Dalekie Krainy[Archipelag Farrahin] Koty nieloty i inne psoty

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

[Archipelag Farrahin] Koty nieloty i inne psoty

Post autor: Aurea »

Słońce wznosiło się coraz wyżej, oświetlając leżącą na plaży Auree. Powoli cień znikał z jej twarzy, a przyjemne ciepło przybierało formę okropnej spiekoty. Nawet obrót na drugi bok nie był ukojeniem, bo piach zdążył się już solidnie nagrzać. Fellarianka w końcu otworzyła oczy, musiała przesłonić je dłońmi, bo wszystko początkowo było zbyt jasne. Gdy przywykła rozejrzała się dookoła. Bellum leżał niedaleko, szczęściarz spał sobie pod palmami rozpoczynającymi linię egzotycznego lasu. Naturianka podeszła do niego wciąż półprzytomna.

- Bellum? – Usiadła oparta o niego i zaczęła głaskać swojego towarzysza. Lew otworzył oczy i zaczął mruczeć zadowolony z pieszczot.

Brunetka uśmiechnęła się na chwilę, ale później naszły ją wspomnienia i fala pytań bez odpowiedzi. Ostatnie co pamiętała to karczma w Elisii. Jakieś zamieszanie, ktoś się chyba pobił. Podrażnione gardło przypominało o niespodziewanym zadymieniu i… Mathias!

- Mathias? – odezwała się, spoglądając wokół. Nie było go, nie było też czarnego kotka ani nikogo. Choć z trudem, dziewczyna wstała. – JEST TU KTO?! – zawołała, najgłośniej jak umiała, odpowiedział jej tylko szum oceanu i trzepot skrzydeł kilku spłoszonych hałasem ptaszków.

Momentalnie ogarnęło ją nieprzyjemne poczucie samotności, ostatnie dni spędziła wśród ludzi ze swoim przyjacielem, a teraz nagle została całkowicie oddzielona od jakiejkolwiek cywilizacji. Chciała usiąść na ziemi i płakać, ale czuła wielkie pragnienie. Bellum pewnie też. Musiała znaleźć jakieś źródło niesłonej wody.

- Chodź Bellum – zawołała go, ale musiała najpierw przeczekać cały koci rytuał przeciągania się i ziewania po dobrej drzemce. Dopiero wtedy go dosiadła.

Zagłębili się w las, nie to na pewno nie był las, jaki znała. Dżungla, piękna, pełna gatunków roślin, o jakich nie śniła i dźwięków, które słyszała po raz pierwszy. Widziała długie liany zwisające z absurdalnie wysokich drzew, a jeden krzak miał liście tak wielkie, że mogłyby robić za okrycie w letnią noc. Postanowiła przystanąć i zerwać jeden, nie było to proste. Akurat, gdy miała wykorzystać do pomocy Belluma, roślina dała za wygraną. Było to dość niespodziewane, więc fellarianka runęła na plecy. Syknęła z bólu. Upadek nie był groźny, ale dopiero dotarło do niej, jak bardzo spaliła się na słońcu. Ostrożnie wstała i okryła ramiona swoją zdobyczą. Samo dotknięcie bolało, ale liść był chłodny i przyniósł chwilową ulgę. Aurea była zmęczona tym upałem, musiała się napić, bo nie miała nawet sił na prostą magię leczniczą. Wróciła na grzbiet towarzysza i ruszyli dalej, widziała jak w pewnym momencie, wystawił on język. Musieli coś szybko znaleźć. Fellarianka była dobrej myśli, tyle tu zieleni to musi być i jakaś zdatna do picia woda.
Wędrówka jednak trwała jeszcze dłuższy czas, zastało ich południe, najgorętsza pora, dlatego, gdy w końcu z niedaleka dobiegł ich szmer wody Aurea zeszła z grzbietu lwa i na własnych nogach nie zważając na ból i zmęczenie, pobiegła do źródła.
Jej oczom ukazało się przepiękne lazurowe jezioro zasilane przez średniej wielkości wodospad. Prowadziły do niego wilgotne, spore głazy, naturianka ani myśląc, pewnie na nie weszła. Ugasiła pragnienie prosto ze ściany przyjemnie chłodnej wody. Skrzydlaty lew natomiast zadowolił się tą stojącą w jeziorku. Oboje gasili pragnienie dłuższą chwilę. Aurea w pewnym momencie postawiła nogę na bardziej śliskiej części kamienia, przez co wpadła do jeziora.

- AAA! - krzyknęła i odruchowo chwyciła jakiś wystający korzeń. Nie umiała pływać, a nie czuła dna i spanikowała. – Bellum! – zawołała na pomoc, nie mogąc się podciągnąć. Zabrakło jej sił, a śliska powierzchnia porośniętego glonami głazu nie ułatwiała zadania.

Lew oczywiście wskoczył do wody na ratunek i dzielnie popłynął po swoją panią. Brunetka chwyciła się jego grzbietu i pozwoliła, by zabrał ją do łagodniejszego brzegu. Odetchnęła, gdy tylko poczuła grunt pod nogami. Zaraz oczywiście porządnie wygłaskała swojego przyjaciela, nie miała żadnych smakołyków, więc chociaż tak mu okazała swoją wdzięczność.
Nagle gdzieś z tyłu dobiegło ją ciche miauknięcie, które brzmiało dziwnie znajomo. Gdy tylko zwróciła wzrok w stronę źródła dźwięku, spostrzegła czarnego kociaka. Wyglądał na nieco zdezorientowanego i wystraszonego.

- Węgielek? – zawołała zdziwiona fellarianka, a futrzak słysząc jej głos, od razu przybiegł i zaczął się łasić. – No proszę, byłam pewna, że zostałeś w karczmie i… – Jej wspomnienia z tych ostatnich chwil w mieście wciąż były okropnie rozmazane. – Nieważne, chodź no tu. – Również tego kocurka postanowiła uraczyć chwilą pieszczot.

W tym momencie nigdzie się nie śpieszyła, nikt na nią nie czekał, a nawet jeśli to nie miała pojęcia, jak daleko jest stały ląd, mogłaby nie dolecieć. Usiadła na brzegu jeziora, zanurzając tylko bose stopy w wodzie, a sama zajęła się magicznym leczeniem oparzeń słonecznych. Czerwone plamy na jej ramionach i nogach były coraz mniejsze, aż w końcu całkiem zniknęły. Lew, idąc w ślady naturianki, również przycupnął i bacznie obserwował czarnego intruza, który właśnie wąchał bardzo dziwną roślinę.
Miała ona wąskie i długie liście rozkładające się niczym kępa trawy. Natomiast to, co powinno być kwiatem, przypominało wielkie, zielone paszcze czerwone w środku i obdarzone licznymi kolcami imitującymi zęby. Aurea nigdy wcześniej nie widziała muchołówki, a nawet jeśli to nie tak kolosalnych rozmiarów. Dlatego prawie podskoczyła, gdy jedna z pułapek kłapnęła paszczą tuż przed nosem Węgielka, który w ostatniej chwili zabrał z niej pyszczek.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        To było w sumie ciekawe. Kiedy dopływali do kontynentu, tutaj tak zwanej ,,łuski” mijali archipelag, ale jakoś nie zajmowali się nim. Podróżującej od tylu miesięcy zmęczonej i jednocześnie podnieconej ekipie odkrywców wydawał się już nawet nie kuszącą przystanią, ale ostatnią przeszkodą, którą musieli minąć na drodze do wielkiego świata. Okręty nie dobiły więc do brzegów, a unikając wszelkiej konfrontacji skierowały się na środek Oceanu Jadeitów, by tam sunbaryjscy badacze mogli zejść na stały ląd.
        Jeśliby jednak by o tym pomyśleć, to tak naprawdę archipelag mógłby stanowić całkiem dobrą bazę - wystarczyło wkupić się w łaski paru państewek lub plemion i w zasadzie było się wolnym od nieporozumień panujących w alarańskiej krainie. Można też było zaczerpnąć trochę wiedzy z pierwszej ręki i poduczyć się języka. Z tym, że…
        Teraz wylądowali w Limarii. W ramach odpoczynku od szalejących magów, portali i wszelkich zagadek związanych z klątwami drużyna Mansuna (nieoficjalna, ale tak nazywana) dostała za zadanie rozejrzeć się niespiesznie po tym oddalonym kawału tropikalnej zieleniny, kiedy reszta co ważniejszych kotów zajmie się rozmowami z Arcykapitanem. Dialekt tutaj był tak koślawy, że ciężki do zrozumienia, a tubylcy o lądzie wiedzieli tyle, że go nie lubią. Ciemnoskórzy ludzie i elfy zwące siebie morskimi, żyli wodą i w wodzie, z wodą i pod wodą, a nad wodą tylko kiedy musieli. Kultura niezwykle ciekawa, ale mająca tyle wspólnego z kontynentem co pies z pchłą - były blisko siebie.
        Konflikty zaś… szczęście, że sunbaryjska flota wyglądała pokaźnie, bo inaczej zostaliby złupieni jeszcze nim byli w stanie poczuć zapach wysp. Tacy niewolnicy byliby niczego sobie. Ale koty i umiały się bronić i wyglądały ciekawie, a co najważniejsze - były wyjątkowo zręczne w sztuce dyplomacji. I (chcąc nie chcąc) znały się na żegludze.
        To przysporzyło im więcej przyjaciół niż wrogów i tak, zmniejszona karakalska ekipa postanowiła osiąść na wysepkach, by dobrze je opisać, zbadać i przy okazji posegregować wiedzę jaką zdobyli na kontynencie. Ta sama wiedza okazała się zresztą całkiem ciekawa dla tutejszych mieszkańców - na tyle, że po paru tygodniach koty traktowane były jak swoi i mogły plątać się bezkarnie po terytorium niemal każdego plemienia. W zamian za opowieści i dotykanie futerka oczywiście.

        Kapitan Mansun, drugi kapitan Zaradi, porucznik Kanhuma, sierżanci Fon i Luke i starszy plutonowy Ibis znowu połączyli swe siły - zawitali więc razem do kolejnego plemienia; nocowali tam, jedli, łowili i spisywali co mogli. Mansun bawił się z dziećmi, Zaradi rozmawiał ze starszyzną i fukał na młódź łapiącą go za ogon, Kanhuma całymi dniami chodził po okolicy zrywając liście i obserwując faunę, Ibis i Luke to pomagali w domowo-statkowych zajęciach, to grali z wolnymi i niewolnikami w karty, Fon zaś uczył się dialektu z taką łatwością, że wprawiał wszystkich w zdumienie. Przecież prawie nie rozumiał Wspólnego!

        Wszytko więc, choć gwarne, zatłoczone i wilgotno-słone było pod kontrolą. Jak dla kotołaków był to nawet stan względnego spokoju i odpoczynek od wędrówek po górach, polach i miastach. Zaaferowani, ale nie przemęczeni mogli codziennie przybliżać się do zrealizowania powierzonej im misji - zobaczyć co było do zobaczenia, odkryć co do odkrycia, usłyszeć, powąchać i poczuć to, co ta obca ziemia miała do zaoferowania. A przy okazji zdobyć przyjaciół, przynajmniej według Mansuna.

        Kolejny z tych ‘spokojnych’ dni nie przynosił nic bardziej wyjątkowego od codziennej, zwyczajnej wspaniałości otoczenia, śmiechów mieszkańców i smaku świeżych ryb, maści tak wszelakiej, że trudnej do zliczenia. Kanhuma zbierał ości i rozrysowywał na papirusie szkice przyszłych posiłków, a Ibis, Fon i Luke udali się po wodę dla osady i swoich ziomków. Bez większego problemu odnajdywali się w plątaninie łodyg i liści, podążając znaną sobie trasą ku źródłu wody pitnej - nie jedynemu, ale jednemu z najlepszych. Należy też przy okazji oddać sprawiedliwość Ibisowi. Zawsze wyśmiewany ze względu na swój niewielki (jak na karakala) wzrost teraz poruszał się z największą łatwością, kiedy Fon, wielki szarawy kocur patrzący na większość mężczyzn z góry i od razu zdobywający respekt, nie mógł przejść paru kroków bez oberwania po pysku lianą, liściem lub wężem.
        Nie marudził jednak, wzdychając tylko ciężko do siebie i niechętnie opuszczając granice wioski. Wodę jednak ktoś przynieść musiał, a mało kto był w stanie unieść tak wielkie wiadra, które teraz zaczepiały o wszystko i spowalniały koci marsz.

        W końcu zaczepił czymś na dobre i przestał szeleścić - przystanął, by odplątać uchwyt, a dwójka kompanów wyprzedziła go, wyjątkowo nie rozmawiając. Parny gwar zamieszkanej dżungielki, odgłosy piszczenia, szurania, chrobotania i spadania, podejrzane porykiwania, żekoty i gawędy papug zagłuszyłyby nawet słonia, dwójka kotów więc zbliżyła się do jeziorka niezauważona. Także sama nie usłyszała niczego podejrzanego, nawet krzyku, aż do ostatniej chwili - nim wyłonili się zza ściany żyjącej własnym życiem flory pokaźnej, posłyszeli głos. Kobiecy, mówiący z nietutejszą manierą. Popatrzyli po sobie zdezorientowani. Przybysz? Taki jak oni? Nic nie słyszeli o tym w wiosce. Poczekali na Fona, szeptem wyjaśnili mu sprawę, a za jego radą, we trójkę podkradli się do źródła dźwięku, by być świadkami jak paszczasta roślina o mało nie pożera czarnego kocurka.

        - Uważaj! - krzyknął Fon po sunbaryjsku, chociaż kto wie czy do dziewczyny czy do zwierzaka i - choć nie był fanem przemocy - z całą sprawnością wyszkolonego żołnierza urwał roślinie głowę, drugą przydeptując, a kolejną pacyfikując wiadrem. Widząc najspokojniejszego członka ich drużyny w podobnej akcji, pozostali dwaj wyskoczyli mu na pomoc, bo aż głupio było tak stać i czekać. Blondynkowaty Luke odsunął za ramię kobietę, Ibis zaś pochwycił kociaka i wycofał się z nim ku… gigantycznemu, skrzydlatemu lwu. Nie przemyśleli tego. Ale mieli nadzieję, że jak we trójkę dali radę uratować obcą przed dziką sadzonką, tak dadzą radę jej w razie czego nawiać. Co najwyżej wrócą później po wiadra.
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Aurea »

Aurea natychmiast odwróciła głowę w stronę, z której usłyszała męski głos z dziwnym akcentem. Zaskoczyło ją to, w końcu początkowo miała wrażenie, że trafiła na bezludną wyspę, najwyraźniej się pomyliła. Ale to dobrze, nie będzie skazana sama na siebie, o ile tylko tubylcy będą przyjaźni. W tym czasie naiwny i głupiutki kot nadal coś kombinował z przerośniętym, mięsożernym zielskiem. Tym razem było już groźniej. Na ratunek jednak pośpieszył ten tajemniczy koto-mężczyzna o szarym futrze. Fellarianka nie zdążyła nawet się zdziwić na widok takiego… czegoś. Brunetka w kompletnym szoku patrzyła jak z łatwością radzi sobie z egzotyczną roślinką, a młody kocurek odskoczył wystraszony i schował się za jednym z większych kamieni, które stały tuż obok, przy brzegu. Mimo to wciąż ciekawsko zza niego wyglądał, bacznie obserwując sytuację.
Dziewczyna natomiast stała jak wryta gapiąc się na zmiennokształtnego od góry do dołu i od dołu do góry, jeszcze tylko kątem oka spojrzała za siebie, sprawdzając, czy ukryła skrzydła. W końcu w stresujących sytuacjach lepiej się dwa razu upewnić. Nagle z zarośli wyłoniło się jeszcze dwóch mężczyzn o nietypowym dla naturianki wyglądzie. Jeden nawet śmiał ją odsunąć, choć w sumie ją to nie zdziwiło, w końcu stała jak słup soli. Węgielek również został pochwycony, zapewne dla bezpieczeństwa. Bellum był innego zdania, nie spodobało mu się to wszystko. Ryknął zdenerwowany i skoczył na Ibisa, przewracając go, Węgielek natomiast umknął tam gdzie przedtem.

- Nie, zostaw go! – krzyknęła do lwa. Skrzydlaty z niechęcią puścił biednego Ibisa, na odchodnym posyłając mu groźne spojrzenie, pogardliwe mruknięcie.

Wprawdzie kotowaci pojawili się dość niespodziewanie i gwałtownie, ale skoro uratowali tę czarną kulkę futra, to raczej nie byli tymi złymi. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Naturianka miała jednak coś, co pomogło jej odpowiedzieć na tę wątpliwość. Będąc w pobliżu kotołaków, ogniste kształty na jej prawym ramieniu wyraźnie zbledły, w przeciwieństwie do wyrazistych, błękitnych na lewym. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Już na spokojnie spojrzała na każdego z osobna. Byli dość wysocy, w większości i każdy miał sierść! Może ciut bezczelnie, ale najdłużej gapiła się na ich uszy i ogony, no i twarze, choć bardziej pyszczki, twarzo-pyszczki? W końcu zrobiło jej się głupio od tego ich oglądania i zdecydowała, że pora się odezwać.

- Cześć… - zaczęła nieco nieśmiało. – Jestem Aurea, to Bellum, a to Węgielek. – Odpowiednio wskazała futrzaki ręką. – A wy? – dopytała z zaciekawieniem. – I dzięki za ratunek dla tego malca, ciągle pcha się, gdzie nie trzeba – dodała już bardziej pewnie, chcąc zacząć jakąś rozmowę. – Jesteście tutejsi, prawda? Moglibyście mi powiedzieć, gdzie ja właściwie jestem? Tak w stosunku do Szczytów Fellarionu?

Po chwili dopiero do niej dotarło, że może nawet nie słyszeli o tym miejscu i prawdopodobnie mogła się trochę wygłupić. Uśmiechnęła się trochę krzywo, chcąc ukryć w ten sposób wpadkę i liczyła, że wcale nią nie będzie. Jej uwagę jednak szybko rozproszyły zimne krople wody kapiące z jej włosów na rozgrzane ciało, co było, lekko mówiąc, nieprzyjemne. Natychmiast je wykręciła, na szczęście nie były długie, więc powinny szybko wyschnąć. Ubranie schło znacznie szybciej, więc nie musiała go wykręcać, to byłoby dość niezręczne przy trzech obcych mężczyznach.
Bellum natomiast stanął przy jej nogach i nieruchomo obserwował każdy najmniejszy nawet ruch trójki mężczyzn. Niech no spróbują tylko zrobić coś nie tak.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Ibisowi to wszystko zdaje się najmniej przypadło do gustu - Luke mógł być nieco zestresowany, ale Fon robił wręcz za bohatera. A on? Leżąc pod lwem uśmiechał się nerwowo do tak znajomo wyglądającego pyska i miał nadzieję, że kotowaty zrozumie jego dobre zamiary… o ile sam takie miał. Czy aby na pewno słusznie zrobili ratując tę dziewczynę?
        Spojrzał jeszcze raz na czarnego kotka.
        Tak, w sumie słusznie.

        Lew w końcu z niego zszedł, choć karakal widział, że zrobił to niechętnie - pod naporem słów nieznajomej. Miło, że nie pozwoliła mu zaatakować. Bardziej.
        Podniósł się i otrzepał, na wszelki wypadek cofając się o parę kroków i stając bliżej Luke’a, który najwidoczniej zastanawiał się właśnie czy nie dać susa w krzaki i nie zniknąć w trybie natychmiastowym. Kobieta kobietą, ale wchodzenie do paszczy lwu i roślinie nie wpisywało się w jego kalendarz popołudniowych zajęć na ten dzień. I ogóle żaden. Miał zapełniony grafik. Jezdnie, picie, życie, takie tam. Żadnych paszczy i tracenia członków. Tylko tego by brakowało, by nie wrócił z eskapady, bo napadł go uskrzydlony zwierzak! Albo dumny przedstawiciel egzotycznej flory, jeszcze lepiej. Och, na co się pisał podpisując to ochotnicze zgłoszenie! Chciał sławy i chwały, a nie być idiotą. Znowu nie wyszło!
Zrobił krok w stronę Ibisa, kiedy postanowił, że nie, kolegów jednak nie zostawi, ale zastanawiał się, czy niewysoki kolega będzie aby na pewno odpowiednią tarczą. Dlaczego Fon musiał stać tak daleko!? Powinien ich bronić, od czegoś w końcu ma te wielkie łapska!

        Kiedy po paru chwilach napięcia i ruchu atmosfera nieco się uspokoiła, a dwie frakcje stanęły naprzeciw siebie przyszedł czas na pełne wyczekiwania milczenie. Każda ze stron wykorzystała je do tego samego - by ocenić na oko tę drugą. Karakale najszybciej straciły zainteresowanie kociakiem. Na skrzydlatego lwa patrzyły z uważnym zainteresowaniem, a kiedy przeniosły wzrok na kobietę ich oczy niemalże wbiły się w jej tatuaże. Na początku chyba bały się, że to jakieś zaklęcie, ale gdy żaden piorun nie poleciał w ich stronę przez pierwsze parę sekund, a ciemnowłosa nie kazała im się odsunąć pod groźbą zmienienia ich w popiół, odetchnęli nieco i pozwolili sobie popatrzeć jej w oczy z nadzieją, że dzięki temu lepiej zrozumieją je zamiary.
        Chwila… dlaczego się jej bali tak właściwie?

        Najmniej zdenerwowany był Fon - on jako jedyny z tej trójki, potraktował Aureę jako zagrożenie jedynie z odruchu. Kiedy zaś przedstawiła się uśmiechnął się lekko. Niewiele rozumiał, choć używała podstawowych wyrażeń, ale jej głos był miękki i lekko zlękniony. Wyczuwał, że jest zagubiona, niepewna i nie chciał jej straszyć. Popatrzył na nią ciepło, na tyle na ile umiał i zachęcającym gestem wskazał swoich kompanów.
        To oni powinni tłumaczyć.

        - Co? Ach… - Luke podrapał się w głowę i spojrzał na Ibisa. Który z nich lepiej władał wspólnym?
        - Mhy, em… Ty mów - poprosił najniższy z kotów, w którego nagle wstąpiła nieśmiałość. Chwilę namawiali się nawzajem spojrzeniami i poszturchiwaniem, ale w końcu Luke odchrząknął, wyprostował się i wyszedł (nieco) przed szereg.
        - Mhiło nam phoznhać - wymówił z silnym akcentem, choć dykcję miał równą, a mówił wyraźnie. - Mhy… Jestheśmy Karakale. Shierżant Luke, shierżant Fon i shtarszy phutonowy Ibis - mówiąc to naśladował jej gest i wskazywał na wywoływane osoby.
        Szary, największy karakal, skinął uprzejmie głową, trzymając w rękach pozostałe wiadro, najniższy zaś, ze śmieszną, stercząca grzywką skłonił się jakby pokornie. Mimo wszystko trzymali się prosto, łatwo łapali szyk, a odsłonięte torsy i ramiona zdradzały faktyczną sprawność fizyczną. Tak, mogli być żołnierzami. Nawet jeżeli nadal niż z żołnierza, więcej w nich było z kota.

        - Nie hma… problemu? Za co? Jak się kończy to zdanie!?
        - Nie wiem!
        - Hmmm…
Phroblem pho naszej sthronie! - przypomniał sobie w przypływie geniuszu i uśmiechnął się dumny. Tak, jeszcze chwila, a będzie mógł zostać tłumaczem.
        - Thutejshi mhy nie - dodał zaraz, by kobiety nie zmylić. - Mhy, emm… phójcie z hnami? - Nagle stracił na swojej pewności i zrobił ugodową, nieco przepraszającą minę. - Nas trzhy nie nhajlepiej rhozumić wsphólny. Żhyć mhy w whioskha...
        - Chyba w ,,wiosce”.
        - Oj, a może ty chcesz mówić?
        - A więc ,,w wioska”.

        Dobrze.
        - May nie sthąd, ale whiedzieć thutejsi lhudzia. Onhi przhyjaciele… jeśhli ćhę przedsthawimy. Onhi zhać alarhiańska język. - Gestykulował coraz mocniej, próbując nadrobić za swoje braki w mowie. Wiedział, że sporo przekręcił, ale miał nadzieję, że dziewczyna zrozumie go i tak, oraz okaże chęć współpracy na tyle silną, aby go nie wyśmiać zupełnie i nie wziąć za wariata. Naprawdę próbował lepiej opanować ten język ale… no dobra, powiedzmy, że przez większość czasu grał w karty. Ale lubił grać! Skąd miał wiedzieć, że będzie miał ochotę w ogóle z kimś tutaj rozmawiać! Sądził, że nie polubi tych wszystkich bezsierstnych ras. A tymczasem ta kobieta pachniała całkiem miło. Nie chciał zostawiać jej tu na pastwę wszystkiego.

        - Myślisz, że ucieszą się jak ją przyprowadzimy? - Ibis nagle się zreflektował. Nawet się nie naradzili!
        - Emm… nie myślałem o tym?
        - Może nie powinniśmy jej od razu proponować… no wiesz…
        - Przecież i tak jej nie zostawimy -
pewny, spokojny głos Fona zwrócił na niego ich uwagę. W zasadzie… z dwójki sierżantów on lepiej nadawał się do podejmowania decyzji. Skoro więc był za… będzie na niego!
        Rozpromienieni przytaknęli i blondyn kontynuował.

        - Nie whiedzheć miejsce, cho wsphominasz, alhe nhasi whiedźcheć, tak. Mhy badhacze. Konthynentu. - Uśmiechnął się z ulgą, kiedy udało mu się to wyjaśnić, choć użył dużego uproszczenia. Nie wszyscy byli badaczami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale przekaz był jasny. Chyba. Mogą jej pomóc, bo choć nie są stąd, to trochę wiedzą. Ostatecznie dziewczyna popuka się w czoło i z nimi nie pójdzie. Głupio byłoby ją tak zostawić, bo widocznie nie tutejsza, a i jakaś niepewna, ale… miała skrzydlatego lwa do obrony!
        No i kotka.
        Należało ich ugościć i chociaż dać odpocząć.
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Aurea »

Aurea była nieco zdezorientowana, kotołaki spoglądały na nią jakoś tak dziwnie, jakby jej nie ufały. Chcąc załagodzić sytuację, uśmiechnęła się, najżyczliwiej jak umiała. W sumie nie ma co się dziwić, jeśli futrzaści tu mieszkali, a wszyscy byli tu zmiennokształtnymi, to naturianka mocno odstawała, jak zwykle zresztą. Na szczęście po chwili już raczej nie wyglądali, jakby zamierzali ją atakować albo przed nią uciekać, co również nie należało do najlepszych scenariuszy, bo traciła wtedy źródło informacji, a może i potencjalną szansę wydostania się z wyspy. Może doleciałaby na skrzydłach, ale skąd mogła wiedzieć, czy są tu sztormy, a może ląd jest dalej, niż się wydaje...
Jak się jednak okazało, sprawa nie była najprostsza. Na początku brunetka uznała, że się przesłyszała, ale nie. Oni najwyraźniej nie władali językiem wspólnym. Aurea ciężko westchnęła. Nic nie rozumiała, a oni jakoś tak dziwnie się zachowywali, jakby próbowali ustalić, kto ostatecznie złoży ją w ofierze jakiemuś kociemu bóstwu, w co oczywiście nie wierzyła, chyba. Czekała więc na rozwój wydarzeń z narastającym uczuciem dyskomfortu spowodowanego niezręczną ciszą. Spojrzała gdzieś w bok, pogmerała palcami u stóp w delikatnie zapiaszczonym podłożu i pogładziła Belluma, bo rozburzonej grzywie.

- Uch? – spytała blondyna, gdy ktoś w końcu przemówił. Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów mężczyzny, gdy przeanalizowała każde jego słowo. – Ach, mi również – odpowiedziała.
- "Luke, czyli ten, co mówi, Fon ten wielki i Ibis z ciekawą fryzurą" – powtórzyła w myślach, po czym zaczęła rozważać, że stopnie takie jak „sierżant”, „plutonowy” nieszczególnie pasują jej do w pewnym sensie dzikiego ludu wyspy.

Przynajmniej zawsze miała takie wyobrażenia, że jak coś jest spoza kontynentu to pewnie niecywilizowane.
Węgielek tymczasem zainteresowany wiadrem, trzymanym przez Fona uznał, że dobrym pomysłem będzie zbadanie dziwnego przedmiotu poprzez wskoczenie do niego. Czarny futrzak zrobił piękny sus, może tylko trochę koślawy i wylądował w środku z lekko poobijaną tylną nogą. Fellarianka widząc to, cicho zachichotała. Ten maluch to istny psotnik. Czasami było to trochę uciążliwe, ale zwykle raczej wywoływało uśmiech.

- Proszę? — spytała fellarianka, nie rozumiejąc, o co chodzi z tym problemem. — "Zrobiłam coś nie tak? Chwila, problem po ich stronie więc… oni zrobili coś nie tak?" – zaczęła rozważać, nim w końcu się domyśliła o co chodziło. – Ahh – mruknęła zadowolona ze swojej dedukcji, akurat w momencie, gdy Luke wspominał, że nie są tutejsi, co już nie było tak radosne, choć z drugiej strony... – Pluć z wami? - Aurea aż podrapała się po głowie. – Oh, pójść z wami... - powiedziała pod nosem, rozważając, czy to dobry pomysł.

Wprawdzie chciała pójść z nimi, wyglądali na godnych zaufania, a pozostanie w tym miejscu, raczej nie należało do najlepszych pomysłów, zważywszy na te krwiożercze rośliny wokół. Kto wie, co jeszcze mogą skrywać zarośla. Na dodatek w tej wiosce mówili normalnie, jeśli dobrze zrozumiała po odjęciu tej całej gestykulacji, która odwracała jej uwagę od konkretnych słów. Tylko czy ci przyjaciele byli na pewno tacy mili jak ich przedstawiali? Aurea spojrzała na Belluma, który akurat czyścił sobie przednią łapę.

- No...Dobrze – podjęła decyzję, zawsze miała lwa, gdyby coś poszło nie tak, a niemal zawsze tak było.

Ciemnoskóra wsiadła na grzbiet swojego dużego kocurka, szykując się już do drogi. Dowiedziała się również że kotołaki są badaczami i też z kontynentu, jeśli dobrze zrozumiała. Miała trochę pytań, ale już wystarczająco ciężko było ich zrozumieć przez ten akcent, ciekawe czy oni też mieli taki problem z nią, a może większy? Przez to wszystko prawie zapomniała o Węgielku, który zwinął się w kłębek na dnie wiadra.

- Co badacie? – spytała mimo wszystko, bardzo ją to ciekawiło, a powinni te dwa słowa zrozumieć. W międzyczasie wyciągnęła jeszcze malucha, uśmiechając się do zmiennokształtnych trochę przepraszająco i położyła kociaka tuż obok siebie na grzbiet skrzydlatego.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Wyglądało na to, że uda się osiągnąć porozumienie i nikt nikogo jeszcze atakować nie będzie. Ani wielki lew, ani alarańska kobieta. Ani kotołaki. Te zdecydowanie nie wyglądały na chętne do bitki - patrzyły na Aureę ciekawsko, ale najchętniej z dystansu, jak zainteresowane, a jednak płochliwe zwierzęta. Ich słowa, kiedy mówili między sobą w swoim języku, klecone były naprędce i nawet z pewnym zniecierpliwieniem, ale ton, którym Luke zwracał się do niej, był jak najbardziej uprzejmy, lekko natomiast niepewny i do tego dosyć pytający. Poniekąd winę można by zwalać na sam brak swobody w posługiwaniu się Wspólnym, ale może to sama nieznajoma tak onieśmieliła gadatliwego zazwyczaj karakala i zacinał się, chcąc wypaść przed nią jak najlepiej. Ostatecznie liczyło się jednak to, że dali radę się sobie przedstawić, a Aurea ruszyła za nimi wraz ze swoim skrzydlatym towarzyszem i tym towarzyszem nieco mniejszym. Fon nawet był gotowy nieść go ostrożnie w wiaderku przez cały czas, ale skoro opiekunka zgłosiła się po niego, chętnie kociaka przekazał, uśmiechając się porozumiewawczo. On najsłabiej rozumiał słowa brunetki, ale miał ją za przyjemną osobę - oczywiście nic to dziwnego, że dbała o swoich i nie znaczyło to jeszcze, że można jej było bezkrytycznie zaufać, ale zdaniem szarosierstnego do wioski zabrać ją należało. Może przedstawiciele bliższych jej ras dobrze ją ocenią i pomogą wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi. On zaś cicho doceniał troskę o małego Węgielka i pozwolił sobie nawet raz jeszcze zerknąć w jego stronę.
        Tak się też złożyło, że tym razem nie torował już drogi i gdy napełnili wiaderka to Luke i Ibis wystrzelili naprzód, by mimo wszystko nie iść zbyt blisko Belluma, skoro musieli odwrócić się do niego plecami. Może też spieszyli się z podekscytowania i chcieli jak najszybciej przyprowadzić swoją ludzką ‘zdobycz’, skoro już udało im się z nią zawrzeć domyślny pakt o nieagresji.
        Fon znalazł się więc najbliżej lwiego wierzchowca i jego pani, ale że nie mógł odpowiadać na jej pytania, pozostała dwójka kotowatych żołnierzy została w pobliżu, zamiast zniknąć w gęstwinie zielonych patyków.
        - Bhadamy emm… chały konthynent - odpowiedział Luke, po niemej konsultacji z Ibisem. Oni akurat służyli bardziej za wsparcie i tragarzy, chociaż też mieli swoje zainteresowania i obowiązki bardziej naukowe. Ich notatki z obserwacji napotykanych kultur, opisy otoczenia i wreszcie to co przynosili do obozu, mogło się przydać i służyć za mniej lub bardziej cenne źródło informacji. Ewentualnie kazano im gotować czy zamiatać klepisko.
        Byli jednak przygotowani na tyle, by wiedzieć, że ich ekspedycja nie miała jasnych ograniczeń jeżeli chodzi o zasób wiedzy z jakim mieli powrócić. To co przydarzyło im się ostatnim razem i fakt, że od razu po spotkaniu z wampirem i magami nie wycofali się i nie uciekli z powrotem do Sunbirii znaczyło, że mogą badać zarówno miasteczka nadmorskie, języki i rasy, jak i krwiopijstwo, teleportowanie się i szaleństwo w czystej fizycznej postaci. Czyli… cały kontynent. Przyjemne, bezpieczne i absolutnie niezaskakujące miejsce pełne świrów, drapieżnych roślin, arystokratów i zabłąkanych niewiast. Idealnie!
        - Rhóżni od nas umieć rzeczy… rhóżne. Fhlorę, fhaunę, bhudownic…thwo. Och i mhagię! - Karakal gestykulował wyraźnie, a teraz wbrew wszelkiemu rozsądkowi odwrócił się ku dziewczynie i szedł tyłem zataczając łapami okrąg. Aż nie wpadł na Ibisa.
        Fon pokręcił głową i gestem pokazał nieznajomej aby szła dalej i się nie przejmowała. Byli blisko celu.

        Niedługo też doszli do obiecanej wioski - nie tak prymitywnej w kulturze jak mogła spodziewać się Aurea, ale za to zbudowanej prosto i bez przepychu podmiejskich, kontynentalnych siedzib. Domy z drewna, łodyg i gigantycznych liści, nie zawsze miały ściany, ze względu na klimat, a wodę trzymano w wielkich, porośniętych zielonym nalotem stągwiach. Ciemnoskórzy ludzie w podartych ubraniach zza morza lub bardziej tradycyjnych przyodziewkach z tutejszych włókien roślinnych zajęci swoimi sprawami, na samą Aureę mogliby nawet nie zwrócić uwagi. Ale wjechała na lwie.
        Tyle tylko, że nie była sama. Miała eskortę i uspokajające gesty kociego towarzystwa podziałały na tubylców, najwidoczniej wcale nie skorych do paniki, bo po odsunięciu dziatwy od skrzydlatego drapieżcy, dalej przyglądali mu się w gotowości, ale już spokojnie. Ktoś tylko pofatygował się po pozostałą trójkę karakali.

        - Co do…!? - Zaradi stanął jak w miejscu gdy tylko przyciągnięty nowiną podniósł oczy znad swojego noża, z którym najwyraźniej coś wcześniej robił. Spojrzał na lwa w pełnym niezrozumieniu i pogardzie dla sytuacji, kiedy Luke na szybko zaczął tłumaczyć co i dlaczego właśnie przyprowadzili Mansunowi i Kanhumie.
        Ludzie skupili się dookoła w półokręgu, ale po chwili szeptania, mówienia i gestykulacji, sytuacja stała się w miarę jasna - Mansun wystąpił naprzód wraz ze starszym z wioski, by powitać Aureę i nadstawić karku, a Kanhuma przetłumaczył tutejszym relację sierżanta - że dziewczyna najpewniej zgubiła się na ich wyspie i szuka pomocy. Lecz to czy ją otrzyma tylko poniekąd zależało od samych kotołaków.
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Aurea »

Aurea cała się rozpromieniła. Skoro badali cały kontynent, byli podróżnikami, musieli widzieć tyle niesamowitych rzeczy. Na pewno mają dużo do opowiedzenia tylko… Szkoda, że nie mówią nieco lepiej we wspólnym. Sens zdań wypowiadanych przez Luke’a docierał do fellarianki dopiero po chwili, gdy pokojarzyła co dokładnie miał na myśli.

- Magię? A umiecie nią władać? – mimo problemów komunikacyjnych wciąż zadawała pytanie, ciekawość w tej sytuacji zdecydowanie brała górę. Na dodatek kotołaki również chętnie o tym mówiły, biorąc pod uwagę, że blondyn z tego wszystkie zaczął iść tyłem i w efekcie wpadł na swojego kolegę. Naturianka skwitowała to lekkim uśmiechem, nie był drwiący, po prostu rzadko kiedy ktoś poświęcał jej aż tyle uwagi, że dochodziło do „wypadków”, a to było mimo wszystko całkiem miłe.

Dość szybko dotarli do wcześniej wspomnianej wioski. Nie wyglądała aż tak prymitywnie, ale na pewno całkiem inaczej niż ta, z której pochodziła Aurea. Domy tutaj kojarzyły się dziewczynie bardziej z czymś w rodzaju altanek, nawet prawie sami ciemnoskórzy mieszkańcy byli czymś egzotycznym. Naturianka spojrzała na swoje ręce, porównując odcień swojej cery do ich. Teraz wyglądała naprawdę blado w porównaniu z nimi, a zawsze było na odwrót. Przez dłuższą chwilę nawet nie mogła nic powiedzieć, a nawet nie zwróciła większej uwagi na ich ubiór.
Po chwili zaskoczyła ją również reakcja tych ludzi na Belluma, byli ostrożni, ale nie panikowali jak w tamtej wiosce. Być może już mieli do czynienia z lwami albo podobnymi zwierzętami. Po chwili zobaczyła również kolejne kotołaki. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie i nawet z szacunku postanowiła wstać i się porządnie przywitać. Na szczęście udało jej się wstać bez szwanku, tylko Węgielek zirytowany jej poruszeniem postanowił również zeskoczyć z grzbietu Belluma i zbadać nową okolicę. Chętnie podchodził do obcych i nawet dawał się głaskać. Uskrzydlony futrzak stał natomiast bardzo spokojnie. W pewnym momencie nawet wygiął grzbiet, ziewając przeciągle i rozkładając swoje białe skrzydła w pełni okazałości. Jakkolwiek majestatycznie to nie wyglądało, to wielki kocur równie dobrze zaprezentował swoje wielkie zębiska, co znacznie zwiększyło niepokój.

- Dzień dobry – powiedziała fellarianka, uśmiechając się do zmiennokształtnego o rudawym futerku oraz ciemnoskórego mężczyzny obok – Nazywam się Aurea – dla pewności wskazała na siebie. Nie była pewna czy stojące przed nią osoby to dokładnie te, które miały bezproblemowo mówić we wspólnym – To Bellum, jest oswojony – dodała.

Gdy już było jasne, że ją zrozumie, postanowiła spróbować dowiedzieć się, dokąd właściwie trafiła i jak daleko od domu. Choć już teraz miała przeczucie, że bardzo daleko.

- Wiecie może, jak daleko stąd są Szczyty Fellarionu? Przeniósł mnie tutaj portal…

W czasie gdy brunetka próbowała zasięgnąć informacji, Węgielek korzystając z zamieszania, wkradł się do czyjegoś domu i znalazłszy coś w rodzaju poduszki, choć wyglądało na niego bardziej ozdobne, natychmiast na to wskoczył. Zaczął ugniatać pazurami, a nawet nieco się tym bawić. Nagle jego uwagę przyciągnęła latająca pod sufitem mucha, którą postanowił upolować. Był jedynie kociakiem, więc jego ruchy nie był zbyt pełne gracje. Wręcz przewrócił kilka wazonów stojących przy wyjściu. Niestety roztrzaskały się na drobne kawałeczki, a przerażony hałasem Węgielek wybiegł z domostwa, o mały włos nie przewracając kilkoro ludzi, którym przemknął pod nogami.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Czy umieli władać magią? Nie była to informacja zastrzeżona, bo przecież wiele osób umiało wyczytać to z aury, Luke więc i tym razem nie miał oporów by odpowiedzieć, choć jako wojownik dziwnie czuł się zdradzając umiejętności swojego oddziału. Bardzo możliwe jednak, że Aurea potrafiła sama się tego dowiedzieć, a teraz pytała albo żeby zagadać (co byłoby wspaniałe) albo by wiedzieć czego spodziewać się po tych, których jeszcze nie poznała.
        - Mhy - wskazał po kolei siebie i kompanów - nhiezbhyt. Ahe przhełożheni thak. Mansun, Kanhuma i Zaradi. Shą bhardzo wprhawni!
        - Na pewno powinieneś tyle mówić? - szepnął plutonowy na boku.
        - A czemu nie? Aury, aury Ibis! I swoją drogą… jaka jest jej?
        Korzystając z chwili, niski karakal namyślił się i powiedział.
        - Dziwna… bardzo intensywna. Wiesz… tyle dźwięków, że nie potrafię ich odróżnić, ale… ona zna się na magii. - Zerknął na nią dyskretnie. - Ale przy tym jej poświata jest szafirowa, czyli musi mieć dobry charakter. Nie sądzę żebyśmy popełnili błąd zabierając ją do kapitana.
        Ukontentowany Luke następnym razem na dziewczynę patrzył już z cichym podziwem, bo choć nie wiedział konkretnie jakiej magii potrafi używać to imponowała mu tym. Mógłby się jeszcze bać, ale jeżeli Ibis uważał coś za niegroźne to on już nie mógł zmusić się wobec tego na jakąkolwiek nieufność. Korzystał więc. Ale nie zdradzał się z tym, że czytali sobie trochę w jej prywatnej emanacji.

        W wiosce obca powitana została nawet ciepło - skoro ostatnio klan przyjął pod swoje daszki sześć wyrośniętych kotów to jedna, ludzko wyglądająca dziewczyna nie powinna stanowić problemu. Nawet jeżeli przyprowadziła ze sobą wielkiego, skrzydlatego lwa, który na tę chwilę młodzieży i dzieciom zdawał się o wiele bardziej fascynujący niż sama Aurea, która choć nie tak ciemnoskóra, nie różniła się od nich za bardzo. Nawet nie miała futerka!
        Węgielek za to miał i skoro nikt nie miał odwagi podejść do grzywiastej bestii, uwaga dziatwy skupiła się na kociaku. Głaskały go i próbowały bawić się z nim patykiem, ale uważały na niego niczym na gościa - ostatecznie nie był ich i kto wie jakie moce posiadał. Patrzyły też gdzie pójdzie, bo w końcu jak każdy kot miał na pewno własny pomysł na siebie - tak dobry, że w końcu zniknął im z oczu.

        Tymczasem oczy Mansuna, Zaradiego i Kanhumy oraz starszych z wioski oceniały i obserwowały nowoprzybyłą. Postawny ciemnoskóry mężczyzna z opaską na czole i barwnymi piórami we włosach wystąpił przed rudego kotołaka i skinął głową na powitanie.
        - Hherezi Tu’u. Miło gościć cię nieznajoma na ziemi nasza. Jeżeli nie masz zamiarów wrogich przyjmiemy ciebie w gościnę, tak jak przyjaciół naszych Sunba…ryjczyków. - Zaciął się lekko. - Takie zasady nasza. Proszę jedynie pilnować kota wielkiego, by nikogo nie ataknął ani nie przetrzebiał świń.
        Następne zaś jej pytanie wprawiło go w widoczną konsternację. Słuchający mieszkańcy popatrzyli po sobie.
        - Szczyty?… Wszelkie szczyty na kontynencie stać od nas daleko. Lecz o jakim portalu to mówisz?… Brzmi jakoś… - łapa położona przyjaźnie na jego ramieniu uciszyła go i przestał marszczyć brwi. Odwrócił głowę w stronę Mansuna, który rozpromieniwszy się zaczął uśmiechać się szeroko.
        - Alheż thak! Panie Hherezi mhy znhamy Szczythy Fhellarionu! Cóż zha przyphadek! - Podszedł dziarsko w stronę dziewczyny i wyciągnął ręce, by chwycić jej dłoń, jak to kontynentalni alarianie jego zdaniem mieli w zwyczaju. - Czhy thy tesz Aureo spothkałaś Pana Whinorośl?
        Zaradi na te słowa przewrócił oczami. Nieco niższy on Mansuna karakal o imponującej blond grzywce jako jedyny patrzył na gościa mało przychylnie, spodziewając się jakichś kłopotów. A teraz przemówił w najbardziej typowym Wspólnym jaki tutaj mogła usłyszeć.
        - Szczerze w to wątpię. A przynajmniej taką mam nadzieję. - Postąpił parę kroków i zrównał się z pobratymcem. Zmrużył błękitne ślepia. - Jaki portal cię przeniósł? Pochodzisz z tych gór?
        I właśnie kiedy kończył swoje twarde pytania, rozległ się huk rozbijanych naczyń, kilka krzyków i ogólne zamieszanie przy jednym z namiotów. Czarny kociak mignął jak strzała między nogami tubylców.
        - Nieźle się zaczyna - prychnął cicho Zaradi. Ni to do siebie ni to do Aurei.
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Aurea »

Naturianka nie chcąc być niegrzeczną zsiadła ze skrzydlatego wierzchowca i podeszła do ciemnoskórego. Bellum korzystając z okazji, przycupnął sobie obok i zaczął intensywnie lizać przednią łapę.

- Aurea… Mnie również miło tu gościć – z miłym uśmiechem uścisnęła dłoń mężczyzny na powitanie. Miała nadzieję, że nie będzie zbyt wiele okazji, gdy będzie musiała się do niego zwracać po imieniu. To brzmiało jak coś łatwego do przekręcenia, a nie chciała nikogo obrazić, nawet jeśli Hherezi sprawiał wrażenie przyjaznego, to fellarianka wolała uniknąć takiej sytuacji – To Bellum, mój lew. Jest bardzo grzeczny – zapewniła i rozczochrała swojemu zwierzakowi grzywę, na co ten zamruczał przyjemnie i otarł się o jej nogi.

Mina jej jednak zrzedła, słysząc odpowiedź na swoje pytanie. Momentami jeszcze się łudziła, że wcale nie wylądowała tak daleko, może jest nawet bliżej niż myśli, ale niestety intuicja miała słuszność. Nim jednak zdążyła posmutnieć jeden z tych egzotycznie wyglądających kotołaków, nienależący do wcześniej spotkanej grupy, dał jej iskierkę nadziei. Uśmiechnęła się do niego, licząc, że jej jakoś pomoże, choćby dając wskazówki, w którą stronę się udać. Oczywiście jemu również uścisnęła mu dłoń, czy też raczej łapę, ale jego pytanie zbiło ją z tropu.

- Pana… Winorośl? – spytała. Brzmiało to dla niej na tyle absurdalnie, że przez moment podawała w wątpliwość trzeźwość zmiennokształtnego – Nie, przykro mi – odparła skonsternowana, po czym przeniosła wzrok na blondyna stojącego obok Mansuna – Szczerze mówiąc to… Byłam w karczmie z moim przyjacielem – podkreśliła, jakby z lekką dumą, choć po chwili pożałowała. W jej głowie brzmiało to lepiej, jakoś mniej żałośnie, choć mogło się jej równie dobrze wydawać. Zawsze miała skłonności do wyolbrzymiania lub nadinterpretowania niektórych spraw - … I coś się stało — kontynuowała — Nie jestem pewna co, może jakiś pożar, było dużo dymu… I obudziłam się na plaż…

Nie skończyła mówić, bo usłyszała harmider gdzieś niedaleko. Odruchowo spojrzała na Belluma, ale lew tylko grzecznie sobie stał, za to Węgielek najwyraźniej gdzieś zniknął, prawdopodobnie to właśnie on narozrabiał. Wzniosła oczy ku niebiosom i westchnęła. Po chwili czarna kula futra z impetem wskoczyła na skrzydlatego futrzaka. Wierzchowiec fellarianki uznał to za zabawę i przewrócił się na grzbiet, delikatnie trącając łapą kociaka, który próbował się schować w jego bujnej grzywie albo chociaż pod piórami.

- Najmocniej przepraszam! – krzyknęła i od razu ruszyła biegiem w stronę namiotu, w którym jej podopieczny narobił bałagan. Sprawnie przemknęła tuż obok Hhereziego oraz Zaradiego, błagała tylko w duchu, aby jej przeklęte nogi nagle nie odmówiły posłuszeństwa po tym szaleństwie.

Gdy dotarła do miejsca kociej zbrodni, od razu zauważyła porozbijane naczynia, i wywalone na ziemie jedzenie. Wyglądało to, co najmniej jakby to była robota Belluma, a nie młodego kociaka. Na dodatek stała tu wystraszona kobieta, najwyraźniej zupełnie zaskoczona takim obrotem spraw. Wciąż trzymała w dłoni jakiś wazon, który prawdopodobnie uratowała przed roztrzaskaniem.

- Przepraszam, przepraszam – powiedziała, wbijając wzrok w podłogę i od razu pomagając jej posprzątać tę katastrofę.

Było jej naprawdę głupio z powodu tej sytuacji. Na dodatek jeszcze teraz zauważyła, że jej szkarłatnych znamion prawie nie widać, za to błękitne są niebywale wyraźne. To był dobry znak, ale dziewczyna ciężko westchnęła. Trafiła do dobrych ludzi i już sprawia kłopoty.
Awatar użytkownika
Nanwe
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 103
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nanwe »

Nanwe, tuż po przebudzeniu, ziewnął przeciągle, szeroko otwierając pyszczek, jednocześnie próbując się przeciągnąć. Od razu jednak okazało się że nie ma na to wiele miejsca, gdyż zarówno z dołu jak i z góry czuł przyciśnięte do niego, ciepłe łuski Vandro. Jednocześnie smoczek poczuł, w gardle silny powiew dziwacznie pachnącego, słonego wiatru. Do jego uszu dotarł jednostajny, dobrze już mu znany odgłos pracujących skrzydeł, połączony ze stałym i niekończącym się gwizdem wiatru. Nanwe powoli, bez otwierania oczu, wyszukał łapkami miejsca, których mógł się mocno złapać, podczas gdy ogon owinął ciasno wokół łapy Vandro. Dopiero wtedy odważył się na to, by otworzyć ślepia.
Smoczek poczuł, jak coś w jego środku zaczyna przemieszczać się w dół, skręcając się nieprzyjemnie. Gdy tylko spojrzał w dół, natychmiast zobaczył jak bardzo są wysoko. Daleko, daleko pod nimi widział Wody Końca Świata, które w niezbyt zapraszający sposób miotały się na wszystkie strony. Wiedział że były daleko, pamiętał bowiem jeszcze jak wysoko wznieśli się wczoraj, a fale na Wodach wyglądały wtedy podobnie. Instynktownie zacisnął uścisk ogona na łapie opiekuna, znów mając nagłą obawę o to, że w każdym momencie może się wyślizgnąć. Próbował się uspokoić, mówiąc sobie w myślach że przecież nic się nie dzieje, a Vandro bardzo dobrze go trzyma. Przecież latali tak już wcześniej i nic się jeszcze nie stało. Mimo tego za każdym razem gdy tylko patrzył w dół, miał wrażenie że zaraz coś pójdzie nie tak i zacznie spadać.
Uwagę smoczka odciągnął dopiero kształt w oddali, mieniący się w świetle porannego Oka niezliczonymi odcieniami zieleni. I choć ten też znajdował się bardzo, ale to bardzo nisko, widok ten podobał się Nanwemu o wiele bardziej niż niekończące się, wciąż szalejące Wody Końca Świata. Vandro mówił mu wcześniej że będą lądować wkrótce po tym jak znajdą wyspy. Wytłumaczył mi też czym one właściwie są, dzięki czemu teraz Nanwe był w stanie poznać że zbliżali się już do celu podróży. Smoczek nawiązał połączenie z Vandro, po czym przekazał mu obraz zielonych wysp w oddali. Zaakcentował to pytaniem, oraz dodał niedawne wspomnienie, w którym Vandro lądował obok niego. Po chwili poczuł wracające łączem potwierdzenie, naznaczone trochę odczuwalnym zmęczeniem ale i pewnego rodzaju radością, której źródła Nanwe nie dostrzegał. Próbował wypytać Vandro o coś więcej, jednak ten przekazał mu tylko więcej tego samego uczucia, z niewielkim dodatkiem obrazu wysp z bliska. Był on co prawda troszkę niewyraźny, ale i tak robił na nim wrażenie.
Zaczęli znacznie obniżać lot, w miarę jak wyspy się do nich zbliżały. Nanwe jednak na samym początku tego manewru całkiem zamknął ślepia i pochwycił Vandro z całej siły. Wrażenie że coś w środku jego brzucha właśnie przewraca się na drugą stronę i tak było bardzo silne, pomimo tego że wcale już nawet nie patrzył. Vandro mówił mu wcześniej, że to mu przejdzie z czasem, jak już zacznie się przyzwyczajać. Czego Vandro nie wiedział, po wszystkich czterech lotach, na które go wziął, Nanwemu wcale się nie poprawiało. Zdaniem smoczka był to wystarczający dowód na to że powinien łapkami znajdować się na ziemi. Jeśli jego brzuch z czymś się nie zgadzał, to zawsze miał ku temu powód, a z nim Nanwe kłócić się nie zamierzał.
Dłuższą chwilę później, spędzoną głównie na ściskaniu łap Vandro i przypominaniu o tym że ostatnio nic złego się nie stało, Nanwe poczuł dość silne wstrząśnięcie. Kiedy już otworzył ślepia, zobaczył przed sobą, a przede wszystkim pod sobą, piasek. Całą masę piasku, który leżał sobie tak bez wyraźnego celu. Smoczkowi jednak to wystarczyło by natychmiast puścić swojego opiekuna i zeskoczyć na dół. Piasek rozbryznął mu się spod łap, wzniecając w powietrze małą chmurę pyłu, która uniosła się mu do łebka. Nanwe kichnął, czując jak piasek wpada mu do nosa, ale teraz mu to nie przeszkadzało. Zanurkował do najbliższej hałdy piachu i kilkoma ruchami zagrzebał się w nim częściowo, szczęśliwy że wreszcie nic pod nim się nie porusza.
Dopiero wtedy smoczek zwrócił więcej uwagi na to gdzie się znajduje. Piasek z jednej strony graniczył z leniwie odbijającymi się o niego Wodami Końca Świata, a z drugiej natomiast z gęstwiną różnego rodzaju drzew, których wyglądu Nanwe za bardzo nie rozpoznawał. Wydawało mu się że jeszcze takich nie widział, co tylko potwierdzały zapachy stamtąd pochodzące. Powietrze było ciepłe, pomimo iż wilgotne i zdawało się też dość ciężkie. Smoczkowi jednak temperatura tutaj bardzo odpowiadała. Chętnie mógłby wylegiwać się tu w piasku godzinami, grzejąc się w ciepłych promieniach Oka. Vandro chyba miał taki sam pomysł, bo złożywszy skrzydła, ułożył się w piasku obok niego, z oczami wpatrzonymi w gęstwinę. Nanwe poczuł, jak jego opiekun kładzie na nim czubek ogona, tak jak to zwykle robił kiedy chciał z nim porozmawiać.
- Podoba ci się tutaj? - zapytał Vandro mrukliwie, jakby ciszej niż zazwyczaj. - Jest tutaj jedno miejsce w które chcę cię zabrać. Myślę że też przypadnie ci do gustu.
Nanwe potwierdził, pokazując mu swoje zadowolenie z tego że juź wylądowali, a także przyjemny dotyk piasku na łuskach. Zaraz też dodał swoje zaciekawienie, barwiąc myśl odrobiną zniecierpliwienia. Wiedział że Vandro doskonale go rozumie, więc nie przejmował się tym by dodawać coś więcej. Same uczucia zazwyczaj im wystarczały.
- Na dzisiaj już wystarczy podróżowania. - powiedział Vandro, rozpościerając szeroko skrzydła i kładąc je po bokach. Jednocześnie przez ich połączenie przekazał mu łagodny wyraz zmęczenia, które zbierało się w nim od kiedy wylecieli wczoraj jeszcze długo przed świtem. W myśli wydawało się być łagodne, ale Nanwe wiedział że jest dużo silniejsze. Znał Vandro na tyle dobrze by wiedzieć że nie lubi latać dłużej niż pół dnia. Dlatego też rozumiał, że chciał on odpocząć. W końcu, on akurat nie przespał większej części lotu.
Nanwe postanowił pokazać opiekunowi, że on nie jest wcale zmęczony, a następnie przekazać obraz tych bujnych drzew przed nimi, ich ciekawych zapachów które już stąd odczuwał i jak najlepiej wyrazić swoje zainteresowanie.
- Zaczekaj... na mnie. - powiedział Vandro, ziewając lekko. - zdrzemnę się chwilę i możemy iść pozwiedzać.
Smoczek westchnął cicho, wciągając w nozdrza zapachy puszczy, zmieszane z słonym wiatrem znad Wód Końca Świata. Wyglądało na to że będzie musiał zaczekać. No trudno... Przynajmniej piasek był taki milutki, Oko grzało przyjemnie w łuski, a szum Wód był całkiem kojący, nawet pomimo tego jakie były niebezpieczne. Na pewno nikt im przecież nie będzie przeszkadzać, jeśli oboje się zdrzemną...
Niedługo po tym jak się położyli, Nanwe usłyszał chrapanie Vandro. On sam próbował jeszcze się przespać, chociaż nie szło mu to zbyt dobrze. Zdążył się już wyspać w podróży i teraz nawet idealna do snu pogoda nie była w stanie go uśpić. Smoczek uznał że raczej już nie zaśnie, postanowił więc że po prostu poczeka aż Vandro się obudzi. Żeby umilić sobie czas zaczął grzebać łapkami w piasku, patrząc jak ten przesypuje mu się między pazurami. Potem, kiedy to już mu się znudziło, zaczął chodzić sobie przy granicy Wody Końca Świata, przyglądając jej się z uwagą, obserwując jak przewraca się na piasek. Było to dla niego niezwykle intrygujące, nie bardzo rozumiał bowiem dlaczego Wody tak robią. Kiedy widział je ostatnio, były bardzo spokojne, prawie że nieruchome. Moźe to były inne Wody? Ale czy to by nie znaczyło że świat może mieć wiele końców? Jak to właściwie miałoby wyglądać?.
Rozmyślania Nanwego przerwało znajome burczenie, które przypomniało mu o tym że od samego wylotu zupełnie nic nie jadł. To nie było zbyt dobre, gdyż Vandro wielokrotnie mówił mu, że powinien jeść regularnie żeby być zdrowym, a nie czekać aż brzuch zacznie się o coś upominać. Teraz jednak było już na to trochę późno i trzeba było coś z tym zrobić. Nanwe uniósł się z piasku i poczłapał w stronę opiekuna. Ten jednak wciąż spał, chrapiąc cicho, odpoczywając po długiej podróży. Nanwemu zrobiło się trochę dziwnie szkoda go budzić teraz, zaraz po tym jak udało mu się zasnąć. Przecież potrafił sam o siebie zadbać! Zanim jeszcze znalazła go Ignea, spotkał się z Sillis, czy też poznał Vandro, sam przecież znajdował dla siebie jedzenie. Teraz przecież też mógł! Wystarczyło tylko poszukać jakiegoś strumyka, a tam już na pewno coś sobie znajdzie. Tylko że na plaży strumyka raczej nie znajdzie, w Wodach Końca Świata też na pewno nie. Jedyną opcją pozostawały dziwne drzewa, pośród których mogło kryć się coś do jedzenia. Nie bardzo podobało mu się że musiał zostawić Vandro samego, ale z drugiej strony bardziej nie podobałoby mu się gdyby miał go obudzić. Wystarczy że szybko sobie coś zje i będzie mógł wracać. Nic się przecież w końcu nie stanie.
Nanwe postawił pierwsze kilka kroków wgłąb drzew, nim niesamowite i dziwne zapachy oraz dźwięki całkowicie go otoczyły. Gałęzie i poszycie trzeszczały mu pod łapkami, kiedy z ciekawością zagłębiał się coraz bardziej w gąszcz. Krzaki i chaszcze zasłaniały mu widok na każdym kroku, czasem próbując nawet go pochwycić i zatrzymać. Wokół niego mieniły się różne kolory, części których nie spodziewał się tu nawet zobaczyć. Kolorowe ptaki sprzeczały mu nad głową, a niektóre zrywały się do lotu. Nanwe przez chwilę próbował za nimi nawoływać, ale żaden nie odpowiadał na jego skrzeknięcia. Udało mu się nawet dostrzec jakieś dziwne, czerwono-czarne stworzenie, które na sam jego widok czmychnęło pomiędzy liśćmi. Jedynym, czego Nanwe nie potrafił tutaj znaleźć, był strumień z rybami.
Nanwe kluczył już pomiędzy drzewami to tu, to tam od dłuższego czasu i wciąż nie mógł znaleźć żadnego strumienia. Zaczynało go to powoli irytować i powoli doszedł do wniosku że powinien już wracać do Vandro. Kiedy tylko się obudzi, to na pewno pomoże mu znaleźć coś dobrego. Nanwe obrócił się już nawet dookoła i zaczął iść przed siebie, nim zorientował się że zupełnie nie pamięta drogi, którą właśnie szedł. Chaszcze były tu tak samo gęste jak wcześniej, jeśli nie gęściejsze i nigdzie nie było widać ścieżki ugotowanej wcześniej przez małego smoka. Nanwe zaczął trochę się martwić, ale przypomniał sobie że może po prostu podążyć za swoim zapachem. Ten sposób zdawał się działać przez chwilę, dopóki nie okazało się że w pewnym momencie zupełnie zgubił trop i jedyny ślad który umiał wywęszyć był ten z którego przyszedł przed chwilą, a i ten po chwili się urywał. Nanwe zaczął martwić się coraz bardziej, obawiając się co będzie, gdy Vandro obudzi się i zobaczy że jego tam nie ma. Na pewno będzie się martwić! Nanwe musiał go znaleźć i to jak najszybciej!
W pewnym momencie, gdy smoczek szybkim tempem przedzierał się przez gąszcz dotarł do niego zapach, który przebijał się ponad inne, a na dodatek był mu już trochę znany. Jego brzuch również się na nim poznał, dając o tym głośno do zrozumienia. Nanwe właśnie poczuł rybę. I to nie byle jaką, bo pieczoną! Tylko że... To nie mógł być Vandro. On nie wiedział że jest głodny, a poza tym pewnie jeszcze spał. Z drugiej jednak strony, tam była ryba, a Nanwe już od jakiegoś czasu szukał czegoś do jedzenia. I jakby się nad tym chwilę zastanowić, co Nanwe całkiem ochoczo zrobił, ryba sama się nie upiekła. A to znaczyło że ktoś musiał ją złapać. A jeśliby tego kogoś ładnie zapytać, to na pewno pokaże mu gdzie szukać Wód Końca Świata i piasku zaraz obok. Jeśli się pospieszy, to może nawet jeszcze zdąży zanim Vandro się obudzi!
Nanwe udał się w kierunku, z którego napływał zapach pieczonej ryby. Po samej woni był niemal w stanie zgadnąć jak taki przysmak będzie smakować i już prawie nie mógł się doczekać. W pewnym momencie zupełnie niespodziewanie gęstwina i krzaki się skończyły, a zaczął się otwarty teren. Nie było to jednak coś czego się spodziewał. Nanwe, stanąwszy w miejscu, zaczął przyglądać się i nasłuchiwać bardzo uważnie. Przed nim, zaledwie parę susów do przodu, znajdowały się trochę dziwne, drewniane, pokryte po części jakimiś dużymi liśćmi konstrukcje. Wśród nich Nanwe zobaczył całą masę dwunogów, z których każdy robił zupełnie co innego. Słyszał też całą masę różnych głosów, odgłosów i dźwięków, z których jedynie część rozpoznawał. W pewnym momencie pojawiły się też jakieś trzaski i okrzyki, ale te pojawiły się równie szybko co znikły. Pomimo całego tego zamieszania wydawało mu się jednak że wiedział dokąd właściwie trafił. Pamiętał jak Vandro uczył go o tym, jak wygląda wioska i jego opisy i wspomnienia całkiem dobrze pasowały do tego co tu widział.
Pamiętał też o tym, że Vandro mówił mu, że wioski za bardzo nie lubią smoków. Tak naprawdę też nigdy mu nie wytłumaczył dlaczego. Nie bardzo wiedział co smoki im kiedykolwiek zrobiły, żeby tak ich potem nie lubić. Musiał jednak jakoś wejść do środka, raz po to, żeby wreszcie coś zjeść, a dwa, żeby dowiedzieć się w którą stronę będzie mógł znaleźć Vandro.
Wtedy właśnie wpadł na doskonały pomysł. Przecież mógł ich przecież oswoić! Zwykle robił to ze zwierzętami, siadając sobie w miejscu i cierpliwie czekając, czasem mając obok siebie jakiś prezent dla nich żeby zechciały się zbliżyć. Nie widział najmniejszego powodu, dla którego taka technika mogłaby nie zadziałać i na dwunogi. Musiał tylko znaleźć coś czego chciałyby dwunogi...
Po ledwie paru minutach, Nanwe, trzymając w pyszczku kilka białych kwiatków, które znalazł rosnące na jednym z krzewów, powolnym krokiem wyszedł z gąszczu, podchodząc na odległość może dwóch susów od najbliższej konstrukcji. Wtedy zatrzymał się w miejscu, usiadł sobie wygodnie, po czym łapkami przed sobą usypał mały kopiec. Na samym końcu próbował włożyć do środka kwiaty, choć tylko jeden z nich chciał trzymać się prosto, podczas gdy reszta uparcie przechylała się na bok i to na domiar złego wszystkie w ten sam! Jak miał teraz zachęcić dwunogi do podejścia? Przecież takie pochyłe kwiatki nikomu się nie spodobają!
Niestety jednak to musiało mu wystarczyć. Vandro czekał na niego na plaży, choć może sam tego jeszcze nie wiedział i Nanwe musiał się tam jak najszybciej dostać. Już nie wspominając o tym, że w powietrzu wciąż roznosił się ten cudowny zapach pieczonej ryby.
- Ark! - zaskrzeczał Nanwe, wszem i wobec ogłaszając swoje przybycie, z nadzieją że dzięki temu ktoś szybciej zainteresuje się jego kopcem.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Serdecznego uśmiechu Mansuna ani nie chwilę nie przyćmił mniej przychylny grymas lub choćby nutka rozczarowania - czy to kiedy dowiedział się, że panienka Aurea nie zna Pana Winorośli, czy kiedy Zaradi wtrącił się w powitanie, czy kiedy rozległ się trzask i na horyzoncie pojawił się czarny kociak. Ten to w zasadzie kapitana tylko bardziej ożywił. Zarówno część sunbaryjskich żołnierzy jak i tubylców patrzyła z niedowierzającym rozczuleniem na reakcje skrzydlatego lwiska, chyba powoli zaczynając ufać słowom dziewczyny - bestia, która zachowywała się tak jak on nie mogła być niebezpieczna.
        Przynajmniej nie dla przyjaciół.

        Tak jak część patrzyła na kotowate, tak Zaradi analizował urwane wyjaśnienia nowoprzybyłej. Z jednej strony miał ochotę spojrzeć na nią kpiąco, z drugiej - już gdzieś poleciała, chyba naprawiać szkody. Dobrze, przynajmniej brała odpowiedzialność za swoich chowańców. Zaniepokoiły go jednak jej słowa. Jak często na tym szalonym kontynencie działy się tail rzeczy? Pojawianie się nadpobudliwych magów, mgieł, dymów, przenoszenie się w nieznane miejsca, utraty pamięci… niby odrobinkę ich przed tym przestrzegano, ale jak wielka naprawdę była skala tego zjawiska? Odnosił wrażenie, że Alarania wcale nie była najbezpieczniejszą Łuską. Miało to jednak swoje zalety - im większym przeciwnościom stawią czoła tym większe znaczenie zyska ich wyprawa. A kiedy wrócą do kraju już nikt nie będzie patrzeć na nich bez należnego szacunku.

        Kiedy on rozmyślał, przy naturiance przyklęknął inny kotołak i szybko, tak jak ona, zaczął podnosić łupiny porozbijanych mis. Powiedział do tubylki jakiś wyraz i uśmiechnął się przepraszająco. Być może przetłumaczył to co mówiła Aurea. Nie wchodził z nią jednak w większy kontakt nim nie pozbierali wszystkiego, choć pracował z nią niezwykle zgodnie, czy to podając jej część odłamków, czy zabierając owoce i układając je gdzie trzeba. Z postawy zdawał się ciągle korzyć przed właścicielką namiotu, pyszczek zaś miał niezwykle przyjemny i nieśmiało przenosił wzrok bladobłękitnych oczu z osób na przedmioty. Jego długie uszyska zdobiły imponujące pędzelki i ze wszystkich kotołaków charakteryzował się najciemniejszą sierścią w kolorze kasztana. Na wiele sposobów kontrastował z Zaradim, z którym rozmawiała przed chwilą - tak jak blondyn patrzył na nią ostro, tak brunet, kiedy już zerkał to ciepło i potulnie. Na koniec zaadresował jeszcze kilka słów do kobiety z wazonem i potem… chyba już nie był pewien co robić.

        Szczęściem Mansun z Hherezim podysputowali sobie w międzyczasie i byli już w zasadzie gotowi ugościć Aureę pod dachem. Dachem wielkiej chaty bez ścian - przewiewnej i jasnej, z ławami i stołkami ustawionymi na czystym klepisku. Tam - oznajmili - można będzie porozmawiać jak cywilizowani ludzie przy piciu i jedzeniu.

        Zaprosili dziewczynę, by poszła za nimi i dokonano przedstawienia - znała już przywódcę wioski teraz trzeba było wymienić z imienia kilku starszych (równie trudnych do wymówienia). Później zaś przedstawiły się trzy ważniejsze koty - na początku wesołkowaty Mansun mianujący siebie kapitanem i mówiący płynnie, choć z wyraźnym akcentem. Dalej drugi kapitan - blondyn Zaradi i porucznik Kanhuma od wspólnego sprzątania. Trzy pozostałe koty nie zasiadły w chacie, a przystanęły na zewnątrz jak znaczna część mieszkańców. Mieszkańców, którzy nawiasem mówiąc, nie wiedzieli czy lepiej uwagę skupić na przybyłej, czy może na jej zwierzakach.

☀︎ ☀︎ ☀︎


        Kiedy bardziej kompetentni rozmawiali z Aureą, Fon - największy, szary karakal - zastrzygł uchem. Wychwycił jakieś dziwne poruszenie… coś innego niż koty i cudzoziemka zaczęło przyciągać ludzi - i to na drugi skraj wioski. Zaintrygowany zerknął na chłopaków, a oni niemo wyrazili zarówno niewiedzę, bezradność jak zainteresowanie. Widząc, że nie są za bardzo potrzebni, po dłuższej chwili takiej milczącej dyskusji oddalili się ukradkiem od chaty i pobiegli zobaczyć co spędziło ludzi w inne miejsce. Wyłapywali okrzyki w tutejszym dialekcie i we wspólnym, ale niewiele im to dawało - dopiero musieli przebić się przez tłumek (lub zerknąć nad nim jak to uczulił Fon), aby zrozumieć.
        Na ziemi, przy kopcu i kwiatkach siedział mały krokodylek ze skrzydełkami.
        Jakaś tutejsza odmiana?
Awatar użytkownika
Aurea
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Wędrowiec
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Aurea »

Aurea czuła się nieco niezręcznie i głupio przez to, co narobił Węgielek. To było miłe ze strony kotołaka, że jej pomógł. Choć w pierwszym odruchu mruknęła coś, że przecież nie musi. Mimo to w dwójkę poszło im całkiem sprawnie i szybko.

- Dzięki – powiedziała fellarianka, gdy tylko skończyli. – Co jej powiedziałeś? Mam nadzieję, że się bardzo nie gniewa… -mruknęła, nieco zawstydzona sytuacją i odgarnęła nieco skołtunione kosmyki. Piach i słońce nie były dobrym połączeniem dla jej włosów. Miała ochotę wyczarować jakiś prosty grzebyk i szybko doprowadzić je do porządku, ale to na pewno nie trwałoby tak krótko. Poprawiła je więc rękami w miarę możliwości, by chociaż trochę wyglądać jak człowiek.

Następnie oboje dołączyli do reszty. Bellum nadal wariował z kociakiem, turlając się po ziemi i brudząc swoje śnieżnobiałe piórka oraz grzywę. Maluch tymczasem siedział mu na brzuchu, a w przerwach między niegroźnymi atakami próbował choć trochę wyczyścić swoje futerko z kurzu i pyłu w przeciwieństwie do skrzydlatego, który najwyraźniej odnalazł w sobie lwiątko. Fellariankę cieszył fakt, że się jakoś dogadali, ale jednocześnie przerażała wizja tego, jak bardzo jeszcze jej towarzysz zdoła się wytarzać.
Te przyziemne zmartwienia ustąpiły tym bardziej wygórowanym, bo towarzyskim. Mansun i Zharadi mieli w miarę proste do wymówienia imiona, ale słysząc, jak przedstawił się jej kotołak, który pomógł przy sprzątaniu, była pewna, że zaraz coś przekręci. Dlatego postanowiła unikać wołania go po imieniu w miarę możliwości.
Po maratonie przywitań i przedstawień zaczęła rozmawiać z kotołakami na temat drogi, jaką musiałaby przebyć, by dotrzeć do Szczytów Fellarionu. Następnie zeszło na tubylców i wioskę, a później zaczęła pytać o pochodzenie kotołaków, licząc, że opowiedzą jej coś ciekawego o swoim domu. Sama również napomknęła coś tam o swojej wiosce, ale nic szczególnego, głównie o tym, jak piękne są górskie krajobrazy. Specjalnie omijała szerokim łukiem temat swoich skrzydeł i rasy, nie zamierzała tego jakoś specjalnie ukrywać, ale nie chciała szastać tą informacją na prawo i lewo. Jeśli spytają, pewnie im powie, ale sama z siebie nie zamierzała.

- Czy istniałaby może możliwość, żebyście, albo ktoś z was mnie w tamte okolice, albo na kontynent jakoś… podprowadził? Słyszałam, że jesteście… badaczami kontynentu, więc może… - mówiła nieśmiało, wiedziała, że to bardzo duża prośba i nie chciała być zbyt nachalna. – Oczywiście nie musi to być od razu, może być za kilka dni albo więcej… To całkiem urocza okolica — dodała, aby nie poczuli się popędzani ani obrażeni, że ledwo przybyła i już chce uciekać.

Wtem gdzieś w innej części wioski, zrobiło się wyjątkowo gwarno. Fellarianka była zbyt zajęta rozmową i swoją towarzyską nieporadnością, by to wychwycić, ale Bellum wręcz przeciwnie. Bez skrupułów zostawił kociaka, który stracił nim zainteresowanie, bo jakiś losowy liść akurat drgnął na wietrze. Powolnym i dostojnym krokiem podążał w stronę hałasu, trzymał się na boku, aby nie wejść w zbierający się coraz gęstszy tłum tutejszych. Gdy tylko jego oczom ukazał się niewielki smok, przybrał przyczajoną pozycję, gotowy do ataku, ale chwilę później jakby zrezygnował z próby ataku, nie był pewien jak reagować. W końcu wyszedł przed szereg zaciekawionych ludzi i rozłożył swoje skrzydła w pełni okazałości, jakby chciał się nimi pochwalić przed przedziwnym stworzeniem. Nie był też zbyt pozytywnie nastawiony, powarkiwał na niewielkiego smoka przy każdym jego ruchu, ale jednocześnie nie wyglądał, jakby zamierzał ostatecznie zaatakować.

Po jakimś czasie znudził się skrzydlatą jaszczurką i wrócił do Aurey i Węgielka, który niemal natychmiast wskoczył na jego grzbiet. Naturianka natomiast uzyskała odpowiedź od razu. Jeden z miejscowych zaprowadził fellariankę i jej zwierzaki do miejsca, gdzie znajdował się otwarty portal. Miał go jej tylko pokazać, jednakże naturianka zbliżyła się za bardzo i została przez niego wciągnięta. Koty poleciały za nią. Nie mieli nawet szans się pożegnać, liczyła, że nowo poznani znajomi jej to wybaczą.

Ciąg dalszy: Aurea
viewtopic.php?f=15&p=95973&t=4057
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości