, ona wodziła wzrokiem za mężczyzną, który ją uratował.

Lekko kręciło jej się w głowie i szumiało w uszach. Noga bolała niemiłosiernie, ale największy ból czuła w klatce piersiowej. Jakby ktoś zgniótł ją wcześniej z wielką siłą, a teraz nagle odpuścił. Ciągle czuła strach i przerażenie, ale mniejsze niż wcześniej. Była w zamkniętym pomieszczeniu, co teoretycznie gwarantowało bezpieczeństwo. Kiedy medyk przyniósł jej lekarstwa, nawet się nie zastanawiała, wzięła i popiła herbatą. Wszystko razem było ohydne, ale nie skrzywiła się, sama nie wiedziała dlaczego.

Potem medyk obmył jej dłonie. Okazało się, że pełne są drobnych ranek, ale nie było to nic wielkiego. Kilka dni i miały się zagoić. Wyczyścił jej paznokcie, niestety ranki pod nimi były dość głębokie. O ile same dłonie goiły się szybko, tak rany pod paznokciami lubiły wywoływać stany zapalne i niestety bardzo bolały. Tkanka pod paznokciami była delikatna, wymycie wszystkich nieczystości trudne. Wszystko co mogło zostać w środku, mogło też spowodować ropienie i stany zapalne. Nie zabandażował jej dłoni, osuszył je tylko i na razie zostawił w spokoju.
Gdy dotknął jej nogi, syknęła z bólu i odruchowo chciała się cofnąć, ale nie miała dokąd. Zresztą, wiedziała, że musi dać się opatrzyć. Tylko, że każdy, nawet najdrobniejszy ruch i zabieg bolał. Miała wrażenie, że leki przeciwbólowe w ogóle nie działają. Zaciskała zęby, a z oczu, zmów mimowolnie, płynęły jej łzy. Przy trzeciej próbie opatrzenia ran na stopie Sara chwyciła siedzącego obok niej Sadika za dłoń i zacisnęła na niej drobne palce.
- Nie zostawiaj mnie teraz, proszę - pisnęła jak zbity szczeniaczek, wlepiając ślepia w oblicze żołnierza. Nie zdążył odpowiedzieć, bo oczyszczanie ran na stopie znów zabolało ją tak mocno, że aż chciała się wyrwać. Medyk przytrzymał jej nogę, ale niczego już nie tłumaczył. Sarabi puściła dłoń mężczyzny i tym razem obiema rękami objęła jego ramię z całych sił, prawie jak driada obejmująca swoje drzewo. Schowała głowę w jego ramieniu, a zęby zagryzła na jego koszuli. Im bardziej bolało, tym bardziej dziewczyna ściskała jego rękę. W końcu jednak zaczęły działać leki przeciwbólowe, nie było to jednak znieczulenie, więc miały one ograniczoną moc.

Gdy medyk skończył, nogę miała obandażowaną od stopy aż po kolano.
- Pułkowniku - odezwał się mężczyzna w stronę Sadika. - Tak jak mówiłem, mięśnie i kości są całe, ale rany głębokie. Noga spuchnie i będzie bolała. Przez pewien czas nie ma mowy o chodzeniu. Musi dostawać środki przeciwbólowe, opatrunki, w tych warunkach. - Miał na myśli upał. - Trzeba zmieniać trzy razy dziennie. Rany przez cały czas muszą być czyste. Wieczorem, dobrze by było, przed zmianą bandaży dać ranom trochę pooddychać, ale wtedy nogę trzeba przykryć świeżą gazą i pilnować, żeby nie siadały na niej muchy i inne robactwo - wyjaśnił. Nie wiedział, czy dziewczyna ma tutaj krewnych, czy przyjechała sama, czy z kimś. Tutejsza nie była na pewno. Mówił do pułkownika, bo tylko jego tutaj miał. Nie wiedział, czy ma się zajmować ranną przez cały czas rekonwalescencji, czy zajmie się nią ktoś inny. Starał się więc mówić neutralnie. Pytanie dowódcy garnizonu o prywatne sprawy mogło mu bowiem przysporzyć kłopotów.
- Dać wszystko pułkownikowi? - zapytał na koniec.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Medyk zapytał Sarę o imię trochę po to, by mieć się do niej jak zwracać, a trochę po to, by jakoś skupić na sobie jej uwagę - w przeciwnym razie mógłby zapytać o to Sadika, który cały czas przy niej siedział. Oczywiście uwadze lekarza nie umknęło to jak ta dziewczyna patrzyła na swojego wybawcę. On - tak jak i reszta oazy - również zaczął mieć pewne podejrzenia co do ich relacji. Nie wiedział co czuje pułkownik, bo on cały czas miał tę swoją zaciętą minę, ale ona na pewno czuła miętę do tego ponurego żołnierza. Biedna dziewczyna, mogła lepiej ulokować swoje uczucia. O el-Bihtu nikt nie wypowiadał się specjalnie pozytywnie, a i on sam nie był wielkim zwolennikiem nowego dowódcy garnizonu - gdyby miał córkę, zdecydowanie wolałby dla niej kogoś… Po prostu lepszego. Bo pozycja i pieniądze to nie wszystko.

        Sadik siedział przy Sarze, bo chciał się upewnić, że wszystko będzie w porządku. Zresztą… Mówiła mu, że nie miała tu nikogo. Gdy skończą ją opatrywać to gdzie się uda? Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc dostać się choćby do pokoju, który wynajmowała. Czuł się w obowiązku, by o nią zadbać. Traktował ją też trochę jak świadka w tej całej sytuacji i przez to czuł się za nią odpowiedzialny.
        - Wytrzymaj - zwrócił się do niej spokojnym tonem, gdy syknęła z bólu i próbowała wyrwać nogę. Nie przestraszył się, gdy złapała go za rękę. Skoro ona potrzebowała od niego fizycznego wsparcia, on mógł jej je zapewnić, nie było problemu. Ścisnął ją za dłoń - nie mocno, nie po to, by sprawić jej kolejny ból, ale by czuła, że on ją trzyma i nie puści i niech się nie krępuje, by wyładowywać na nim swój ból. Z determinacją i przekonaniem patrzył jej w oczy, gdy na moment ich spojrzenia się spotkały. W niemy sposób, samym spojrzeniem, zagrzewał ją do walki, mówił jej “dasz radę”. A gdy przytuliła się do jego ramienia nie miał problemów, by otoczyć ją drugą ręką i delikatnie pogłaskać po łopatce. Cierpiała, a on nie zamierzał przysparzać jej kolejnych cierpień - nikt by na tym nie zyskał. Ani medyk, który zmagał się z jej ranami, ani ona - na pewno czuła się teraz okropnie. Była obolała, wystraszona i chciała, by to wszystko się skończyło. Niech więc gryzie go w rękaw, niech zaciska ręce na jego barku. Wytrzyma, nie ma problemu. Zaraz zresztą środki przeciwbólowe zaczęły na nią działać i wtedy jej uścisk trochę zelżał. A gdy było po wszystkim, Sadik delikatnie oswobodził swoją rękę i wstał, samym spojrzeniem porozumiewając się z medykiem. Zabrał miskę z wodą, którą przed chwilą sam przygotował - teraz mydliny były szaro-różowe od brudu i krwi.
        Rozmawiali sprzątając stanowisko pracy. Sadik już po chwili zorientował się, że może medyk nie mówi mu wprost, że ma się zająć Sarą, ale zrzuca na niego obowiązek znalezienia jej opieki. No tak, czego innego mógł się spodziewać. Był jednak w miarę spokojny, jeśli chodzi o tę sytuację - odstawi Sarę tam, gdzie teraz mieszkała i niech zajmie się nią tamta para. Na razie jednak tego nie mówił.
        - Przygotuj wszystko - przytaknął propozycji medyka. - Zostawię ją tu na chwilę, by odpoczęła, a sam pójdę na chwilę do koszar, by ruszyć machinę i wyjaśnić ten wypadek. Wrócę tu i wtedy zaprowadzę ją do domu. Przygotujesz dla niej kule? Teraz ją pewnie zaniosę, ale dobrze, by miała czym się podeprzeć, gdyby była choć chwilę sama.
        Sadik przysiadł na łóżku obok Sary i położył jej dłoń na ramieniu.
        - Zostań tu i odpocznij trochę - zwrócił się do niej. - Muszę coś załatwić, ale wrócę, słowo. Spróbuj się może zdrzemnąć czy coś… Do zobaczenia, Saro. Nie martw się, zajmę się wszystkim.
        I to powiedziawszy pułkownik lekko ścisnął jej ramię jakby w geście wsparcia, po czym wstał i salutując medykowi wyszedł, by zrobić swoim ludziom piekło w koszarach.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

To wszystko było jak zły sen. Dlaczego ona... Co te psy robiły w środku oazy? Nie powinny być gdzieś z dala od ludzi? Z jednej strony panika trochę zelżała i przywracała Sarabi trzeźwe myślenie, z drugiej czuła się potwornie zmęczona tym wszystkim co się stało i miała ochotę zasnąć. Wcale nie chciała, żeby Sadik ją zostawiał i kiedy wstawał, znów patrzyła na niego jak pobity kotek. Większych oczu już nie dało się zrobić, ale to wcale nie było specjalnie. Teraz faktycznie czuła się bezradnym dzieckiem i kiedy mężczyzna wstawał wyciągnęła do niego rękę tak by złapać go za koszulę. Niestety się nie udało. Sam Sadik nie mógł tego widzieć. Widział to natomiast medyk, ale nic nie powiedział. Potem patrzyła jak obaj mężczyźni kręcą się i rozmawiają. Ona póki co nie mówiła nic, ale kiedy pułkownik zamierzał wyjść na dobre i położył jej rękę na ramieniu, ona położyła na niej swoje dłonie.
- Ale wrócisz, prawda? - zapytała przestraszona. Przytaknął, więc puściła, a potem odprowadziła go wzrokiem do drzwi.

Została sam na sam z medykiem. I prawdę mówiąc nie wiedziała co dalej robić. Mężczyzna chwilę kręcił się po pomieszczeniu, ale widząc, że Sara siedzi nieruchomo i wpatruję się w jeden punkt, postanowił usiąść niedaleko niej i porozmawiać. Z kąta przyciągnął sobie mały zydelek i usiadł naprzeciw dziewczyny.
- Nie jesteś stąd, co? - spytał. Sarabi przez moment patrzyła na niego zamglonym wzrokiem, ale w końcu pokręciła głową.
- Masz tutaj kogoś? Rodzinę? Przyjaciół? - Odpowiedź znów była odmowna.
- Mam Sadika - dodała jednak, a medyk pokiwał głową.
- A jakieś nazwisko masz? - wypytywał. Ciężko było wyczuć, czy po prostu zajmuje ją rozmową, czy robi przesłuchanie, ale Sara nie miała w tej chwili głowy do tego by to analizować.
- Messua - odparła. Była na tyle trzeźwa, żeby nie zdradzać swoich prawdziwych personaliów.
- Mhm. Czujesz się trochę lepiej?
- Czuję się dziwnie, jakbym miała w głowie coś... - odparła, bo faktycznie kręciło się jej w głowie.
- Po lekach przeciwbólowych i ze zmęczenia. To normalne.
- Od dawna znasz naszego pułkownika? - zapytał i to zdecydowanie nie była już zwykła rozmowa. Niestety tylko jakaś część Sarabi była trzeźwa, pozostała zaczynała mieszać jej w umyśle. Była pewna, że coś co podał jej medyk, miało alkohol, ale nie wiedziała co. Pamiętała tylko, że Sadik powiedział coś o lekach na uspokojenie i to z pewnością były one.
- Taaak - przeciągnęła, ale brzmiało to bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.
- To dość surowy człowiek, ze stolicy. Stamtąd przyjechałaś? - wypytywał.
- Ze stolicy? Ze stolicy. Tak, tak. Ze stolicy - odparła, ale czuła, że oczy zaczynają jej się kleić.
- Ale dobry z niego chłopak, prawda? - Oj gdyby tylko Sadik to słyszał... Medyk oczywiście nie mówił tego co myślał. Chciał się po prostu dowiedzieć czegoś więcej o pannie pułkownika.
- Mhm - odparła Sara. - Ma śmieszne włosy, z przodu, takie białe. I ładne oczy, takie niebie... niebieskie. Niebieskie? A ja jakie mam oczy? - Medyk zrozumiał, że nici z dalszego przesłuchania. Jego pacjentka zaczynała zupełnie odlatywać.
- No, już, już. - Pomógł jej położyć się na łóżku. Pod głowę podłożył małą poduszkę. I choć był upał, przykrył ją od pasa w dół cienką tkaniną. Sarabi odpłynęła. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i świat zupełnie zniknął.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        - Wrócę, wrócę - zapewnił ją spokojnie Sadik, wstając. Trochę miał wyrzuty sumienia, że ją tak zostawia, ale niech to, nie była dzieckiem, mogła zostać chwilę sama. Niech sobie poleży, niech sobie pośpi czy coś. Nie mógł jej ze sobą wlekać. Zwłaszcza, że szedł rozpętać małe piekło w garnizonie.

        Gdy pułkownik el-Bihtu szedł przez dziedziniec widział, że wszyscy przed nim pierzchali. I wcale się nie dziwił - domyślał się jak wyglądał. Gdy tylko wyszedł od medyka, wróciła jego stara postawa, którą przybrał trafiając do tej oazy - wrogą, nabuzowaną, zasadniczą. Szedł długim krokiem, prosto do swojego gabinetu i tylko czekał, aż po drodze złapie jakiegoś podwładnego i będzie mógł zacząć wydawać rozkazy. Nieważne co miał zaplanowane na ten dzień - najważniejsza była kwestia psów.
        - Listę tych, którzy mieli dzisiaj czynną służbę - zażądał od swojego adiutanta, który czekał w pomieszczeniu przed jego gabinetem i nie miał jak przed nim zwiać. Teraz stał przed nim na baczność i salutował, choć zraz przestał, gdy Sadik odpuścił mu gestem.
        - Gotowa, pułkowniku.
        El-Bihtu przyjął podaną mu listę, mrucząc pod nosem coś, co mogło być podziękowaniami. Przejrzał szybko kartki z nazwiskami i stanowiskami.
        - Pułkowniku, jeśli można - mruknął jego adiutant. Nie zląkł się za mocno tego spojrzenia, które posłał mu przełożony, wyciągnął jednak rękę z wyprostowanym wskazującym palcem jakby obawiał się czy mu jej mimo wszystko nie odgryzą.
        - Ostatnia strona…
        Miał rację - tam były nazwiska żołnierzy odpowiedzialnych za przygotowanie patrolu. No to pora z nimi porozmawiać…

        Przez kolejne godziny Sadik rozstawiał wszystkich po kątach - osobiście przesłuchał wszystkich zaangażowanych w wypadek Sary, sprawdził zagrodę, wypytał tresera odpowiedzialnego za te dwa ogary. Miał masę roboty, ale nic mu nie umknęło. Na ten moment jednak wyglądało, że to faktycznie był tylko nieszczęśliwy wypadek - śruba trzymająca skobel w zagrodzie pękła na gwincie. Na razie jednak pułkownik nie zdecydował się na zamknięcie tej sprawy. Musiał to przemyśleć, przespać się z tym. Tego dnia ograniczył się do sporządzenia notatki służbowej, a główny raport zostawił na następny dzień. I tak stracił na to sporo czasu - medyk pewnie już się irytował, że zostawił mu Sarę na tak długo. A ona pewnie była głodna i zmęczona. Lepiej odstawi ją już do domu… Tak, postanowił, że zaprowadzi ją do Nathiry - skoro do tej pory tam spała to niech tak zostanie. Nie zamierzał stawać na głowie, by szukać jej nowego lokum.
        Do medyka wszedł przez drzwi z dziedzińca koszar, przez co pojawił się nie naprzeciw Sary, a po jej prawej stronie. Nie skradał się jednak i zarówno ona, jak i lekarz, mogli usłyszeć, że ktoś się zbliża.
        - O, pułkowniku, w końcu pan przyszedł…
        - Musiałem ogarnąć ten burdel - zbył go Sadik. - Masz te rzeczy dla Sary?
        - Tak, gotowe…
        - Zabiorę ją teraz do domu. Saro, dasz radę iść?
        Sadik zapytał ją o jej możliwości, ale i tam sam je ocenił - i to dość krytycznie. Jeśli tylko była niepewna i nawet gdy ją złapał w pasie bardziej kicała niż szła, po prostu wziął ją znowu na ręce. Była taka drobna, że mógł ją nosić bez większego zmęczenia. I nie zawracał sobie głowy co pomyślą sobie o nim w tym momencie mieszkańcy oazy. Jedyny problem stanowiło jedynie to, że opatrunki dla niej nie miał jak nieść, ale po prostu kazał je wziąć Sarze na podołek. Ale jeśli miał ją tylko prowadzić to oczywiście wszystko niósł.
        - Jak się czujesz? - zapytał ją, gdy wyszli na zewnątrz i już kawałeczek odeszli od chatki medyka. - Słabo wyglądasz. Jak poczujesz się źle to nie zgrywaj bohaterki tylko mów. Zaprowadzę cię do Nathiry.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

Przez cały ten czas gdy nie było Sadika, Sarabi spała. Lecz gdy się zjawił, przebudziła się. Czuła się okropnie tak fizycznie, jak i psychicznie. Może gdyby nie była odwodniona to znowu by płakała, ale nie miała czym. Wiedziała, że powinna być głodna, ale jej żołądek nie czuł się najlepiej. Jej śliczne, brązowe oczy zupełnie straciły swój blask. Wyglądała jakby wszystko było jej obojętne. Nie ucieszyła się na widok pułkownika. Na twarzy była zmęczona. Jej mina mówiła więcej niż słowa, zobojętniała, z zasinionymi, popękanymi ustami i bladymi policzkami. Dała się wziąć na ręce, a wszystkie specyfiki chwyciła nie mówiąc ani słowa. Przy dotyku noga bolała nie do zniesienia. Ale nie pisnęła, kiedy mężczyzna ją podnosił. Tylko zagryzła zęby, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.

- Źle - powiedziała matowym głosem, kiedy zapytał ją o samopoczucie.
- Jest mi niedobrze. Chce mi się wymiotować. A noga boli tak, że chyba wolałabym jej nie mieć. Pulsuje i spuchła. Bolą mnie dłonie i pęka mi głowa. Ale zawsze może być gorzej. - Jej ton był zaskakujący. Nie wyrażał ani smutku, ani bólu, ani nawet strachu. Jakby Sara naprawdę wolała w tej chwili nie żyć. Nie było w niej nic z zajadłej dziewuchy, ani nic z dziecinnej panienki. Brzmiała bardziej jak zmęczona życiem staruszka, której wszystko jest już obojętne. Oddychała spokojnie i miarowo, a kiedy czuła ból w nodze, zagryzała zęby i zaciskała powieki. A ta obojętność... Chyba była bardziej przerażająca niż wszystko co do tej pory Sadik widział.

Dotarli pod dom Nathiry. Natrafili na kobiecinę, akurat kiedy zamiatała podwórze.
- Sara?! Na wszystkich bogów... Co się stało? - Starsza pani mówiła do dziewczyny po imieniu od samego początku. Najpierw zauważyła dziewczynę niesioną na rękach, dopiero potem zorientowała się kto ją niesie.
- Pułkowniku... - zdumiała się i wyprostowała.
- Nic mi nie jest - wtrąciła się Sara. - Psy mnie pogryzły i muszę teraz odpocząć.
Nathira spojrzała na twarz dziewczyny. Potem na jej nogą. I na twarz pułkownika. I znów na nogę. Przez moment zatrzymała się na twarzy dziewczyny - wyglądała jakby przeszła piekło. Po raz trzeci zwróciła wzrok ku nodze ciemnowłosej.
- Pułkowniku - zwróciła się do Sadika niepewnie. - Ale... ona mieszka na poddaszu. Na samej górze. Schody są wąskie, a tam jest tylko mały pokoik... Mój mąż ma swoje lata, ja też... Przecież musi się myć, jeść... - Nathira nie mówiła wprost, ale oczywistym było do czego zmierza.
- Niech pani da mi tylko moje rzeczy i pozwoli zostawić Nefa - poprosiła dziewczyna.
- Pójdę do gospody, poradzę sobie. Jest tu jakaś gospoda, prawda? - Sarabi nie miała siły nikogo o nic prosić, miała dość. Chciała się położyć spać. Przespać to wszystko. Już było jej obojętne gdzie. Mogła nawet wtulić się w swojego wielbłąda. Byle przestać być ciężarem. Byle zapomnieć o tym co się stało. Nie wiedziała na ile nadal jest otumaniona lekami, a na ile zbyt zmęczona. Po prostu miała dość.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Sadik widział, że Sara była blada i wyraźnie obolała. Umknęła mu co prawda ta pojedyncza łza, którą uroniła, ale nie był aż tak głupi, by nie widzieć, że cierpi. Jednak chciał to usłyszeć od niej – może dowiedziałby się czegoś więcej, na przykład co konkretnie ją boli, co jej dolega. Czy to tylko stres i zmęczenie, czy również ból ran. Gdy więc z początku powiedziała tylko „źle”, nie był usatysfakcjonowany odpowiedzią. Zerknął na nią, jakby samym wzrokiem chciał ją zmusić do powiedzenia czegoś więcej. Podziałało albo po prostu jej udało się zebrać myśli, bo się rozgadała. I choć z jednej strony był to stan, który jemu do niej pasował, wiedział, że to wcale nie jest takie normalne i że Sara musi naprawdę bardzo cierpieć.
        - Teraz powinno być już tylko lepiej – odpowiedział jej, gdy próbując chyba wykrzesać z siebie odrobinę optymizmu, podsumowała swoją wypowiedź. Nie brzmiał specjalnie energicznie, ale taki już on był – po prostu stwierdził fakt. Wiedział, że rany zostały dobrze opatrzone i choć teraz bolały, powinny wkrótce zacząć się goić. A Sadik czuł, że ona była na tyle młoda i silna, że nie powinno być komplikacji.

        Pod domem Nathiry pułkownik zatrzymał się przy wejściu, stając na szeroko rozstawionych nogach jak w pozycji „spocznij”. Choć mógłby jeszcze długo trzymać Sarę na rękach, trochę się mimo wszystko męczył i chciał dać odpocząć ciału. Tym bardziej, że gospodyni nie zamierzała tak od razu zaprosić go do środka, by mógł posadzić chorą i mieć to z głowy – dociekała. A on nie był aż takim bydlakiem, by nie pozwolić im chwilę porozmawiać – tej kobiecie należało się poznanie prawdy. Sam nie zamierzał nic opowiadać, ale skoro Sara podjęła temat to dobrze. Streściła swój wypadek w jednym zdaniu. Ale gdy do Nathiry dotarło co zaszło i jakie będą tego konsekwencje, Sadik już wiedział, że będą problemy – poznał to po jej rozbieganym wzroku. I zaraz usłyszał w czym rzecz. Trochę się zirytował – czy nic co wiązało się z tą dziewczyną nie mogło być proste? Same komplikacje? Ale jeszcze bardziej zirytował się, gdy Sara stwierdziła, że sama się sobą zajmie. Spojrzał na nią jak na – no cóż – kretynkę, z wyraźną naganą w oczach.
        - Jest karczma – odpowiedział jej chłodno. – Ale chyba żartujesz, że sobie poradzisz. Masz poranioną nogę i nie możesz się obciążać, tak powiedział lekarz. Zresztą tam też są schody – dodał, jakby to był najważniejszy z argumentów, taki nie do zbycia. Później spojrzał na Nathirę, która wyglądała na bardzo zmartwioną. Zastanawiała się przez chwilę czy kobieta obawia się o stan dziewczyny, czy też o to, że on zmusi ją, by jednak się nią zajęła. Przeklął w myślach samego siebie – rozwiązanie było jedno i zamierzał je zaproponować, choć wcale mu się nie podobało.
        - Zaniosę ją i wrócę po jej rzeczy – oświadczył. – Wielbłąda też zabiorę. Proszę wszystko przygotować.
        - Pułkowniku… Gdzie ją pan zabiera? – zapytała z trwogą Nathira, jakby spodziewała się czegoś złego.
        - Do siebie. Pół domu stoi puste, będzie miała pokój na parterze. Nie zjem jej, spokojnie – zakpił, po czym obrócił się i poszedł do swojego domu, nie zważając na żadne próby dyskusji, które mogłyby się pojawić.

        Dom pułkownika był duży, ale niezbyt bogaty – ot, utrzymany w tym samym stylu co cała reszta w osadzie. W środku - w salonie, do którego wchodziło się prosto z ulicy - było pusto i trochę ponuro, ale cóż się dziwić, skoro nie miał kto się zająć tym miejscem, urządzić je i nadać mu chociaż odrobinę stylu. Było jednak czysto – co kilka dni przychodziła do niego gosposia, by posprzątać – i tak naprawdę w pokoju stały wszystkie meble, które były potrzebne w takim miejscu. Między innymi nakryta barwnym kocem kanapa, na której Sadik posadził Sarę. Zaraz podrzucił jej więcej poduszek ze stojących wokół foteli i przysunął mały wiklinowy kosz, który mógł robić za podnóżek.
        - Nie ma luksusów, ale przynajmniej nie będziesz musiała korzystać ze schodów – oświadczył. – Za tamtymi drzwiami jest łazienka, sypialnia… dostaniesz których z tych dwóch pokoi, ale naszykuję go dopiero jak wrócę. No, odpoczywaj.
        To powiedziawszy Sadik poszedł nie na dwór, a na piętro. Zakrzątnął się tam chwilę, po czym wrócił niosąc dzbanek z chłodną wodą i mniejszą buteleczkę z wodą z kwiatów pomarańczy. Na tacy stała również miska z owocami – figami, pomarańczami i pokrojonym w łatwiejsze do zjedzenia kawałki ananasem.
        - Zjedz coś, od rana chyba nie miałaś nic w ustach. Dam ci jakąś kolację jak wrócę. Teraz idę po twojego wielbłąda, a ty… po prostu odpoczywaj – podsumował, nie wdając się w szczegóły. Niech w sumie robi co chce.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

Nie miała tutaj nikogo, więc co miała zrobić? Nathira jej nie chciała, a oprócz niej znała tylko Sadika i w najśmielszych snach nie przypuszczała, że on może mieć wobec niej jakieś poczucie obowiązku, czy uczucia, które zmuszałyby go do tego by się nią zajął. Zresztą nie miał ku temu żadnych powodów. Była obca i irytowała go. Wiedziała o tym, ale była zbyt zaślepiona swoją ucieczką w nieznane by się tym zrażać.
Chciała się wtrącić w rozmowę, ale nikt nie pozwalał jej dojść do słowa. Pewnie by się oburzyła, że ktoś rozmawia o niej, przy niej, jakby wcale jej tu nie było. Ale nie miała na to sił. W zasadzie to mogłaby się położyć w sianie i zasnąć, byle mieć spokój. Uszła z niej cała energia. Ledwo miała siłę trzymać Sadika za szyję, żeby nie spaść. Pomyślała, że musi być mu ciężko. Biega z nią na rękach z jednej części oazy do drugiej. Owszem była niska i dość lekka, ale każdy się kiedyś męczył. Nie zamierzała jednak wspominać o tym mężczyźnie. Jeszcze uznałby, że ma go za słabeusza, a wcale tak nie było.

Kiedy tak chodził z nią wte i nazad, mijali mieszkańców, a ci, rzecz jasna, gapili się na nich i plotkowali. Minęły ich dwie kobiety, w wieku matki Sarabi. Jedna miała czarne, druga rude włosy.
- Źle wygląda - stwierdziła ruda.
- Przecież pogryzły ją psy. To jak ma wyglądać? - odparła przyjaciółka.
- Blada jest. Może jest w ciąży? - szepnęła ruda i obejrzała się za siebie.
- Myślisz, że to jego żona? - Czarnowłosa wydawała się być mniej wścibska, ale i ją gryzła ciekawość.
- Phi... Żona? Raczej kochanica. Może przyjechała powiedzieć mu o dziecku i stąd się tu wzięła! - Ruda znalazła idealne wyjaśnienie po co Sarabi miałaby przyjechać do oazy.
- Medyk będzie wiedział. Zaniosę mu jutro pomarańczę i wypytam. Jeśli jest w ciąży, to przecież musiała mu powiedzieć - odparła czarnowłosa.

Tymczasem Sarabi, chciała czy nie chciała, trafiła do domu pułkownika. I choć w innej sytuacji pewnie by się sprzeciwiała, to teraz mogła tylko przyjąć pomoc. Zresztą... Sadik był dla niej dziwnie miły, wręcz czuły. Niby mówił poważnie, ale robił rzeczy, które wydawały jej się do niego niepodobne. Znała go chwilę, to prawda, ale sądziła, że jest draniem, po tym co zrobił rano, zanim doszło do wypadku. Okazywało się jednak, że miał więcej serca niż pokazywał. Przyglądała się mu, kiedy chodził i kręcił się po domu. Przyglądała się jego twarzy, kiedy przyniósł jej wodę i owoce. Oczy miał inne, mniej obojętne, mniej złowrogie. Twarz ciągle wydawała się kamienna, ale spojrzenie zdradzało, że nie jest taki zły za jakiego się podaje. Poza tym, czuła, że nie jest złą osobą. Nie wiedziała, czy to jej magia, czy "szósty zmysł", ale coś podpowiadało jej, że to dobry człowiek.
- Dziękuję - zdążyła tylko rzucić zanim wyszedł.
Trochę się bała. W jej tobołkach były rzeczy, które mogły ją zdradzić. Sakiewka. A co jeśli wysypie się z niej złoto? Co jeśli zsunie się z niej kamuflaż? Sztylety. Były drogie i cenne. Zbyt cenne jak na prostą dziewkę. Co mu powie, jeśli o nie zapyta. Że umie walczyć? Owszem, ale jak wyjaśni, skąd wzięła takie przedmioty. I najgorsze. Diament. Nigdy się z nim nie rozstawała. Nigdy. Aż do dzisiaj. Nie chciała się zdradzić, tak bardzo nie chciała, że odpuściła. Zdjęła go z szyi, zawinęła w ubrania, upchnęła do torby i zostawiła w pokoju. Nie bała się kradzieży, bała się zdemaskowania. Jeśli Sadik go znajdzie, będzie po niej. Posiadania takiego przedmiotu nic nie wyjaśni. Przełknęła ślinę i wzięła kilka głębszych oddechów.

Uznała, że napije się wody i coś zje. Rozmyślanie o tym nie miało większego sensu. Coś wymyśli, skłamie... Na samą myśl o srogich kłamstwach robiło jej się słabo. Małe kłamstewka, naginanie prawdy, wymijanie odpowiedzi, to co innego niż łganie prosto w oczy. Przeczesała zmierzwione i poczochrane włosy wolną ręką i spojrzała na rękawy swojej bluzki.
- Mam przegwizdane - powiedziała do siebie. Była sama, więc mogła prowadzić "zewnętrzny dialog".
- Coś ty sobie myślała? Że zwiejesz z pałacu i beztrosko pohasasz sobie na wschód, jak kucyk z krainy tęczy?
- Wszystko się wyda, a ja wylecę stąd z wielkim hukiem. Za kilka dni będą tu żołnierze mojego ojca i zakują mnie w złote kajdany. Ojciec każe mi wyjść za mąż, za jakiegoś barbarzyńcę, który będzie mnie gwałcił, a ja będę musiała rodzić bachory. - Zamknęła oczy.
- To nie miało być tak. Kurwa! - zaklęła.
- Język! - skarciła samą siebie.
- Agrrrr... Nie ucieknę. Nie mam jak. Nie mogę chodzić i ledwo żyję. I oszukuję jedynego człowieka, który się nade mną zlitował.
- Drania.
- Nie. On wcale nie jest draniem, tylko tak gra, nie wiem czemu. - Zasłoniła twarz dłońmi. - Chyba oszaleję. - Opadła zmęczona na poduszki.
- Wyrwę sobie te cholerne pióra i będzie spokój.
- Język - usłyszała w głowie, jak znów karci samą siebie. Opadły jej ręce. Rozejrzała się po pokoju, ale wkrótce znów zamknęła oczy. Wtuliła głowę w poduszki i uznała, że odpocznie, zanim Sadik zacznie ją przesłuchiwać.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Sadik usłyszał to słabe “dziękuję”, które padło z ust Sary – zareagował na nie jedynie podniesioną dłonią, jakby dawał do zrozumienia, że usłyszał, ale dalej robi swoje, bo jest zajęty. Nie zamierzał jej niańczyć jakoś specjalnie. Co nie znaczyło, że będzie się nad nią pastwił w jakikolwiek sposób. Chciał, by miała godne warunki by wrócić do zdrowia, ale nie zamierzał jej zabawiać czy karmić ją ptasim mlekiem. Dostała owoce i wodę, bo to było łatwo zorganizować, a przecież musiała być głodna i spragniona. Liczył, że pod jego nieobecność się zdrzemnie, więc dał jej poduszki. Trudno powiedzieć czy oszukiwał w tym momencie samego siebie – że mu nie zależy – czy faktycznie tak myślał. No bo przecież nim trafił do Mii-Alkhamy był zupełnie inny. Towarzyski, troskliwy, wesoły. To przyjazd tutaj go zmienił i wszystko to, co doprowadziło do tej sytuacji.
        W drodze do poprzedniego miejsca zamieszkania Sary Sadik był pogrążony w swoich myślach. Nie doszedł jednak do żadnych błyskotliwych wniosków, bo i droga była krótka – wkrótce był na miejscu. Nigdzie nie zastał gospodarzy, więc zapukał i wszedł do domu – drzwi były otwarte na oścież.
        - Pani Nathiro? – zawołał. Z kuchni wyjrzał szczupły, starszy mężczyzna: mąż gospodyni. Witając się wskazał wąziutkie drewniane schody prowadzące na stryszek. W tej samej chwili jego żona zawołała stamtąd, że tam jest i już prawie ma wszystko gotowe. „Jeszcze momencik”. Sadik nie zamierzał jednak stać jak kołek w progu – zaraz podszedł do schodów i wspiął się na górę.
        - Och, nie musiał pan pułkownik, naprawdę już kończyłam… - usprawiedliwiała się Nathira, gdy tylko zobaczyła go w progu niewielkiego pokoiku.
        - Będzie szybciej – uciął jej tłumaczenia Sadik i zaraz wziął się za pakowanie pozostałych rzeczy Sary. Spodziewał się, że będą to głównie ubrania, może jakieś pojedyncze kosmetyki i bibeloty potrzebne w drodze, jak menażka chociażby. Dlatego zdziwił się, gdy próbując wygospodarować w worku podróżnym trochę miejsca natrafił dłonią na pokaźny mieszek. Nie wyciągnął go, by nie wzbudzać zainteresowania gospodyni, ale po samym dotyku poznał, że to nie była sakiewka z kilkoma drobniakami na drogę, a pokaźny trzos pełen dużych monet – pewnie złotych. Co za dziewczyna nosiłaby coś takiego przy sobie? Ale to jeszcze nie był koniec. Może zignorowałby te pieniądze uznając, że to bogata dziewczyna, której zmierzło się życie w luksusie, zaczął jednak mieć co do tego wątpliwości, gdy jego ręka natrafiła na kolejne ciekawe znalezisko. Tym razem sztylety. Zerknął dyskretnie do plecaka, by rzucić na nie okiem – znowu tak, by nie niepokoić starszej kobiety. Nie przyglądał im się zbyt dokładnie, ale i tak mógł dojrzeć, że to nie była ozdoba tylko dobrze wykonana broń. Coś takiego nie dość, że kosztowało majątek, to jeszcze nie było raczej pamiątką, którą wzięłaby ze sobą nostalgiczna dziewczyna. Sadik zaczął mieć wątpliwości z kim ma do czynienia.
        - Pani Nathiro – zwrócił się do gospodyni. – Dobrze zna pani Sarę?
        - Och… I tak i nie… - Kobieta wyglądała na zmieszaną. – Spała u nas ledwie jedną noc, trochę porozmawiałyśmy, ale żebym jakoś bardzo dobrze ją znała…
        - Wspominała czym się zajmuje albo skąd pochodzi? – podsunął pułkownik.
        - Nie, jakoś o tym akurat nie rozmawiałyśmy…
        - Dziwne. To raczej takie podstawowe pytania, nie sądzi pani?
        - No… Tak – przyznała Nathira takim tonem, jakby właśnie poniosła porażkę. – Przepraszam, jakoś tak się nie złożyło, tak przyjemnie rozmawiało się na takie, wie pan pułkownik, codzienne tematy…
        - No już dobrze – przerwał jej Sadik, bo nie miał ochoty słuchać mdłych tłumaczeń. Przyszło mu jednak do głowy czy to nie Sara osobiście tak kierowała rozmową, by nie mówić o sobie. Ciekawe jak zareaguje, gdy on zacznie ją pytać o takie sprawy? Wkrótce się przekona, bo oczywiście, że nie zamierzał odpuścić.
        Razem z panią Nathirą el-Bihtu zebrał wszystkie rzeczy Sary – plecak podróżny i niewielki tobołek. Nie było tego jakoś wybitnie dużo, jakby dziewczyna wybrała się tylko na krótką wycieczkę… albo nie miała czasu i możliwości spakować więcej. Bądź chciała zaopatrywać się po drodze w to, czego by jej brakowało – na to wskazywałby ten pokaźny trzos. Sadik był jednak podejrzliwy, choć nie dał tego po sobie poznać. Poszedł z gospodynią na tyły domu, by zabrać wielbłąda rannej. Głupie bydle z początku stawiało opór, ale w końcu musiało ulec. Pułkownik nie stosował co prawda wobec Nefa żadnego brutalnego przymusu, ale dał mu do zrozumienia, że on tu rządzi. A może podziałało to, że wspomniał o jego pani – Nazahirczyk nie wiedział czy to zwierzę jest mądre czy to był tylko przypadek.

        Po powrocie do domu w pierwszej kolejności Sadik odprowadził wielbłąda do zagrody, gdzie trzymał swojego przydziałowego konia. Rezydent niezbyt przychylnie przyjął nowego współlokatora, ale poza ostentacyjnym odsuwaniem się nie robił głupot. I dobrze. Nef zaś sprawiał wrażenie, jakby miał gdzieś to, gdzie go aktualnie przywiążą, byle mieć wodę i żarcie. Pułkownik zapewnił mu więc wszystko co do życia potrzebne i dopiero wtedy wszedł do domu. Nie cofał się do frontowego wejścia tylko skorzystał z tego od ogrodu – było bliżej.
        - Jestem – zakomunikował, przekraczając próg. – Przyniosłem wszystko. Twój wielbłąd jest w zagrodzie.
        I nawet się nie zatrzymując pułkownik poszedł do jednego ze wskazanych wcześniej pokoi, by rzucić tam rzeczy należące do Sary. Pokoik, który jej wybrał, miał w środku wymurowane półki, niewielkie łóżko, ławeczkę i wąski stolik, który bardziej nadawał się na toaletkę niż biurko do pracy. Sadik nie próbował nawet rozpakowywać plecaka, który przyniósł – niech ona to sobie sama załatwi jak będzie miała ochotę. Albo niech go poprosi, bo on nie miał zamiaru jej aż tak nadskakiwać. Przyniesie jej tylko jeszcze pościel… Ale to później. Teraz musieli pogadać.
        El-Bihtu wyszedł z sypialni i podszedł do miejsca, gdzie siedziała ranna. Przyjrzał jej się krytycznie. Niby nie powinien jej teraz męczyć, ale… no bądźmy szczerzy: w stosunku do podejrzanych nie ma taryfy ulgowej. A ona sprawiała wrażenie podejrzanej, nawet jeśli w niewielkim stopniu.
        Pułkownik usiadł w jednym z foteli. Szeroko rozstawił kolana, oparł na nich splecione dłonie. Cały czas uważnie patrzył na dziewczynę, jakby samym spojrzeniem starał się wywrzeć na nią presję.
        - Saro – zagaił w końcu. – Właściwie co cię sprowadza do tej oazy? Co tu robisz… I co robisz ogólnie? Czym się zajmujesz?
        Słychać było, że to nie był początek przyjacielskiej pogawędki. Takim tonem jak Sadik teraz mówili rodzice, którzy już wiedzieli, że ich pociecha nabroiła, ale chcieli, by sama się do tego przyznała.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

Choć była obolała i zmęczona, nie mogła przestać myśleć o tym, że za chwilę wszystko się wyda. Leżała patrząc przed siebie. Na początku się bała, a potem poczuła zrezygnowanie. Sprawna miałaby jakieś szanse, ale teraz... Myślała o tym, jak będzie wyglądało jej życie. Wiedziała, że ojciec dostanie szału i zamknie ją w komnatach. Nie będzie mogła nawet wychodzić do ogrodu. Będzie więźniem, ale już nie tylko w złotej klatce, ale też w złotych kajdanach. Aż któregoś dnia ubiorą ją w suknię ślubną, wydadzą za mąż i opuści swoją klatkę, żeby trafić do innej, zapewne gorszej. Jednak mimo bólu nogi, traumy i zmęczenia, nie żałowała. Choć kilka dni była samodzielna, co skończyło się co prawda marnie, ale zawsze...

Nagle ogarnął ją smutek. Myślała, że da sobie radę, że przemierzy świat, zobaczy coś, przeżyje. A okazało się, że nic z tego, że pokonała ją pierwsza przeszkoda. Poczuła się beznadziejnie. No bo skoro wpakowała się w taką sytuację pierwszego dnia swojego wolnego życia, to co zrobiłaby dalej? Pewnie władowała w jeszcze większe tarapaty, z których nikt by jej nie uratował. Przynajmniej zdążyła poznać Sadika, który wyciągnął do niej pomocną dłoń. Dosłownie i w przenośni. Czuła, że smutek i ciężar tego dnia jest dla niej zbyt duży. Oczy same zaczęły jej się zamykać. Przez chwilę próbowała wytrwać, ale powieki miała jak z ołowiu. Pewnie by zasnęła, ale z letargu wyrwał ją głos Sadika.

Przeraziła się. Serce zaczęło walić jej jak młotem. Miała wrażenie, że Sadik ma inny głos, że inaczej chodzi, że inaczej oddycha. Była przekonana, że już się domyślił, że się zorientował i cały jej plan ulotnił się jak dym z ogniska. Jaki więc był sens kłamać? Po co, skoro i tak wszystko było już stracone...
Gdy usiadł niedaleko była pewna, że to koniec miłego mężczyzny, który chwilę temu przyniósł jej owoce. Teraz była na przesłuchaniu, jak przestępca złapany na gorącym uczynku. W myśl zasady, kiedy trzymasz w ręku złoto, nie udawaj, że to cebula, stwierdziła, że nie będzie kłamać i tak jej plany wzięły w łeb. Spojrzała na niego beznamiętnie.
- Niczym - powiedziała zgodnie z prawdą. - Nie zajmuję się niczym. Do tej pory moje życie wypełniała wyłącznie nauka. I nie zmierzam w żadne konkretne miejsce. Po prostu, byle jak najdalej od pustyni. A tutaj jestem przypadkiem, bo to przystanek w drodze na wschód. I jeśli chcesz wiedzieć z czego zamierzam się utrzymywać, to nie wiem. Mogę sprzątać w gospodzie, oporządzać wielbłądy, pomagać w kuchni, być ogrodnikiem, albo myśliwym, o ile dostanę łuk. Byle mieć gdzie spać, co jeść i nie marznąć.
Była bardzo konkretna. I nie próbowała wciskać Sadikowi kłamstwa. Nie płakała, nie użalała się, a jej wcześniejszy strach znów ustąpił miejsca zrezygnowaniu.
Awatar użytkownika
Sadik
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Strażnik , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sadik »

        Sadik przyglądał się Sarze uważnie i choć wyglądał na bardzo surowego, nie była to jeszcze postawa, którą zwykł przybierać podczas normalnych przesłuchań. Tak naprawdę nie miał jej czego zarzucić – coś mu nie pasowało, coś mu przeszkadzało, ale nie mógł jej o nic oskarżyć. Miała masę pieniędzy – może pochodziła z majętnej rodziny? Wcale nie musiała ich ukraść. Miała sztylety – może do samoobrony? Może nawet nie umiała ich używać, wzięła je po prostu z półki w domu, przekonana, że będzie potrafiła ich użyć w razie kłopotów.
        Z tego też powodu jego pytania były mocno ogólne i choć nie powinien mieć do nikogo pretensji, poczuł irytację, gdy nie usłyszał tego, czego oczekiwał. To krótkie „niczym” – ależ go zirytowało! Aż poprawił się w swoim miejscu, jak dziki kot, który zaraz zaatakuje. Dobrze, że Sara rozwinęła myśl i nie musiał ciągnąć jej za język. Choć to co mówiła nadal mu nie wystarczyło. Prychnął zdegustowany, gdy skończyła.
        - Nie interesuje mnie specjalnie z czego się utrzymasz – oświadczył. – Nie, skoro masz przy sobie trzos pełen monet. Nie udawaj zaskoczonej. Nie grzebałem w twoich rzeczach, nie leżał wcale głęboko, a brzęk monet jest… charakterystyczny. Nawet jeśli masz tam same miedziaki, jest tego sporo.
        Sadik zamilkł, ale widać było, że to nie było jego ostatnie słowo. Zmrużył oczy, jakby jeszcze czegoś szukał w jej obliczu, by podjąć ostateczną decyzję – jak lekarz tuż przed postawieniem diagnozy.
        - Uciekasz, Saro – powiedział. – Przed czym? Przed kim? Radzę ci, byś była ze mną szczera. Która dziewczyna podróżuje sama, z taką ilością pieniędzy i bronią? Jeszcze tak młoda, ewidentnie raczej niedoświadczona i… naiwna. Więc przed kim uciekasz?
        W głosie pułkownika zaszła subtelna zmiana. Zaczął myśleć czy aby na pewno ma do czynienia z jakąś zbrodniarką albo szpiegiem. Może to ofiara? Nie miał pewności, a wszystkie dowody, które zebrał, można było interpretować na dwa sposoby. Pytanie co ona mu teraz powie.
Awatar użytkownika
Sarabi
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 106
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Sarabi »

No tak. Spodziewała się tego. Dlatego była taka obojętna. Dlatego nawet nie podejmowała walki i nie próbowała kłamać. Choć zirytowało ją to stwierdzenie faktu "Uciekasz". Aż zmrużyła oczy. Nie lubiła takich sytuacji. Poza tym, skoro on zachowywał się tak jakby chciał ją zaatakować, to ona mimowolnie też. Nie chodziło tu przecież o fizyczny atak, ale o walkę psychologiczną. A ona nie lubiła przegrywać. Na krótką chwilę zasępiła się, zagryzła zęby, ściągnęła brwi, ale kiedy zaczęła mówić nie była wroga.
- A udaję zaskoczoną? - powiedziała zdecydowanie zbyt spokojnie, jak na kogoś kogo właśnie zdemaskowano.
- Okradłam mojego ojca. Wpakowałam do mieszka tyle ile się dało - wyjaśniła wzruszając ramionami.
- Uciekłam z domu. Przed ojcem, klatką, przed małżeństwem, zapewne z jakimś potworem. Tak, masz rację, może jestem naiwna. Może widzę świat poza pustynią bardziej kolorowym niż jest w rzeczywistości. Ale od dwudziestu trzech lat tkwię w piasku po szyję i mam dość. Nie będę siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak życie ucieka mi przed oczami. Z resztą, nie wiem po co to mówię, przecież "Nie interesuje cie specjalnie z czego się utrzymam" - sparafrazowała jego słowa, mając oczywiście na myśli to iż dodała od siebie więcej niż chciał wiedzieć.
- Skoro jesteśmy na przesłuchaniu, to proszę, pytaj. Odpowiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oaza Mia-Alkhama”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości