Miał dobry humor, z trzech powodów. Pierwszym była świadomość, że nieuchronnie zbliżał się czas spotkania z jego najwspanialszą Ahné. Drugi powód jechał obok niego na srokatym rumaku; dzięki Dżarielowi miał jeszcze jeden, by być zadowolonym z życia. Mianowicie — zdołał się wyspać. Nie omieszkał podziękować przyjacielowi za nieopisaną pomoc w zaśnięciu, i mimo że nie przepadał za magią samą w sobie, to zdolności anioła bardzo lubił i sobie cenił, a czasem nawet mu ich zazdrościł, choćby właśnie dlatego, że sam na siebie nie mógł rzucić tak pożądanego przez niego zaklęcia.
Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie słowa przyjaciela sprzed wyjazdu z karczmy. Wtedy nie przychodziło mu do głowy nic, czym mógłby wesprzeć teoretyczny brak etykiety anioła, bo Esker był święcie przekonany, że on sam potrzebował lekcji, a nie niebianin. W zestawieniu z Dżarielem Nuka zachowywał się jak, nie przymierzając, dzikus, chociaż w obecności króla, przy którym nie wypadało być... sobą, swoją rolę odgrywał należycie. Zachowywał się. Byle jak, ale się zachowywał. Tym razem zamierzał dać z siebie o wiele więcej, bo w końcu stawką był wyjazd do Adrionu...
Agat za niego ominął dziurę na trakcie — nawet lepiej, bo kierujący jechał z głową w chmurach, zastanawiając się nad radami dla przyjaciela. Po chwili spojrzał na anioła i zagaił:
— Zastanawiałem się nad twoimi rozterkami, wiesz, o których w karczmie wspominałeś. Wątpię, byś wiedział na temat etykiety mniej niż ja, szczerze powiedziawszy, a wręcz odwrotnie. Król Artur z dystansem podchodzi do wszelkich konwenansów, bardziej ceni sobie szczerość niż wyuczony savoir-vivre. — Wykrzywił się, jakby wypił szklankę zsiadłego mleka. — Wierz mi, nie masz się czym martwić — zapewnił optymistycznie, choć zdawał sobie sprawę, że łatwo było mówić.
Sam również miał kilka obaw, których jednakże nie zamierzał okazywać, by jeszcze bardziej nie denerwować już wystarczająco zestresowanego anioła. Mimo że król Artur przychylnie podszedł do propozycji Eskera, by ten działał na jego rozkaz poza granicami państwa, Nuka obawiał się, że prośba o wysłanie go do Adrionu zostanie odrzucona, nie wspominając już o pomyśle wyjazdu do Arrantalis... Postarał się odgonić ponure myśli, by móc zanurzyć się w tych milszych.
— Tutaj — Nuka wskazał palcem na drewnianą przybudówkę przy niedużej kamienicy — serwują najlepszego halibuta w całej Alaranii, nigdzie indziej takiego nie uświadczysz, mówię ci.
Przeprawiwszy się przez most, wjechali w jedną z ciasnych uliczek, które prowadziły do wyższego pierścienia miasta. Esker jechał cały w skowronkach, mogąc pokazać przyjacielowi uwielbiane przez niego miasto. Opowiedział pokrótce strukturę budowlaną Arturonu, że skupiono się przede wszystkim na jego funkcjonalności, a dopiero później na wyglądzie — tylko górny pierścień był do podziwiania, reszta świadczyła o pragmatyczności, zwłaszcza, że jako miasto portowe Arturon musiał być dostosowany do ludzi i ich potrzeb, a nie na odwrót.
— To nie to samo, co wyborne Arrantalis — rzekł, gdy mijali dzieci bawiące się w ciuciubabkę — ale swój urok ma. Chociaż nie każdy przepada za nieodłącznym zapachem ryb, który towarzyszy temu miastu dzień i noc... Idzie się przyzwyczaić po tylu latach. — Mrugnął do anioła, posyłając mu wesoły uśmieszek.
Esker zaproponował, by resztę drogi przeszli już o własnych siłach, dając odpocząć wierzchowcom. Zapewnił Dżariela, że konie otrzymają najlepszą opiekę z możliwych, bowiem zajechali do koszar straży miejskiej, w której kiedyś udało się Nuce zabawić na dłużej. Budynek był duży, kilkupiętrowy, acz prezentował się godnie i nawet cieszył oko. Nie sprawiał wrażenia siedziby straży, większość zwiedzających sądziła, że to jakaś ambasada, mimo że przy dwuskrzydłowych drzwiach, po obu stronach widniały sztandary z herbem Arturonu. Na przeciw wyszedł im rosły mężczyzna w ciemnozielonym mundurze. Na pierwszy rzut oka nie był to typ, z którym chciałoby się jakkolwiek, o czymkolwiek rozmawiać. Podszedł do nich wojskowym krokiem.
— Panowie do kogo? — zapytał, lustrując ich spojrzeniem.
Nuka zeskoczył z siodła i poklepał konia po szyi, po czym odgarnął włosy z twarzy i zanim zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, mężczyzna wykrzyknął:
— Niech mnie piorun trzaśnie! Esker?
Nuka uniósł brew. Nie przypominał sobie, by znał tego człowieka, ba, nie widział go nigdy na oczy... Odchrząknął, wyraźnie zdezorientowany.
— Owszem — odparł. — A pan, panie...?
— Viggo! Adalbert Viggo, pamiętasz?
— O, Prasmoku! — Nuka złapał się za głowę. — Za żadne skarby bym cię nie poznał! Dżariel, pozwól, że ci przedstawię mojego kolegę po fachu, Adalberta. Robiliśmy razem w patrolu, jeszcze zanim król Artur powołał mnie na stanowisko gwardzisty. Kopę lat! Powiedz, skąd ta blizna?
Viggo przejechał palcem po twarzy, od czoła, przez oko, aż po żuchwę, i uśmiechnął się paskudnie.
— Rekruci. Zeźlili się, że każą im robić cokolwiek, skoczyli kupą, jeden miał całkiem ostry nóż. — Machnął ręką. — Nieważne. A co ciebie sprowadza?
Nuka zerknął kątem oka na Dżariela, uśmiechnął się i odparł:
— Mam sprawę do króla. Nie cierpiącą zwłoki.