Mauria[Letnia posiadłość Turillich] Błękit w kielichu

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus przez moment zastanawiał się czy w ogóle odpowiadać na ten komentarz Francisa. Zaskakujące… On naprawdę myślał chyba, że Mauria jest w całości zamieszkana przez nieumarłych? Jakże stereotypowe myślenie… Wampirowi nie chciało się jednak tłumaczyć jaka była prawda - uznał, że demon będzie musiał się przekonać o tym na własnej skórze, bo jego zapewnieniom nie uwierzy, wszak każdy ma jakieś granice tolerancji, a w tym konkretnym przypadku były one wyjątkowo… marne.
        - Tylko trochę - mruknął więc tajemniczo generał, tak cicho, że być może Francis nawet go nie usłyszał. Ni było sensu uprawiać słowne przepychanki. Zachęcającym gestem wskazał gościowi talerz, a później już tylko towarzyszył mu podczas jedzenia. Zadowolenie na twarzy demona było aż za dobrze widoczne i sprawiało Nikolausowi pewną satysfakcję. Nikt mu nie zarzuci, że nie dba o gości, nawet jeśli ci usilnie starają się mu grać na nerwach. A ludzi również zatrudniał pierwszorzędnych, o czym Francis jeszcze niejednokrotnie się przekona. Choć w pewnym momencie ta lekcja może go zaboleć. Mocno zaboleć.
        - Naturalnie. - Turilli gestem wstrzymał służącego z karafką, który już stał w pogotowiu, aby napełnić kielich panicza de Brie, przywołał go za to do siebie, choć pozwolił wlać sobie ledwie odrobinę wina. Nie zamierzał pić jak dekadencki alkoholik, a wiedział, że ten wieczór dobiegał już dla nich końca.

        To pełne niedowierzania pytanie Francisa rozbawiło generała. A po czym, po Danae? Zachował jednak tę uwagę dla siebie, uznając, że młodzieniec musiał być nadal w szoku po wszystkich rewelacjach, które usłyszał. Niech to... Może w jego stanie faktycznie lepiej by było dać mu spokój - chyba jego kondycja psychiczna była znacznie bardziej wątła niż przypuszczał. Oczywiście łatwo mu było oceniać, bo sam nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji - samotny, ranny, zdany na łaskę i niełaskę gospodarza, który był (w jego mniemaniu) krwiożerczą bestią... Może sam również szybko opadłby z psychicznych sił... Choć wątpił. Spotkały go w życiu sytuacje o wiele groźniejsze i o wiele bardziej zagrażające jego życiu - wtedy się nie złamał, to i taka pierdoła by go nie poruszyła. Francisowi musiał jednak wybaczyć i przez wzgląd na dobre maniery i gościnność nie podkopywać jego wiary w siebie.
        - Biblioteki... - mruknął Nikolaus, nim na chwilę głęboko się zadumał. - W tym kraju to sprawa dość skomplikowana - przyznał szczerze. - Nie chodzi o to, że jesteśmy narodem analfabetów, lecz dostęp do wiedzy jest mocno kontrolowany, aby uniknąć sytuacji, w których niepowołani weszliby w posiadanie wiedzy zakazanej. Mam oczywiście na myśli nekromancję, czarną magię, demonologię... To dziedziny magii, które w tym kraju nie są zakazane, a ściśle kontrolowane, dla bezpieczeństwa obywateli. Jeśli interesują was więc nauki humanistyczne czy szeroko pojęta kultura, z dostępem do tej wiedzy nie będzie problemu. Z czymkolwiek związanym z magią będzie gorzej, choć możliwe jest ubieganie się o dostęp do takowych zbiorów. Zgody rzadko jednak są udzielane osobom spoza środowiska naukowego, wyjątek stanowią ci, którzy przedstawią stosowną rekomendację mauryjskiego obywatela odpowiedniej rangi, który weźmie odpowiedzialność za czyny swojego gościa. Poza tym w Maurii dość mocno kultywowane jest tworzenie i utrzymywanie prywatnych kolekcji przez arystokrację - do nich najlepiej się zwróć, by zyskać dostęp do co ciekawszych, rzadszych, ale nadal legalnych dzieł, głównie właśnie literatury pięknej. Wszystko jest więc kwestią interesujących was zagadnień – podsumował Turilli. Starał się być pomocny w stosunku do swojego gościa, który zupełnie nie znał specyfiki kraju, do którego trafił, ale nie chciał też zasypywać go nadmiarem informacji… Nie wiedział czy i tak nie mówił już za dużo jak na jeden raz.
        Odpowiedź na propozycję przejażdżki ponownie rozbawiła Nikolausa, choć tego nie okazał. Jak bardzo Francis starał się okazywać, że wszystko mu jedno, jakby korona miała mu z głowy spaść, gdyby okazał wdzięczność, ale jednocześnie nie chciał urazić gospodarza. To, że nie chciał z nim zadzierać było oczywiście rozsądne, ale naprawdę… Brakowało temu chłopakowi ogłady. Turilli był jednak cierpliwy i wyrozumiały. Jeszcze.
        - Doskonale – odpowiedział więc, gdy w końcu siedzący przed nim panicz zgodził się na przejażdżkę. – W takim razie spotkajmy się jutro po śniadaniu, gdy będzie pan gotowy moja służba zaprowadzi pana do stajni, by mógł pan wybrać sobie odpowiedniego wierzchowca. Tam do pana dołączę – wyjaśnił generał, po czym wstał ze swojego miejsca. – Teraz pozwolę sobie prosić o wybaczenie: widzę, że już pan kończy posiłek, pozwolę sobie więc zostawić pana w spokoju, z pewnością jest pan zmęczony i woli odpocząć po trudach drogi. Służba jest do waszej dyspozycji. Miłej nocy – dodał na koniec, po czym ukłonił się elegancko i wyszedł tymi drzwiami, którymi wcześniej został wpuszczony Francis. Mimo nieobecności pana domu służba pozostała na swoich miejscach i była tak samo profesjonalnie uprzejma co wcześniej.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine z pełnym zapałem kosztowała zaserwowany jej posiłek, choć miejsca w żołądku zaczęło już brakować. Zdecydowanie ani nie była naturalnie przystosowana do jedzenia takich ilości, ani też w ostatnim czasie nie miała okazji czegokolwiek normalnego zjeść. Oszukiwała organizm takimi małymi dawkami energii, co niejednokrotnie pozwoliło demonicy przetrwać najgorszy okres, ale już teraz robiła się powoli senna od tego opychania się pysznościami.
        W swoim życiu nemorianka nie sądziła, że poruszenie tematu biblioteki może zejść na tak niezadowalający tor, gdy nie ma się do czynienia z byle wiejskim głupkiem. Przed nią siedział lord, generał straży mauryjskiej i z pełną powagą ujawniał skrawki prawa panującego w Mieście Śmierci. Każde kolejne stwierdzenie sprawiało, że Lou robiło się coraz ciężej, a mrok coraz bardziej przysłaniał jej obraz. Spojrzenie demonica utkwiła w talerzu, jakby w tej chwili była w stanie wyłącznie słuchać, a płynące z ust wampira słowa tylko pogrążały ją w dojmującym amoku. Gdy nieumarły wrócił do tematu przejażdżki, dziewczyna podniosła głowę łapiąc się na tym, że nie wiedzieć kiedy przestała słyszeć gospodarza, tak mocno pochłonęły ją myśli na temat magii.
        Magii, do której po raz kolejny odebrano jej prawo. Była wszak demonem z krwi i kości. Ba! Nie byle larwą, gnidą wijącą się po ziemi, a nemorianką! Najwyższą z ras, ponad piekielne pomioty i anielskie cioty! Ponad nawet wampirze truchła! A teraz, gdy jest tak blisko części Otchłani... części siebie, ktoś pozwala sobie rozporządzać jej ojczystą magią!
To zabolało. Bardziej niż cokolwiek co dotychczas przeżyła, bardziej niż próby gwałtu, bardziej niż głód, bardziej niż nędza. To wręcz rozdarło jej serce. Sprawa ta dotyczyła ostatnich tlących się po ciele i wprawiających ją w ruch iskierek nadziei, jakiegokolwiek powodu do działania, nawet jeżeli przestała już wierzyć w swój powrót do ojczyzny to czasem jeszcze o tym marzyła. Teraz zaś, po raz kolejny, ktoś wręcz przywłaszczył sobie magię należącą do niej!
        Patrzyła na lorda, ale przestała obchodzić ją jutrzejsza przejażdżka czy jej własny wierzchowiec. Serce waliło jej coraz głośniej, dudniło na tyle mocno, że zagłuszało wszystkie dźwięki. Generał wstał a ona ukradkiem chwyciła podłokietniki krzesła zaciskając na nich wściekle dłonie. To trwało tak szybko, wydawało się jakby minęło zaledwie kilka sekund i ta względnie spokojna rozmowa wzbudziła w Francine coś... potwornego. Gdy lord zbliżył się do drzwi, mógł wyczuć, jak aura nemorianki zaledwie w jednej chwili gwałtownie zyskuje na gigantycznej sile, jak pomieszczenie wypełniła niepokojąca energia. Choć samego Nikolausa nie musiała ruszyć, tak dla przeciętnego śmiertelnika kojarzyłaby się z diabelskim przekleństwem. Nieznaną mocą, która mackami obejmuje ściany pokrywając okolicę czernią, a następnie bezczelnie wstępuje w ciało ofiary bez problemy przebijając klatkę piersiową piekącym ostrzem, by następnie wolno je wycofać, tak by dla większego bólu ponownie starło kości kręgosłupa czy żeber i rozerwało ostatnie złączenia mięśni.
        - NIE! - krzyknęła rozwścieczona Lou zrywając się z krzesła i uderzając pięścią w stół.
        - Nie macie prawa przywłaszczać sobie i rozporządzać magią, która nie należy do was! To nie wy ją stworzyliście, to nie wy przyczyniliście się do jej rozwoju, tylko Otchłań – mówiła bez opamiętania, jakby piana wyciekała jej z ust.
        - Nie jest waszą pieprzoną własnością, nie macie żadnego cholernego prawa rozporządzać nią w momencie, gdy dotyczy ona demona. Siłą wzięliście sobie coś co nie należy do was... Do ciebie! To ja mógłbym odebrać pozwolenie! A nie jakieś przeklęte truchła, elfy czy inne dziadostwa tej przeklętej Łuski! Należy do mnie! Jest częścią mnie!
        Gdy Francine oderwała dłoń od stołu przykładając ją do piersi, na obrusie pozostały ślady wypalenia, charakterystyczne dla dziedziny demonologicznej, ale to nie zbiło dziewczyny z tropu. Jej oczy wyglądały przerażająco, wypełniał je obłęd i fanatyzm. Wystąpiła krok do przodu omijając ławę i nie zważając na kieliszek wody, który poturlał się tuż za nią.
        - Absolutnie nikt nie ma prawa mi tego odebrać, nawet sam generał zdechłej armii – syknęła.
        - Ona - sapnęła. - Należy... do mnie - mruknęła tonem krwiożerczego zabójcy.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus już wyciągał rękę do klamki, gdy poczuł gwałtowną zmianę w aurze swojego gościa. Dotarła ona do niego nim na dobre się rozbuchała - w końcu wampir posiłkował się widzeniem aur przez swój defekt wzroku, był on więc szczególnie wrażliwy. Momentalnie obrócił się w stronę Francisa, a jego spojrzenie było ostre, przeszywające i ostrzegające - "cokolwiek robisz, lepiej przestań". Generał momentalnie spostrzegł, że młody arystokrata używał magii, chyba posiłkując się mocami, bo efekt wyglądał jak magiczna emanacja gniewu, która rozpełzła się po pomieszczeniu. Zaklęcie nie mogło sięgnąć samego Nikolausa - stał nieruchomo z rękami założonymi za plecami, a pasma magii opływały go niczym strumień niewzruszoną skałę, która wyrastała z tego miejsca od zarania dziejów. Znajdujący się w pokoju służący byli jednak podatni na działanie czarów - jeden z nich nagle krzyknął i cofnął się, skulony przytulał do piersi własną rękę. Być może został rażony magią, być może tylko się przestraszył. Drugi z mężczyzn był bardziej rozsądny i od razu postarał się, by odejść poza zasięg Francisa. Nikolaus za to nie zamierzał gówniarzowi ustępować. Tak, gówniarzowi - generał był wyrozumiały i starał się być łagodny, ale każdy ma swoje granice cierpliwości. Słuchał go, ale tylko przez trzymające go w ryzach resztki dobrego wychowania. Te puściły w chwili, gdy nemorianin posunął się do obelg. Wampir w kilku szybki, długich krokach znalazł się przy Francisie.
        - Słuchaj no, dzieciaku - wycedził nim przed nim stanął. Nie dotknął go, ręce nadal trzymał przy sobie, górował jednak nad demonem zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Sposób w jaki patrzył swoim jednym okiem - twardo, nieustępliwie, bez litości, a wręcz gniewnie - wbijał w podłogę.
        - Nikt nie ma do niczego prawa tylko przez to, że taki się urodził. Magia to broń jak wszystko inne i trzeba sobie zasłużyć na władanie nią. Trzeba umieć się nią posługiwać i mieć w sobie dość pokory i pomyślunku by wiedzieć z jaką odpowiedzialnością ta wiedza się wiąże. Masz takie samo prawo do korzystania z magii demonów jak ja do picia krwi, a jednak ja poddaję się prawu i nie napadam kogo bądź. Okaż trochę szacunku miejscu, do którego trafiłeś, dostosuj się do panującego tu prawa i pokaż, że platyna w twojej aurze świadczy o tobie, a nie tylko tych, którzy cię spłodzili. Nie wierzę, że można być aż tak bezmyślnie aroganckim, tytuł zobowiązuje cię do jakiejś kultury i szacunku. Tolerowałem twoją impertynencję tak długo, jak nie wychodziła ona poza nasz krąg, ale nie pozwolę, byś w swoim zadufaniu łamał i lżył tutejsze prawo. Magia demonów to nie zabawka, niesie ze sobą zagrożenie, którego wątpię byś był świadom zważywszy w jak gorącej wodzie jesteś kąpany i jak niewiele czasu poświęcasz na przemyślenie swoich czynów i słów. Nawet teraz, tylko przez to, że byłeś wzburzony, nie byłeś w stanie nad nią zapanować... Chyba, że chcesz mi powiedzieć, że to miało mnie wystraszyć? - zapytał, mrużąc podejrzliwie oko. Zaraz uśmiechnął się kpiąco. - Biedny dzieciaku, nie zdajesz sobie sprawy jakiego lwa drażnisz.
        Nikolaus mówił tonem chłodnym i surowym. Nie krzyczał, nie musiał - w końcu to on trzymał wszystkie asy w garści, ten szczeniak przed nim był na jego łasce, choć cały czas udawał, że wcale tak nie jest. W trakcie swojej tyrady wampir zaczął gestykulować - lekko, ani razu nie wykonując ruchu, który mógłby zostać uznany za groźbę. Cały czas utrzymywał krótki dystans i kontakt wzrokowy - to było to, co najlepiej działało jako czynnik presji. Nawet niektórzy jego najbliżsi współpracownicy ulegali tego typu naciskowi i Klaus był przekonany, że na Francisa to również zadziała.
        - Może w końcu zrozumiesz, że to nie Otchłań i nie masz tu takiej władzy jak na swoim dworze, a ja nie jestem twoim guwernerem, byś sobie tak pozwalał? Prawo w Maurii powstało po to, by chronić jej obywateli, a nie wysoko urodzone dzieciaki, którym wydaje się, że są władcami życia. Tak długo jak nie udowodnisz, że jesteś wykształconym mistrzem swojej dziedziny i nie doprowadzisz do wypadku, nie waż się nawet myśleć o rzucaniu zaklęć. I nie myśl, że mnie w tej kwestii przechytrzysz: jestem stokroć potężniejszym magiem od ciebie. Przemyśl to, a jeśli nie potrafisz się dostosować, lepiej bym rano widział twoje plecy, gdy będziesz opuszczał ten kraj.
        Nikolaus nadal mówił tym swoim chłodnym tonem. Nie groził, przedstawiał alternatywne wyjścia - jeśli Francis będzie rozsądny, wybierze to, które będzie zgodne z jego charakterem. W jego rozsądek wampir jednak bardzo już wątpił, więc na wszelki wypadek był gotów do tego, by spacyfikować go przy pomocy magii. Tak naprawdę mógłby to zrobić również wręcz, choć pewnie gdyby dał mu w twarz jak się należało (Nikolaus był zwolennikiem kar cielesnych w wychowaniu, szczególnie w przypadku synów), to by mu głowę urwał.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Nikolaus ruszył w stronę Francine niczym taran. Dziewczyna automatycznie cofnęła się o kilka kroków napotykając stół, który po raz kolejny się zatrząsł. W pierwszej chwili zabrakło jej tchu, jego przecinające przestrzeń spojrzenie miało niesamowitą moc obezwładnienia. Nogi nemorianki zrobiły się nagle miękkie, lekko ugięła kolana, musiała wesprzeć się dłońmi o ławę by mieć siłę ustać. Pot zalał jej kark i choć lord wzbudził w niej niesamowite przerażenie, to Lou owładnęły zupełnie inne emocje. Te powiązane z ojczyzną, zdecydowanie bardziej dominujące na liście priorytetów. Bezgraniczna miłość wobec demonów górowała nad strachem, paniką czy największą słabością, jakby nic poza tym się już nie liczyło. I tak właśnie było. Wszak Francine nie posiadała niczego, żadnego powodu, dla którego miałaby pokochać tę Łuskę Prasmoka. Gdyby tylko lepiej nad nią czuwał, gdyby tylko zostawił ją bezpiecznie w Otchłani....
        Demonica zacisnęła usta nie odrywając wzroku od stalowego oka generała. Odnosiła wrażenie, że posiada ono jakąś magiczną moc i wolno przecina jej ciało, pozwala ulewać się krwi, ale to nadal był wyłącznie pot. Obecna chwila nie była walką o dominację a o przeżycie tego spotkania, dlatego właśnie Lou wytrwale wpatrywała się w oblicze wampira ani przez moment nawet nie myśląc by spuścić głowę. Poza tym, w tej próbie sił było coś... niebywałego. Ta potęga, ta nienamacalna energia... i ta niewielka ilość gestów sprawiająca, że byle słabeusz uległby tej chwili już w pierwszej sekundzie, zaś Francine brnęła dalej. Nie pyskowała jednak, działała intuicyjnie pozwalając silniejszemu nakreślić teren oraz warunki. Choć padające stwierdzenia... rozwścieczały ją niemiłosiernie.
        Nawiązanie do jej platyny wyjątkowo mocno ugodziło dumę demonicy, niemalże zmusiło do złamania niemego postanowienia wysłuchania nieumarłego, ale postura Nikolausa sugestywnie odsunęła ją od podjęcia tego działania, czyli pyskowania. Nawet gdy bardzo chciała to nie potrafiła mu przerwać. A wspomniany brak kontroli nad magią sprawił, że Francine pośpiesznie oderwała ręce od blatu, zirytowana wciąż luźno wijącymi się czarnymi smugami wokół jej dłoni - dowodami na rzucone przez mężczyznę stwierdzenia. Zacisnęła je w pięści by siłą pozbyć się resztek magii, to akurat teraz nie powinno się zdarzyć! Dziewczyna lekko prychnęła strzepując palce, ale nadal będąc pod silnym działaniem Turilliego. Przypominała zwierzę zamknięte w ciasnej klatce, nie miała możliwości ucieczki, a to zdecydowanie jej nie pasowało.
W końcu jednak zleciał na nią pierwszy kubeł lodowatej wody. Miał rację, to nie była Otchłań. Ktoś nareszcie głośno wypomniał nemoriance ten fakt i brzmiał on zdecydowanie gorzej niż w jej myślach, w dodatku jeszcze z tak dosadnym w kontekście sytuacji. Potem wylał się na nią drugi kubeł, który całkowicie sprowadził ją na ziemię. Nie miała tu żadnej władzy. To on rozdawał wszystkie karty. Ba! Wydawało się, że posiadał talię samych asów a te marniejsze sztuki podsuwał demonicy pod pysk z powinności. Zaraz po nalocie mrożącego kości chłodu, poczuła rozpalający się w piersi ogień, gdy Nikolaus wspomniał o poziomie umiejętności magicznych. Przypieczętowanie tego uroczego wieczoru.
        I przyszło to najgorsze. Gdy już wszystko zostało powiedziane i gdy Francine nie miała możliwości bezczelnie wtrącić się w zdanie generałowi, on zamiast odejść pozostał oczekując jakiejś konkretnej reakcji, decyzji w związku z wywodem jakim ją uraczył. Teraz... gdy już trochę po wszystkim, on nadal cierpliwie utrzymywał gęstą atmosferę. Czuła jak presja dociska ją do stołu, dystans między nimi był niekomfortowy dla Francine. Oczywiście, że na wszystko miała odpowiedź. W tym momencie także byłaby w stanie pozbierać swoje racje w jedno, po czym je wygłosić, pytanie raczej brzmiało – czy jest to rozsądne.
        Kiedy tak bardzo zaschło jej w gardle? Lou szamotały skrajne emocje, które przeskakiwały pod wpływem zaledwie myśli. W jednej chwili pragnęła roznieść ten dworek, przemienić budynek w pył, w drugiej rozsądek uderzał pulsującym bólem po skroniach. Gdyby tyle dumy nie kosztowało jej wycofanie się z sytuacji to życie byłoby dla niej o wiele łatwiejsze, ale nemoriańska krew cały czas ostro pulsowała w żyłach Francine. Potem zaś chciało w niej coś pęknąć, przestać być tak niezniszczalną i zwyczajnie poddać się temu światu, ale tu znów na drogę weszły jej ojczyste cechy.
        - Nie... - zacięła się czując kłucie w gardle, musiała nazbierać śliny by być w stanie cokolwiek powiedzieć.
        - Nie mogę się zgodzić. – Pierwsze zdanie przyszło nemoriance wypowiedzieć najtrudniej, może właśnie dlatego było mało słyszalne, ale to dzięki nim nabrała większej odwagi, niekoniecznie powołując się na rozsądek.
        - Nie uważam, że jestem władcą życia – stwierdziła. - Gdyby tak było to nie szlajałbym się po Mglistych Bagnach – prychnęła nieco rozbawiona tą patową sytuacją.
        - Już dawno siedział w Otchłani, a nie musiał dostosowywać się do prawa... - aż prosiło się o jakiś komentarz, o rozwinięcie myśli, ale stalowe oko lorda było wystarczającym argumentem do nie nadwyrężania jego cierpliwości.
        - …Maurii. Ale jednak jestem tutaj – powiedziała uznając to za wystarczającą odpowiedź w kwestii chęci dopasowania się do panujących warunków. Cholernie nie chciała! Ale ta przeklęta Mauria ma coś czego ona pragnie, więc póki co... Ech.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Może Nikolaus był okrutny. Widział, że jego gniew zrobił wrażenie na Francisie, że chłopak cofnął się i najchętniej znalazłby się gdziekolwiek poza tym pokojem, byle przerwać wykład, jakim był raczony. Pewnie się bał, ale jak to się mówi, trzeba wypić piwo, którego się nawarzyło - skoro cały wieczór szturchał lwa patykiem, nie powinien mieć pretensji, że lew w końcu ryknął. Miał tak naprawdę szczęście, bo gdyby ten lew był w gorszym nastroju albo bardziej małostkowy, to mógłby użreć.
        Najważniejsze jednak, że chyba do niego docierało. W oczach nemorianina co chwilę widać było, jak kolejne argumenty trafiają go jak wbite w serce szpile. Klaus wiedział, że to bolało, ale nie zamierzał być już grzeczny i tak naprawdę jedyny argument, który być może był trochę poniżej pasa, to ten o pochodzeniu Francisa - był trochę poniżej pasa. Może jednak trzeba było go użyć, aby tym dzieciakiem potrząsnąć i sprowadzić go na ziemię.
        Młody demon pewnie spodziewał się, że po tej przemowie generał wyjdzie i da mu czas do namysłu albo każe mu iść do pokoju i przemyśleć swoje zachowanie, ale nie - Nikolaus został. Nie liczył na przeprosiny i wycofanie się z jego stanowiska, ale był ciekaw co teraz powie Francis - czy cokolwiek do niego dotarło?
        Pierwsze słowo, jakie padło z ust chłopaka - wypowiedziane zachrypniętym głosem “nie” - sprawiło, że Klaus uniósł znacząco brew i założył ręce na piersi. Spodziewał się, że czeka go dyskusja, nemorianin będzie na tyle głupi, by dalej się upierać, że ta magia mu się należy i koniec. Co za bezczelny gnojek, zero pokory… Ale nie, jednak nie o to mu chodziło. Jeszcze szczęście, bo by poznał metody surowego wychowania stosowane przez Nikolausa. Widać było po generale, że troszeczkę się rozluźnił, gdy Francis zgodził się, że nie jest władcą życia… Oczywiście na ile może się rozluźnić ktoś tak z natury sztywny jak on. Rozlótł ramiona i znowu założył je za plecy. Spojrzenie jego stalowego oka lekko złagodniało i już tak nie przyszpilało w miejscu. Wysłuchał go spokojnie do końca.
        - Opanuj więc swój charakter, Francis - upomnial go Nikolaus. - Pomoże ci to… nie robić sobie wrogów.
        Turilli mógł podać demonowi wskazówki tego jak powinien teraz postępować, podać mu więcej konkretów, lecz tego nie zrobił. Nie widział ku temu powodu, bo jeśli chłopak był rozsądny, sam powinien wiedzieć jak teraz postąpić. Wampir rozumiał jego przywiązanie do magii i jego nie negował, wskazał mu też jaki jest warunek, by mógł mieć swobodny dostęp do wiedzy o niej - powinien ją opanować. Potrzebny był mu więc nauczyciel - to takie proste. Młody arystokrata nie powinien mieć problemu, by znaleźć kogoś, kto chciałby go podszkolić, jego pochodzenie, koneksje i majątek to wystarczająco solidne argumenty, by mógł wręcz przebierać w ofertach. A w Maurii demonologów było naprawdę sporo - chociaż wszyscy związani z rodem van der Leeuw, najlepszymi w tym kraju znawcami tej dziedziny. Nowa głowa rodu nie była może tak wykwalifikowana jak poprzedniej - Faust - ale to pewnie kwestia praktyki. Poza tym nikt nie mówił, że tylko lord może nauczyć drugiego lorda. Francis musiał jednak na to wszystko sam wpaść, Nikolaus nie zamierzał mu pomagać.
        - Rano wrócimy do tej rozmowy - oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Radzę byś odpoczął i przemyślał swoje położenie.
        Porada czy groźba? Turilli miał ten niezwykły dar, by mieszać jedno z drugim tak, aby były nie do odróżnienia. Nie pozwolił też Francisowi na zadawanie pytań doprecyzowujących - skłonił się i wyszedł. Zaraz po jego zniknięciu w pomieszczeniu pojawiła się milcząca służąca, której zadaniem było odprowadzenie gościa do jego pokoju, gdy ten zdecyduje się udać na spoczynek. Może będzie chciał jeszcze dokończyć kolację? Co prawda mało kto miałby ochotę jeść po takim spięciu, ale zdarzały się wyjątki.

        Nikolaus tymczasem udał się prosto do siebie. W drodze wydał swoim strażnikom dyspozycje, aby szczególnie zwracali uwagę na magiczne wybryki jego gościa - ufaj, ale sprawdzaj, jak to mówią. Był w sumie całkiem zaintrygowany do jakich wniosków jego gość dojdzie przez noc i czy chociaż trochę będzie potrafił zgiąć kark w swojej sytuacji.
        A pomyśleć, że pobyt w tej posiadłości miał być odpoczynkiem…
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine ani przez chwilę nie myślała by przyznać się do błędu, bo... i nie uważała by go popełniała. Nadal twardo stała przy swoim: należała się jej ta magia! Jest demonem, to jej ojczyste cechy, które musiała trenować. Oczywistym było to, że magia kontrolowana jest bezpieczniejsza od chaotycznych uniesień, była więc skłonna w przyszłości nawet wypomnieć Nikolausowi jego uwagi. W obecnej sytuacji musiała jednak poddać się głupiemu prawu i w jakiś sposób ochronić przed szybką egzekucją z ręki wampira. Gdy jego spojrzenie stopniowo łagodniało, ona także pozwalała delikatnie rozluźnić się mięśniom, choć wciąż pozostawała spięta i kurczowo trzymała się stołu.
        Słowa, jakie usłyszała od lorda były dla niej... zaskakujące. Spodziewała się pogardy, poniżenia, a on niemalże wyciągnął do niej dłoń. Podzielił się małym sekretem, który miał ułatwić demonicy funkcjonowanie w Alaranii. Wyraz jej twarzy złagodniał, zerkała na niego zdezorientowana, aż w końcu sama głębiej zastanowiła się nad wypowiedzianym zdaniem. Ponownie zwrócił na siebie uwagę dalszą częścią wypowiedzi i... groźbą.
        - Oczywiście – odparła a jej grymas wyraźnie pokazał, że chwilowy zachwyt zastąpiło niezadowolenie.
        Turilli odszedł pozostawiając „młodzieńca” samego w sali. Francine jeszcze nie odważyła się przed nim skłonić zgodnie z etykietą, ale skuliła się obejmując ramiona, jakby mógł ją już zostawić w świętym spokoju. To wszystko nie tylko przytłaczało nemoriankę, ale też niezwykle złościło, gdy więc w końcu wampir zniknął, ona wykorzystała te chwilę by wypuścić wciąż trzymane w płucach powietrze. Spojrzała na osmolone od magii dłonie, zmarszczyła brwi i syknęła. Gdyby nie nagłe pojawienie się służącej to z pewnością jeszcze by krzyknęła dając upust swoim emocjom, ale ostatecznie zagryzła język starając się nie zabić spojrzeniem pracownicy.
        Nie w głowie jej był apetyt, chciała jak najszybciej dotrzeć do pokoju, a gdy została sama jeszcze kilka myśli przemknęło jej przez głowę. Wszystkie kończyły się pesymistyczną puentą, miała ochotę roznieść cały ten dworek jednym zaklęciem, ale przecież nie miała jak ze swoim słabym asortymentem zaklęć! Rozwścieczona demonica uderzyła pięściami w biurko, aż prąd przeszył jej nadgarstki i przedramiona. Ciężko dyszała, walczyła z tym co dręczyło ją od środka, ale trudno było zapanować Lou nad chęcią zemsty.
        Do pokoju wkradł się mroźny wiatr, który przeszył jej ciało. Niczym zimny kubeł wody, tylko o wiele przyjemniejszy, mniej gwałtowny. Dziewczyna westchnęła i podciągnęła krzesło pod okno, po czym usiadła na nim. Czuła się pełna rezygnacji, ale po dłuższej chwili wyciągnęła nogi na parapet bujając się na siedzeniu, już zdecydowanie bardziej zrelaksowana widokiem grasujących po niebie ponurych chmur. Myślała o błahych sprawach, jak chociażby pogodzie, ale potem znowu zawitały w jej głowie posępne skojarzenia.
        Dlaczego ją zostawił?
        Zaraz, zaraz! Francine mocniej zabiło serce, gdy sięgnęła do cholewy buta. Wyciągnęła z niego stary, zniszczony sztylet, który odnalazła jeszcze w lesie Fallona.
        - Dlaczego mi nie pomagasz? - spytała głucho zaciskając dłoń na złamanym, tępym ostrzu.
        - Nie czuję cię... milczysz od kiedy...
        Oczy nemorianki poszerzyły się, a źrenice skurczyły do wielkości niedużych kropek. Zdała sobie sprawę, że kontakt z uwięzionym demonem urwał się jeszcze spory kawał przed dotarciem na Mgliste Bagna, tylko wcześniej niezbyt się tym przejęła, jako że oboje miewali milczące dni. Z pewnością pokusiłby się na złote rady wobec lorda, lecz milczał. Nie chciał zostać wykryty, ale zależało mu by Francine tu dotarła. Dopiero teraz jego wszystkie słowa nabrały jakiegoś większego sensu, on chciał ją tu zaprowadzić, tylko dlaczego?
        - Czego mam szukać? - spytała cichuteńko, po czym przytuliła sztylet do piersi, ale demon wciąż milczał.

        Francine tak długo bujała się na krześle, że ostatecznie, po wielu godzinach przemyśleń, wspominania treści literatury, jakie dane jej było przeczytać, usnęła na nim. Gdy więc rozległo się pukanie do drzwi, nemorianka gwałtownie otworzyła oczy zdając sobie sprawę, że nastał poranek. Prawie spadła na ziemię, ale zamiast tego jęknęła zduszonym głosem, gdy dopadł ją skurcz w karku.
        - Au... - mruknęła, ale determinacja by nie pokazać się od żałosnej strony była większa. Prędko podbiegła do drzwi i sama je uchyliła zerkając na przybyłą służącą.
        - Słucham? - spytała ostro, a stojąca przed nią Grola zgarbiła się na ten ton.
        - Paniczu, przyniosłam ciepłą wodę oraz przybory do porannej toalety – dzielnie odpowiedziała służąca lekko się przy tym skłaniając.
        - A... Dobrze, daj mi je – stwierdziła Francine zaciągając odpowiednio koszule by zakryć bandaże po czym wysunęła się za drzwi.
        Zdezorientowana Grola mrugnęła kilka razy, stęknęła jakieś „ale” przyzwyczajona do dostarczania bezpośrednio wygód dla gości do ich pokoju, jednak uległa pod silnym charakterem Lou.
        - Dobrze... Czy... czy przed śniadaniem chce się panicz udać na zmianę opatrunku, czy po śniadaniu?
        Francine na te słowa bardzo mocno się spięła, co widać było po jej ramionach, gdy obrócona plecami do służki właśnie miała ukryć się w pokoju.
        - Proszę przynieść wszystkie niezbędne narzędzia i składniki tutaj.
        - Ehm... Jeśli panicz woli w pokoju to...
        - Sam się opatrzę.
        Grola zrobiła wielkie oczy, lekko spanikowała takim obrotem spraw. Jakoś nie zakładała, że będzie miała do czynienia z tak problematycznym gościem na dworku. Wszyscy dotychczas byli uprzejmi, mówili grzecznie, a w głosie Francine wciąż rozbrzmiewała wrogość.
        - Jest panicz pewien? - dopytała z grzeczności, na co Lou lekko westchnęła, po czym powiedziała:
        - A wyglądam służącej na takiego, co nie potrafi sam się opatrzyć?
        Pracownica zamilkła, ale uśmiechnęła się lekko choć ze zmartwieniem nim gość zamknął przed nią drzwi. Spotkania z młodzieńcem były dla niej stresujące, ale z drugiej strony jakoś wydawał się jej ciekawy, lecz jej nie przystoi zastanawiać się nad takimi sprawami! Szybciutko skierowała kroki w odpowiednim kierunku by wypełnić podane jej polecenia!
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Być może Nikolaus wyglądał w oczach Francisa, jakby stracił cierpliwość, ale w rzeczywistości nie było wcale aż tak źle. Trzeba było jednak czegoś więcej, by ktoś o takiej pozycji się wściekł - no bo gdyby był słabych nerwów, jak poradziłby sobie z tym wszystkich, co go do tej pory spotkało? Tyle razy działał pod presją, tyle razy miał do czynienia z kimś, kogo najchętniej utopiłby w łyżce wody, ale nie mógł tego zrobić, bo była to osoba w gruncie rzeczy niewinna, jedynie irytująca. Taki właśnie był jego gość. Jedyne co mógł więc zrobić w stosunku do niego generał, to ostrzec, że przesadza i udzielić rady co zrobić, by to nie skończyło się źle dla nich obojga.
        Po wyjściu z jadalni Nikolaus poszedł do swojego gabinetu. Jeszcze chwilę szukał aury Francisa w posiadłości, ale ten szybko poszedł do swojego pokoju. Chłopak pewnie nie wiedział, że będzie tam pilnowany. Dyskretnie, bo nie był więźniem, ale w okolicy cały czas kręcił się jakiś strażnik, który po emanacji pozna, czy gość nie próbuje jakiś sztuczek.
        Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi gabinetu. Wampir zerknął w tamtą stronę, jakby rozważał czy chce wpuścić osobę, która stoi po drugiej stronie.
        - Proszę - zawołał w końcu. Wtedy w progu stanął główny lokaj, który wcześniej tak obcesowo potraktował Francisa. Teraz, z perspektywy czasu, Nikolaus prywatnie byłby w stanie go zrozumieć, ale jako pracodawca nie zamierzał mu pobłażać.
        - Dobrze, że jesteś - oświadczył. - Od dawna tu pracujesz?
        - Od kilku miesięcy, panie - odpowiedział lokaj trochę zalęknionym głosem, jakby obawiał się, że każda odpowiedź będzie niepoprawna. - Jestem w zastępstwie za pana Ballore’a.
        - Tak… Posłuchaj. - Wampir nieco zmienił ton, szykując się do pogadanki. Nie długiej, bo on się nie rozwodził, ale na pewno treściwej. - W moim domu gość jest traktowany jak gość. Nie jak intruz. Ten młodzieniec potrzebował pomocy, której może mu udzieliliście, ale w sposób, który mnie nie zadowala. Od ludzi, którzy u mnie pracują, oczekuję naprawdę wysokiej kultury i wolałbym, żebyś względem nieznajomego okazał za dużo niż za niski szacunek. Ten chłopak jest arystokratą, a ty potraktowałeś go jak przybłędę. Tym razem jedynie ostrzegam, twoją rolą jest służyć, a jeśli nie potrafisz się do tego poziomu zniżyć… Być może będziemy musieli się rozstać. Czy dotarło do ciebie, co właśnie chciałem ci przekazać?
        - Tak, panie…
        - Więc? - Generał oczekiwał, że lokaj powtórzy jego przekaz swoimi słowami, aby upewnić się, że na pewno został zrozumiany. Mężczyzna całe szczęście szybko się tego domyślił.
        - Mam być bardziej usłużny względem przybyłych.
        - Tak… Jeśli jednak będą to faktycznie osoby, które na to nie zasługują, pamiętaj, że lepiej profesjonalnie milczeć niż wdawać się w pyskówki. To wszystko. Możesz odejść.
        - Tak jest, panie. Dziękuję.
        Lokaj wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nikolaus mentalnie wykreślił ten jeden punkt ze swojej listy i chwilę rozważał, czy ma ochotę przywoływać do siebie kolejnych służących, czy raczej skontaktuje się z nimi mentalnie. Wybrał to drugie. Komu trzeba wydał dyspozycje na następny dzień: o przygotowaniu posiłku dla Francisa, o przygotowaniu koni do przejażdżki, o tym, że chce skoro świt mieć przygotowaną korespondencję, która ewentualnie dla niego dotrze, bo zabierze się do pracy wcześniej niż zwykle. Gość to nie choroba, aby zaniedbywać swoje obowiązki.

        - Kazał przynieść sobie wszystkie opatrunki do pokoju, nie pozwolił się dotknąć.
        Nikolaus cicho sapnął. Nie był jakoś specjalnie wściekły, że Francis podjął taką decyzję, ale to było kolejne z jego dziwnych zachowań i to zaczynało już powoli generała męczyć. Żeby tylko później nie miał pretensji albo nie był zwyczajnie zmierzły, gdy rana zacznie się jątrzyć, bo będzie źle oczyszczona. Oczywiście Turilli mu tego nie życzył i zakładał, że być może ma pewne podstawowe przeszkolenie z opatrywania ran, niemniej wolał nastawić się na najgorsze.
        - Ktoś przy nim czuwa?
        - Tak, pod drzwiami czeka służąca.
        - Dobrze. Jeśli sobie zażyczy, śniadanie może zjeść u siebie, nie zamierzam mu towarzyszyć.
        Służąca przytaknęła i skoro jej pan nie miał nic do dodania, odeszła. Nikolaus nie poświęcał zaś póki co zbyt wielu myśli swojemu gościowi. Z samego rana odezwał się jedynie do Antoine’a, by zapytać, czy ten ma jakieś wieści, lecz elf odpowiedział krótkim “nic ciekawego”. Turilli wierzył w jego ocenę, więc nie naciskał i przerwał połączenie między nimi.

        Jeśli Francis zdecydował się zjeść śniadanie w jadalni, został zaprowadzony do innego pokoju niż poprzedniego dnia - większego i bardziej widnego, jeśli można w ogóle mówić o czymś takim w Maurii. Poza ogromnym stołem na duże uroczystości, nieopodal kominka ustawiono tu również mniejszy stół na codzienne posiłki - to tam przygotowano dla niego nakrycie. Śniadanie zaś był bogate i tak samo jak poprzedniego dnia perfekcyjnie przyrządzone. Francis mógł wybierać spośród żółtych i białych serów, wołowych szynek, pasztetów z dziczyzny, odpowiednio dobranych konfitur oraz świeżego pieczywa. Na dodatek gdy zasiadł, służąca zapytała go czy życzy sobie coś na ciepło, proponując jajko w koszulce, karmelizowany boczek oraz pieczone warzywa korzeniowe.
        Jeśli zaś młody nemorianin uparł się, by jeść u siebie, dostał ten sam wybór dań w mniejszej, ale również sycącej wersji.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine siedziała przy biurku obmywając na koniec twarz, którą z lekkim zmęczeniem z powodu ostatnich zdarzeń zakryła dłońmi. Zamyśliła się i choć nie przyznawała do tego głośno, nawet przed samą sobą, to także stresowała przed kolejnym spotkaniem z Nikolausem. Nie wiedziała jak potoczą się następne rozmowy. Ich zdania już okazały się mocno podzielone więc jak można było mówić o zjednoczeniu w przypadku tak skrajnych poglądów na świat? Ale ona musiała tu być, zostać w Maurii. Potrzebowała tego, mimo że jeszcze nie do końca znała powody. Czy demonowi chodziło właśnie o jej ojczystą magię? Musiała sama do tego wszystkiego dojść i przy okazji w miarę nie narazić się generałowi. Brzmi jak awykonalny plan.
        Rozchyliła lekko palce by zerknąć w stronę okna, a tam nie powitały ją wesołe promienie słońca, tylko gama szarych chmur. Westchnęła z irytacją, po czym sięgnęła po miękki materiał by przyłożyć go i zebrać wodę z policzków. Służąca za drzwiami chyba cierpliwie czekała z medycznym wyposażeniem. Lou nie miała zamiaru jej wpuścić dopóki nie ogarnie się wizerunkowo. Momentami męczyły ją bandaże na klatce piersiowej, zauważyła zresztą, że na skórze z tego powodu powstają uporczywe otarcia w charakterystycznych miejscach, ale nijak się to miało do rany na ręce. Bolała, jednak i to było dla demonicy najmniejszym zmartwieniem.
        Francine podeszła do drzwi dopiero po ułożeniu poprzedniego zestawu z najwyższą dokładnością. Gdyby na kosmetykach nie byłoby znać śladów wilgoci to zapewne nikt nie zauważyłby różnicy po półgodzinnym czasie ich użytkowania. Grola ożywiła się na widok gościa, ale równie szybko zgasła po tym jak drzwi ponownie się przed nią zatrzasnęły. Nie zdążyła spytać młodzieńca o możliwe preferencje co do ubioru do jazdy konnej i chociaż był niemiły to należało utrzymać najwyższą jakość obsługi, dlatego też służąca znowu wylądowała pod drzwiami nemorianki, tym razem czekając z odpowiednimi akcesoriami na kolejną część dnia. Podejrzewała, że wejście do pokoju pod nieobecność gościa może spotkać się z krytyką, postanowiła więc dopasować się do tych preferencji.
        Zaś Francine wzięła się za opatrywanie. Zdjęcie starego opatrunku było pod każdym możliwym względem nieprzyjemne, ale dopiero oczyszczanie rany i doprowadzanie jej do porządku sprowadziło na nią prawdziwe katusze. Postanowiła wykonać dla siebie prowizoryczny knebel, gdyby za bardzo kusiło ją do krzyku albo zbyt głośnych jęków, zresztą do tego czasu już zdążyła zagryźć dolną wargę do krwi. Nie podobała się jej ta rana, ani tym bardziej brak źródełka magicznej energii w okolicy. Przeklęta Mauria wydawała się uboga w takie miejsca i nikt do tej pory nie kwapił się, aby dopuścić demonicę do nauki o magii. Tej odpowiedniej dziedziny. Byłoby wówczas o wiele łatwiej zaspokoić własne potrzeby!
        Nemorianka po raz trzeci otworzyła drzwi pozostawiając na stoliku perfekcyjny porządek. Ponownie spotkała Grolę, aż trudno było uwierzyć, że dziewczyna wciąż cierpliwie tu czeka i ani drgnęła.
        - Wytrwała jesteś – skomentowała Lou, a służąca nie za bardzo wiedziała czy uznać to za komplement czy ironię.
        - Przyniosłam dla panicza odpowiedni ubiór do jazdy konnej – wydukała wysuwają przed sobą ręce i pochylając usłużnie głowę.
        Francine lekko zdziwiła się tym rozpieszczaniem we dworze. Nawet buty dla niej znaleźli, ale nie! Nie miała zamiaru dać się zmylić tą całą dworską powinnością, bo przecież to wszystko wynikało tylko z tego jednego powodu – tak należało robić.
        - Dobrze, można je zostawić w pokoju. Resztę przygotowałem do oddania – powiedziała suchym, obojętnym tonem. - Nie spóźniam się na śniadanie?
        - Spóźnia? - powtórzyła służąca.
        - Tak. Chyba macie tu godziny śniadań? Czy czekacie na każdego? - zakpiła lekko Lou.
        - Oczywiście! Goście jednak winni czuć się jak we własnym domu, więc nic nie szkodzi taka pora, a służba spożywa posiłek we własnych, wyznaczonych godzinach.
        - Służba?... - spytała nieco przeciągle nemorianka, a jej mina nieco skwaśniała. Grola z początku nie załapała do czego może dążyć młodzieniec, ale w końcu jej trybiki poruszyły się w odpowiedni sposób.
        - Ooo!... Proszę się nie martwić o lorda. Pan Turilli od samego rana zajmuje się pracą. Chciałam powiedzieć o tym paniczowi, że nie pojawi się na śniadaniu, ale... - Grola zająknęła się i znowu spanikowała, że powie coś nie tak! W końcu to wina gościa, że nie dał jej dojść do słowa, lecz nie wypadało służącej takich rzeczy wytykać. - Jednak mogę mu przekazać, że następnym razem...
        - Nie! - wtrąciła się ostro Francine. - Nic nie mam mu do przekazania, żadnej prośby. To było czysto formalne pytanie. Lepiej już skierujmy się do sali jadalnej – uznała.
        Służąca zgrabnie ułożyła ubrania na łóżku, a po resztę miała zamiar wrócić po odprowadzeniu Francisa do odpowiedniej sali. Zauważyła z jak zadziwiającą dokładnością gość uporządkował przyniesione mu przedmioty, jakby dbał o każdy fragment przestrzeni. Zresztą i bandaż na przedramieniu i uchu wyglądał schludnie, nie było się co dziwić, że tyle czasu spędził nad poranną toaletą oraz zmianą opatrunku. Najwidoczniej bardzo lubił mieć zrobione wszystko po swojemu, bo wiedział, że będzie to zrobione dobrze.
        - Doskonale radzicie sobie z ranami. – Służącą natchnęło na promienny uśmiech i dzięki takim drobnym gestom wyróżniała się pośród reszty służby. Była jeszcze młoda, chyba dosyć naiwna, ale też znała się na tym co robi, najwidoczniej od dawna była przyuczana do tego typu pracy. Wydawało się, że dzięki temu uśmiechowi choć trochę poprawiła parszywy humor gościa, ale ten nadal pozostawał nieugięty.
        - Oczywiście, że sobie radzę, choć tak naprawdę wcale nie muszę. Jak widzisz nie jestem człowiekiem. Wrodzona regeneracja nie jest mi obca – rzuciła lekko Francine obracając się na pięcie i pozwalając służącej wskazać drogę.


        Sala śniadaniowa różniła się od tej poprzedniej, co szczerze zdziwiło Francine. Nawet nie pomyślała o tym by mieć więcej niż jedną jadalnię, ta jedna to i tak było już dużo. Pomyślała więc, że do poprzedniego pomieszczenia nie przyjmuje się byle kogo, pytanie tylko brzmiało co jest tego powodem. Czy Nikolaus tylko sprawdzał swego gościa, czy może była to sala wyjątkowa, gdzie nie zaprasza się byle kogo? Bardziej kuła ją ta druga opcja, w końcu lord wiedział, że ma do czynienia z arystokratą, więc czy swoim wczorajszym zachowaniem na tyle naraziła się wampirowi by teraz ten nie zechciał jej potowarzyszyć podczas posiłku? Zaraz parsknęła z niedowierzaniem. Był to generał straży, miał na swojej głowie dużo więcej ważniejszych spraw niż jakaś przybłęda... ale właśnie. Skoro on jest lordem to ma dostęp do tych debili parających się magią demonów, oznaczało to, że jest kluczem do zdobycia nauk w tej dziedzinie. Sam nieumarły przyznał się do władania magią więc może i on sam jest obyty w temacie i nie ma zamiaru dzielić się wiedzą z byle kim? Jakkolwiek dużo pytań i odpowiedzi by się nie znalazło to jasnym było nie robić sobie z niego wroga. Zgodnie zresztą z jego radą...
Albo po prostu swoim niepojawienie się dał jej czas na BARDZO POWAŻNE zastanowienie się nad wczorajszymi słowami. Francine jednak nadal uparcie stała przy swoim, a on nie był typem gościa, który jest w stanie prędko ustąpić. Powstał więc impas nie do pokonania.
        To właśnie z tego powodu nemorianka nie miała kompletnie apetytu. Na myśl o spotkaniu z Nikolausem ściskało ją w żołądku, zaledwie dzióbnęła kilka plasterków szynki oraz sera mimo ogromnego wyboru jaki jej zaoferowano. Pochwaliła kucharza, choć bardziej z powinności, nie mogła skupić się na drobnych przyjemnościach dnia. Myślała zbyt dużo i zbyt intensywnie więc szybko postanowiła wrócić do pokoju. Tam zaś zmieniła ubiór, choć tylko tych kilka potrzebnych elementów. Przyniesiono jej bryczesy, zdecydowanie wygodniejsze do jazdy konnej niż standardowe spodnie. Założyła także sztylpy do ochrony łydek oraz buty z cholewą sięgającą prawie do samego zgięcia w kolanie. Francine walczyła z ułożeniem włosów, nie mogła wyglądać zbyt kobieco, ale też nie wchodziła w grę wysoka kitka odkrywająca kark. Co to to nie! Ostatecznie uplotła warkocz i wyjęła z niego kosmyki, nieco rozluźniła upięcie by bardziej skryć okolicę szyi. Koszulę zapięła aż po najwyżej znajdujący się guzik. Wyglądała na młodzieńca, a upięte włosy nie będą jej tak denerwować podczas jazdy. Do stajni ponownie miała zaprowadzić ją Grola. Francine zauważyła, że służąca także ma zakrytą szyję. Aż strach pomyśleć, żeby młoda dziewczyna miałaby wejść w układ z wampirem, brrr!
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikt ze służby nie zdradził się nawet drgnięciem brwi czy nie poczuł się urażony bądź zmartwiony tym, jak niewiele Francis zjadł na śniadanie. Część osób wiedziała, że to nemorianin, a tacy nie potrzebowali stałego pożywienia, inni zaś nie wnikali, choć oczywiście byli ciekawi. Rozeszła się już wszak wieść, że poprzedniego wieczoru gość generała miał krótkie acz bardzo intensywne spięcie z gospodarzem - niektórzy na karb tego zrzucali brak apetytu młodzieńca. Może mieli troszkę racji, ale najważniejsze było to, że on po prostu nie potrzebował jedzenia. I tylko kucharz zastanawiał się, czy może jakby przygotował pudding na słodko albo coś w tym guście, bardziej zadowoliłby gusta gościa. Tak rzadko miał okazję gotować dla żywych…

        Już w stajni Grola pożegnała się z Francisem, a jej miejsce zajął koniuszy - mężczyzna na oko czterdziestoletni, krzepki, dość szczupły, na którego przedramionach i szyi wyraźnie odznaczały się żyły. Miał gęstą brodę i wąsy, spod których prawie nie było widać wąskich ust, ale za to jego oczy wyglądały, jakby cały czas się uśmiechał. Przywitał się z paniczem jak należy i zaprowadził go wgłąb stajni.
        - Najpierw jaśniepanie wybierzemy dla pana jakiegoś wierzchowca, a później dobiorę rząd dla niego, wedle gustu ma się rozumieć. Wszystkie konie, które jaśniepan widzi są gotowe do jazdy, proszę się nie krępować.
        W stajni na przejażdżkę czekało jakieś pół tuzina wierzchowców różnej maści i rozmiaru. O każdym z nich koniuszy mógł powiedzieć słówko czy dwa - jeden był bardziej uległy, inny zaś charakterny, jeden dobry do szybkiej jazdy, inny zaś wytrzymały… Widać było, że ten człowiek kochał swoich podopiecznych i bardzo o nich dbał. W razie potrzeby nawet pomógł Francisowi w wyborze albo w ogóle zrobił to za niego. A gdy tę część mieli już za sobą, brodacz szybko poszedł po odpowiednie siodło i resztę rzędu. Gość na chwilę pozostał sam. Lecz tylko na chwilę.
        - Dzień dobry, Francisie.
        Klaus przybył do stajni z idealnym wyczuciem czasu - jakby stał za progiem i czekał, aż nemorianin spokojnie wybierze dla siebie wierzchowca i przygotuje się do jazdy. Sam wampir był zaś gotowy na konną przejażdżkę wręcz perfekcyjnie, zwłaszcza jeśli chodzi o robienie dobrego wrażenia podczas niej. Wszystkie jego wierzchnie ubrania były uszyte z czarnej skóry - miał na sobie krótką niekrępującą ruchów kurtkę, dopasowanie spodnie, oficerki. Wszystkie ubrania były szyte na miarę i doskonale podkreślały to, czego można było się już w sumie domyślić: że Klaus nie był generałem tylko przez swoje pochodzenie, ale był również doskonałym żołnierzem. Kurtka podkreślała jego szerokie ramiona i wąskie biodra, dopasowane spodnie w połączeniu z wysokimi butami na obcasie ułatwiającym utrzymanie stopy w strzemieniu sprawiały, że jego nogi wyglądały na jeszcze dłuższe, a uda i pośladki na jeszcze lepiej umięśnione. Gdy szedł, przypominał trochę drapieżnego kota zbliżającego się do swojej ofiary, pod którego czarnym futrem harmonijnie grały wszystkie grupy mięśni. Zwieńczeniem jego wyglądu były zaczesane w schludny kucyk włosy - ta fryzura dodawała mu dostojeństwa i doskonale podkreślała rysy twarzy. Uwydatniła również fakt, że nie miał jednego oka i pusty oczodół zasłaniał opaską, ale taki drobiazg nie mógł już przekreślić dobrego wrażenia, jakie robił.
        - Wybacz, że nie mogłem ci towarzyszyć podczas śniadania, zatrzymały mnie obowiązki - usprawiedliwił się, choć nie wyglądał na takiego, który odczuwałby żal. Raczej powiedział to dla formalności, świadomy uchybienia, jakie popełnił jako gospodarz. Nie przyznał się na głos, że specjalnie dał Francisowi więcej czasu w samotności, bo nie miał wielkiej ochoty z nim przebywać i chciał mu dodatkowo dać trochę więcej czasu na przemyślenia. Fakt, zajmował się w tym czasie swoimi generalskimi obowiązkami i była to dla niego bardzo wygodna wymówka, ale gdyby zajął się tym wieczorem albo w nocy, Mauria z pewnością by nie umarła.
        W międzyczasie za ich plecami koniuszy dyskretnie przygotowywał wierzchowca dla Francisa. Sprawnie nałożył derkę, założył siodło, ogłowie. Robił to cicho i szybko, starając się jak najczęściej chować za zwierzęciem, by dać arystokratom poczucie intymności podczas rozmowy, choć ta jakoś specjalnie ożywiona nie była. Gdy jednak w końcu musiał przejść na drugą stronę, ukłonił się przed swoim panem i zapewnił, że koń dla niego jest gotowy i zaraz go przyprowadzi, tylko skończy z tym tutaj. Po chwili poprosił do siebie Francisa.
        - Musimy dopasować dla jaśniepana strzemiona - wyjaśnił. W razie potrzeby pomógł gościowi dosiąść konia, po czym dokonał ostatnich poprawek. Nemorianin tymczasem mógł obejrzeć rząd, który został dla niego wybrany i stwierdzić, że nie był on specjalnie wystawny, ale za to bardzo praktyczny i solidny - pasowało to do pana domu. Z pewnością jego sprzęt jeździecki kosztował fortunę, ale ani jeden ruen nie został w nim przeznaczony na pierdoły tylko na to, aby służył doskonale przez lata.
        Później Nikolausowi również przyprowadzono jego wierzchowca. Po takiej osobistości można by się spodziewać mrocznego, potężnego ogiera o świecących, czerwonych oczach i krwawej pianie na pysku, ale ten stereotyp nie znajdował odzwierciedlenia w rzeczywistości. Owszem, zwierzę było czarnej maści, było jednak typowym wierzchowcem do jazdy rekreacyjnej a nie bojowym ogierem. Na takim również Francis mógłby udać się na przejażdżkę i nie wyglądać śmiesznie… Pomijając oczywiście rozmiary, bo niestety nemorianin nie sięgnąłby strzemion, dostosowanych do znacznie wyższego jeźdźca.
        - Możemy ruszać? - upewnił się Nikolaus, gdy już złapał lejce swojego wierzchowca. Bez wysiłku i bez żadnej pomocy wsiadł na niego i od razu ustawił się frontem do szerokiej bramy stajni, prowadzącej w stronę frontowego podwórza.
        - Gdy wyjedziemy w pola będzie można trochę pogalopować, na razie jednak lepiej zrobić spacer. Konie zdążą się rozgrzać przy okazji - wyjaśnił swoje podejście Francisowi, gdy już oboje zmierzali ku bramie.
        - Jak ci minęła noc? - zapytał. - Spokojnie? Służba się dobrze spisuje, niczego ci nie brakuje?
        Turilli rozpoczął rozmowę tak neutralnie jak tylko się dało, zupełnie nie myśląc o wytykaniu wczorajszej kłótni chłopakowi. Na razie nie było na to miejsca, a i on nie miał na to ochoty. Może później się nadarzy.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine odpowiedziała koniuszemu krótkim „witam”. Raczej oszczędnie prowadziła rozmowy, stale zachowując odpowiedni dla niej dystans - czyli odległy - jednak dziwnym trafem ten mężczyzna sprawiał, że lepiej było go słuchać niż z nim dyskutować. Lou kupowała konie, na które po prostu było ją stać, podobnie sprawa miała się z wyposażeniem jeździeckim, a tutaj znajdowało się pół tuzina wierzchowców, o różnych maściach i charakterach, przy czym zajmował się nimi zaledwie jeden człowiek. Zapewne też zauważył jak zwierzęta poruszyły się, gdy do środka wkroczyła nemorianka, jakby te z góry były nastawione do niej negatywnie. Świetnie się zaczyna.
        W pierwszej chwili była przytłoczona wszystkimi informacjami, nie rozróżniła jednego od drugiego i nieco się irytowała, ale starszy mężczyzna łagodził wszelkie kryzysy widząc te nieciekawe relacje między paniczem a wierzchowcem. Co nie podeszli do konia to kończyło się jakąś obustronną niechęcią, jedna klacz wyglądała zresztą na wystraszoną, spłoszona cofnęła się pod ścianę i Francine powoli traciła nadzieję na odnalezienie tej odpowiedniej partii. Mimo wszystko, podczas drobnej wycieczki po stajni dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy - jak dobrze dbać o konie, na co zwracać uwagę w ich zachowaniu. Mężczyzna opowiedział także krótko o kilku rasach, gadał tyle, że Lou nie nadążała zapamiętywać. W końcu określiła się z typem jaki postanowiła wybrać.
        - Ma nie stanąć dęba ze strachu, a z drugiej strony nie porwać mnie na Mgliste Bagna – stwierdziła gorzko nie podejmując się już dalszych poszukiwań. Koniuszy wydawał się być wystarczająco obyty w temacie by wybrać dla niej odpowiedniego wierzchowca. Zdała się najzwyczajniej w świecie na wiedzę pracownika, być może zmęczona jego gadaniem, być może z góry zaczęła zakładać, że żadne ze zwierząt raczej jej nie polubi.
        Koniuszy odszedł na chwilę, a ona splotła ręce na wysokości klatki piersiowej i rozejrzała się po stajni. Ciekawe gdzie leczą jej konia... i czy w ogóle przeżył tę noc.
        Nemorianka drgnęła słysząc znajomy głos. Obróciła się nieco gwałtownie, a mimika jej twarzy lekko stężała, choć... dosyć szybko się też rozluźniła widząc przed sobą... imponująco prezentującego się wampira. On naprawdę z najwyższą dbałością przygotował się do tej przejażdżki, a ona dwadzieścia minut walczyła z plączącymi się włosami. Każdy skrawek ubioru podkreślał wszystkie atuty jego ciała. Szerokie ramiona zakrywały stosunkowo jasny (jak na warunki Maurii) dzień kładąc swój cień na wejściu do stajni. Sylwetka mężczyzny zwężała się w talii przywołując nieco śmiałe myśli; skoro miał tak rozbudowane barki to i z pewnością brzuch zasługiwał na uwagę. Aż chciałoby się przejechać palcem po tych zagłębieniach... jednak chyba najmocniej strój uwydatniał nogi lorda, które otoczone czernią wydawały się zdecydowanie dłuższa sprawiając wrażenie, jakby Klaus nagle urósł o palec albo dwa.
        Francine zapiekł żołądek, co sprawiło, że chyba poczuła się jeszcze gorzej niż rano. Była jakby obezwładniona jego obecnością, a gdy obcasy męskich butów zastukały, spięła się cała na ciele w obawie, że ten dziki kot zaraz rzuci się jej do gardła. Dziewczyna uniosła głowę, gdy mężczyzna znalazł się bliżej. Zaczesane w kitkę włosy nadawały mu zupełnie innego charakteru, może nie mniej groźnego, ale bardziej dostojnego. Kości policzkowe mężczyzny ujawniły swój niebywały kształt, zdecydowanie wyraźniejszy niż poprzedniego dnia. W ustach Lou zebrała się ślina. Kusiło by objąć jego twarz, pogłaskać kciukiem policzki...
        Demonica lekko potrząsnęła głową zdając sobie sprawę, że znowu nic mu nie odpowiedziała! Pochłaniał ją całkowicie swoją aparycją, choć ona uparcie tłumaczyła sobie to zupełnie inaczej, na przykład nieufnością. Z automatu reagowała nieprzyjaźnie, jednak teraz upominała się w głowie, że powinna nieco zmienić nastawienie. Postarać się o wykrzesanie chociaż tych najdrobniejszych odzewów kultury.
        - Dzień... dobry – powiedziała kwaśno krzywiąc usta i z lekkim opóźnieniem, ale... jednak w ogóle.
        - Nic nie szkodzi. Oczywiste, że Mauria bardziej potrzebuje swego generała niż gość towarzystwa do śniadania. Umiem samemu zjeść szynkę – odpowiedziała jak zawsze kąśliwie, ale kurde! Trudno jej było nad tym zapanować! Że też faktycznie ona nie ma absolutnie żadnych skrupułów mimo wczorajszych zdarzeń. Nagle stres i strach przed śmiercionośnymi zębiskami wąpierza odszedł w zapomnienie. Jak to możliwe? Czyżby automatycznie przestawiała się na tryb przetrwania i pyskowania?
        Francine uznała, że strategicznie będzie się teraz wycofać, ale nie bardzo wiedziała co właściwie ze sobą w tym czasie zrobić. Do koni ani myślała podejść, bo te na nią prychały, a powiedzenie czegoś miłego było trudniejsze niż wypicie żrącego kwasu. Właściwie to w tej krótkiej chwili zawieszenia uznała, że naprawdę imponujący jest ten cały dworek. Wychowana i wierna służba, piękny ogród, kilka wierzchowców do wyboru... Ona o takim luksusie mogła tylko pomarzyć. Chyba, bo właściwie nie wiedziała co się dzieje z jej rodzinną posiadłością ani za bardzo jej nie pamiętała, a Nikolaus miał wszystko pod kontrolą.
        Na ratunek przybył koniuszy, który uwolnił ją od towarzystwa lorda. Hah, a przed nimi tylko jeszcze ta cała przejażdżka po Maurii!
        Przyprowadzony koń oczywiście parsknął na swojego przyszłego jeźdźca, na co Lou jedynie zmarszczyła brwi. Nie miała zamiaru ulec kaprysom zwierzęcia i kategorycznie odmówiła pomocy przy dosiadaniu, a co ona? Nie potrafi? Pokonała niejedną bestialską wywłokę to i konia dosiądzie, ale koń do współpracy nie był chętny. Gdy demonica odbiła się by przerzucić nogę przez siodło, zwierz ruszył się i tym ruchem niemalże zwalił ze swego grzbietu Lou. Dziewczyna jednak chwyciła się wierzchowca w odpowiednim momencie i utrzymała równowagę. Oburzona wyprostowała plecy jakby spróbowała załapać co się przed chwilą stało i wściekła zmierzyła konia wzrokiem. Pochyliła się nad nim i szepnęła:
        - Słuchaj kolego, to tylko jedna, niewymagająca przejażdżka. Możemy to przeżyć razem albo sobie nawzajem zaszkodzić.
        Koń zerknął na jeźdźca ukradkiem równie ostro mierząc Francine, po czym obrażony prychnął. „Co za kobyła...”, pomyślała z irytacją, ale już dalsza część współpracy poszła sprawniej. Ogier był piękny, ciemnogniady, ale charakter miał osobliwy.
        Gdy sytuacja względnie akceptowalnych relacji została opanowana, demonica spojrzała w stronę wampira. Nie mogła tak łatwo oderwać od niego wzroku. Subtelne światło dnia wkradające się do stajni jeszcze bardziej uwydatniło postać Klausa. Dziewczyna zboczyła wzrokiem z jego ramion i schodząc nieco niżej dotarła do męskich pośladków, nawet odrobinę wychyliła się z siodła niczym nastoletnia panna, a gdy zorientowała się dokąd jej myśli podążają, szybko skorygowała swoją postawę i odwróciła głowę w bok. Jeszcze by tego brakowało by ją przyłapał na jakimś śledzeniu! Co to w ogóle za myśli?! Dlaczego ona na niego patrzy w jakiś taki... dziwny sposób?!
        - Tak! - wyrwało się jej nieco za głośno. Na Prasmoka, robi z siebie totalną kretynkę!
        - Znaczy, jestem gotowy – poprawiła się, po czym skierowała wierzchowca ku wyjściu. Nie wyprzedzała jednak lorda, stanęła nieco za nim, tak by ewentualnie złapać jego spojrzenie gdyby lekko obrócił głowę.
        - Rozumiem – przytaknęła na wyjaśnienia nieumarłego, a potem pojawiły się oczywiste pytania, na które nie było oczywistych odpowiedzi, ale nie zawsze trzeba było być szczerym.
        - Tak, spokojnie... - stwierdziła uznając ten opis za najmniej odbiegający od prawdy. W końcu nie straciła życia, wampir jej nie napadł więc jakby nie patrzeć noc była spokojna. Mauryjskie warunki, mauryjska noc.
        - Służbie należy się wyłącznie pochwała. Kucharz z pieczołowitością przygotowuje posiłki, służące z największą troską podchodzą do gości, a koniuszy wykazuje się naprawdę ogromną wiedzą. Nie musi mieć lord obaw względem ich zachowań. Zapewne niejeden arystokrata by tego pozazdrościł. - Francine lekko zadarła głowę, ale... nie kłamała, choć ton miała surowy. Nawet ten jegomość, który nagadał jej na wejściu nie był wcale taki zły. Bywali gorsi. Ostatecznie w końcu nie wywalił demona za bramę, zapewne zmuszony przez restrykcje ostatecznie posłuchał tego cichego głosu intuicji. Nemorianka zresztą nie miała zamiaru jakoś się tym wybitnie przejmować, część takich zdarzeń spływało po niej obojętnie już kolejnego dnia i tym razem było tak samo. Zapewne do momentu, w którym dane będzie jej znowu spotkać zarządcę.
        - W jakie rejony się udamy? - spytała nagle, bo właściwie... to kompletnie nie znała okolic, a skoro miała spędzić w Maurii trochę czasu to warto byłoby dowiedzieć się czegokolwiek na temat terenów Miasta Śmierci. Zaczęła się zastanawiać, z którego kierunku przybyła. Trochę jak przez mgłę widziała ostatnią podróż, nie bardzo wówczas zwracała uwagę na to co ją otacza, liczyło się przetrwanie i udało się jej to. W jednej chwili wczorajszy dzień stał się niezwykle odległy i nierealny, jakby minęło już wiele lat i był tylko złym snem, ale to wszystko miało miejsce zaledwie kilkadziesiąt godzin temu, a teraz jedzie u boku mężczyzny, który zaoferował jej pomoc. Choćby wynikało to wyłącznie z etykiety i dobrego wychowania, to chyba powinna czuć się wdzięczna?
        Lou przeszył okropny dreszcz. Niemalże zebrało się demonicy na wymioty. Nie, nie chciała się już od nikogo uzależniać, nikomu dziękować ani odpłacać, a już z pewnością zostać czyjąś dłużniczką. Miała tylko nadzieję, że Nikolaus niczego od niej nie zażąda, ale niestety prezentował się na takiego typa co bierze co chce. Jeżeli więc uzna, że coś mu się z tego interesu należy to... aż strach pomyśleć czego może chcieć nieumarły.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Koniuszy nie wyglądał na zniechęconego mrukliwym zachowaniem Francisa – o wszystkim opowiadał tym samym spokojnym tonem co do tej pory. Być może mówił trochę mniej, być może nie pokazał wszystkiego, ale nadal dobrze sprawował swoje obowiązki. Nie wiedział na ile gość znał się na jeździe konnej i nie chciał go zostawić niedoinformowanego, choć z drugiej strony gdy tylko zobaczył dla siebie szansę i uzyskał od młodego arystokraty pewną dowolność w doborze wierzchowca, wyglądał na wyraźnie zadowolonego, może nawet mile połechtanego – zabrał się do pracy już bez zbędnego gadania. Nie widział, gdy do stajni przyszedł jego pan.
        Tymczasem Nikolaus niczego nie robił z myślą o tym, aby oszołomić Francisa. Ubrał się tak jak zawsze na przejażdżkę, przyszedł, gdy dotarły do niego wieści, że jego gość jest już na miejscu i wybiera sobie wierzchowca – strażnicy na bieżąco powiadamiali go o postępach. Nie można mu było zarzucić dramatycznego wyczucia czasu ani przebierania się. On po prostu z natury taki był – onieśmielał innych samą swoją obecnością.
        Nikolaus pozwolił sobie na krótki, krzywy uśmieszek, gdy akurat Francis na niego nie patrzył - widział, że chłopak znowu się miota. Próbuje udawać twardego, a wychodzi na buca, któremu trudno przyznać się do tego, że nie jest tu panem sytuacji. Niech mu będzie, wampir nie zwykł się powtarzać - poprzedniego dnia udzielił mu rady, by nie robił sobie wrogów, teraz niech się stara. Ciekawe tylko czy ten sarkazm ukryty za słowami o szynce był zamierzony czy wyszedł przypadkiem? Turilli nie zamierzał się w każdym razie tłumaczyć tylko przeszedł nad tymi wymówkami do przejażdżki. Jeśli nie będzie się między nimi kleiło, pogoni konia tak, aby galop wepchnął im słowa z powrotem do ust i by nie musieli udawać miłych. On również nie mógł się cały czas miło uśmiechać, każdy ma wszak swoje granice wytrzymałości. Ale mimo wszystko starał się prowadzić uprzejmą rozmowę, jak choćby zagajając tym pytaniem o służbę.
        Niestety dla swojego miał czuły słuch - nie tylko jeśli chodzi o głośność, ale też o ton rozmówcy. Od razu poznał, że Francis klepie przed nim formułkę. Chwilę go to zastanowiło - nie mógł całkowicie odrzucić możliwości, że jego służba się nie spisała i w jakiś sposób uchybiła jego gościowi, tak jak na przykład tego lokaj poprzedniego dnia. Jednak... Zdawało się, że młody arystokrata nie kłamał - wampir nie dostrzegł tego w jego oczach, gdy przelotnie obrócił się w jego stronę. Czyli po staremu: Francis udaje, że jest ponad to wszystko. Co za dzieciak, naprawdę... Turilli był coraz bardziej zainteresowany jego pobudkami - był tak dumny? Tak nieobyty? A może zwyczajnie nierozsądny, by nie rzec "głupi"? Nie wypadało pytać. Dowie się tego w inny sposób.
        - Miło mi to słyszeć - oświadczył ostatecznie Nikolaus, również nie kłopocząc się, aby nadskakiwać gościowi. Lekko spiął konia, aby ten zaczął się nieco żwawiej ruszać.
        A czy wampir dojrzał to jak demon się na niego gapił? Cóż… Pewnie tak. Nie zdradził się jednak nawet jednym nerwowymi ruchem, więc równie dobrze mógł pozostawać błogo nieświadomy.

        - Na przejażdżkę po okolicy - wyjaśnił Francisowi. - Raczej w kierunku miasta, tamtejsze rejony są bardziej krajobrazowe niż wschód moich włości, jeśli mam być szczery. Jeśli warunki będą dobre, dotrzemy do miejsca, z którego widać panoramę Maurii. Do samego miasta jednak nie dotrzemy, to byłaby wyprawa na większość dnia. I to w jedną stronę, bo wrócić już byśmy nie dali rady przed zmrokiem… Oczywiście moglibyśmy się wtedy zatrzymać w moim dworze w stolicy, jednak moim zdaniem to zbędne zamieszanie. Może innym razem - dodał, bo nie wykluczał, że zabierze Francisa kiedyś do Maurii. Nie z sympatii, a raczej pragmatyzmu, by odstawić go do miasta, gdzie będzie względnie bezpieczny, nie to co na gościńcach.
        Zgodnie ze słowami wampirzego arystokraty, po opuszczeniu ogrodu przed posiadłością i zjechaniu drogą na trakt, oboje udali się traktem w stronę przeciwną do tej, z której poprzedniego dnia nadjechał Francis. Póki co jednak nie było mowy o spektakularności - wokół dobrze utrzymanej drogi z wykoszonym poboczem ciągnęły się mroczne lasy, w których nieustannie coś szeleściło i pohukiwało. W zasięgu wzroku nie było żywego ducha, lecz…
        - Co główniejsze trakty są regularnie patrolowane przez moich ludzi - wyjaśnił Nikolaus. A co, mógł się trochę pochwalić tym, co udało mu się stworzyć. - Głównie przez ożywieńców, bo to proste, rutynowe prace. Gdy coś się zaczyna dziać, każdy z nich jest w stanie powiadomić swojego pana o incydencie i szybko wezwać ewentualne posiłki. Podróże po tych okolicach są więc bezpieczne, choć już zejście z utartych szlaków czy podążanie tymi bocznymi… Cóż, to czyni się na własne ryzyko. Nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć każdego skrawka powierzchni w tym kraju, nawet gdybym poświęcił temu kolejne pięćset lat. To byłoby zresztą bezsensowne, bo największe plugastwo i tak przyciągane jest przez ludzkie skupiska, bez względu na to czy mowa o Maurii, Ekradonie czy Trytonii.
        Nikolaus na moment zamilkł, jakby dawał Francisowi czas na przetrawienie tych słów albo jakąś dyskusję. Później zaś zmienił temat.
        - Nie miałem okazji wczoraj zapytać - zagaił. - Czym się zajmujesz? Jesteś wojownikiem? Intelektualistą? Magiem? Jaka jest domena twego rodu?
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine starała się nie utrzymywać spojrzenia na nieumarłym, choć zadanie to należało do niełatwych. Było w nim coś pociągającego, być może to bijąca od niego siła i stabilność tak bardzo przykuwała uwagę chaotycznej i momentami nieprzewidywalnej dziewczyny, której przydałoby się nie tylko wypocząć, ale i zasmakować odrobinę dyscypliny. Do tego czasu była panią własnego losu. Uważała, że tylko dzięki swojej woli oraz determinacji wciąż żyje i czy było to nieprawdą? Nie można by zaprzeczyć, choć podziękowania należały się także wielu innym osobom jakie napotkała w swym życiu. Niestety niewielki ochłap dobroci w jaki zasmakowała, przykrywały mroczne cienie rzeczywistości mającej o wiele większą moc i częstotliwość.
        A on potrafił się w tym odnaleźć. W dodatku w samym Mieście Śmierci... i jeszcze ogarnąć te hałastrę nieżywych pomiotów! To zwyczajnie imponowało więc jak mogła oderwać od niego wzrok? Od mężczyzny, który potrafi zapanować nad chaosem?
        Poza tym, ten kucyk mu strasznie pasował.
        Gdy wampir poruszył temat okolicy, Lou od razu zaczęła rozglądać się dookoła szukając jakiegoś ciekawego punku zaczepienia. Nie miała zamiaru wyjść na napastliwą mimo utrzymującej się w niej fascynacji generałem. Problem jednak polegał na tym, że nie były to śliczne, słoneczne okolice wodospadu czy ciekawych wzniesień, a bury i ponury las. Koronę gęstych drzew pokrywała barwa ciemnej, butelkowej zieleni, a pnie wydawały się niemalże czarne z tej perspektywy. Krajobraz wywoływał uczucie niepewności, niewiadomej budzącej stały lęk, który już na stałe obejmował umysł podróżnego. Tak więc nadal Nikolaus wydawał się być najciekawszym punktem wycieczki, ale Francine twardo trwała przy postanowieniu niepatrzenia na niego.
        Poza tym, słowa lorda już na starcie wywołały w nemoriance niesmak i skrzywienie. Wolała raczej nie dzielić się swoimi odczuciami - ponownie rozsądniej było zachować komentarz dla siebie. Malownicze krajobrazy? Chyba nie tutaj. I o ile myśl o ujrzeniu panoramy Maurii budziła w dziewczynie ekscytację, tak kolejne słowa wzbudziły w niej panikę „Do samego miasta jednak nie dotrzemy, to byłaby wyprawa na większość dnia. I to w jedną stronę" - ta subtelna, lekka i całkowicie przypadkowa pauza w zdaniu wywołała niemalże atak paniki w nemoriance. Że jak, w jedną stronę?!
Dziewczyna zacisnęła pięści na lejcach, ale zaraz je rozluźniła, gdy wampir kontynuował swoją wypowiedź. Uznała, że jest naprawdę przewrażliwiona na jego temat, choć właściwie jak tak pomyśleć to jest sam na sam w ciemnym lesie z wampirem...
        Lou prędko upomniała się w myślach za głupoty jakie chodzą jej po głowie. Przeżyła jedną noc, a w dodatku lord ma jakiś tam służących co to niby chętni są do użyczania krwi... Ciekawe, że jeszcze nikogo z odpiętym kołnierzykiem to właściwie nie widziała. Czyżby blefował?
        - Dworze?
         To mu jeden nie starczał?!
        - Posiadacie drugi dwór? - kontynuowała nie zdejmując z twarzy zaskoczenia. - Nie wygodniej ci więc udać się do Maurii i stamtąd zarządzać ludźmi? - dopytała i zaczęła zastanawiać się, jak wygląda druga posiadłość wampira. Zapewne jest bardziej praktyczna niż urokliwa, o ile o uroku Maurii w ogóle można mówić. Raczej nie ma tam czasu na hodowanie kwiatków, jest tam więcej miejsca na dokumenty oraz sale do przyjmowania wysoko ustawionych gości i plac rekrutujący straż. Tak mniej więcej na pierwszy rzut Lou wyobrażała sobie drugi dwór Turilliego.
        Jednak to druga część rozmowy miała wprawić Francine w parszywy nastrój przestrogi i strachu. Gdy do jej uszu dotarła wiadomość o ożywieńcach pilnujących traktatów to pobladła na twarzy nie dowierzając temu co właśnie słyszy. Co jeszcze lepsze! Te chodzące truposze najwidoczniej były chlebem powszednim w Mieście Śmierci! To brzmiało niehumanitarnie! Ze zmarłych robić sobie sługusów, gdzie tu był szacunek wobec życia i śmierci?!
        Lou wyglądała z jednej strony na oburzoną, z drugiej... choć nie przyznałaby się za to za nic w świecie, to przestraszoną wizją trupów na szlaku. Aż prosiło się o szczerą krytykę! Co z tego, że miasto jest bezpieczniejsze jak za nic sobie mają zmarłe osoby? Ciekawe kogo rekrutowali na stanowisko ożywieńca – więźniów czy może obywateli Maurii?
        Ażeby jeszcze było jej mało informacji, Nikolaus z lekkością wyznał, że kolejne pięćset lat jego pracy nie zapewniłoby stuprocentowego bezpieczeństwa. Nie czepiała się zawziętości nieumarłego, to chyba tylko w niebie sprawdzały się takie wizje w pełni bezpiecznego świata a nie w Alaranii, ale gościu miał pięćset lat! Ona przy nim to była smarkatym niemowlakiem w zasranej pielusze!
        Lou nie bardzo wiedziała jak się odnieść do wypowiedzi generała. Wystarczyło zaledwie kilka zdań by ponownie nakarmić ją wielkim talerzem informacji, a jej chyba nie do końca to wszystko pasowało... ale musiało. Nie znalazła się tutaj bez powodu, chciała przynajmniej w to wierzyć.
        - Nie da się wytępić całego zła. Choćby przeorać całe pole to nie powstrzyma się robactwa przed wyniszczeniem roślin – stwierdziła z nieukrytą obojętnością w głosie, ale nie wobec lorda, a wobec samego znaczenia słów. Ją naprawdę jakoś mocno nie obchodziły losy ludzi i nieludzi, taki świat był i już. Wystarczyła jedna zaraza by zmienić oblicze nie tylko miasta, ale i całej Alaranii, a także panujących w tym czasie zasady. Lou, choć może była zgryźliwa i krytyczna wobec wielu ograniczeń, tak raczej potrafiła wpasować się na tyle odpowiednio w środowisko by nie stracić głowy.
        Kolejne zdanie na krótko przywołało wzrok dziewczyny na mężczyznę. Demonica lekko zmarszczyła brwi i uciekła spojrzeniem przed siebie chwile jeszcze milcząc, jakby zbierała się na odpowiednią odpowiedź. W tym przypadku rozmówca wiedział na jej temat więcej więc musiała dostosować się do sytuacji.
        - Do ckliwego rycerza mi raczej daleko – odpowiedziała w pierwszej chwili jak zawsze z kwaśnym grymasem na twarzy.
        - Nie ma domeny mego rodu – dodała, już nieco wolniej, ostrożniej, ale nie spuszczała głowy w dół. - Na ten moment jestem tylko ja. Ani wielki mag, ani wielki wojownik. Choć jak mam wybierać to bliżej mi do wojownika. Po prostu, podróżuje i jak mogę to łapię się paskudnej roboty eliminowania wspomnianego w rozmowie plugastwa. Nie ma w tym wzniosłego celu oczyszczenia świata ze zła, jak potrzebuję zarobić to zarabiam. Jak potrzebuję się czegoś dowiedzieć to zrobię wszystko by te wiedzę zdobyć.
        Dla Lou to było zadziwiające, że z taką łatwością podjęła się tematu.
        - Być może to egoistyczne podejście, ale nikt się nie będzie za mnie zastanawiał czego potrzebuję. – Demonica wzruszyła ramionami. - Naturalnie przychodzi obustronna korzyść z zadań, których się podejmuję. Że też sam spędziłeś pięćset lat na przejmowaniu się mieszkańcami Maurii. Odbiję piłeczkę. – Francine uśmiechnęła się nieco zaczepnie. - Twój ród od zawsze zajmował się pilnowaniem porządku w królestwie? Jak to się stało, że jesteś dowódcą straży mauryjskiej?
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Dla Nikolausa okolica była przyjemna - cicha, spokojna, sprzyjała rozmyślaniom. Wokół nie śmierdziało bagnami, a prawdopodobieństwo trafienia na jakieś bestie było naprawdę znikome. Poza tym czasami trafiało się w miejsca całkiem urokliwe, gdzie las ustępował podmokłym łąką i pokazywał niezwykłe krajobrazy państwa śmierci - jego ciemne wzgórza, lasy, góry na horyzoncie. Jeśli Francis był w tej chwili sceptyczny, cóż - jego sprawa. Przekona się, że tu też mogło być pięknie.
        Zaskoczenie młodego demona podczas rozmowy sprawiło, że wampir aż na niego spojrzał, choć do tej pory raczej pilnował drogi wzrokiem.
        - Tak… - odparł ostrożnie Turilli, jakby sam był zaskoczonym tym, że dla Francine posiadanie dwóch posiadłości było czymś dziwnym. - W Maurii znajduje się główna, reprezentacyjna siedziba mojego rodu, a to tutaj to tak zwana letnia posiadłość. Przez większość roku zajmuje ją mój syn, lecz czasami przyjeżdżam, by tu odpocząć. Tak, wbrew pozorom tutaj odpoczywam - zastrzegł, bo spodziewał się spojrzeń pełnych niedowierzania. - Gdy jestem w mieście muszę poświęcić znacznie więcej czasu na przyjmowanie raportów, gości, osobiste interwencje i inne obowiązki. Tutaj tylko dwa razy dziennie odbieram raporty sporządzone przez moich przybocznych. Ewentualnie reaguję, gdy zostanę poinformowany o czymś naprawdę pilnym - dodał lekko. - Większość czasu mam więc dla siebie, a nie poświęcam go służbie.
        Nikolaus nabrał powietrza w płuca, by wyjaśnić jeszcze, że jego syna teraz w posiadłości oczywiście nie ma, a nie że chowa go w piwnicy, ale odpuścił sobie i po prostu zamilkł. Po co się wyrywać z takimi informacjami, Francis w końcu mógł pytać.

        - Wiem, że się nie da - przytaknął. - Ale nie zamierzam przestać próbować. Każda osoba, którą udało mi się w ten sposób uchronić od złego i każdy przestępca, którego udało mi się osadzić, pokazują, że warto się starać. Traktuję to jak osobistą walkę - wyjaśnił z przekonaniem, ściągając wodze swojego konia, by poprowadzić go w jedną z odnóg traktu, prawie tak samo szeroką jak jego główny bieg, tylko prowadzącą lekko pod górę.
        Podczas rozmowy o powołaniu i fachu w ręku, ich spojrzenia na moment się spotkały. Nikolaus patrzył na Francisa z uprzejmym zainteresowaniem, choć jego zacięty wyraz ust trochę odejmował jego dobrym intencjom. Później zaś obrócił wzrok, by nie dać po sobie pokazać, że jest trochę zawiedziony odpowiedzią. Platyna w aurze Francisa wskazywała jednak na jakąś lepiej ustawioną rodzinę, która ma sprecyzowane źródło utrzymania, cele… A może demon mówił konkretnie o sobie, odcinając się od rodziców i całej reszty? To miałoby sens, zważywszy, że później przyznał się nawet do parania się najemnictwem. Nikolaus z jednej strony nie pochwalał tego sposobu zarabiania, zwłaszcza gdy mowa była o młodym mężczyźnie, który powinien coś sobą reprezentować, ale być może to chwilowe. On… Sprawiał wrażenie, jakby przed kimś uciekał. Albo przed czymś. A tak naprawdę najbardziej prawdopodobne było, że uciekał… Przed samym sobą.
        - Cel w życiu nadaje mu sens. Zwłaszcza, gdy ma się przed sobą jeszcze wiele setek lat - zauważył. - Jesteś jeszcze młody i takie życie chwilą z pewnością jest teraz dla ciebie dobrym rozwiązaniem… Ale pomyśl o tym, czego oczekujesz od przyszłości.
        O dziwo głos wampira brzmiał nie jak ojcowska reprymenda, a przyjacielska porada. Jemu od samego początku przyświecał cel w życiu. Jemu, Alexandrowi, Lambertowi. Dzięki temu stali się silni i wiedzieli o co walczą. Dirk zaś miotał się i szukał swego celu w innych - skończył jak skończył…
        Nikolaus spojrzał na Francisa jakby troszkę przychylniej, gdy ten zapytał o to jak osiągnął swoją pozycję. Mimo to chwilę milczał, jakby musiał sobie przypomnieć wszystkie wydarzenia, które do tego doprowadziły i ulożyć je chronologicznie. Cóż się dziwić, skoro miał już ponad pół millenium na karku, a swój plan wprowadzał w życie praktycznie od kiedy był nastolatkiem? Zadziwiające jak takie młodociane marzenia mogły wpłynąć na tak wiekową osobę… A poprzez nią również na cały kraj.
        - Krótko mówiąc: nie - zaczął. - Widzisz, nasza rodzina już przed wiekami rozłamała się na dwa rody noszące to samo nazwisko, różniące się jednak herbami, dewizami, powołaniem. Biali i czerwoni Turilli. Czerwoni faktycznie zawsze byli wojownikami, większość z nich kończyła jako wojskowi oficerowie, a ci pośledniejsi jako straż innych arystokratycznych rodów. Ja jestem z białej odnogi naszej rodziny - jesteśmy w dużej mierze magami i czynnie angażujemy się w politykę. Jakim więc cudem znalazłem się tu… Bo jestem idealistą - przyznał zaskakująco szczerze coś, czego chyba większość mężczyzn powinna się wstydzić. Pośrednio wyznał wszak, że goni za marzeniami.
        - Wiele lat temu w tym kraju było naprawdę niebezpiecznie. Nikt nie panował nad nekromantami i wampirami, którzy robili ze śmiertelnymi obywatelami co im się podobało. Chciałem to zmienić - ułożyłem plan i wcielam go w życie praktycznie od najmłodszych lat. Możesz mi nie wierzyć, lecz wiele już udało się zmienić. Zaostrzenie kodeksu karnego, precyzyjne regulacje dotyczące handlu ciałami, kontraktów, dostępu do magii i nauki nekromancji. Zmieniłem całkowicie struktury straży miejskiej, nadając jej kształt zamkniętej w murach miejskich armii, nadając im uprawnienia, które pozwalają efektycznie egzekwować prawo. Oficerowie straży mogą wydawać wyroki bez udziału sądu i wykonywać je w trybie natychmiastowym, każdy strażnik ma prawo czytać myśli obywateli podejrzanych o popełnienie przestępstwa, z jednym zastrzeżeniem, że musi o tym podejrzanego poinformować. Mamy prawo w kryzysowych sytuacjach przejąć kontrolę nad ożywieńcami innych nekromantów i rekwirować ciała ze szkół… Zanim pomyślisz, że możemy nadużywać tej władzy: i o to zadbałem. Strażników również obowiązują przepisy, a gdy pełnią służbę, podlegają jeszcze surowszym restrykcjom niż przeciętny obywatel. Nie mam skrupułów, by skazywać swoich podwładnych za łamanie prawa. Uważam, że każdy jest równy wobec prawa: żebrak czy arystokrata, bogaty czy biedny, nieważne. Nie ma mowy o okolicznościach łagodzących i interpretacji przepisów: te muszą być tak klarowne, by każdy wiedział jak i za co odpowiada. Gdybym pozostawił miejsce na domysły… Wtedy utworzyłby się podział na równych i równiejszych, którego się wystrzegam. Chcę, by w tym kraju każdy obywatel czuł się bezpieczny, a strażnicy porządku wzbudzali nie tylko strach, ale przede wszystkim szacunek i wdzięczność za to, że strzegą zdrowia i życia obywateli.
        W głosie Nikolausa nie było słuchać nastoletniego entuzjazmu, jego oczy nie błyszczały, choć zgodnie ze swoimi słowami, mówił o spełnianiu marzeń. Jednak to trwało już lata, a on był zbyt praktyczny i zbyt zaprawiony w tych bojach, by zdradzać się z jakąkolwiek czułością. Przemawiał pewnie, z przekonaniem, tak jak oczekiwałoby się tego od generała, który snuje dalekosiężne plany, w które wkalkulowane jest zarówno zwycięstwo, jak i porażka. Przecież już nieraz było blisko tego, by wszystko stracił.
        W międzyczasie droga zaprowadziła jeźdźców na zbocze łagodnego wzniesienia, które było tak skąpo porośnięte drzewami, że można było z niego oglądać wielką połać terenu. Nikolaus chrzaknął wymownie i kiwnął głową, by wskazać Francisowi kierunek, w którym powinien patrzeć.
        - Oto Mauria - oświadczył tonem jakby troszkę uroczystym, z dumą. - Państwo Śmierci i kraj, któremu służę.
        Widok faktycznie był wart przejażdżki. U stóp wzniesienia ciągnęły się rozległe równiny pokryte podmokłymi łąkami. Ciemna zieleń, czerń, szarość, tu i ówdzie rozbłyski błędnych ogników i chmary świetlików, których blady blask był doskonale widoczny w półmroku spowijającym ten kraj. A dalej, niemal na horyzoncie, ona - Mauria. Ogromna, strzelista bryła, majestatyczna i groźna niczym najeżone ostrymi zębami szczęki jakiejś pradawnej bestii. Na tle szarego nieba odcinały się ogromne piramidy i strzeliste wieże, niektóre białe, inne wręcz smoliście czarne. Bladoniebieska łuna pochodząca zapewne od ulicznych latarni spowijała ją tajemniczą, chłodną poświatą, dodatkowo podkreślając nietypowe kształty budowli. Wśród ciszy lasów i równin zdawało się, że od strony miasta słychać cichy, wibrujący odgłos, ale była to tylko ułuda.
        - Ta najwyższa wieża trochę na prawo to siedziba jednego z naszych władców, Demarigona, wykonana w całości z kości słoniowej. A ta ciemna bryła pośrodku to Świątynia Śmierci, nawiedza ją drugi z naszych władców, Xargoleth, arcykapłan boga śmierci. Siedziby lady Ariszii, naszej trzeciej władczyni, stąd nie widać - wyjaśnił Nikolaus, z przyjemnością opowiadając o kraju, który tak kochał.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Oczy Francine długo nie mogły wyjść ze stanu zaskoczenia. Na jaw dosyć szybko zaczęły wychodzić kolejne fakty. Po pierwsze – naprawdę nie wpasowała się w czas jeżeli spojrzeć na to z perspektywy lorda. Ten zamiast wypoczywać musiał zając się zbłąkanym, pyskatym młodzieniaszkiem. Średnie te wakacje. Po drugie – ożeż, on ma syna! Właściwie czy to powinno dziwić nemoriankę? Facet ma pół milenium na karku więc to jakby... no jakby miało prawo się zdarzyć, ale to oznacza, że w posiadłości grasuje jeszcze jeden wampir! Kolejna krwiożercza postać w tym mrocznym dworku i kolejna nieprzespana noc przez Lou, która będzie trzymała rapier pod poduszką, gdyby temu synkowi chciało się zrobić jakąś powitalną niespodziankę gościowi dworu.
        Demonica cicho przełknęła ślinę. Nikolaus zapewniał ją o tej całej służbie i spożyciu krwi, ale w jej myślach nadal wampiry pozostawały rasą... nieokiełznaną, której instynkty mogą przykryć rzeczywistość. Opanowany i rozważny generał w szale wyglądał zapewne jak potwór i choć Francine już wielokrotnie przećwiczyła jego cierpliwość, a nie spędziła tu nawet jednego pełnego dnia, to wolała mimo wszystko nie przerywać tej delikatnej nici kontroli jaką nad sobą miał. Dodajmy więc do tego towarzystwa jego syna, być może o równie wielkim stopniu opanowania, w końcu go też obejmuje jakieś zapewne prawo, o którym Nikolaus wspomniał później, ale jeśli tylko coś go porządnie wyprowadzi z równowagi to może przestać patrzeć na to kto i ile osób zostanie pozbawionych przez niego krwi.
        Myśli na temat potomka Nikolausa odbiegły na rzecz toczącej się dalej rozmowy. Zapewne demonica jeszcze nie raz zastanowi się nad tym, gdzie synalka pan wampir trzyma, że go nie ma, ale przejażdżka okazywała się być bardziej... niegroźna i neutralna niż zakładała Francine. Nie wracała wspomnieniami do dnia poprzedniego, skupiła się na obecnych słowach nieumarłego i wszystko wydawało się lekkie, naturalne w swej kolei rzeczy. Nawet jeżeli oznaczało to zatrzymanie pewnych komentarzy dla siebie, co w przypadku mało skrępowanej w uwagach nemorianki oznaczało bardzo wiele. Choćby niezrozumienie podziwu dla krajobrazu, który dla niejednego artysty stałby się natchnieniem. Jednak dla, wbrew pozorom, gustującej w świecidełkach Francine Mauria nie była ciekawym miejscem, ale przecież to mogło się jeszcze zmienić... Może wystarczyło tylko spojrzeć na nią z innej perspektywy?
        Lou lekko uniosła brew na pierwsze wyznania dotyczące idei jaką kierował się Turilli. W spojrzeniu czarnowłosej nie można było odnaleźć pogardy czy kpiny, a pewien rodzaj zastanowienia. Nemorianka nie mogła odkopać kogokolwiek z przeszłości z tak mocno zarysowanymi poglądami. Owszem, byli szubrawcy, którzy wiedzieli jak walczyć o swoje. Spotkała niejednego fanatyka pochłoniętego własną wizją, ale Nikolaus wyróżniał się spośród tych wszystkich osób jakąś... czystą, nieskazitelną intencją. Za jego plecami nie kryła się żadna niespodzianka, nie było żadnej tajemnicy, nikt nie popchnął go w ramiona sprawiedliwości z powodu jakiejś tragedii życiowej, choć zapewne niejedno w swoim życiu przeszedł. To była esencja jego osobowości, klarowna, niczym nie zmącona idea, w którą chciało się wierzyć, bo była tak prosta i przejrzysta, łatwa w odbiorze. Nie dziw, że pociągnął za sobą tylu ludzi, że zdołał zapanować nad Miastem Śmierci, gdy w sercu nosił coś tak nieskazitelnego i szczerego.
        Tak więc wypowiedź Francine, po takim wyznaniu ze strony generała, wydawała się doprawdy jałowa i... pusta w sobie. Z tego też powodu demonicę ukuło uczucie frustracji i złości. Była skołowana, a to naruszyło jej prywatność, którą tak szczelnie okalała twardą, niewidzialną ścianą obojętność. Irytowało ją to. Wiedziała, że nie ma o czym opowiadać ani czym się chwalić. To było oczywiste. Czuła, że nie wprawiła swego rozmówcy w zachwyt, nie dostrzegła w jego spojrzeniu tej iskierki fascynacji, a w odpowiedniej chwili odwrócił wzrok. Był uprzejmy, chociaż tyle. Nie każdy przecież tak potrafił - zachować swoje przemyślenia dla siebie (o ironio?) - ale ona nie czuła z tego powodu złości czy żalu. Hah! Sama przecież czuła zawód z powodu tego jak jej życie się potoczyło, ale tak po prostu było. Nie na wszystko miało się wpływ.
        - Jasne – odparła na przyjacielską poradę, ale nie zgryźliwie. Nie też z niezwykłym zachwytem, stosunkowo neutralnie, choć w powietrzu czuło się, że temat ten należy raczej do drażliwych i niechcianych. Mimo to, Lou nie została zbita z pantałyku, była ciekawa tego co na temat swojego rodu powie jej rozmówca.
        A jego opowieść była naprawdę wciągająca. Już od pierwszy chwil Francine zmniejszyła dystans między sobą a lordem nie chcąc niedosłyszeć choćby jednego słówka. Z wielkim zaangażowaniem skupiła się na wypowiedzi nieumarłego. Już sam fakt podziału w jego rodzie budził w niej ciekawość, ale było jeszcze coś. Niezwykła i lekka szczerość w głosie lorda. Nie wstydził się mówić o swoich ideach, a z drugiej strony też wydawał się nie narzucać ich komuś jeżeli tego nie chciał. Dla niego liczyło się prawo Maurii, które pragnął doskonalić dla mieszkańców. A i o samym prawie wysławiał się z równie mocnym przekonaniem. Oczywiście, że Francine szybko zaczęła doszukiwać się luk! Nie bardzo podobała się jej ta sprawa z odczytywaniem myśli ani szybkich wyroków, ale równoważyła to myśl, że strażników obowiązują jeszcze surowsze zasady. Wciąż nie bardzo rozumiała tej całej otoczki bawienia się zwłokami i ożywiania kogo popadnie, lecz zbierające się na język słowa gasły przy postaci Nikolausa. W głowie Lou pojawiło się wiele zastrzeżeń, które odchodziły w zapomnienie, gdy tylko z ust wampira płynęły kolejne zdania. Wpatrywała się w niego jakby zahipnotyzowana, a całe morze doszukiwania się niedogodności przebijała prawdziwa chęć doprowadzenia tego królestwa do porządku. Cel, który przyświecał generałowi od początku był jasny. Świetlisty płomień w ciemnych murach śmierci żywo tańczył na oczach obserwatorów - nawet jeżeli nie opowiadał tego wszystkiego z młodzieńczym zapałem to trzymał się swojej idei mimo przeszkód jakie go napotkały, a te z pewnością miały miejsce. Ta wytrwałość budziła zwyczajnie podziw.
        Dziewczyna lekko wzdrygnęła się na chrząknięcie lorda. Była tak pochłonięta jego słowami, że z pewnością przegapiła już połowę godnie prezentujących się widoków, lecz to panorama Maurii miała zostać przez nią zapamiętana na długie lata.
Skierowała spojrzenie w wyznaczonym kierunku, a w jej oczach odbił się obraz państwa. Francine oniemiała z zachwytu widokiem, nabrała powietrza w płuca jeszcze mocniej prostując plecy. Z tej perspektywy Miasto Śmierci wydawało się spokojne, choć pochłonięte chmarą tajemnic. Ciemne smugi zarysowywały obszar drzew, a łąki co kawałek kryły się pod gęstą poświatą mgły. Z mrocznego krajobrazu puszczy wyłaniała się Mauria dumnie prezentująca swe budowle. Nie były one mozaiką łagodnych łuków, od których to za dnia odbijało się ciepłe słońce pokrywając swych mieszkańców niebywałym ciepłem, a strzelistymi konstrukcjami, pełnymi zakamarków i cieni budzących nie tylko przerażenie, ale także fascynację. Miasto wzniesione głównie na kamieniach i kościach, lecz i zupełnie innych pragnieniach, niezrozumiałych dla większości świata. Okrutne, niezgodne z powszechną wiarą, często mocno krytykowane, znalazły swój skrawek na Łusce Prasmoka. Może właśnie to tak pochłaniało poetów i malarzy? Inna rzeczywistość.
        Lou nie zwróciła uwagi na to jak blisko stanęła lorda. Nie myślała o tym także teraz, choć to właśnie na niego przeniosła swoje spojrzenie. Czuła jak jej policzki delikatnie płoną z powodu atmosfery jaka ją otuliła. Piękne Ville de la mort nie pozwalało przerwać ciszy, jakby z samego szacunku do krajobrazu odbierała podróżnikom głos. Francine szukała w głowie jakichkolwiek słów mogących opisać to miejsce, jednak żaden wers najwybitniejszego pisarza nie był w stanie tego odzwierciedlić. Była całkowicie rozluźniona, zrelaksowana tą chwilą, nawet jej spojrzenie złagodniało, gdy nagle usłyszała dźwięk łamiącej się gałęzi. Demonica gwałtownie się spięła, a jej ostry wzrok zmierzył okolicę. Odruchowo pociągnęła lejce by wycofać konia, a zrobiła to na tyle mocno by dosłownie szturchnąć kolanem z Nikolausa. Wolna dłoń demonicy powędrowała w stronę nieumarłego trafnie odszukując okolicę jego nadgarstka, na którym to zacisnęła swoje palce. Jakże wielki odczuła zawód, gdy to za linią staczającego się wzniesienia wyłonił się ożywieniec ze swoim przeciągłym, bolesnym stęknięciem.
        - A... ha – bąknęła sucho Francine, choć nadal morda tego umarlaka wywoływała dreszczy na ciele. Obrzydliwe.
        Wybita z rytmu dziewczyna powróciła wzrokiem do Nikolausa, przez co zorientowała się, co właściwie wyprawia. Na jej nosie i policzkach wybiło się czerwone pasmo wstydu. Lou gwałtownie pociągnęła lejce by szybko odsunąć się od generała, prawie jak poparzona odskoczyła wraz ze swoim wierzchowcem na bok. Po tym zaś czerwień zalała jej całą twarz, bo zdała sobie sprawę, że odwaliła taki cyrk podając się za młodzieńca. To było dwa razy gorsze niż normalnie! Co ten generał sobie o niej teraz pomyśli?!
        - To był odruch! - dosłownie krzyknęła chcąc się obronić. - Odruch by ochronić kompana w podróży, wbrew pozorom nie jestem takim skurwielem co to każdemu życzy śmierci – dodała szybko i już wolniej, ale nadal z widocznym zakłopotaniem odwróciła głowę zakrywając twarz dłonią.
        „Kurwa co za dramat...”, pomyślała żałośnie.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolausowi nie zależało na poklasku, przez większość czasu gdy mówił, był raczej skupiony na drodze, a na swojego rozmówcę zerkał raczej z grzeczności. Widział jednak, że chyba jego słowa przynoszą całkiem niezły efekt, bo choć czasami w oczach Francisa było widać chęć do dyskusji, zachowywał swoje uwagi dla siebie. I dobrze, bo nie znał całej sytuacji ani prawa Maurii, które było znacznie bardziej skomplikowane niż to na pierwszy rzut oka wyglądało. Cóż, wszak specjalne okoliczności wymagały specjalnego traktowania. To nie była jednak pora na tego typu rozmowy, tym bardziej, że w końcu dotarli do punktu widokowego, który wampir chciał odwiedzić ze swoim goście. Po krótkiej prezentacji tego, co rozciąga się przed nimi, generałowi nie pozostało nic innego, jak obserwować reakcje. Podobało mu się to jak duże wrażenie na Francisie zrobił widok Maurii. Widział, że go przytkało i gapił się na miasto zamglonym wzrokiem. Generał poczuł dumę: w końcu był to taki trochę niemy komplement pod adresem jego kraju. Przez bardzo krótki moment chciał nawet coś powiedzieć, skomentować to, ale zrezygnował. Chwila była zbyt przyjemna i zbyt klimatyczna, by ją przerywać, każde słowo wydawało się po prostu nie na miejscu. Dlatego Nikolaus milczał, samemu przez moment patrząc na rysującą się w oddali Maurię. Lubił podziwiać ją z tego miejsca - wydawała się wtedy taka spokojna, a on czuł, że to po części zasługa jego ciężkiej pracy i że jego poświęcenie sprawie naprawdę ma sens. Oczywiście, że przez te pięćset lat zdarzyły mu się chwile zwątpienia - kto by tego nie doświadczył - zawsze jednak dał radę wziąć się w garść i walczyć dalej. Wylizywał rany i szedł dalej w bój z bezprawiem. Walczył dla swojego ukochanego kraju. Dla wielu dziwnego, groźnego, groteskowego, ale dla niego po prostu wyjątkowego - azylu dla tych, którzy gdzie indziej nie znajdowali zrozumienia. Tutaj koło siebie mogli żyć ci, którzy w innych krajach byli prześladowani i o dziwo nikomu nie działa się krzywda. Bieda była znikoma - Kontrakty dawały dużą możliwość zarobku nawet tym, którzy nie mieli żadnego fachu w ręku. Względy moralne zaś… To już zupełnie inna kwestia. Wielu uważało mieszkańców Maurii za degeneratów, lecz nawet w ich działaniach był szacunek dla zmarłych, bo dbali o to, co ożywili. A to w dużej mierze dzięki jego staraniom.
        I tak stali na wzgórzu, zapatrzeni w miasto - Klaus z dumą i czułością w spojrzeniu, a Francis z zachwytem. Wampir pierwszy ocknął się ze swojego stanu i dyskretnie spojrzał na swojego towarzysza. Od razu zwrócił uwagę jak zupełnie inaczej się on prezentował, gdy przez nieuwagę spuścił gardę. Nie był już tym hardym, zadufanym w sobie nemorianinem - zyskał znacznie więcej wdzięku i gdy teraz się na niego patrzyło, zdawał się być osobą możliwą do polubienia. Turilli zwrócił uwagę na jego przyjemne, gładkie rysy twarzy, których nie wykrzywiała już złość, na całkiem ładne oczy o intensywnie zielonej barwie, typowe zdaje się dla jego rasy. Naprawdę wiele zyskał, gdy teraz przez krótki moment nie chciał walczyć z całym światem. A gdy tak się podświadomie zbliżył, generał pomyślał nawet, że ta znajomość mogłaby być całkiem przyjemna, gdyby tylko dało się przemówić do tego chłopaka i wyjaśnić mu, że nikt go nie chce skrzywdzić.
        Trzask gałązki Nikolaus zignorował, w przeciwieństwie do Francisa. On wiedział, co było jego przyczyną, wyczuł aurę ożywionego strażnika na długo przed tym, gdy ten pojawił się w zasięgu ich wzroku i słuchu. Nie odprawił go, bo nie spodziewał się, że demon zareaguje… Aż tak. Chłopak podskoczył jak spłoszony kot i złapał wampira za rękę. Klaus przyjął ten gest z zaskoczeniem i trochę z niezrozumieniem. Czy on się bał? Na pewno wystraszył się tego trzasku, ale wampirowi trudno było odczytać resztę jego zachowania - chciał chronić czy być chronionym? Zważywszy na jego do tej pory wybuchowy charakter raczej to pierwsze, chociaż…
        - To mój podwładny - oświadczył spokojnie Klaus, choć Francis mógł go nie dosłyszeć, tak był skupiony na chodzącym truposzu. Turilli pozwolił sobie na krzywy uśmiech, po czym płynnym ruchem obrócił rękę tak, by samemu złapać Francisa za nadgarstek, nie jednak mocnym chwytem jak kleszcze, a bardziej subtelnym z palcem wskazującym i środkowymi ustawionymi wzdłuż przedramienia, jakby nieudolnie badał puls. Jego uwagę zwróciło to jak delikatnej budowy był ten chłopak - wampir bez trudu zamknął palce na jego ręce. I równie bez trudu przyciągnął go do siebie.
        - Nie ma powodów do obaw - zapewnił. W tym samym czasie demon odzyskał jasność myślenia i zorientował się co zrobił. Gdy ta świadomość do niego dotarła, Klaus puścił jego rękę i udawał spokojnego, choć w głębi ducha bawiło go to jak ten młodzieniec się miotał.
        - Nie podejrzewałem cię o bycie… skurwielem - dokończył, choć słychać było, że niechętnie powtarza po Francisie to określenie. - Dobrze jednak wiedzieć, że masz słuszne instynkty… I jakieś emocje. Możesz się jednak nie martwić, nikt nie byłby tak głupi, by mnie tu zaatakować, nawet jeśli nie mam broni.
        No tak, Turilli był magiem - chyba już o tym wspominał, czyż nie? Wiadomo jednak, że nad odruchami nie da się panować.
        - Doceniam i dziękuję - podsumował, po czym poprawił chwyt na lejcach i odsunął się odrobinę, bo podczas tej rozmowy naprawdę stanęli strzemię w strzemię. By Francis nie czuł się skrępowany, wykonał przy tym gest w stronę ożywieńca, jakby go odprawiał, przez to zwiększenie dystansu zdawało się być bardziej naturalne.
        - W zasadzie co zamierzałeś zrobić, gdyby to był faktycznie jakiś dziki ożywieniec? - zagaił, naprawdę ciekawy tego jakie umiejętności i styl prezentował sobą Francis.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine czuła potworne zakłopotanie z powodu zaistniałej sytuacji. Przez chwilę skrywała się za luźnymi kosmykami czarnych włosów i podpierała czoło na dłoni skupiając się tylko na tym, jak bardzo zbłaźniła się przed generałem, a gdy ten zabrał głos to opuściła rękę by kurczowo trzymać się lejcy. Nie patrzyła jednak na Nikolausa, wciąż brakowało jej odwagi, a nieuporządkowane myśli nie chciały się za nic poukładać. Jej ręce twardo przylgnęły do tułowia, a mocno spięte ramiona prowizorycznie chroniły ją przed kolejnym atakiem paniki. W jednej chwili straciła ochotę na rozmowę. Standardowo wolała wycofać się w milczeniu udając, że nic się nie stało niż spróbować jakkolwiek wybrnąć. Czuła, że jej położenie jest już wystarczająco żałosne i nie chciała się jeszcze bardziej ośmieszyć przed wampirem.
        Widać było, że dziewczyna mocniej się skuliła i jakby też bardziej przywarła do siodła słysząc podziękowania ze strony nieumarłego. O ile wcześniej wprawiła się w zakłopotanie, tak teraz już nawet zakopanie się pod ziemią by jej nie pomogło. „O matko, ależ to głupie!”, skrytykowała się w myślach za to jak bardzo daje się wciągnąć w wir coraz głębszego wstydu. Prosiła o szybką ewakuację z tego miejsca! I w ogóle najlepiej to wróciłaby do dworku!
        Jednak Turilli ponownie pokierował odpowiednio sytuacją, tym razem tak, by zdjąć ciężar z ramion wycofanego młodzieńca. Niczym obrażony i niezwykle naburmuszony w kącie kocur, Francine lekko skierowała głowę w stronę ożywieńca, gdy wampir zadał kolejne pytanie. Rzuciła także badawcze spojrzenie na swego towarzysza, ale bardzo krótkie i jak kiedyś, raczej mało przyjazne.
        - No nie wiem... - zaczęła mało elegancko ponownie odwracając się tak aby pozbyć się jakiegokolwiek bliższego kontaktu z nieumarłym.
        - Fall... - podjęła na nowo Lou, ale zaraz się zacięła, co znowu wywołało u demonicy zawstydzenie. - „Falei onmeri”! - poprawiła się prędko i podniesionym głosem. - To elficka nazwa zaklęcia! Jeżeli proces śmierci został zakłócony to pozwala „odzyskać spokój” - dokończyła już wolniej, ale nadal drżącym głosem.
        - Choć mnie się jeszcze nie udało nikomu tego spokoju oddać... - przyznała po krótkiej pauzie. - To skomplikowane zaklęcie, póki co tacy ożywieńcy z mojej ręki jeszcze mocniej cierpieli więc... ostatecznie odcinałem im głowy i paliłem ciała. O odwróceniu procesu ożywienia zmarłego nawet w tej chwili nie myślę...
        Zadziwiające było to, jak pogaduszka o uśmiercaniu ożywieńców dała jej możliwość zapanowania nad sobą. Wciąż czuła się skołowana i opornie odpowiadała na zadane pytanie, ale w ostateczności gadanie było lepsze niż milczenie.
        - W takim miejscu bym go raczej nie atakował. Nie tracił energii na jednego zdechlaka, bo za rogiem może być takich dziesięciu. Jeżeli bym znał okolicę to bym pokusił się na trenowanie zaklęć. Nie wygląda na żwawego i prędkiego więc tym łatwiej posłużyłby za kukłę, ale tutaj bym go wyminął. Jakby się rzucił to bym go powalił i sobie potrenował – starała się dorzucić żartobliwie, ale sama słyszała jak głos wciąż się jej łamał.
        Francine pomyślała, że dziwnie to musiało brzmieć z jej ust. Powoływanie się na magię porządku, gdy jej zdecydowanie bliżej było do chaosu i zniszczenia. Nie lubiła uczyć się tej dziedziny. Nie znosiła zajęć z Fallonem, który godzinami męczył ją i katował jednym zaklęciem. Jej daleko było do harmonii i między innymi dlatego elf kazał Lou się tego uczyć. Bo jak nie nauczy się panować nad emocjami to nie będzie w stanie zapanować nad demonem, więc brak umiejętności w dziedzinie porządku wykluczało nauki związane z Otchłanią. Jednak po opuszczeniu lasu nie mogła powiedzieć by to się jej nie przydało, choć zdecydowanie trudniej Francine przychodziło opanowanie magii harmonii niż demonologicznej. Zamknięte koło, w którym więcej uczyła się tego co nie chciała by zdobyć to co chce.
        - Właściwie jakby tak pomyśleć to bym pewnie nic nie musiał robić mając przy sobie kogoś o wiele bardziej doświadczonego – zauważyła zaczepnie, bo właściwie to po co by się miała pocić, gdy wędruje z magiem?
        - Nie brudziłbym sobie rąk – przyznała nieco złośliwie. - Ty byś pewnie nawet nie poczuł, że ci energii ubyło! Właściwie to... - Pewność siebie Lou na nowo przygasła. Nie mogła uwierzyć w to jak bardzo zaczęło brakować jej wiary w siebie! To było coś niewiarygodnego! Pomyśleć, że wczoraj demonica naprawdę mocno zadarła z wampirem, a teraz kuli się przed nim bo... chwyciła go za nadgarstek. I zetknęła się z nim kolanem... i... nieważne!
        - Jakimi dziedzinami magii władasz?
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości