Szlak ZiółCzy to ON?

Szlak którym podążają druidzi do swoich mieszkań położonych wysoko w górach. Pustelnicy zbierają tu najrzadsze zioła. Ten właśnie szlak jest miejscem gdzie znaleźć można rośliny których poszukują druidzi z innych cześć świata, jednak żaden z nich nie ma odwagi wypuszczać się z wyprawą w te niebezpieczne góry.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Czy to ON?

Post autor: Funtka »

        Szła niepewna czy postąpiła aby na pewno słusznie - ale z tym większym uporem podążała za Księżniczkiem i bez zawahania stawiała pazurzaste łapy to na rozmiękłym mchu, to chłodnych skaliszczach. Musiała chociażby nieugiętą wędrówką przekonać siebie, że nie jest ostatnim idiotą i nie wystawiła się na niebezpieczeństwo tylko dlatego, że głupio jej było powiedzieć ,,nie”. Ale co miała zrobić? Żerować na biednej druidce aż łaskawie się z Chaosem przyzwyczają do nowych ciał? Za darmo jeść i kłaczyć pościele? Jedna noc, jeden poranek, a biedna gospodyni straciła zapewne połowę zapasów, cały komplet upranej bielizny, o nerwach nie wspominając! A była skłonna gościć ich jeszcze dłużej!
        Chociażby dlatego, nie należało na to pozwolić.
        Poza tym, czy nie czuła się z lekka zastraszona? Nie sprawiała co prawda już później podobnego wrażenia, ale nie wiadomo… przecież nie tylko miastowe dziewuszki potrafiły ukrywać co myślą. Może pani Flora faktycznie nie zniosłaby ich dłużej… a nawet jeśli nie udawała wylewnej, wiejskiej uprzejmości to jej szczera nadzieja na to, że znajdą Tarjuana, stawała się tym większym przekleństwem. Po tym co dla nich zrobiła, Yuumi nie mogła jej odmówić. Chociażby by zanieść węzełek dla brata marnotrawnego powinna była się z chatynki ruszyć. Tak należało. Nie mogła niestety inaczej odpracować noclegu.

        Chaos podobnych dylematów moralno-opłacalnych nie miał i jadąc na grzbiecie Funcika najzwyczajniej myślał, że ona wie co robi i robi to oczywiście dla ich wspólnej wygody (jego wygody). Zwykle prawie tak to działało. Rozglądał się więc jak na wycieczce powoli przyzwyczajając do ruchów zwinnego cielska i dotyku sierści ocierającej mu się o łydki. To było nawet zabawne…
        Wspomniał jednak miłą panią Ziołową i jej pożegnanie - pomachał jej już siedząc na towarzyszce, która zniżając łeb wielce dziękowała za gościnę. Nie mógł jednakże zobaczyć jej smutnego spojrzenia, które mówiło ,,nie wiem czy tutaj wrócimy”. On sam chyba nie miałby wiele przeciwko… no, gdyby pani Flora mieszkała w willi z przestronnym ogrodem, najlepiej przy plaży. Był ciekawy plaży i nadmorskiego miasteczka, którego w końcu nie zwiedził. A tu? Za leśnie i za ciasno. Robaki, igły i zapach zgnilizny, który dla niektórych orzeźwiający - jego raczej drażnił. Choć w samej chatce nie było tak źle. No, ale willa jednak byłaby lepsza.
        Rozłożył się wygodnie na Funci zastanawiając się po raz enty co zrobić z przydługimi rękami i patrząc na jasne niebo przecinane czuprynami smukłodrzewów i jakimiś ptakami. Lot… ciekawe czy Yuumiś zapomniała o nauce latania. Oby. Nie chciał nauczyć się tego drugi. To by go ośmieszyło!

        Nagle złapał torbę i zaparł się nogami. Droga zrobiła się jakaś taka stroma, i choć Funcia łatwo pięła się pod górę, on niemal spadał! Mogłaby przytrzymać go skrzydłami!
        Zwrócił jej na to uwagę z pretensją, a ona starała się poprawić - jednak manipulowanie dodatkową parą kończyn kiedy koncentrowało się na używaniu podstawowych czterech łap okazała się trudniejsza niż założyła. Co prawda równoległa ziemi sylwetka była nader pomocna przy pokonywaniu wszelkich stromizn, ale malarka i tak bardzo skupiała się na tym gdzie i jak stawia kroki. Czasem przyhaczyła o coś pazurem, innym razem całą łapą lub znowu - rogami. Chaos niestety musiał trzymać się sam. Albo w trybie ekspresowym nauczyć skakać po górach.
        Ale i tak dawał sobie radę lepiej od niej - przynajmniej jeżeli o stan ducha chodziło.
        Bowiem gdy on jęczał, kręcił się i podziwiał krajobraz ona cały czas wyklinała jak nie siebie to... siebie pod innym względem. Jak nie umysł to ciało. Dla idealnej równowagi. Uzbrojona w nowy komplet zmysłów zaczęła bowiem na nowo dostrzegać brak tego szóstego - w pewnym względzie dla niej jednego z ważniejszych. Znów nie wiedziała gdzie jest - nie mogła odczytać aury miejsca ani wyczuć ewentualnie zbliżających się osób. Nie mogła nawet śledzić Mleczyka inaczej jak wzrokiem i węchem… bo słuch przy nim na niewiele się zdawał. Musiałby chyba specjalnie trzaskać, żeby ktoś go usłyszał. Nawet kotowaty smok!
        A co dopiero przemieniony w niego człowiek.
        Ważniejszym jednak było pytanie co będzie jak kogoś spotkają? Jak ma się Yuumi zachować przy kimś czyjej aury nie widzi!? Skąd ma wiedzieć jaki ma charakter i umiejętności? Czym się zajmuje? I czego można się po nim spodziewać? Amulet był ich ostatnią deską ratunku - on i obecność Mleczyka.
        Tak długo jak elfik będzie z nimi przebywać…

        - Hej - zagadnęła po dłuższej przerwie, gdy Chaos się uspokoił, a drzewa przerzedziły. Do tej pory nie widziała potrzeby w przerywaniu zgodnej ciszy i rozpraszania się w marszu. Ale teraz, kiedy Amari przestał szurać i zrobiło się zastanawiająco jak na las cicho… chciała czegoś spróbować.
        - Powiedz Mleczyku… - zaczęła z lekka niepewnie i cicho, ale ośmieliła się i głosem bez wczorajszego akcentu dokończyła już raźniej - Wiem, że masz swoje obowiązki, ale skoro idziemy dalej w góry… nie zostawisz nas jak nie będziesz musiał? A jeśli… to wrócisz, co? Możemy nie poradzić sobie bez ciebie - przyznała szczerze, choć z dziwną lekkością. Tak, właśnie tego chciała spróbować.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Po wyjściu poza umowne granice ogródka Flory, Mniszek przystanął na chwilę, rozejrzał się jakby szukał drogowskazu, po czym lekkim krokiem skierował się w stronę ściany lasu. Po chwili wkroczył między drzewa i momentalnie poczuł, że robi mu się lżej na sercu. Tak… druidka była urocza, troskliwa i miła, ale jednak nie ma to jak tchnienie Matki Natury. Tu elfik czuł się znacznie swobodniej. Z radością pobiegłby w wybranym przez siebie kierunku, gdyby nie Amari i Funtka, które mu towarzyszyły. Nie by czuł się przez nie ograniczany, nie irytowało go to. Cierpliwie dostosowywał do nich tempo, tylko czasami się zapominając. Cóż, dla niego to było “jego podwórko”, pewnie trudniej by mu się chodziło po chodniku albo trakcie niż po nierównych górskich zboczach. No i on nie musiał przyzwyczajać się do nowego ciała - z tym swoim miał kilkaset lat, aby się oswoić. I to z jednym i z drugim. Choć może tego drugiego lepiej nie wspominać, tak na wszelki wypadek, by rogaty gniewny bóg nie poczuł się zaproszony, aby wyjrzeć na światło dzienne…
        Gdy Amari wiecznie dyskutował z przemienioną malarką i mówił jej co ma robić, Mniszek zerkał na nich od czasu do czasu. Nie proponował pomocy, bo jak miał pomóc? Żadną wiedzą nie dysponował. A poza tym wydawało mu się, że oni sobie wbrew pozorom radzili. Powoli, nadal się przyzwyczajali do nowych ciał, ale dobrze im szło. Jedyne co mógł zrobić Mniszek, to iść trochę wolniej i wybierać łatwiejszą trasę. Naprawdę to robił, choć może jego towarzystwo tego nie zauważało. Mógł ich przeczołgać przez taki naturalny tor przeszkód, że wyszliby brudni jak dziki i równie zmęczeni, a on byłby tylko lekko spocony. Nadkładał jednak czasem drogi, aby było im łatwiej.
        Mniszek na wezwanie Funtki - na to krótkie, ale jednoznaczne “hej” - zareagował jak zwierzątko, jakaś sarna albo mądry psiak. Przystanął, wyprostował się, obrócił na nią wzrok. Zaraz przekrzywił lekko głowę i uśmiechnął się w niemej zachęcie, by mówiła, bo przykuła już jego uwagę. Założył ręce za plecami i idąc tyłem cały czas się do niej uśmiechał. Jak on to robił, że mimo iż nie widział drogi przed sobą, nadal o nic się nie potykał? Raz nawet przekroczył gałąź, która wymagał od niego podniesienia nogi znacznie wyżej niż zwykle. Jak on to robił?
        - No oczywiście - odpowiedział, jakby Funtka poruszyła lekki temat, a jego decyzja była oczywista. Nie wyglądał jednak na urażonego. - Ja pomagam tym, którzy potrzebują mojej pomocy, a na ten moment w lesie nie dzieje się nic, bym musiał was zostawiać… W nocy też tak naprawdę nie musiałem - wyznał. - Ale nie chciałem tam być. Domy są takie… martwe. Zawsze mam wrażenie, że sufit dociska mnie do podłogi, a martwe drzewo, martwy kamień, martwa trawa… Nie lubię domów, są jak cmentarze. Poza tym nie lubię na zbyt długo opuszczać mój las. A wam u pani Flory nic nie groziło, wiedziałem to. Także nie martw się, nie odejdę. A jak odejdę to wrócę. Ja nie zostawiam nikogo w potrzebie… Zwłaszcza, gdy kogoś polubię - dodał, uśmiechając się do Funtki szeroko, pokazując białe ząbki.
        - Wiesz jak się nazywa to miejsce? - zagaił. - Szlak Ziół. Czujesz jak pachnie? O, zwłaszcza jak tak zawieje ciepłym wiatrem. - Głęboko nabrał tchu w płuca i z przyjemnością je wypuścił. - Oooo, lubię to miejsce. Tu przybywa wielu druidów, bo to droga do ich wiosek na szczytach, a poza tym rośnie to wiele roślin nieznanych nigdzie indziej. Czego nie weźmiesz do ust jest albo bardzo zdrowe, albo bardzo trujące… No taka jest natura - przyznał, wzruszając ramionami, bo dla niego to nie było tak dziwne jak dla ludzi z miast. - Życie i śmierć zawsze trwają obok siebie, lekarstwo może być trucizną, a trucizna w małej dawce może być lekarstwem… O, patrz, tamto jest na przykład dobre na ból brzucha - wyjaśnił, palcem pokazując jakieś ziele. - Żuje się liście i po pewnym czasie jest lepiej.
        I tak spacer zielarski sobie trwał. Mniszek znał bardzo dużo ziół i ich zastosowań, za to ani jednego nie potrafił nazwać.
        - No mnie żaden druid zielarstwa nie uczył - wyjaśnił. - A ważne, że działa, a nie jak się nazywa, prawda?
        Cudowna filozofia, jakże praktyczna.
        - Funtko - odezwał się nagle. - A... jak jesteś w tym ciele to nie słyszysz, jak natura do ciebie mówi? Zwierzęta, rośliny? Nie poczułaś niczego takiego?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Co prawda powiedział właśnie, że nie musiał zostawiać ich w nocy, ale jakoś nie to zwróciło malarki największą uwagę. Zresztą jeśli miałaby mieć o cokolwiek pretensje to o to, że zniknął bez wyjaśnienia, zrywając się jak histeryk użarty przez moskita i zostawiając resztę zagapioną i nie rozumiejącą co się właściwie dzieje. Jednak teraz Funcia, wypoczęta, najedzona i mniej nerwowa chyba go rozumiała - to zwyczajnie nie było jego miejsce. Nie było sensu, by się męczył skoro oni byli tam bezpieczni. Co prawda nie wiedziała czemu źle miałoby być w ogródku, ale o ile dobrze połączyła fakty, to przy okazji wycieczki zdobył informacje. No i las… widocznie nie chciał być stale w jednym miejscu - może jakiś wewnętrzny imperatyw, przez który zdobył też łatkę ,,bożka”, kazał mu chodzić po całym terenie. Może dzięki temu lepiej wiedział co się dzieje? Mogła tylko zgadywać.
        Łatwiej było jej przyjąć, że domy wydawały mu się nieprzyjemne. Oczywiście chwilę musiała jego opis przetrawiać - bo nigdy wcześniej nie spojrzała na to z tej strony. Nawet mając elfie korzenie, domy i wszelkie budowle traktowała jako schronienie, coś przydatnego… wymaganego wręcz! Coś ciepłego, miłego, swojskiego. Świadectwo wspólnotowej siły - czy to obywateli, czy sąsiadów, czy rodziny. Pierwsze co robiła większość społeczności to zakładała osady - wspólnie budowane i utrzymywane. Ludzie, część naturian, elfy - mniejsze skupiska częściej wykorzystywały drewno, ale mało które z nich kultywowały spanie na ziemi czy gałęziach. Tylko ten tutaj… ciekawe gdzie spędzał noce.
        Ale gdyby tak się zastanowić… czy domy nie były budowane z tego samego materiału co naturalne schronienia? Martwe pnie, dziuple, jaskinie… drewno i kamień. Ziemia. A jak ziemia to glina. Glina to cegły… Aż zmarszczyła brwi. Rozumiała różnicę między ,,martwym” drzewem, deskami i rosnącymi roślinami - może Mleczyk preferował te ostatnie, ale… czym różnił się martwy i żywy kamień? Chodziło o to, że w domach jest mniej mchu i robaków? Że taka ociosana skała zabrana na budowę przestaje być częścią ekosystemu? Że zostaje odebrana naturze?
        Ale jak zwierzęta znosiły do domu suchą trawę i patyki to co niby robiły? Ludzie tylko inaczej je układali. I jedno i drugie chroniło się w ten sposób przed wrogami czy warunkami atmosferycznymi. Może nawet przed niewygodą - tylko różnie przez gatunki rozumianą.
        Czym więc faktycznie różniła się nora, gawra czy gniazdo od lepianki, chałupy i zamku? Ot rodzajem mieszkańców i wielkością. Detalami. Ale podstawowa funkcja była bardzo podobna.
        Popatrzyła na Mleczyka zastanawiając się czy on specjalnie faworyzuje własne środowisko i połączony z jego przekonaniami sposób bytowania czy może podświadomie widząc tylko meble i uporządkowanie w architekturze typowo ludzkie czuł się przytłoczony. Ona sama widziała różnicę między mieszkaniem swoim, a babci, dziadka czy Lalego. Nie wszędzie było jej tak samo dobrze lub było pod innymi względami. A i chatka Flory wywarła na niej szczególne wrażenie. Była… wyjątkowa. Jednak po zastanowieniu wszystkie po prostu dawały schronienie i świadomość bycia częścią… społeczeństwa. Funcia od razu poczuła się bardziej ,,ludzko” gdy została zaproszona - nawet jeżeli była gościem, była w swoim, oswojonym świecie. Może o to chodziło? Może Mleczyk wolał być częścią leśnego zgromadzenia, a nie spoufalać się z osobami mającymi inne systemy wartości? A może ich nie rozumiał i na ,,ich terenie” czuł się jak intruz?
        Nie zaczepiała go o to chwilowo, ale jakoś czuła, że nie do końca rozumie jego motywy. Miał jej zdaniem raczej specyficzny nawyk oddzielania świata natury od cywilizacji, ale nie wiedziała z czego on wynikał. Nie było to jednak aż tak dziwne. Przecież podobne nawyki dotyczyły i jednej i drugiej strony wymyślonego konfliktu i były raczej częste. Tylko, że zawsze były to głosy ras rozumnych - nie zwierząt.
        I to był jedyny faktycznie słuszny podział jaki widziała. Na zwierzęta i Rasy właśnie. To, że Rasy dzieliły się między sobą zaś… nie było trochę naciągane? Jakby jedne z nich mogły zostać bliżej natury, a inne od niej odchodzić. Nawet naturianie (NATURIANIE!) wiedli zupełnie różne życia, a jakby z definicji mieli być siłą chroniącą przyrodę.
        Nie każdy też chciał przyznać, że Rasy miały czasem więcej cech wspólnych z niektórymi zwierzętami niż zwierzęta między sobą (chociażby stadny człowiek i słoń a taki ptak i karaluch). Korzystali też wszyscy z tych samych zasobów, nie tylko zewnętrznych jak jedzenie i picie, ale i własne instynkty i zdolności intelektualne. Umiejętności społeczne czy do wytwarzania narzędzi były w końcu wrodzone. To tak jak powiedzieć, że pies pasterski jest mniej zwierzęcy niż wilk i nie należy już do tego samego, naturalnego świata. Owszem, mógłby nie przetrwać w szeroko pojętej dziczy, ale tak samo wilk nie dostosuje się do stepu czy gór jeżeli wcześniej tam nie mieszkał; nie nauczył się zdobywać pożywienia i poruszać po terenie. Tak samo… zmiennokształtni należeli do którego świata? A rozmawiające z fauną elfy? Naturianie? Amari?
        Wszyscy zrodzeni na tym planie należeli do tej samej rzeczywistości i wpływały na nich te same czynniki, z magią włącznie. Podzielali jednak cielesność, instynkty i - w wielu przypadkach - emocje. Wołanie głosem ,,natury” czy uparte korzystanie z jej zasobów w obrębie miasta było wynikiem konkretnej życiowej filozofii i wyuczenia. A filozofia była domeną ras rozumnych. Zasadniczo ptakom wszystko było jedno czy znajdą ziarno na polu czy na ulicy - mogły co najwyżej nie przyzwyczaić się jeszcze do natłoku ludzi, ale to wszystko. A gatunki synantropijne, które jak najbardziej korzystały z nowych warunków? Dostosowywanie się było cechą natury, a upór - wynikiem rozumnego wyboru. Dlatego tak wtopiony w leśne życie Mleczyk odcinający się od cywilizacji nadal pozostawał niczym innym jak elfem - dzieckiem rozumu, myślącym jak każdy inny elf. ,,Uważam to, więc zrobię tak”. Bluszcz i zioła porastające chatkę pani Flory były naturą, a on zaś chciał nią być - ale miał swoje stanowisko na temat chałupki i postanowił się go trzymać, w przeciwieństwie do pnączy, które trzymały się czego się dało. Być może robił to dla równowagi. Bo co by to było, gdyby każdy Rozumny tylko brał ile się da i wszyscy podążaliby w tym samym kierunku, jak takie rośliny? Dróg musiało być wiele, w świecie, w którym myśl wyższa zdominowała instynkt. Należało jednak nadal pamiętać, że najwięksi obrońcy Matki - naturianie - także byli podzieleni, niekiedy wewnętrznie - rozdarci między właśnie rozumem i złożonym charakterem, a głosem, który czasem ich cele wspierał, a czasem utrudniał bycie…
Czy Kinalali przypadkiem nie jest maie?

        Niemal się zatrzymała, gdy pomyślała o swoim przyjacielu. Tak bardzo nie przedstawiał typowego obrazu swojej rasy, że aż jej się dziwnie zrobiło. Toż to był mieszczuch obwieszony biżuterią, dziełem tak niezwierzęcym, że aż się bardziej nie dało! Żywić wiatrem może się żywił, ale nie słyszała by wdychał przy niej do lasów i samotności… prędzej do jakiegoś artysty. Wypoczywał oczywiście na wietrze, może czasem zdarzało mu się gdzieś wyjść… ale jej także. Odrobina spokoju jaki gwarantował teren niezagospodarowany każdemu się przydawała. Ale żeby maie… ekstremistą Lali na pewno nie był. Prędzej już Mleczyk.

        Odmyśliła się nieco, gdy wspomniany elfik zaczął opowiadać i nieco im po Szlaku Ziół przewodniczyć. Z tematem się w sumie wpasował, więc łatwo przeniosła na niego uwagę i z zaciekawieniem spoglądała na rośliny jakie wskazywał, przy okazji starając się zapamiętać co bardziej przydatne. Z resztą…
        - Wybacz, że zapytam, ale czy mógłbyś… no wiesz, jeśli nie uważasz tego za niepotrzebne uszkadzanie lasu, zerwać trochę takich co działają po ususzeniu? Wzięłabym je ze sobą na wszelki wypadek… nie wiem ile zajmie nasza podróż, ale cenne zioła przydadzą się zawsze. - ,,Jak nie do leczenie to choćby na sprzedaż. Nie zostało mi już niemal nic…”. No i szkoda było nie skorzystać z okazji. Nawet babcia ucieszyłaby się gdyby dostała trochę rzadkich składników. Niech ta cała wycieczka na coś się komuś przyda!
        - Cóż… póki wykorzystujesz je tylko dla siebie i bezpośrednio spotkanych osób to tak - przyznała. - Ale nie dało by się nauczyć większej ilości osób i szybko poszerzać wiedzy gdyby nie systemy i nazewnictwo. Wiesz, na większej części kontynentu jest wśród naukowców przyjęte, że każdy gatunek poza nazwą zwyczajową, regionalną czy z danego języka ma też nazwę uniwersalną. Dzięki temu nieważne gdzie się znajdziesz, zawsze (ci co lepiej wyuczeni) będą wiedzieć o co ci chodzi. W większości przypadków są to binominalne nazwy ze staroelfickiego, odmiany klasycznej. Oczywiście wśród plemion czy klanów takiej nomenklatury się nie zna, szamani mają własne nazwy… ale słyszałam, że często, tam gdzie takich klanów jest więcej te nazwy też są wspólne. Dopiero kiedy zabraknie faktycznych zielarzy i znawców mieszkańcy zapomną lub nie nauczą się nazywać roślin i będą szukać po działaniu. Ale to raczej nie jest zaleta… Chociaż tak, sprawdza się w małych grupach. Pewnie miałeś dużo czasu na zrozumienie jak działa która roślina… więc w sumie nazwy ci nie potrzebne. W końcu chyba nikogo nie uczysz, a nawet gdybyś chciał możesz pokazać palcem. Przykładów masz mnóstwo - uśmiechnęła się porozumiewawczo i powąchała jakieś białe kwiatki. Tak, ona sama nie umiała odróżnić większości z tych roślin.
        Ale jeeeny, pachniało jak zgnieciona konwalia!

        I nagle temat się jakby zapętlił. Zastrzygła uszami i wygięła szyję w wyrazie zdziwienia. Powinna… słyszeć? Rozejrzała się dookoła. Faktycznie, zmysły miała wyostrzone, docierało do niej więcej bodźców, ale… Amari nie był zwierzęciem. Nie był nawet kimś połączonym jak elfy z naturą. Ona też nie. To zmusiło ją do zastanowienia. Jak w zasadzie rasy rozumne komunikowały się z roślinami? Zwierzętami? Trochę to analizowała, bo przecież część jej rodziny to umiała. Ale dla niej było to coś raczej abstrakcyjnego. W dodatku z tego co wiedziała czasami wyglądało to różnie. Od odczytywania komunikatów przez zmysły (zmiennokształtni) przez rozumienie intencji (różne) po przekształcanie bezsłownych myśli zwierząt w ludzko brzmiące zdania. Jeżeli miała obstawiać to pewnie Amari był w jakiś sposób zdolny do tego pierwszego. Ale nic ponad to.
        - Heeeh… ciekawe, że pytasz. - Zniżyła głowę i zastanowiła się jak chce uformować swoją wypowiedź. Jak bardzo mogła się rozgadać?
        Ale chyba lepszej okazji niż teraz do wywodu nie będzie?

        Zaczęła więc od stwierdzenia, że nie. I że Chaos także nie słyszał głosów poza swoim własnym, a z cudzych dociera do niego tylko słowny język. Że wychowywał się w ogrodach i do tej pory je lubi. Potem wspomniała o trzech rodzajach komunikacji, które znała, bo była ciekawa co Mleczyk - znawca tematu - o tym wie i jak on sam to rozumie. Nie samą więź z lasem, bo w jego przypadku było to zdaje się coś specjalnego, ale samą rozmowę z florą i fauną. Z otoczeniem. W końcu przeszła też do tych martwych kamieni… dlaczego jaskinie, ale nie domy, nie wieś? Co różniło jeden organizm (zwierzęcy) od drugiego (rasy rozumnej) i dlaczego nie chciał iść do miasta, gdzie tego życia jest przecież wiele? Gdzie zdaniem Mleczyka stała granica harmonii między dwoma filozoficznymi światami? Skąd wiedział kiedy ludzie biorą ,,za dużo”. I czy nie jest dla nich naturalne robić zapasy tak jak robią to myszy lub bobry? Budowanie z drzewa tam czy stodół… dlaczego tak bardzo oddzielał cywilizację od dziczy, skoro rozum umożliwiający powstanie tej pierwszej zradzał się w naturalny sposób?
        Im dłużej nad tym myślała tym bardziej pojmowała dotychczasowe braki we własnym światopoglądzie i napędzała się dalej. Oczywiście uważała na słowa i gesty, ale skoro mieli już rozmawiać… chciała wiedzieć dlaczego elfik widzi coś tak, a nie inaczej i pokazać jak widzi to ona.
        - Jestem ciekawa jak oceniłbyś wielkie, czerwone kaniony albo pustynię… - szepnęła w końcu. - W porównaniu z lasem czy miastem jest tam bardzo mało życia. - Wskazała łbem przestrzeń. - Nie ma drzew, ani ptaków, ani ludzi… czasem skorpion lub mrówka czy pająk. W zasadzie… w porównaniu do brukowanego rynku są to przestrzenie jałowe. I właśnie… w tym lesie dbasz o wszystko, prawda? Nawet pomagasz podróżnym… czy właśnie ten las i te góry nie są dla ciebie ważniejsze od ,,natury” jako takiej? Ich harmonia. To, że żyją tu druidzi, że drwale wycinają drzewa… że przenoszą nasiona, że polują na zwierzęta, że opatrują ranne… cały czas ingerują w to miejsce. Ale są jego częścią. Jak ty. Czy… inaczej? Skąd wiesz jaka jest twoja rola? - Zakończyła patrząc na niego niemal podejrzliwie. Skąd wiedział? Nazwali go ,,bożkiem” i zaczął się do tego stosować czy sam postanowił tak żyć wiele lat temu, bo chciał? Może wśród zwierząt czuł się lepiej niż z innymi elfami, więc wyrobił sobie takie a nie inne przekonania, by nie oszaleć? Musiał mieć jakiś powód by być czymś tak nietypowym. Oczywiście czasem to były przypadki - czasami też ktoś nie miał celu… ale przez kilka dekad? Poza tym wyglądał na bardzo pewnego każdej swojej decyzji i czynu. Nie błąkał się - miał zadania. Tylko skąd je brał? Plemię mu nie kazało, więc obowiązek społeczny raczej odpadał. Fanaberia? Wtedy mógłby… gdyby chciał - opuścić las. A brzmiał jakby nie mógł. Co więc zmuszało go, żeby tu siedział? Żeby był tym kim jest?

Maorcoille?
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Funtka tak intensywnie rozkładała rozumowanie Mniszka i jego zachowanie na czynniki pierwsze, tak bardzo jej myśli krążyły wokół niego, że elfik wręcz to czuł. Co chwilę obracał w jej stronę głowę, jakby chciał się upewnić czy wszystko w porządku i czy ona nie chce go o coś zapytać albo coś powiedzieć. Widział, że jakieś kwestie ją nurtowały bardziej niż normalnie, ale cóż mógł na to począć? Nie zapytał czy wszystko w porządku, bo nie chciał jej zmuszać do zwierzeń - jakby faktycznie coś było nie tak i ona by chciała, to przecież by o tym powiedziała. Skoro się nie odzywała, znaczy, że jego opinia nie była jej potrzebna. Jakże praktyczne podejście… Albo jakie pójście na łatwiznę. Mniszek był jednak trochę dzikusem, więc należało mu wybaczyć niektóre zachowania - to akurat było niegroźne i niezbyt uciążliwe w porównaniu do reszty.
        Lecz gdyby tak leśny strażnik potrafił czytać w myślach i zajrzał do głowy przemienionej malarki, udzieliłby jej odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją wątpliwości. W jego mniemaniu podział, którym się kierował, był jasny i czytelny. I co więcej nie był wcale czarno-biały. Nic przecież takie nie było, każde zjawisko w przyrodzie miało po kilka różnych wariantów. Chociażby płcie - niby oczywisty podział na kobiety i mężczyzn załamywał się w przypadku niektórych zwierząt, które były jednocześnie tym i tym albo żadnym z powyższych. Niektóre samice udawały samców albo potrafił w ogóle zmieniać płeć w zależności od potrzeb - tak robiły ponoć jakieś egzotyczne rybki. I na pewno istniało wiele innych przykładów, o których teraz Mniszek nie myślał. Nawet dzień i noc, tak często podawane jako przeciwieństwa, płynnie się między sobą przenikały - świt, zmierzch, półmrok.
        Teraz jednak Mniszek nie miał podobnych przemyśleń - po prostu szedł przed siebie i jeśli już o czymś myślał, były to pierdoły. O niebieskich migdałach, o tak to się ładnie mówiło. No ale jemu się to akurat często zdarzało. Działał instynktownie, często polegając na swojej więzi z tym lasem, a że nie miał problemów, które nękały osoby żyjące w społeczeństwie, jego myśli błądziły po manowcach. Gdyby więc Funtka zapytała się go teraz “co ci chodzi po głowie?” odparłby zgodnie z prawdą “nic”. O słodka beztrosko. Nie można było jednak odmówić mu czujności, bo słyszał co działo się wokół i reagował za każdym razem, gdy odzywała się któraś z jego towarzyszek albo nawet gdy słyszał jakiś źle postawiony krok. Zerkał wtedy na nie i uśmiechał się, czasami pytał czy wszystko w porządku.

        Ożywienie nastąpiło dopiero na polanie z ziołami. Mniszek opowiadał o tym miejscu z dumą i czułością - nawet nie jak właściciel czy ogrodnik, ale jak dumny sługa.
        - Oczywiście! - zgodził się z entuzjazmem, gdy Funtka poprosiła go o zebranie kilku roślin, które mogłyby im się później przydać w drodze. Poczuł się też w obowiązku wyjaśnić jej to i owo. - Wiesz, nie mam nic przeciwko zrywaniu roślin, o ile robi się to z głową. Jeśli potrzebuje się liści, można zerwać jeden z jednej roślinki, drugi z drugiej i tak dalej. One się zaleczą i będzie w porządku. I gdy potrzeba liści, nie rwać całych łodyg. I tyle, ile będzie nam potrzebne, by nie wyrzucać. Wiadomo, każdy ma inne pojęcie o tym ile potrzebuje - dla jednego to będzie garść, dla innego wiaderko. Jak to zje, to na zdrowie. Jak będzie chomikował latami, cóż, to też jest jakieś rozwiązanie. A ty wiem, że je prędzej czy później wykorzystasz albo chociaż dzięki nim będziesz bezpieczniejsza.
        Cóż za wiara. Mniszek jednak poznał malarkę na tyle, by zauważyć, że ta zawsze myśli zanim coś zrobi. Amari wręcz przeciwnie, ale elfik wierzył, że to Funtka będzie miała pieczę nad zapasami, hermafrodyty zaś jakieś tam suszone zielsko nie zainteresuje, nawet jakby ładnie pachniało. Blondynek zaczął więc zrywać poszczególne rośliny, tłumacząć na co są - że te długie liście to na gorączkę, a te podobne do jarzębiny to na ból brzucha, że żółte kwiatki odkażają rany i tak dalej… Przerwał dopiero, gdy Funtka zaczęła mówić o problemach z nazewnictwem. Poczuł wtedy, że ona te kwestie traktuje tak bardzo… Po miastowemu. Myśli w kategoriach dużych grup ludzi i nieustannym rozwoju, gromadzeniu wiedzy i zasobów. Nie miał jej tego za złe, bo gdyby był na jej miejscu, może również by tak myślał.
        - Ale ja nikogo nie uczę - oświadczył lekko. - To co mówisz jest mądre, ale nie dotyczy takich jak ja.
        Mniszek uśmiechnął się do smoczej malarki - trochę przepraszająco, trochę smutno - po czym wyprostował się i odszedł na swoją poprzednią odległość.

        Funtka niby szeptała, lecz elfik słuch miał bardzo czuły - w mig się odwrócił, gdy zaczęła mówić. Rozumiał, że oczekuje od niego odpowiedzi... Ale nie rozumiał pytania. Nie zostało ono zadane wprost - malarka przedstawiła mu jakiś ciąg myśli, który zaciemniał dla niego obraz. Chciała, by ocenił coś, czego nie widział. Co miał jej odpowiedzieć? W jakich kategoriach się poruszać? Co więcej ona jakby sama sobie odpowiedziała - pustynia była gorsza od miejskiego rynku. Tak w każdym razie ją zrozumiał. Czy się z tym zgadzał... To już niekoniecznie. Ale też nie był do końca temu przeciwny. Nie potrafiąc jednak odpowiedzieć, patrzył na nią i słuchał, uśmiechając się jak obcokrajowiec, który rozumie co drugie słowo, ale jest zbyt uprzejmy, by się do tego przyznać. Jego uśmiech jednak rzedł z każdym kolejnym zdaniem, każdym pytaniem, które być może było argumentem, ale dla niego brzmiało jak zarzut. W końcu, gdy już radość całkowicie zniknęła z jego twarzy, odwrócił się z powrotem zgodnie z kierunkiem marszu. Nadal jednak słuchał... I nadal nie rozumiał.
        - Po prostu wiem - odpowiedział matowym głosem na ostatnie jasne dla niego pytanie, przystając. Zerknął na Funtkę czujnie, ale nie rozwinął swojej odpowiedzi. Nie dyskutował nigdy z tymi, którzy próbowali rozłożyć go na czynniki pierwsze - z tymi, którzy chcieli wszystko wbić w sztywne ramy rozumu. Oni nie zrozumieją, jeśli nie zobaczą. A jedynym dowodem, który ich przekonuje, jest jego drugie oblicze - to, którego pragnąłby nigdy nie pokazywać… Ale bez którego był już niepełny.
        - Jeśli chcesz o tym mówić, zastanów się, czy jesteś w stanie przyjąć moje odpowiedzi - dodał jeszcze.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Chyba nie wyszło… ta cała ,,rozmowa”. Kiedy Mleczyk przestał się uśmiechać już wiedziała, że powinna była siedzieć cicho. W zasadzie tyle z tego wyszło, że nagadała się, nagadała, być może zraziła do siebie jedynego przewodnika, a odpowiedzi w zasadzie nie otrzymała. No, tyle dobrego, że sama uporządkowała sobie wiele rzeczy w głowie. A to że kilkusetletni zdziczały elfik nie podzielał jej entuzjazmu, nie zrozumiał jej i nie zapalił się do pierwszej tak szczerej wymiany myśli… powinno ją to dziwić? Nie, raczej nie. Przełknęła wstyd i zawód i powstrzymała nerwy przed zmuszeniem jej do nagłego odwrotu. To nie miasto - nie mogła wycofać się z niezręcznych sytuacji. A prawie zawsze tak kończyło się, gdy zaczynała mówić… dlaczego nie nauczyła się jeszcze? Nie gadać, słuchać, przytakiwać. Być grzeczną dziewczynką i nie oczekiwać niczego od nikogo - ani uczciwości, ani sympatii, ani zrozumienia. Wtedy mogła uczciwie zarobić na jedzenie, żyć sobie spokojnie i tylko smucić się w chwilach gdy samotność zaczynała przytłaczać. Ale gdy teraz o tym myślała - ten permanentny, delikatny smutek lepszy był od tego co czuła teraz, po podjęciu ryzyka. Zawód był paskudny. Żal do kogoś wymieszany ze złością na samego siebie. Czemu w ogóle zaczęła pleść to wszystko? Bo myślała, że z uśmiechem jej przytaknie, czy co? A guzik! Była tylko człowiekiem, zagubionym człowiekiem! Amari z nią trzymał tylko dlatego, że był bardziej zagubiony od niej. A Mleczyk? Pewnie nie chciało mu się tego słuchać. …A dobra tam. Ona też nie potrzebuje, by był taki jak założyła. Powinna po prostu nie wyobrażać sobie, że się z nim dogada. Że obchodzi go jej zdanie. Ale kiedyś się nauczy.
        Spoważniała, ale nie chciała dać poznać po sobie przegranej - a mogłaby nawet uronić parę łez, gdyby tego nie widział… i gdyby nie musiała już nigdy z nim przebywać. Ale teraz wypadało jakoś to wytrzymać i tylko nastroszyła się, co miało dodać jej wewnętrznej odwagi. Spojrzała na ponurego elfika pozbawionego w jej oczach aury - tej silnej, zawiłej aury. Nie był koleżką, z którym mogłaby sobie pogrywać, ani którego mogłaby zaciekawić.
        ,,Jeśli kogoś polubię”, tak? Jakoś mu nie wierzyła. Głos mu kazał albo zabijał nudę - tak. Dlatego mógł tu być. Ale nie miał za co jej lubić. Nie znał jej. I nie pozna, bo mała namiastka jej szczerości i zainteresowań zmieniła atmosferę wspólnego zaufania w ciężką, szeleszczącą liśćmi wędrówkę. Tylko Amari, na wpół drzemiący, a na poły zamyślony nie zorientował się, że coś jest nie tak i nucił sobie cichutko, to przymykał oczy od czasu do czasu, męcząc się jedynie utrzymywaniem niespadającej ze smoka pozycji.
        - Byłam ciekawa, więc zapytałam - odparła malarka sucho, ledwo panując nad załamanym głosem dziewczęcia, które poczuło się zlekceważone. - Byłam ciekawa z kim mam do czynienia. …Ale zapomnij, nie muszę wiedzieć.

        Najchętniej też by go wyprzedziła i poszła przodem ale... no, oczywiście nie mogła. Podwójna przegrana.
        I tyle zostało z całego górnolotnego ,,chcę cię lepiej poznać”. Dlaczego każdy kontakt jaki nawiązywała kończył się czymś… takim?
        Szła dłuższą chwilę w milczeniu, nie zerkając już nawet na hermafrodytę z ukosa. W końcu westchnęła ciężko. Rzuciła zbite, smocze spojrzenie złotej czuprynce kołyszącej się lekko w rytm kroków. Mimo poczucia upokorzenia chciała zachować chociaż resztkę godności.

        - Miałam wrażenie, że jeżeli zapytam to… odpowiesz. Wydawało mi się, że poruszyłam tematy, które mogą cię zainteresować, ale to naturalne, że się myliłam. Mam tylko naście lat, jestem człowiekiem… nic nie wiem o takich osobach jak ty.
        Amari podniósł się, zaciekawiony.
        - Pewnie lepiej wiesz czy chcę znać twoje odpowiedzi. A już na pewno, czy chcesz w ogóle rozmawiać. Jak nie to w porządku. Nie chciałam być nazbyt bezczelna. - Zmusiła się do kwaśnego uśmiechu, którym kpiła z samej siebie; dzięki temu stał się niemal szczery.
        - Tak czy inaczej dziękujemy za zioła. Zdaje się, że zapamiętałam wszystko… - Wróciła do poprzedniego, mniej nieznośnego tematu i sprawdziła czy Chaos zapakował zapasy jak mu poleciła.
        Jeżeli elfik chciał grać niedostępnego to mógł. Tyle, że nie musiał nawet grać! Na kiego mu smarkata, która się mądrzy mu koło ucha. Ale niech wie, że jej to też nie zrani. Nie, on nie ma takiej siły. Lali ją załamał, już raz wyjechała z miasta - ale cały dziwaczny Fobio, cały tajemniczy Mleczyk - wykorzysta to co mają do zaoferowania i zapomni o nich tak jak oni o niej. Żadnego durnego marzenia o przyjaźni, nie - miała już przyjaciela, którego wspaniale wystawiła, kiedy jej potrzebował. Albo nie potrzebował. Mniejsza. Miała Chaosa, który… lepiej nie myśleć, i rodzinę, która na nią czekała. Do nich wróci. I już ich nie zawiedzie. Wszyscy spotkani po drodze to tylko narzędzia do osiągnięcia celu - albo przeszkody. To, że śladami powieści marzyła czasem o czymś innym to jej błąd. Podróż była pełna nieporozumień, więc najlepiej było wszystkich traktować tak jak Pana Floriana, Florencję i Panią Florę - grzecznie przytakiwać, nie narzucać się i zniknąć kiedy trzeba było. Ot, wszystko.

        Tak dotknięta malarka koiła wewnętrzne sztormy - gdy morze szalało nie patrzyła na nie, nie próbowała go uspokoić - wychodziła z wody i schodziła z plaży. Może przez to nigdy nie przepłynie na drugi brzeg i nie zobaczy co jest za horyzontem - ale przynajmniej znała miejsce w którym stała teraz. Nawet jeżeli trochę szare czy puste… było jej. Spokojne i zależne wyłącznie od niej. Od niczyich humorów, odzywek i myśli. Od cudzych pragnień i oczekiwań. Tylko jej. Z tej perspektywy mogła patrzeć na sztorm, który zasłaniał jej wyspę Mleczyka. Pewnie nawet nie chciała tam być. Skoro nie była w stanie zmoknąć, żeby tam dotrzeć?
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        No nie poszło najlepiej, nie ma co ukrywać. Mniszek źle zareagował na pytania Funtki, które być może były zadane zbyt zawile jak na jego gust. On był jednak o tyle prostym chłopakiem, że po takiej nieudanej wymianie zdań szybko wrócił do normalności. Szedł przed siebie lekkim krokiem, jak do tej pory. Od czasu do czasu zerwał jakąś roślinkę dla malarki, uzupełniając rozpoczęte już zbiory - nie dobierał niczego nowego, bo po prostu nic innego tu nie rosło. Asortyment i tak był szeroki, a każda różnorodność miała swoje granice. Nie przypuszczał nawet, że podążająca za nim Funtka tak cierpi. No bo sprawy trzeba było nazwać po imieniu - zranił jej wrażliwą duszę, nawet o tym nie wiedząc. Z początku nawet nie dostrzegał tego w jej mowie ciała, no bo udawała, że dzielnie się trzyma. Gdyby był jej przyjacielem-poetą, już dawno zorientowałby się, że coś jest nie tak, on jednak był dzikusem, który jeszcze nie znał jej wcale tak dobrze…
        Dopiero gdy się odezwała, coś go tknęło. Konkretnie to jedno zdanie - “Zapomnij, nie muszę wiedzieć”. Uległe oddanie pola. Mniszek słysząc to obrócił się w stronę smoczej malarki i chwilę szedł tyłem, patrząc na nią. Cztery kroki, przy piątym już się obrócił, by oddać jej prywatność. Zapamiętał jednak wyraz jej twarzy, oczu, mowę ciała. Coś było nie tak… Coś było nie tak. Powinien pytać? Powinien się tłumaczyć? Nie powiedział nic złego, nie uraził jej. Wystarczyłaby prosta odpowiedź - “mów, jestem gotowa” czy cokolwiek o podobnym wydźwięku. Nie powiedziała tego, pozostawiła mu dowolność interpretacji, a on uznał, że to koniec rozmowy, bo ona jednak nie jest gotowa. Ależ się pomylił.
        A później Funtka znowu zaczęła mówić. Mniszek szedł jak wcześniej, skupiony bardziej na drodze niż na niej, ale już wiedział. Tylko utwierdzał się w swoim przekonaniu… Tylko teraz co z tym zrobić? Jak zareagować? Wcale nie był pewny czy prawda i gra w otwarte karty by mu pomogły. Myślał nad tym zwieszając głowę i czasami bezmyślnie krocząc przed siebie. Lecz nawet gdy tak pozwalał, by prowadził go instynkt, kroki stawiał precyzyjnie i cicho niczym prawdziwy leśny duch, po którym nie zostanie żaden ślad. No, może poza tajemniczą aurą, która i tak wtapiała się w otoczenie…
        Aż w końcu przystanął. Odetchnął, wystawiając buzię do słońca. Dochodziło południe.
        - Zatrzymajmy się - ni to zaproponował, ni to oświadczył, odchodząc odrobinę na bok, by skryć się w migotliwym cieniu gałęzi.
        - Usiądź - zachęcił Funtkę, ruchem głowy wskazując jej spory fragment miękkiego mchu, wymarzony do odpoczynku. Sam rozgarnął sobie gałązki przy pobliskim korzeniu, by tam się umościć i zrobić sobie z niego podpórkę pod plecy. Usiadł, zrzucając na ziemię przy swoim udzie niesione tobołki, po czym splótł dłonie na brzuchu i odchylił głowę, jakby szykował się do drzemki. Ale nie. Z zamkniętymi oczami zaczął mówić.
        - Pytałaś, z góry zakładając odpowiedź - zauważył łagodnie. - Pytałaś, z góry nie wierząc. Myślałem, że wiesz kim jestem - dodał, już tym razem na nią spoglądając lekko nieprzytomnym wzrokiem, jakby dopiero się obudził albo zaraz miał zasnąć. - Nie wiedziałaś, gdy mnie spotkałaś. Nie jesteś stąd, rozumiem. Później jednak Flora… Zdawało mi się, że powiedziała dość. Strzegę tego lasu. Jego mieszkańców i tych, którzy tu tylko goszczą. Wypełniam wolę Matki. Pytałaś czy te góry są dla mnie ważniejsze od natury… Nie wiem jak to rozgraniczyć. Sam jestem częścią tego lasu… - zastanowił się, wodząc wokół siebie wzrokiem jakby szukał słów wśród gałęzi. - Każdy z tych, których wymieniłeś wcześniej, może odejść bez szkody. Ja jednak jestem tak z nim związany… Jak język z resztą twojego ciała. Jestem głosem i obrońcą tego miejsca. Nie istnieję bez niego. On sobie poradzi, bo nie ma nic potężniejszego niż natura, ale nawet najpotężniejsi potrzebują opieki i tych, którzy będą mówić w ich imieniu. Jestem… strażnikiem tego lasu. Mówią na mnie Maorcoille…
        Z każdym kolejnym zdaniem głos Mniszka stawał się smutniejszy, a swoje “bożkowe” imię wypowiedział wręcz jakby przyznawał się do jakiejś zbrodni. Zerknął na Funtkę po raz ostatni, po czym obrócił wzrok i zapatrzył się niewidzącym wzrokiem w góry widoczne między koronami drzew. Później zamknął oczy i lekko podniósł głowę, jakby wystawiał twarz na wiatr, który dopiero miał nadejść. Jak miał jej wytłumaczyć coś, czego nie można było objąć rozumem? Coś, w co po prostu trzeba było uwierzyć?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Usłuchała.
        Skierowała się we wskazane miejsce dosyć ostrożnym krokiem, lecz nie zadając pytań i próbując zbytnio się nie zastanawiać. Czego mógł jeszcze chcieć Mleczyk? Miała nadzieję, że nie rozgniewała go bardziej. Nie wyglądało na to, ale kto ręczyć mógł za dzikiego blondynka nie noszącego koszuli. Nie noszącego z jej winy, ale… oby przez to nieporozumienie nie zażądał jej oddania. Pomijając już fakt, że Funcia nie miała pojęcia jakim cudem w ogóle ją zdobyła… poprosiła go wtedy? Ojeju, a miała się nie zastanawiać!
        Pogrążona, usiadła gdzie wskazał, dając delikatne sygnały Chaosowi, że powinien się zsunąć - dla ich wspólnej wygody. Kiedy zaś zleciał amortyzując swój upadek torbą pełną jej rzeczy, odetchnęła nerwowo i spojrzała gdzieś w bok. Niby niechcący, ale tak naprawdę nie była w stanie teraz patrzeć na elfika. Z wielu powodów. Jednak milczenie jej nie pomagało - początkową ulgę, która opanowała ją, gdy kątem oka dostrzegła jak ich przewodnik rozkłada się pod drzewem, szybko zastąpiły pulsujące w uszach szepty skrępowania. Bicie ogromnego, smoczego serca spętanego i ściskanego przez młodzieńcze uczucia. Te, które pragnęła tłumić. Te, które tak bardzo nie dawały się okiełznać. Zawsze miała z nimi problem. Nigdy nie była z nimi zgodna, wierząc, że powinna czuć w danej chwili zupełnie co innego niż jej podpowiadały. Sądząc, że ośmieszą ją lub wepchną w niebezpieczeństwo. Gardząc nimi.
        Ale nie umiała się ich przy tym pozbyć.

        W momentach takich jak ten przytłaczały ją z całą swoją wyzwoloną siłą - wiedziała, że w końcu wyciszy je i ustąpią, ale potrzebny do tego był czas. Dużo czasu. Teraz go nie miała. Była tylko… rozmowa.

        Drgnęła, słysząc spokojny ton elfika, i ku jej zdziwieniu poczuła jak jej ciało rozluźnia się trochę, mimo że umysł pracował na pełnej mocy. Skupiła się na tym. Na myślach. Na słowach.
        Nawet nie spostrzegła, gdy wlepiła w przewodnika intensywne spojrzenie złotych oczu i przyglądała się mu, aż wizja jej się nie zamazała. W końcu przed oczami widziała już głównie wspomnienia i realistyczne przedstawienia abstrakcyjnych planów, pojęć, które Mleczyk przywoływał. Wiązała je razem i po skojarzeniach szukała kolejnych faktów, coraz lepiej rozumiejąc nie tyle jego, co swoje własne podejście. Skąd się ono wzięło i dlaczego oczekiwała go także od niego. Teraz wiedziała jeszcze lepiej, że nie powinna była. Więc miał rację. Z góry założyła odpowiedź. Inną niż wcześniej słyszała. Tamta bowiem… z niczym nie była zgodna.

        Zamrugała, jeszcze raz, powoli analizując słowa. Zaczęła pojmować gdzie leżał jej błąd komunikacyjny. Tor jej myśli i pytań, choć zdawał jej się skrajnie klarowny, dla blondynka na pewno taki nie był. Teraz to słyszała. Nie wiedziała tylko, czy jej nagłe zrozumienie w czymkolwiek pomoże. Nie zdziwiłaby się teraz wcale, gdyby okazało się, że ona i dziki strażnik zwyczajnie nie umieją znaleźć wspólnego języka. Że są zbyt odmienni, by wymieniać się myślami - że zostaną im tylko suche uprzejmości. O ile postanowią dalej trzymać się swoich postanowień i podążać przez las razem. Ale to akurat było prawdopodobne. Choć nie tak satysfakcjonujące, gdy zakładało się brak porozumienia, a jedynie półwspólny cel.
        Narzędzie. Narzędzie lub przeszkoda na drodze do domu.
        Powtórzyła to sobie, choć z pewną przykrością, kiedy patrzyła na sylwetkę wtopionego w leśny świat chłopaka. Chyba… lubiła go jednak. Nie wiedziała dlaczego i skąd ta zbyteczna sympatia, będąca teraz jedynie utrudnieniem. Gdyby nie zależało jej na poznaniu go… byłoby o wiele prościej. Na szczęście większych szans na przyjaźnie rodem z baśniowych opowieści nie było, co przynajmniej uwolniło ją od presji obiecującej relacji. Mogła pogrążyć się swoją mową, mogła nie obawiać się, że popsuje coś gestem. Mogła skupić się na rozwiązaniu sprawy i dążeniu do utrzymania w grupie sympatycznej, niezobowiązującej neutralności.
        Tego chciał jej rozum.
        Reszta to co innego.

        Przez dłuższą chwilę milczała, jednak milczeniem zbierającym myśli - przygotowującym obecnych do wysiłku słuchania. Choć bez poprzednich obaw, nadal nie wiedziała jak wyłożyć Strażnikowi Lasu, bożkowi, że… nie jest bożkiem. Nie może być! Tak uważała. I teraz biła się ze sobą - obawiać się jego siły… aury i tajemnicy rodzącej legendy, przed którymi kłaniają się okoliczni druidzi? Czy spojrzeć na kilkusetletniego elfa jak na chłopca, czasem wesołego, tak szczerego i prostego, który teraz tak smutno wymawiał swoje imię… Ani jedno ani drugie jej nie pasowało. Mogła lękać się jego zdolności; ale nie widziała w nim wyższego bytu. Chciała widzieć w nim kolegę; ale był na to zbyt obcy.

        Jeszcze raz zastanowiła się, czy nie odpuścić i nie pozostawić wszystkiego tak jak było. Choć pragnęła wyjaśnienia, musiała pamiętać, że nie potrzebuje umacniać więzi z kimś, kto jej tylko chwilowo pomagał. Bo czy warta była ryzyka, że zbyt odważnymi stwierdzeniami zbudzi w nim jakieś chore instynkty, te które obok przesądności, odpowiedzialne były najpewniej za gwałtowne reakcje pani Flory?

        Westchnęła przed wypowiedzią.
        Niech to! Jednak chciała go poznać. Mimo wszystko.
        - Wierzę… że jesteś strażnikiem tego miejsca - zaczęła powoli, choć z pewną nutą zdecydowania w głosie. - I chyba rozumiem jaki rodzaj relacji łączy cię z lasem, choć jest to coś raczej… wyjątkowego. - Starała się ostrożnie dobierać słowa. - Ale tak, chciałam wiedzieć czy właśnie słyszysz głos Matki, czy jest to twoja decyzja… decyzje. Wiesz, kiedy tak mówisz naprawdę nieco przypominasz maie. Takiego prawdziwego, związanego ze swoim zadaniem - (nie by Lali nie był prawdziwym maie). - I jak na elfa jest to nieco nietypowe… - Zatrzymała się na chwilkę, bo nie chciała brzmieć jak ktoś, kto lepiej od samego elfa wie czym są elfy. Ale tak, one zwykle zachowywały się inaczej. Tę rasę Funcia znała na tyle dobrze, że była niemal pewna. Wychowywała się z nimi!

        - U nas… znaczy tam, skąd ja pochodzę... - zacięła się. - Masz rację. W pewne rzeczy nie wierzę. - I zebrawszy całą swoją odwagę kontynuowała melodyjnie, kiedy Chaos rozpierał się na jej boku: - Nie wiem co znaczy ,,Maorcoille” ani skąd się wzięło. Ale tam, gdzie się wychowałam nikt nie nazwałby… cię bożkiem. Za przeproszeniem. Nie mówię, że nie masz więzi z lasem, ani nie jesteś wielkim magiem! Musisz być bardzo silny i mieć wiele doświadczenia, widać z aury. Wierzę w twoje słowa. Wszystko o czym mówisz. Nie wierzę… w nazwy. Ja… mam wrażenie, że tutejsi nazwali cię tak, a nie inaczej przez różnice w zdolnościach. I zaczęli się bać bądź szanować cię przez to… ja też cię szanuję, ale… jesteś magiem. Elfem z nietypową zdolnością. Jak sądzę. Potrafię nazwać dziedziny, którymi władasz. Wszystkie są normalne. A ja… spotykałam już potężniejszych czarowników i… to co zrobią zależy od ich charakteru. Intencji. - Zaczęła wiercić się niespokojnie jakby w oczekiwaniu na nagły atak. - Nie potrafię dostosować się do legend o tobie. Nawet gdybym je wszystkie słyszała. To tylko opowieści wymyślone, by wyjaśnić coś co da się też określić naukowo. Dla mnie ,,normalnie”. To określenia rozumnych istot, spisanych ras, czasem lekko wypaczonych… w dobry lub zły sposób… ale… mam na myśli, że nawet gdybym widziała demona nazwałabym go demonem, ale nie w sensie ,,jakieś upiorne coś, co nie wiadomo skąd jest i czym jest”. Demon to demon, pochodzą z Otchłani lub od innych ras. I wiedziałabym, że jest gdzieś księga opisująca jego zdolności i zachowania… w tym czy innym planie. I bałabym się go gdybym ich nie znała, jak boję się obcego człowieka, ale nie domyśliłabym do niego opowieści i nie postawiłabym mu ołtarzyka. Potężny czarodziej to też - potężny czarodziej. Urodził się gdzieś, wychował, uczył. Może być dobry lub zły, ale to czarodziej. A elf to elf. Czy w związku z jakimś artefaktem wyrosły mu skrzydła, czy jest głuchy, czy może lśni na niebiesko. Twoja nazwa niewiele mi mówiła, więc… chciałam lepiej zrozumieć kim jesteś. Powiedziałeś mi już jak podejmujesz decyzje, że jesteś związany z naturą bardziej niż przeciętny elf. Tak z zachowania po prostu cię lubię, wydawałeś się bardzo przyjazny… tylko nie wiem za kogo ty się uważasz. Czy też sądzisz, że jesteś bożkiem? - W końcu spojrzała na niego i urwała, czując jak palce Chaosa zaciskają się na jej sierści.

        - On jest pięknym Mleczykiem! - wtrącił w końcu swoje trzy słowa i odwrócił się do niego z uśmiechem. - A ja jestem najwspanialszym motylosmokiem! Nawet w tym, ughhh!, ciele. A ty nadal jesteś dwunogiem prawda? Zwykłym człowiekiem? - Popukał ją w głowę, podejrzliwie mrużąc oczy. Nie chciał, by nagle sama zaczęła uważać się za smoka i zajęła jego miejsce! On na pewno nie zamierzał zostawać bezskrzydłą wyglądową ułomnością! Nawet jeżeli był perfekcyjny.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        No i powiedział co miał do powiedzenia. Nie lubił mówić o sobie, bo ludzie nie rozumieli co chciał im przekazać. Chcieli, by to, czego nie da się objąć rozumem, wcisnąć w jego ciasne ramy. Funtka była taka sama, ale no… Chciał, by chociaż troszkę go zrozumiała. By dotarło do niej, że ona była niewolnicą logiki, a on mistycyzmu. On był częścią przyrody i magii, a ona cywilizacji. Wydawało mu się, że prędzej zrozumiałby go druid niż jakikolwiek inny mag, dowolnej dziedziny. Chociaż… Czy on w ogóle potrzebował zrozumienia? Czasami po prostu trzeba było uwierzyć na słowo.
        Nie dziwiła go cisza, jaka zaległa między nimi po jego wyznaniu. Nie był pewny przyczyny, ale rozumiał, że to nie mogła być ożywiona dyskusja. Być może Funtka mu nie wierzyła, być może analizowała jego słowa, być może była w szoku. On powiedział, co miał do powiedzenia, teraz jej ruch. Jeśli go nie wykona… Widać tak miało być.
        Wiatr tymczasem nadszedł, jakby tylko czekał wcześniej na zachętę ze strony strażnika gór - uderzył w jego oblicze rześkim podmuchem, rozdmuchując jego włosy na boki i wywołując błogi uśmiech na twarzy. Elfika przeszedł lekki dreszcz - był jeszcze rozgrzany po marszu, a teraz dość szybko się schłodził. Ale było to przyjemne. Nie bał się też przeziębienia, był zbyt zahartowany przez te stulecia przebywania w górach, na świeżym powietrzu. Wydawało mu się, że to właśnie powietrze sprawiało, że ludzie z miasta chorowali - wśród domów nie było przewiewu, a powietrze stawało się zatęchłe i truło, powoli, ale skutecznie.
        I w końcu Funtka przerwała ciszę. Mniszek lekko obrócił głowę w jej stronę, ale nie otworzył oczu. Słuchał jednak, bardzo uważnie słuchał i nie musiała czuć się zignorowana. Spodobały mu się te pierwsze słowa. Osiągnął maleńki sukces, może więc przekona ją i do reszty swojego wyznania. Dał jej jednak czas mówić, aby na koniec samemu móc odnieść się do jej słów. Nie odpuści sobie jedynie lekkiego kręcenia głową od czasu do czasu albo tajemniczych uśmiechów. Oczy jednak nadal miał zamknięte, a głowę lekko obróconą, więc co sobie myślał - nie wiadomo.
        I w końcu Funtka powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia. Nie popędzana, nie łajana, bez komentarzy i przerywania. Jakby mówiła do mądrego psa. Nie do ściany, bo jednak jakieś reakcje były, ale no mogła się naprawdę nie krępować. Mniszek zareagował jakoś gwałtowniej dopiero, gdy odezwał się Chaos - drgnął wtedy, jakby go wybudzono z drzemki, w którą już prawie zapadł. Otworzył oczy, ale zamiast patrzeć na hermafrodytę, spojrzał prosto na Funtkę, a spojrzenie miał wyjątkowo przytomne i bystre. Poprawił się, jakby zdrętwiał od tego siedzenia.
        - Dziękuję - zwrócił się do niej miłym głosem. - To, że wierzysz mi chociaż trochę to już coś. Nie każdy musi wierzyć we wszystko…
        Westchnął. Splótł dłonie na brzuchu, osłaniając nimi pępek, i na moment się w nie zapatrzył. Później podniósł wzrok na Funtkę i zaczął mówić.
        - A jeśli powiem ci, że jednak nie do końca masz rację? - zaczął. - Mag, elf, strażnik, bożek… Czy to się musi wykluczać? Nie znasz mnie… I obyś nigdy nie poznała mnie w całości. Kiedyś był taki czas, gdy byłem zwykłym elfem, ale to dawne czasy. Później Matka wybrała mnie i kazała strzec tego lasu. Zmieniła… Połączyła… To co widzisz to tylko połowa mnie. Gdybyś posłuchała legend… Jedne mówią o strażniku, który wyprowadza zbłąkanych podróżnych z lasu. Inne o bestii, której poroże jest ostre jak szable, a szpony rozrywają ciało jak świeże drożdżowe ciasto. To jest ta sama osoba. To jestem ja. Widziałaś moją aurę… Lecz czy spojrzałaś wystarczająco głęboko? Czy dostrzegłaś wszystko, absolutnie wszystko co się w niej kryje? Ponoć zlewam się z lasem. Ponoć niektórzy nie widzą mojej emanacji, bo są w niej i drzewa i góry i skały i strumienie, które wyglądają jak to, co wokół mnie. Więc co się może między nimi kryć? - zapytał, lekko zawieszając koniec zdania, jakby snuł tajemniczą opowieść. Zaraz westchnął i podjął.
        - Czuję wszystko, co dzieje się w tym lesie. Czuję co mu dolega i co chce mi przekazać. Ale on nie mówi. Matka do mnie nie mówi. Ja to czuję jakby to było moje ciało. Czuję ból i nieszczęście zarazy, furię i strach pożaru, błogi spokój letnich nocy i to niepozwalające zasnąć uczucie, że coś na skraju pola widzenia jest nie tak. Matka… Nigdy nie przemówiła do mnie tak, jak to chcą przedstawiać bardowie. Po prostu dała mi zadanie, a ja wiedziałem co robić. Obdarzyła mnie przymiotami, które pozwolą mi wykonywać jej wolę… Dzięki jej darom pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny. Czy maie usłyszy wylękniony, przyspieszony oddech drwala, który uwięziony pod konarem drzewa wie, że nie przeżyje najbliższej nocy? Czy zwykły elf pędzony przez wewnętrzny niepokój niczym po nitce dotrze do miejsca, gdzie lęgnie się zaraza trawiąca drzewa? Może nie jestem bożkiem - przyznał nagle z olbrzymią, jakby dopiero teraz sam to przeanalizował i doszedł do takich wniosków, a co ciekawe, nie zrobiły one na nim wielkiego wrażenia. Nawet wzruszył przy tym ramionami. - Ale magiem też nie jestem. To… ja jestem czymś więcej. To co robię jest czymś więcej. To czym jestem jest czymś więcej… Ale chyba musiałabyś to zobaczyć by uwierzyć. Moje słowa na niewiele się zdadzą. Albo… po prostu mi zaufać. Chyba uważasz mnie za elfiego maga, który za mocno zaangażował się w swoją misję. Ale ja jestem czymś więcej. Nie nazywaj tego bożkiem jeśli nie chcesz. Wystarczy, że widzisz we mnie strażnika.
        I tak po prostu na koniec się uśmiechnął. Jemu naprawdę to wystarczyło, nie chciał więcej, nie potrzebował. To nie on stworzył wokół siebie tę legendę. To nie on zbudował ołtarzyki. Nie były mu niezbędne do życia.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        To było… kojące. Z każdym kolejnym słowem rozumiała lepiej. Chociaż nie do końca jego, a może bardziej samą siebie. Mimo że nie we wszystkim mogli się zgodzić, chociaż czepiałaby się nomenklatury magicznej i dyskutowała o naturze zjawisk, które były właśnie nazywane przez elfika ,,czymś więcej”, teraz nie czuła takiej potrzeby. Pojęła o co jej chodziło. I to otrzymała.
        Wyjaśnienia.
        Nie, nie musiała w pełni go zrozumieć ani przekazać mu swoich racji. Zupełnie nie to nie dawało jej dotąd spokoju. Ale olśniło ją teraz, kiedy już lekko się przed nią otworzył. To właśnie to jej było potrzebne. Rozmowa. Może… zaufanie? Chociaż na tyle, by mógł powiedzieć kim jest. Bo czy wcześniej wspominał? Być może urywkami, jakimś niedopowiedzeniem. Może uznał, że to dla nich jasne, a kiedy pani Flora nazwała go Maorcoille, że wszystko się wyjaśniło. Ale tak naprawdę był tylko tajemniczym nieznajomym, z góry podejrzanym i nieodgadnionym.
        Ile miał lat? Skąd się wziął? Można było tylko założyć, że ma dobre zamiary. Ale o ile Amariemu do komfortu psychicznego wystarczyła sama uroda blondynka i jego chłopięcy uśmiech, tak Funcię gnębiło ile o sobie nie zdradził. Raz czuła się przez to częścią jego gry, a raz ciężarem, który spadł na praktycznie przypadkowego leśnego mieszkańca, któremu głupio było im to wypominać. I nie mogła pojąć, która wersja jest prawdziwsza. Bo choć Mleczyk był wesoły, nie paplał o swoich przygodach i choć był pomocny, znikał bez wyjaśnienia. Byli na innym poziomie. On tu był panem całej sytuacji. Była od niego zależna, ale on… nie uznał, że musi jej cokolwiek tłumaczyć. Może nie chciał. Musiała patrzeć za nim i mieć nadzieję, że ich nie zostawi, że nie jest też szaleńcem i wie co robi. I gdyby nie te zagadki i jego przyjazna postawa nie miałaby o to pretensji - podlegała przecież tak wielu osobom… Prawie każdy przewyższał ją w wiedzy czy doświadczeniu. Tu po prostu jej coś nie pasowało. Jakby powinni być sobie równi, ale nie byli… i nie wiedziała dlaczego. Do tej pory.

        Teraz gdy Mleczyk mówił, poprzednie jego słowa, wszystko o czym wspominał, nabierało większego sensu. Także jego zachowania, niektóre dziwaczne… jego decyzje. Aura. Wszystko pasowało!
        Nadal jednak to nie ta nagła oczywistość pewnych kwestii pozwoliła Funci odprężyć się i ułożyć wygodnie na ziemi, z Chaosem rozpartym na boku. Nie ona oczyściła jej umysł i napełniła ciało łaskoczącą lekkością, tak że musiała aż przymknąć na chwilę powieki. To nie z niej cieszyła się, kiedy za morzem własnych lęków dostrzegła w końcu wysepkę Mleczyka, tę z której przed chwilą niemal zrezygnowała. Ten widok cudzego lądu, nieważne jak odległego, był jak słońce rozświetlające jej własny, bury brzeg. Widziała drzewa i szczyty; czuła niezachwiane zdecydowanie i pewność Księżniczka, że jest tam, gdzie powinien być. I czuła, była pewna, że tak, to jest jego miejsce. Nie miała więc już potrzeby zaburzać jego spokoju.

        Teraz nawet nie była pewna czy wcześniejsze powątpiewania z jej strony nie były w swej naturze głównie prowokacją. Choć uwielbiała rozumieć i wszystko wyjaśniać jak w szkole uczono, chyba tym razem zależało jej jedynie, aby się odezwał i wplątany w dyskusję zdradził coś co stałoby się pomostem między nimi. Więzią, która nieważne jak krucha, istniałaby chociaż przez chwilę. Nie chciała mieć racji. I nie chciała zdobyć pełnej wiedzy. Jak raz pragnęła tylko usłyszeć jak Strażnik opowiada. O sobie. O tym co czuje, co tutaj robi. Dzieli się czymś, co miała usłyszeć jako ktoś, kto chociaż przez moment zaistniał w jego życiu.
        Minąć go ot tak, nie mącąc choć trochę? O nie. Potrzebowała, by ją zapamiętał i by ona mogła już zawsze wspominać sobie jego małe wyznanie. Jakkolwiek podstawowe i nieistotne dla niego by nie było.
        Chciała je dla siebie.

        - A więc jesteś Strażnikiem - szepnęła pogodnie, już ułożona na ziemi, przymykając oczy z ulgą kota leżącego przy swoim człowieku. Odetchnęła cicho i wykorzystała parę chwil bezsłowia, gdy zapach wilgotnego mchu milcząco przesączał jej futro wonią leśnego królestwa. Nie potrzebowała dłużej od niego odstawać. Podkreślać że nie jest stąd. W końcu mogła iść za Mleczykiem starając się dostosować, a nie mantrując w głowie, że nie powinno jej tu w ogóle być. W tej chwili… w tej chwili sądziła, że właśnie tu - być może! - miała się znaleźć. Tu i teraz. I choć powrót nadal był priorytetem, a droga przeszkodą, na tę parę minut, na ten krótki moment - przestało jej być aż tak pilno. Uznała, że dobrze wykorzystała ten czas. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Snując swoją opowieść Mniszek jakoś nie zwracał na bieżąco uwagi na reakcje Funtki - zerkał na nią, gdy robił przerwy, ale tak to po prostu mówił. Nie to, że bał się presji z jej strony - tak po prostu miał, że czasami odpływał myślami od swoich rozmówców. Dopiero na koniec przyjrzał się przemienionej malarce nieco baczniej i wtedy spostrzegł, że ta leżała taka zrelaksowana, spokojna. Pomyślał, że cokolwiek powiedział, zadowoliło ją i jemu to wystarczyło. Może zrobiłoby jej się przykro, ale on nie liczył, że to co razem przejdą stanie się dla nich czymś więcej. Tak to już było, że w jego życiu ludzie pojawiali się i odchodzili, a on trwał w tych górach sam. Funtka być może za parę lat założył rodzinę albo stanie się sławna, a on pozostanie niezmieniony. Ona nie będzie go wspominać inaczej, jak pewien magiczny incydent z lat młodzieńczych. Niestety tak to działało. Mniszek nie miał o to żal do nikogo personalnie - jedyny żal jaki miał, to ten do świata, że tak był urządzony i że dla niego znalazło się tu miejsce w bardzo przestronnej i pięknej, ale jednak samotni, choć on pragnął towarzystwa.
        Mniszek już otworzył usta, by zgodzić się z jej decyzją… Ale zrezygnował. Przecież słowa były zbędne. Zgoda zawisła między nimi w ciszy i to nie wymagało komentarza, a wręcz być może coś więcej by wszystko popsuło? Tak było dobrze. Choć po chwili zastanowienia Mniszek musiał przyznać, że był ciekaw co teraz działo się w głowie przemienionej malarki. Które jego słowa ją przekonały, które argumenty. Każdy człowiek był inny, a ona była… ciekawa.
        Rozluźnienie szybko udzieliło się elfikowi, który usiadł sobie wygodniej pod swoją kłodą. W sumie to położył się i oparł o nią tylko głowę. Założył nogę na nogę i leniwie kiwał w powietrzu stopą z lewej na prawą i z prawej na lewą. Jego wzrok błądził wśród chmur, a gdy tak się na niego teraz patrzyło - jaki był na tym skupiony - można było odnieść wrażenie, że miał w tym wielką wprawę i widział więcej niż inni.
        I tak mijały kolejne minuty. Mniszek nie poruszał żadnego nowego tematu, nawet nie patrzył w stronę Funtki. Po jakimś czasie jednak sięgnął do futerału przy pasku i wyciągnął z niego flet poprzeczny. Bezwiednie przytknął go do ust i zamknąwszy oczy zaczął cicho grać. Jego muzyka była… jak las. Jak góry wokół nich. Czasami, gdy się na niej nie skupiało uwagi, można było o niej zapomnieć, tak stapiała się z głosami otoczenia, a jednocześnie pięknie je podkreślała. - jak sól dodana do potrawy w odpowiedniej ilości. Czy grał tak przez to, że była przy nim Funtka, czy też grałby nawet wtedy, gdyby był w lesie zupełnie sam? On znał odpowiedź - muzyka była dla wszystkich, którzy mogli ją usłyszeć. Czy była to ludzka dziewczyna, czy zwierzęta - dla niego żadna różnica. To była tylko kwestia melodii - teraz grał zwykłą piosenkę, choć potrafił też wydobyć z tego fletu dźwięki, które przywoływały do niego wszelakie stworzenia. No, poza ludźmi - oni wymykali się magicznej mocy instrumentu.
        W końcu jednak elfik skończył grać. Odjął flet od ust, odetchnął i otworzył oczy. Przeniósł wzrok na Funtkę, po czym uśmiechnął się do niej, na ślepo chowając instrument z powrotem do kabury. Usiadł, nie podpierając się rękami, lecz wykonując zamach nogą, którą do tej pory kiwał w powietrzu. Zrobił to trochę za gwałtownie i zakręciło mu się od tego w głowie, ale on jedynie się z tego powodu uśmiechnął, trzymając się jedną ręką za skroń.
        - Ruszamy dalej? - zapytał malarkę. - Ja już odpocząłem, nie wiem jak ty, a damy radę jeszcze kawałek ujść przy świetle dziennym. Zatrzymamy się w jakimś lepszym miejscu.
        Niby zadał pytanie, niby dał jej możliwość wyboru, a jednak sam się już podniósł i zaczął otrzepywać spodnie ze ździebełek trawy. Ciekawe czy jeśli usłyszy, że tu zostaną, to bez gadania usiądzie z powrotem, czy będzie kręcił nosem?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        On jakoś tego nie rozumiał. To było w porządku? Czemu zamilkli? Czemu jego Yuumiś nie pytała o więcej! Wcześniej taka rozgadana, teraz oddychała spokojnie, nie komentując opowieści pięknego Mleczyka. A przecież powinna! Tyle rzeczy było niezwykłych, a ile się nie zgadzało!
        Amari wiercił się, ale swym dawnym zwyczajem postanowił nie zabierać głosu póki nie poczuje się w pełni bezpiecznie. To Yuumiś testowała otoczenie, to po jej reakcjach widział kiedy należy się odezwać. Wbrew pozorom. Miał przy tym własne instynkty i oczywiście słuchał się ich równie często, jeśli nie częściej, ale już dawno wyczuł, że do Mleczyka dziewczyna ma lepszą rękę. Nic dziwnego skoro teraz to ona była (prawie)pięknym motylosmokiem, a on był bezsierstny i bezpiórkowy! Tak, nic dziwnego, że elfik (choć sam też przecież był upośledzony jeżeli chodziło o liczbę kończyn czy wrodzonych ozdobników) łatwiej komunikował się z burą oznaką urodzaju niż nim, zakutanym w jakieś skrojone szmatki nieszczęśnikiem! Och, jakże mu było w nich teraz niewygodnie!
        Tym bardziej wiercenie się w jego wykonaniu nie przykuwało niczyjej uwagi - pewnie zdziwiliby się bardziej, gdyby przez dłuższy czas siedział w bezruchu i zgubił wszystkie korniki pełzające mu w podświadomości.
        Świadomie jednak myślał. To, że jego mała przewodniczka nie miała w czymś racji nie było dla niego wielkim szokiem, choć budziło w nim lekki niepokój. W końcu na niej polegał! Skoro jednak wskutek jej słów Księżniczek zaczął opowiadać więcej, można było uznać, że spełniła swoje zadanie. Niestety tylko tyle. Resztą musiał zająć się sam, bowiem w najciekawszym momencie, wtedy kiedy zrodziło się najwięcej pytań i już-już można by usłyszeć jakieś ploteczkowo-baśniowe szczegóły ona poddała się, położyła i zaprzestała tego co lubiła najbardziej - drążenia. Dlaczego!?

        Zastanawiał się czy jest prawdziwie niemądra, czy to jakiś znak. Czy to znaczy, że on też miał nie pytać? Ale tak chciał! No bo jak to możliwe by ich uroczy, chłopczykowaty blondynek potrafił rozpruć kogoś pazurami!? Jakim figlem, jak zwariowanej wróżki, mógł być zarówno kimś takim słodziutko kwiecistym jak i bestią z kłami, zębami i resztą tam? Ciekawe czy wtedy był ładny… Ale nie, co ważniejsze! Skoro nie był całą osobą to gdzie była teraz jego druga połowa? Nie powinni jej przypadkiem odszukać? Chociaż nie, wydawał się z lekka niespokojny, gdy mówił o tym drugim obliczu. Musiał zgubić je dawno temu. A może wyrzucił? Ale chyba było mu potrzebne. Tylko nie lubił go pokazywać… o zgrozo, może jednak zmieniał się w coś szkaradnego! Biedny, szkaradny Księżniczek! Gdyby chociaż ktoś mógł go odczarować! Jakby mógł zrobiłby to sam i zabrał go z tego lasu. Mógłby ozdobić nim ogród. I mniejsza już, że kiedyś Mleczyk był zwykłym elfem. Amari nie rozumiał na czym miałaby polegać jego przemiana - nawet nie za bardzo rozumiał własną! Ale liczyło się, że elfik jest ładny, ma miły głos i można trzymać go na zewnątrz. Mogliby spać razem wśród różaneczników! Tylko… chyba Mleczyk za mocno związany był z tym miejscem. Skoro wiedział o nim wszystko i tak dokładnie o tym opowiadał… A Chaos nawet nie wiedział, czy to dziwne! W końcu skoro Yuumiś milczała to znaczyłoby, że chyba nie… a jednocześnie wcześniej cały czas coś jej nie pasowało, więc chyba tak! Ojeju, mogłaby się zdecydować w końcu, a nie tak zmieniać zdanie jak on! Tylko prawdziwe piękne smoki tak mogły! Ona nie! W dodatku czegoś nie doczytała w tych swoich aurach, na punkcie których miała absolutnego kręćka i teraz pewnie się już przez nią nie dowie co takiego Księżniczek ukrywał. A pewnie coś ciekawego!

        Skwaśniały, mlasnął w niezadowoleniu, bijąc się ze sobą. Coś mówiło mu, że nie powinien się teraz odzywać, a jednocześnie na nikim innym nie mógł w tym temacie polegać. Obawiał się jednak, że nawet jeżeli wypowie najpiękniejsze frazy i tak może nie dowiedzieć się tyle co Yuumi z tym swoim suchym, nudnym faktowaniem. Niech ją!

        Poddał się, gdy Mleczyk wyciągnął flet i przytknął do ust. Grał ładnie, grał leśnie i absolutnie nie ciasno - nie, jego melodia przywodziła na myśl całkowitą wolność, choć ciężko byłoby rozprostować skrzydła wśród tych wszystkich drzew. Spokój melodii, jej harmonijna natura na chwilę pozwoliła Chaosowi zamknąć się w myślach i odetchnąć, by wsłuchać się w tony księżniczkowatej muzyki i zapamiętać jeśli nie ją, to chociaż sam wspólny odpoczynek na trasie. Będzie miał do kolekcji wspominek jak wróci już do życia w Ogrodach.
        Bezdrzewnych ogrodach.
        No, może z paroma wiśniami, ale tylko w porze kwitnienia!
        I jeszcze…

        Odpłynął do własnych fantazji, gdzie kwiaty obfite w kolory otwierały przed nim kielichy i upajały zapachem młodości i szczęścia, śmiejąc się z leśnej zgnilizny i pomarszczonych pni. Tam mógł być panem dla siebie i leżeć na najzieleńszej trawce bez ani jednego robaka! Turlać się po niej, skakać po skałkach okalających rzeczki i biegać po zaaranżowanej wystawie ozdobnych roślinek płożących! Och, gdyby mógł tam zostać…

        Tymczasem jego futrzaste oparcie podniosło się nagle i padł na (robaczywy!) mech, z półprzytomnym niezadowoleniem zerkając na górującą sylwetkę smoczycy. Mogła uprzedzić i go podnieść, a teraz będzie przez nią brudny! Tak bardzo nie kwieciście, tak bardzo nie upojnie! Będzie brudno-piaskowy, lepki i małe paskudztwa będą po nim biegać tysiącami małych nóżek! Które były jak kłaczki! Jak można było stać na czymś takim! To nie powinno być możliwe - inaczej ludzie nie biegaliby na nogach, a pełzali na wymyślnych fryzurach, głowy trzymając przy ziemi, a nogami obserwując świat. I mieliby dodatkowe oczy! Uch, obrzydliwe!
        Wzdrygnął się i aż usiadł, otrzepał i spojrzał pytająco na swoich przewodników.

        - Tak, chodźmy. - Słowa Funtki nie były skierowane do niego, ale zaraz pochyliła się, by wdrapać się mógł na jej grzbiet i kontynuować drogę w ustalony już sposób.
        Czyli tu nie zostaną…
        I dobrze, bo przestało mu się tu podobać!
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Jednomyślność na swój sposób ucieszyła Mniszka - uśmiechnął się szeroko do Funtki, cierpliwie czekając, aż ta się podniesie i wciągnie na swój grzbiet Chaosa. Jego uwadze nie umknęło, że nawet przemieniony smok przyjął decyzję o wymarszu z niejakim zadowoleniem, może nawet ulgą. Elfik był być może ciekawy z czego wynikała radość Amari, ale nie pytał - logika smoka była zbyt pokrętna, by mógł ją zrozumieć.
        - No to w drogę - zakomunikował, gdy uznał, że parka jest gotowa do wymarszu. Tak jak wcześniej szedł przodem, wynajdywał drogę tam, gdzie zdawało się, że jej nie ma - przy nim wydawało się, że to tylko spacer po bardzo naturalnie utrzymanym ogrodzie, którego on jest właścicielem.
        Jeśli w trakcie wędrówki odbywały się jakieś rozmowy, były one już niezobowiązujące. Mniszek chętnie opowiadał o ziołach, których rosło tu mnóstwo, o zwierzętach, które czasami tylko przemknęły gdzieś na granicy pola widzenia. Gdy przechodzili przez rozległą polanę, z której roztaczał się piękny widok na okolicę, wskazał Funtce gdzie mniej więcej znajdował się Thenderion czy w którą stronę iść, aby dotrzeć do słynnej siedziby druidów, do ich wioski położonej w głębi gór. Zachowywał się jak przewodnik albo właściciel ziemski, który o tym co mu podlega opowiada z dumą i miłością, ale też respektem.

        Wieczorem Mniszek znalazł dla nich dogodne miejsce na nocleg - takie, by było osłonięte od wiatru, chociaż częściowo od deszczu (który i tak raczej w ciągu nocy miał nie nadejść) i by szyszki nie kuły w tyłek. Dla niego to żadne wyzwanie – szedł przed siebie i w końcu stawał tam, gdzie było mu wygodnie, sprawiał jednak wrażenie, jakby tym razem był z siebie wyjątkowo zadowolony – uśmiechał się od ucha do ucha. Nie był jednak specjalnie rozrywkowy, pewnie tak samo jak Funtka, bo w końcu cały dzień wędrowali po górach i każdy – nawet leśny strażnik – mógł mieć potrzebę, by odpocząć. Dlatego po szybkiej kolacji cała trójka zamiast dyskutować, po prostu poszła spać.
        Ranek zaś był iście górski – trochę chłodny i bardzo wilgotny, ale wyłaniające się zza horyzontu słońce zwiastowało szybką zmianę tego stanu rzeczy. Mniszek – nadal bez koszuli, którą przecież oddał Funtce – trochę przez to zmarzł, ale dla niego to nie była nowość i można powiedzieć, że już zdążył do tego stanu rzeczy przywyknąć. By szybko się rozgrzać zaczął chodzić wokół obozu i wykonywać różne proste ćwiczenia – krew w jego żyłach momentalnie przyspieszyła i zrobiło mu się cieplej, nawet jego twarz nabrała od tego znacznie zdrowszego koloru. Nie był co prawda jeszcze rumiany, ale też nie blady – taki, można powiedzieć, akurat.
        Nie od razu Mniszek zarządził wymarsz. Wiadomo, najpierw śniadanie, jakaś zgrubna poranna toaleta i tak dalej, ale on musiał jeszcze zasięgnąć języka. Las był wszak ogromny, góry również, a on miał podany jedynie z grubsza kierunek – wiedział, że im bliżej będzie celu, tym częściej będzie musiał pytać. Odszedł więc kawałek od obozowiska, bo wiedział, że zwierzęta za blisko takiego nagromadzenia dwunogów nie podejdą, po czym rozejrzał się z wolna po koronach drzew. Zagwizdał przeciągle. Później wydawał z siebie kolejne dźwięki, które sprawiły, że las momentalnie ożył dziesiątkami różnych głosów. Zawsze tak było – gdy leśny strażnik wołał, odpowiadał każdy, kto tylko go słyszał. Zwierzęta były bardzo wylewne, bo w jakiś sposób czuły, że ten złotowłosy elfik jest po ich stronie i pomoc jemu jest w interesie wszystkich. Niestety, w swoim entuzjazmie niejednokrotnie gadały co im ślina na język przyniosła i często zupełnie nie odpowiadały na pytania. Mniszek musiał cierpliwie i w skupieniu słuchać, aby wyłowić to jedno stworzenie, które miało cenne dla niego informacje i później wypytywać już tylko je. Tak było i tym razem – początkowy gwar szybko przekształcił się w dziwny dialog między chłopcem a ptakiem. To też należało do swego rodzaju normy: jeśli ktoś miał coś ciekawego do powiedzenia, z reguły były to właśnie ptaki. One przemieszczały się na duże odległości i były ciekawskie, nie to co pilnujące swojego nosa niedźwiedzie czy rodzinne borsuki.

        - Gotowe, wiem gdzie iść – oświadczył z zadowoleniem elfik, gdy po jakimś czasie wrócił do Funtki i Chaosa. – Możemy ruszać dalej, jesteście gotowi?
        Jak zawsze Mniszek był gotowy do drogi w każdej chwili – cóż się dziwić, skoro właściwie cały czas w niej był? Nie nosił ze sobą niczego ponad to, co mieściło się w cholewkach jego butów i kieszeniach, a poza tym miał ze sobą tylko te pakunki od druidki Flory – je wystarczyło zarzucić sobie na ramię i w zasadzie gotowe. Moment wymarszu był więc w pełni gotowy od tego jak szybko Chaos i Funtka zdołają się pozbierać. I tak szło im coraz to lepiej, więc Mniszek nawet jakby chciał, to nie miał prawa narzekać.
        - Ptaki powiedziały mi, że wbrew pozorom nasz druid jest bliżej niż zakładaliśmy. Może wracał już do domu – zasugerował, gdy już byli w drodze. – Obiecały mnie poprowadzić, więc może być trochę głośno czasami, ale wiedzą, że nikogo nie ścigam, więc też nie zrobią histerii… Chyba. Z nimi to nigdy nie wiadomo. Wiesz… - Mniszek ściszył głos do szeptu. – Powiedzenie „ptasi móżdżek” nie wzięło się niestety znikąd… Chodź podejrzewam, że ten kto to wymyślił, miał raczej na myśli wiejskie kury, bo tak między nami to one są naprawdę…
        Mniszek nie powiedział jakie są te kury, ale pokręcił palcem przy skroni i zagwizdał znacząco - mają kuku na muniu. I wcale nie chodziło o to, że były z miasta, bo na przykład wróble też były związane z cywilizacją, a to mądrale jakich mało. I drobne cwaniaczki, ale cóż, przy takich gabarytach trzeba sobie jakoś radzić. Kury po prostu miał nie po kolei w głowie bez względu na środowisko.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Malarka w dziwnie a rozkosznie spokojnym stanie ducha podążyła dalej za ich przewodnikiem. Po wewnętrznej burzy nie pozostał niemal ślad - wszystko zdawało się bardziej jasne i przejrzyste, zarówno w niej samej jak i w otoczeniu. Szlak i mchy nasyciły się zielenią, powietrze słodkim, lekko nadgniłym zapachem ożywczej dzikości, a przecinać zaczęły je trele i ćwierkania coraz to milsze dla czułego ucha. Sylwetka elfika jaśniała pośród drzew jasnymi plecami i złotą czuprynką, łapiącą słoneczne promienie niczym polny kwiatek, który pośród wiekowych iglaków zgubił się przypadkowo.
        Tylko, że ich przewodnik nie był zagubiony.
        Jego pewne kroki stawały się malarce coraz bardziej znane i łatwe do przewidzenia, choć nie widziała drogi, którą podążał - miała jednak wrażenie, że wie kiedy skręci, a kiedy zatrzyma się na chwilę aby coś jej wskazać. Ich chód stał się bardziej płynny i zgrany, a pogoń za druidem przerodziła się niemalże w wycieczkę - satysfakcjonującą, radosną i jasną.

        To co tak podobało się Funtce, Amariego powoli doprowadzało do szału. Widział, że coś się zmieniło, ale nie wiedział konkretnie co. Jak? KIEDY!? Albo w zasadzie - dlaczego?
        Niby przy wszystkim był - przy ich małej dyskusji, rozmowie, milczeniu… w zasadzie miał świadomość kiedy coś przestało mu się zgadzać. Ale za nic nie potrafił zrozumieć tego stanu rzeczy. Skąd ich to nagłe porozumienie? Czy aby na pewno było porozumieniem? Tak to wyglądało… Yuumiś była dziwnie odprężona i jak raz wydawała się nie szukać we wszystkim niebezpieczeństwa, niemalże ze ślepym zaufaniem podążając za ich słodkim Mleczykiem. A on? Był taki jak wcześniej i w ogóle nie mówił o swojej drugiej połówce! Gdzie jego różki, no gdzie!?

        Chaos kręcił się na grzbiecie malarki, to znajdując sobie zajęcie w postaci drapania jej sierści, to szukania na niej jakiś wzorków, to znowu bawiąc się sznurkami od własnej spódnicy. Patrzył też trochę na swoje własne nogi, zastanowił się czy nie zapleść włosów… dwunogi często to robiły! Niestety same gesty były dla niego tak obce, że jedyne co umiał zrobić to pochwycić swoje czarne kłaki i zgarnąć je na jedną lub drugą stronę, trochę je sobie oglądając. Ten kolor właściwie mu się podobał… choć nie pogardziłby pasmami złota i ognistego pomarańczu. Och, dlaczego musiał stać się tak wyblakłym stworzeniem!?
        I tutaj niestety znów wracał myślami do zamiany ciał, formy i tajemnicach Mleczyka. Jaki potrafił się stać? I czy stawał się, tak jak on teraz - uhhh! - człowiekiem, czy może ta druga połówka przychodziła do niego? Tyle słyszało się w bajkach i opowieściach… ,,to ta sama osoba”… ale ile to mogło znaczyć! Wyobraźnia smoka dopuszczała naprawdę wiele wariantów, których Yuumi nigdy nawet nie wzięłaby pod uwagę. Za bardzo spaczona została już pragmatyzmem elfickiej nauki.

        Szli więc dalej, w nastrojach zupełnie odmiennych i przeciwstawnych stanach ducha, ale że było to dla nich zupełnie normalne Funcia przeszła nad tym do porządku dziennego. Za bardzo spodziewała się chyba, że kiedy tylko Chaosa zacznie coś niepokoić on zacznie jojczeć, wtrącając się nawet w sam środek dyskusji lub romantycznych wyznań. Krótko mówiąc już dawno uznała, że nie ma on wyczucia, bo żeby je mieć musiałby uwzględniać emocje innych, wykazać się empatią - a tej umiejętności nie pokazywał zbyt często. Dlatego, skoro się nie odzywał, uznała, że niczego nie chce. W końcu to wokalizacją, nie ruchami czy aluzyjnym gestem nauczył się domagać uwagi i wyrażać swoje potrzeby. Więc ile się nie kręcił, nie dźgał jej i nie wzdychał cichutko, była pewna, że zwyczajnie się nudzi.
        No jak tak można!?

        Niezrozumiany i niewysłuchany Amari przeszedł najgorszą z możliwych prób - próbę cierpliwości. Dzień nie dłużył mu się jedynie dlatego, że wszystko było dla niego obce, nowe i łatwo go fascynowało, a w dodatku miał o czym myśleć. Mimo wszystko pod wieczór był wykończony. Tym milczeniem. Och już dawno, naprawdę dawno nie wysilał się tak dla jakiś dwunogów! Ale jak raz naprawdę nie chciał zniechęcić do siebie Mleczyka, a Funcia… co on od niej chciał?
        No nic, niech ułoży się ładnie i da mu na sobie spać! A kiedy zostaną sami już on jej wygada jaka to jest nieczuła, jak go nie słucha i w ogóle tępa pała z niej, bo nie zauważyła, że chce z nią pomówić! Nic dziwnego, że jej relacje społeczne z innymi bezsierstnymi leżały i usychały - skoro ślepa i głucha to skąd ma wiedzieć jak się zachować! On taki nie był, nie. On doskonale wiedział, a przynajmniej zaczynał rozumieć - im więcej osób poznawał i widział między nimi różnice. W dodatku jakże był cierpliwy! Inni już dawno zostawiliby Yuumiś na pastwę losu, a on tak łaskawie doceniał jej wiedzę i pozwalał prowadzić się dalej… nie wiadomo gdzie.
        Och, był zbyt wspaniały jak dla niej!

        Przekręcił się na bok, mruknął i zakrył jej skrzydłem, bo bez sierści było mu dosyć chłodno.

✍︎ ✍︎ ✍︎


        Poranek faktycznie był rześki. Yuumi czuła ten zapach, tę przejmującą żywiczną woń, ochłodzoną nocą nim pozbyła się resztek snu i otworzyła oczy. Czerń i plamy rozmytych obrazów kształtowały się pod wpływem bodźców, malując wokół las, kamienie, stromizny i potoczki. Zrywające się z gałęzi ptaki, drepczące jeżyki, biegnące jaszczurki. Napięcie mięśnie z dziwną gotowością do zerwania się, choć ludzki umysł ciążył jej i nie pragnął budzić się do zimna. Szelesty wokół były jednak tak wyraźne, tak ożywiające… przeciągnęła potężne cielsko i nim się obejrzała stała już, wdychając pełną piersią ubarwione śladami stworzeń powietrze.
        Była głodna.

        Otrząsnęła się nim myśl ta zdążyła uderzyć ją mocniej - spojrzała na zwiniętego wraz z torbą Chaosa i nadstawiła ucha, by usłyszeć rytm kroków Księżniczka. Dopiero potem odwróciła się i przywitała go, a zachęcona jego ćwiczeniami, także postanowiła nieco się rozgrzać, korzystając z okazji, że i skrzydła może tu wyprostować. W parę chwil otrząśnięta z zesztywnienia i zaspania poczuła nawet więcej - ciepło i energię rozchodzącą się po jej ciele. Gdy była człowiekiem długo czuła chłód poranków i opatulała się kocem lub siłą woli kazała sobie wstać i ruszać się, kiedy szare poczucie otumanienia chwytało za ręce i szeptało, by wrócić pod ciepłą kołderkę. Tutaj? Nie miała kołdry, materaca ani nawet siennika. Spała na gołej ziemi, a teraz, gdy otrzepała futerko czuła się i wyglądała, jakby leżała na królewskim posłaniu. Popatrzyła zaciekawiona po łapach i skrzydłach, zastanawiając się mimowolnie czy to dlatego Amari (choć zdrowo narzekał) zawsze miał tyle energii. Niezwykłe uczucie!
        Gdy się opamiętała, wróciła do niego - już się budził, więc zaczęła zastanawiać się czy nie ma dla niego lepszego ubrania, a przy okazji objęła go łapą, by aż tak nie marzł. Przypominać sobie przy tym stale musiała, że to praktycznie zwierzę, bo prawdziwego człowieka za nic by tak nie dotknęła! Już teraz miała dreszcze, ale gdy chwycił się jej i zaczął marudzić, odetchnęła i znowu widziała w nim już tylko swojego smoczego towarzysza. Mały, bezbronny Amari...

        Szczęście, że mieli jedzenie - to poprawiło humorek Chaosa, a przy okazji jeszcze bardziej uszczęśliwiło malarkę. Była gotowa do dalszej drogi, lecz najpierw…

        Gdy Mleczyk się oddalił, nadstawiła uszu. Tym razem była naprawdę ciekawa dźwięków - i choć pogubiła się już na samym początku, zachwyciła się wylewnym ożywieniem stworzeń, z których części nie słyszała nigdy wcześniej, części nie mogła wyłowić przez wrzawę, a u innych słyszała tony, które zdawały jej się zarówno obce, jak i zwyczajnie piękne. Wygięła szyję i uniosła ciało, siadając na tylnych łapach. Kiedy pozostały jedynie dwa głosy i parę dialogów w tle, próbowała wyłapać gwizdy Mleczyka i odróżnić je od odpowiedzi i cieszyła się z tej zabawy, choć nie była pewna czy jej się udało.
Amari zakładał koszulę.

✍︎ ✍︎ ✍︎


        Kończył otrzepywać spódnicę, do której coraz bardziej się przyzwyczajał, kiedy Mleczyk wrócił w pole widzenia. Funcia stwierdziła, że mogą ruszyć - podczas drogi zaś słuchali go z ciekawością, choć to malarka była bardziej zafascynowana, bo o uwagę Chaosa walczyły jeszcze ostatnie wbite w materiał igły. Z tego względu szeptu już nie dosłyszał.
Funcia zaś na tę wzmiankę o ptakach i kurach uśmiechnęła się porozumiewawczo, choć z lekkim niezrozumieniem - nie uważała kur za aż tak głupie, a i średnio znała się na innych ptakach. Co nie zmieniało faktu, że w porównaniu do takich sprytnych kosów czy czujnych sikorek sprawiały wrażenie mocno prymitywnych. No a Mleczyk… mógł wiedzieć co mówi.
        Pomyślała o domu i rosole.
        Pokiwała łbem.
        Tak, mógł wiedzieć.


        Lecz najważniejsza pozostawała i tak kwestia druida. Poczuła się dziwnie zaniepokojona tym, że znajdą go szybciej niż to planowała… nieco ekscytacji jakby z niej uciekło, a w głowie poczuła mętlik. Oczywiście, że chciała odnaleźć Taja, cały czas do tego dążyła. Ale mimo wszystko… teraz…
        Zerknęła na skrzydła.
        Nie umiała dziś pojąć swoich myśli.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Funtka nie była gadatliwa – Mniszek wiedział to nie od dziś. Zagadywał ją, ale nie oczekiwał, że to ona będzie podtrzymywać rozmowę, zagadywać o bzdurki. Gdy tak szli w milczeniu również było dobrze – to było jak szanowane słów, które się wypowiadało, a nie marnowało ich na bzdurki. Widział co prawda, że w takich długich chwilach pozornej ciszy (w zdrowym, normalnym lesie nigdy nie było zupełnie cicho) Chaos zaczyna się wiercić, jakby go mrówki oblazły, ale ten smok był tak specyficzny, że Mniszek nie miał w sobie dość przekonania, żeby go zabawiać rozmową, bo ta mogła natychmiast uciec w bardzo dziwne, nieznane mu rejony.
        Nagle leśny strażnik przystanął. Wciągnął powietrze głęboko w płuca i aż stanął na palcach, jakby to pozwalało mu nabrać jeszcze troszkę więcej tchu. Z zamkniętymi oczami przytrzymał chwilę oddech w piersi, po czym go wypuścił. Rozejrzał się, ale jego wzrok był dziwnie niewidzący, jakby myślami był gdzieś bardzo daleko i teraz odgrywał tylko jakąś pantomimę.
        - Chyba nie będziemy potrzebowali pomocy zwierząt – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy. Dalej gapiąc się gdzieś w przestrzeń kręcił stopą dołek w ziemi, jak zaniepokojony koń kopytem. Po chwili – dosłownie i w przenośni – otrząsnął się i spojrzał w pełni przytomnym wzrokiem na swoich towarzyszy. Uśmiechnął się do nich przepraszająco.
        - Chyba wiem, gdzie jest nasz druid – oświadczył tak po prostu, jakby jego wcześniejsze dziwne zachowanie nie miało miejsca. Nie czuł potrzeby tłumaczenia się z tego, że to las do niego przemówił, znacznie dosadniej niż do tej pory. On wszak cały czas słyszał zew tego miejsca – cichy szept na granicy świadomości, powtarzane niczym mantra „jest dobrze, radzimy sobie, rób swoje”. Las przemawiał do niego wyraźniej tylko wtedy, gdy miał coś ważnego do przekazania – z reguły wtedy, gdy wołał o pomoc dla siebie albo dla kogoś, kto zgubił się w jego czeluściach. Teraz jednak głos był troszkę inny – jednoznacznie wskazał mu kierunek bez udzielania wyjaśnień. Można by węszyć w tym podstęp, ale Mniszek wiedział, że to nie ma sensu, bo natura nigdy go nie okłamywała. To on mógł coś źle zrozumieć, ale no miał już zbyt duże doświadczenie w tego typu sprawach, by nie wiedzieć kiedy ma do czynienia z wołaniem o pomoc, a kiedy z subtelną podpowiedzią. Nie wciągnie Funtki w żadne kłopoty, tego był pewny. Jednak gdy już ruszył we wskazanym kierunku, przeszło mu przez myśl czy przypadkiem nie jest tak, że las traktuje poszukiwanego przez Mniszka druida jak takiego natręta, którego się chętnie pozbędzie, skoro jest okazja. Jak na przykład wtedy, gdy sąsiadka podrzuca ci swoje dziecko, którym ty nie masz ochoty się zajmować. Jeśli to faktycznie był taki chodzący chaos… O to Mniszek był stosunkowo spokojny - jednego Chaosa już teraz miał i w miarę sobie z nim radził. Głównie go unikając, ale co tam.

        I nastało południe. Las ucichł, bo gdy jest najcieplej nikomu nie chce się ruszać, a i polowania się nie udają, bo nie ma jak podkraść się do zwierzyny. Gdy więc całej trójce zdarzyło się zatrzymać, wokół słychać było tylko wiatr szumiący wśród liści. Gdyby malarka albo jej towarzysz hermafrodyta byli złośliwi, mogliby wytknąć leśnemu strażnikowi, że gdzie podziali się ci jego pomocni mieszkańcy lasu gdy akurat byli potrzebni… Ale przecież to, że nie było ich widać ani słychać nie znaczyło, że ich tam nie było. Byli - siedzieli w swoich norkach, na gałęziach, wśród krzaków. Odpoczywali i obserwowali, a gdyby ich zawołał - odpowiedzieliby. To wiedział każdy, kto znał dzicz. Gdy było dobrze, nigdy nie była pusta. A gdy faktycznie wokół ciebie nie było żywego ducha… Dopiero wtedy należało się bać.
        Mniszek dalej prowadził swoich towarzyszy w miejsce, które znał chyba tylko on. Zwolnił jednak, zaczął się baczniej rozglądać, jakby teraz już musiał rozglądać się za wskazówkami. Nie robił całe szczęście takich dziwnych pokazów jak niedawno, zachowywał się normalnie - trochę jak łowca blisko swojej ofiary.
        - O…
        Nie wykrzyknął, ledwie westchnął. Przystanął z opuszczonymi swobodnie rękami, wpół kroku, gapiąc się gdzieś przed siebie i nieco w bok. Jak jeleń, który coś dostrzegł w oddali. Cóż, chyba znalazł to, czego szukali, bo na przedłużeniu linii jego wzroku znajdowała się ludzka postać. Z tej odległości trudno było dostrzec szczegóły, ale na pewno mieli do czynienia ze szczupłym mężczyzną w za dużej kurtce ściągniętej szerokim paskiem. W południowym słońcu wyraźnie lśniła jego łysina, a dość bladej twarzy również nie kalał żaden zarost. Ciekawe czy miał brwi? Zdawało się, że tak,ale to mogły być tylko podszepty wyobraźni. Nieznajomy - być może poszukiwany druid - chodził wśród drzew i gapił się w ziemię, jakby czegoś szukał. Długim jak ramię prostym kijem rozgarniał runo leśne albo machał nim niczym mały chłopiec przed sobą - wtedy było widać, że kij wieńczyła kula wielkości i barwy mandarynki. Być może to była jego różdżka. Jeszcze nie zauważył całej trójki, a stojący jak posąg Mniszek nie zamierzał się chyba pierwszy ujawniać, choć przecież wcale się nie ukrywał - gdyby łysielec podniósł wzrok spod swoich nóg, dojrzałby ich bez najmniejszego trudu.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        To prawda, ich przewodnik bywał dosyć specyficzny w swoich nawykach i zachowaniach - ale na szczęście stało się to dla nich już dość oczywiste. Funcia wręcz była na ten moment więcej niż usatysfakcjonowana otrzymanymi wyjaśnieniami, więc teraz na każde dziwactwo elfika patrzyła z życzliwą ciekawością, a niekoniecznie ze zgrozą czy potępieniem. W sumie nawet przyjemnie było obserwować jak tak specyficzna istota jak Mleczyk działa w swoim środowisku, a i zdaje się robił to przy nich bez skrępowania. Przynajmniej poniekąd. Kto wie jak zachowywał się sam na sam z lasem, ale malarka zakładała, że i teraz się nie krygował. Co najwyżej nie zdradzał wszystkiego.

        Musiała być jednak bardziej uważna - bo kiedy nagle przystanął omal go nie zdeptała. Wyhamowała gwałtownie, w zaskoczeniu przysiadając jak spłoszony wierzchowiec, a Chaos z głuchym krzykiem zsunął się na jej zad. Tak, gdy miało się takie cielsko nie należało być zbyt porywczym w ruchach, mimo że samo do tego skłaniało.

        Zamrugała, otrzepała łeb i wyciągnęła szyję, by sprawdzić co Mleczyk wyprawia, jednocześnie pomagając Amari skrzydłem wygodniej ułożyć się na jej grzbiecie. Akurat mieli dość czasu nim elfik ocknął się i coś wymamrotał… A kiedy strzelił swoim oświadczeniem, spięli się gotowi do boju.
        Albo ucieczki.

        - Już wiesz? - Dopytała tylko cicho Yuumi próbując stłumić nowy przypływ sił i nie narobić głupot. Ale przynajmniej nie czuła już wątpliwości. Choć jeszcze przed chwilą gotowa była żałować powrotu do swej normalnej postaci, teraz jedyne co wiedziała, to że było to słuszne rozwiązanie, a ludzkie ciało przyniesie jej w końcu ulgę. Choć siła i sprawność w jakich posiadaniu była stały się kuszące, to na szczęście nie na tyle, by przysłonić jej rozum i stępić rozsądek.
        Chyba, że to zwyczajne tchórzostwo odgoniło nieznane dotąd pragnienia.

        Podążali za Mleczykiem dalej. Yuumi jednak coraz ostrożniej starała się stawiać kroki i choć i tak szeleściła niemiłosiernie wyschłym mchem i liśćmi, łamiąc też od czasu do czasu patyki czy upadłe gałęzie, widać było skupienie w jej oczach. Choć nie umiała, mimowolnie próbowała węszyć, żeby pojąć choć trochę z tego co rozumiał elfik, a przynajmniej nie być aż tak biernie zagubioną jaką mogła być w ludzkiej formie. Teraz, kiedy miała jeszcze dobry węch i słuch chciała je wykorzystać. Zapamiętać jak to jest.

        Ale niech to, słyszała tylko huk własnych kroków i skwar grzejący drzewa.
        Tylko albo aż tyle - ale po druidzie nie było śladu.

        Na szczęście elfik wiedział co robi, a i był w tym wprawiony jak mało kto. Prowadził ich dalej po swoim leśnym ogrodzie, a oni z zaufaniem podążali za jego słoneczną sylwetką, nadal czujni, ale nie stroskani. To jednak było dobre mieć takiego przewodnika - brak zmartwień o szlak, o wodę, o jedzenie. Sami z siebie pewne jedyne co umieliby zrobić to iść w dół rzeki z nadzieją na dotarcie do cywilizacji niż padną z głodu albo ich samych coś zje. A teraz? Mogli wędrować niczym arystokraccy turyści nie przejmując się niczym poza sobą. A to chyba mieli opanowane.

        Nagle jednak coś się zmieniło - Funcia nim zobaczyła dosłyszała grzebanie patykiem i patrząc za elfikiem dostrzegła… jego.
        Czy to był ON!?

        Odruchowo uniosła łeb, chcąc wyczytać co mogła z jego aury, ale w tej kwestii nadal pozostawała zwierzęco upośledzona. Mlasnęła zirytowana, szybko jednak wyostrzyła wzrok i nadstawiła uszu. Postać wydała jej się dziwnie wyraźna jak na tę odległość, ale przy tym także mało imponująca. Och, ile by dała by znać teraz jego skłonności, naturę i magię! Pozory bywały niestety okropnie mylące - po większości istot w ogóle nie widać było ich prawdziwych upodobań, o zdolnościach nie wspominając! Jakim cudem nieczytający aur byli w ogóle w stanie komukolwiek zaufać? Przecież ciągle narażeni byli na atak lub zdradę… nawet ona czuła się zagubiona mając pewne o aurach pojęcie! A teraz… teraz przynajmniej miała po swojej stronie Mleczyka, na którym postanowiła polegać, Chaosa, którym musiała się zająć i ciało, które (jak sądziła) zwykłemu człowiekowi spokojnie da radę.
        Problem polegał na tym, że druid był magiem.

        - Powinniśmy mu się pokazać? - Szepnęła niepewna co robić. Trochę bała się, że jeżeli ona jako pierwsza zwróci na siebie uwagę oberwie od zaskoczonego mężczyzny zaklęciem, którym zdecydowanie nie chciała obrywać. Ku jej uldze Amari wyjątkowo siedział cicho, chyba zniechęcony tym, że Tarjuan nie okazał się skończonym przystojniakiem. Mieli jeszcze szansę rozegrać to mądrze.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Pochłonięty na moment swoimi myślami i zmysłami, Mniszek nie zwracał specjalnej uwagi na Funtkę i Chaosa. Nawet nie dostrzegł, że prawie został stratowany, no bo właśnie – „prawie” robiło istotną różnicę. Niczego nie poczuł, niczego nie zauważył – był tylko on i to co przed nim, to co mówił mu las i jego własne zmysły. Zdawało się, że nawet nie zarejestrował pytania zadanego przez przemienioną malarkę. Zresztą czy wymagało ono w ogóle odpowiedzi? Do tej pory gdy Mniszek coś powiedział to raczej nie zmieniał zdania. A jednak w końcu się odezwał – gdy już ruszyli dalej, on odezwał się jakby ta dłuższa chwila milczenia między pytaniem a odpowiedzią w ogóle nie miała miejsca.
        - Tak, już sam trafię – oświadczył, jakby to nie było nic wielkiego, prawie jakby odnalazł na półce poszukiwaną książkę, a nie pojedynczego człowieka w wielkim lesie. – To niedaleko, cierpliwości.
        Czy podejrzewał Funtkę o jej brak? Raczej nie – a jak już to prędzej Chaosa – po prostu tak mu się powiedziało. Później zaś zamilkł, bo choć złapał trop, wolał się nie rozpraszać, bo kto wie, czy go wtedy nie straci. Nie zależało mu przy tym na skradaniu się – ten cichy krok wyszedł sam z siebie, bo Mniszek z reguły poruszał się cicho, jakby nie chciał nikomu przeszkadzać. Lecz może właśnie dzięki tej ciszy, którą utrzymywał on i Funtka, udało im się zbliżyć do druida nim on ich zauważył.
        Mniszek stał i przyglądał się mężczyźnie przed nimi. Nie wiedział czy tego się spodziewał, czy był zaskoczony jego wyglądem. Chyba trochę tego i trochę tego. Zaskoczenie wynikało raczej z faktu, że wydawał się on zupełnie niepodobny do pani Flory – ona była korpulentna i miała gęste włosy, a ten tu był tyczkowaty i łysy jak kolano. Może w rysach twarzy dostrzeże jakieś rodzinne podobieństwo, ale na to byli jeszcze za daleko. No i właśnie… Podejść? Nie podejść?
        Mniszek spojrzał na stojącą obok Funtkę. Malarka nawet nie wiedziała ile emocji zdradzało to jej nowe ciało – niepewność, napięcie, ale też trochę ekscytacji. Leśny strażnik nawet nie przypuszczał, że tak może przeszkadzać jej brak zmysłu magicznego. On trochę tego nie rozumiał, bo też nie wiedział ile z tego co widzi dostrzega właśnie nim, a co podszeptuje mu las. No i… czy las by do niego przemawiał, gdyby był tak magicznie ślepy? Ciekawe przemyślenie, ale zdecydowanie nie na ten moment – były pilniejsze sprawy do załatwienia. Funtka poruszyła jedną z nich, a Mniszek kiwnął jej krótko głową.
        - Oczywiście – oświadczył, również mówiąc szeptem, choć nie uważał tego za konieczne. – Jeśli chcemy z nim rozmawiać, musimy podejść.
        I po tej deklaracji Mniszek ruszył dalej. Szedł swobodnie, nie kryjąc się, ale też nie starając się być zanadto widocznym – jak przechodzień w parku. Ze dwa razy zerknął za siebie, by sprawdzić czy Funtka idzie razem z nim, a jeśli trzeba było, zachęcił ją ruchem głowy, bez słów.
        W końcu elfik – rozmyślnie, bo przecież nie przez przypadek – nadepnął na gałązkę, która z trzaskiem pękła pod jego butem. To sprawiło, że druid nagle przestał interesować się tym, co znajdowało się pod jego nogami i spojrzał prosto na zbliżającą się do niego trójkę postaci. Rozbieganym wzrokiem przeskakiwał od jednej osoby do drugiej, na dłużej zatrzymując spojrzenie tylko na Funtce – cóż się dziwić, w tym trio ona była najciekawsza. Lecz co sobie myślał? Nie wiadomo. Nie wyglądał ani na wystraszonego, ani zaskoczonego – pozytywnie czy negatywnie. Stał i machał swoją różdżką jak zwykłym kijem. A Mniszek stał i gapił się na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy – jakby łagodnie się uśmiechał, ale przecież wcale nie wykrzywiał ust. Dopiero teraz, z tej odległości, mógł się dokładniej przyjrzeć twarzy druida. Wyglądał na młodszego niż zakładał - jakby ledwo dobiegał czterdziestki. Oczy miał ciemnobrązowe, w wyraźnej oprawie gęstych rzęs i dobrze rysujących się brwi. Prosty nos, wyraźne - troszkę za wyraźne jak na mężczyznę - usta. Gdyby miał włosy, byłby pewnie bardzo przystojny. No i gdyby nie miał oczopląsu. To dało się dostrzec już po chwili - jego skakanie wzrokiem na boki nie było raczej kwestią zainteresowania, a było silniejsze od niego.
        Mniszek nabrał tchu, by przerwać milczenie - ktoś w końcu musiał. Nabrał jednak tchu, by zacząć mówić, a wtedy druid zawołał “o!” i nagle rzucił się do łap Funtki. A po chwili okazało się, że malarka nie miała nic wspólnego z jego reakcją - stała po prostu blisko roślinki, która przykuła jego uwagę i z której teraz z namaszczeniem obrywał listki. Pewnie to jej szukał wcześniej, gdy go spotkali. Tylko… Kto w chwili takiego spotkania za priorytet obiera sobie zrywanie ziółek?
        Tak, to musiał być Tarjuan.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szlak Ziół”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości