Mauria[Letnia posiadłość Turillich] Błękit w kielichu

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

[Letnia posiadłość Turillich] Błękit w kielichu

Post autor: Nikolaus »

        Okresy względnego spokoju nigdy nie były przyjmowane bezkrytycznie przez generała straży miejskiej, Nikolausa Turillego. W tym mieście nie mogło być spokojnie - porządek krzewiło się tu niczym na granitowej skale, w znoju, trudzie i beznadziei. Niejeden by się poddał. Lecz nie Nikolaus. Długowieczność dawała mu komfort, by swój plan realizować z uporem, metodycznie, krok po kroku. I tak było już lepiej niż kilkaset lat wcześniej. Pomijając oczywiście takie incydenty jak ten sprzed kilku miesięcy, ze zbuntowanym liszem, który szukał zemsty i zapragnął władzy w mieście… Nikolaus dopiero niedawno uporządkował wszystkie kwestie związane z tamtą sprawą - zabitych zostało zbyt wiele osób, a w sprawę zaangażowane były zbyt ważne osobistości, by można było pozwolić sobie na powierzchowne zakończenie. Turilli zresztą nigdy by sobie na coś takiego nie pozwolił - był zbyt wielkim służbistą.
        Propozycja wyjazdu trafiła do niego w idealnym momencie. W mieście zrobiło się względnie spokojnie, jego obecność nie była obowiązkowa - wiele kwestii był w stanie kontrolować na odległość i za pośrednictwem swoich zaufanych ludzi. Choć jako wampir nie potrzebował snu i sprawiał wrażenie, jakby napędzało go jedynie poczucie sprawiedliwości, pewna regeneracja psychiczna była mu tak czy siak potrzebna. Alexander zaś - jego jedyny, ukochany syn - musiał na pewien czas przenieść się do głównej posiadłości rodu. Miał spotkać się z kilkoma osobami w swoich własnych interesach. I nie było wcale tak, że panowie się nienawidzili i nie mogli przebywać pod jednym dachem, nie chodziło również o to, że jeden czy drugi dwór były za małe. To po prostu był pretekst, by Nikolaus chwilę odprężył się w samotności - ponoć w rodowej posiadłości w mieście miało zrobić się na moment strasznie tłoczno, bo Alexander nie lubił się rozdrabniać. Generał udał się więc na krótkie wakacje do swojej letniej posiadłości.

        Dwór Turillich znajdował się dzień jazdy od Maurii, w okolicach wymarzonych wprost na polowanie, bo okoliczne lasy obfitowały w zwierzynę… I potwory. Cóż, w tym kraju polowanie było rozrywką dla prawdziwych wojowników, a nie paniczyków jak w pozostałych rejonach Łuski. Z tego też względu posiadłość otoczona była solidnym murem, za którym ciągnął się zadbany ogród i podjazd prowadzący przed fasadę trzypiętrowego budynku o fasadzie z ciemnego kamienia, typowego dla tych stron. Ani generał ani żaden z jego poprzedników nie słynął z awangardowego gustu - wszystko tu przypominało typową posiadłość wampirzego arystokraty. Czerń, ciemne drewno lakierowane i polerowane tak, że wyglądało jak lustro, obicia i zasłony z grubych, drogich materiałów. Jedyny plus był taki, że Nikolaus nie oszczędzał na świecach i wszystkie pomieszczenia były odpowiednio oświetlone, a nie spowite półmrokiem. Liczna służba dbała o to, by wszędzie panował porządek i choć byli to bez wyjątku ludzie, nikt nie uciekał trwożnie przed swoim panem. Wiedzieli, że nic im z jego strony nie grozi, bo to on był odpowiedzialny za powstanie większości regulacji dotyczących paktów krwi - nigdy nie zaatakowałby nikogo by się nasycić. Pojedynczy słudzy podpisali z nim jednak kontrakty, na mocy których mógł żywić się ich krwią, ale i tak obie strony obowiązywały precyzyjnie ustalone zasady, tak by i wilk był syty i owca cała. W domu Turillich nie było mowy o chaosie.

        Choć Nikolaus udał się za miasto by odpocząć, tak naprawdę nawet na jeden dzień nie przestał pełnić swoich obowiązków. Był w pełni sprawny, mógł więc wszystkiego doglądać na odległość i zdecydowanie nie zamierzał z tego zrezygnować. Jak mówi stare przysłowie, pańskie oko konia tuczy, a on lubił mieć poza tym rękę na pulsie. Tak by po powrocie nie spotkało go niemiłe zaskoczenie, na przykład pod postacią kolejnego zbuntowanego lisza.
        Gdy pracował, zamykał się w swoim gabinecie znajdującym się na drugim piętrze we frontowej części posiadłości. Z jego okien rozciągał się wspaniały widok na ogród i czasami wydawało się, że wampirzy arystokrata zapatrzył się na piękne aranżacje drzew, krzewów i klombów z kwiatami, które znosiły ten dość nieprzyjazny klimat. Gdyby jednak przyjrzeć się Nikolausowi, można było dostrzec, że jego oko patrzy zamglonym, niewidzącym wzrokiem. Myślami był zupełnie gdzie indziej, poza tym tym ciałem, poza tą posiadłością. Przyjmował raporty od swoich podwładnych, dowiadywał się co w trawie piszczy. Siedział na dużym krześle obróconym bokiem do biurka, jedną dłoń opierając na powierzchni lakierowanego drewna, a na drugiej wspierając brodę. Trwał tak jak posąg wyrzeźbiony z dwóch kolorów marmuru - z białego wykuto jego skórę i tors, a z czarnego włosy i spodnie. Niewielka inkrustacja czerni zdobiła jego twarz, miłosiernie zasłaniając ziejący w niej pusty oczodół. Gdy tak siedział bez ruchu za zamkniętymi drzwiami nikt nie śmiał mu przeszkadzać, bo gdyby ich pan ich potrzebował, po prostu by zadzwonił dzwonkiem albo telepatycznie ich wezwał. Nie było zresztą sprawy, która wymagałby konsultacji z generałem - słudzy w tej posiadłości znali swoje obowiązki i doskonale radzili sobie sami, czekając tylko, aż będą potrzebni swojemu chlebodawcy. Albo...
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

                Ostatnie godziny należały do tych najbardziej paskudnych. W głowie Francine wręcz mnożyło się od tysiąca myśli, jedna goniła drugą. Przeszła przez jakieś paskudne lasy, napotkała dziwne stwory - w większości kompletnie jej nieznane. O tyle dobrze, że były słabsze, ale ku jej fartownemu życiu jak zawsze znalazło się coś, co miała już popamiętać do końca swoich dni. Tonęła w błocie, padało, a niektóre liany okazały się porastać kolcami. Bestia, z którą przyszło jej walczyć, była szybka, ale także silna, przez co Lou musiała się wiele napocić. Nie tylko po to by nie utonąć w bagnie, lecz przede wszystkim by nie utracić czasem głowy, gdy wielki pysk rozwierał się przed jej oczami. Ślina potwora była gęsta i śmierdziała. Cokolwiek mogło pójść źle – poszło. A jednak, mimo wszystko, jakimś cudem wykaraskała się z kłopotów. Wykorzystała całe szczęście głód innych bestii, które rzuciły się na silniejszego samca, gdy tylko ten osłabł. Koniec końców tylko dzięki temu przeżyła, a na wartościowe fanty nie mogła liczyć. Udało się jej wyłamać ząb, ale żadnej szalonej czarownicy na szlaku nie spotkała, tak więc i na chleb nie zarobiła. Czekał ją jedna większy wydatek niż kupienie porządnych butów, bo w tej całej walce najbardziej ucierpiał towarzyszący demoniczny koń. Zmuszała zwierze do dalszej podróży a jak można się domyśleć, on nie za bardzo chciał współpracować.
                - No chodź – powtarzała przez zaciśnięte zęby, ale wierzchowiec ciągnął lejcami i szarpał buntowniczo łbem.
Nemorianka westchnęła patrząc nagle w niebo i licząc baranki w głowie by nie zacząć krzyczeć na zwierzę, które raczej bez oporu mogło ją kopnąć w klatkę piersiową i zwiać. „Szkoda, że dzisiaj nie pada”, pomyślała rozgoryczona, bo choć nie potrzebowała wody do przeżycia to jednak wolałaby się choć trochę obmyć.
        Koń w końcu ruszył a Francine prowadziła go włócząc nogami.



        Szła bez konkretnego celu czy kierunku, kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje. Zagubiła się w lesie, którą stroną wyszła? Teraz to nie miało znaczenia, ważne, że żyła. Choć jej powieki i ciało były ciężkie, ciągnęła tę podróż w nieskończoność. Pewnie dlatego uznała, że za mglistą powłoką nie może skrywać się budynek i jest on tylko wymysłem jej wyobraźni. Zakpiła sama z siebie, ale nie zmieniała kierunku. Głowa opadła jej w dół, zdała sobie sprawę, że po raz kolejny jest w miejscu, w którym nie powinna być. Zagubiona, bez możliwości rozwoju umiejętności. W jaki sposób miała wrócić do Otchłani?!
        - Zorgi! - Dziewczyna uniosła głos, gdy wierzchowiec nagle padł na ziemię.
        Francine klęknęła przy wycieńczonym zwierzęciu. Spojrzała na ranę na zadzie jakie pozostawiła po sobie bestia w lesie. Nie wyglądało to dobrze, nie chciało się goić, a gdy tylko demonica próbowała zbliżyć rękę do udrapnięć, zwierzę wierzgało nogami. Już kilka razy próbowała rzucić jakieś rozsądne zaklęcie by pomóc Zorgiemu, ale kompletnie wyszła z wprawy a poza tym nie odnalazła żadnego porządnego źródła energii, jakim mogła odnowić siły.
        - Nie teraz... - Lou na moment wsparła skronie na palcach u dłoni. Jeszcze raz spojrzała w kierunku, do którego teoretycznie zmierzała. Ciemna mgła wciąż utrzymywała się na horyzoncie.
        - Zorgi, jeszcze kilka kroków. Podnoś ten zadek! - Uparta właścicielka po półgodzinnej walce zmusiła zwierzę do dalszej podróży.


        Nie mogła uwierzyć, że nabierający kształt obraz jest tym co rzeczywiście widzi. Surowy mur zasłaniał równie nieprzyjazny budynek dworu. Szare, zachmurzone niebo nasycało widok dodatkowym poczuciem zimna. Posiadłość nie wyglądała ciekawie – ciemna, chłodna oraz mroczna. W tym właśnie momencie Zorgi po raz kolejny o sobie przypomniała i znowu runął na ziemię. Swym łbem zatarł o ziemistą dróżkę, przez co płynąca w żyłach krew Francine mocno zagotowała się od emocji. Sądziła, że wręcz oszalała słysząc pierwsze głosy, ale gdy spojrzała za siebie, dostrzegła trzy kobiety wychodzące z lasu. Były to z pewnością służące, na co wskazywał ich ubiór. Kobiety zatrzymały się i intuicyjnie zbliżyły do siebie dostrzegając z daleka niezbyt rozgarniętego młodzieńca. Demonica jednak nie miała zamiaru czekać, od razu podbiegła do służących, a nawet nie patyczkowała się z przedstawieniem czy powitaniem.
        - Potrzebuję pomocy, natychmiast!
        Kobiety w przestrachu odsunęły się od Francine. Była brudna, oblepiona błotem, poczochrana, a niegdyś biała koszula została niechlujne wciśnięta w męskie spodnie, które trzymały się na ciemnobrązowych szelkach. To wszystko przykrywała lekka, skórzana zbroja, która wyraźnie ucierpiała po ostatnich starciach i ledwo trzymała się kupy.
        - Natychmiast to znaczy teraz – upomniała kobiety Francine. - On zaraz... - Nemorianka chwyciła jedną ze służących za nadgarstek, przez co reszta pisnęła, a ta trzymając koszyczek wycelowała nim w głowę Lou. Demonica zacisnęła zęby i uniosła ręce chcąc automatycznie ochronić się przed kolejnym, babskim ciosem.
        - Zostaw nas! - krzyknęła jedna z kobiet, lecz zaraz odezwała się druga.
        - Jesteś ranny... - zauważyła służka wskazując na przedramię domniemanego młodzieńca, któremu rękaw zsunął się do łokcia.
        Francine krytycznie spojrzała na korzonki opadające na ziemię, a potem, także z niemałą pretensją, spojrzała na kobiety.
        - Mój koń jest ranny, to on potrzebuje pilnej pomocy – syknęła, po czym zwróciła się w stronę bramy. - Leży tam i czeka na zbawienie, a wolałbym, żeby nie przyjął go nikt z poza tego świata tylko jeszcze mi potowarzyszył.
        Służki chwilę szeptały za plecami Lou, której mierny poziom cierpliwości powoli sięgał dna. W cichych ustaleniach wyłapała podziw, jakoby to nieznajomy młodzieniec stawiał zdrowie zwierzęcia ponad swoje. Jakże daleko były od celu! Francine nie wyobrażała sobie dalszej podróży bez wierzchowca, zdecydowanie wyrosła z wędrówek piechotą. Bolały od tego nogi, a i też traciła cenny czas, który mogła poświęcić na naukę magii... gdy tylko znajdzie kogoś odpowiedniego do nauczania. Jednak z racji utraty większości dobytku w przeklętym lesie nie było jej stać na nowe siodło, a co dopiero na konia. Fakt, teraz niewiele miała do dźwigania, ale ona była nemorianką – nie ma zamiaru się przemęczać, nie zasługiwała na to jako arystokratka. Podwyższyła swoje standardy życia, choć w obecnej chwili w ogóle to tak nie wyglądało, a wręcz udowadniało jak marne życie miała wcześniej.
        W końcu kobiety zaprosiły ją do bramy. Pracownice dworku wpierw spojrzały na ranę zwierzęcia i pobladły. Do tego czasu dołączył także służący, który zaniepokoił się piskiem kobiet.
        - Ożeż, chłopcze! Z kim walczyliście?! Wygląda potwornie!
        - A bo i z potworem się walczyło. Nie wiem jakim, miał skorupę na łbie i wyciekał z niego zielony śluz, trzy pazury zamiast palców... Ech, tak mniej więcej. – Francine czuła znużenie, nie miała ochoty na opowiastki.
        - Z Padalcem Błonistym walczyliście?! - Na te słowa kobietom aż zabrakło tchu w płucach, a twarz Lou stężała. - Szaleni jesteście. Wiek taki młody, a wy się rzucacie na takie bestyje!
        - Nie wpisałem sobie tego w plany...
        - Dopraaaawdy? Na potwory polujecie. Przecież Padalec Błonisty rzuca się tylko na padlinę innych, słabszych od siebie – powiedział z wyrzutem mieszkaniec dworku.
        - A więc przysłowiowa kurza łapka ściągnęła na mnie Padalca? Świetnie – bąknęła z pretensją nemorianka, ale słowa te zdecydowanie kierowała do własnego szczęścia niż kogokolwiek z otoczenia.
        - Daj mu spokój, pewnie biedak ma gorączkę! - I na te słowa, jedna ze służących przyłożyła dłoń do czoła zaskoczonej tą nagłą odwagą Francine. - Musicie się wymoczyć w kąpieli z korzenia omanu, ziela piołuna i....
        - Grola, nie przesadzaj z tymi zabobonami.
        - Ma podejrzanie ciepłe czoło! A jego duszę trzeba na wszelki wypadek oczyścić!
        - Ach tak? - mruknęła Francine odsuwając dłoń służki.
        - Nie słuchajcie jej. Gada głupoty, lepiej chodź z nami!
        - A co z moim wierzchowcem?
        - Trad się nim zajmie!
        - Ale...
        - Zajmie się nim!

        Francine nieufnie przeszła przez bramę, a wzrok długo miała wlepiony za siebie, do samego końca spoglądała na Zorgiego, przez co umknęła jej pierwsza sposobność do zachwytu nad dworkiem. Jakieś kąpiele z korzenia omanu brzmiały niczym praktyki czarownic, choć jeżeli miałaby się kąpać w bali to zdecydowanie wolała płatki róż... Wówczas uderzył ją zapach kwiatów, dopiero teraz zwróciła uwagę na otaczający ją ogród. Ogromna posiadłość nabrała tylko odrobinę sielankowego charakteru. Na tle ciemnego muru wybijały się białe płatki, ale głównie otaczały ją krzewy, a te z kolei wieczorami z pewnością nabierały dużo bardziej upiorny kształty niż za dnia. Tak przynajmniej kojarzyły się przez opowieści. Lou nie czuła się tu pewnie, pomijając sam wydźwięk dworku coś za chętnie ją przyjęli i chcieli udzielić pomocy. Może było to spowodowane faktem, że żaden trupojad w okolicy nie był im potrzebny? I zapewne z tego też powodu Zorgi został za bramą posiadłości. Miała tylko nadzieję, że nie postawią na wierzchowcu od razu krzyżyka. Nie widziało jej się łażenie po tych krainach na własnych nogach!
        Służące posadziły ją na jakiejś skrzyni. Wokół jakby nagle rozkwitło życie, głównie ciekawscy chcieli dowiedzieć się co tu jest grane. Grola przyniosła wodę w drewnianym wiaderku, kilka czystych ścierek pojawiło się w zasięgu służących, a ta najstarsza zwróciła szczególną uwagę na ucho nemorianki.
        - W porządku, goi się – bąknęła demonica kryjąc ucho za dłonią.
        - Ależ chłopcze, to jest zaropiała dziura a nie ucho! Zaraz będzie trza odcinać!
        - Nie sądzę... - uparcie odpowiadała Lou.
        - Ta? To spójrzcie tu, w odbicie wody. Dziwne, że cokolwiek słyszysz! Ucho gorsze niż ta ręką, a my tu trupojadów nie chcemy!
        Francine westchnęła, po czym odliczyła kilka baranków w głowie na uspokojenie, choć od tego zrobiła się jeszcze bardziej senna.
        - Dobrze, ale ja zdejmę kolczyk.
        - Z takimi brudnymi łapami?! W życiu!
        - To dajcie mi umyć ręce – mruknęła przez zaciśnięte zęby i kobieta przystała na ten układ.
        Jednak zdjęcie kolczyka nie było ani proste, ani przyjemne. Uznano ją za młodzieńca więc nie było mowy by jakakolwiek łezka wymknęła się z kącika jej oczu, próg bólu w tej sytuacji musiała przesunąć na wyższy poziom. Do krwi zagryzła dolną wargę byleby zdjąć biżuterię, lecz niepewność co do decyzji tylko przeciągała tę chwilę w nieskończoność. Pozbycie się industriala oznaczało, że odkryje swoją aurę. Pierwszy raz od kiedy zdecydowała się na jego założenie, ujawni tożsamość, choć ludzie zamieszkujący dworek nie posiadali nadzwyczajnych zdolności. Prawdopodobnie oni nie, pytanie brzmiało co z gospodarzem. Francine liczyła na to, że może głównego mieszkańca tutaj nie ma i ci tylko zdejmują kurz z porcelany.
        - I co, warto było zapuszczać się w takie rejony? - wzdychała kobieta, która opatrywała ucho Francine.
        - Cóż, wygranie życia chyba średnio się liczy – odparła nieco ironicznie demonica, a potem wraz ze służącą uśmiechnęła się pod nosem.
        Nie dało się jednak uniknąć zamieszania, a świeżo przybyły zarządca dworku próbował dojść do tego co jest przyczyną przerwania swoich prac.
        - Co to za brudas? - spytał zarządca przyciągając do siebie jedną ze służących, która przyjęła Francine. Dziewczyna próbowała wytłumaczyć sytuację, ale jąkała się i plątała w słowach wyraźnie zestresowana surową postawą mężczyzny. - Jakby z kanału wyszedł lub gorzej – szepnął w końcu w odpowiedzi. - Jakąś tu zarazę na nas ściągnie albo ta jego kobyła... Nie wiem czy to było rozsądne go tu wprowadzać. Skoro ma gorączkę, jak twierdzisz i walczył z tymi bagiennymi wywłokami, to kto wie czy nie narażacie własnego życia. Trzeba go może było za bramą trzymać albo poczekać na decyzję... albo w ogóle przegonić.
        - Nie jestem żebrakiem – wtrąciła się Francine wstając i kierując się ku zarządcy. - Przybyłem tu w nadziei na uratowanie mojego wierzchowca, niepotrzebne mi wasze jedzenie czy woda, ale Zorgi by się ucieszył uczynioną z waszej strony łaską.
        Demonica skrzywiła usta słysząc westchnienie kobiet, które oczarowała wzniosła postawa młodzieńca. Koń ponad jego dobro, jakie to urocze!
        - Wchodzicie na teren lasu polując na potwory, a potem wręcz żądacie pomocy? Sami prosicie się o śmierć – prychnął mężczyzna.
        - Nikogo się o to nie prosiłem...
        - A co? Samo wyszło?
        - Cóż, skoro jesteście dobrzy w założeniach to z pewnością oszacujecie głód, który by dotknął niejedną wioskę, gdyby ktoś nie zajął się brudną robotą. Szczególnie, że czasem trzeba sprzątać przez ludzką głupotę.
        - Przychodzisz tu i jeszcze śmiesz pyskować, gdy "prosisz" o pomoc?
        - A kim wy niby jesteście na tym dworze? - zakpiła Francine. - Co najwyżej wylewasz nocny kubeł swego pana.
        - Mówi to chłopaczek umazany brązową breją – odparł wyjątkowo opanowanym tonem mężczyzna, zaś Lou ze złości drgnęła powieka. - A wy niby kim jesteście?
        - Na pewno nie osobą, do której winno się o to pytać.
        - Tacy jak wy macie więcej szczęścia niż rozumu. Wyjątkowym rozsądkiem kieruje się lord Turilli więc to on podejmie odpowiednią, jak sądzę, decyzję.
         Francine wykrzywiła usta, po czym obróciła się by usiąść na skrzyni i niewzruszona oparła ręce na bokach swojego niewygodnego siedzenia.
         - W takim razie poczekam. Oby nie był zbyt wrażliwy.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus nie był świadomy zamieszania, jakie toczyło się na parterze posiadłości. A gdyby przez przypadek stał się tego świadkiem, to oj… Na pewno nie pozwoliłby na takie pyskówki, nie ze strony swojej służby. On lubił porządek i opanowanie, cenił je zarówno wśród podwładnych w straży, jak i wśród własnej służby. Nie przeszkadzało mu szczebiotanie pokojówek - uznawał to za wrodzoną cechę tego typu dziewczyn, która nie wpływała jakoś bardzo negatywnie na ich pracę (o ile plotkowały przy okazji zajmując czymś ręce, a nie stojąc po próżnicy). Lecz takie trwonienie czasu na przepychanki słowne - trochę klasy, doprawdy. On sam zakończyłby tę kwestię w trzech zdaniach, po których każdy wiedziałby co robić.
        Na razie jednak nadal był zajęty raportami. Pukano do niego, lecz on nie odpowiedział - na dźwięk stukania strzelił tylko krótko spojrzeniem w stronę drzwi i zaraz znowu przybrał nieobecny wyraz twarzy. To nie mogło być nic pilnego, no bo cóż mogło się dziać? W tej głuszy nie było nikogo, kto mógłby mu zakłócać spokój, a poza tym tak naprawdę największym źródłem niepokoju mogłyby być dla niego jego telepatyczne rozmowy. Zamieszki w mieście, morderstwa, bunty - to by mogło poruszyć jego nerwy, a o tym dowiedziałby się od swoich adiutantów. Służba nie miała raczej nic ciekawego do przekazania. Niech więc czekają.
        Pukanie nie powtórzyło się, a przynajmniej nie przez dłuższy czas. Nikolaus skończył odbierać raporty i obrócił się przodem do biurka, by zapisać kilka myśli, które przyszły mu w międzyczasie do głowy. Musiał skontaktować się z kilkoma osobami, by uzupełnić to, co usłyszał. Nie by miał jakieś powody do niepokoju, ale lubił mieć pełen obraz sytuacji, a tymczasem widniało na nim kilka białych plam. Luźno rozważał swoje kolejne ruchy i zastanawiał się, czy już nie zacząć aranżować co ważniejszych spotkań, które będzie musiał odbyć po powrocie. Z pewnością Ariszia będzie chciała się z nim widzieć…
        No i w końcu pukanie powtórzyło się. Taktowne dwa stuknięcia i cisza. Nikolaus podniósł znad tekstu wzrok na drzwi, po czym spokojnie dokończył pisane zdanie i zasypał je drobnym osuszającym piaskiem.
        - Wejść - rozkazał. Do gabinetu natychmiast wsunęła się jedna ze służących, jedna z tych z najdłuższym stażem. Nikolaus zauważył, że z reguły tacy do niego przychodzili i przypuszczał, że nowa, zatrudniona przez Alexandra służba mogła się go bać, dlatego wypychano tych, którzy mieli z nim już do czynienia i wiedzieli, że nie ma tak naprawdę powodów do niepokoju. Ich pan nie był z tych, którzy wyżywali się na służbie, nieważne jakie plotki o nim rozpuszczano. Zwłaszcza to miejsce mogło je potęgować: w końcu w tej posiadłości zginęła pierwsza i zarazem jedyna lady Turilli, której to w opuszczeniu tego padołu łez według niektórych plotek miał pomagać ktoś wynajęty przez jej ówczesnego męża, Nikolausa. Generał przyjmował te pogłoski z irytacją, bo przecież był ostatnią osobą, która posunęłaby się do takich sztuczek, ale że nigdy nie dokonano zgłoszenia przeciw niemu, a on śmiało oświadczał każdemu, kto próbował mu coś insynuować, że podda się przesłuchaniu jak każdy inny podejrzany, bo sumienie ma czyste, w końcu mu odpuszczono. Zabawne, lecz o nastawieniu społeczeństwa do jego niewinności w tej sprawie najlepiej świadczyło zachowanie panien - gdy jeszcze spekulowano na temat zamordowania Evy, żadna kobieta nie ośmieliła się nawet na niego spojrzeć, gdy jednak sprawa ucichła, a jego oczyszczono, nagle zaczęły krążyć wokół niego te, które chciały pocieszyć świeżo upieczonego wdowca. I to nie z altruistycznych pobudek.
        - Mogę przeszkodzić, lordzie? - odezwała się służąca, wyrywając wampira z jego wspominek.
        - Mów - rozkazał jej Nikolaus, popierając słowa lekko ponaglającym gestem. Kobieta kiwnęła głową, przełknęła ślinę i zaczęła mówić.
        - Mamy gościa - zagaiła. - Przed posiadłością pojawił się młodzieniec. On i jego wierzchowiec byli ranni. Wpuściliśmy ich do środka… Lecz Tomas pozostawia w decyzji lorda co dalej poczniemy z tym wędrowcem.
        Nikolaus sapnął, odkładając wszystkie swoje notatki na bok biurka. Nie znał tego Tomasa za dobrze, to był nowy zarządca, który pojawił się w posiadłości ledwie kilka miesięcy temu, po tym jak jego poprzednik przeszedł na emeryturę i zdecydował się wrócić do miasta. Gdyby to był jego poprzednik, Klaus nie musiałby się kłopotać - on podjąłby decyzję i byłaby ona słuszna. Ciekawe co było powodem, dla którego Tomas się wahał. Wampirowi wydawało się, że nie jest sztuką odróżnić awanturnika i wagabundę od zbłąkanego, porządnego wędrowca.
        - Zaraz przyjdę - oświadczył, wstając od biurka. Służąca domyśliła się, że to wszystko co lord miał jej do powiedzenia, podziękowała więc, dygnęła i wyszła. A Nikolaus się nie spieszył. Z gabinetu przeszedł do swoich komnat, bo nie zamierzał lecieć na złamanie karku do jakiegoś wędrowca - gdyby był w ciężkim stanie, to by mu o tym powiedziano, a skoro nie było o tym mowy, mógł czekać. Generał nie lubił, by widywano go w takiej nieformalnej wersji. Nie zamierzał się oczywiście stroić, lecz chociażby zmiana koszuli była wymagana - z takiej prostej, bez kołnierza, jaką miał na sobie, na taką z lepszego materiału, lepiej skrojoną. Założył też czarną marynarkę, której guziki były zdobione symbolami rodu: na zmianę mauryjska gwiazda i chryzantema. Wychodząc z apartamentu wsuwał na palce swoje trzy pierścienie: rodowy sygnet, obrączkę i ten, który kiedyś należał do jego starszego brata. Wielu posądziłoby go o cynizm, lecz to była dla Klausa bardzo ważna pamiętka: to, że starł się z Lambertem Młodszym na śmierć i życie nie oznaczało, że nie kochał go jako członka rodziny. To po prostu była smutna, ale konieczna ofiara.

        - Lordzie Turilli! - zreflektował się zarządca, gdy tylko otworzyły się boczne drzwi do westybulu. Skłonił się głęboko przed mężczyzną, który samym swoim wyglądem mówił, że jest ważny, potężny i władczy. Wysoki, dobrze zbudowany, świetnie ubrany, z surowym wyrazem twarzy, który jeszcze podkreślała opaska na jego oku. Zdawkowym gestem kazał służbie spocząć, a spojrzenie jego stalowego oka spoczęło niemal od razu na nieznajomym młodzieńcu. Ocenił jego powierzchowność, jak i informacje widoczne w aurze. Całość mu się nie spodobała, to było widać po tym jak lekko zmrużył powiekę, a rysy jego twarzy jeszcze bardziej stężały, o ile to w ogóle możliwe. Podszedł do demona i pochylił się. Ujął go upierścienioną dłonią pod brodę, by spojrzeć mu w oczy. Jego palce były chłodne, a dotyk stanowczy.
        - Miałeś szczęście, że tu trafiłeś - oświadczył, choć to wcale nie brzmiało jak zapewnienie tylko ostrzeżenie. Jeszcze chwilę utrzymał kontakt wzrokowy z młodzieńcem, po czym się wyprostował.
        - Jestem Nikolaus Turilli, pan tego domu - przedstawił się, patrząc z wrodzoną wyższością na demona przed sobą. - Zajmiemy się tobą i twoim koniem. Tomas! - zwrócił się do zarządcy, który zaraz pojawił się przy swoim panu.
        - Opatrzcie go i zajmijcie się jego wierzchowcem. Będzie moim gościem tak długo, jak będzie trzeba, zapewnijcie mu wszystko czego będzie potrzebował - rozkazał cicho, po czym ponownie zwrócił się do demona. - Sir, proszę czuć się gościem w moim domu. Służba zajmie się teraz panem, a my porozmawiamy wieczorem przy kolacji - zakomunikował, po czym skłonił się lekko i wrócił do siebie.
        ”Miejcie na niego oko”, rozkazał swoim strażnikom, bo co prawda podjął tego chłopaka jak kogoś, kogo aura mieni się platyną, lecz zamierzał patrzeć mu na ręce jak komuś, kogo emanacja ma krwawą, rubinową poświatę…
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

Właściciel dworku nie spieszył się z przyjściem, stąd też pierwsze emocje związane z przybyciem nieznajomego nieco opadły. Szczególnie pod czujnym okiem zarządcy jakoś tak wszyscy postanowili wrócić do pracy, choć drobne plotki i tak przemykały się między pracownikami. Jedynie służące kręcące się przy Francine nadal świergotały, szczególnie ta starsza stażem ani myślała powstrzymywać się od gadania. Mimo że demonica nie odpowiedziała na ani jedno jej zdanie, to służąca mówiła bez przeszkód. I nie potrzebowała komentarza. Opowiadała o kwiatach i ogrodzie, jak dba o krzewy, a Lou leniwie przetoczyła wzrok na wskazane miejsce. Dla zabicia czasu słuchała służącej, jej półprzytomne spojrzenie ledwie wyłapywało punkty. Ożywiła się na moment, gdy okazało się, że gdzieś w tym roślinnym labiryncie znajduje się fontanna. Nieduża, ale to wystarczyło. Francine liczyła na to, że odnajdzie tam dobre źródło energii, lecz w tym momencie drzwi prowadzące w głąb domu otworzyły się.
Demonica uważnie śledziła zmiany nastroju – od momentu, gdy wszyscy jak jeden mąż stanęli niemalże na baczność, zwrócili się ku postawnemu mężczyźnie i zaledwie po jego jednym, mało znaczącym geście rozluźnili się. Nadal pozostawali na jego rozkaz lub sugestię i ten obraz malował się niebywale imponująco. Respekt wobec niego był silny i mocno zakorzeniony, nie ma się co dziwić. Surowy wyraz twarzy idealnie współgrał z mocnym chodem, zdecydowaną postawą, a nie mające granic opanowanie wręcz od niego biło. Demonica nie dała się ugiąć tej majestatycznej postaci ani gęstej atmosferze jaka zagościła wokół. Im bliżej był, tym bardziej zdawała się go mierzyć wzrokiem, niemalże fizycznie przecinała nim powietrze, a gdy stanął naprzeciw niej, ona bezczelnie prychnęła obracając głowę w bok, jakby nic sobie nie robiła z jego obecności. Jedna ze służących zalała się z tego powodu potem - ona nie wyobrażała sobie tak potraktować generała. Zagryzła wargę i zacisnęła dłonie na bokach spódnicy, ale Lou wydawała się niewzruszona. Rozpoznała ten niezadowolony wyraz twarzy, ocenę jej postaci i to się jej nie podobało, więc nie miała zamiaru się z tym kryć. Gdy pochylił się ku niej, nie mrugnęła, nie chciała na niego zerknąć choćby kątem oka. Nie z powodu strachu, a raczej czystej niechęci jaka często w niej gościła. Jednak jej bezczelność wydawała się niczym przy jego geście. Jego zimna dłoń wkradła się pod podbródek demonicy kierując głowę Francine ku sobie. Na młodzieńczej twarzy pojawiło się zdziwienie. Była zaskoczona tym posunięciem, a jej zielone oczy skupiły się na obliczu lorda. Stalowe oko zdawało się ją przenikać na wskroś. Było chłodne i jakby beznamiętne, niewzruszone zachowaniem Lou.
Głos mężczyzny wybudził nemoriankę niemalże z hipnozy. Dziewczyna zmarszczyła brwi czując, że wzburzenie powoli ją obezwładnia, ale to Turilli wydawał się władać czasem, gdy w odpowiednim momencie przerwał ich kontakt wzrokowy. Francine zabrakło tchu. Czuła, że tym gestem wyrwał jej duszę, a on jakby nigdy nic mówił dalej. Jakaś tajemnicza siła kazała jej milczeć, a jednak zielone oczy demonicy płonęły napotykając pogardliwe spojrzenie lorda. Na jej policzkach zakreśliły się mięśnie żuchwy od mocno zaciśniętych zębów - dosłownie pragnęła go zamordować spojrzeniem, a jednak... nie odpowiedziała nic. Jej pięści były na tyle mocno zaciśnięte, że aż pobladły jej kostki. Śledziła go wzrokiem w milczeniu, choć myśli powoli zagłuszały to co mówił, a gdy zwrócił się do niej „Sir” ona posłusznie wstała, niczym wywołany do tablicy uczeń. Wówczas całkowicie ją zatkało i wielkimi oczami patrzyła na oddalającego się lorda, który zniknął za drzwiami.
Przez dłuższy czas panowała absolutna cisza. Mieszkańcy dworka przypominali zaklęte posągi, aż w końcu każdy w milczeniu wrócił do swoich czynności. Zarządca z niesmakiem oddalił się od młodzieńca, a Grola cicho się odezwała:
- Paniczu... - Służka momentalnie zamilkła widząc wściekłe, rozrywające ją na strzępy spojrzenie. Była bliska omdlenia, ale po kilku panicznych wdechach postanowiła mówić dalej. - Przy-przygotuję dla panicza kąpiel i ubranie – niemalże pisnęła, ale tłukące się w klatce piersiowej serce uspokoiło swój ton, gdy nemorianka odwróciła głowę skrywając twarz za czarnymi, gęstymi włosami.
- Dobrze... Zaprowadźcie mnie, gdy wszystko będzie gotowe – odpowiedziała z wymuszonym spokojnym wracając do skrzyni.

Grola wraz ze strażnikiem prowadzili Francine korytarzem do pomieszczenia, w którym miała wziąć kąpiel. Od momentu pojawienia się Nikolausa nemorianka nie odezwała się słowem, biernie słuchała monologów, ale Grola była mniej odważna. Teraz była zresztą mocno spięta obecnością tego nieznajomego gościa, nie za bardzo wiedziała co ma o nim myśleć. Z jednej strony chciał uratować konia, z drugiej wydawał się niezwykle zgorzkniały, choć czy mogła mu się dziwić? Wydawało się, że ostatnimi czasy dużo przeszedł.
- Nie przejmuj się zarządcą, czasem jest niepotrzebnie uprzedzony – odezwała się służąca, która była bardziej skrępowana ciszą niż rozmową.
- Nawet nie miałem zamiaru – odparła obojętnie Lou ponownie wprowadzając milczenie w ruch.
- Lord Turilli jest łaskawy oraz dobroduszny – podjęła na nowo Grola.
- Ta... Mógł mi jeszcze na zęby spojrzeć, zupełnie jak niewolnikowi na czarnym rynku.
- Och, nasz pan nigdy by się do czegoś podobnego nie posunął! - pośpieszne odpowiedziała służka.
- Oczywiście... - bąknęła Lou i choć znajdowała się w obcym miejscu to po jej posturze nie było widać zakłopotania czy zmieszania. Raczej obojętnie mijała obrazy czy wazony, starała się nie rozglądać czy przywiązywać do jakiegokolwiek widoku. Uważała zresztą dworek za nieprzyjazny i mało przytulny.
- Wydaje mi się, że nie ocenił pana źle.
- Ocenił? - podpytała Lou. - Skąd wiedział, żeby zwrócić się do mnie „sir”? Chyba nie byłby taki grzeczny wobec włóczęgi?
- Ehm... może jednak? A posiada panicz nazwisko?
Francine dokładniej spojrzała na Grolę, ale ich rozmowę przerwało dotarcie do celu jakim była łaźnia. Służąca uśmiechnęła się przyjaźnie, gestem zapraszając młodzieńca do środka.
- Francis... Francis de Bree.
- O, bardzo miło mi poznać, paniczu Bree. – Służąca skłoniła się a do ukłonu dołączył również strażnik.
Lou odwróciła wzrok, po czym otworzyła drzwi do niewielkiej łaźni. Czekała na nią świeża kąpiel oraz elegancko przygotowane, poskładane ubrania. W pomieszczeniu unosił się zapach ziół - Grola najwidoczniej zadbała o to by młodzieniec faktycznie wykąpał się w specjalistycznej mieszance, która miała ocalić jego duszę. Przygotowała także szczotkę, odżywkę wspomagającą rozczesywanie włosów oraz nożyce. Służąca pomyślała dosłownie o wszystkim czego było jej trzeba, co było miłym zaskoczeniem i odmianą na tle tych wszystkich zwiedzonych przez Francine tawern.
- Jeżeli czegoś będzie panicz potrzebował to jestem do usług... - zadeklarowała się Grola.
- Przez najbliższe dwie lub trzy godziny nikt nie ma prawa tu wejść. Absolutnie nikt – odpowiedziała twardo Francine zamykając za sobą drzwi.
Demonica chwilę krzątała się po pomieszczeniu w myślach organizując najbliższy czas. W pierwszej chwili zdecydowanie chciała pozbyć się ubrań, które wrzuciła do pobliskiego wiadra, a potem przyszedł czas na kąpiel. Pierwsze przyjemne dreszcze objęły jej ciało, gdy tylko palcami dotknęła wody. Z niemałą ekstazą zanurzyła się cała w pachnącej mieszance ziół, choć nieco drażniących, ale nadal lepszych niż bagno. Nemorianka westchnęła i odchyliła głowę do tyłu rozpuszczając posklejane włosy, aby już niedługo odzyskają swoją miękkość. Faktycznie, na pielęgnacji i doprowadzeniu się do porządku spędziła ponad dwie godziny, w czym najgorsze było rozczesanie włosów. Z irytacją wzdychała, gdy po raz kolejny szczotka wplątała się w kołtuny, a już od kilku tygodni nie wykonywała podobnej czynności. Była zmuszona do podcięcia włosów, które i tak prosiły się o porządek. Skróciła je i teraz sięgały mocno za linię łopatek. Bandaż, jaki służył jej do ukrycia średniej wielkości biustu, wyprała i osuszyła prostym zaklęciem. Ubrała się w przygotowane dla niej ubrania, na całe szczęście trzymające się w ciemnych barwach. Długie spodnie, koszula ze stójką oraz dłuższa, luźna kamizelka, a także buty z wyższą cholewą. W miarę wygodnie, na pewno praktycznie. Lepiej czułaby się w kobiecym stroju, ale jak już tu wpadła to chociaż skorzysta z tego co ma.
Tak czy siak, te dwie godziny przyniosły ze sobą potworną ulgę. Zdjęła co najmniej pół bagażu jaki ze sobą niosła, przynajmniej na tę chwilę i Francine miała zamiar z tego skorzystać. Potem Grola zaprosiła młodzieńca by tym razem porządnie opatrzyć rany, ale pozwoliła tylko zaopiekować się uchem oraz przedramieniem. Na resztę propozycji odpowiedziała prosto „A czy wyglądam ci na zwykłego człowieka?”, co miało oznaczać tyle co „zostawcie mnie w spokoju” sugerując może nieco większe zdolności jak regeneracja.
Następnie i jeszcze jakiś czas przed kolacją, służąca zaprowadziła Lou do pokoju, gdzie miała odpocząć po ciężkiej podróży, a gdy otworzyła drzwi do sypialni przez chwilę milczała. Wielkie łóżko, ciężkie, ręcznie rzeźbione wyposażenie. Układ mebli był podobny do tego jednego z dawnych lat, które mgliście przekraczały się we wspomnieniach Francine...
- … kolacją? - Lou usłyszała służkę.
- Słucham? - spytała wyrwana z myśli.
- Czy budzić panicza na kolację z lordem? - powtórzyła Grola.
Francine ostrzej spojrzała przed siebie z irytacją wspominając pierwsze spotkanie z Nikolausem. Jej dłoń mocniej zacisnęła się na klamce, a ślina zebrała się do jej ust.
- Oczywiście. Zostałem przecież zaproszony, niegrzecznie byłoby się nie pojawić – odpowiedziała zamykając się w pokoju i szybko lądując na łóżku. Zmęczenie było ogromne, ale w tym małym zamczysku nieprędko miała zasnąć. Aura tego miejsca była zbyt... trudna do określenia.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus pomyślał, że ma do czynienia ze smarkaczem, którego krew może i była błękitna, ale hormony w niej buzujące nadal dawały popalić i jemu i całemu otoczeniu. Ogłady nie miał za grosz, co więcej, zachowywał się, jakby on go tutaj za włosy zaciągnął i zagroził, że go nie wypuści, dopóki nie zacznie recytować poematów z poprzedniej epoki. Od tyłu. Turilli jednak miał za mocne nerwy, by się irytować na takiego dzieciaka. Zresztą wychował dwóch synów - wiedział jacy potrafili być w najgorszym dla nich okresie, choć ponoć wampiry i tak łagodniej przechodziły okres dojrzewania niż rasy śmiertelne. No i… być może niektórzy mogliby kwestionować to jak poszło generałowi zważywszy, że później jednego ze swoich synów skazał na śmierć. Drugi za to dorósł na wspaniałego mężczyznę, wszystko więc się wyrównało.
        Klaus wrócił do swojego gabinetu. Usiadł przy biurku, aby jeszcze trochę popracować, choć to co robił było raczej mechanicznym porządkowaniem papierów (do których służba nie miała dostępu, były to wszak dokumenty państwowe). W myślach wydawał zaś rozkazy swojej służbie i słuchał tego, co mieli mu do przekazania. To, że dał przestrzeń swojemu gościowi nie znaczyło, że go nie pilnował i nie chciał o nim czegoś wiedzieć. I przede wszystkim, że mu ufał, bo od tego był naprawdę daleki. Nie poznali się wcale w sprzyjających okolicznościach. Nikolaus dowiedział się o rannym wierzchowcu, o jego ranach, o tym co opowiadał służącym o swojej potyczce. To wszystko miało sens i było spójne, ale Nikolaus i tak nie ufał temu dzieciakowi. Choćby przez to, że on z nim nie rozmawiał, gdy miał ku temu okazję. Nie oczekiwał wylewnych podziękowań, ale nie zamienili ani słowa - to był tylko wampirzy monolog. Warto dojść przyczyny tego braku kultury… I tego, czy przypadkiem aura chłopaka nie była zapowiedzią tego, co on ukrywał.


        Gościa obudziła inna służka niż ta, która zajmowała się nim do tej pory - ta była trochę młodsza, ale tylko trochę. Na pewno nie była jedną z tych panienek, które ukradkiem zerkałyby na panicza, o którym tyle teraz plotkowano w dworze. Ona była już ponad tym. Zachowywała się jednak uprzejmie i tak, jak na dobrą służącą przystało. Poczekała aż gość się przygotuje i zaprowadziła go na kolację z gospodarzem.

        Jadalnia, do której zaprowadzono panicza, była raczej małym pomieszczeniem dla rodziny albo do podejmowania przyjaciół - brakowało jej przepychu i reprezentacyjnego charakteru typowej sali jadalnej w posiadłości arystokraty. Takowa oczywiście istniała w letniej rezydencji Turillich (głównie przez to, że Alexander uczynił ją swoim głównym lokum), lecz to Nikolaus zarządził, że swojego gościa podejmie tutaj. Nie zależało mu na pokazywaniu się z jak najlepszej strony - ta, którą teraz prezentował, była w jego ocenie wystarczająco dobra. Zresztą gdyby zasiedli tylko we dwójkę przy tamtym stole, wyglądałoby to komicznie - musieliby albo krzyczeć do siebie z dwóch końców, albo usiąść koło siebie przy długim boku jak jakieś dzieciaki. Tutaj zaś stół był na tyle długi, by zmieścić niewiele ponad tuzin osób, więc nie będą mieli problemu z prowadzeniem rozmowy. Wszystko było już przygotowane do kolacji - biały obrus, odpowiednia zastawa z całymi zastępami sztućców i kieliszków, kandelabry ze świecami dającymi odpowiednio mocne światło, by nie trzeba było domyślać się co ląduje na talerzu. Całość oświetlał jeszcze dodatkowy blask bijący od kominka znajdującego się na ścianie za długim bokiem stołu. Fotele ustawione po drugiej stronie pod ścianą dla tych, którzy chcieliby odpocząć chwilę między kolejnymi daniami, skąpane były już w półmroku. Czających się tam dwóch służących można było pomylić z posągami.
        Nikolaus czekał na swojego gościa stojąc niedaleko kominka. Przebrał się na tę okazję i teraz był ubrany cały w czerń. Nosił koszulę z szerokimi mankietami wykończonymi srebrną nicią, żadnych żabotów ani falban - był na to mężczyzną zbyt praktycznym. Na szyi miał jednak zawiązaną chustę jako ten minimalny przejaw elegancji, wystarczający, by jego gość nie poczuł się lekceważony tym, że gospodarz podejmuje go w byle jakim odzieniu. Zresztą, jeśli ta przybłęda faktycznie miała w sobie błękitną krew, z pewnością poznała, że ubrania generała choć proste, wcale nie są takie zwykłe. Doskonały krój, wysokiej jakości materiał i wykończenie - Nikolaus zdecydowanie szedł w jakość a nie ilość.
        - Dobry wieczór - przywitał się, okrążając powoli stół. - Jak pańskie samopoczucie, moi ludzie stanęli na wysokości zadania?
        Turilli stanął naprzeciw swojego gościa znowu patrząc na niego tym wzrokiem, który zdawał się oceniać i mierzyć. Być może on po prostu zawsze tak patrzył, na każdego - niczym sędzia i kat w jednym. Jakże bliskie było to temu, czym faktycznie był i jaką władzę dzierżył. W swoich rękach miał narzędzia, które pozwalały mu wydawać błyskawiczne sądy i realizować kary na miejscu, bez konieczności angażowania w to innych organów prawa. Wielu zarzucało mu, że to nadużycie, nawet jego własny ojciec – doskonały znawca prawa – był przeciwny, gdy Nikolaus forsował te zapisy przed Radą Dwunastu, lecz on pozostał nieugięty i w końcu zgromadził w swoich rękach taką władzę, jaka była mu potrzebna. To on stanowił dla Maurii wzór praworządności i mimo plotek miał sumienie czyste jak kryształ – przynajmniej jeśli o łamanie prawa chodzi – więc sam nigdy by nie pomyślał, że wziął za wiele. Co więcej zamierzał dopilnować, by jego następca był wystarczająco podobny mu charakterem, aby nagle otrzymana władza go nie kusiła i pozostał wierny przede wszystkim krajowi, a nie swoim interesom.
        Stojący przed nim młodzieniec najwyraźniej jednak nie wiedział z kim ma do czynienia, a nazwisko Turilli nic mu nie mówiło – może gdyby był świadomy z kim zadziera swoją butą, stałby się bardziej skory do współpracy i nabrał chociaż odrobiny pokory w obliczu jednej z najważniejszych osób w państwie. Nikolausa póki co bardziej to bawiło niż irytowało – demon kojarzył mu się z jednym z tych małych kundelków, które bardzo groźnie i z dużym zaangażowaniem szczekały na konie bojowe. Wierzchowce zaś nic sobie z tego przez większość czasu nie robiły i taki też był wampirzy generał – niewzruszony. Albo chłopak zmądrzeje, albo on w końcu straci cierpliwość, a idąc dalej za metaforą konia bojowego, wystarczyło jedno uderzenie jego kopyta, by posłać głupiego pieska w niebyt.
        - Kolacja jest gotowa, proszę, zasiądźmy - generał zaprosił swojego gościa do stołu, słowa popierając odpowiednim, szerokim gestem. Nie wskazał przy tym konkretnego miejsca chłopakowi, bo oba były takie same. Gdy jednak on zajął miejsce, od ściany odkleił się jeden z czających się w półcieniu służących i w mgnieniu oka zwinął drugie nakrycie, zostawiając tylko kieliszki. Nikolaus zasiadł tam mimo wszystko.
        - Nim zaczniemy może dowiem się kogo przyszło mi gościć? - zapytał nibym uprzejmym tonem i w miarę oględnie, ale mimo wszystko był to przytyk.
        Gest Turilliego był zdawkowy jak poprzednim razem, w holu, ale jasny dla służących. Ci znowu ruszyli się ze swoich miejsc. Do chłopaka i gospodarza podeszli mężczyźni z butelkami wina i napełnili im kieliszki. Od razu dało się zauważyć, że nalewali dwa zupełnie różne trunki: gość dostał białe, a gospodarz czerwone wino, na dodatek dość gęste już na pierwszy rzut oka. Koneser mógłby przypuszczać, że to malbec, lokalny specjał, choć tamten podawało się prawidłowo w większym kieliszku…
        Przed gościem stanął po chwili talerz z przystawką: klasycznymi dla tego kraju żabimi udkami na maśle.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine padła plecami na miękkim łożu i może gdyby to było miejsce każde inne od tego, to zasnęłabym w ciągu kilku sekund. Tutaj zaś było inaczej, dworek różnił się od dotychczasowych dobytków w jakich dane jej było gościć. Inne mury, mieszkańcy, ta aura...
        Gdy tylko zasnęła to zaraz chciała się wyrwać z imaginacji w jakiej została uwięziona, lecz nie mogła. Nie była w stanie się w pełni obudzić, wstać czy ruszyć, a za to ponownie ulegała sennym marom, które dodatkowo ją wykańczały. Same koszmary, niebywale realne, niemalże namacalne wysysały z niej resztki determinacji i siły. Pukanie służącej nie zdało się na nic, co nie było dla pracownicy niecodzienne. Szczególnie, że gościł u nich młodzieniec po ciężkiej walce, dlatego też weszła do pokoju, w którym leżał. Zakładała, że jego sen był głęboki i zwykłe pukanie mogło go nie obudzić. Miała wrażenie, że wcale się nie myli. Może nawet i za bardzo zakładała jego stan snu, bo czoło leżącego w łożu było zlane potem. Francine zaciskała powieki i zagryzała usta - ile jeszcze mogła walczyć?
        Służąca niepewnie rozejrzała się po pokoju, cicho spytała „Paniczu?”, ale jej głos wydawał się rozmywającym w pomieszczeniu dźwiękiem. Rozsunęła zasłony z nadzieją, że może to go obudzi, ale z czasem zaczęła się martwić. Z niepokojem przyjrzała się arystokracie w obawie, że dopadła go gorączka. Wyciągnęła rękę by zbadać temperaturę, a im bliżej była Lou, tym bardziej stawała się nerwowa. Nie zdołała jednak dotknąć nemorianki, gdy ta zerwała się do siadu łapiąc powietrze niczym wyrzucona na brzeg ryba.
        A sama Francine nie czuła się lepiej niż wyglądała. Jakby ktoś położył ciężki głaz na jej klatce piersiowej i dopiero teraz udało się jej wyrwać z tych piekielnych tortur. Spojrzała w bok, dostrzegając służącą, która zaciskała odtrąconą przez demonicę dłoń. Lou zmarszczyła brwi w kilka sekund starając się wziąć w garść, choć kiepsko jej to wychodziło.
        - Czy...
        - Wszystko w porządku – ostro wcięła się w słowo czarnowłosa, a towarzysząca jej dziewczyna przełknęła ślinę. Dostrzegając jednak swoją nieuwagę a przez to i brak taktu, służąca szybko złączyła dłonie i wyprostowała się.
        - Lord Turilli będzie czekał na panicza w sali jadalnej – podjęła się na nowo oficjalnym tonem służka.
Wówczas Lou sama zapanowała nad emocjami, jakby nagle przypomniała sobie gdzie jest i z jakiego powodu, choć jeszcze go nie do końca znalazła. Złapała oddech odwracając spojrzenie od młodej dziewczyny i czując na swoim ciele zapach mieszanki ziół z niedawnej kąpieli.
        - Tak, oczywiście. Za chwilę wyjdę – poinformowała bez emocji, a gdy służka wyszła, Francine odetchnęła pełną piersią. Prawie pełną, bo uwierały ją bandaże na klatce piersiowej.
        Nemorianka po jakimś czasie wstała, gdy poczuła, że stać ją na taki wysiłek. Nie chodziła po pokoju, nie dotykała badawczo ścian czy mebli - patrzyła na ścianę przed sobą, nie bardzo wiedząc co zrobić i na co właściwie patrzeć. Tutaj wszystko było inne, nietypowe, takie nieznane dla niej. Kątem oka dostrzegła wolno stojące lustro. Dwa kroki w bok starczyły by ujrzała własne odbicie. Spojrzała na siebie, na swoją sylwetkę, ubiór, twarz... po czym westchnęła widząc ten żałosny obraz.
        - Świetnie... - syknęła i po poprawieniu kamizelki oraz koszuli, wyszła.

        Służąca prowadziła ją w stronę jadalni. Ściany wydawały się takie same, jak każde inne tutaj. Nudne, ale chłodne i budzące strach, czemu ewidentnie nie miała zamiaru ulec Francine. Jedyną szczególną uwagę demonicy przykuł obraz przedstawiający wojenne starcie. Czarnowłosa przystanęła na chwilę wlepiając wzrok w dzieło sztuki, emocje temu towarzyszące były jej dziwnie bliskie. Chaos, zniszczenie, ale i potęga. A zarazem porażka jednej ze stron. Po której stronie była ona?
        Nim służąca zwróciła uwagę na zachowanie gościa, ta ponownie ruszyła korytarzem przemierzając drogę mocnym krokiem. W końcu dotarły do odpowiednich drzwi i Lou przytaknęła w niemej, aczkolwiek wyraźnie trzymającej się w zasadach etykiety podzięce. Bardziej odpowiedniej niż szczerej. Stała i wpatrywała się w klamkę. A jej myśli przetaczały się niczym mgła po jej głowie nie dając żadnej wyraźnej decyzji wobec tego jak powinna się zachować. Jak chciała, a jak wypadało, a jak też czuła. Przymykając powieki odwiodła od siebie cały ten natłok. Wiedziała, że nie może dać się stłamsić temu całemu lordowi. Niebotycznie ją wkurzał i doprowadzał do szału. Był wyniosły, silny i nader nadęty, pewny siebie i swojej władzy, ale ona nikomu nie była posłuszna. Naciskając na klamkę była taka jak zawsze – niezniszczalna. Weszła do środka i tym razem rozejrzała się po pomieszczeniu, ale bardziej dyskretnie niż byle ciekawski dzieciak, jakby szukała ewentualnej pułapki albo podstępu. Coś z tym miejscem... całym dworem, było ewidentnie nie tak. Nawet śnić nie dało się tu spokojnie.
        - Dobry wieczór – odpowiedziała nie spodziewając się, że głos ma tak ochrypły od suchości w gardle. To jej jednak nie przeszkodziło ani nie zdekoncentrowało. Wciąż czuła na sobie ostry zapach piołunu z kąpieli.
        - Dobrze – stwierdziła uśmiechając się i nie ukrywając jawiącej się samoistnie ironii. Lou doskonale wiedziała, że podkrążone oczy wcale na to nie wskazują. - Służbę, muszę przyznać, macie bardzo dbałą i szczegółową. Doskonale wie, czego potrzeba jest gościom – uznała, tym razem bez ukrytych podtekstów.
        Wzrok Francine ponownie skupił się wyłącznie na lordzie. Widziała jego spojrzenie, pełne stwierdzeń i decyzji tlących się tylko i wyłącznie w jego głowie. Nigdy nie wypowiedziane na głos, jak wiele innych. Odpowiednich na tyle, na ile wskazywała ku temu powinność czy sytuacja, nigdy aż nadto. Nie skryty czy niedostępny a tworzący wokół siebie mur o odpowiednim dystansie, wszystko według porządku, który sam określił. Takim właśnie go ujrzała.
        Lou uśmiechnęła się lekko przechylając głowę, by przełamać aż nazbyt sztywną atmosferę.
        - Dworek też ma swój urok. Bardzo... - spauzowała wolno spoglądając na ozdabiające przestrzeń świece. – rygorystyczny.
        Sama nie do końca była w stanie uznać czy jej słowa to komplement, raczej... stwierdzenie.
        Na zaproszenie do stołu nie odpowiedziała ani nie przytaknęła. Po kilku sekundach oderwała spojrzenie od właściciela dworu i podeszła do stołu zajmując miejsce. Skorzystała także z okazji by rozejrzeć się po jadalni, już bardziej luźnym okiem niż pod pretekstem skrywających tajemnic. Ujrzała idealnie wypolerowane sztuczce. Już dawno nie widziała takiej armii na stole. Do jej głowy wkradło się wspomnienie jasnej sali, białych naczyń o złotej krawędzi i dziecięce dłonie chwytające za nieodpowiedni widelec. Wtedy obiecała, że już nigdy tego błędu nie popełni, dzisiaj już nie pamiętała, co po tym widelcu należało ująć.
        Słysząc głos Nikolausa uniosła głowę i zaraz po jego wypowiedzi jej mina stężała.
        - No tak. W chwili dosyć mocno zagrażającej mojemu życiu, a i nie tylko mojemu, najważniejszym była pamięć o mym własnym mieniu. Jakże znaczącym skoro tylko ty byłeś w stanie je dostrzec – powiedziała nie odrywając spojrzenia od generała, który znał jej drobną tajemnicę w przeciwieństwie do reszty.
        Nemorianka wstała i skłaniając się, jak na młodzieńca przystało, wypowiedziała „Francis de Bree”, po czym ponownie usiadła na krześle. Potem było jeszcze nieprzyjemniej niż na samym początku, a przynajmniej tak uważała. Nagle lordowi zabrano zastawę i postawiono kieliszek z czerwoną cieczą. Francine, choć patrzyła na wprost, nie ominęła żadnego gestu. Została zaproszona na kolację... w samotności. Po co ją tu ściągał, skoro nie miał zamiaru jeść? A choć kolejności sztućców nie pamiętała doskonale, to chyba pamięć się jej myliła także co do kieliszków. I ona rzekomo nie ma taktu, bo się nie przedstawiła już przy pierwszym spotkaniu?! W dupie ma taką kulturę!
        Do tego wszystkiego podano jej coś co wyglądało jak ta bestia tonąca w bagnie. Sterczące na boki nogi nie wzbudzały apetytu, a w dodatku ona była nemorianką, demonem z Otchłani, któremu jedzenie byłoby zbędne, gdyby miała w pobliżu jakieś dobre źródło energii. Jednakże posiłki zastępowały jej takie skupiska mocy na jakiś czas, a teraz, w akcie desperacji, zmęczenia, głodu i braku takiego źródła była w stanie zjeść wszystko. Choć nadal bez entuzjazmu, co wyraziła grymasem jaki niechybnie wkradł się na jej twarz.
        - Skąd wiedziałeś, że nie jestem byle przybłędą? - spytała nagle, chcąc odbiec od ewentualnych uwag wobec jej reakcji na popisowe danie kucharza. Choć, jakby nie spojrzeć, to było nadal lepsze niż korzonki...
        - Już dawno nikt nie zwrócił się ku mnie jako „sir”. Wątpię by była to byle grzeczność. Lordzie.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Turilli kulturalnie udał, że nie dosłyszał chrypki w głosie swojego gościa. Nie dochodził jej przyczyn - o ile ta się nie utrzyma i nie będzie oznaką choroby, dociekanie stanu zdrowia chłopaka może zostać poczytane jako nietakt albo zbędna troska. Nikolaus zaś nie słynął z opiekuńczości, a raczej twardej ręki. Gdy tyle lat walczy się z bezprawiem nie można być miękkim.
        Tak samo bez reakcji wampir przyjął tę ironiczną odpowiedź “dobrze”. Jego gość nie zdawał sobie sprawy z tego, że sam sobie szkodził takim brakiem szczerości - jego sprawa. Gdyby od razu wyłuszczył co jest nie tak albo czego mu trzeba, mogliby temu zaradzić. Oczywiście o ile by się nie użalał nad sobą i niepotrzebnie nie jęczał, ale to zdaje się, że nie był ten typ - gdyby przyznał się do słabości, byłoby to niezbędne minimum.
        - Miło mi to słyszeć - zapewnił w odpowiedzi na komplement dotyczący kwalifikacji jego służby. Oczywiście, że miał zatrudnionych najlepszych ludzi: dużo wymagał i stosownie do tego wynagradzał tych, którzy sprostali jego wymaganiom. Niewielu oddanych swojej pracy od niego odchodziło, bo gdy już poznało się niuanse pracy na dworze Turillich, była to naprawdę godna posada, zapewniająca dostatnie życie aż do przejścia w stan spoczynku, a i później wypłacana emerytura zasługiwała na to, aby starać się o nią przez te wszystkie lata. A gdy się jeszcze podpisało z kimś z rodu Pakt, można było być spokojnym o przyszłość swoją i całej rodziny. Dlatego u Turillich nie było patałachów, a jeśli tacy się przypadkiem znaleźli - tak jak ten nieszczęsny lokaj, który przyjął gościa w holu - szybko byli zwalniani.
        - Rygorystyczny, powiadacie? - podłapał momentalnie słowo, jakim został określony jego dwór. Chwilę nad nim myślał. - Całkiem trafne określenie - uznał, nie wchodząc w szczegóły. Zaprosił gościa do stołu i zagaił inną rozmowę, zamiast jednak otrzymać odpowiedź, która mu się zwyczajnie należała, dostał w twarz kolejną uszczypliwością. Przechylił się lekko na jedną stronę, wspierając się na opartej na podłokietniku krzesła ręce i patrząc się uważnie na chłopaka wzrokiem “jesteś pewien, że chciałeś to powiedzieć?”. Chyba źle go ocenił - ten zielonooki umiał jednak dramatyzować. Już bez przesady, że było z nim aż tak kiepsko, gdy trafił do posiadłości. Chyba biedak nigdy nie był na wojnie ani nie stoczył żadnej poważniejszej potyczki, skoro te kilka zadrapań uznał za stan zagrożenia życia. Tak samo Nikolaus odbierał stan jego wierzchowca - zwierzę dało się odratować, więc po co urządzać sceny?
        No nareszcie - zielonooki okazał się mieć imię. Nikolaus podziękował Francisowi skinieniem głowy za jego uprzejmość. Nieważne, że wymuszoną i uczynioną niechętnie - tak jak wściekłego psa należało nagradzać za dobre zachowanie, tak i może ten jegomość w końcu nauczy się, które zachowania są dla niego korzystne, a które nie.
        ”Fierenzza”, odezwał się w myślach generał. Gdy jego najbardziej zaufany szpieg zareagował niemal natychmiastowym “tak jest?”, Nikolaus zamiast od razu wydać mu polecenie, zadał mu pytanie.
        ”Jak daleko sięgają twoje wpływy?”
        ”Tak daleko, jak będzie to potrzebne”, oświadczył Antoine, jak zawsze spokojnie, nie węsząc podstępu. Trudno jest zachowywać się podejrzliwie w stosunku do osoby, z którą miało się tyle wspólnego, zarówno na stopie zawodowej, jak i prywatnej. Tych dwoje było niezwykłym przykładem tego, że frazes “zostań przyjaciółmi” można zrealizować z pełnym powodzeniem.
        ”Chciałbym, byś znalazł dla mnie informacje o rodzie de Brie”, wyjaśnił generał.
        ”Nie ma takiego w Maurii”, odparł natychmiast Fierenzza.
        ”Wiem, że nie ma. To ród… nemoriański zdaje się. Nie ma pośpiechu, Antoine”, dodał na koniec Nikolaus, a że rozmowa telepatyczna na taką odległość nie była zbyt przyjemna dla żadnej ze stron - zwłaszcza dla tego, kto podtrzymywał połączenie - zakończyli ją bez zbędnych pożegnań i formalności. Nikolaus znowu poświęcał pełnię uwagi swojemu gościowi, nawet jeśli ten sobie tego nie życzył. Jego dom, jego zasady - ma się dzieciak męczyć w towarzystwie pana domu. W sumie ciekawe - dlaczego pałał do niego taką niechęcią? Czyżby nie przepadał za wampirami? Co za ironia, zważywszy, że trafił do kraju przez nie rządzonego.
        Nikolaus uśmiechnął się krzywo, jakby tryumfalnie, jakby krnąbrny dzieciak w końcu zjadł warzywa, które inni z takim uporem kazali mu zjeść, a jemu udało się za pierwszym, no, może drugim razem. Zaczął chłopak łapać, że należałoby zachować chociaż odrobinę kultury i dobrych manier względem osoby, która udzielała mu pomocy, gościny i co więcej, ofiarowywała mu swój czas.
        - Dzięki aurze - oświadczył lekko, po czym upił łyk ze swojego kielicha. Nie odstawił go na stół, a odwiódł na bok, jakby szkło zasłaniało mu widok. - Jest silnie platynowa, tak wyraźny kolor mają tylko arystokraci…
        Nikolaus zawiesił to zdanie - nie chodziło o to, by Francisa uczyć magii. Nie dość, że nie wziął go do siebie na nauki, to jeszcze był święcie przekonany, że tylko nadaremno strzępiłby sobie język, a ten zielonooki dzieciak tylko wywracałby oczami. On zaś ani nie lubił aż tak bardzo swojego głosu, ani nie pałał aż taką miłością do magii, by rozprawiać o niej bez specjalnego posłuchu. Uważał, że jego czas i wiedza były na tyle cenne, że nie było sensu marnować ich na gadanie do ściany.
        - Moim zdaniem istnieje istotna różnica między kulturą a lizusostwem - zauważył. - Nie zwykłem traktować ludzi ani lepiej, ani gorzej niż na to zasługują. To taka… dewaluacja - oświadczył, precyzyjnie dobierając słowa. Zerknął na swojego gościa wymownie, choć chyba oboje inaczej odbiorą to spojrzenie. Nikolausowi chodziło tylko o to, że skoro ma do czynienia z arystokratą, będzie go tak traktował nawet jeśli zalezie mu za skórę. A to że i z takimi był w stanie sobie poradzić w sposób im przystający… To chyba logiczne. Francis jednak pewnie uzna to za obelgę albo groźbę. Cóż za histeryczny, pełen złości chłopak. Ciekawe czy taki był z natury, czy to jakieś niedawne wydarzenia tak go nastawiły przeciwko światu? W sumie…
        - Pozwolę sobie zapytać, od dawna bawicie w Maurii? Skąd przybyliście? - zagaił. Sztampowe pytanie zadawane prawie każdemu podróżnikowi mogło przynieść wampirzemu lordowi sporo informacji o tym z kim ma do czynienia i być może jak dalej pociągnąć tę rozmowę.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Te dziwne strzępy mięsa na talerzu okazały się smaczniejsze niż mogła się Francine spodziewać. Po pierwszym kęsie zdała sobie sprawę, że dawno nie jadła czegoś na talerzu i nie piła wina ze zgrabnego kieliszka w otoczeniu świec. Na najgłębsze zakamarki Otchłani! To jej się przecież należało od lat! Dwór, służba, dobre wino... a nie babranie się z jakimiś trupojadami w bagnie. Może dlatego te żabie udka smakowały lepiej, bo smakowały luksusem.
        Próbowała też nie dać się za bardzo zwieść własnej pewności siebie, bo choć stwierdzenia, które rzuciła na temat dworu i ogólne odebranie tego miejsca odpowiadały jej intuicji, co zresztą potwierdził sam lord przytakując na hasło „rygorystyczne”, to nie znała tego miejsca. Cały czas miała wrażenie, że ta posiadłość skrywa w sobie o wiele więcej niż tylko to co widzi gołym okiem, że jest w niej coś... innego. A i to za niedługo miało się po części wyjaśnić...
        Na wieść o odczytaniu jej aury, widelec nemorianki dosłownie na sekundę zatrzymał się w powietrzu. Dopiero teraz czuła, że wstępują razem na cienki lód, a gdy Turilli kontynuował swoją wypowiedź, na nowo przywołał uważniejsze spojrzenie swego rozmówcy. „Szlag...”, pomyślała cichuteńko. Raz... jedyny raz od kiedy założyła kolczyk musiała go zdjąć. RAZ! Nosiła go nieustannie tyle lat, a teraz, gdy zmusiła ją do tego sytuacja i zrezygnowała z ozdoby na rzecz zdrowia, akurat znalazł się ktoś z umiejętnością odczytywania emanacji. Trzeba mieć tak parszywego pecha jak Francine by trafić w tak odpowiedni czas i miejsce. Ostatnio często ta domena jej przyświeca. Niemniej jednak, w pierwszej chwili lord nie usłyszał żadnego konkretnego zdania, a jedynie dźwięk widelca uderzającego o zęby przerwał ciszę.
        - Odpowiedź właściwie oczywista – uznała. - Wszak nie mam korony czy pierścieni, ani miecza swoich przodków, ale miło wiedzieć, że obyty jest lord z magią. O ile wynika ona z naturalnych umiejętności a nie fizycznych darów.
        Głos Lou nabrał spokojniejszego, bardziej statecznego tonu. Zupełnie jakby ta rozmowa była jedną z wielu, którą odbyli. Obrót spraw nadszedł mimo to szybko, zresztą tak jak Nikolaus się spodziewał, jego kolejne słowa nie przypadły gościowi do gustu.
        Kolejny przytyk w stronę przybłędy? Phi! Lou nie miała zamiaru aż nazbyt brać tego do siebie. Bardziej denerwował ją krytyczny ton wymierzony w jej stronę, a przynajmniej tak to odebrała. Jakby segregowanie ludzi i nieludzi było czymś grzesznym. Właściwie po części się pod tym podpisywała, a przynajmniej chciałaby. Traktować wszystkich równo, choć zawsze niżej niż nemorian. Ona żadnej takiej łaski nie otrzymała od świata, bo czy jako niewinne dziecko zasłużyła na to co otrzymała? Może właśnie taki był porządek świata, jej rasa była ponadto. Nie pasowała do tej części Łuski i ta różnica sprawiała, że jej życie potoczyło się tak a nie inaczej. Dlatego nie czuła się źle z własnym podejściem, bo co komu winna była? Nic. Zupełnie nic.
        I pod tym względem zdanie generała trafiło w drażliwe miejsce duszy Francine. Wszyscy wokół oczekiwali równości z jej strony, lecz sami od siebie nic nie dawali. Można by rzec, że szczerze wątpiła w równość jaką wyznaje właściciel dworu, bo czy wykarmiłby w ten sam sposób biedaka jak arystokratę, gdyby zachowali się identycznie? Zapewne tak, ale na innych zasadach. Na takich zasadach jakie zbudował świat. Równość nie istniała. Ale dzięki temu siedziała przy stole z samym lordem i mogła z nim rozmawiać, jedyne dzięki platynie płynącej w jej aurze. Będąc chłopem nigdy by na podobnym miejscu nie zasiadła.
        Ta kolacja przynosiła ze sobą wiele sporów. Inny punkt widzenia świata, odbieranie słów, które miały zupełnie inny wydźwięk niż zakładał odbiorca, a do tego jeszcze odkryta aura. Odsłonięta, goła i roznegliżowana, taka właśnie pozostała okryta tajemnicą emanacja Francine, a to nie mogło przynieść nic dobrego. Nie aby od początku czuła się tu bezpiecznie, ale teraz nabrała jeszcze większych wątpliwości co do pobytu w tym dworze, gdzie lordem był gościu o dużym respekcie. W dodatku typ nietykalny.
        Dla uspokojenia myśli, Francine zasmakowała wina, dokonując tego wolno i z przyjemnością, ale kieliszek odstawiła na stół. Chyba straciła siły na rozkoszowanie się ta kolacją, tak... nieudaną. Jednak do tego na dworach trzeba było się przyzwyczaić. Jedzenie było pyszne, ale towarzystwo zatrute.
        - Mauria? - na twarzy demonicy wymalowało się szczere zaskoczenie. Widać kompletnie nie spodziewała się takiej informacji.
        - „Jakbym otworzył oczy i patrzył w niebo, oblepione milionem świateł, lecz nie wszystkie były gwiazdami. Między nimi niosło się echo, jęki tych, którzy już tej ziemi nie pamiętają. Tak się czułem w chwili, gdy utraciłem co najcenniejsze. Ville de la mort w moim sercu” - zacytowała Lou odkładając widelec i wspierając plecy o oparcie krzesła, a jej wzrok wodził po raz kolejny po jadalni dostrzegając niuanse, choćby zdobne świeczniki tak odpowiadające modzie panującej w owej krainie.
        - Ville de la mort... to znaczy, Miasto Śmierci – powiedziała w głos, pauzując, a w myślach krótko zaklinając „kurwa”.
        - Lepiej ten tekst brzmiał po elficku – stwierdziła, ponownie kierując spojrzenie na lorda. Tym razem różniące się od tego wcześniejszego o tyle, że wiedziała... że nie wiedziała z czym ma do czynienia więc tym bardziej spojrzenie Lou się wyostrzyło.
        Miasto Śmierci. Elfy nie przywykły o nim pisać zbyt wiele, lubowały się zupełnie w innych klimatach, ale zawsze opis Maurii brzmiał bardziej jak przestroga niż zachęta, a Francine ceniła sobie o wiele bardziej literaturę tej niebywałej rasy niż ludzką. Żadną nie gardziła, ale na elfiej bardziej się znała. Choćby przez sam fakt, że większość życia spędziła z elfem. Fallon zaś nigdy nie opowiadał o Maurii, jak i o wielu innych rzeczach, a ta wiedza wydawała się być kluczowa w tym momencie dla młodej demonicy.
        - Przybyłem... - nemorianka westchnęła sięgając po kieliszek i kołysząc winem by po tym upić łyk. Właściwie o co dokładnie pytał Klaus?
        - Przetoczyłem się przez wiele ziem, ale żadna nie należała do mnie. Do ojczyzny mi jeszcze daleko – powiedziała bez krzepy i entuzjazmu w głosie. Te słowa, tyle razy powtarzane w głowie i wśród ludzi wydawały się jakoś... nieprawdopodobne, niczym wielokrotne powtarzane kłamstwo albo marzenia zbyt dalekie by ich sięgnąć. Zmęczenie maglowaniem ciągle tego samego tematu sprawiły, że żar w sercu Francine zgasł. Nadzieja umiera ostatnia, a co następuje tuż po niej? Odpowiedź znajdowała się tuż przed lordem.
        Usta Lou skrzywiły się nieco. Nie chciała niczyjej łaski, a już szczególnie jego! Sama nie rozumiała jak to się stało, że nagle tak przygasła, tuż przed Turillem. Nie powinna przed nim ujawnić słabości. On był silny, zdecydowany i właśnie dlatego nie powinna tego robić. Pokazać silniejszemu, że jest się słabym to jakby skazanie się z góry na śmierć, a Francine żyć się chciało! Z jakiegoś tam... powodu... jakiegoś...
        Trzeba wziąć się w garść! Francine wzięła porządny łyk wina i z niebywałą swobodą oraz zdecydowaniem odstawiła szklankę na stół zamiatając pod dywan chwilę spadku energii.
        - A więc mam się zacząć bać, tak samo jak to opisują poeci? Nawiedzone zamki, zmarli przemierzający ulicę czy coś w tym stylu? I wampiry czające się w nocy na łyk świeżej krwi? - zakpiła nie wiedząc jak bardzo naraża się nieumarłemu, z którym właśnie wspólnie spożywa posiłek.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus nie spodziewał się tak naprawdę żadnej reakcji na przyznanie się do czytania aury Francisa - to jego zdaniem było oczywiste i na pewno nie niegrzeczne. To tak, jakby przyznał, że poznał jego rasę dzięki barwie oczu. Kwestia wiedzy, obycia, zdolności obserwacji tego, co było ogólnie dostępne. Nie wiedział, że jego gość na co dzień skrywał swoją aurę i że tak naprawdę miał szczęście, że udało mu się ją poznać wtedy, przy pierwszym spotkaniu.
        A jednak mimo to zasłużył sobie na złośliwość.
        - Moja rodzina przywiązuje dość dużą wagę do magicznej edukacji - odpowiedział bardzo neutralnym tonem, jakby tylko rozwiewał wątpliwości co do gatunku drzewa rosnącego za oknem, a nie odpowiadał na złośliwości pod jego własnym adresem. Oj gdyby ten dzieciak wiedział z kim ma do czynienia… Widać było, że nazwisko Turillich nic mu nie mówiło, bo w przeciwnym razie nie kwestionowałby jego zdolności odczytywania aur. Każdy z nich - nawet jeśli nie była to jego główna dziedzina - znał się na magii, bo mieli do tego naturalny talent i łatwość uczenia się. Szkoda było marnować taki talent, szczególnie skoro już płaciło się za niego jakąś cenę - niższą bądź wyższą, to zależało od szczęścia i interpretacji. Gdyby Klaus zachował się zgodnie z tradycją Białych Turillich i zajmował się polityką albo nekromancją, jego przypadłość nie byłaby prawie w ogóle utrudnieniem w życiu. Jednakże skoro zabrał się za wojaczkę, musiał się pilnować… Uważał to mimo wszystko za niedogodność, a nie za dopust boży, który przekreśla jego szanse.

        Turilli potwierdził niemym skinieniem głowy - nie, Francis się nie przesłyszał, był w Maurii. Ciekawe swoją drogą, że nie zdawał sobie z tego sprawy… Aż tak bardzo zabłądził? To nasuwało na myśl pytanie czy w ogóle wiedział gdzie zmierza, no bo wjechać tak głęboko w tak nieprzyjazne terytorium… Nierozsądne, bardzo nierozsądne. Niemniej szybko odnalazł się w sytuacji i rzucił cytatem nie tylko trafnym, ale dającym jasny dowód tego, że miał gruntowne wykształcenie. Odrobinę zaimponował tym Nikolausowi.
        - Ville de la mort w moim sercu i poza nim, jak zimny atłas otulający skórę. Światła, które nie dają ciepła… - dokończył jej cytat, z tą różnicą, że mówił po elficku. Tak, czytał tę książkę. I tak, miał jej egzemplarz w oryginale. Wypadało wszak znać chociaż fragmenty największych twórców pewnej epoki, a Turilli zawsze dbał o to, aby nie przynosić sobie ani swojej rodzinie wstydu. Teraz zaś nie chodziło o to, by się przechwalać swoją wiedzą czy udowodnić swoją wartość przed Francisem - Nikolaus nie był z tych, którzy musieli cokolwiek udowadniać. W ten sposób podkreślał, że nadąża za tokiem rozumowania swojego rozmówcy i nie uważa wcale, by ten bredził. Lecz tak jak tym literaturowym wtrąceniem Francis zaimponował generałowi, tam jego kolejna odpowiedź bardzo rozczarowała wampirzego lorda. To był unik, który Turilli doskonale wyczuł. A takich uników nie czyni się, gdy nie ma się niczego do ukrycia. Pytanie czy to kwestia przykrych wspomnień czy nieczystego sumienia… To drugie współgrało z chaotyczną aurą chłopaka. Oj pętla zaczynała się zaciskać… Nim jednak Nikolaus przystąpił do przesłuchania, jego gość przystąpił do kontry i sam spróbował zagaić nowy temat rozmowy.
        Turilli przez moment w milczeniu patrzył na niego jakby rozważał czy w ogóle odpowie na to pytanie i czy ono zostało zadane na poważnie. Upił łyk wina, po czym odstawił swój kielich na stół. Skinął na służącego, aby mu dolał, a w międzyczasie on w końcu się odezwał.
        - Poeci to bardzo wrażliwe jednostki - zauważył. - A wy nie wyglądacie na kogoś równie delikatnego, inaczej nie stawalibyście do walki na bagnach. I nie wyszli z niej zwycięsko - dodał znacząco, choć nie był to mimo wszystko komplement. - A jeśli chodzi o charakter tego państwa… Tak, to dom nieumarłych. Tak, nekromanci, lisze i wampiry chadzają tu ulicami razem ze śmiertelnikami. I nikt nie jest prześladowany - podkreślił z naciskiem. - Strach przed Maurią wynika z niewiedzy i uprzedzeń, z dawnych lat, gdy panowało tu większe bezprawie. Teraz jednak jest tu bezpiecznie, nikt się na pana nie rzuci na ulicy jak jakieś zwierzę, kara za napaść na śmiertelnika jest tak wysoka, a skuteczność straży tak duża, że trzeba być głupim, aby zaryzykować. I nie są to puste słowa, ręcze za to głową, jako człowiek, który stoi na straży porządku w tym kraju. Poza tym gdyby każdy wampir rzucał się na przypadkowego podróżnika, chyba byśmy ze sobą nie rozmawiali.
        To powiedziawszy Nikolaus uśmiechnął się szeroko, choć nie radośnie, raczej jakby był z siebie zadowolony. W uśmiechu zaś ukazał swoje białe, równe zęby… I dwa kły, które były tak wyraźnie dłuższe i ostrzejsze niż powinny być. Zaraz jednak znowu przybrał neutralny wyraz twarzy i tylko jego oko patrzyło wyczekująco na Francisa, jakby teraz to do niego należał ruch w tej małej grze drobnych złośliwości.
        W międzyczasie jeden ze służących zabrał stojący przed zielonookim młodzieńcem pusty talerz, a już po chwili nad jego drugim ramieniem pojawiła się ręka innego służącego, który bezgłośnie postawił na stole niewielką, zgrabną miseczkę z zupą. Był to krem z białych warzyw - przyjemnie jedwabisty i delikatny, ale wyrazisty dzięki obecności selera i pora. Taka zupa nie należała do dań typowych dla Maurii, ale nikt nie powiedział, że ta kolacja ma być ortodoksyjnie lokalna.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine skinęła lekko głową, niczym wybredna nauczycielka, która otrzymała zaskakująco mądrą odpowiedź, gdy Nikolaus kontynuował cytowany tekst. W dodatku posługując się językiem elfów, co nie było wcale tak proste, bo padały tu trudne do zaakcentowania słowa, a przeszły one gładko przez gardło lorda. Jeszcze większe zaciekawienie wzbudziło w niej to, że wydań we wspólnej mowie było wiele tego autora, zaś w ojczystym języku, ku zaskoczeniu – bardzo mało. Głównie dlatego, że posługiwano się w niej pewną elfią gwarą z okolic, gdzie uszaci nie występowali tak często i gęsto jak w Szepczącym Lesie. Równina Maurat, bo o niej właśnie mowa, była mniej przyjazna dla tych bliskich Matce Naturze. I tak też oto oryginał przetłumaczono na bardziej przystępny elfi, a potem dopiero na Wspólną Mowę. Niektóre jednak uroki słownictwa zostały zachowane i to dzięki temu Ime'el Laurion zyskał swoją popularność. W połączeniu z faktem, że żył on kilkaset lat temu, gdzie i język zdołał się zmienić, a także z całą tą komplikacją językową wypowiedzenie i znajomość kwestii Ime'ela była imponująca. Ślepej kurze trafiło się ziarno. Znaczy!... Tym razem bez przytyku dla właściciela dworu! Wszak niemałe szczęście jest dopaść akurat tę księgę. Francine świerzbiło, by spytać o egzemplarz. Stawiała raczej na ten „przystępny elficki” niż oryginał oryginałów. Przepisanie tego dziadostwa musiałoby sporo kosztować kieszeń lorda. Przeklęte ogonki i zawijasy w tym piśmie były siermiężne do zrozumienia czy przeczytania.
        Ale i ten bardziej czytelny rękopis był trudny do zdobycia, a Turilli go znał.
        Sam jednak podziw dla tej sprawy wymknął się wraz z odpowiedzią, jaką udzieliła arystokracie na temat pochodzenia. Potem rozmowa toczyła się już własnym torem. Na „względne” uznanie jej zdolności przetrwania uniosła brew czekając na dalszą część wypowiedzi. Nie spodziewała się otrzymać ze strony lorda komplementu, stąd też nie miała zamiaru wtrącić mu się w zdanie. Bez cienia emocji wsłuchiwała się w każde słowo lorda, aż z czasem z tej dziupli zaczęło lać się prawdziwe złoto. Uniesiona brew zrównała się z drugą w napięciu jakie narastało w demonicy. Każda kolejna informacja sprawiała, że coraz mocniej przylegała ona do krzesła, ale nie garbiła się jak przestraszone zwierzę a spięła, zaintrygowana tym co mówi Nikolaus. A na koniec triumfalna wisienka na torcie.
        Lord uśmiechnął się szeroko, a jego kły były wyraźne, a jednocześnie jakby nierealne. Tak samo jak jego słowa.
Francine wpatrywała się w generała, a mimika jej twarzy zastygła w jednym wyrazie, wspomnianego wytężenia i skupienia, przypominając woskowy odlew. Milczała i patrzyła na niego. Na cały obraz siedzącego przed nią gościa przy stole. Ani drgnęła. Wydawało się nawet, że nie oddycha, jakby dopiero miała zacząć kodować informację jaką jej podano.
Sługa postawił przed nią talerz, a dziewczyna wciąż siedziała w bezruchu. Jednak cień pracownika sprawił, że coś w przekładniach Francine zaczęło działać. Zerknęła na kielich, do którego jeszcze przed chwilą dolano wina lordowi... I wówczas zrozumiała, że nie jest to wino, a ta rygorystyczna aura nie bez powodu panoszyła się po korytarzach dworu.
Jeżeli wcześniej przeklinała to miejsce, to tym razem jedna rzucona „kurwa” nie starczyła. Chyba liczyła na to, że to może jakiś żart, żeby nastraszyć gnojka za zuchwalstwo, ale Nikolaus nie żartował. I Nikolaus nie był człowiekiem.
        - O – powiedziała w końcu Francine nie wiedząc nawet kiedy zacisnęła dłonie na podłokietnikach krzesła.
        I co ona miała mu na to odpowiedzieć? Nigdy wcześniej nie spotkała na swej drodze wampira.
        O cholera, wampir!
        Że co? Że niby miała się go nie bać po tym jak sam wampir zapewnił ją, że „my tutaj nie napadamy na śmiertelników, bo to wysoka kara będzie”. Wygłodniały wilk gadający owieczce, że wcale nie chce jej pożreć. To się kupy nie trzyma!
Paznokcie dziewczyny wbiły się w drewniane podłokietniki. Świetnie, po przeprawie przez bagno trafiła na wspólną kolację z wampirem. Czy to brzmi normalnie?! Kolacja. Z WAMPIREM. Które danie było teraz tym popisowym - żabie udka czy bogata w krwinki czerwone krew demonicy?
        Ślina przetoczyła się przez gardło Lou, poczuła jak chłód pieści jej gołą skórę na szyi, jak spływa wolno po jej niedużym dekolcie. Wcale nie miała ochoty mu wierzyć.
        „Jak zimny atłas otulający skórę. Światła, które nie dają ciepła”, zabawne, że właśnie w tym momencie wspomniała jego cytat, tak pasujący do sytuacji, a który sama właściwie przywołała do pomieszczenia. Miała wrażenie, że otaczają ją wielkie ściany i powoli zaciskają w pułapce bez wyjścia. Chyba miała dosyć. Tej kolacji, która wręcz prosiła się o jeszcze gorsze dla Francine zakończenie. Miał rację, nie znała Maurii ani rzeczywistości tu panującej, ale śmiała wątpić w jego wizję poprawnie funkcjonującego świata. Może gdyby był człowiekiem to jakoś łatwiej przyswoiłaby sobie tę wiedzę, ale kurde! On był wampirem! Nieumarłym żywiącym się krwią, a ona była ranna. Ciekawe czy cały czas wyczuwał jej krew? Gojąca się rana nadal była świeża. Wyczuwał jej zapach, był słodki czy może gorzki jak jej życie? Nie powinna się nad tym zastanawiać! Zaraz mogła stać się jego przekąską!
        - I mam ci uwierzyć? - spytała nagle a krótki śmiech zdradził jej nerwowość.
        - Chyba podziękuję za kolację – stwierdziła wstając od stołu, ale wtedy zdała sobie sprawę, że na dworze panuje już mrok. Przymknęła oczy i zacisnęła usta odwrócona plecami do arystokraty. Szybka kalkulacja nie wykazywała żadnych korzyści.
        Zostanie to ją pożre. Ucieknie to... też ją pożre. Albo pochłoną ją przywołane lisze czy inni nieumarli i głupsi, a agresywniejsi. Spod rynny na deszcz. Jak to możliwe, że dotarła tu żywa? W porządku, droga Francine! Została pewna ścieżka, równie głupia co dwie pozostałe. Przetrwać noc i wynieść się stąd, gdy słońce sięgać będzie szczytu nieba.
        Głupia! Czy widziałaś promienne słońce od jakiegoś tygodnia, a nawet więcej? Ta kraina kryła się pod ciężką płachtą burych chmur, dlatego Turilli był w stanie przywitać ją popołudniem. Jednak nadal był słabszy, jeżeli książki nie kłamały, za dnia niż w nocy.
        Im dłużej się zastanawiała tym gorzej. Odruchowo postąpiła kilka kroków w przód, jakby przestraszona tym, że za jej plecami już stoi wygłodniały wampir z kłami blisko jej szyi. Zakryła dłonią kark i zatoczyła się do wyjścia pilnując swojej przestrzeni osobistej, by została odpowiednio rozległa.
        Znowu ją korciło by zadać kilka innych ciekawskich pytań, jak na przykład czyją krew pije skoro tutaj tak bezpiecznie? Ale to było jak rzucenie komuś w pysk kamienną rękawicą. Po prostu głupie zważając na to, że on jest wampirem a wszyscy wokół pracownicy są ciepli i krwiści.
        - Dziękuję za kolację - rzuciła kąśliwie chwytając klamkę.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus widział, że swoim niemym wyznaniem zrobił na swoim gościu wrażenie. I że nie było to dobre wrażenie. Fakt, ludzie spoza Maurii różnie reagowali na rewelację, że mają do czynienia z wampirem, lecz według Nikolausa coś takiego było konieczne w chwili, gdy ten dzieciak tak jawnie go prowokował. Niech wie z kim ma do czynienia i niech wie, że wypadałoby zachować minimum pokory. To był inny kraj niż pozostałe i również panowały w nim inne warunki. Należało mieć na to wzgląd, jeśli chciało się dobrze żyć z gospodarzami… Albo żyć w ogóle. Z tego co Turilli wiedział, w innych częściach Łuski znany był fakt, że tutejszy wymiar sprawiedliwości był jednym z najsurowszych, a stosowane kary jednymi z najbardziej ekstremalnych. Dobrze by było, jakby Francis również o tym wiedział i trochę przyciągnął swoją niewyparzoną gębę, bo może prawa nie łamał, ale narażał się jednej z najbardziej wpływowych osób w mieście. Nikolaus nie był co prawda złośliwy… Z reguły. O ile nie został naprawdę jawnie sprowokowany. A do tego było już bardzo blisko. Ciekawe, czy takie subtelne upomnienie podziała.
        Podziałało. Choć nie do końca tak, jak się tego gospodarz spodziewał.
        Nikolaus sapnął, po raz pierwszy pozwalając sobie na tak jawne okazanie swojego zniecierpliwienia i niezadowolenia względem gościa. Siedział przy stole tak jak do tej pory, nie drgnął, nie wstał razem z chłopakiem i jedynie śledził go wzrokiem tak długo, jak było to możliwe. Był ciekaw co zrobi i cały czas liczył, że jednak wykaże się nie tyle taktem, to odrobiną cywilnej odwagi. Pomyśli logicznie. Niestety tak się nie stało. Chłopak był ewidentnie wystraszony i pewnie nagle widział wampiry nie tylko we wszystkich, którzy chodzili po tej posiadłości, ale również za każdą kotarą, za każdymi zamkniętymi drzwiami i we wszystkich zakamarkach. Jednak czy miał ku temu podstawy? Co za życie uprzedzeniami.
        W końcu Francis ruszył do drzwi prowadzących na korytarz. Nikolaus śledził go wzrokiem tak długo, jak nie wymagało to od niego odwracania głowy, a gdy już stracił go z oczu, w końcu się odezwał.
        - Proszę nie reagować tak emocjonalnie - odezwał się. - Czy stało się panu cokolwiek w moim domu? Czy doznał pan krzywdy? Gdyby zależało mi na pożarciu pana, już dawno miałem okazję by to uczynić.
        Nikolaus wstał od stołu. Powoli, cicho - nie zamierzał reagować gwałtownie, bo to by nie pomogło. Zresztą nie zwykł się unosić w takich chwilach, a za to lubił okazywać swoje opanowanie i majestat. Powoli zbliżył się do Francisa, ale tylko na tyle, by się nie przekrzykiwać z drugiego końca pokoju. Młody arystokrata nie musiał czuć się zagrożony.
        - Czy troska jaką otoczyła was moja służba nie jest wystarczającym dowodem moich dobrych intencji? Czy moje słowo honoru nie wystarczy jako poświadczenie tego, że nic tu panu nie grozi? Jestem głową jednego z najstarszych rodów tego kraju, generałem straży miejskiej, honor to jeden z filarów mojej egzystencji. Nie zniżyłbym się nigdy do zaatakowania osoby, której udzieliłem gościny. Tym bardziej, że w tym kraju jest dość osób, które z radością same oddadzą mi swoją krew, gdy będę tego potrzebował. Jeśli to was uspokoi, moja krew jest tak starożytna, że posilać muszę się niezwykle rzadko, a gdyby nawet zaszła taka potrzeba, moja służba nadstawi dla mnie szyję, bo mają to zakontraktowane i szczodrze ich za to wynagradzam.
        Nikolaus gestem wezwał jednego ze służących, którzy byli świadkami tej sceny, ale przez wzgląd na własny profesjonalizm nie interweniowali w tę dyskusję. Wezwany mężczyzna podszedł więc bez słowa, a lord Turilli ujął delikatnie brzeg jego kołnierzyka.
        - Jego nigdy bym o taką przysługę nie poprosił - oświadczył wampir, spoglądając na Francine. - Bo gdy przyjmował się do mnie do pracy, nie wyraził zgody na to, by wampiry się na nim posilały. W przeciwnym razie - gdyby nie miał nic przeciwko - nosiłby koszulę bez kołnierzyka. I byłby za to wynagradzany, zarówno premią, jak i możliwością odpoczynku i dojścia do siebie po takiej pomocy. Tak to działa w tym kraju. Ludzi, którzy są chętni by być pokąsanym, jest wielu i chętnie podpisują na to umowy. Nie ma potrzeby, by napadać przejezdnych. A na pewno JA nie mam takiej potrzeby. Nie, skoro to JA wprowadziłem kary za tego typu napaści, ponad czterysta lat temu.
        Nikolaus nie mówił łagodnie i uspokajająco - nie był typem osoby, która potrafiła wykazać się tego typu empatią. Jego przemowa przypominała raczej wykład.
        - Proszę wrócić do stołu - odezwał się po krótkiej przerwie, gościnnym gestem wskazując opuszczone przez Francisa miejsce. - ...A jeśli nie czuje się pan na siłach kontynuować, dobrze, proszę udać się do siebie.
        Służący jakby od razu wiedział, że powinien wrócić na swoje dawne miejsce, bo jego pan również cofnął się i wolnym krokiem podążył w stronę stołu. Jego gość mógł mieć pewność, że jeśli teraz wyjdzie, wiele straci w oczach gospodarza, który tak spokojnie usiadł na swoim poprzednim miejscu i nawet na niego nie spojrzał, jakby dawał mu możliwość wstydliwego wycofania się bez świadków.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Sapnięcie lorda nijak nie poruszyło rozjuszonej od scenariuszy głowę Francine, choć zdecydowanie powinien być to dla niej znak ostrzegawczy. Niestety bardziej obawiała się ilości wampirów zamieszkujących ten zamek i czyhających na jej krew. Nie zdążyła jednak ewakuować się z potencjalnego miejsca spożywania jej erytrocytów, gdy głos gospodarza objął swą siłą pomieszczenie. Demonica nie odważyła się nacisnąć klamki, a w zastygłej pozycji wysłuchała jego słów. Pytań, względnie retorycznych, bo odpowiedzi same nasuwały się w myślach, ale nie brzmiały one „nie”, a „jeszcze nie”, bo kto mógł jej zagwarantować bezpieczeństwo? Wampir?
        Lou odwróciła gwałtownie wzrok, gdy tylko wyłapała ruch w sali. Niczym gotowe do ataku dzikie zwierzę pod presją działała instynktownie, choć Nikolaus uporczywie panował nad sytuacją. Nemoriance mimochodem przyszło na myśl, że stara się wzbudzić w niej poczucie bezpieczeństwa, zarówno swoja postawą jak i słowami, ale jakoś nie mogła uwierzyć w to ślepe szczęście. Patrzyła więc ostro i nieprzyjaźnie, a na kolejne sugestie odpowiadała „nie!”. Troska mogła być tylko chwilowa, a słowo honoru zawsze „interpretowane przez każdego inaczej, bo przecież każdy ma swój własny światopogląd”. Nasłuchała się kłamstw w życiu, naciąganych prawd, a i też sama posługiwała się tą bronią niejednokrotnie. Prawda niestety nie zawsze zwycięża.
        Faktem zaś było to, że nie wierzyła Nikolausowi. Ale... wzbudził w niej wątpliwości. Wszystko co mówił brzmiało spójnie i logicznie, choć kto wie, może zechce ją utuczyć i zeżreć, jak w tej opowieści o dwóch bachorach co znalazły słodką chatkę baby jagi. Naprawdę, to zaczynało mieć sens, ale straciło go w mig, gdy wampir powołał się na służbę.
Kontrakt? Oczy Lou napełniły się szokiem - żadna historia z książki nie była godna porównania z obecną sytuacją. Z niedowierzaniem patrzyła jak kelner podchodzi do generała i pozwala się dotykać w newralgicznych (na ten moment bardzo!) miejscach. Gdy zresztą lord sięgnął kołnierzyka mężczyzny, a potem wytłumaczył jego zasadność, Francine odruchowo ujęła się za szyję. Wówczas zorientowała się, że i ona otrzymała koszulę ze stójką, lecz nie zapięła ją aż po ostatni guzik a pozwoliła swawolnie odsłonić skrawek obojczyka.
        To wszystko brzmiało tak abstrakcyjnie, wręcz niewyobrażalnie. Zaraz to jej zabraknie dopływu krwi do mózgu i zemdleje z nadmiaru emocji oraz napięcia. Czuła się przytłoczona informacjami jakie uzyskała, a także wręcz zmiażdżona potęgą, jaką emanował ten gość. Sprawiał, że chciało się przed nim klęknąć a następnie pośpiesznie wykonać rozkaz, kompletnie nie umiała sobie z tym poradzić. Pierwszy raz w życiu spotkała tak silną osobowość i niebotycznie ją to... wkurwiało. Doprowadzało do szaleństwa, ale też wymagało opanowania, choć z tym kiepsko sobie radziła. Nikolaus nic nie musiał zresztą mówić, by inni robili to co powinni. Jej samej odechciało się zresztą uciekać. Nie aby nagle zapragnęła towarzystwa Turilliemu, ale pozostanie było mądrzejsze. Tak więc pokuszona smakołykiem, w tym przypadku zachowaniem życia, zsunęła dłoń z klamki i po kilku sekundach, z zaciśniętymi ustami podeszła do stołu. Zanim usiadła jeszcze zdołała się zawahać, podparła się palcami o ramię krzesła. Zaczęło ją to przerastać, ale nie mogła się przecież poddać.
        Usiadła, tym razem czuła się bardziej obca niż poprzednio, a gdy służący podszedł dolać jej wina, ta dłonią zakryła kieliszek. Chyba już dosyć miała na dzisiaj alkoholu, wolała być trzeźwa przez całą noc, zadbać o to by żadnej pijawce nie zechciało się przyssać do jej szyi niż zachlać się w trupa z nadzieją, że rano obudzi się w innej rzeczywistości. Oby lord to zrozumiał, a nie odebrał opacznie.
        - Więc znany jest lordowi Ime'el Laurion – podjęła się na nowo rozmowy Fracine, która sięgnęła w międzyczasie po łyżeczkę aby zaraz spróbować zupy. - A coś poza przymusową literaturą jest lordowi znane?
        Po tym słowach Lou zagryzła wargę i na sekundę przymknęła oczy zaklinając samą siebie w myślach. Przecież postanowiła być miła! Nie, miła to dla niej nieco za dużo. Musiała być... grzeczna. Nie, grzeczna z takim temperamentem, to nie mogło się udać. Musiała zachować się odpowiednio. Na tyle by nie rozjuszyć gospodarza. Już przecież zdołał sapnąć z jej powodu więc chyba nie szła w dobrym kierunku.
        - Na przykład bogate w ekspresję wiersze Per...
        Szlag! Nie wspominaj kobieto o Perlusie Breiten, przecież obsmarował on w jednym dziele Maurię uznając ich za największych wrogów życia (co kłamstwem de facto nie jest?), ale i też wpasował w rolę najgorszej władzy panującej w Środkowej Alaranii i użył Miasta Śmierci jako przykład tego, co istnieć nie powinno.
        - ...Pertra Krejdona? - dokończyła i drugi raz zaklęła, bo twórczości pana Krejdona nie lubiła. Przerysowany, idealny świat. Bardzo romantyczny przy okazji i opisujący jakąś odległą rzeczywistość, w której czasem miło było zamknąć swoją wyobraźnię. Wątpiła by tak barwny świat zawitał kiedykolwiek w bibliotece Miasta Śmierci.
        - Dobrze, przyznaję się, że nie mam zielonego pojęcia jaka literatura może być wykładana w tutejszym królestwie, ale nasuwa mi się inne pytanie. Oplecione w czystą ciekawość zastanowienie... Czy niebo pokryte gęstymi chmurami chroni wampiry przed słońcem? I czy lord... kiedykolwiek wyjechał poza tereny Maurii? Skoro tyle bajdurzenia jest w treściach wielkich poetów na temat nieumarłych to zastanawia mnie ile wy możecie wiedzieć na temat samego świata. I czy wiedza ta wynika z doświadczenia, czy też może ze źródeł spisanych.
        Francine niekoniecznie wybrnęła z sytuacji, ale z całej puli bezczelnych pytań to było jedno z najgrzeczniejszych, a skoro miała błędne widzenie na temat rasy generała to czuła, że ma prawo wnikać w takie sprawy.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Nikolaus dobrze wiedział jakie robił na innych wrażenie, bardzo mu to odpowiadało i bezczelnie wykorzystywał to nawet wtedy, gdy teoretycznie nie musiał. Czym innym jest wszak budowanie sobie posłuchu wśród podkomendnych, a czym innym taka dyskusja jak teraz. Nie musiał straszyć Francisa, nie musiał pokazywać, że to on tutaj trzyma wszystkie najlepsze karty w ręce… Ale to zrobił. Bo uznał, że w ten sposób go opamięta i przywoła do porządku. I tak, na własnych dzieciach również stosował te metody - ciężko dorastać z takim ojcem…
        Poskutkowało. Nikolaus najpierw skupił na sobie uwagę Francisa, a później wyłożył mu wszystkie swoje racje. Demon nie odetchnął z ulgą, ale widać było, że zaczął się wahać w swojej niechęci - to już coś. Chyba najbardziej przekonujący był argument ze służbą. Spojrzeniu Turilliego nie umknęło to, jak Francis odruchowo sięgnął swojego kołnierzyka. Nie chciało mu się tłumaczyć, że gości się to nie tyczyło, że gdyby demon był kobietą, mógłby nosić dekolt po sam pępek, a Nikolaus by go nie tknął. Skoro jednak to miało go uspokoić to lepiej po prostu to przemilczeć. Być może kiedyś to naprostuje. Teraz najważniejsze, że osiągnął swoje i Francis wrócił do stołu, by skończyć tę kolację jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało, a nie wyszedł jak fochata panna.
        Gdy demon gestem odmówił dolania sobie wina, służący skłonił się, przyjmując jego odmowę bez gadania. Wycofał się. Zaraz jednak wrócił, tym razem z gołymi rękami i samym spojrzeniem zapytał czy może zabrać w takim razie kieliszki na wino. Po uzyskaniu zgody sprawnie zabrał szkło. Francis nie pozostał jednak bez niczego do picia - nalano mu wody oraz zaproponowano barwny wybór kolorowych likierów smakowych, którymi można je było zaprawić. Wiśnia, fiołek, pomarańcza, winogrono - Francis mógł je sobie mieszać jak chciał, gdyż służący zostawił dzbanuszki przy jego nakryciu. Zdarzało się, że i w tym gość był wyręczany, lecz po niemej konsultacji z Nikolausem tym razem służący odpuścił, zostawiając młodzieńcowi trochę więcej swobody.
        Rozmowa wróciła na bezpieczny grunt literatury. Choć czy tak bezpieczny… Francis parę razy musiał ugryźć się w język, a generała to jedynie bawiło.
        - Trochę czytałem poza obowiązkowymi pozycjami - przyznał, subtelnie poprawiając demona. Jemu się wydawało, że ma do czynienia z jakimś od pługa przemocą oderwanym żołdakiem? Oj bardzo źle go ocenił…
        - Nie przepadam jednak za elfią poezją, a wizja pana Krejdona zdaje mi się bardziej odpowiednia dla panien niż dorosłych mężczyzn. Wolę biografie i traktaty, lubię gdy lektura niesie za sobą jakąś naukę… Gdy mam ochotę na bardziej niezobowiązującą rozrywkę, wybieram teatr - wyjaśnił. - I w tej dziedzinie sztuki elfy oraz ich język sprawdzają się zdecydowanie lepiej niż w literaturze, melodyjność ich języka jest stworzona do pisania w nim sztuk… Czy dobrze wnioskuję, że gustujecie w elfich dziełach? - upewnił się, gdyż wszystkie nazwiska, które do tej pory padły, należały do mieszkańców Szepczącego Lasu.
        Nikolaus w spokoju słuchał kolejnych pytań zadawanych przez Francisa. Chłopak nie musiał czynić żadnych zastrzeżeń, wampir i tak już traktował go jak nieobytego. Nie niewychowanego, ale właśnie nieobytego, bo gdy się skupił to umiał się zachować, ale poza tym popełniał wiele gaf. Gdyby Turilli nie był bardziej wyrozumiały, już dawno mógłby mu udzielić nagany. Na razie jednak niech mu będzie, może to kwestia stresu i zmęczenia. Póki co rozkręcał się, znacznie więcej sił angażując w zaspokojenie swojej ciekawości niż w złośliwości… Choć nieświadomie trafił na temat, który pewnie przyniesie mu wiele satysfakcji i będzie mógł przez moment trymufować. Nikolaus nie obawiał się jednak tego, że może stracić w jego oczach, więc bez problemu udzielił odpowiedzi.
        - Tak, te chmury znacznie ułatwiają nam egzystencję - przyznał. - Choć wampiry czystej krwi mogą wytrzymać również w niepogodę na terenie reszty Alaranii… Im czystsza krew tym łatwiej jest znieść tę odrobinę słońca - wyjaśnił. Nie zamierzał precyzować, że jego ród był krwi tak czystej, że być może dałby radę wyjrzeć przez okno w pogodny dzień. Nigdy tego nie sprawdził, więc nie chciał się przechwalać. I tym sposobem dotarli do kolejnej odpowiedzi na następne z zadanych pytań.
        - Nigdy nie opuściłem Maurii - przyznał Nikolaus bez wstydu. - Tak się potoczyły moje losy, że zostałem w mojej ojczyźnie. I nie zamierzam jej opuszczać. Przy tym co robię, taka wiedza jaką posiadam jest wystarczająca… A jeśli jest taka potrzeba, sięgam po poradę osób bardziej światowych niż ja - przyznał bez wstydu, bo to nie była żadna ujma. Dzięki temu podejmował dobre decyzje, które mogły przysłużyć się krajowi. - Więc tak, swoją wiedzę o świecie poza granicami Dolin czerpię z ksiąg i opowieści. Nie oceniam jednak na ich podstawie… Bo każde z nas jest inne. A pochodzenie nie jest dla mnie nawet w połowie tak istotne jak intencje - dokończył, patrząc na Francisa jakby znacząco. Odnosił się do jego rubinowej aury, ale czy chłopak to zrozumie? I będzie wiedział, że jest na cenzurowanym? Turilli powiedział mu już, że jest generałem straży miejskiej. Z tego co kiedyś słyszał, poza Maurią ten tytuł był traktowany lekko z pobłażaniem - zwierzchnik sił porządkowych nie cieszył się takim szacunkiem jak zwierzchnik wojska. A jednak w jego kraju było inaczej i nieskromnie należy zaznaczyć, że to zasługa Nikolausa, który przez lata z uporem kształtował podległe mu oddziały, aby zyskały renomę i stanowiły chlubę tego miasta. Nie było doskonale, bo i pewnie nigdy nie będzie, ale gdyby porównać straż, którą Turilli zastał z tą, którą zostawi, były różne jak dzień i noc.
        - Zważywszy na to, że trafiliście do Maurii, a nie jest to miejsce “po drodze”, że tak to pozwolę sobie nazwać, wnioskuję, że wam dane było zwiedzić kawałek świata? - zagaił, żeby teraz Francis mógł się pochwalić gdzie był i co widział.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Francine delikatnie mrużyła oczy przyglądając się dzbanuszkom, jakby wybór odpowiedniego likieru był teraz jej największym problemem. Najbardziej korcił ten nieznany dla niej zapach, mimo że zwiedziła kawał Alaranii to nie przypominała sobie by miała do czynienia z czymś podobnym, a w lesie, na terenie Równiny Maurat, jak zresztą łatwo się domyśleć, pomarańczy nie była w stanie uświadczyć. Ewentualnością mógłby być czarny rynek, na którego teren się wkradała, ale i tam mieli ciekawsze rzeczy do sprzedania niż słoneczny owoc. Tymczasem z początku pozornie nietrudny temat literatury wstępował na wyższy poziom irytacji, gdy Lou otrzymała pierwszą odpowiedź od lorda.
        Demonica lekko zacisnęła usta, a jej policzki stały się ciut okrąglejsze od nabranego powietrza. Właściwie to miała podobne zdanie na temat sztuki pana Krejdona, a mimo wszystko jakoś ją to uraziło! Może już tak dla zasady, a może dlatego, że teraz zaprezentowała się przed wampirem w sposób, w który absolutnie nie chciała. Jeszcze tego było mało by na jego opinii zaczęło jej zależeć. Przecież ona go nawet nie lubi!... Jednego i drugiego, Krejdona oraz Turilliego! Zamiast jednak siedzieć spokojnie czuła wyłącznie irytację... oraz lekkie zawstydzenie, choć z tym wstydem daleko jej było do okazania. Mściła się na biednej łyżce - nawet jeśli nie wypadało, to i tak stuknęła przedmiotem o porcelanowy talerz.
        - Teatr – bąknęła zachowując się jak rybka świeżo złapana na haczyk. Mauryjski teatr... Jak on musiał wyglądać? Kościotrupy niczym marionetki tańczące na scenie? Łażące zwłoki jako statyści? Tyle pytań! Aż wzdrygnęła się na samą myśl łącząc chłodny obraz dworku z teatrem.
        - Owszem, cenię sobie elfią sztukę. Nie jest taka... pusta i trudno ją oszukać. Wszak elfy z natury są emocjonalne, reszta... niekoniecznie – przyznała. - Co nie oznacza, że są bez skazy. Trochę zarozumiałe, a w swym wielkim bezkresie uczuć czasem nazbyt wyniosłe, ale... czymże byłaby ich sztuka bez tych cech? - mówiła z pełną swobodą nie uznając swoich słów za obraźliwe.
        - Jednak trudno sobie wyobrazić by choć jeden z nich przekroczył granicę Maurii... Chyba, że należał do mrocznych – stwierdziła i zaraz po tym ukuła ją myśl, że właściwie z tymi uszatymi nie miała nigdy do czynienia. Mimo to, skoro Fallon był tak uparty i uznawał, że wie co dla Francine najlepsze, to tym bardziej nie przegadałaby mrocznego elfa. Agh! Chciało się wzdychać do gwieździstego nieba z powodu tego zarozumialstwa!
        Kolejnych informacji Lou słuchała z wielkim zaciekawieniem. Błysk w jej jadowitych oczach nie był w stanie się ukryć, a sama nemorianka nie za bardzo kontrolowała swoje zachowanie, choć chwilę po wysłuchaniu Nikolausa poprawiła się dumnie.
        A więc to tak... jakoś zupełnie inaczej niż piszą w książkach! Jest to jednak bardziej przerażające, bo skoro nie każdego wampira da się zabić słońcem, to czym? Zapewne ani kołek, ani czosnek nie pomoże, jeżeli tak wchodzić w te wszystkie baśniowe szczegóły.
        Zimny dreszcz przeszył ciało Francine. Lord tego nie przyznał, ale mógł być jednym z TYCH wampirów, w co była w stanie uwierzyć patrząc na jego postawę, o ile nie grał tylko takiego twardziela. A raczej, na pewno nie grał.
        Chwilę potem pojawiła się okazja, w której to nemorianka mogła rozłożyć barwny ogon, uderzyć pięścią w stół i zawołać „hah!”, ponieważ nieumarły przyznał się do swoich braków w wiedzy, zerowego doświadczenia podróżnika czy też zdobywania tak samo jak ona informacji wyłącznie z książek, ale tego nie zrobiła. Głównie dlatego, że Lou nie mogła się pochwalić takim parobkiem, który podpowie jej jak to rzeczywiście jest w innym królestwie, ale też nie uważała by świat, który poznała był wart jej uwagi czy też czasu.
        Na koniec zaś Turilli zarzucił tak tajemniczym zdaniem, że niemalże sprowokował Francine do obrócenia się za siebie, jakby mówił o kimś innym, ale szybko zrozumiała, że te słowa zostały skierowane do niej. Spojrzała na mężczyznę uważniej starając się odnaleźć w jego oczach jakiejś podpowiedzi. Francine prędko pojęła, że nieumarły wie na jej temat więcej niż mogła się spodziewać, a to tylko przyczyniło się do tego, że serce demonicy głośniej zabiło. Co takiego miał na myśli?! Czyżby znał którąś z jej tajemnic? Nie, niemożliwe. A jeśli tak? Jeśli on był w jakiś absurdalny sposób powiązany z jej historią a może znał tych potwornych obcych, którzy w dzieciństwie wtargnęli do bogatej posiadłości w Otchłani? Zaschło jej w gardle więc sięgnęła po zgrabną szklaneczkę by upić łyk wody zmieszanej z likierem. Zapach pomarańczy był intensywny, niebiańsko przyjemny i uspokajający. Tego właśnie szukała – ukojenia zamiast popadania w paranoję, choć o niemiłe wspomnienia znowu upominały się jej myśli, gdy lord zadał kolejne pytanie.
        Francine uśmiechnęła się grzecznie, ale krótko, jakby nie chciała nikogo obrazić, ale inaczej się nie dało.
        - Taaaaak – powiedziała przeciągle. - Mauria nie była mi zdecydowanie po drodze.
        Jakby cokolwiek w ogóle było. Środkowa Alarania też nie była jej po drodze.
        Tak jak lord nie miał jak się pochwalić zwiedzaniem świata, tak i Lou nie miała czym się chwalić, mimo że zwiedziła sporą część kontynentu. Trudno było zresztą przypomnieć sobie coś miłego z tych wszystkich wydarzeń. Piękne i ciepłe słońce przysłaniał głód, leśne knieje bandyci, górskie szlaki mróz i wilgoć, a miasta to już w ogóle były siedliskami gnid. Czuła wręcz odrazę, pragnęła objąć ramiona w próbie ochrony przed światem, ale wewnętrzne rozterki przykryła powłoka pewności siebie.
        - Pamiętam jezioro, w którym to blask księżyca łamał się na jego tafli przypominając jaskinię kryształów...
        W tamtej chwili zamarzała w wodzie i trzęsła się ze strachu, a z oczu dziewczynki ciekły łzy. Żyła nadzieją, że tutaj nie odnajdą jej bandyci, którzy i tak zdołali ją chwilę wcześniej zbić chcąc załagodzić posmak porażki nieudanego rabunku, lecz nemoriance udało się uciec i słusznie wybrać dobrą kryjówkę.
        - …oraz strome góry, potężne ściany pokryte mchem, a w ich zakamarkach poukrywane czyste źródełka wody...
        Na to wspomnienie zabolało ją podudzie. Pamiętała jak poślizgnęła się i spadła w głąb skał. Krwawiła, a dzikie zwierzęta były do niej wrogo nastawione. Bardziej wygłodniałe niż skore do pomocy.
        - …czy też Ostatni Bastion, który w przeciwieństwie do innych królestw, rządzi się własnymi prawami.
        Cóż... o tym miejscu można różnie mówić, ale i w nim Francine nie zaznała spokoju, choć żywiła nadzieję na spotkanie demona. Nie udało się. Za to została oszukana, ale to już też zupełnie inna historia.
        - Mógłbym opowiadać godzinami o obrazach malujących się w mej pamięci, ale to trzeba po prostu.... przeżyć. – Lou uśmiechnęła się odsuwając dłonie od stołu, bo akurat w tym momencie dokończyła jeść zupę.
        - Jak na wampirzy dworek przyznaję, że gości pod względem ludzkiego jedzenia umiecie przyjąć.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        O? Czyżby trafił w jakiś czuły punkt Francisa tym komentarzem na temat elfiej poezji? Chłopak jakby się nastroszył. A może to jego męskość cierpiała, bo jego ulubione wiersze zostały nazwane literaturą dla dziewczyn? Jeśli tak to znaczyłoby, że demon ma bardzo niską samoocenę i łatwo wyprowadzić go z równowagi. Co za ojciec pozwolił na to, by jego syn miał taki charakter? No ale tak, nie zawsze dało się naprawić swoją pociechę - Klaus akurat wyjątkowo dobrze o tym wiedział…
        Nikolaus uśmiechnął się, jakby do tej pory cały czas słuchał słów Francine szukając w nich luki albo błędu i właśnie się na takowy natknął - tryumfalne “mam cię”, mogłoby się zdawać, gdyby generał nie należał do osób, które nie odczuwają satysfakcji w przypadku takich drobnostek.
        - Pozwolę sobie sprostować, jest pan w błędzie. Choćby jeden z moich najbliższych współpracowników jest elfem, który nie urodził się w Maurii, a przybył tu z własnej woli. I z pewnością nie jest mrocznym elfem.
        Antoine Fierenzza - bladolicy, jasnowłosy, pozornie delikatnej budowy, cechujący się jednak siłą, talentem magicznym i przede wszystkim sprytem oraz doskonałą pamięcią. Twierdził, że był leśnym elfem, choć przez swój wygląd nie wykluczał, że mógł mieć jakiś lodowych przodków. Albo że matka puściła się z sąsiadem - w rzeczywistości znacznie częściej przedstawiał tę wersję zdarzeń. Tak czy siak był jednak elfem, nieważne jakiej odmiany.
        Temat przeszedł z literatury na podróże. Nikolaus od razu przyznał, że nie ma w tej kwestii doświadczenia, ale nie wnikał czym było to spowodowane. Dał za to okazję Francisowi, aby to on się mógł wykazać. Nie wiedział, że jego gość ma niewielkie doświadczenie, a to które posiadał, nie było ani miłe, ani chwalebne. Nikolaus słuchał jednak z uwagą jego enigmatycznych odpowiedzi. Zresztą podczas całej tej rozmowy nie można było zarzucić mu, że ignoruje swojego gościa - dbał o jego potrzeby zarówno jako pan domu, jak i rozmówca. Nie był nachalny, nie gapił się, czasami jego wzrok błądził gdzieś po pokoju, by dać Francisowi chwilę wytchnienia. Gdy jednak chłopak mówił, miał dla siebie całą uwagę generała. Jedyną wadą tej sytuacji był fakt, że wampir nie był zbyt ekspresyjny - czy słuchał wspomnień o podróżach, czy raportu jednego ze swoich podwładnych, wyraz twarzy miał ten sam.
        - Naturalnie - przyznał rację Francisowi, gdy ten skończył. Nie naciskał, bo ten komentarz uznał za subtelny unik: "mógłbym opowiadać więcej, ale ty tego nie zrozumiesz". Zarzucał mu wąskie horyzonty? Niewykluczone. Miał romantyczną duszę i trochę go poniosło? Też możliwe, choć Nikolausowi trudno było wyobrazić sobie Francisa deklamującego wiersze ukochanej. Przez chwilę próbował, ale nie - wydawało mu się, że ma przed sobą awanturnika, który póki co nie zamierzał ulec podszeptom serca. Rozumiał to, sam taki był i to już setki lat - nigdy nie pozwolił, by jakikolwiek związek stał się jego słabością i pewnie jego równie trudno byłoby sobie wyobrazić, jak maślanym wzrokiem wpatruje się w oblicze jakiejś niewiasty. Cholera, czy w ogóle dało się tak patrzeć mając tylko jedno oko? Ech, głupie myśli.
        Moment - czy Francis właśnie powiedział komplement? Taki bardzo zawoalowany, ale jednak? A to ci nowość. Generał był przekonany, że jego gość prędzej odgryzie sobie język niż pozwoli sobie na bycie miłym choćby w minimalnym stopniu. Tym cenniejsze były jednak jego słowa - może Nikolaus nie zamierzał się nad tym nadmiernie rozczulać, bo on niezwykle rzadko rozczulał się nad czymkolwiek i kimkolwiek, ale zapamiętał to sobie.
        - Miewam śmiertelnych gości - wyjaśnił. - Wbrew pozorom nawet więcej niż tych nieumarłych. Każdego jednak staram się przyjąć najlepiej jak potrafię. Miło mi, że i tym razem trafiłem - oświadczył z lekkim zadowoleniem w głosie, a gdy skończył mówić, służący postawił przed Francisem kolejny talerz, tym razem już z daniem głównym. Kucharz nie miał za wiele czasu na przygotowanie czegoś wykwintnego, ale mimo to stanął na wysokości zadania - może wręcz pracował z werwą, bo w końcu dane było mu się wykazać po tygodniach przygotowywania prostych posiłków dla służby. Dla Francisa jednak się postarał i na talerzu nemorianina znalazły się białe jak śnieg ziemniaki ubijane z masłem i śmietaną, chrupiący jarmuż i pieczeń z sarny w aromatycznym sosie z wina i leśnych owoców. Wszystko zostało przygotowane z najwyższą starannością i nawet największy krytyk kulinarny nie mógłby się przyczepić do zdolności kulinarnych kucharza. Co więcej gdyby na sali był medyk, również doceniłby to danie - było może dość ciężkie, ale zawierało dużo składników, które pomogą osobie rannej w zregenerowaniu się.
        - Na pewno nie skusi się pan na wino? - upewnił się Nikolaus. - Do tego dania wybornie pasowałby malbec. A z tych likierów jagoda - dodał wampir, zostawiając w ten sposób wygodną furtkę dla Francisa, by nie musiał w krępujący sposób odmawiać. Skąd wampir tak dobrze znał smaki? Nigdy nie próbował tych dań. Widział jednak jakie butelki przygotowano do posiłku i choć on sam chętnie pił malbec, było więc ono podawane zawsze, teraz na pewno przygotowano je również dla gościa. Przez lata zresztą nabrał wprawy i nauczył się doboru alkoholu do posiłku czysto teoretycznie, w stopniu, który był mu potrzebny podczas przyjmowania gości.
        - Mogę wiedzieć gdzie pan teraz zmierza? - zagaił po jakimś czasie Nikolaus. - Jaki jest pana następny przystanek? Oczywiście w mojej posiadłości jest pan gościem jak długo tylko pan zechce, ale jestem ciekaw dokąd zmierzacie… Skoro sam tkwię w tym kraju. A jutro, o ile oczywiście nie woli pan odpocząć, proponuję przejażdżkę po okolicy. Oczywiście użyczę panu konia, by pański wierzchowiec mógł dojść do siebie, nie chcę katować niewinnego zwierzęcia.
Awatar użytkownika
Francine
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje: Arystokrata , Wojownik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Francine »

        Przybyć z własnej woli do Maurii? Francine uznała wspomnianego elfa za jakiegoś szaleńca albo maga... chociaż w mniemaniu demonicy te dwa słowa były dla siebie synonimami. Skrzywiła się lekko, bo jeżeli ktoś nie urodził się w warunkach mauryjskich i nie doznał szoku kulturowego przybywając do Miasta Śmierci to oznaczało, że duszę musiał mieć równie nieczystą co nieumarli. Wszak kto normalny chciałby oglądać łażące trupy? Ciekawe jak tutaj zarabiało się na ubijaniu potworów... Lou widziała dwa wyjścia z sytuacji. Albo każdą bestię dało się „przekabacić” na swoją stronę, albo trzeba było sprzątać po niezrównoważonych miłośnikach nekromancji. To dawała pewną nadzieję na przeżycie, gdy będzie musiała pożegnać się z wampirzym dworem.
        Nemorianka nie była pewna czy lord słucha jej wypowiedzi na temat podróży, ale pierwszy raz w życiu by się za to nie obraziła. Chciała jak najszybciej zejść z tematu, a odpowiedź Nikolausa ani nie potwierdziła jej podejrzeń, ani im nie zaprzeczyła. Ważne, że miała to za sobą, a on nie wnikał, bo i po co? Miał doradców i książki od poznawania zewnętrznego świata, a nie smarkacza przy stole. Choć z szacunkiem do niego... znaczy do niej, Francine, jak najbardziej winien się cały czas odnosić! I zdanie o niej też powinien zmienić!
        - O... to zaskakujące – przyznała, choć przy dłuższym namyśle było to nawet logicznie. To ludzie byli rozsiani po całej Alaranii, bardziej niż króliki w okresie godowym, stąd też lord mógł przyjąć więcej śmiertelników niż nieumarłych... o ile taki do skrajności uproszczony podział zastosować.
        - Ale w takim razie nie śmiem nie skorzystać z tego doświadczenia – zagaiła zaczepnie i z lekkim uśmiechem, a malujące się na twarzy wampira zadowolenie sprawiło, że w pomieszczeniu uniosła się doprawdy przyjemna atmosfera.
Jednak takiego dania Francine się nie spodziewała. Nawet jeżeli jako nemorianka żywiła się energią magiczną, a nie ludzkim jedzeniem, by odzyskać pełnie sił, to samo doświadczenie spróbowania posiłku od razu przyprawiało ją o zastrzyk energii. Zatkało ją trochę. Nawet trochę bardzo! Chwilę potem poczuła się jakoś tak dziwnie nieswojo, jakby nie zasługiwała na takie dogodności. Było w niej wręcz zakorzeniony fakt, że życzliwość nie istnieje, a zawsze jest w coś w zamian, stąd też Lou ponownie nabrała dystansu nie będąc przekonana co do intencji lorda. To po prostu było zbyt piękne by było prawdziwe. Mogła wszak liczyć na to, że nieumarły chce się pokazać od dobrej strony, pochwalić świetną służbą, ale to było... za proste.
        Jeszcze to wino! Do tego tematu miała doprawdy wyjątkową słabość. Nie jakieś szczyny z karczmy, ale pełne smaków i emocji wino. Czerwone z fioletowymi refleksami, w tym pomieszczeniu mogło wydawać się niemalże czarne, o mocnym, owocowym smaku. Czy malbec w Maurii był bardziej cierpki? Takie wolała Francine.
        Hola, hola! Ta cała historii brzmi bajecznie!
        - Niee... podtrzymam się swej decyzji – odpowiedziała, dosyć ostrożnie, choć żal ściskał jej serce. Było jej niezwykle trudno odmówić, ale cholera, przed nią siedział wampir, a ona nadal mu nie wierzyła jak to jest z tą krwią. A w dodatku prawdopodobnie ten gość nie ginie od słońca. Rozsądek tym razem wygrał... jeśli brać pod uwagę wyobrażenie na temat wampirów z książek. I w razie jakiś niedociągnięć, o których lord nie wspomniał. Cóż, zapewne jutro wyląduje gdzieś pośród śmierdzących i całkiem żywych trupów próbując zapić ich zapach szczynami z oberży o niepochlebnej opinii, ale za to z tanim noclegiem.
        Zdecydowała się jednak dodać wspomnianego likieru, jakby chciała tym samym mniej urazić gospodarza odmową, ale też nazbyt nie planowała zgadzać się z nim w kwestii łączenia smaków. W niczym nie chciała mu za bardzo przyznać racji, wyniosły krwiożerca.
        Tak naprawdę Lou nie mogła być obiektywna w ocenianiu posiłku. Miała wrażenie, że cokolwiek przed nią nie postawią to będzie wyglądało dobrze, póki nie odnajdzie tam czyjegoś oka, ale ku zaskoczeniu gościa dworu, mięso było dokładnie takie, jakie lubiła. Spieczone równomiernie z każdej strony i z chrupiącą skórką. Szlag by to, ten kucharz sprawił, że ubite ziemniaki wyglądały luksusowo. Śmieszne, ale naprawdę nie każdy potrafił nawet porządnie ubić pyrki! Jej milczenie było chyba wystarczającym komplementem dla kucharza, jak i gospodarza. Francine nie marnowała czasu na durne pogaduchy, a delektowała się posiłkiem. Z drugiej strony, jak już dało się zauważyć, nie należała do grona wylewnych w komplementy i swój brak wylewności postanowiła utrzymać w dogodnych granicach. Jedna względna pochwała wystarczyła na ten wieczór.
        Ale ponownie pytanie lorda tylko przywoływało ból w żołądku, niechęć oraz zmęczenie. To były oczywiste pytania, chciał się czegoś na temat swojego gościa dowiedzieć... choć już zdołał zdradzić, że wie i tak za dużo, ale kwestie których był ciekaw, były na ten moment dla Francine za trudne. Nie miała ochoty zastanawiać się nad takimi rzeczami, w tej chwili wolała trwać w myśli, że jakimś cudem wyszła żywa z upiornych bagien a teraz wcina sarninę. Słysząc jednak propozycję lorda zakrztusiła się kartoflem, więc szybko sięgnęła po szklankę by ukoić podrażnione gardło.
        - Po Maurii? - spytała z załzawionymi oczami.
        „To tu jest co podziwiać?” , dokończyła w myślach, jednak gdy złapała wdech przypomniała sobie, że tego typu propozycje to w dużej mierze grzeczność. Gościnność zgodna z etykietą. Totalnie nie pojmowała tego świata. Wampir, krew w kielichu, dobra wyżerka, ciepłe łóżko i spacer po okolicy. Czuła się jak oderwana od rzeczywistości, a to tylko mentalnie ją dobiło. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, jakie życie kiedyś utraciła, a dziś nie potrafi odnaleźć się w luksusie. Dopadło ją przelotne i paskudne stwierdzenie, że może nie nadaje się na arystokratkę przez to jak przeżyła swoje ponad dwadzieścia lat. Posiadała tylko namiastkę wiedzy, większość wyczytana oczywiście z książek, na temat życia bogaczy. To było jej jedyne źródło tak obszernej wiedzy...
        - Ach, tak... - dodała po chwili, jeszcze raz zwilżając gardło wodą z likierem. - Skoro już tu trafiłem to zapewne zawitam w centrum Maurii kilka dni i cóż... ruszę dalej – wyznała zaskakująco lekko.
        - Jeżeli macie tu teatr to już nie powinna mnie dziwić biblioteka. To od niej zależy ile czasu spędzę w mieście – zażartowała. - Spojrzę na Miasto Śmierci z perspektywy... samego Miasta Śmierci. Tutejsza literatura zapewne będzie odbiegała od tego z czym dotychczas miałem do czynienia. A co do przejażdżki to jest mi... - nemorianka zapauzowała wyraźnie chcą uniknąć zbyt mocnych (jak dla niej!) słów. - To bardzo... - ponownie zamilkła szukając w głowie odpowiedniego zwrotu. - Chętnie...
        Nic nie pasowało!
        - Przejażdżka dobrze mi zrobi.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość