[Okolice Rododendronii] Warownia Nidhögg
: Nie Lut 16, 2020 1:57 pm
Dwa tygodnie temu.
Sa'maar oczywiście musiał wywołać wilka z lasu, jakże by inaczej. Razem z Dragosani udało im się uratować głowy przed ścięciem (poważnym przestępstwem jest podszywanie się pod władcę, lecz nikomu nic się nie stało, a smok jedynie rozglądał się po zamku nic więcej to też nikt nie zamierzał skrócić o głowę dwójki młodocianych przestępców), jednakże konsekwencje wybryku złotołuskiego i tak były dla ich dwójki bolesne. Stary Kholghrim postanowił przylecieć z wizytą do swojego brata i wyrodnej córki, tej jednak nie zastał ani w domu stolarza, ani w jego warsztacie. Strażnik zaczął więc szukać, aż nie dotarły do niego wieści, że blondynka ze swoim smokiem tkwili w katimskim areszcie. Dumnemu wojownikowi się to nie spodobało i od razu poszedł z wizytą, kierując się w tamtą stronę.
Nie musiał wcale nikogo pytać o to, gdzie znajdują się nowi więźniowie tego raczej spokojnego miasta, w którym przestępczość niby istniała, ale była tak rzadka jak spotkanie futrzanej, skrzydlatej hydry o kolorowym umaszczeniu na środku pustyni. Niby się słyszał o takich dziwach, ale nikt ich nigdy na oczy nie widział. Nie trudno więc było znaleźć jedynych osadzonych w więzieniu, zwłaszcza, że Sa'maara było słychać już od progu wstąpienia do budynku.
Po zapłaceniu zadośćuczynienia za problemy jakich narobiła ta dwójka, udał się z nimi do domu swojego brata tylko po to, by poinformować obecnego opiekuna Sani, że dziewczyna wraz ze smokiem obecnie w postaci złotowłosego elfa wraca do ich rodzinnej "osady". W dyskusji z tym człowiekiem złoty gad nie miał nic do powiedzenia, a nawet jeśli starał się coś z siebie wyrzucić, było to jak grochem o ścianę. Ojciec Sani nie miał żadnego szacunku do magicznych istot, zwłaszcza do pradawnych gadów, które nie miały prawa głosu. Bo co to za broń, która wchodzi z dzierżącym w dyskusje? Z tego powodu Sa'maar nawet nie starał się przekonywać upartego rododendrończyka, by dał im jeszcze jedną szansę. Cała ta próba leżała wyłącznie na barkach zrozpaczonej blondynki, która zrobiłaby wszystko byleby tylko nie wracać do pełnej okrucieństwa wobec małych smoków klanowej warowni.
Jej stryj również nie wchodził w dyskusje z ojcem dziewczyny, choć prawdopodobnie wtedy ten dałby się przekonać do pozostania Dragosani w Katimie, jednakże zapytany nawet o swoje zdanie w tej kwestii odpowiedział:
- Oboje są sobie winni.
I na tym cała dyskusja się skończyła.
Mężczyźni poszli wspólnie się napić do karczmy i coś zjeść, ciotka Sani cały czas z nią siedziała i starała się jakoś po matczynemu uspokoić dziewczynę, a Sa'maar razem z kuzynami blondynki pakowali powoli ich rzeczy do schowanych w stajni specjalnych toreb i juków smoka.
Po dwóch dniach opuścili Katimę na grzbietach swoich gadzich wierzchowców, Kholghrim na ślepym i głuchym jak pień starym smoku ziemnym - Rolo, a Sani na Sa'maarze w swoje prawdziwej postaci zaraz za nimi. Dziewczyna nadal była rozgoryczona, ale nie miała innego wyjścia. Była wściekła na złotołuskiego, bo to wszystko było przez niego i pradawny o tym doskonale wiedział. Cały czas starał się naprawić sytuację, przekonać Rolo do buntu przeciw Kholghrimowi i pomóc młodzikom w ucieczce, lecz kamienny jaszczur jedyne kogo kiedykolwiek słuchał to właśnie ojca dziewczyny. Nie mógłby mu się przeciwstawić, już dawno temu zaprzestał tych starań.
Po powrocie do ich niewielkiej warowni, w której każdy z domów miał średniej wielkości stajnię, na przynajmniej trzy gady, Sani od razu zamknęła się w swoim pokoju, a krnąbrnego Sa'maara siłą zamknięto i uwiązano w jego "boksie", coby nie wpadł czasem na kolejny ze swoich durnych pomysłów. Wszystkie starsze smoki, które przetrzymywano w tej "osadzie" były bezwolne, ślepo oddane swoim jeźdźcom, praktycznie wyprane z życia. Przypominały ożywieńce, a nie żywe stworzenia. Te, które jeszcze nie zostały złamane przez tutejszych mieszkańców, albo samego Kholghrima, nadal ryczały piskliwie na całe gardło, sporadycznie ziały ogniem, buntowały się na każdym kroku i tylko kombinowały jak tu uciec z tego miejsca smoczej kaźni i wrócić do rodzinnej pieczary i do matki, choć ta w większości przypadków już dawno leżała martwa trawiona przez robaki.
Ostatnio jednak sporo się pozmieniało i Sani musiała to przyznać. Rzadkością już były wyprawy by zniszczyć jakieś smocze leże i ukraść z niego jaja, teraz te pozbawione własnej woli gady rozmnażano między sobą co miało ułatwić i przyspieszyć oswajanie młodych skoro rodzice takich smocząt niczym jakieś maszyny zależne były wyłącznie od woli swoich panów. Zaczęły być też szkolone tu bezskrzydłe smoki z rododendrońskiej armii oraz rozkwitł handel całkowicie oswojonymi i uległymi wobec człowieka smoczymi wierzchowcami. Ani Sani, ani Sa'maarowi się to nie podobało, bo jej ojciec z tradycjonalisty stał się jedynie chciwą łachudrą.
Ich dwójka miała prosty wybór albo wyruszyć w las i zabić wszystko co z punktu widzenia człowieka można by nazwać "potworem", więc zaliczały się do tego i chochliki, i centaury, o zmiennokształtnych już nie wspominając. Albo mogła zostać tutaj i pomagać w smoczym "przedszkolu". Wybór był o tyle trudny, bo albo będzie zmuszona zabijać niewinne, cywilizowane stworzenia, albo będzie przykładała rękę, do tego by te małe pełne energii i woli życia gady stały się bezrozumnymi maszynami do zabijania, zwykle poważnie okaleczonymi, by w pełni były zależne wyłącznie od swojego jeźdźca.
- "Polecę z twoim ojcem i resztą bandy pod północne bramy miasta, ty zostań tutaj i zajmij się maluchami, zgoda?" - zaproponował złotołuski, na co dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Nie chciała tego, nie chciała się z nim też zamieniać, ale też nie protestowała, choć wiedziała, że jeśli jej ojciec dosiądzie Sa'maara to nie ważne co zrobi złoty gad i tak stanie mu się krzywda. Bo jej ojciec po prostu nienawidził wszystkiego miało choć odrobinę magii w sobie, a solarnym jaszczurem gardził już w szczególności.
Kiedy polecieli, ona została i pomagała matce w obejściu i prowadzeniu schroniska dla przejezdnych, nie chciała być przy cierpiących łuskowatych maluchach. Nadal bolały ją plecy i ręce po łomocie jaki spuścił jej Kholghrim, po tym wybryku w Katimie. Podejrzewała, że siniaki jeszcze długo zostaną. Niby Sa'maar miał gorzej, nadal utykał na tylną łapę i zdarzało mu się, że tracił czucie w lewym skrzydle, ale się już niemal w pełni zregenerował, nie było po nim widać, że ktoś mu cokolwiek zrobił.
Sa'maar oczywiście musiał wywołać wilka z lasu, jakże by inaczej. Razem z Dragosani udało im się uratować głowy przed ścięciem (poważnym przestępstwem jest podszywanie się pod władcę, lecz nikomu nic się nie stało, a smok jedynie rozglądał się po zamku nic więcej to też nikt nie zamierzał skrócić o głowę dwójki młodocianych przestępców), jednakże konsekwencje wybryku złotołuskiego i tak były dla ich dwójki bolesne. Stary Kholghrim postanowił przylecieć z wizytą do swojego brata i wyrodnej córki, tej jednak nie zastał ani w domu stolarza, ani w jego warsztacie. Strażnik zaczął więc szukać, aż nie dotarły do niego wieści, że blondynka ze swoim smokiem tkwili w katimskim areszcie. Dumnemu wojownikowi się to nie spodobało i od razu poszedł z wizytą, kierując się w tamtą stronę.
Nie musiał wcale nikogo pytać o to, gdzie znajdują się nowi więźniowie tego raczej spokojnego miasta, w którym przestępczość niby istniała, ale była tak rzadka jak spotkanie futrzanej, skrzydlatej hydry o kolorowym umaszczeniu na środku pustyni. Niby się słyszał o takich dziwach, ale nikt ich nigdy na oczy nie widział. Nie trudno więc było znaleźć jedynych osadzonych w więzieniu, zwłaszcza, że Sa'maara było słychać już od progu wstąpienia do budynku.
Po zapłaceniu zadośćuczynienia za problemy jakich narobiła ta dwójka, udał się z nimi do domu swojego brata tylko po to, by poinformować obecnego opiekuna Sani, że dziewczyna wraz ze smokiem obecnie w postaci złotowłosego elfa wraca do ich rodzinnej "osady". W dyskusji z tym człowiekiem złoty gad nie miał nic do powiedzenia, a nawet jeśli starał się coś z siebie wyrzucić, było to jak grochem o ścianę. Ojciec Sani nie miał żadnego szacunku do magicznych istot, zwłaszcza do pradawnych gadów, które nie miały prawa głosu. Bo co to za broń, która wchodzi z dzierżącym w dyskusje? Z tego powodu Sa'maar nawet nie starał się przekonywać upartego rododendrończyka, by dał im jeszcze jedną szansę. Cała ta próba leżała wyłącznie na barkach zrozpaczonej blondynki, która zrobiłaby wszystko byleby tylko nie wracać do pełnej okrucieństwa wobec małych smoków klanowej warowni.
Jej stryj również nie wchodził w dyskusje z ojcem dziewczyny, choć prawdopodobnie wtedy ten dałby się przekonać do pozostania Dragosani w Katimie, jednakże zapytany nawet o swoje zdanie w tej kwestii odpowiedział:
- Oboje są sobie winni.
I na tym cała dyskusja się skończyła.
Mężczyźni poszli wspólnie się napić do karczmy i coś zjeść, ciotka Sani cały czas z nią siedziała i starała się jakoś po matczynemu uspokoić dziewczynę, a Sa'maar razem z kuzynami blondynki pakowali powoli ich rzeczy do schowanych w stajni specjalnych toreb i juków smoka.
Po dwóch dniach opuścili Katimę na grzbietach swoich gadzich wierzchowców, Kholghrim na ślepym i głuchym jak pień starym smoku ziemnym - Rolo, a Sani na Sa'maarze w swoje prawdziwej postaci zaraz za nimi. Dziewczyna nadal była rozgoryczona, ale nie miała innego wyjścia. Była wściekła na złotołuskiego, bo to wszystko było przez niego i pradawny o tym doskonale wiedział. Cały czas starał się naprawić sytuację, przekonać Rolo do buntu przeciw Kholghrimowi i pomóc młodzikom w ucieczce, lecz kamienny jaszczur jedyne kogo kiedykolwiek słuchał to właśnie ojca dziewczyny. Nie mógłby mu się przeciwstawić, już dawno temu zaprzestał tych starań.
Po powrocie do ich niewielkiej warowni, w której każdy z domów miał średniej wielkości stajnię, na przynajmniej trzy gady, Sani od razu zamknęła się w swoim pokoju, a krnąbrnego Sa'maara siłą zamknięto i uwiązano w jego "boksie", coby nie wpadł czasem na kolejny ze swoich durnych pomysłów. Wszystkie starsze smoki, które przetrzymywano w tej "osadzie" były bezwolne, ślepo oddane swoim jeźdźcom, praktycznie wyprane z życia. Przypominały ożywieńce, a nie żywe stworzenia. Te, które jeszcze nie zostały złamane przez tutejszych mieszkańców, albo samego Kholghrima, nadal ryczały piskliwie na całe gardło, sporadycznie ziały ogniem, buntowały się na każdym kroku i tylko kombinowały jak tu uciec z tego miejsca smoczej kaźni i wrócić do rodzinnej pieczary i do matki, choć ta w większości przypadków już dawno leżała martwa trawiona przez robaki.
Ostatnio jednak sporo się pozmieniało i Sani musiała to przyznać. Rzadkością już były wyprawy by zniszczyć jakieś smocze leże i ukraść z niego jaja, teraz te pozbawione własnej woli gady rozmnażano między sobą co miało ułatwić i przyspieszyć oswajanie młodych skoro rodzice takich smocząt niczym jakieś maszyny zależne były wyłącznie od woli swoich panów. Zaczęły być też szkolone tu bezskrzydłe smoki z rododendrońskiej armii oraz rozkwitł handel całkowicie oswojonymi i uległymi wobec człowieka smoczymi wierzchowcami. Ani Sani, ani Sa'maarowi się to nie podobało, bo jej ojciec z tradycjonalisty stał się jedynie chciwą łachudrą.
Ich dwójka miała prosty wybór albo wyruszyć w las i zabić wszystko co z punktu widzenia człowieka można by nazwać "potworem", więc zaliczały się do tego i chochliki, i centaury, o zmiennokształtnych już nie wspominając. Albo mogła zostać tutaj i pomagać w smoczym "przedszkolu". Wybór był o tyle trudny, bo albo będzie zmuszona zabijać niewinne, cywilizowane stworzenia, albo będzie przykładała rękę, do tego by te małe pełne energii i woli życia gady stały się bezrozumnymi maszynami do zabijania, zwykle poważnie okaleczonymi, by w pełni były zależne wyłącznie od swojego jeźdźca.
- "Polecę z twoim ojcem i resztą bandy pod północne bramy miasta, ty zostań tutaj i zajmij się maluchami, zgoda?" - zaproponował złotołuski, na co dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Nie chciała tego, nie chciała się z nim też zamieniać, ale też nie protestowała, choć wiedziała, że jeśli jej ojciec dosiądzie Sa'maara to nie ważne co zrobi złoty gad i tak stanie mu się krzywda. Bo jej ojciec po prostu nienawidził wszystkiego miało choć odrobinę magii w sobie, a solarnym jaszczurem gardził już w szczególności.
Kiedy polecieli, ona została i pomagała matce w obejściu i prowadzeniu schroniska dla przejezdnych, nie chciała być przy cierpiących łuskowatych maluchach. Nadal bolały ją plecy i ręce po łomocie jaki spuścił jej Kholghrim, po tym wybryku w Katimie. Podejrzewała, że siniaki jeszcze długo zostaną. Niby Sa'maar miał gorzej, nadal utykał na tylną łapę i zdarzało mu się, że tracił czucie w lewym skrzydle, ale się już niemal w pełni zregenerował, nie było po nim widać, że ktoś mu cokolwiek zrobił.