Valladon[Sklep z bronią] Do wesela się zagoi.

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

[Sklep z bronią] Do wesela się zagoi.

Post autor: Rakel »

        Nie spodziewała się, że weźmie ją na ręce. Ale cały czas był taki jak zawsze. Miły i delikatny. Sama już nie wiedziała, co o tym myśleć, ale teraz przed objęciem nie uciekała, sama splatając dłonie na jego szyi. Chciała powiedzieć, że jeszcze bagaże, ale zachłysnęła się ciemnością i po chwili była już we własnym pokoju. Jeśli wcześniej była oszołomiona, to teraz czuła się jak pijana.
        Stanęła samodzielnie na nogach, rozglądając się po swoich czterech ścianach. Miała wrażenie, że nie była tu od lat, a jednocześnie jakby wczoraj wyjechała. Przełknęła z trudem ślinę, odwracając się w stronę Luciena i odgarniając włosy za ucho. Teraz niezręczne pożegnanie. Na jak długo?
        Nie odpowiedziała na przeprosiny. Nie wiedziała, co może powiedzieć. „Nie masz za co” jakoś nie wchodziło w grę. Pochyliła lekko głowę, gdy odgarniał pukiel włosów za drugie ucho, odsłaniając jej twarz. Podniosła wzrok tylko na chwilę, gdy całował ją w dłoń, jak zawsze, ale później znowu wbiła spojrzenie w deski. Praktyczne informacje przyjmowała krótkimi, zgodnymi skinieniami, wciąż się nie odzywając. Nie mogła na niego spojrzeć. Bała się, że jeśli to zrobi, to znowu się głupio rozpłacze, chociaż teraz już sama nie wiedziała czemu. Miała wrażenie, że przerwała się w niej jakaś tama i wystarczy najgłupszy bodziec, a łzy znów popłyną po twarzy. Chłonęła więc łagodny głos, skinieniem przyjmując wszystko do wiadomości. Właściwie dopiero teraz dowiedziała się, jak dokładnie powinno wyglądać takie wezwanie. Nie wiedziała, czy to dobrze.
        W końcu nie wytrzymała. Podniosła głowę, ale już go nie było. Delikatne łuki brwi załamały się, gdy rozpaczliwie przebijała wzrokiem pustkę. Teraz żałowała, że się nie odezwała, ani na niego nie spojrzała. Została jej tylko obrączka, którą teraz okręcała na palcu.
        Dopiero po chwili dotarło do niej ciche skomlenie i drapanie pod drzwiami. Sierżant usiłował chyba przedrzeć się przez szparę, a był tak zawzięty, że jeszcze mogłoby mu się udać, chociaż prędzej po prostu przełamałby drzwi w pół. Nim jednak zdążyła zrobić krok w tę stronę, pojawił się Palugh i nagle wszystko zaczęło się dziać na raz. Pijany domownik Luciena kręcący się po jej pokoju z rzeczami, Sierżant zaczął dziko ujadać w korytarzu, a ona już sama nie wiedziała, co ma robić. Po chwili koci demon zniknął, a w tym samym momencie drzwi rozwarły się na oścież.
        W progu stał Dorian w samych płóciennych spodniach do spania. W prawej ręce miał napiętą kuszę, w lewej trzymał za obrożę stojącego już wściekle na tylnych łapach brytana.
        - Rakel!?
        - Cześć, Dorian – powiedziała cicho, próbując się uśmiechnąć.
        Brunet opuścił szybko kuszę i puścił też psa, a ten momentalnie runął na dziewczynę, tym razem naprawdę zwalając ją z nóg.
        - Na Prasmoka, Sierżant! – syknął Dorian, a pies o dziwo cofnął się momentalnie i przysiadł na zadzie, spoglądając na niego wyczekująco, ale przebierając przednimi łapami. Skomlał cicho, patrząc to na pana, to na dziewczynę, aż ta w końcu podeszła do niego w kuckach i objęła psa za szyję.
        - Słucha cię – powiedziała zaskoczona, spoglądając na brata, podczas gdy ich znajda próbowała wsadzić jej język w oko.
        - Co ty tu robisz do jasnej cholery?
        - Co się dzieje na los, w środku nocy… - rozległ się trzeci głos w głębi korytarza.
        Rakel uśmiechnęła się nieco czulej, widząc rozczochranego Randa, który człapał w ich stronę. Tak jak Dorian budził się momentalnie w pozycji bojowej, to nad głową młodszego mogłaby wystrzelić armata, a ten tylko mruknąłby marudnie, obracając się na drugi bok.
        - Cześć, Rand.
        - Cześć, Rakel – mruknął spokojnie, ziewając i czochrając, i tak już zmierzwioną do granic możliwości, czuprynę. Dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem, obserwując jak fakty docierają powoli do jej brata, który nagle zaskoczył, zatrzymując się w miejscu.
        - Rakel! Co ty tu robisz?!
        - Właśnie próbuję się tego dowiedzieć. Sierżant, na miejsce – warknął Dorian, a Rakel skuliła się razem z psem. Ten jednak ruszył posłusznie poza jej pokój, a dziewczyna wstała, splatając nerwowo dłonie przed sobą. Dorian wbijał w nią surowy wzrok, a jej nagle przypomniały się okoliczności, w których opuszczała miasto.
        - Morganowi nic nie jest? – zapytała cicho, ale gdy brat się odezwał, to nie do niej, chociaż nie spuszczał jej z oczu, jakby miała znowu zniknąć.
        - Rand, idź zrobić herbatę – mruknął, a gdy nie usłyszał odpowiedzi spojrzał rozdrażniony w bok. Młodszy brunet zasnął na stojąco z głową wspartą o framugę drzwi. – Rand!
        - Nie śpię, pułkowniku… – chrapnął wołany, podnosząc głowę i z trudem podnosząc powieki. Dorian prychnął cicho.
        - Idź zrobić herbatę.
        - Ta… – Rand poczłapał w stronę kuchni, a Dorian wciąż się nie ruszał.
        - Może odstawisz tę kuszę, jeśli nie chcesz jej użyć? – zasugerowała Rakel, nieco pewniejszym siebie głosem. Jej brat jeszcze chwilę stał w progu, a później mruknął coś, ale odstawił broń na ziemię, opierając ją o framugę. Podszedł do siostry i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.
        - Napędziłaś nam stracha, młoda.
        - Przepraszam – wymamrotała gdzieś w jego ramię, więc puścił ją, odsuwając się o krok. Zmarszczył brwi, rozglądając się po pokoju, a Rakel jakby wyczuła jego intencje. Uniosła dłoń, w której pojawił się słaby ognik i chwiejnym lotem powędrował w stronę świecy, przysiadając z ulgą na knocie. Pokój zatańczył w migotliwych cieniach, nim płomień się ustabilizował, rzucając ciepły blask na cztery ściany.
        - Masz już to pod kontrolą – bardziej stwierdził niż zapytał Dorian, ale Rakel pokręciła głową.
        - Jestem zmęczona. Cud, że trafiłam.
        - Siadaj. Siadaj i opowiadaj – powiedział z westchnieniem, a dziewczyna uśmiechnęła się boleśnie. Ojciec tak do nich mówił. Znów zaczęła płakać.

        W środku nocy jej okno było jedynym na ulicy, w którym paliło się światło. Świeca wypaliła się do połowy, podczas gdy Rakel opowiadała braciom wszystko, co jej się przytrafiło.
        Siedziała z podkurczonymi nogami na łóżku, na kolanach opierając kubek z herbatą, która stygła nietknięta, w miarę rozwijania się opowieści. Sierżant dostał już pozwolenie na powrót do pokoju i zajął miejsce na jej łóżku, wpychając łeb pod jej łokcie. Rand, gdy już się dobudził, zabrał krzesło spod jej biurka i w nawyku obrócił je przodem do siebie, przysiadając na nim okrakiem i splatając ramiona na oparciu. Dorian zniknął tylko na chwilę, by wciągnąć koszulę, a później stał nieruchomo pod ścianą, ze splecionymi na piersi ramionami. Nie przerwał jej ani razu, w przeciwieństwie do Randa, który coraz bardziej dobudzony, coraz bardziej się denerwował, przerywając siostrze w bardziej drażliwych momentach i zrywając się z krzesła krążył po pokoju wygrażając Lucienowi. Zawsze jednak Dorian go uciszał, Rand siadał z powrotem, chociaż najeżony, i Rakel opowiadała dalej.
        Od samego początku, od wyjazdu z Valladonu, przez podróż, zjawę, spotkanie Remy’ego, wizytę w Otchłani, burzliwy wyjazd, dalszą drogę do Fargoth, targi, rajd, walkę z Gadrielem, rozmowę z Lucienem… Nie omijała nic poza swoimi własnymi odczuciami, przedstawiając wszystko niemal tak, jakby przytrafiło się to innej osobie. Mimo to emocji nie brakowało. Dorian jak zawsze milczał, raz na jakiś czas tylko uspokajając Randa, ale gdy Rakel doszła w swojej opowieści do treningu z Gadrielem, widziała, że jest zły. Starała się wyjaśnić to w taki sposób, żeby ich nie denerwować, ale nie szło jej najlepiej, co okazało się, gdy Rand znowu zerwał się z krzesła.
        - Pierdolone demony! Co ci, Rakel, odbiło!?
        - Rand…
        - Co „Rand”?! – warknął na Doriana, ignorując jego ostrzegawcze spojrzenie. - Nie obchodzi cię, że siostra się po Łusce wałęsa z nemoriańskimi mordercami?! Trening na miecze z demonem, no kurwa!
        Rakel podskoczyła, zrywając się z łóżka, gdy brat walnął pięścią w drzwi jej pokoju, robiąc w nich dziurę.
        - Szlag. Wybacz… - mruknął, gdy dziewczyna podbiegła oglądać jego dłoń. Spokorniał tylko na moment, bo za chwilę rozległo się walenie w drzwi, Sierżant zaczął ujadać i Rand wyszarpnął rękę, zbiegając wściekle ze schodów. – Kogo kurwa niesie po nocy!?
        - Meve – powiedziała cicho Rakel, a Dorian spojrzał na nią uważnie. – Lucien nauczył mnie ją wyczuwać – dodała, ale wciąż nie doczekała się komentarza. Za chwilę jej słowa się potwierdziły, gdy u szczytu schodów pojawił się najpierw owijający bandażem dłoń Rand, a później wspierająca się na lasce Wiedząca.
        - Meve – przywitała się Rakel, na którą od razu padło przenikliwe spojrzenie staruszki. Nagle poczuła jak obrączka rozgrzewa się gwałtownie, a postać kobiety zadrżała jej w oczach. Zamrugała szybko, spoglądając na krzywiącą się wieszczkę, i pocierając dłoń o spodnie, co na szczęście umknęło jej uwadze. Nie była zbyt zadowolona.
        - I co babciu, coś jeszcze powinna nam powiedzieć? Jeszcze jakieś demony się kryją w tej kręconej czuprynce? – prychnął Rand, milknąc zaraz, żeby zębami pomóc sobie przy bandażu.
        - Nie wiem – zacmokała Meve z jakąś urazą w głosie. – Ukrył mi ją… - zamruczała, przyglądając się uważnie dziewczynie. Dopiero wtedy jej wzrok padł na obrączkę i wieszczka uśmiechnęła się krzywo. Rakel schowała ręce do kieszeni.
        - Czego chcesz? – wychrypiał Dorian z rogu pokoju, szybko przyciągając do siebie przesłonione bielmem spojrzenie.
        - Uroczy, jak zawsze. Przyniosłam wam zioła, bo dziewczyna inaczej nie zaśnie. Usypiające, nie uspokajające, więc niech wypije dopiero, jak skończycie, bo padnie zanim powie „dobranoc” – instruowała Meve, podając skórzany woreczek Randowi. – Żegnam ozięble – zamruczała, już odwrócona tyłem, ale świadoma drwiącego salutu, którym żegnał ją Dorian.
        Rakel wróciła na łóżko, na nowo zamieniając się w owinięty kocem kokon. Rand poszedł do kuchni parzyć zioła, a Dorian ruszył się w końcu i przysiadł koło siostry na łóżku.
        - Dorian?
        - Hm?
        - Powiedz mi… dobrze zrobiłam? – zapytała cicho, spoglądając na starszego brata, jak zawsze szukając w nim mądrości. Nie wiedziała, co prawda, jaką miał o demonie opinię przed jej wyjazdem, ale teraz na pewno się nie poprawiła. Mężczyzna jednak milczał długo, zapatrzony w ścianę. W końcu uniósł brwi i wyprostował się, wzdychając ciężko. To zawsze oznaczało koniec rozmowy i dziewczynie opadły nieco ramiona, ale po chwili zaskoczona poczuła całusa na czole.
        - Jesteś bardzo mądrą dziewczyną, siostrzyczko – powiedział powoli brunet, spoglądając w tak samo barwne oczy, jak jego własne. I takie jak Randa i ich matki. – Nie będę decydował za ciebie, bo jesteś dorosła, ale cokolwiek postanowisz, będę cię wspierał. No co? – zaśmiał się nagle, widząc nawet nie zaskoczone, ale absolutnie zszokowane spojrzenie Rakel. Zaraz potem zmrużyła żartobliwie oczy.
        - Nie brzmisz jak Dorian. Podmienili cię? – zapytała, udając że zerka na niego gniewnie.
        - Jak dostaniesz szlaban na wszystko poza oddychaniem to będę bardziej siebie przypominał?
        - Uhm.
        - A więc postanowione. Do łóżka. Sierżant, na miejsce.
        Dorian wstał, zerkając z aprobatą na realizujące się polecenia. Rand wrócił z ziołami i podał je siostrze.
        - Śpij młoda, jutro będzie lepiej – rzucił i poczochrał ją po głowie, po czym zniknął. Dorian stał wciąż w progu, spoglądając z niezadowoleniem na dziurę w drzwiach. Nie była to wyrwa na wylot, ale na los, nie mają co robić, tylko będą zaraz drzwi wymieniać.
        - Dorian?
        - Hm?
        - Nie mów nikomu, że jestem, w porządku?
        - Nie chcesz, żeby Nina przyszła?
        - Nie.
        - W porządku.
        - I Dorian?
        - Hmm?
        - Co z Morganem?
        - Jutro porozmawiamy. Pij to zielsko i spać – mruknął i odczekał, aż dziewczyna posłusznie opróżni kubek. Później mruknął z zadowoleniem i palcami zgasił świecę.
***
        Obudziły ją odgłosy kłótni. A właściwie monologu, ale nie mogła się skupić. Otwarcie powiek wydawało się zadaniem ponad jej siły, a gdy w końcu jej się udało, zamknęła je znowu z cichym jękiem. Było już dobrze po południu, ale zachodzące słońce raziło ją okrutnie. Ile ona spała?! Z trudem podniosła się na rękach i w końcu skupiła bardziej na głosach na korytarzu. A właściwie jednym głosie, bo o ile Rand się wydzierał niemiłosiernie, Dorian jak zawsze chrypiał niskim głosem, co zawsze utrudniało podsłuchanie go. Rakel przetarła twarz, wstając z trudem i przystawiając ucho do drzwi. Starszy brat wciąż mamrotał niewyraźnie, ale usłyszenie młodszego nie stanowiło problemu. Wystarczyło też, by zrozumieć całość.
        - Czyli co? Mamy siedzieć na tyłkach i czekać, czy za chwilę demony nie zwalą nam się na głowę? Nie, Dorian, po prostu się o nią martwię. Nic tylko leży i kręci tą obrączką na palcu… On się teleportuje do jasnej cholery! Nawet jakbyśmy zamknęli ją w pokoju to… No wiem, ale mnie to wkurwia! Co? Ty sobie chyba żartujesz teraz ze mnie. Po czyjej ty kurwa jesteś stronie?! Nie uciszaj mnie...!
        Rakel słuchała, niemal wstrzymując oddech, więc nie zorientowała się, że Sierżant drapie pod jej drzwiami z drugiej strony, dopóki te nie otworzyły się nagle, a ona prawie nie upadła, w ostatniej chwili łapiąc się framugi.
        - O co się kłócicie? – zapytała od razu.
        - Nie kłócimy, rozmawiamy – sprostował Dorian. – Dzień dobry.
        - No cześć – mruknęła, pocierając oczy.
        - Jak się czujesz?
        - Jestem zmęczona.
        - To idź się jeszcze połóż, przyniosę ci coś do jedzenia.
        - O co się kłóciliście?
        - No, powiedz jej Dorian – odezwał się Rand, ściągając na siebie ostrzegawcze spojrzenie starszego brata i ciekawski wzrok siostry, który zaraz przeskoczył do najstarszego Evansa.
        - Co masz mi powiedzieć?
        - Że nasz brat to idiota, ale przecież to wiesz – odpowiedział spokojnie, ignorując prychanie za plecami.
        - Zabawne…
        - Poważnie pytam – naciskała Rakel, ale tak naprawdę za wiele siły nie miała, więc wystarczyło ją obrócić i popchnąć w głąb pokoju, a sama pomaszerowała do łóżka i runęła, tak jak stała. Drzwi się zamknęły.
***
        - Hej, młoda. Pobudka.
        Nie spała, ale nie chciała otwierać oczu. Randa jednak trudno zwieść, a jak się próbuje, to można dostać pstryczka w nos, więc niechętnie uchyliła powieki.
        - Nic nie zjadłaś wczoraj. A zobacz co mam. – Uśmiechnął się chłopak i podniósł w zasięg jej wzroku idealną piramidkę ze słodkich bułeczek.
        - Nie jestem głodna – mruknęła, przykrywając kołdrą głowę, ale pościel zaraz zjechała w dół. Rand się już nie uśmiechał.
        - Wcinaj, młoda.
        - Nie chcę.
        - Dorian mówi, że możesz sama o sobie decydować, a ty decydujesz nie jeść. Dobraliście się świetnie. Jedz, bo ci tą bułkę wepchnę do buzi – zagroził, a Rakel wychowała się z nim tyle lat, że nie wątpiła w realizację groźby. Posłusznie wzięła bułkę i z trudem przeżuła ją pod okiem brata. Dopiero wtedy wyszedł z jej pokoju, a ona z westchnieniem opadła na poduszki.
***
        - Dobra, Rakel, koniec tego dobrego.
        Dorian wszedł do jej pokoju z samego rana, wywołując mamrotanie w proteście i próby ukrycia się pod kołdrą. Ta jednak wyleciała w powietrze, ściągnięta silną dłonią i wyrzucona w kąt.
        - Co ty robisz… - Rakel objęła się ramionami, wtulając głowę w poduszkę.
        - Miałaś dwa dni ochronne, czas minął. Wstawaj. – Brunet podszedł do okna i otworzył je na oścież. Zimne powietrze wdarło się do pokoju, bezlitośnie odnajdując odsłonięte ramiona i nogi dziewczyny.
        - Dorian, zimno! – zaprotestowała.
        - To wstawaj i się ubierz. Ale najpierw do wanny. Umyj się i upierz te ciuchy, bo zaraz ci wyjdą same z torby. Zmień pościel i ogarnij tu, bo masz syf. Później przyjdź jeść, zostawiliśmy ci śniadanie w szafce. My z Randem wychodzimy.
        - A sklep? – zapytała wreszcie przytomnie dziewczyna, niemal z siebie dumna, dopóki Dorian nie spojrzał na nią z mieszaniną troski i pobłażania.
        - Jest Sandria, Rakel – powiedział spokojnie, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Rakel wpatrywała się w nie przez chwilę ze złością, ale zaraz złagodniała i zadrżała znowu, teraz kierując karcące spojrzenie w stronę okna. Musiała wstać tak czy siak, bo inaczej zamarznie na kość.
        Początkowo poruszała się powoli, niechętnie wykonując polecone zadania. Faktycznie, włosy domagały się prania tak samo, jak ubrania, a gdy już się rozkręciła, wpadła na nowo w znajomą rutynę. Po paru godzinach nie tylko jej pokój lśnił czystością, ale całe mieszkanie, ze sklepem włącznie. Gdy Rand i Dorian wrócili wieczorem, zastali siostrę szorującą na kolanach podłogę, ze zmiętolonymi w piździ-miździ włosami na czubku głowy.
        - Hej! – przywitała ich z uśmiechem, lekko zdyszana. Odpowiedziały jej dwa uśmiechy, ale za chwilę już klęła, gdy jeden i drugi poczochrał jej włosy jak przechodził.
        - Uwaga, bo ślisko w kuchni!
***
        - Puk, puk?
        Podniosła głowę, spoglądając na stojącego w drzwiach Doriana. Włożyła zakładkę do książki i odłożyła ją na bok, z uśmiechem poklepując miejsce koło siebie. Evans wszedł długim krokiem i z ostentacyjnym westchnieniem runął na łóżko, aż zatrzeszczało.
        - No weź, bo rozwalisz! – skarciła go, waląc w ramię.
        - Co czytasz?
        - Książkę.
        - Ha, ha.
        - Uczeń przerósł mistrza - odparła dumnie dziewczyna.
        - Ewidentnie – mruknął, więc w końcu sięgnęła po książkę i pokazała mu okładkę. Zauważyła, że utrzymał pogodny wyraz twarzy, ale spojrzenie mu zbystrzało.
        - „Teoria magii” – przeczytał na głos i uniósł lekko brwi. – Edukujesz się?
        - Staram się. Za wiele mi to nie pomaga przy samym ogniu, ale ogólnie trochę tak. Wiesz, tu jest o aurach. Wiem jaką masz – powiedziała z zadowoleniem, ale brat nie wykazał entuzjazmu więc wywróciła teatralnie oczami. – A co chciałeś?
        - Nie chcesz spotkać się z Niną? – zapytał, a Rakel spojrzała na niego zaskoczona.
        - A czemu? Coś się stało?
        - Musi się coś stać, żebyś się zobaczyła z przyjaciółką?
        - Dobra, teraz to mnie wystraszyłeś – powiedziała poważnie, prostując się i spoglądając z góry na wciąż rozwalonego w półleżącej pozycji brata. Ten gapił się w ścianę, ale w końcu chyba uznał, że ten ciężki wzrok z niego nie zlezie, dopóki nie odpowie, więc zadarł spojrzenie na siostrę. Nawet podniósł się nieco, opierając na łokciu.
        - Rakel, gdy cię nie było… oświadczyłem się Ninie – powiedział spokojnie, spoglądając na jej reakcję. Nie było żadnej. – Rakel? Słyszałaś, co powiedziałem?
        - Tak…
        - No i?
        Dziewczyna spoglądała chwilę na brata, po czym uśmiechnęła się i pochyliła, ściskając go mocno za szyję.
        - Po cholerę pytałem…. – sapnął, podnosząc się z uczepioną siebie brunetką.
        - Cieszę się – powiedziała, puszczając go w końcu.
        - Na pewno?
        - Na pewno. Ale później z nią pogadam, dobrze? Nie chcę jeszcze wychodzić z domu.
        - Jasne. No dobra. To nie przeszkadzam ci, czytaj.
        Dorian wstał, kierując się do drzwi. Zerknął jeszcze na siostrę przez ramię, ale ta tylko kręciła tą obrączką na palcu. Za cholerę jej nie wierzył. Nawet nie zapytała o datę. Ale co miał zrobić? Zamknął cicho za sobą drzwi.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Droga do Remy'ego zrobiła się znacznie dłuższa niż planował. Wpierw uznał, że uszaty chociaż pochodził z leśnego rodu, zupełnie nie wyglądał na rannego ptaszka. Opuszczając stajnie wpierw zastanawiał się chwilę, a później kroki zawiodły demona do kawiarni. Ogródek lokalu był niemal pusty, podobnie wnętrze. Targi zbrojeniowe nie przyciągały wielu kawoszy. Prędzej klientelę stanowili starzy bywalcy, podczas gdy przybyli raczej szukali barów, żeby się obudzić stosując sprawdzoną zasadę - klin klinem.
        Lucien usiadł w rogu, pomiędzy ścianą a oknami, skąd miał dobry wgląd na całość pomieszczenia i uliczkę miasta. Może liczył na samotność, ale szybko wypatrzyła go Elizabeth, która o tej porze już normalnie pracowała. Jej przyjaciółka, Cornelia, wciąż spała. Aż dziwne, że kawiarnia była otwarta o tak wczesnej porze, ale znaczenie mogły mieć przyzwyczajenia miłośników czarnego napoju, którzy nie zaczynali dnia bez filiżanki swojego nałogu, a cieszyć się nim chcieli gdy panowała cisza i spokój, jednocześnie nie spiesząc się do własnych obowiązków.
        - Sam? - zanuciła kobieta spoglądając na bruneta, który wcześniej nie wyglądał na zbyt zaangażowanego w interakcję i raczej żyjącego w swoim świecie, albo może lepiej - niedostępnego. Dzisiaj jednak był skrajnie nieobecny. Nikt nie mówił, a baristka jak barman, znała się na ludziach, więcej, miała przewagę pracować z tymi trzeźwymi…
Demon skinął głową, spoglądając spod rzęs.
        - Towarzysze cię porzucili, biedaku, czy po prostu jako jedyny nie sypiasz o tej godzinie? - zamiast zwyczajnie zebrać zamówienie mówiła przyjemnym tonem badając grunt, a może starając się rozchmurzyć mężczyznę, bo chociaż po twarzy wiele nie dało się dostrzec, wyglądał raczej smutno. Lucien oszczędnie pokręcił głową. Czy naprawdę od samego rana musiano mu fundować przesłuchanie...
        - Dziewczyna was zostawiła i drużyna się rozpadła? - Lucien aż przechylił głowę, wpierw zastanawiając się czy tak można było opisać zaplątaną sytuację, a zaraz później, czy kobieta miała jakiś dar widzenia.
        - Najważniejsze, że nie uciekła z blondaskiem, a jak kocha to wróci. - Demon prychnął cicho w namiastce śmiechu.
        - Mówisz, że mam się pogodzić z rzeczywistością? - zapytał na wpół smętnym, na wpół rozbawionym głosem. Kobieta uśmiechnęła się czarująco, przynajmniej wyrwała go z marazmu, bo taki ponury żniwiarz w kącie straszył by klientów, poza tym serce się kroiło patrząc na to chodzące nieszczęście.
        - Duża czarna? - zapytała spełniwszy swój obowiązek. Lucien przytaknął przymknięciem powiek i jak tylko kobieta się oddaliła, uciekł wzrokiem w stronę ulicy.
        Nemorianin wypił kawę nie spiesząc się, pogrążony we własnych rozważaniach. Dopiero na koniec Elizabeth podeszła ponownie do jego stolika.
        - Potrzeba ci czegoś jeszcze? - zanuciła przyjemnym głosem, wywołując krótkie skinienie głową. Spojrzała bystrzej na bruneta.
        - W zasadzie tak. Masz może kawałek pergaminu i pióro? - Kobieta westchnęła.
        - Coś się znajdzie… - mruknęła. W sumie czego oczekiwała? No na pewno nie pisania listu, ale bywały całkiem beznadziejne przypadki.

        Nad kawą Luciena olśniło. Nie chciał spotkania z Remym, to żadna tajemnica, ale wpadł na pomysł by zostawić dla niego notkę w recepcji. Tak było bezpieczniej dla nich obu. Jak wykoncypował tak uczynił.
        Najpierw jednak poszedł po Onyxa. Opłacił pobyt wierzchowca i z ogierem u boku skierował się do drugiej gospody. Znów najpierw wyprostował sprawy w stajni. Zapłacił za siwkę i zabrał kobyłkę, na moment zostawiając dwójkę przy koniowiązie, mimo protestów Echo. Na koniec zostawił karczmarce krótki złożony liścik z prośbą by koniecznie przekazała go elfowi. Kobieta doskonale wiedziała o kogo chodziło. Towarzyskość Remy'ego miała plusy, a barmanka dodatkowo polubiła elfa przez czas jego pobytu więc solennie obiecała przekazać pisemną wiadomość. Potem Lucien ruszył w drogę. Nic go tutaj nie trzymało. Szybko zjechał z głównego traktu i zniknął w wąskich, mało uczęszczanych ścieżkach. Nie miał nastroju na towarzystwo, jakiekolwiek, nawet przejeżdżających.

        Bennet obudził się w nieciekawym nastroju, ale, że świat zawsze wyglądał gorzej z pustym brzuchem czym prędzej doprowadził się do porządku i zszedł na śniadania. Jajecznica z boczkiem pachniała smakowicie, dając promyczek nadziei, gdyby nie zaserwowany do niej skrawek pergaminu. Z pełnymi ustami od niechcenia rozwinął złożoną notkę, i jajka stanęły mu w gardle.
        “Rakel wróciła bezpiecznie do domu”.
        Co to niby miało znaczyć? Zresztą co go to obchodziło?! Dziewczyna była dorosłą, robiła co chciała. Tak sobie powtarzał, ale jedzenie straciło smak, a przy kolejnej turze słowa swoją moc.
        - Cholera jasna! - Wstał uderzając pięścią w stół i ściągając na siebie spojrzenia pozostałych gości. Machnął przepraszająco ręką i klnąc pod nosem zapłacił za śniadanie. W równie radosnym nastawieniu spakował swoje rzeczy, zapłacił za pobyt i osiodłał konia.
        Nie wiedział nawet czy to prawda, czy zwykłe kłamstwo. Czy dziewczyna faktycznie wróciła do domu. Nie powinno go to obchodzić, ale nawet jeśli nie jego zadaniem było opiekowanie się Rakel, niestety był winien Dorianowi przynajmniej prawdę. Szlag by to. Dokładnie jak jej matka! Same z nią kłopoty! Tylko tym razem to jemu przypadła upierdliwa rola ojca. Zaklął kolejny raz, tym razem już w głos. Wierzchowiec powoli rozgrzewał mięśnie po postoju, więc pogonił zwierzę do galopu. Przyszła okazja odwiedzić Valladon
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        W końcu wyrzucili ją na zewnątrz, a ona nie miała najmniejszej wymówki, by zostać w domu. Lub inaczej, miała ich mnóstwo, ale żadna nie przekonała Randa, który niemal wypchnął ją przez drzwi. Gdzie te sielskie czasy, gdy pozwalali jej być tak dziwną i antyspołeczną, jak chciała?
        Rakel westchnęła i rozejrzała się po ulicy. Ludzie nie zwracali na nią uwagi, omijając jak zwykłą przeszkodę. Co jakiś czas rozlegały się ciche dzwoneczki, gdy klienci wchodzili do sklepów. Każdy miał coś takiego nad drzwiami, wszystkie były podobne, a jednak każdy brzmiał inaczej i Rakel przypomniała sobie, że kiedyś potrafiła po dźwięku rozpoznać, do którego z okolicznych kramów właśnie otwierają się drzwi. Teraz była to dosyć ciężka kakofonia, mieszająca się z nawoływaniami ludzi, stukotem podkutych kopyt o bruk i szczękiem toczących się po nim drewnianych kół od wozów. Valladon żył i miał się świetnie, nie dbając o to, czy pewna zbrojmistrzyni w nim jest, czy też nie.
        Kuźni nie było. W stanie chwilowego remontu, dokonywanego właściwie tylko przez Doriana i Randa, wyglądała jak w połowie rozebrana, wywołując dziwne uczucie żalu w sercu dziewczyny. Dowiedziała się, że po jej wyjeździe, jej starszy brat żył w błogiej nieświadomości przez zaledwie dwa dni. Morgan wciąż siedział, więc kuźnia była pusta, to się zgadzało. Berdaliego jednak chwyciło sumienie (lub obawa) i pojawił się na Żelaznej z niezbyt wesołymi wieściami. O tym co zaszło między Evansem a Brownem nie wiadomo nic, poza tym, że następnego dnia metalurga zwolniono z aresztu, a kolejnego kuźnia była już zamknięta. Rakel szukała jej teraz na Szerokiej, co przywoływało nieciekawe wspomnienia, a widząc dokładną lokalizację kowala, prychnęła cicho, uznając to za czystą kpinę od losu. Było to bowiem dokładnie w miejscu dawnego warsztatu stolarskiego pewnego cieśli.
        Morgana zobaczyła od razu, ale nie poznała go wcale. Stanęła, spoglądając na mężczyznę, aż ten nie przerwał pracy i nie dostrzegł jej w wejściu. Młot zawisł w połowie ruchu, a po chwili podążył powoli w dół, gdy kowal wyprostował się, chyba nieco niedowierzając oczom. Jakkolwiek jednak nie był zaskoczony jej widokiem, to dziewczyna była w większym szoku.
        - Morgan? – zapytała w końcu z głupia franc, po dłuższej chwili zastanawiania się, które pytanie chciała zadać. Gdzie twoje włosy? Gdzie twój brzuch? Czemu jesteś prawie czysty?
        - Rakel… cześć – odezwał się jednak znajomym głosem i dziewczyna podbiegła, skacząc mu na szyję. Złapał ją i uściskał mocno. – Przepraszam – mruknął cicho, odstawiając ją na ziemię i cofnął się o krok. Minę miał tak zbolałą, jakby co najmniej potrącił ją wozem.
        - Co… czemu… gdzie…? – jąkała dziewczyna, pokazując to na niego, to na warsztat, to znowu na przyjaciela.
        Morgan Brown, prawdopodobnie po raz pierwszy w swoim życiu, był ostrzyżony, wliczając w to ciągle gęstą, ale teraz krótką, równo przyciętą brodę. Brzuch mu zmalał co najmniej jakby dziecko urodził, a koszulę i spodnie brudne miał tylko od sadzy i smaru. Jakby tego wszystkiego było mało, po chwili z wejścia do domostwa wyszła kobieta w średnim wieku, całkiem przystojna, chcąc chyba go zawołać, ale zamierając na jej widok. Z tym że dama była uprzejmie zaskoczona, natomiast Rakel stała z nieprzyzwoicie rozdziawionymi w szoku ustami.
        - Morgan, kochanie…
        „Kochanie”?!
        Kowal odwrócił się szybko i uśmiechnął do kobiety, przywołując ją gestem.
        - Nie miałyście się chyba okazji poznać. Dorothy, to jest Rakel. Rakel, poznaj Dorothy, moją narzeczoną.
        Rakel wciąż gapiła się na nich głupio, a po chwili nawet zdała sobie z tego sprawę i zamknęła usta, ale wciąż nie mogła nic z siebie wydusić, aż w końcu rozbawiła nieco kowala, który klepnął ją solidnie w plecy, jakby się zakrztusiła. Dziewczyna zrobiła gwałtowny krok do przodu, łapiąc z trudem równowagę i niemal wpadając na Dorothy.
        - Wybacz. Witaj. Rakel – przedstawiła się znowu, wciąż w ciężkim szoku, wyciągając rękę. Kobieta uśmiechnęła się rozbawiona i uścisnęła jej dłoń.
        - Bardzo miło mi ciebie poznać, Rakel. Powiedziałabym, że wiele o tobie słyszałam, ale raczej wiem już o tobie wszystko – powiedziała przyjaźnie, a Evans próbowała się uśmiechnąć, ale chyba wyglądała już trochę głupkowato, co w końcu dotarło do niej z ogromną siłą.
        - Rany, przepraszam – westchnęła, otrząsając się w końcu. – Jestem w szoku. Witaj Dorothy, naprawdę miło mi ciebie poznać, ja po prostu nie mam pojęcia co się tutaj dzieje.
        - Dorian ci nic nie mówił? – zaśmiał się Morgan, a Rakel łypnęła na niego spode łba.
        - Nie, chyba uznał, że to będzie świetny żart – mruknęła niezadowolona, a kowal ryknął już pełnoprawnym śmiechem, od którego drżały narzędzia na stołach. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. W końcu coś znajomego.
        - Bardzo zabawne – fuknęła, kopiąc Browna w łydkę, czego oczywiście nawet nie poczuł, jak zawsze. Dorothy rzuciła tylko cicho do mężczyzny, że ma niedługo przyjść na obiad i zabrać dziewczynę, po czym wróciła do środka, machając Rakel na pożegnanie.
        - Możesz mi powiedzieć, co tu się do jasnej cholery wyrabia? – zapytała Rakel, trzeźwiejąc w końcu na tyle, by podnieść nieco głos. – Dorian się żeni, ty się żenisz, ty się myjesz! Nie było mnie raptem dwa tygodnie, a tutaj jakby dziesięć lat upłynęło! Wyjaśniaj mi wszystko natychmiast – zatupała w końcu, a kowal zaśmiał się, pocierając czoło wierzchem dłoni i zostawiając na nim czarną smugę. Standardowo. To jednak na pewno on.
        - No co się stało. Dałem dupy, to się stało. Rakel, ja naprawdę przepraszam. To było z mojej strony… nie wiem, najgłupsza rzecz, jaką zrobiłem. Jak zobaczyłem, że odjeżdżasz z tym…
        - Lucienem – pomogła mu Rakel cichym głosem, zastępując machanie młotem przez kowala imieniem demona.
        - Nieważne. Myślałem, że mi się flaki wywrócą. No właściwie wywróciły, to nie był łatwy poranek, wiesz…
        - Bez szczegółów Morgan, ja cię proszę – jęknęła rozbawiona dziewczyna i w zwyczaju wskoczyła na jeden ze stołów. Rozejrzała się też po nim ze zmarszczonymi brwiami, a później podniosła lekko spojrzenie. – Czy ty wieszasz narzędzia? – wydukała, spoglądając na ścianę, na której wisiały równiutko wszystkie przybory kowala, od najmniejszych, po największe, każde z obrysowanym kredą kształtem tak, że od razu było wiadomo, którego brakuje.
        - Taaa… Dorothy powiedziała, że tak będzie łatwiej i wiesz, nie będę ciągle czegoś gubił, a ona nie będzie się później o to potykać. Ty, dasz wiarę, że to działa?
        - Niemożliwe – uśmiechnęła się Rakel złośliwie, ale zaraz znowu zmarkotniała.
        - Czemu nie jesteś na Żelaznej? Będę tęsknić – mruknęła, machając nogami. – Przez Doriana?
        - Niee… To znaczy wiesz, powiedzmy że mieliśmy parę trudnych dni… ekhem, no ale nie, to nie o to chodzi, już jest w porządku. Po prostu wiesz, on z tą małą blondyną…
        - Niną.
        - No właśnie, nią. No, to się hajta, nie? A ona krawcowa, to zakład będzie tam otwierać. No i wiesz, oboje będą mieli kram, będą razem mieszkać, to tak jakoś pasowało, żeby obok siebie byli. A że Jeremy’ego nie ma…
        - Wiadomo coś o nim? – zapytała mimo wszystko dziewczyna, chociaż obiecała wszystkim i samej sobie już się nim nie interesować. Teraz jednak była to czysta ciekawość. Morgan wzruszył ramionami.
        - A gdzie tam. Zniknął jak kamfora, nikt nic nie wie. Warsztat wystawili na sprzedaż, to wziełem, nie?
        - Wziąłem – poprawiła go odruchowo i pokiwała głową. – Czyli wszystko w porządku? – zapytała niemal z niedowierzaniem.
        - No jasne – uśmiechnął się metalurg, ale zaraz znowu się zmieszał. – A u ciebie, młoda? Wszystko gra? Jak było na targach, co?
        - Fajnie – odparła odruchowo, wymijająco. Uśmiechnęła się dla lepszego efektu, ale nic nie zdziałała. Morgan spoglądał na nią z troską. Nie lubiła tego. Wszyscy się ostatnio nad nią użalali, łącznie z nią samą! Koniec z tym, już starczy. – Dobra, Morgan, spadam. Muszę jeszcze zajrzeć do Niny. Wolę wszystkie ciężkie rzeczy dzisiaj zgarnąć i mieć z głowy – mruknęła już prawie do siebie i zeskoczyła ze stołu.
        - Ej, czekaj, zostań na obiedzie. Dorothy robi obiady – powiedział z rozmarzonym niedowierzaniem, jakby zdradzał jej położenie wszystkich skarbów świata i uśmiechnął się szeroko, chyba najszczęśliwszy, jakim go kiedykolwiek widziała. Nie mogła się nie uśmiechnąć w odpowiedzi.
        - Nie, dzięki, będę uciekać. Ale pozdrów ją ode mnie, wydaje się fajna babka.
        - Nooo. Jest – stwierdził Morgan, z dumą wypinając pierś. Rakel parsknęła i wyszła z kuźni, machając mu na pożegnanie.

        - R.!
        - Cześć N. Ciebie na moment zostawić i…
        - Wychodzę za mąż! – pisnęła blondynka tak, że Rakel aż się skuliła, i to byłoby na tyle z normalnej rozmowy. Nina rzuciła się przyjaciółce na szyję i wciągnęła ją do mieszkania, tuląc i całując w policzki. Rakel wzięła głęboki oddech, a blondynka dostrzegła to i cofnęła się, splatając przed sobą ręce.
        - Wiem, wiem, przepraszam. Ale tak się cieszę, że jesteś!
        - No jestem, jestem – uśmiechnęła się Rakel, odruchowo rozglądając w poszukiwaniu pani Meyer. Nina dostrzegła to i uśmiech jej zgasł, a Evans domyśliła się wszystkiego w momencie.
        - N., tak strasznie mi przykro – powiedziała, a Nina pokiwała głową, zaciskając usta, aż jej zbielały, żeby się tylko nie popłakać. Stały tak niezręcznie w korytarzu, a Rakel nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W końcu poruszyła znowu temat, który nie będzie schodził im z ust jeszcze przez długi czas.
        - Czyli dopadłaś w końcu mojego brata – powiedziała, spoglądając niby groźnie na dziewczynę, a ta zaśmiała się cicho, znów powstrzymując łzy, po czym pokiwała żarliwie głową. – Cieszę się – powtórzyła Rakel i teraz była już przygotowana, gdy Nina runęła jej na szyję, łkając.
        Później „przyszła pani Evans” zaciągnęła ją do salonu, gdzie usiadły na podłodze, tak jak zawsze ignorując stojące wokół fotele i sofę. A gdy Nina zaczęła opowiadać, buzia nie zamykała jej się przez dobre dwie godziny z okładem. Rakel miała wrażenie, że ogląda to wszystko z boku, uśmiechając się lekko, ale tylko na zewnątrz, podczas gdy w środku nie czuła zbyt wiele. Przyglądała się szybko poruszającym się ustom przyjaciółki, jej błyszczącym oczom, fruwającym w powietrzu dłoniom, gdy gestykulowała i ślicznemu złotemu pierścionkowi, z drobnym błękitnym okiem. Dorian nigdy by się nie przyznał, ale znał się na biżuterii i teraz po raz kolejny dał temu wyraz, wybierając coś idealnego dla Niny.
        - Będziemy siostrami! – zawołała przeszczęśliwa blondynka, a Rakel pokiwała głową, czując jak powoli ją to wszystko przytłacza. Śluby. Wszędzie śluby. Czy los naprawdę jest tak złośliwy? W tej chwili naprawdę była gotowa posądzić go o własną jaźń i wredny charakter.
        - A co z twoją kamienicą? – zapytała Rakel.
        - Rand ją bierze! To fantastycznie, bo wiesz, nie trzeba nic sprzedawać, kupować, całe to zamieszanie, ja nie mam do tego głowy, muszę przecież sobie suknię uszyć. A przecież ja i Dorian będziemy teraz rodziną – zamrugała zalotnie, cała pełna szczęścia. – To woli sobie też znaleźć swoje miejsce, wiesz, żeby każdy był u siebie – powiedziała szybko i zamilkła, widząc minę Rakel. – To znaczy… nie! Ty się nie musisz wynosić! – dodała szybko, próbując naprawić wpadkę, ale gdy jej przyjaciółka uniosła wysoko brwi, Nina zbladła momentalnie, zdając sobie sprawę, że wdepnęła w jeszcze większe bagno.
        - Dzięki – rzuciła Evans z przekąsem. Nie chciała być złośliwa, ale samo tak wyszło.
        - Och, nie to miałam na myśli, R., przecież wiesz! Chodziło mi o to, że będziemy teraz rodziną! Wspaniale, prawda?
        - Tak, wspaniale – westchnęła brunetka i przetarła twarz dłońmi. Masakra jakaś. – Naprawdę się cieszę N., po prostu wszystko się działo, jak mnie nie było i muszę teraz oswoić się ze wszystkim na raz. Ale naprawdę się cieszę.
        Łgała w żywe oczy, ale nie miała pojęcia czemu. Nie wiedziała, czemu się nie cieszy. Czuła, jakby po prostu nie miała na to sił, ale przecież wróciła już dawno, powinna być w doskonałej formie. Zostawiła wszystko za sobą i wracała do codzienności, a jednak ciągle wlokła za sobą jakiś ciężar, którego nie mogła zrzucić.
        Nina przyglądała jej się smutnym i zawstydzonym wzrokiem, głaszcząc ostrożnie rękę przyjaciółki, żeby znów nie przytłaczać jej objęciem. Nie wyszło najlepiej… Ale to się naprawi, faktycznie teraz jest zamieszanie. Pytanie, czy wiedziała już o Marlene… nie, ona jej mówić nie będzie! Jeszcze się na nią obrazi i już w ogóle będzie, a to przecież nie jej wina! Ona się musiała zająć ślubem, miała tyle rzeczy do przygotowania, a tak mało czasu! Marlene niech się sama tłumaczy, to nie jej sprawa. Uściskała więc jeszcze raz Rakel i odprowadziła ją wzrokiem, po czym zamknęła drzwi i z uśmiechem popędziła do swojej pracowni.

        Rakel wróciła do domu, ale nie zdążyła przekroczyć progu, nim znów poczuła, jakby ktoś jej dołożył ciężaru na plecach.
        - No i co jeszcze… - warknęła pod nosem, mijając znajomego wierzchowca, uwiązanego do pali przed sklepem i weszła do środka. Wchodziła po schodach, przygotowując się na konfrontację i spięła się, słysząc jak rozmowy w kuchni cichną, gdy zorientowano się, że wróciła. Stanęła w przejściu, spoglądając na wszystkich po kolei i zatrzymując wzrok dłużej na elfie.
        - Cześć, Rakel – powiedział Remy, uśmiechając się słabo, jakby przepraszająco, ale dziewczyna tylko westchnęła i odwróciła się na pięcie. Po chwili dało się słyszeć tylko zatrzaskiwane drzwi od jej pokoju.
        - Wróciła dziwna – powiedział Rand w ramach wyjaśnienia. Bennet opowiedział im już swoją wersję wydarzeń, ale ta wcale nie różniła się specjalnie od relacji Rakel. Wręcz była bardziej emocjonalna niż w ustach dziewczyny. Demonowi najwyraźniej udało się zaleźć za skórę kolejnej osobie. Tylko Dorian wciąż nic nie mówił.
        A Rakel nawet nie szła do biurka czy do łóżka. Tak, jak zamknęła za sobą drzwi, tak osunęła się po nich, siadając na podłodze i opierając głowę o skrzydło. Zamknęła oczy, słysząc ciche posapywanie i skrobanie pazurów z drugiej strony, ale nie chciało jej się wstawać, by wpuścić psa, więc zignorowała go, a po chwili dźwięki ucichły. Po czasie zaś poczuła, jak ktoś pojawia się po drugiej stronie. Emanacja Doriana rozlewała się wokół, przyjemnie chłodna i pachnąca żelazem.
        - Nadal tam są? – powiedziała cicho i poczuła jak brat przekręca głowę po drzwiach.
        - Poszli zobaczyć się z Morganem. – Usłyszała stłumiony głos. Nie prosiła, by wszedł do środka, a on nie pytał.
        - Nie poszedłeś z nimi?
        - Stwierdziłem, że możesz chcieć pogadać.
        - Kiedy jest ślub? – zapytała i usłyszała ciężkie westchnienie. Uśmiechnęła się słabo, wyobrażając sobie, jak Dorian przymyka oczy.
        - Nina chce na wczoraj – mruknął i uśmiechnął się pod nosem, słysząc chichot siostry zza drzwi. Tyle dobrego. – Ale czekaliśmy na ciebie. Więc w sumie nie wiem. Na dniach? Nie wcześniej niż skończymy pracownię.
        - A kiedy Rand się wyprowadza?
        - Mówiła ci? – Ciche mruknięcie z jednej strony i westchnienie z drugiej podsumowały chwilowo temat. – Pewnie równocześnie z jej przeprowadzką.
        Zapadła długa cisza i Dorian otworzył oczy, spoglądając na szczelinę pod drzwiami, czy wciąż widać tam cień dziewczyny.
        - Dorian? – odezwała się w tym samym czasie, a on mruknął pytająco. – Dużo ludzi zabiłeś? – zapytała Rakel, a on opadł znów głową na drzwi i potarł palcami nasadę nosa. Co miał na to odpowiedzieć?
        - Nie wiem – wychrypiał w końcu. Wiedział, skąd to pytanie i o dziwo sprawa stała się niewygodna też dla niego. – Chyba tak.
        - Ale to była wojna – powiedziała nagle Rakel, jakby go przed kimś tłumaczyła. Odpowiadało jej milczenie. – Dorian?
        - Jestem.
        - Dobrze zrobiłam? – zapytała znów i zagryzła wargi, słysząc głębokie westchnięcie po drugiej stronie. Martwiła się, że go zamęcza tematem, który go nie interesuje, ale Dorian po prostu po raz kolejny czuł brak kobiety w otoczeniu Rakel. Branie sobie na żonę jej przyjaciółki wcale nie poprawiało sytuacji. Potrzebowała wzorca, a on nie miał nawet kogo jej wskazać. Podciągnął drugą nogę, opierając przedramiona na kolanach i szykując się na ciężką rozmowę.
        - Odchodząc?
        - Uhm.
        - A czemu odeszłaś?
        - Nie wiem… musiałam pomyśleć, chyba.
        - I co wymyśliłaś? – zapytał spokojnie i przez chwilę odpowiadała mu tylko cisza. Znów podniósł głowę. – Rakel?
        - Że za nim tęsknię – powiedziała cicho, speszona. – Nie powinnam, prawda?
        - Nie wiem, Rakel.
        - Przepraszam, wiem, że nie chce ci się o tym gadać…
        - Nie o to chodzi. Po prostu nie wiem, co ci powiedzieć. Nie znam się na tym. Nie znam gościa, wiem tylko, że mnie wkurwia – mruknął z niezadowoleniem i wywrócił oczami, słysząc urwany śmiech Rakel. – Bawi cię to, przepraszam bardzo? – zakpił.
        - Trochę – odparła. – Czemu Rand mówił, że jesteś po jego stronie?
        - Nie jestem. Po prostu nie oceniam wydarzeń, w których nie brałem udziału – powiedział spokojnie. – Wiesz, ile on ma lat?
        - Coś pod siedemset.
        - Losie…
        - Dużo, nie?
        - Wręcz niewyobrażalnie.
        - Co o tym myślisz?
        - O czym?
        - No o tym wszystkim – mruknęła Rakel ze zniecierpliwieniem. Tym razem cisza była najdłuższa i mimo, ze wciąż wyczuwała aurę brata, przyłożyła ucho do drzwi. – Dorian?
        - Myślę – odpowiedział i westchnął. – Myślę, że trudno jest żyć przez siedemset lat i nikogo nie zabić. I myślę, że przynajmniej jeśli chodzi o tego hrabiego czy kogo tam, to postąpiłbym tak samo – wychrypiał i czekał przez chwilę na odpowiedź, aż nie usłyszał łkania za drzwiami. Zacisnął szczęki i wziął głęboki oddech, nim wstał. Oparł rękę na klamce. – Mogę wejść?
        - Nie – odpowiedziała płaczliwie. – Jeszcze nie. Postanawiam nie płakać – dotarła do niego deklaracja zza drzwi i uśmiechnął się pod nosem.
        - Całkiem niezłe postanowienie. No dobra. Przyjdź, jak będziesz chciała pogadać, będę u siebie.
        - Dzięki, Dorian.
        - Nie ma sprawy, młoda. Byle nie za często – mruknął ostrzegawczo i odszedł dopiero, gdy usłyszał krótki śmiech zza drzwi.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien często unikał traktów. Zazwyczaj, żeby podziwiać widoki i cieszyć się podróżą, teraz szukał spokoju, żeby mógł pomyśleć. Nie miał nastroju na tłok i podróżnych. Szybko też ucieszył się, że jednocześnie unikał przyciągania uwagi. Siwka ani myślała iść spokojnie za umbrisem. Chociaż wyglądało, że względnie zaczynała przyzwyczajać się do drapieżnika, teraz szarpała się, hamowała i widowiskowo skakała na boki, tak, że z pewnością w końcu ktoś wezwałby straż do koniokrada.
        Ostatecznie Lu uznał, że nie da się tak jechać i przesiadł się na klaczkę, a umbris spacerował luzem. To obwąchał krzaczek, to kłusował z przodu, zupełnie jak pies, a to wszedł w zarośla, z których potem wypełzał przyprawiając Echo o stan przedzawałowy, normalnie szaleństwo. Z siodła jednak siwkę łatwiej było kontrolować, a z biegiem staj, klacz ponownie oswajała się z dziwacznym towarzyszem.
        Podróżował trochę na czuja, trochę kierując się gwiazdami a trochę na chybił trafił, zatrzymując się i odpoczywając pod chmurką w dogodnych miejscach. Demona doba mniej ograniczała niż ludzi. Sypiać nie musiał. Jadąc gęstym lasem niemal unikał słońca i musiał wystrzegać się głównie godzin południowych. Zatrzymywał się więc głównie dla wierzchowców.
        Szukał spokoju i możliwości do zastanowienia się i teraz czasu do przemyśleń miał aż nadto. Rakel nie wiedziała co robić jak powiedziała, ale i demon potrzebował posegregować myśli. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Wiele lat doskwierało mu poczucie pustki i braku sensu, wydawało się też że i samotność. Lecz dopiero gdy ktoś wypełnił pustkę w jego życiu, brunet zrozumiał, że tak naprawdę wcześniej nie miał pojęcia o samotności, skoro nie znał ciepła bliskości.
        Czy Rakel czuła się tak samo gdy gwałtownie znikał? Przyznała, że był dla niej ważny, ale czy możliwe, że odczuwała jego nieobecność tak bardzo jak teraz jemu brakowało jej. Wcześniej, chociaż zostawiał Rakel niechętnie, nie miał czasu zastanawiać się ani nad swoimi ani nad jej uczuciami. Zbyt wiele się działo, musiał dzielić uwagę pomiędzy zbyt wiele wątków. W tym momencie mógł się skupić na jednym.
        Gdyby chociaż rozstali się normalnie. Ale ostatni widok jaki miał przed oczami to łzy dziewczyny. Chciałby pamiętać jej uśmiech, twarz skupioną na jakiejś pracy albo chociaż oblicze rozluźnione podczas snu, które tak lubił. W pamięci miał jednak zagubienie, poczucie zranienia i łzy. Przynajmniej wiedział, że dziewczyna była bezpieczna i nic jej nie dolegało, chociaż fizycznie.
        Początkowo wraz z pustką towarzyszyła mu pełna cisza. Później jednak obrączka zaczęła dawać znać o swojej obecności. Uczucie dziwaczne, niepokojące. Nie było to wezwanie, prędzej wrażenie jakby ktoś stanął pod drzwiami chcąc zapukać. Czuło się jego obecność, ale on odchodził licząc, że został niezauważony, a pozostawiał jeszcze większą frustrację i osamotnienie. Postanowił, że zanim następnym razem poprosi wiedźmę, żeby majstrowała przy więziach, to się dwa razy zastanowi. A tak pozostało mu co jakiś czas zamknąć pierścionek w dłoni, zupełnie jakby przytulał dziewczynę. Przymykał wtedy oczy i uspokajał oddech, próbując ukoić umysł, ale ulga nie chciała przyjść.
Najchętniej od razu skoczyłby do pokoju, ale Rakel nie wyglądała jakby chciała go więcej zobaczyć. Co prawda nie powiedziała też, że nie chce… Mógłby przynajmniej zjawić się w ukryciu, sprawdzić czy wszystko było w porządku i zniknąć, niestety podróżowanie poza traktem oprócz plusów miało też minusy. Brak towarzystwa podróżników oznaczał również brak gospód. Nawet jeżeli umbris mógł stanowić rodzaj zabezpieczenia, zostawianie wierzchowców bez opieki w środku nieznanego lasu było ryzykowne. Chociażby złodziei nigdy nie brakowało. Wpierw więc powinien zatroszczyć się o klacz, jak obiecał.

        Jechał wolnym stępem, wąską leśną ścieżką. Strzemiona dawno przerzucił przez przedni łęk siodła. Nogi demona swobodnie zwisały po bokach konia, a Lu myślami uciekał gdzieś w niebyt, obracając czarny okrąg wewnątrz dłoni.
W takiej chwili wpierw ocuciła go specyficzna obecność. Potem usłyszał charakterystyczny trzask płomyków.
Błękitny ognik podleciał z wesoły dźwiękiem, znajdując swój cel. Szczęśliwy pisk zaraz przerodził się w żałosny jęk i syk gaszonego płomienia, gdy demon wypuścił pierścień, a błyskawicznie złapał ognik w garść i zdusił go jak palcami gasiło się świeczki. Niewielki dym wymsknął się między palcami Asmodeusa, a płomyczek rozbłysł na nowo, teraz skwiercząc gniewnie, na swój sposób wygrażając demonowi od wszystkiego co istniało.
        - Czego chcesz? - syknął Lucien gdy Gadriel dojeżdżał do brata zebranym galopem. Młodszy demon rozejrzał się wokół, ale pierwsza myśl mu umknęła gdy zobaczył brata.
        - Jak ty wyglądasz - parsknął patrząc na Luciena uważniej. - Skąd ta zmiana imażu? - prychał, ledwie tłumiąc śmiech.
        - Nie kpij. To dobra klacz - mruknął Lu, ignorując rozbawienie młodszego. Uśmiech Gadriela zaraz zniknął, a on sam popatrzył na kobyłkę zupełnie innym wzrokiem. Zupełnie jakby czysto branżowy temat przestawił młodego szlachcica w tryb profesjonalisty. Nemorianie słynęli z hodowli koni i zbijaniu na niej swoich majątków, siłą rzeczy więc musieli się na nich znać. Większość z nich… przynajmniej ci bystrzejsi… Część pozostawiała wszystko w rękach wyszkolonych podwładnych, masztalerzy i koniuszych. Sheitan należał do podobnych ignorantów. Gadriel nie raz kpił, jeśli nie z jego zdolności walki, to z tego, że można było mu opchnąć konia z ochwatem i wmówić, że taką ma pracę nóg. Ale Gadriel na koniach się znał. Na moment więc zamilkł i otaksował siwkę od kopyt po czubek uszu, zanim wrócił do zaczepek. Akurat umbris wyczłapał z krzaków.
        - Jest… - prychnął młody demon, zerkając kontrolnie na poczynania bestii. Ale zwierz tylko obserwował go czerwonymi ślepiami, nie prowokując żadnych scysji.
        - A myślałem, że miałeś awarię, albo że pomyliłeś konie po pijaku, czy może przegrałeś zakład - drwił dalej, kątem oka przyglądając się Onyxowi, tak na wszelki wypadek, bo bydlak robił dokładnie to samo; zezował z ukosa.
        - Powtarzam, czego chcesz? - mruknął Lucien.
        - Gdzie Rakel? - Gadriel rozejrzał się ponownie, jakby właśnie przypomniał sobie, jakie pytanie chciał zadać na starcie.
        - Wróciła do siebie - spokojnie odpowiedział starszy z braci.
        - A co ze sparingami? - żachnął się Gadriel. Teraz jak mu udostępnili lukę prawną, to ludzka małolata postanowiła zniknąć! Niepoważne!
        - Ma swoje życie przecież. - Lucien wzruszył ramionami.
        - Ale znikła akurat jak prawie zaczynałem ją lubić… - mruknął kędzierzawy demon, pocierając oczy zmęczone od słońca, które przebijało się przez listowie migając kłującymi rozbłyskami.
        - Ty nikogo nie lubisz - westchnął Lucien znudzonym tonem, mimowolnie trącając obrączkę.
        - No właśnie! - podkreślił Gadriel. Może świat się kończył! Więcej, oni rozmawiali. Wiadomo, wciąż złośliwie, docinając sobie, ale szlag by to! Rozmawiali już chwilę i… i nic się nie działo, żaden nie miał ochoty ukatrupić drugiego, chyba... Do czegoś takiego mógł doprowadzić dopiero absurd związany z ludzką dziewczyną? Chore... Naprawdę koniec świata. Podobne przemyślenia miał Lucien, ale on zrzucał wszystko głównie na karb niewygodnej sytuacji brata, z której ten próbował się wydostać i korzystał z chwilowego darowania win.
        - W sumie, przynajmniej teraz lepiej skupisz się na naszym problemie... - Młodszy demon zmienił temat, utwierdzając Luciena w przekonaniu. Zależało mu na wyswobodzeniu jego zadka z tarapatów.
        - Cały czas się skupiam - odpowiedział spokojnie.
        - To skup się mocniej - marudził Gadriel, ale ostrożnie, starając się nie przeginać struny, co również było dziwne, przecież on nigdy się nie starał.
        - To może sam powiedz ojcu, że pieprzysz ślub. Będzie szybciej. W końcu co ci zrobi? - prychnął Lucien.
        - No właśnie co może mi zrobić… - Gadriel zaczął dość butnie, ale skończył jakoś mniej entuzjastycznie. - Naprawdę mogę młodą ogarnąć, pal ją sześć, ale wdowa? No to jest przegięcie! Więc może się chociaż trochę pospiesz, bo czarownice już wybierają kolor serwetek - zamarudził autentycznie jak czynił by młodszy brat, aż Lu zerknął na niego ostrożniej.
        - Sabatowi przewodzi twoja matka - skomentował złośliwie.
        - Pierdol się! - warknął Gadriel, a Lu się uspokoił. Jednak go nie podmienili, może faktycznie ta wdowa doskwierała mu bardziej niż można by przypuszczać. - Zobaczysz, następny w kolejce do ustaleń jest krój twojego smokingu - młodszy dokończył groźbą.
        - Prędzej ojciec da się wydymać czartom, niż ja założę smoking - warknął Lucien, tym razem na niego przyszła kolej zachowywać się w bardziej swojski; drażliwy sposób.
        - Przynajmniej wreszcie byłoby wiadomo czemu wiecznie zachowuje się jakby bolała go dupa - złośliwie burknął Gadriel, komentarzem unosząc kąt ust u Lu. Rozbawiła go ta wizja i wytłumaczenie, ale się upilnował. Bez przesady, aż tak dobrze się ze sobą nie dogadywali, żeby teraz zaczynali razem urządzać żarciki z tatusia.
        - Naprawdę myślę, a ty trzymaj rękę na pulsie co oni kombinują - odpowiedział Lucien, wciąż lekko marudnie, ale akceptując bieżącą rzeczywistość.
        - Pokój? - spytał młodszy demon.
        - Tymczasowy rozejm - sprecyzował Lucien, a Gadriel z szelmowskim uśmiechem wyciągnął dłoń.
        - Chcesz mnie unieruchomić i wbić ten sztylet? - mruknął Lucien, zerkając na brata pobłażliwie. Naprawdę? Mieli sobie podać ręce? Jednak niedoszacował strachu młodzika.
        - Dokładnie! Na tym kucyku mam cię jak na talerzu. - Lucien prychnął cicho, ale uścisnął dłoń przyrodniego brata.
        - Jak cię znajdę następnym razem bez zjechania połowy Łuski? - Młody przyhamował karego ogiera, zanim się rozdzielili.
        - Coś wymyślę. - Gadriel skinął głową w potwierdzeniu odpowiedzi.
        - Jasne. To pozdrów wróbelka jakbyś ją widział. - Lucien popatrzył dziwnie.
        - No Rakel, powiedz, że oczekuję rewanżu - zakpił kędzierzawy otwierając portal.
        - Jasne - mruknął Lu, gdy brat znikał i trącił palcem obrączkę. O ile będzie chciała go jeszcze zobaczyć to przekaże wiadomość. I właśnie wracał do rozważań, które mu przerwano. Musiał bezpiecznie zostawić kobyłkę, żeby sprawdzić co u Rakel. Zachęcił Echo do galopu.
        Ścieżkę pokrywało igliwie. Kamieni było niewiele, więc droga aż wolała o większe tempo, ale w zasadzie kończyło się na walce z siwką, żeby zamiast równo biec nie rzuciła się do szalonego cwału gdy umbris znalazł sobie nową rozrywkę - deptanie jej po piętach. Demon westchnął i puścił wodze. Hamowanie było bez sensu. Siwka momentalnie przyspieszyła. Tyle dobrego, że przynajmniej musiał skupić się na drodze, a nie rozmyślać o Rakel. Szczególnie, że ciągle jechał bez strzemion, a gałęzie co i rusz pochylały się nad ścieżyną, czając się na głowę jeźdźca gdyby ten odpłynął myślami poza realia krętej dróżki.

        Po jakimś czasie Onyx trochę się opanował, a może to Echo zmądrzała, w każdym razie demon znów zamykał obrączkę w garści, gdy z jednej dróżki, którą teraz równiutko sobie galopowali, zrobiły się dwie. Machnął ręką dając umbrisowi niemą komendę i zatrzymał klaczkę, sadzając ją na zadzie. Jazdę na tak zwinnym i sprytnym stworzonku była całkiem przyjemna. Zawrócił i zerknął w rozwidlenie.
        Odnoga wyglądała jakby kiedyś była brukiem, który teraz został niemal całkowicie pożarty przez las. Ten zaś wydawał się przerzedzać na końcu nowej ścieżki.
        Zaciekawiony demon skręcił w tajemniczą dróżkę, a niedługo później jego oczom pokazało się coś co kiedyś musiało być podjazdem. Leciwe cyprysy zastępowały las, rosnąc po obu stronach drogi, zdziczałe i rozkrzewione, niemal zrastając się aby zablokować przejazd, i szarpiąc każdego śmiałka, który mimo wszystko chciał się przedrzeć. Za nimi krył się dwór. W zasadzie dworek jeśli porównać go do rodzinnej posiadłości.
        Wybite okno, reszta w niewiele lepszym stanie. Nie był dekarzem, ale dach również prezentował się nie najlepiej, podobnie jak omszały i spękany mur. Z lewej nieco w głębi stała stajnia…, szopa…, coś co kiedyś szopą było... Korral obok był w nie lepszym stanie i miał więcej dziur, niż nie rozsypujących się żerdzi. Nie zniechęcony, wręcz przeciwnie, zajechał na tyły domostwa, gdzie zaczynał się ogród, równie leciwy i zapuszczony, tak samo dziki jak reszta otoczenia. Przy czymś co chyba było miejscem na oranżerię, albo śladem po niej, krzywymi pniami gięły się glicynie. Ich gałęzie opadały w dół, plącząc się między sobą i płożąc. Pergole dawno przepróchniały i zostały zmiażdżone przez rozrastające się konary, ale rosnący przez lata tunel prowadzący w głąb posesji, pozostał. Kwiaty już przekwitły, gdzieniegdzie wisząc uschniętymi kiściami, liście powoli zaczynały się przebarwiać, a krzewy w niektórych miejscach bardziej straszyły sękatymi pniami obrośniętymi porostami, niż przypominały fioletowe baldachimy widywane czasami w miejskich parkach, ale dla Lu wciąż było urokliwie. Wjechał w tunel na prychającej siwce, podczas gdy umbris został u wejścia kombinując, czy powinien pchać się w ciasny tunel, iść z boku, czy zostać u wejścia.
        - Widzisz kucyku, przynajmniej wszędzie wejdziesz. - Demon pogłaskał klaczkę po szyi, z rozluźnioną twarzą przyglądając się reszcie ogrodu. Bardziej przypominał zaklęte uroczysko niż cywilizowane miejsce i coraz bardziej podobało się brunetowi.
        Wzrok co prawda nie sięgał daleko z racji na wszechpanujące chaszcze, a Lucien nie chciał niepotrzebnie przedłużać, kręcąc się po okolicy, gdy chciał zobaczyć Rakel chociaż przez chwilę, ale jeszcze podążył w stronę słyszanego szumu. Na tyłach, za niewielkim uskokiem płynął ruczaj. Prawdopodobnie odnoga jednej z główniejszych rzek, przynajmniej jeśli był gdzie myślał, że jest. Teoretycznie za sobą miał Góry Dasso i Druidów oraz Smoczą Przełęcz. Chyba że zupełnie zbłądził i mijał góry, ale Fellarionu. Mało prawdopodobne, ale nie niewykonalne.

        Zawołał domownika, który jeśli był wciąż na tym planie, powinien zjawić się bez rytuałów. Dokładnie tak się stało, czyli kot po pijackiej libacji padł pewnie gdzieś pod murem.
        - Tak panie? - Palugh miauknął masując skronie.
        - Ściągnij tu Sayę.
        - Słucham?
        - Masz kaca czy ogłuchłeś?
        - Tak jest! - Kocur podskoczył znikając w dymie. Łebek go bolał, a miał jeszcze targać za sobą służącą, ale lepiej było bolesny łebek mieć niż go stracić.
        Kot wrócił niedługo później, podczas gdy demon kręcił się po okolicy na zwinnej kobyłce niczym pan na włościach.
        - Sprawdźcie czy posiadłość nie jest zamieszkana i czy można się tu bezpiecznie zatrzymać. Jeśli tak, naprawcie ogrodzenie przy stajni - Kot i pokojówka rozejrzeli się w poszukiwaniu rzekomej stajni, potem popatrzyli po sobie, aż zostali naprowadzeni oszczędnym gestem demoniej ręki.
        - To będzie wstęp do twojej kary. - Saya potulnie skinęła głową.
        - A ja, panie? - On też miał cierpieć karę? Za co?
        - Ty pomagasz, nadzorujesz prace i informujesz mnie o wszystkim co istotne. - Kot miauknął na potwierdzenie.
        Demon jeszcze na moment zeskoczył z siwki i podszedł do umbrisa. Zdjął rząd i pogłaskał łeb, ale zwierz mruknął w proteście, wpychając się w ręce nemorianina. Pan ostatnio za często go zostawiał, do tego czuł, że coś jest nie tak. Lucien szepnął kilka słów uspokajającym głosem, przeciągając dłonią po suchej głowie. Pogłaskał chrapy, jadąc przez nos i oko, które zamknęło się i otworzyło z cichym mlaśnięciem powieki, aż pociągnięciem położył ucho bestii, które puszczone zaraz podniosło się w przód jak na sprężynie. Zupełnie jakby czochrał wielkie psisko.
        - Pilnuj. - Zwierz zmylony pieszczotą subtelną jak on, warknął teraz w sprzeciwie. Kłapnął cicho pyskiem, przestępując z nogi na nogę, ale został, gdy demon wskoczył na siwkę i odjechał galopem, kiedy tylko teren na to pozwalał.
Jeśli nie pomylił się w kalkulacjach, niedaleko była główna droga. Przy trakcie zaś były gospody i ludzie, u których mógł zasięgnąć informacji, ale co najważniejsze zostawić bezpiecznie klaczkę, żeby mógł zerknąć co u Rakel.

        Niedawno zapanował zmierzch, gdy Lucien skryty pod iluzją zjawił się w pokoju dziewczyny i bezgłośnie przeszedł te kilka kroków ze środka do okna, żeby przysiąść na parapecie.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Minął już ponad tydzień od dnia, a właściwie nocy, w której Lucien odstawił ją do domu. Temat jej nieobecności jednak nadal pojawiał się czasem w rozmowach. A to o czymś zapomniała wtedy wspomnieć i nagle wychodziło, a to braciom przypominały się rzeczy, które wtedy były zbyt nieistotne, by je poruszać, jak chociażby jej nowy lewak. Rand proponował jej za niego nawet swoją kurtkę wojskową, ale Rakel była nie w ciemię bita i wiedziała, że brat i tak ma tego okrycia powyżej uszu. Zachowała więc swój łamacz mieczy, a po jakimś czasie odziedziczyła dość mocno znoszoną, ale wciąż porządną skórzaną kurtkę. Nina odpruła jej wojskowe emblematy i skróciła rękawy, reszty nie ruszając. Czarnulce podobało się to, że była jej za duża i uznała, że tak jej pasuje.
        Pamiątki z wyjazdu zawisły u braci na ścianach, ubrania dziewczyny leżały uprane w szafie (spodnie tylko nowe, stare wyrzuciła, bo nie nadawały się nawet na podarcie na szmatki), a ojcowski miecz wrócił do magazynu, na swoje miejsce. Rakel przejęła chwilowo całkowicie sprzedaż w sklepie, bo Dorian, Rand i Remy całe dnie spędzali w kamienicy obok, przerabiając kuźnię na salon krawiecki i przebijając się w mieszkaniu przez ścianę do ich własnego. Rakel ciągle biegała po kramie z miotłą, bo chłopacy chodzili co chwila do kuchni i nosili za sobą kurz i pył, przez co w końcu zaoferowała się przynosić im wszystko i przygotowywać posiłki. Miała też przez to widok na postęp prac.
        Przerobienie drewnianej budy, bo inaczej tego nie szło nazwać, stanowiącej Morganową kuźnię, na wychodzący wykuszem na ulicę salon krawiecki zdawało się zadaniem absurdalnym i niewykonalnym. A jednak dzień za dniem znikały kolejne deski, sadza była czyszczona z bruku, a wykusz tynkowano pod kolor kamienicy. Gdy szklarz wstawił potężne witryny w okna, Dorian zamówił okiennice i drzwi, by nikogo nie kusiło i z zewnątrz można było uznać zadanie za zakończone. Teraz obok sklepu z bronią Augusta Evansa znajdował się elegancki salon krawiecki, jeszcze bez wywieszki. Rakel porozmawiała z Randem, by dyskretnie opóźniał ten element, bo ona chce go wykonać w ramach prezentu ślubnego. W środku oczywiście prace wciąż były w toku, więc cała trójka mężczyzn urobiona była po łokcie, a dziewczyna niewiele mniej. Wczesnym rankiem zaglądała do Morgana, przejmując jego narzędzia i szykując szyld do zakładu, zanim kowal wstanie i podejmie swoją pracę. W ciągu dnia pilnowała sprzedaży i donosiła chłopakom jedzenie i picie. Popołudniami porządkowała magazyn i pomagała Ninie się pakować i szyć suknię.
        To były intensywne dni i los jej świadkiem, że czasami miała ochotę po prostu uciec do pokoju i zawinąć się w koc z książką i herbatą. Ale gdy tylko zostawała na moment sama i bez zajęcia, kończyła na gapieniu się w sufit i kręceniu obrączką na palcu. Już kilka razy bliska była próby zawołania Luciena, ale za każdym razem się powstrzymywała. Powiedział, że jeśli będzie chciała, to może się z nim skontaktować, ale prawda była taka, że Rakel mimo wszystko czekała, aż sam się pojawi. Czasem nawet wydawało się, że czuje jego obecność i odruchowo spoglądała w stronę parapetu, ale uczucie szybko mijało, a ona wracała do swoich obowiązków. Tak, tęskniła. Ale wciąż nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć, gdyby rzeczywiście go zawołała, a on by się pojawił. Nie była na niego zła, nie miała do niego żadnego żalu. Ale też… poza tym, że po prostu brakowało jej jego towarzystwa, nie widziała tu dla niego miejsca. Lucien miał w Otchłani rodzinę, taką a nie inną, no ale ją miał, i z tego, co zdążyła zauważyć, musiał być jej posłuszny. Czekał go ślub, żona… zawołanie go po prostu na herbatę wydawało jej się błahą zachcianką. I wiedziała, że i tak by jej to nie starczyło. Poza tym nie chciała denerwować braci. Uznała więc, że jeżeli będzie chciał, to po prostu do niej zajrzy, jak zawsze.
        W międzyczasie więc, by zapełnić sobie czas do oporu, samodzielnie trenowała magię. Tworzyła wymyślne kształty z ognia i opanowała nawet ich poruszanie się, z radością pokazując wszystkim galopującego konia, jakiego udało jej się uzyskać, a który inspirowany był sztuczką pokazaną jej przez tego podróżnego, którego spotkali z Lucienem. Później pomagał jej też Remy, gdy już się pogodzili oczywiście, a Rand dla własnej uciechy kazał im dosłownie podać sobie ręce, na co Rakel wywracała oczami. Czasami więc porywała elfa, który siedział z nią nad wypożyczonymi z biblioteki książkami i pomagał przełożyć teorię na praktykę. Wieczorami wszyscy szli do Niny na kolację, bo tylko ona miała jadalnię, w której mogliby się zmieścić (i tylko ona umiała gotować). Nocami Rakel znów walczyła z samotnością i pokusą, by przetestować obrączkę, ale i tak odważyła się tylko raz szepnąć „dobranoc, Lucien”.
        Kolejny dzień nie różnił się od innych, poza tym, że wreszcie mogła się trochę wyspać, bo szyld był gotowy i leżał u grawera. Skoczyła na rynek po pieczywo i owoce, w drodze powrotnej zostawiając lwią część pracującym już braciom i elfowi. Wtedy wyszła na jaw kolejna ciekawostka z jej wyprawy, gdy Remy mimochodem napomknął o jej skoku z wodospadu. Dorian tylko pokręcił głową, a Rand pogratulował jej odwagi, po czym zakrztusił się kawą, gdy elf dokończył opowieść tym, jak to jej się z Lucienem zrewanżowali za nieplanowaną kąpiel. Właśnie. Odkąd jej bracia dowiedzieli się, że demon się żeni, jego temat przestał być tabu i okazjonalnie można było o nim wspomnieć bez Randowego wygrażania pięściami i elfich fochów. Miała ochotę kopnąć ich wszystkich w tyłek, ale wtedy tylko pokazała Remy’emu język i odstawiwszy zakupy do domu, poszła odwiedzić Marlene.
        Szybko dowiedziała się, dlaczego Nina nic jej nie powiedziała. Rakel miała tylko dwie koleżanki i jedna miała niedługo wyjść za jej brata, a druga opuszczała Valladon na stałe. I to nie sama. Tego zaś brunetka dowiedziała się pukając do drzwi Marlene i zamierając z uniesioną dłonią, gdy drzwi otworzył jej Simon. Nie sposób było stwierdzić, które z nich było bardziej zaskoczone, ale strażnik był dodatkowo zakłopotany do granic możliwości.
        - Cześć, Rakel – wydukał, a nie słysząc odpowiedzi po prostu cofnął się wpuszczając dziewczynę do środka. Evans rozejrzała się po spakowanym w kartony dobytku, nim Marlene dopadła do niej, zasypując wyjaśnieniami.
        To, że do tej pory dziewczyna mieszkała z bratem i jego żoną oraz dzieckiem, to Rakel wiedziała. Ich rodzice zmarli jak Lena była jeszcze mała i opiekował się nią brat, a później ona odwdzięczała się pomagając w domu jemu i jego żonie, a z czasem opiekując się bratankiem. Pewnie dlatego była tak nieprawdopodobną gospodynią, czasami dosłownie żywiąc Rakel, gdy przynosiła jej słoiki zapraw, syropy i inne cuda. Protestów do wiadomości nie przyjmowała.
        Teraz zaś okazało się, że jej brata powołali na jakieś wysokie stanowisko w Shari (Rakel nie miała pojęcia, czym on się zajmuje, ale głupio było się teraz pytać), a Marlene postanowiła jechać z nim. Tak też się złożyło, że niedługo po wyjeździe przyjaciółki, Lena zaczęła spotykać się z Simonem. Oboje wyglądali na lekko przestraszonych, przekazując Rakel tę wiadomość, co najmniej jakby ją to obchodziło, ale gdy już otrząsnęła się z szoku, uściskała obojga. Na zdrowie! Przecież cieszyła się, że przynajmniej Dawson się od niej odczepi, dopóki Marlene na osobności nie powiedziała jej, że on chyba nadal coś do Rakel czuje, ale ona liczy na to, że z czasem im wyjdzie. Rakel nie bardzo wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. W każdym razie, Marlene wyjeżdżała z rodziną brata, który z kolei polubił Simona i w trymiga załatwił mu awans, tylko że w Shari. Chłopak chyba nawet nie miał specjalnego wyboru, ale na pokrzywdzonego też nie wyglądał. Spróbowałby tylko! Nawet jego mama nie piekła takich ciast jak Marlene.
        Same plusy. Naprawdę, wszyscy wokół byli coraz szczęśliwsi i Rakel chciała cieszyć się z nimi, ale jednocześnie miała wrażenie, że całe jej dotychczasowe życie wymyka jej się z rąk. Jakby próbowała przenieść w nich zbyt wiele piasku i ten osypywał jej się z każdym krokiem. Wracała do domu oszołomiona, targając jeszcze koszyk, w którym Marlene upchnęła szarlotkę, słoiki z konfiturami i chyba całe swoje poczucie winy, bo pakunek ważył chyba z pół cetnara. Poddała się w połowie drogi. Zatrzymała się na rynku, klapnęła na ławkę i krzyżując nogi na siedzisku, wtargała koszyk obok siebie. Zmierzchało już, kramy były zamknięte i plac był pusty; ludzie przemykali pod kamienicami po jego ścianach. Rakel wyjęła z koszyka najmniejszy słoiczek z konfiturą truskawkową i otworzyła go, bezczelnie zaczynając wyjadać dżem palcem. Kto jej zabroni? W domu chaos, więc się nie spieszyła. Do Niny na kolację jej się nie chciało iść, planowała skorzystać z ciszy w mieszkaniu i trochę poczytać. Zapchanie się trochę konfiturą wydawało jej się niewielkim grzeszkiem.
        Słysząc tętent kopyt odwróciła się odruchowo, ale widok jeźdźca nie był zaskoczeniem, więc wróciła do słoika i bujania w obłokach. Po chwili jednak kroki zwierzęcia ucichły, a zza jej pleców odezwał się znajomy głos.
        - Rakel Evans?
        Odwróciła się znów, zadzierając głowę i uśmiechnęła się na widok znajomego.
        - A kto pyta? – odpowiedziała w podobnym mu tonie, pamiętając jak się poznali.
        Alec Thorn zaśmiał się, najwyraźniej usatysfakcjonowany odpowiedzią i zeskoczył z konia, przywiązując go dość niedbale do pala obok. Rakel ściągnęła koszyk na ziemię, żeby zwolnić mu miejsce i po chwili szatyn rozwalił się na ławce, z jęknięciem wyciągając długie nogi.
        - Ten to dalej nie mógł mieszkać – zamarudził, przecierając twarz dłońmi i spoglądając na dziewczynę uważnie. – Nie wyglądasz na zaskoczoną moim widokiem – powiedział, a Rakel wzruszyła ramionami.
        - Dorian mówił, że przyjeżdżasz. Zastanawiam się, czy będzie w ogóle gdzie wracać po tym waszym kawalerskim.
        - Spokojna głowa, ściany zostaną. Można? – zapytał, przychylając się do niej i Rakel dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przyłapano ją na wyżeraniu dżemu palcem ze słoika. Zaśmiała się lekko speszona, spoglądając na Thorna z lekkim niedowierzaniem.
        - Emm… śmiało? – powiedziała niepewnie, po czym parsknęła już w głos, gdy mężczyzna bez krępacji wsadził palec do słoika, a potem do buzi.
        - Na rany, ale to jest dobre!
        - A widzisz, przyjaciółkę mam zdolną.
        - Wolna?
        - Zajęta – zaśmiała się Rakel, a Alec wzruszył ramionami.
        – Kobyłka się spisała?
        - Była cudowna! – zapewniła dziewczyna, wspominając z tęsknotą wierzchowca. – Szybka, bystra, odważna…
        - No to się cieszę. Wróciłaś na niej czy wymieniłaś na innego? Dorian coś wspominał, że handlowiec się w tobie odezwał – zaśmiał się były wojskowy, ale zerknął czujniej na dziewczynę, gdy nie odpowiedziała od razu. Rakel machnęła ręką.
        - Zamieszanie było. Przyjaciel się nią opiekuje – dodała, nawet nie wątpiąc w to, że Lucien nie zostawiłby nigdzie Echo. Alec mruknął coś w odpowiedzi, znowu wsadzając palec do słoika, a później zabierając jej cały.
        – Hej! – zaprotestowała ze śmiechem, ale gdy próbowała odebrać swoją własność, szatyn tylko wyciągnął niedbale rękę w bok, zdecydowanie poza jej zasięgiem.
        – Masz więcej, nie marudź – zarechotał, oblizał palce i zakręcił słoik, przezornie wkładając go sobie do kieszeni. – Dobra, pakuj koszyk do juków, a tyłek na konia, podrzucę cię.

        Na Żelazną Alec ruszył galopem, chociaż wcale im się nie spieszyło. Mieli po prostu ubaw z gnania przez puste ulice. Zawsze zapełnione były ludźmi, którzy krzywo patrzyli na każdego, kto nie raczył zsiąść z konia, tylko szedł stępem przez tłum, a co dopiero, gdyby podróżny wpadł do miasta galopem. Teraz jednak nie było nikogo, kto mógłby zwrócić im uwagę i nawet nadłożyli drogi, by mieć do pokonania więcej zakrętów. Pod kamienicę dopadli więc w pełnym pędzie, a Thorn widowiskowo posadził konia na zadzie przed samym nosem Doriana, który wyszedł zobaczyć komu tak odbiło. Na widok przyjaciela prychnął z mieszaniną rozbawienia i pobłażania.
        - Pięknie. Odmładzasz się widzę.
        - W odróżnieniu od ciebie trzymam formę – odpyskował mu Alec i zeskoczył z konia. Najpierw pomógł jeszcze zejść Rakel, a później runął na Doriana z jakimś dzikim okrzykiem i jej brat chcąc nie chcąc znalazł się w niedźwiedzim uścisku.
        - No już, spadaj – mruknął w końcu, odpychając rozbawionego kumpla. – Uwiąż konia i chodź, Nina czeka.
        - Tak jest!
        - A zasalutuj mi jeszcze raz to cię kopnę w dupę. Rakel, idziesz?
        - Nie jestem głodna, zostanę w domu – wymigała się w miarę naturalnie.
        - Za dużo dżemu? – mruknął Thorn, puszczając do niej oko, ale skarciła go spojrzeniem rozbawiona. Dorian spojrzał to na jedno, to na drugie, po czym machnął ręką, olewając sprawę.
        - Jak chcesz, młoda. My będziemy późno, bo potem idziemy do miasta.
        - I wrócimy rano – dodał uczynnie Alec. Rakel zerknęła na niego szybko.
        - Śpisz u nas? Dorian, mam spać u Niny dzisiaj? – zapytała zatroskana.
        - Nie, daj spokój, pomieścimy się – stwierdził niedbale.
        - Upchnie się jego dupę z Remym na dole i będzie – dodał Rand, śmiejąc się pod nosem. Rakel spojrzała na niego, jak na idiotę.
        - No co ty, nie pomieszczą się tam przecież!
        - Przepraszam bardzo, sugerujesz, że jesteśmy otyli? – dołączył się Remy i brunetka spojrzała w niebo, z głębokim oddechem.
        - Zwariuję. Dobra, co mnie to. – Uniosła ręce w geście poddania. – Idźcie już, ale jakby co, to ja was przed Berdalim tłumaczyć nie będę.
        - Oj Rakel, ty się tak nie denerwuj, przecież jeszcze wszystko przed nami – wyszczerzył się Alec, popychany już ulicą przez Doriana.
        - Tak, to rzeczywiście jest bardzo pocieszające – mruknęła pod nosem i kręcąc głową, weszła do kamienicy. Jak mają tak szaleć aż do kawalerskiego to niech lepiej biorą wszędzie ze sobą Berdaliego; przynajmniej nie będzie miał kto ich zgarnąć do więźnia.

        W mieszkaniu przywitał ją Sierżant, zaraz próbując wepchnąć łeb do koszyka.
        - Następny! Masz swoją miskę, spadaj – mruknęła, jak zwykle bezskutecznie, bo brytan wciąż dreptał jej po piętach. Doriana to słucha!
        Weszła do kuchni i rozpakowała rzeczy, koszyk zostawiając przy drzwiach, żeby nie zapomniała jej odnieść. Sierżant zagapił się na moment, zbyt długo węsząc przy zostawionej na stole szarlotce i Rakel zdążyła się zamknąć w pokoju, zanim ją dogonił.
        - Dzisiaj mam wolne, idź do siebie – mruknęła przez drzwi, a pies odmruknął coś urażony. Tylko teraz była bez herbaty… Ach, pal to sześć. Ważne, że jest cicho.
        Ruszyła właśnie w stronę szafki z książkami, gdy nagle zamarła w połowie kroku. Zatrzymała się, pochylając lekko głowę i dotykając niepewnie obrączki, ale szybko odrzuciła tę opcję i rozejrzała się po pokoju.
        - Lucien? – szepnęła zaskoczona, odruchowo zerkając w stronę parapetu. Jeśli gdzieś się pojawiał to właśnie tam. Podeszła bliżej i znów się zatrzymała zamykając oczy. Teraz była pewna i westchnęła cicho, a troska przemknęła przez jej twarz.
        - Nie musisz się ukrywać.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien zjawił się w pokoju Rakel, łamiąc zakaz po raz kolejny, jak zawsze mając dobry (w swoim mniemaniu) powód. Dzisiaj się nie pojawiał dosłownie, przecież się chował, wszystko oczywiście w dobrej wierze i na chwilę raptem, żeby sprawdzić czy z Rakel wszystko w porządku, bo dziewczyna przez ostatnie dni ani myślała się odezwać. Wielokrotnie czuł coś na kształt niemal wezwania, ale nic więcej.
        Pokój zastał pusty, chociaż w domu panował ogólny harmider, słyszalny nawet na piętrze. Usiadł więc na parapecie, czekając aż dziewczyna wróci do siebie, a potem... potem jeszcze nie wiedział. Tak naprawdę wiele zależało od brunetki. Z jednej strony miał wrażenie, że czuł tęsknotę, ale równie dobrze mogło zwodzić go własne odczucie. A rozstali się w sposób tak pogmatwany i niejednoznaczny, że bał się czynić założenia. Dość jednak było niewiadomej. Nie zapowiadało się, by dziewczyna zamierzała przerwać ciszę, więc postanowił zmierzyć się z rzeczywistością, zamiast nieustannie męczyć się z pytaniami bez odpowiedzi. Dość też było biernego zdawania się na los.
        Przez ostatnie kilka dni miał sporo czasu do namysłu. Może wiele nie wykoncypował, ale jak na do tej pory raczej niezdecydowanego szlachcica, który nie tylko szukał swojego miejsca na ziemi, ale co gorsza i sensu istnienia (co znacznie utrudniało decyzyjność), doszedł do całkiem radykalnych decyzji i wniosków. Uznał, że nadszedł koniec tańczenia jak ojciec zagrał. Nie godził się z winą ani z wyrokiem i demon zbuntował się przeciwko poddawaniu się bez walki. Jeszcze co prawda nie wykombinował jak wyplątać się z niewygodnego układu, ale odpuścić nie zamierzał. Wciąż pozostało mu trochę czasu.
Chyba, że Rakel każe mu się wynosić do stu diabłów, co liczył niedługo sprawdzić. Wtedy supeł rozplącze się sam. Wystarczyło, że odmówi wykonania ojcowskiego nakazu prosto w twarz seniora. Beal by mu nie darował. Nawet by się nie rozdrabniał na wydziedziczanie. Do tego proszę jak pięknie temat by się zamknął. Gadriel zostałby dziedzicem, mógłby poślubić małego sukkuba. Sam wszelkie udręki miałby z głowy, jednocześnie za jednym razem dotrzymałby obietnicy i wyprostował sprawy brata, przyrodniego. Jak nie spojrzeć sprawa skończona pozytywnie. Wszystko zaś rozbijało się o Rakel, ponieważ to właśnie dziewczyna była drugą częścią rozważań demona. Już wcześniej powoli akceptował i przyznawał się przed sobą (przed innymi wciąż niezbyt chętnie), że stała się dla niego cenna. Ważniejsza niż ktokolwiek, kiedykolwiek.
        Wyróżnienie co prawda nie było zbyt chlubne, gdy demon w całym swoim życiu nie miał nikogo bliskiego, dosłownie. Matkę pamiętał jak przez mgłę, głównie na podstawie urywanych fragmentów zdarzeń. Kojarzył, że zwykle zdawała się nieobecna, ale rzadko kiedy dawała przyłapać się na bezpośrednim zamyśleniu. Kiedy jednak ją przyłapywał, patrzyła gdzieś w przestrzeń, ale na jej twarzy nie było ani rozluźnienia, ani tym bardziej rozmarzenia, prędzej ból i tęsknota. Zauważona, szybko wracała do chłodnej, dystansującej maniery.
        Im wspomnienia młodsze tym miał ich mniej, i bardziej przypominały akwarelowe obrazy, nieostre, rozmyte, mało wyraziste. Czy matka pokazywała się rzadziej, czy to on rzadziej bywał na dworze, również nie pamiętał. Na przekór niektóre znacznie wcześniejsze wspomnienia były o wiele czytelniejsze. Nie miał dziesięciu lat, dokładne okoliczności znów kryły się w zamazanych odmętach pamięci, ale wiedział jak niedostrzeżony przez ojca nie skrył swojego żalu. Doskonale pamiętał jak z uczucia zawodu momentalnie wyrwał go ból wymierzonego policzka. Towarzyszyły mu ciche ostre słowa matki - "Nigdy nie pokazuj, że można cię zranić". Od tamtej pory starannie stosował się do tej zasady, wraz z dorastaniem coraz skrupulatnej. To pociągało za sobą proste rozwinięcie. Bliskie osoby zawsze stawały się twoją słabością. Jeśli sam nie doszedłby do tych wniosków, matka powtarzała to i jeszcze parę innych prawd dostatecznie często. Żeby nie mieć słabości wystarczyło nie zbliżać się do nikogo i nikomu nie pozwolić zbliżyć się do siebie. Proste. Tylko, że ciągłe, bądź co bądź długie życie, w samotności, z czasem chyba stawało się większą torturą niż możliwe niebezpieczeństwo. Przecież właśnie to uczucie pustki wyciągało go z Otchłani. Czy przez tę samą tęsknotę wzrok Nicolette uciekał poza materialny świat, gdy myślała, że nikt nie patrzy...? Ciekawe czy mimo całej swojej ostrożności powiedziałaby, że odniosła sukces, że nikt jej nie zranił? Życia na pewno jej to nie uratowało. Zresztą, czy nędzną wegetację warto było aż tak zapalczywie chronić?
Pełnię żałosnego obrazu pustej egzystencji otrzymał dopiero spotykając, coraz lepiej poznając Rakel, a wreszcie tracąc ją na te kilka dni. Dlatego się zjawił, chociaż planu działania jeszcze nie miał.

        Siedząc na parapecie Lucien miał widok akurat na ulicę i wejście do sklepu, więc zobaczył zarówno podjeżdżającego jeźdźca, którego nie kojarzył, Rakel zsiadającą z wierzchowca, jak i domowników powoli wychodzących na ulicę i witających się mężczyzn. Oglądał wszystko neutralnym wzrokiem, bezpiecznie skrytym za iluzją, nie wiedząc co myślał czy co chciałby sobie pomyśleć. Obserwując wesołe spotkania, czy powitania po przerwie, chyba najbardziej brakowało Lucienowi takich beztroskich chwil, pojętych szeroko i nie ograniczających się tylko do dziewczyny. Dopiero później przez głowę demona przemknęła szybka i krótka myśl kim był nieznany mężczyzna.

        Rakel wróciła do pokoju wyraźnie zmęczona, ale wyglądała znacznie lepiej niż gdy ją zostawiał. Nawet lepiej niż po wycieczce do Otchłani. Poczuł ulgę, ale jednocześnie z tego samego powodu kolejna myśl prezentująca się Lucienowi była znacznie mniej przyjemna. Rodzina dziewczynie służyła. To był jej świat, jej bliscy. Co z tego, że tęsknił niepoprawnie, jeśli bez niego Rakel było lepiej. Jeśli jeszcze w pełni nie doszła do siebie, na pewno niebawem tak powinno się stać. Bracia wrócili. Miała przyjaciół. Jakim prawem dla własnego szczęścia chciał rujnować cudze szanse na radość. Niechybnie ulotniłby się z pokoju, może poobserwował jeszcze chwilę... na pożegnanie… żeby wspominać spokojną twarz śpiącej Czarnulki, ale dziewczyna ledwie skierowała się do półki z książkami, a zesztywniała i zbystrzała. Wpierw sprawdziła obrączkę, zaraz potem spojrzała wprost na parapet. Iluzji był pewien, wybór lokalizacji pewnie oparła na dedukcji, zwykle tam siadywał, ale wyczuła go po aurze, może nawet podświadomie w jej kierunku się skierowała, łącząc magiczny zmysł z sytuacyjnym doświadczeniem. Uczyła się błyskawicznie, intuicyjnie, wystarczyło pokazać jej kierunek, całą drogę zgrabnie pokonywała sama. Uśmiechnął się łagodnie, doceniając bystrość małej czarodziejki i wywołany ponownie, odezwał się cicho, ostrożnie bo od chwili gdy zsunął się z parapetu, dziewczyna, która sama również podeszła, stała bliżej niż chyba sądziła.
        - Obiecujesz, że nie będziesz niczym rzucać? - wyszeptał siląc się na lekki dowcip.
        - Wiem, że miałem nie zjawiać się w pokoju, ale tylko chciałem zerknąć czy wszystko u ciebie dobrze - wyszeptał pozwalając iluzji opaść.
        - Mam odejść? - zapytał spokojnie, z akceptacją tego co mógł usłyszeć.
Później już tylko stwierdził, że w sumie gorszego popisu niż ostatnimi dniami mu się zdarzały, nie mógł dać. Uznał, że postawi wszystko na jedną kartę, chociażby po to, żeby się dowiedzieć czy musiał szukać możliwych furtek w ojcowskim planie, czy wystarczyło go rozsierdzić. Jeśli drugie, to szkoda było czasu ich wszystkich, bo tak czy inaczej skończył z byciem pionkiem i ewentualnym straszakiem.
        Odgarnął kręcony kosmyk za ucho dziewczyny, jednocześnie w pasie obejmując ją ramieniem.
        - Tęskniłem - wyszeptał opierając czoło o włosy dziewczyny i zamykając oczy. Wreszcie się przełamał i zupełnie zignorował rozsądek. W lewo albo w prawo. Albo niech Rakel bezpośrednio powie, że ma zniknąć z jej życia, albo on się dzisiaj nigdzie nie ruszał.
        - Dobranoc na odległość to nie to samo... - westchnął ginąc w ciemnych serpentynach, przyciągając dziewczynę mocniej. Zaplótł ręce na jej plecach i tak został, otoczony zapachem włosów, słuchając rytmu jej oddechu. Dopiero po chwili milczenia odezwał się nieco mniej melancholijnym głosem.
        - Gwarno się w okolicy zrobiło… - Ale z objęć Rakel nie wypuszczał.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        W odczytywaniu aur stała się o wiele lepsza, niż początkowo sądziła. Wciąż miała problem ze swoją własną, ale Doriana i Randa wyczuwała już z taką dokładnością, że potrafiła określić ich położenie w mieszkaniu i okolicach z dokładnością co do kroku. Budowa ich emanacji nie była skomplikowana. Podobały jej się też same w sobie, wydawały tak bliskie, jak bliscy byli jej bracia. Remy był już trudniejszy, wieloaspektowy, ale można powiedzieć, że rozłożyła go na czynniki pierwsze bez żadnej podpowiedzi. Emanacja Luciena niemal ją uderzyła. Wcześniej nie czuła jej tak silnie, albo była już przyzwyczajona, ale w momencie, w którym weszła do pokoju, obecność demona stała się tak oczywista, jak gdyby zobaczyła go na własne oczy. Jej konsternacja wynikała z tego, że jednak dosłownie go nie widziała i to zrodziło wahanie. Wcześniej często pojawiał się w ten sposób, jednak z jakiegoś powodu sądziła, że ten etap mają za sobą. Może nie chciał jej wystraszyć, ale mógł też w ogóle nie mieć zamiaru się pokazać. Wcześniej przecież nie potrafiła wyczuć jego obecności. Była jednak pewna tego, że tu jest, że wcale sobie tego nie wyobraziła, więc po prostu się do niego odezwała, nawet jeśli mówienie do pustki było dość niekomfortowe.
        Drgnęła nagle, słysząc głos, a nie widząc demona, ale zaraz uśmiechnęła się lekko na wspomnienie rzucania osełką.
        - Gdybyś się nie odezwał, to rzuciłabym, żeby dowiedzieć się, gdzie jesteś - zadrwiła i cofnęła się o krok. Jego głos zdradził, jak blisko znajduje się demon i chciała dać Lucienowi trochę przestrzeni, bo miała wrażenie, że stoi mu na głowie. Przymknęła oczy rozbawiona, gdy usłyszała coś na kształt przeprosin za pojawianie się u niej w pokoju, mimo jej próśb by tego nie robił. I tym kolejnym przytykiem do jej rzekomej zachcianki, została w końcu podstawiona pod ścianą.
        - Krępuje mnie to po prostu. Sam chyba nie chciałbyś, żeby ktoś znienacka pojawiał się w twoim pokoju, gdy się go zupełnie nie spodziewasz. Poza tym nie chciałam mówić wprost, że nie jest to najlepszy pomysł chociażby dlatego, że mogę być rozebrana - mruknęła, udając że spogląda spode łba na odsłaniającą się sylwetkę demona. Tak naprawdę jednak maskowała zakłopotanie koniecznością poruszenia w końcu tego tematu i chciała jak najszybciej go zmienić.
        - Wszystko u mnie w porządku - dodała już łagodniej i bez żartów, a słysząc pytanie spojrzała szybko na Luciena i odruchowo położyła mu rękę na przedramieniu. Jak gdyby chciała go zatrzymać. - Nie. Zostań - poprosiła. - Cieszę się, że jesteś - dodała i spuściła oczy, uśmiechając się lekko, gdy brunet odgarnął jej włosy i objął w pasie. Zaskoczył ją trochę swoim zachowaniem, ale nie protestowała. To nic złego przecież.
        - Ja za tobą też - powiedziała cicho, chyląc głowę i przymykając oczy.
        Pozwoliła się zamknąć w objęciu, czując oddech Luciena we włosach i stwierdziła, że to już nie jest w porządku. Na pewno nie z jej strony. Ale zapomniała o tym szybko, słysząc słowa demona, które na krótki moment całkowicie ją zawstydziły. Jednocześnie cieszyła się, że usłyszał i była zażenowana tym, że przyłapano ją na tak czytelnym przejawie tęsknoty, więc wolała już nie komentować. Ciaśniejsze otulenie jej ramionami było jednak pokusą nie do odparcia. Rakel zapadła się w objęciu, układając wygodnie skroń na piersi Luciena, obejmując go ramionami w pasie i rozluźniając się z westchnieniem.
        - Nawet nie masz pojęcia - powiedziała tonem, sugerującym dłuższą odpowiedź i westchnęła cicho. Przekręciła lekko głowę, zerkając za okno zza ramienia demona, ale ulice były puste i ciemne. Podobnie zresztą jak jej pokój, rozświetlany tylko przez niewielki kaganek, gdy weszła. Nawet nie zdążyła zapalić lampki.
        - Bardzo dużo się wydarzyło, gdy mnie nie było, wszystko stanęło na głowie - powiedziała, odchylając się i opierając lekko na ramionach Luciena, żeby na niego spojrzeć. - Może zrobię ci kawę i porozmawiamy? - zapytała z uśmiechem, powoli wyplątując się z objęcia. – Rozgość się, zaraz wrócę.
        Wymknęła się z pokoju, co najmniej jakby ktoś miał dostrzec w nim Luciena, ale w domu nikogo nie było, po prostu nie chciała, żeby Sierżant zaraz zwalił mu się na kolana. Zakrzątała się po kuchni, wyciągając kubki, herbatę dla siebie, kawę i cynamon dla Luciena. Z półki ściągnęła kawiarkę i nucąc pod nosem przyszykowała wszystko, wstawiając na palnik. Obok postawiła swój imbryczek i przyłożyła do nich dłonie, szybko podgrzewając wodę. Niedługo później szła w stronę pokoju z dwoma kubkami w rękach, jeszcze przed drzwiami odganiając psa. Próbowała mówić z takim samym rozkazem w głosie jak Dorian, ale ostatecznie i tak musiała tupnąć na psa, poganiając go na jego miejsce. Nacisnęła klamkę łokciem i weszła do pokoju, nogą zamykając za sobą drzwi.
        - Tadam! – zanuciła wesoło, podając Lucienowi kubek.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Pojawiając się u Rakel demon pełen był obaw jak dziewczyna zareaguje. To, że go wyczuła tak łatwo i szybko było lekko zaskakujące, cieszył się, ale znacznie bardziej zajmowało go co innego. Niewielki żart przyniósł już coś jak zalążek ulgi. Lucien wciąż był niepewny, ale pojawiła się też nikła nadzieja, jeszcze nie widział na co dokładnie, ale zawsze była to nadzieja.
        Zaraz oczywiście wyjaśnił powód przybycia, ale dla brunetki wyjaśnienie nie wydawało się dostateczne. Przechylił lekko głowę, chociaż wciąż niewidoczny. Nie zastanawiał się nad tym, nikt nigdy się u niego nie zjawiał. Przynajmniej nikt z kategorii znajomy. Saya snuła się po domu jak chciała. Domownik również jak miał palący problem to znajdował go bez anonsowania się. Dopiero dalsze słowa rozjaśniły brunetowi o co dokładniej chodziło. Uśmiechnął się jak lekko widząc zażenowanie Czarnulki.
        - Zamknąłbym oczy - odpowiedział jakby to była jedna z bardziej oczywistych rzeczy na świecie i zupełnie nie było powodów do wątpienia w intencje demona, gdyby nie nikła nuta szelmy plącząca się w spojrzeniu, jakby chciał dodać “chyba”. Jeśli nie ściągnęło go tu co innego, pewnie podrażniłby się w ten sposób z dziewczyną, ale odpuścił puste dowcipkowanie. Podglądaczem nie był, przynajmniej nie w znaczeniu znanym Rakel i innym kobietom. Jego mina momentalnie złagodniała, gdy usłyszał, że brunetka ma się dobrze. To było najważniejsze, gdy nie słyszał w jej głosie fałszu. Zaś następne słowa dosłownie zdjęły mu kamień z serca. Nie tylko Rakel nie kazała zniknąć sobie z oczu, ale ogólnie nie chciała by odchodził, co więcej również za nim tęskniła. Wiele więcej do szczęścia nie potrzebował. Nawet zobaczył uśmiech uciekający pod ciemne włosy. Jak mu brakowało tego widoku...
        Zapomniał się w tuleniu dziewczyny, co w żaden sposób nie przeszkadzało demonowi w rozmowie, ale po chwili Rakel zaczęła się lekko wiercić, żeby ostatecznie nawiązać kontakt wzrokowy.
        - Kawa brzmi świetnie - odezwał się pogodnie, z przyjemnością patrząc w całkiem wesołe oczy. Ale w tym celu musiał puścić Rakel. Przez chwilę zastanawiał się co wolał. Nawet miał przez moment chęć powiedzieć, że w takim razie obejdzie się bez napoju, ale że propozycja wyszła bezpośrednio od brunetki, i chyba jej samej ułatwiała rozmowę, pozwolił jej się wymknąć.
        I został sam. Rozgościć się… tylko co miał robić? Lucien rozejrzał się po pokoju. W efekcie jego wzrok padł na książki. Wśród nich znalazł podręcznik z podstawami magii. Kawa miała ten minus, że musiała się zaparzyć. Westchnął, zgarnął tom i opadł na łóżko. Nogi zostawił z boku, żeby nie brudzić narzuty, plecy oparł o wezgłowie. Było mu tu znacznie wygodniej niż na parapecie czy nie dajcie światy na krześle. Z jakiegoś powodu demon krzeseł dosłownie nie znosił. Nigdy nie mógł znaleźć sobie na nich miejsca. Oczywiście, że umiał siadać, ale było mu niewygodnie. Dlatego właśnie zwykł wybierać wszelkiego rodzaju parapety, blaty czy poręcze na swoje miejsce.
        Przy okazji miał niepowtarzalną okazję zerknąć na swoje buty. W domu oficerki były wypastowane, wypolerowane, jednym słowem doprowadzone do porządku po rajdzie na targach, ale teraz po dniach drogi widać było, że lico skóry miało swoje lepsze dni za sobą. Poziomu bezdomnego jeszcze nie sięgnął, ale zdecydowanie szlacheckie buty to też nie były. Za to doskonale pasowały do dworku... Staroświecki styl, jakby chciał to ładnie w słowa ubrać. Uśmiechnął się sam do siebie. Przeciągnąć go po takich wertepach, też trzeba było mieć tupet, prychnął jeszcze i zerknął na książkę. Musi sobie kupić buty. Był w Valladonie, chociaż tyle, że pewnie znajdzie tu jakiegoś przyzwoitego szewca.
        Leniwie kartował tom, gdy Rakel wreszcie wróciła.
        - Już tu czuje zapach - odpowiedział głosem rozmarzonym nieco na pokaz, gdy dziewczyna melodyjnie oznajmiła swoje przybycie. Nawet nie próbował jej pomóc z dwoma kubkami, gdy poradziła sobie szybciej niż zdążyłby zareagować.
        - Dobra pozycja - dopowiedział jeszcze, unosząc lekko książkę, nim odłożył ją na bok odbierając kubek z kawą.
        - Przecież nie było cię aż tak długo, żeby wszystko zdążyło się wywrócić na opak... - odezwał się ponownie nawiązując do tego jakoby świat całkiem stanął na głowie i zwyczajnie zaczynając jakąkolwiek rozmowę.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Jak zawsze. Kręciła jak mogła, dawała mnóstwo logicznych powodów, broniąc swojej prywatności, w końcu przyznawała się do tego głównego, nieco dla niej żenującego, a demon bagatelizował również ten. Rakel prychnęła rozbawiona i wywróciła oczami, słysząc odpowiedź Luciena. Zamknąłby oczy. No przecież.
        - Bardzo śmieszne – fuknęła, wciąż z cieniem uśmiechu na ustach.
        Mimo wszystko dobrze było go widzieć w wesołym humorze, nawet jeśli trochę jej kosztem. Oczywiście wciąż nie rozwiązywało to problemu na przyszłość i musiała chyba po prostu liczyć na łut szczęścia.
        Ale to nie było teraz ważne. Teraz wreszcie miała swoje miejsce, w którym się mogła schować i kogoś, dla kogo była ważna. Odważyła się już na tę myśl. Przestała szukać drugiego dna w zachowaniu szlachcica i, może naiwnie, ale cieszyła się tym, co ma. Jeśli później się rozczaruje to trudno, przynajmniej próbowała.
        Kawę zaproponowała, bo pamiętała, jak jeszcze w Otchłani Lucien zatęsknił za nią głośno. A jeśli była jedna rzecz do jedzenia czy picia, która sprawiała mu tu przyjemność, to będzie jej dostawał ile chce. Dla siebie wzięła herbatę, nigdy nie była kawoszem. Gdy wróciła do pokoju zastała Luciena na swoim łóżku, z podręcznikiem magii w dłoniach. Uśmiechnęła się, słysząc komplement dla tomu i odczekała, aż go odłoży, żeby podać mu kubek.
        - Doradził mi właściwie przypadkowy klient w księgarni, też szukał czegoś o magii. Cieszę się, że ma twoją aprobatę – powiedziała całkiem szczerze, chociaż brzmiało to może prześmiewczo.
        Ściągnęła buty, jeden o drugi, i weszła na łóżko, przechodząc nad nogami demona. Ostrożnie usiadła z herbatą, opierając się plecami o ścianę i podciągając nogi do siebie. Jeszcze się układała, gdy usłyszała powątpiewanie w głosie Luciena i początkowo tylko prychnęła. Po chwili, gdy już się rozsiadła, spojrzała na demona unosząc wysoko brwi w niemej prowokacji. Oparła kubek na kolanie, by mieć jedną wolną rękę i zaczęła wyliczać, zaginając kolejne palce.
        - Dorian się żeni – zaczęła znacząco, szukając właściwego sytuacji szoku na twarzy Luciena. – Z Niną! – dodała, zaginając kolejny palec. Później poszło już z górki.
        - Będą mieszkać tutaj, a Rand przeprowadza się do niej. Morgana kuźnię przebudowują na salon krawiecki dla Niny, bo jest krawcową, a Morgan przeniósł się na Szeroką i teraz tam ma swój warsztat. Co więcej, Morgan się myje – powiedziała, zaginając od nowa te same palce, co miało pokazać, jak wiele rzeczy się zmieniło. Zwłaszcza ta wiadomość powinna być dla Luciena wystarczająco szokująca, bo przecież kowala poznał całkiem nieźle. Zwłaszcza od tej jego nie najlepszej strony.
        - Morgan się myje, żeni się, jest ostrzyżony, schudł, ma porządek w warsztacie i wygląda jak uczciwy obywatel. Moja przyjaciółka Marlene wyprowadza się z Valladonu i wyjeżdża z Simonem, który jak się okazuje dostał pracę w Shari. Remy przyjechał, chyba w końcu na mnie donieść Dorianowi, a później już został pomóc przy pracach w kamienicy, no i na pewno poczeka aż do ślubu. Dorian dodatkowo robi kawalerski… nie wiem czy wiesz, co to jest – zawahała się, spoglądając na Luciena, ale na wszelki wypadek i tak wolała wyjaśnić. Możliwe, że nawet jeśli w Otchłani również obchodzą coś o takiej nazwie, to niekoniecznie musi to tak samo wyglądać. Złośliwie rzecz ujmując, wystarczy spojrzeć na ich stosunek do rodziny, by wiedzieć, że ta sama nazwa może oznaczać coś zupełnie innego w obu światach.
        - Chodzi o to, że to jest ostatnia noc przyszłego pana młodego jako kawalera, więc on i jego przyjaciele zachowują się jak dzikie zwierzęta w zagrodzie, by w pełni wykorzystać jego ostatnie chwile wolności – wyjaśniła skrajnie drwiąco i podśmiewając się już pod nosem. – Więc na to wszystko przyjechał jeszcze jego kumpel z wojska i cała ta banda ma prawdopodobnie zamiar roznieść miasto w drobny mak – zakończyła i napiła się herbaty, zastanawiając się, czy jest coś jeszcze, o czym powinna powiedzieć.
        Działo się tak wiele, że możliwe, że zapominała już o tych drobniejszych rzeczach, nawet jeśli w innych okolicznościach byłyby one same w sobie niesłychane. Nagle jednak mina jej zrzedła nieco i spojrzała na Luciena z nazbyt mu ostatnio znajomym zmartwieniem, malującym się na twarzy. Spuściła szybko wzrok, chcąc poruszyć niewygodny temat bez spoglądania brunetowi w oczy.
        - A jak przygotowania do twojego ślubu? – zapytała, siląc się na neutralny ton. Oczywiście nie było sensu udawać, że temat nie jest drażliwy, ale chyba też pierwszy raz poruszony został pomiędzy nimi na spokojnie. Poza tym nie wiedziała, czy Lucien zdaje sobie sprawę, dlaczego i dla niej jest to niewygodne. Jeśli nie, nie chciała go uświadamiać. Tak będzie łatwiej.
        - Masz ożenić się z córką tego hrabiego, Saide, tak? – upewniła się, czy dobrze zrozumiała rzuconą niegdyś luzem informację. Jej konsekwencji i znaczenia starała się nie przeżywać i nie odnosić do swojej sytuacji. Nie było sensu, teraz już to wiedziała. Ich światy różniły się tak dramatycznie, że nie mogło być mowy o jakichkolwiek porównaniach. Do niczego by nie prowadziły, a ostatnie czego chciała, to zepsuć sobie wieczór.
        - I jak w ogóle minął ci ten ostatni czas? Z Echo wszystko w porządku? Przepraszam, że tak wyszło, że praktycznie zostawiłam ci ją na głowie. To nieodpowiedzialne z mojej strony – skarciła się sama. Nie chodziło nawet o to, że klacz była jej własnością i za nią zapłaciła, ale o poczucie obowiązku wobec wierzchowca, który przecież tak wiernie i dzielnie jej służył.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien nie doszukiwał się złośliwości i spokojnie przytaknął głową na wzmiankę o sposobie znalezienia książki wykładającej o magii i jej podstawach, oraz na zadowolenie Czarnulki z jego aprobaty.
        - Nawet pytania łatwiej jest zadawać, jeśli wiadomo o co pytać - zagaił demon. Nie sposób było wszystko powiedzieć na raz, nie dało się w kilka spotkań streścić wszystkich praw i arkanów. A Rakel wielokrotnie na pewno czuła się przytłoczona i nie wiedziała nawet o co zapytać. Czasami sam nie wiedział od czego zacząć. Książka była dobrym pomysłem, ale nie chciał dziewczyny zarzucać ciągłymi lekcjami i pracami domowymi. Decyzja o większym zgłębianiu tematu należała do niej, on jej dawał wstęp, ogólniki niezbędne w danej chwili. Ale cieszył się, że Rakel zainteresowała się magią. Wciąż też był gotów do pomocy gdyby tylko brunetka wyraziła taką chęć czy potrzebę.
        O dni i wywrotowe zmiany zaczepił celowo. Trochę, żeby dziewczyna wróciła do tematu i mogła zrzucić z siebie ewentualne ciężary, bo z tonu i mimiki wydawało się jakby faktycznie życie jej się sypało. A trochę, żeby zwyczajnie zacząć interakcje, bo jeszcze nie miał pewności czy wrócili do normalności na tyle, żeby cisza była komfortowa.
         Rakel najpierw zbudowała napięcie moszcząc się wygodniej na łóżku, potem unosząc brwi, jakby mówiła “sprawdź mnie”. Potem ekspresyjnie zaczęła wyliczać, gdy on chował wzrok w kawie.
        Lekko zaciekawiony uniósł po chwili głowę znad kubka. Dorian się żeni? Ledwie przecież ze szpitala wyszedł. Jeszcze nie chodził najlepiej jak go zostawiali, a ten już się wiązał z kimś. Poza tym nowinę zniósł spokojnie, przecież nie znał starszego brata Rakel. Nie wiedział ani jakie miał plany, ani marzenia. Może właśnie marzył mu się ślub zaraz po przejściu do rezerwy...
        - Nina to ta kontaktowa blondynka, która jakiś czas temu wpadła do sklepu? - dopytał dla pewności po kolejnym łyku kawy, czekając na dalsze nowinki, bo chyba to nie było wszystko. Potem zaczęło się trochę komplikować i demon się zamyślił, próbując zrozumieć dziwaczną ludzką roszadę.
        - Rand przeprowadza się do Niny, a Nina przychodzi za niego jako żona Doriana, jakby z twoim młodszym bratem zamieniali się domostwami? - znów doprecyzował informację swoim pytaniem. - Czyli będziesz mieszkać ze starszym bratem i bratową? - uściślił kolejnym pytaniem. Głębiej nie drążył. Bo z jednej strony Rakel raczej chyba lubiła Ninę, ale z drugiej czy nie będzie im wszystkim ciasno w tak małej kamienicy, szczególnie gdy brat z koleżanką się rozmnożą? Sytuacja naprawdę mogła odbiegać od komfortowej… Z jednej strony nie wszystko demon pojmował, z drugiej nawet on odczuwał, że mogło zrobić się lekko dziwnie.
        Ale potem to już zupełnie się gmatwało. Kuźnia miała być zakładem krawieckim, bo Nina była krawcową. Czyli wszystko szyte było na miarę, pod nową żonę, zapowiadało się radosne szczęśliwe życie. Chyba zaczynał rozumieć. Czy było w nim miejsce dla Rakel…
        Później jednak Lucien zamarł zszokowany, zatrzymując kubek w połowie drogi do ust. Nie to by stan higieny metalurga był w grupie zainteresowań demona ani nie sądził by tęsknił za jego sąsiedztwem, ale opowieści dziewczyny przypominały jakby ktoś rzucił na niego urok. Do tego kolejny ożenek, jego też wzięło?
        Na koniec Rakel podsumowała wiadomością o chłopaczku, wyjeżdżał do innego miasta, i a jakże, również postanowił związać, z jej drugą przyjaciółką...
        - Czy wszyscy oczadzieli z tymi ślubami, zupełnie jakby wiosna rzuciła im się na głowy, ale mamy jesień... - prychnął demon poświęcając się kawie. Ale rzeczywiście, jeżeli Rakel za cały swój świat miała braci i tych znajomych, a tak właśnie wnioskował poznając ją, i po jej słowach, to zupełnie jakby wszyscy ruszali w podróż ją zostawiając na ganku samą, porzuconą.
        Nie wyraził swojej opinii. Za to pokręcił delikatnie głową na wzmiankę o kawalerskim, a potem wysłuchał barwnego streszczenia. Uśmiechnął się kątem ust, domyślając się jak to mogło wyglądać, po czym spoważniał i jak zwykle podchodząc czysto praktycznie, lekko zdziwiony zapytał:
        - Czy Valladon ma dzielnicę czerwonych latarni? - Wydawało się, że raczej mogła się przydać.
        Jednak biorąc kolejny łyk kawy zanim ta wystygła, niemalże się zakrztusił i prawie był zmuszony wypluć ciemny napój. Rzucił brunetce naganne spojrzenie znad kubka. Wziął kolejny poprawny już łyk i dopiero przymierzył się do odpowiedzi.
        - Fantastycznie - prychnął w rant kubka, bo zbyt oddalać się od napoju nie chciał.
        - Czarownice są w swoim żywiole, ale najpierw panna młoda musi być pełnoletnia, a później musi dojść do zaręczyn - skomentował marudnie, zaraz samemu przymierzając się do wyliczania na palcach, chociaż aż tak wielu punktów nie planował.
        - To, że nie bardzo mogę sprzeciwić się ojcu nie znaczy, że się oświadczyłem, oraz że nie szukam furtek. - Po kolei uniósł dwa palce starając się nadać tematowi lżejszego wydźwięku swoim tonem i gestykulacją podobną brunetce.
        Początkowo w odpowiedzi na kolejne pytanie brunetki, skinął głową, ale zaraz uściślił:
        - Wpierw sprawa była do przedyskutowania. Młody hrabia chce się pozbyć z domu zarówno przyrodniej siostry, jak i owdowiałej macochy. Krótsze słomki wylosował winowajca. - Zasalutował lekko kubkiem z kawą. - Oraz Gadriel jako następny wiekiem, ale mieliśmy między sobą ustalić kto z kim. Wiesz taki wspaniały gest, roztaczamy opiekę nad kobietami rodu, ale jako że my wyszliśmy z propozycją i tak dalej... - sarknął nawet nie kryjąc swojego cynizmu. Już nawet nie próbował tematu unikać. Skoro Rakel go poruszała, znaczyło, że chyba chce mieć pełen obraz, albo chce jeszcze kilku wyjaśnień.
        - Ale nagle coś się zmieniło, a dokładniej wszystko jest planowane przez obie rodziny, tylko całkiem za naszymi plecami. Tak więc okazało się, że młoda panna chce stać się panią na włościach, więc Gadrielowi należy się wdowa będąca w wieku podobnym jego matce - opowiedział spokojnie, ale z plączącą się w tle goryczą. Temat dla Rakel był szczególnie delikatny, ale on już przekonał się, że nie miał do czynienia z bezbronną i zapłakaną sierotką, a małą sprytną żmijką, więc nie ukrywał wkładu rzekomego biedactwa w intrygi. Bał się jednak spojrzeć na Rakel. Bał się jakie emocje wywołał.
        - Dziwnie... - odpowiedział już znacznie łagodniej. - Podróżowałem omijając główne trakty. Miałem sporo czasu do myślenia. Myślałem, że się odezwiesz - wymieniał krótkimi zdaniami, na koniec z lekkim uśmieszkiem.
        - Echo ma się dobrze - dodał już uśmiechając się pogodniej.
        - Została w gospodzie przy trakcie. Częściowo przez nią nie mogłem zjawić się wcześniej. Jak zapuściłem się w ostępy nie miałem jej gdzie zostawić - odpowiedział lekko bezradnie.
        - Onyx jest łatwiejszy w opiece, mniej absorbujący - zażartował.
        - Ale dzięki temu, że plątałem się opłotkami, znalazłem bardzo urokliwe miejsce. Zrujnowany, opuszczony dwór. Jak naprawi się ogrodzenie, będzie można ją tam zostawić, przynajmniej póki nie zadecydujesz co chcesz z nią zrobić - dokończył z łagodnym uśmiechem.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Wiedziała, że jej życiowe rewelacje nie będą tak szokujące dla Luciena, jak były dla niej, ale i tak cieszyła się, że może się z nim nimi podzielić. Poza tym niedługo okazało się, że nawet dla demona niektóre fakty okazały się co najmniej zaskakujące. Jego zaciekawione spojrzenie rzucone znad kubka było dla niej widocznie satysfakcjonujące. Przytaknęła, gdy upewniał się, co do tego, kim w ogóle jest Nina. Zapomniała, że poznał ją właściwie tylko raz i to dosłownie przez chwilę.
        - To ona – potwierdziła z uśmiechem. – Wiesz, ona od zawsze kochała się w Dorianie. Już jak byłyśmy małe, to chciała żebyśmy zawsze były tam gdzie on. Mi nie przeszkadzało, bo do wyboru miałam towarzystwo brata albo jej, nieudolne wtedy, szycie ubrań dla lalek. Poza tym to chyba raczej popularne, takie wzdychanie do starszego brata koleżanki, ale jej po prostu nie przeszło z wiekiem. Flirciara z niej okropna, ale zawsze konsekwentnie zamykała wszystkim facetom drzwi przed nosem. Nie umawiała się z nikim nawet, gdy Dorian wyjechał.
        Rakel opowiadała swobodnie, co jakiś czas popijając herbatę. Lucien nie przerywał jej, ale też nie wyglądał na znudzonego, więc pozwoliła sobie na to, by trochę się wygadać. Miała nadzieję, że nie wygląda to jednak samolubnie.
        - A Dorian z kolei nigdy na nią uwagi nie zwracał, kojarząc ją tylko jako moją koleżankę i tak o niej mówiąc. Nie byłam pewna czy w ogóle wie, jak ma na imię. Ale wiesz, ona wyrosła, naprawdę jest piękna, a chociaż wygląda dość… - Rakel zamyśliła się na chwilę, nie chcąc urazić koleżanki, ale zależało jej żeby przedstawić pełny obraz.
        – Wygląda trochę jak taka trzpiotka, ale to naprawdę dobra dziewczyna. No i wiesz, teraz wyrosła, opiekowała się nim sumiennie, jak tylko wyszedł ze szpitala, a my wyjechaliśmy. Na tyle sumiennie najwyraźniej, że Dorian nie chce już jej puścić – zaśmiała się cicho, wciąż z lekkim niedowierzaniem. – Ale przysięgam, jeśli zobaczę jak się całują to puszczę pawia – dokończyła już jednocześnie śmiertelnie poważnie i z jawną kpiną w głowie.
        Sam ślub nie był więc dla niej zaskakujący. Jej starszy brat jest raczej stabilnym człowiekiem i to, aż sobie kogoś znajdzie, było kwestią czasu. To zaś, że padło akurat na Ninę, było chyba kwestią jej zaangażowania. No i naprawdę, obiektywnie patrząc, ta dziewczyna prawie nie miała wad, poza dość żywym temperamentem. A że Dorian to chodząca ostoja spokoju, to nie powinno mu to przeszkadzać, o ile w ogóle będzie zwracał na to uwagę.
        Kolejne podsumowanie jej relacji przez Luciena również okazało się bezbłędne.
        - Dokładnie tak. Nina nie musi martwić się sprzedażą kamienicy, a Rand ma miejsce, żeby się bezpiecznie ewakuować i wić swoje kawalerskie gniazdko. – Uśmiechnęła się wesoło. Wtedy jednak Lucien po raz kolejny doprecyzował w kilku słowach całą jej relację i dziewczyna jakby się zawahała.
        - Chwilowo chyba nie mam innego wyjścia. To znaczy w sumie mogłabym przenieść się do Randa. Mieszkanie Niny jest mniej więcej tak samo duże jak nasze, tylko w lepszej dzielnicy. Nie ma tam jednak miejsca na salon krawiecki z prawdziwego zdarzenia, jej mama do tej pory szyła w piwnicy i ogłaszała się bardziej pocztą pantoflową. Ich ulica zaś nie jest handlową i nie mogą sobie po prostu wystawić części zabudowania kramu poza budynek. Dlatego to ona przenosi się do nas, a nie Dorian do niej. Ale dla Randa będzie akurat. No i może przygarnie też siostrę. – Uśmiechnęła się niepewnie. Przez chwilę przyglądała się Lucienowi, wyraźnie nad czymś zastanawiając i w końcu się zdecydowała.
        - Mogę być z tobą szczera, prawda? – zapytała, chyba bardziej dla zasady. Ufała mu przecież w pełni. I nawet jeśli cokolwiek miałoby się w tej kwestii zmienić to na pewno nie to, że Lucien nagle okaże się plotkarą.
        - Bo chodzi o to, że… ja bardzo lubię Ninę, naprawdę. Ale ona jest dość… intensywna – mruknęła Rakel. Łatwo było domyślić się zastosowania eufemizmu z jej strony. – Nawet gdy mieszkała kilka przecznic dalej potrafiła mnie wyczerpać, a mieszkanie z nią na co dzień, wpadanie na nią w drodze do łazienki, w kuchni… Ja nie wiem czy dam radę – powiedziała, nagle tak pewna siebie, jakby wypowiedzenie wątpliwości na głos, dosłownie zdjęło jej ciężar z pleców i tylko upewniło ją w przekonaniu, które wcześniej zdawało się lekkimi wątpliwościami.
        To było coś, co ją trapiło od dłuższego czasu, ale nawet, gdyby ktoś zapytał ją w czym rzecz, nie umiałaby odpowiedzieć. Może nawet nie wiedziałaby tego tak od razu, a nawet jeśli, to na pewno by się nie przyznała. Nie chciała, by wyszło tak, że ma jakieś obiekcje do tego, jak rozwija się sytuacja. Miała raczej niewielkie prawa do wypowiadania się w tek kwestii. Co jak co, ale głową rodziny był teraz Dorian.

        Na sam koniec jej opowieści Lucien już nie wytrzymał i na głos wyraził to, co ona odczuwała odkąd tylko wróciła do domu. Potwierdzało to jej spojrzenie, pełne wdzięczności za zrozumienie, gdy wbiła wzrok w demona.
        - No nie?! Już myślałam, że to jest dziwne tylko dla mnie, bo żadne z nich nawet nie mrugnęło podczas relacjonowania zdarzeń.
        No, to do końca nie była prawda. Dorian chyba spodziewał się, że „dobre wieści” przekaże jej Nina, chociaż nie rozumiała czemu. To on jest jej bratem, on powinien był od razu jej powiedzieć. Tak samo Marlene i Simon, zachowywali się co najmniej, jakby uciekali przed prześladowcą. Z Leną zawsze miała przecież dobre kontakty, nieraz pojawiając się u niej częściej niż u Niny, chociażby po to, by spokojnie porozmawiać, a nie kończyć na dnie butelki po winie z głową pełną valladońskich plotek. Simon tak samo. Wiedział, że ona nie chce od niego nic, poza przyjaźnią, a minę miał, jakby przyłapała go na czymś okropnym. Zwariować można.

        Później temat płynnie przeszedł na starszego brata i jego wieczór kawalerski, który, jak podejrzewała, był wydarzeniem raczej nieznanym w Otchłani. Pytania, które padło na koniec, nie spodziewałaby się jednak i za sto lat. To tak samo, jak gdy pytał ją o patriarchat. Teraz wiedziała już, że wynika to z czystego zaciekawienia jej światem, nie ze złośliwości.
        - Chyba każde miasto je ma – powiedziała niepewnie. Sama w końcu przecież nigdy tam nie zaglądała, ale że Valladon znała od podszewki to i widziała, do której dzielnicy się samej nie zapędzać. Ponadto znajdowała się ona niestety dokładnie w tym samym okręgu miasta, co jej okolice, z tym że po prostu po drugiej stronie, przy południowych murach. Dalej tematu nie poruszała, bo po pierwsze był dla niej dość krępujący, a po drugie zdecydowanie nie chciała zagłębiać się w temat, czy bracia, Remy, Alec, Morgan i Simon mają zamiar się tam wybrać. To były te rzeczy, o których wiedzieć nie musiała, nie powinna i zdecydowanie nie chciała.
        Temat zmieniła wcale nie nagle, przecież wciąż pozostawali w ślubnej tematyce, jednak na jej niewinne pytanie, Lucien dosłownie zakrztusił się kawą. Parsknęła cicho, szybko zaciskając usta, by nie wydać się z rozbawieniem, gdy pilnowało ją karcące spojrzenie demona. Co poradzić, że i jego odpowiedź była dla niej dość przyjemnie satysfakcjonująca. Czy to, że cieszyła się, że wcale mu się do tego ożenku nie pali, robiło z niej złą osobę? Szybko jednak przestało być jej do śmiechu. Wręcz przeciwnie – Rakel momentalnie stała się śmiertelnie poważna.
        - Pełnoletnia? – powtórzyła po nim, mając nadzieję, że źle usłyszała. – To ile ona ma lat? – wyrwało jej się zupełnie żywiołowo, gdy szybko próbowała domyślić się sama, w jakim wieku pełnoletniość osiągają niemal nieśmiertelne demony? Oby to było koło setki! Chociaż nie, to też niedobrze. Wtedy ona sama już w ogóle byłaby dla Luciena zupełnym dzieckiem. A nie chciała, by tak ją traktował.
        To, że Lucien nie chce się w ogóle żenić wiedziała, ale i tak znów jej nieco ulżyło, gdy to usłyszała. Chociaż jeden miły drobiazg w tym wielkim gównie. Później słuchała już o nietypowym podziale owdowiałej i osieroconej kobiety na kata ich, odpowiednio męża i ojca, oraz jego młodszego brata. Szczerze mówiąc, dla niej brzmiało to jak czysty horror, ale obiecała sobie nie odnosić się do tego personalnie. Zacisnęła więc tylko lekko usta, odetchnęła głębiej i słuchała dalej. Przy okazji dowiedziała się też o co dokładnie chodziło Gadrielowi, gdy tak upierdliwie poszukiwał Luciena w Fargoth, wybierając ją sobie na przewodnika. Czyli żadnemu z nich nie paliło się do ślubu. Zdawałoby się, że chociaż to powinno ich do siebie zbliżyć na tyle, by byli w stanie ze sobą rozmawiać.
        Gdy Lucien opowiadał, wydawało jej się, że stara przedstawić się to wszystko możliwie łagodnie, ale nawet jego odruchowe „wiesz”, sprawiały, że Rakel gryzła się w język. Jak na jej gust to pechowym rodem można było zaopiekować się finansowo lub wesprzeć w inny sposób, niekoniecznie łącząc rodziny poprzez powinowactwo. Ale wciąż zachowywała w miarę neutralny wyraz twarzy, bo naprawdę chciała być już na bieżąco, jakkolwiek trudny nie był dla niej to temat. Nic tego nie zmieni, a przynajmniej będzie miała pełny obraz sytuacji i raczej nikt jej już niczym nie zaskoczy. Do czasu, aż Lucien sprecyzował, jak dokładnie doszło do tego, że to jemu przypadła osierocona Saide.
        Teraz to Rakel zakrztusiła się herbatą, kaszląc przez moment i powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nawet wywołane w ten sposób miały szlaban na pojawianie się, odkąd dziewczyna postanowiła wyrobić sobie grubszą skórę. A był to doskonały moment na przetestowanie tego.
        - Ona chce za ciebie wyjść? – wychrypiała, pokaszlując jeszcze przez chwilę, nim w końcu wszystko jej się ułożyło. Poza faktami w głowie oczywiście. Dziewczyna sama wybrała sobie na męża mordercę swojego ojca, tylko dlatego, że był pierwszy w kolejce do dziedziczenia? Serio?! Nie no, nie mogła w to po prostu uwierzyć. Wiedziała, że nemorianie różnią się od ludzi na wszelkie możliwe sposoby, ale uczucia jakieś chyba posiadają? Więc jakim cudem tak młoda dziewczyna okazuje się na tyle wyrachowana, by przełknąć nienawiść, żałobę, czy cokolwiek tam w niej jest, na rzecz tytułu? I w ogóle jaka jest żeńska forma od markiza? Lady? Hrabina? Nie miała o tym pojęcia.
        Zapętlona we własnych myślach nie zauważyła, że wypowiedziała się dość niegrzecznie i Lucien mógł to źle odebrać.
        - Nie mam na myśli, że to dziwne, że ktoś mógłby chcieć za ciebie wyjść, wcale, wręcz przeciwnie – motała, tłumacząc się i rumieniąc na moment, gdy w wyjaśnieniach poszła nieco za daleko. Szybko kontynuowała główny temat. – Po prostu to strasznie dziwne. Jesteś pewien, że to jej decyzja? A jeśli tak, to ona może chcieć się jakoś zemścić – myślała na głos i nagle spojrzała na niego pełna troski. – Musisz na siebie uważać. – powiedziała. Wiedziała, że byle nemoriańska małolata stanowi dla Luciena mniej więcej takie zagrożenie, jak ona sama, ale już nie raz udowodniono jej, że to bezlitosna rasa. Po prostu się o niego martwiła.
        Temat podróży Luciena okazał się o wiele mniej kontrowersyjny, chociaż wcale nie beztroski, nie dla Rakel. Cały czas miała wyrzuty sumienia o to, jak się rozstali, o to, że zostawiła z nim Echo, jakby zupełnie o nią nie dbała, i w ogóle o to całe zamieszanie, które teraz wydawało się wręcz śmieszne, z perspektywy czasu. Słysząc, że Lucien spodziewał się odzewu z jej strony, spuściła oczy, lekko zakłopotana.
        - Chciałam się odezwać – powiedziała cicho. – Ale… trochę nie wiedziałam, co ci powiedzieć. Trochę też miałam opory przed gadaniem do obrączki. – Uśmiechnęła się słabo, siląc na lekki dowcip. – Ale cieszę się, że jesteś, naprawdę – dodała. Przez moment chciała go zapytać, czy gdyby się nie odezwała to pokazałby jej się sam, ale chyba wolała nie wiedzieć.
        Trochę rozluźniła się na wieści o Echo, chociaż wciąż ciążyło jej to, że po prostu ją zostawiła. Fakt, że przez to Lucien był niejako uziemiony, tylko to uczucie pogłębiało. Zaraz też pojawiło się pytanie, gdzie w takim razie jest Onyx, ale już nie chciała drążyć. Bardziej zainteresował ją temat dworku. Niemal nadstawiła ucha, nie przerywając Lucienowi w opowieści, ale nachylając się lekko w jego stronę, by odstawić pusty już kubek na biurko.
        - No chyba nie bardzo mogę zostawić konia w jakimś opuszczonym dworku, nawet jeśli ma ogrodzenie – powiedziała niepewnie. Lucien często był niezaznajomiony z realiami jej świata, ale ogólnie był inteligentny, więc nie wiedziała skąd taka nierozsądna propozycja. – Ktoś ją może ukraść przecież. Zresztą… pewnie i tak ją sprzedam. Przyda mi się trochę pieniędzy. Może jak trochę odłożę to znajdę sobie jakieś swoje miejsce, ale do tej pory chyba będę u Randa mieszkała – powiedziała, dość płynnie zmieniając temat. Na swoje miejsce już nie wracała i została koło Luciena, opierając się obok niego na wezgłowiu.
        - Wiesz, najgorsze jest to, że nie wiem teraz w ogóle co ze sobą zrobić – powiedziała, lekko zamyślona. – Dopiero teraz dotarło do mnie, że ten sklep nigdy nie był mój. Tak sądziłam, tak go traktowałam, bo w końcu tyle lat prowadziłam go sama, ale przecież tylko dlatego, że nie było innej opcji. Gdyby tata żył to w najlepszym razie bym mu pomagała, podobnie gdyby Rand i Dorian nie wyjechali. W momencie, gdy Dorian przejmie sklep, Nina będzie miała swoją pracownię… nie wiem. Nie chcę się tam kręcić. Na los, nawet gotować nie potrafię – mruknęła, już dość widocznie przygnębiona, mimo że starała się traktować to jako normalną rozmowę. Chyba nie zniosłaby wiedzy, że po prostu znów się nad sobą użala.
        - Problem w tym, że właściwie nic poza tym nie wiem i nie umiem. Nie chodziłam do szkoły. Potrafię tylko to, czego się sama nauczyłam. A przecież konkurencyjnego sklepu nie otworzę – prychnęła i zjechała nieco po oparciu.
        Na moment spojrzała na Luciena, wyraźnie się nad czymś wahając. Ale chwilowo naprawdę potrzebowała takiego wsparcia, a jemu chyba nigdy nie przeszkadzało przytulanie jej. Obróciła się więc na bok i przysunęła do bruneta, wsuwając pod jego ramię, opierając głowę na jego piersi, a rękę przerzucając mu przez brzuch.
        - Mogę tak chwilę poleżeć? – zapytała, może trochę po fakcie, ale po odpowiedzi i tak domyśli się, ile ma czasu na dojście do siebie. Najwyżej będzie musiała pozbierać się do kupy prędzej niż później. Chwilowo chciała po prostu poczuć się lepiej, chociaż na moment.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Wysłuchiwał Rakel ze spokojnym zaciekawieniem. Nie tylko dlatego, że potrzebowała kogoś z kim mogła podzielić się myślami, ale również dlatego, że to było jej życie. Poznawał kolejne fragmenty składające się na Rakel właśnie.
        Nina, jak dziewczyna określiła, dokładnie prezentowała się jak trzpiotka, ale pewnie Czarnulka znała ją lepiej. Pierwsze wrażenie potrafiło mylić, może faktycznie też dorosła. To już niezupełnie leżało w ścisłym kręgu zainteresowań demona. Acz opieka nad poszkodowanym, to już jak najbardziej brzmiało jak skuteczny sposób. O tym co nieco zdążył się dowiedzieć.
        Stwierdzenie, że intymne życie brata i przyjaciółki niekoniecznie Rakel interesowało, mogło być zupełnie zrozumiałe. Szczególnie jeśli była z nimi tak zżyta. Mogło być po prostu niezręcznie, demon również był w stanie to sobie wyobrazić, i nie miało to związku z niepodzielaniem szczęścia młodych.
        Wszystkiego słuchał z milczącym zrozumieniem. Co mógł dodać. Gdy żyli rodzice, oni decydowali o podziałach, zadań czy chociażby majątku. W takiej sytuacji jednak Dorian stawał się głową domu, szczególnie po ślubie. To chyba wszędzie funkcjonowało podobnie. Młodsi schodzili na drugi plan. I chociaż dostał kiedyś od Rakel burę, prawdą było, że mężczyzny nikt nie pytał dokąd i z kim idzie czy jedzie. Mężczyznom łatwiej było wyfrunąć z rodzinnego gniazda i zacząć życie na własną rękę. Kobiety miały mniej opcji...
        Na pytanie o szczerość, przytaknął przymrużeniem oczu. Później już tylko potakiwał. Dla niego Nina też wydawała się zbyt intensywna, jak to Rakel ujęła. Ale nawet gdyby nie to, jeśli przez jakiś czas żyło się samemu, najbliżej mając sąsiada, to zawsze nagłe wypełnienie domu było szokiem. Wpierw mogło być nawet przyjemne, zabawne, i pewnie można było przywyknąć, ale z pewnością było również męczące.
Niestety właśnie logicznym było, że to Nina wprowadzała się do męża a nie odwrotnie. Odwrotna sytuacja była raczej kuriozum. Majątek nie był duży, więc w ich przypadku nawet nie było co dzielić. Co najwyżej Dorian wyprawi młodszej siostrze ślub jako opiekun rodziny. Rakel chyba doskonale zdawała sobie ze wszystkiego sprawę, tak by wynikało z jej słów i tego co pomiędzy wierszami, ale może rozmowa pomagała jej pogodzić się z nieuniknionym. Lecz na radość z jego podsumowania, aż się uśmiechnął. Dokładnie, powariowali. Jeszcze chwila a wszyscy urządzą grupowe zaślubiny, może jeszcze równolegle, Otchłań z Alaranią.

        Informacje o zamtuzach dosłownie przyjął do wiadomości. Nigdy nie szukał podobnego przybytku, ale fakt, że znajdowały się w każdym mieście brzmiał dziwnie… Chociaż może i rozsądnie. Ludzie meli większe problemy z przemieszczaniem się. Pędzić wiele staj za potrzebą… To mogłoby być trudne i niewygodne… Była to kolejna wiadomość, którą dodał do swojej listy zdobywania wiedzy o tym planie i jej mieszkańcach.
        A że dziewczynie chciało się dalej drążyć temat ślubów, zamiast kulturalnie przemilczeć niewygodny problem, demon nie krył satysfakcji przebijającej się w spojrzeniu w odpowiedzi na jej szok. Wreszcie informacja wywarła właściwe wrażenie. To, że nie biegał krzycząc “litości, miejcie choć krztynę rozsądku” i znosił wszystko z godnością, nie znaczyło, że zgadzał się z takim stanem rzeczy. Uważał wszystko za absurd, od początku, samego zarania pomysłu, po jego finalizację. Tylko najwyraźniej do Rakel wciąż nie docierała skala problemu albo nie wierzyła, że on naprawdę był przeciw.
        - Piętnaście - odpowiedział ze spokojem przyglądając się zaskoczeniu dziewczyny.
        - Na szesnaste urodziny będzie zorganizowany debiutancki bal, a dzień później mają się odbyć zaręczyny, tak się wszystkim spieszy - wytłumaczył, zastanawiając się jak bardzo wszystko starać się załagadzać, biorąc pod uwagę emocję brunetki, a na ile wreszcie na namacalnym przykładzie, uzmysłowić jej, że wszyscy z Księciem na czele mieli bardzo odmienne spojrzenie na świat.
        Cynizm już nie wywarł odpowiedniego wrażenia. Wyraźnie nie wiedziała... Dziewczyna chyba nie zrozumiała ironii. Zorientował się prawdopodobnie po usilnym braku reakcji, bez niedowierzających wtrąceń. Rakel się pilnowała, zasznurowała usta i próbowała wszystko znieść, co nie znaczyło, że rozumiała. Może nie zawsze wiedział co widział, często źle interpretował, ale zdecydowanie demon dostrzegał różnicę w rozmowie wcześniej a teraz. Czarnulka owszem, zastanawiała się nad tematem, ale wolała nic nie mówić, a to zazwyczaj źle wróżyło. Ale zanim zdążył przymierzyć się do szerszego tłumaczenia, parsknął cichym śmiechem.
        - Dziękuję - prychnął z przekąsem, udając urażenie. - Wpierw za niedowierzanie, a później za tak gorliwe zaprzeczenia - zażartował z dziewczyny starając się tłumić rozbawienie. Jej szok, a potem wyjaśnienia zakończone uroczym rumieńcem były bezcenne. Chciał jednak domknąć temat. Westchnął cicho i przymierzył się do bardziej łopatologicznego tłumaczenia tego co Rakel sama mniej więcej właśnie doświadczała, tylko w skali nemoriańskiej.
        - Dziwiłaś się, że nie chciałem mówić o Otchłani. Ten świat to tygiel, w którym zawiść i knowania mieszają się we wzajemnym szaleństwie. Ślubów nie zawiera się z powodu uczucia, może są nieliczne wyjątki, ale im wyżej tym częściej jest to zwykła inwestycja, transakcja dwóch rodzin. W taki sposób moja matka weszła do rodu Beala i nikt nawet chwili nie zająknąłby się nad jej szczęściem. U nas dziedziczy mężczyzna, to on decyduje. Przynajmniej tak jest w większości rodzin. Niektóre bardziej postępowe wyłamują się z tradycji, ale to odstępstwa od reguły a nie szansa na zmiany. Rodzimy się i trwamy w tym przekonaniu, godząc się z nim. Córka może być wydana za mąż - zakończył tak, że kropka była niemal słyszalna.
        - Jeśli masz dobre argumenty, możesz wskoczyć szczebelek wyżej, finansowo, może nawet w godności szlacheckiej. Koniec baśni. Ładne słowa dobrano tutaj do idei, a nią jest interes, który Marlon ma z ojcem. Nie odwrotnie. Nikomu nie zależy na opiece nad kimkolwiek, ale brzmi to pięknie, doskonale daje sens przemyślanym i na pewno nie empatycznym działaniom. Problem w tym, że może to być raptem wierzchołek góry kryjącej się we mgle bo ani ja ani Gadriel nie mamy pojęcia co tak naprawdę młokos i stary krętacz próbują ugrać - wytłumaczył znacznie szerzej.
        - To zaś, że to dziecko umie walczyć o swoje jest lekko stresujące, szokujące, również spodziewałem się trochę innego obrazka. Ale wciąż nie jest to nic niecodziennego. To szalony świat, Rakel. Miło, że się o mnie martwisz - dodał łagodniej. - Ale w kwestii uważania niewiele się dla mnie zmieni. - Uśmiechnął się smutno, po chwili przechodząc w kpiący ton. - Jeśli dojdzie do ślubu, przynajmniej póki mój ojciec żyje, o ironio jestem bezpieczny albo dopóki sam nie dorobię się syna - prychnął na absurd i dramat sytuacji w jednym.
        - Inaczej wszystko by straciła, żona wciąż jest tylko żoną. Cały wysiłek poszedłby na marne - dokończył przymykając oczy. Też pomysł na rozmowę.

        Wzmianka o podróży, o Echo nieco rozluźniła atmosferę, chociaż dostrzegł niewielką troskę. Rakel lubiła się wszystkim martwić. Ale uśmiechnął się słysząc, że chciała się odezwać.
        - Okaże się w najbliższym czasie - odpowiedział zagadkowo, na obecną chwilę zamykając temat dworku i zostawiania tam Echo. Sprzedaży nie poruszył. Za to spojrzał uważniej gdy ona powróciła do swoich dylematów. Nie pomylił się w interpretacjach i dziewczyna właśnie mówiła to, o czym wcześniej myślał. Rand miał założyć swoją rodzinę, a ona nie tyle była bezużyteczna, częściowo zbędna… w pewnym sensie tak, jej pozostawało wyjść za mąż... Nie odzywał się, ze swoim kubełkiem lodowatej wody. Mały dramat w skali świata, w tym wypadku dosłownie był załamaniem całego świata dla drobnej osóbki. Poświęciła życie czemuś, tylko by przytrzymać miejsce dla prawowitego właściciela.
        Zapatrzony w parapet i okno Lucien, poczuł jak Rakel zsunęła się bliżej. Łózko i tak było małe, ale teraz ułożyła się zaraz obok, a po chwili wsunęła mu się pod ramię. Zerknął w dół, lekko zaskoczony, ale zaraz uśmiechnął się łagodnie.
        - Oczywiście, jak długo zechcesz. - Przytulił dziewczynę mocniej, żeby nie próbowała uciekać, gdy po omacku odstawiał na biurko kubek z niedopitą kawą, przy okazji z cichym chrobotem przesuwając parę rzeczy w małej graciarni. Potem delikatnie zaczął głaskać włosy dziewczyny, co jakiś czas bawiąc się zbłąkanymi kosmykami, zbierając je do reszty pukli.
        - I tak się nigdzie nie ruszam, nie mam gdzie spać - zażartował lekko, przymkniętymi oczami spoglądając na brunetkę. Tylu ich w domu było, czy jeden demon mógł zrobić różnicę... Grzecznie przycupnie sobie w pokoju Rakel i nikomu nie będzie wadził, bo było mu całkiem wygodnie.
        - Może nie sprzedawaj jeszcze Echo, po raz pierwszy w życiu nic cię nie wiąże… - snuł bez nacisku, lekkim tonem pokazując inną drogę. Pamiętał jak dziewczyna cieszyła się podróżą, nowymi miejscami, opowieściami.
        - Jesteś jak ptak, który całe życie spędził w klatce i nie wie co zrobić z otwartymi drzwiczkami - zaczął łagodnie, niezmiennie głaszcząc dziewczynę.
        - Rozumiem, że dla sklepu poświęciłaś większość swojego życie, że zmiany przerażają, ale jedyne co musisz zrobić to przypomnieć sobie, że potrafisz latać - szeptał ciepłym głosem.
        - Właśnie - zaczął jakby sobie coś przypomniał. - Gadriel pozdrawia swojego wróbelka i dopomina się rewanżu - prychnął lekko drocząc się z dziewczyną. Wiedział, że młodszy brat każdemu nadawał złośliwe przydomki, czemu akurat wróbel, też potrafił się domyślić, mały szary ptaszek, zastanawiał się tylko reakcji Rakel na te nowinki.
        - Jutro pokażę ci ten dwór - dokończył bardziej pogodnie, a po chwili oczy demona nabrały bardziej łobuzerskiego wyglądu.
        - Ale jak mam nocować, to może doprowadzę się trochę do porządku, a nie pakuję ci się do łóżka prosto z traktu? - Był bezczelny, żart również ale przecież już nie raz nocowali razem, siłą rzeczy korzystając z jednej łazienki i łóżka. Tak by się chociaż wygodnie wyciągnął na materacu. Poza tym, chciał, żeby Rakel ponownie się uśmiechnęła.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rozmawiali długo, ale ona nawet tego nie rejestrowała. Tematy były na zmianę błahe i bardzo poważne, śmieszne i szokujące, ale wszystko to działo się tylko pomiędzy nimi i to pomagało Rakel układać sobie to w głowie. Spokojna rozmowa, w której wszelkie niejasności można od razu wyjaśnić, była dokładnie tym, czego potrzebowała. Wolała oczywiście, gdyby więcej było tematów weselszych niż wywołujących zamęt w głowie, ale mimo wszystko cieszyła się z towarzystwa Luciena. Demon dla odmiany też odpowiadał na wszystko wprost, nie klucząc, nie zbywając jej milczeniem i nie obiecując, że wszystko jej wyjaśni, ale później.
        Pozostawali wciąż w tematyce ślubnej, ale teraz zmienili stronę i to Lucien relacjonował, co wyrabia się w jego „rodzinnych stronach”. Gdy doszedł do wieku swojej przyszłej żony (tfu!), Rakel zdębiała. Przez chwilę była jeszcze trochę skonsternowana, w oczekiwaniu na podanie dokładnej cyfry. Gdy ta w końcu padła, dziewczyna wypuściła z płuc powietrze, opierając się mocniej na ścianie. Przeniosła wzrok na kończącą się herbatę, kołyszącą się niewinnie w glinianym kubku, słuchając bardziej szczegółowych wyjaśnień. Bal debiutancki? Oficjalne zaręczyny, ślub. To wszystko brzmiało jak z bajki, jak gdyby wszyscy tam kompletnie zapomnieli o całej otoczce, o okolicznościach, wskutek których doszło w ogóle do tych wydarzeń. Głos Luciena aż nadto wyraźnie dawał do zrozumienia, co sądzi o tym wszystkim przyszły pan młody. I już nawet pomijając tą całą historię z Saide seniorem i patrząc na temat zupełnie obiektywnie, sam fakt, że ktoś mający na karku siedemset lat, żeni się z nastolatką, zdawał się co najmniej zastanawiający. A jednak mimo wszystkich tych rewelacji, jakiś głos z tyłu głowy Rakel co chwila przypominał jej, że „jest tylko pięć lat młodsza ode mnie”. Oboje nazywali dziewczynę dzieckiem, ale przecież dla nemorianina praktycznie nie było różnicy. Co to jest pięć lat, gdy samemu ma się kilkaset?
        W swoim własnym zamyśleniu, próbując posegregować w głowie fakty, palnęła głupstwo tak wyraźne, że momentalnie się w nim zorientowała, próbując naprawić złe wrażenie. Jak to zwykle bywa, tylko się pogrążyła, o czym poinformowała ją najpierw udawana uraza Luciena, a później jego delikatna kpina. Żartobliwa w tonie, ale wystarczyła, by wprawić Rakel w zakłopotanie, za co szturchnęła go stopą w nogę.
        Później już przestało być śmiesznie, bo Lucien zaczął dokładniej tłumaczyć jej, jak wygląda życie w Otchłani. Tutaj nie przerywała mu już ani razu, słuchając uważnie i ucząc się. Nie ze wszystkim zgadzała się ideologicznie, ale do tego już nawykła. Życie jest, jakie jest. Wszędzie są zwyczaje, które chociaż niesprawiedliwe, nie zmieniają się przez całe lata, bo tak jest najlepiej dla większości. Otchłań miała po prostu własną skalę, która zwykłego człowieka zwalała z nóg. Im bardziej ktoś był moralny i butny jednocześnie, jak ona sama, co potrafiła samokrytycznie przyznać, tym gorzej znosił podobne rewelacje. Największym jednak przykładem działania tej machiny był dla niej Lucien. Kilkusetletni potężny demon, arystokrata, wysoko urodzony markiz, doskonały szermierz… a musiał robić to, co kazał mu ojciec, rozgrywający własną partię szachów. W tym wypadku ożenić się z jakąś młodą cwaniarą. Rakel straciła żal do dziewczyny w momencie, w którym usłyszała, że ta sama wybrała sobie Luciena na męża. Oczywiście nie dziwiłaby się temu wcale, gdyby nie fakt, że był to mężczyzna, który zabił jej ojca i brata. Na jej miejscu prędzej by się zabiła, niż na to pozwoliła. Ale tego nie musiała Lucienowi mówić.
        W końcu tylko potaknęła, spoglądając brunetowi w oczy, by wiedział, że naprawdę rozumie. Nic nie powiedziała, bo nic nie miała do dodania. Jak sam stwierdził, to był szalony świat. Nie dziwiła się, że z niego uciekł. Żałowała tylko, że Otchłań wsysa go na nowo do siebie.
        Teraz już chętnie zmieniła temat. Na razie miała dość dopytywanie, bo groziło to jeszcze większym natłokiem informacji, odkąd Lucien zrobił się taki rozmowny. A jej chyba już na dzisiaj wystarczyło.
        Wiadomości o Echo były co najmniej skąpe i Rakel chciała rozwinąć temat, bo nie bardzo rozumiała, jak Lucien może być tak spokojny, zostawiając klacz pośrodku niczego, jak sam powiedział. Przyglądała mu się, nagannym wzrokiem komentując jego zagadkowy uśmiech, ale w końcu znów tylko westchnęła. Trochę zaufania, Rakel, przecież nie upiekł jej na rożnie i nie zjadł.
        I tak jak poddała się w swojej podejrzliwości i wiecznym czuwaniu, tak otworzyła się ze swoimi problemami i rozterkami, nieco zalewając nimi Luciena. Siedziała teraz obok niego i nie wiedziała nawet, czy go nie zanudza, ale był jedyną osobą, której mogła to wszystko powiedzieć. Obie jej koleżanki i obaj bracia stali w centrum wydarzeń, które ją przytłaczały. Gdyby próbowała z nimi o tym porozmawiać, tylko przyznałaby się, że coś jest nie tak i nie daj losie, niechcący wymusiła na nich próby zażegnania problemu. A przecież nikt poza nią żadnego nie miał. I właściwie to nawet radziła sobie z tym wszystkim, na bieżąco przystosowując się do każdej kolejnej zmiany. Nie było to dla niej tak radosne, jak dla wszystkich innych wokoło, ale przecież krzywda jej się nie działa. Musiała tylko zorientować się, co właściwie powinna ze sobą zrobić.
        Jak doszło do tego, że od relacjonowania wydarzeń i wyjaśniania ich Lucienowi, przeszła do nadmiernie aż szczerego opowiadania o swoich uczuciach, nie miała pojęcia. Chodziło chyba po prostu tylko o to, że tutaj był, spokojnie popijając kawę i słuchając jej. Może to było wszystko, czego tak naprawdę potrzebowała, żeby się otworzyć. Do niektórych rzeczy przyznała się przed samą sobą pierwszy raz, właśnie w momencie wypowiadania ich. Jak chociażby to, że na niczym innym się nie zna. To nie była przyjemna świadomość. Takie uczucie bezużyteczności, którego wcześniej nie znała. Nie było to dla niej przeciwieństwo bycia potrzebną, bo i tego nigdy wcześniej nie czuła, ale zawsze sądziła, że jest samowystarczalna, dorosła, że ma wszystko pod kontrolą. Nagle okazywało się, że powrót rodziny do domu oznacza dla niej z jednej strony ogromną radość, ale z drugiej też jakby lekkie odsunięcie na dalszy plan. To już nie był tylko jej sklep. Nie by chciała o niego walczyć, zupełnie nie o to chodziło. Po prostu od jakiegoś czasu nieustannie zmieniało się jej życiowe położenie i chyba sama nie wiedziała już kim właściwie jest, co ma i jak żyje.
        Te wszystkie rozmyślania, niektóre dość nagłe sobie uświadomione, przyjemne i bezpieczne otoczenie oraz zwykła tęsknota sprawiły, że Rakel przytuliła się sama do Luciena, dość odważnie układając się samej pod jego ramieniem i obejmując go. Potrzebowała teraz tego, a przecież naprawdę był jej tak bliski, że powinna przestać ciągle czuć zażenowanie własnymi zachciankami. Niech się żeni, jeśli musi, ale do tego czasu naprawdę świat nie runie, jak się do niego czasem przytuli. Odpowiedź demona tylko utwierdziła ją w tym przekonaniu i Rakel uśmiechnęła się, na moment jednak rzeczywiście spinając, gdy poczuła, że Lucien się trochę podnosi. Ale gdy odstawił kubek wróciła na swoje miejsce, przymykając oczy i odpoczywając. Delikatne głaskanie po głowie tylko rozleniwiało. Mruknęła coś ze śmiechem, słysząc dowcip, a później otworzyła oczy, spoglądając w noc za oknem i zastanawiając się nad słowami Luciena.
        - Może – mruknęła zgodnie, gdy brunet proponował wstrzymanie się z decyzją o sprzedaży klaczy. Rzeczywiście chwilowo nic jej do tego nie goniło, poza tym właśnie, że nie miała gdzie trzymać siwki.
        Później zupełnie wsłuchała się w głos Luciena, który odbijał się wibracją w jego piersi, na której złożyła głowę. Brzmiał przez to jeszcze bardziej nierealnie, pięknymi słowami ujmując jej banalną sytuację. Mimo wszystko jednak uśmiechnęła się. Metafora może i kwiecista, ale przecież trafiała w punkt. Nie wiedziała tylko właśnie jak się lata. Zastanawiała się nawet, czy tego Lucienowi nie powiedzieć, ale on właśnie zepsuł moment, przekazując jej słowa Gadriela.
        - Mówiłam mu, że ma mnie tak nie nazywać – prychnęła marudnie w czarną koszulę, przytulając się mocniej do bruneta. Zaraz jednak westchnęła cicho. – Wiem, że ciągle mnie przed nim ostrzegasz, ale właściwie te treningi z nim nie są takie złe – mówiła powoli i raczej ostrożnie. Nie widziała twarzy Luciena, więc nie wiedziała jak blisko jego niezadowolenia się znajduje. – Mam na myśli to właśnie, że… nie wściekaj się proszę, ale przez to właśnie, że się go obawiam, to bardziej przypomina prawdziwą walkę. Rozumiesz? Nie mogę opuścić miecza i powiedzieć, że już mi się nie chce albo liczyć na taryfę ulgową. I to jakoś mnie przekonuje. Więc chętnie bym z nim dalej trenowała – mówiła spokojnie, ale w końcu uniosła się lekko na łokciu, chcąc spojrzeć na Luciena. Nadal kiepsko jej szło rozpoznawanie jego emocji i wolała go widzieć.
        Szybko jednak zorientowała się, że widzi go teraz aż nazbyt dobrze i nim zdążyła porządnie zinterpretować wyraz jego twarzy, spuściła wzrok, opierając się wciąż na łokciu i tylko obejmując demona jedną ręką. Z ulgą przyjęła zmianę tematu. Chwilowo oczywiście, bo zaraz gdy poczuła się bezpieczniej, odsuwając od niewygodnych przemyśleń, nagle okazało się, że ten cały dworek to jakaś większa sprawa. Zerknęła ciekawsko w morskie tęczówki, próbując doszukać się w nich wyjaśnienia, ale Lucien był wręcz irytująco spokojny i „niewinny”.
        - Chętnie go zobaczę – powiedziała w końcu z uśmiechem.
        Była ciekawa, co też mu teraz wpadło do głowy. No i przy okazji zobaczy Echo oraz te niby bezpieczne warunki, w których miałaby później przebywać. Powoli coś jej w głowie świtało, ale świadomie szybko odepchnęła pochopne wnioski, nie chcąc by przerodziły się w coś więcej. Poza tym Lucien zaraz skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego z rozbawioną naganą w oczach, która nagle widowiskowo straciła cały impet, gdy do Rakel dotarło, że demon nie żartuje.
        - Chcesz tu spać? – palnęła zaskoczona, odruchowo mitygując się. – To znaczy możesz, oczywiście – powiedziała i znowu się zawahała, jakby sama na siebie spoglądała ze zdumieniem. Co ona wyrabia? Co to znaczy, że „oczywiście może”? Po cholerę to powiedziała? Jak z tym ślubem normalnie, mogłaby się chociaż trochę uczyć na błędach. Prawie palnęła się w czoło, ale w końcu parsknęła cichym śmiechem, przymykając na moment oczy.
        - Wybacz, zaskoczyłeś mnie – powiedziała w końcu, opierając się wciąż trochę na demonie, ale początkowo unikając jego wzroku. Widziała te złośliwe iskierki w jego oczach i aż chciało się go kopnąć. Ale… no właśnie, zawsze to „ale”.
        - Ale chciałabym, żebyś został – powiedziała w końcu, niepewnie podnosząc wzrok. – Oczywiście, jeśli nie przeszkadza ci ciasnota i całkiem spore prawdopodobieństwo, że będziesz musiał się kryć z rana – mruknęła już rozbawiona. Skoro to jeszcze go nie odstraszyło, skinęła głową.
        - Pokażę ci, gdzie jest łazienka – powiedziała, trochę grając na czas, ale przynajmniej wyrzucając na moment Luciena z łóżka i samej wstając. Minęła go w drzwiach i zaprowadziła do końca korytarza, pokazując ostatnie drzwi z prawej. Sierżant tylko podniósł czujnie łeb z legowiska pod ścianą.
        - Na najwyższej półce są świeże ręczniki, możesz z nich korzystać, chłopacy mają swoje niżej – wyjaśniła i uśmiechnęła się w końcu swobodniej. Coraz szybciej oswajała się po takich niespodziankach z jego strony. Później odwróciła się i wróciła do pokoju.
        Zanurkowała w szafie, w poszukiwaniu drugiej poduszki. Musiała powlec ją w inną poszewkę, bo do kompletu miała tylko jedną, a gdy rzuciła ją na łóżko, było widać jak na dłoni, jak bardzo jest ono jednoosobowe. Zawahała się, próbując logicznie myśleć. Jemu to przeszkadza? Nie. Czy jej to przeszkadza? Nie. Czy wypada? Nie. Czy obchodzi ją, co wypada? Nie. Co ona najlepszego wyprawia? Nie ma pojęcia. Co on wyprawia? Też nie wiedziała. Czy Dorian i Rand ją za to ukatrupią? Zdecydowanie. Ale czy muszą wiedzieć? Niekoniecznie.
        Odetchnęła, powoli oswajając się z sytuacją. Cały czas ostatnio spali razem i nigdy jej to nie przeszkadzało. Często krępowało, ale to naprawdę nie było nic nowego. I naprawdę chciała, żeby z nią został. Natrętne pytanie „dlaczego” uporczywie od siebie odpychała. Zabrała puste kubki i odniosła je do kuchni, myjąc je, wycierając i odkładając do szafki. Wróciła do pokoju i trochę tam oporządziła, a gdy usłyszała, że drzwi od łazienki się otwierają, wzięła z szuflady piżamę i wyszła na korytarz, żeby samej się ogarnąć.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Może wreszcie pewien temat mieli za sobą. Albo chociaż domknęli jeden z rozdziałów niedopowiedzeń i różnic kulturowych. Na chwilę obecną skończyły się pytania. Rakel już nie drążyła, ale demon doceniał, że ciąg rewelacji spotkał się z jej spokojną akceptacją. Naprawdę było mu znacznie lżej z tego powodu.
        Później zrobiło się przyjemniej, chociaż kolej na trudne rozmowy przyszła dla brunetki. Mówiła o niełatwych dla siebie sprawach. Przyznać się do braku celu w życiu było bolesne z wielu powodów. Ale fakt, że sama się przytuliła rozwiał wszystkie wątpliwości demona. Wybaczyła mu i nie żywiła do niego urazy. Mniej optymistyczna wersja głosiła, iż po prostu nie miała nikogo innego, a w tej chwili potrzebowała oparcia. Opcja bardzo przykra dla obojga, dlatego wolał pierwszą.
        Było niemalże sielankowo gdy jedną dłoń oparł na ramieniu dziewczyny, drugą bawił się jej włosami. Jeszcze niecałe trzy tygodnie temu nie odważyłby się na podobną impertynencję, a teraz najzwyczajniej w świecie leżał obok i przytulał Czarnulkę. Więcej: to Rakel sama się przytuliła. Dziewczyna, która do niedawna uciekała spojrzeniem od jego wzroku, położyła mu się na piersi. Podróż ich zbliżyła. Jak się zastanowić, chyba w znacznie większym stopniu związane z nią perypetie i trudności. To właśnie wszystkie kłopoty i komplikacje zmuszały ich do przekraczania granic komfortu, do zaryzykowania i rzucenia się w niewiadomą. Dla większości pewnie brzmiałoby to jak parodia, ale dla Luciena punkty zwrotne w ich znajomości były bardzo spontanicznymi i odważnymi zagraniami jak na demona, pewnie podobnie dla Rakel. Dlatego właśnie nieraz bał się jaki efekt wywoła, czy nie spłoszy dziewczyny. Tym razem musiał pozostawić zapłakaną brunetkę, żeby oboje zorientowali się, że byli dla siebie ważni.
        Jakim cudem Gadriel mu się przypomniał? Chyba złośliwość młodszego brata działała nawet na odległość. Ta analogia z ptakiem przywołała wróbelka, i… i jakoś uznał, że skoro dane mu było spotkać Rakel ponownie i wszystko układało się lepiej, to uczciwie będzie przekazać wiadomość.
        Uśmiechnął się kątem ust słysząc obruszone prychnięcie i odgarnął kolejne pasemko. Już prawie wszystkie zebrał na jedną stronę, ale się nie spieszył.
        Na wzmiankę, że treningi nie byłyby złe, mruknął tak cicho, że dźwięk niewiele różnił się od oddechu. Ponowne równie delikatne mruknięcie informowało, że Lucien się nie wściekał i dawało przyzwolenie na kontynuację rozmowy.
Mimo wszystko Rakel uniosła się na łokciu, chyba szukając podpowiedzi w jego wzroku, czy mogła bezpiecznie rozmawiać na potencjalnie ryzykowny temat. Spotkała poważne, ale łagodne spojrzenie demona, jednak chyba zrobiło się zbyt blisko, intymnie, i dziewczyna szybko uciekła opuszczając wzrok. Zdążył jeszcze ułowić nikłe światło kaganka pływające w tęczówkach, prawie poczuł oddech na swojej twarzy, ale zamiast uciekać myślami, wyraził swoje zdanie, czy może dokładniej, odpowiedział na pytanie ukryte między wierszami.
        - Dlatego powiedziałem: nie za moimi plecami, a nie zagroziłem urwaniem głowy za ponowny sparing - odpowiedział spokojnie i wszedł na ciekawszy temat niż młodszy brat.
        Temat dworku sprawił, że dziewczyna zapomniała o bliskości i patrzyła na niego uważnie, zupełnie jakby chciała przejrzeć go na wylot, poznać jego zamiary, co nie mogło wywołać niczego innego u demona jak lekko zaczepnego spojrzenia, i z uśmiechem, którego tak wypatrywał.
        Skoro już tak sobie rozkosznie leżeli, Lu uznał, że nie tylko mógł zostać na noc, ale przede wszystkim się wykąpać i przebrać w czyste ubrania. Rakel mogłaby wtedy przyzwoicie wejść pod kołdrę, a nie leżeli na dziko, na kocu. Chwila nawet dłuższa nie była problemem, ale spędzić tak całą noc… Przecież znając życie Czarnulka prędzej czy później i tak by zasnęła. Czym miał ją wtedy przykryć, rantem koca, na którym leżeli? Zresztą sam też chętnie by wyprostował nogi. Nie uważał by coś się miało zmienić, nic poza tym, że byłby czystszy. Ale jak się okazało nic bardziej mylnego, zaskoczył dziewczynę. Wpierw dostało mu się żartobliwie karcące spojrzenie, gdy przekonana była, że to dowcip, później niedowierzanie tak szczere i niewinne, że nie wytrzymał i zaśmiał się cicho, i wciąż uśmiechał się słysząc przeprosiny, podczas których Rakel trochę jeszcze uciekała wzrokiem.
        - To ja przepraszam, pomyślałem, że będzie ci raźniej jeśli zostanę, a mam na sobie ćwierć Alaranii - odpowiedział łagodnie, już gubiąc rozbawienie. Nie chciał przysparzać Czarnulce stresu i kłopotu, nawet jeśli wpraszał się na noc dość bezpośrednio, robił to bez złych intencji. Ale prawdopodobnie dla brunetki jednym było leżenie w zapomnieniu, działanie w emocjach, zupełnie czym innym planowe działanie, nawet jeżeli dla niego różnice stanowiła czysta koszula. Gdy jednak Rakel przyznała, że chciałaby, żeby faktycznie został, podnoszące się oczy napotkały ciepłe spojrzenie demona. Ten gdy znów poczuł się pewnie i swobodnie, krótko był poważny.
        - Przytulisz się i nie będzie ciasno a przytulnie - zażartował pogodnie.
        - A rano zniknę zanim ktoś się zorientuje i urządzi polowanie na demona. Potem całkiem legalnie wpadnę na poranną kawę i skoczymy na wycieczkę? - zaproponował z coraz weselszym uśmiechem. Brzmiało jak tajemna schadzka, a bardziej niewinne nie były siostry miłosierdzia.
        Pozwolił dziewczynie całkiem wyswobodzić się z objęć i poszedł za nią do łazienki. Pamiętał, gdzie pokój się mieścił. W ich dość trudnej do zaklasyfikowania relacji, miał już okazję przyrządzać dziewczynie kąpiel. Reszta już się przydawała. Osobiste zaprowadzenie, chociażby żeby nie zjadł go pies, który o dziwo zniósł wszystko bez rabanu. Pomogło też oprowadzenie bezpośrednio po łazience.
        Kiedy został sam, przyzwał tobołek przygotowany na czarną godzinę, który zawsze czekał na rozlewisku. Zabrał z niego czyste ubrania i odesłał na miejsce. Później brudne odzienie wysłał prosto na podłogę swojej łazienki. Doprowadził się do porządku, jak zawsze bez zbędnych ceregieli. Wysuszył ręcznik i odłożył go na dolną półkę.
        Z Rakel minęli się w korytarzu. Buty postawił za łóżkiem, żeby nie straszyły. Wybrał jakąś fabularną książkę, złożył koc i przysiadł na łóżku w taki podobny sposób, ale już wygodnie, krzyżując kostki bosych stóp na materacu. Wchodzącą Rakel przywitało rozbawione spojrzenie padające znad kartek.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Poruszając z Lucienem temat jej treningów z jego bratem, nie wiedziała czego się spodziewać. Wtedy zareagował tak ostro, bo myślał, że Gadriel ją atakuje, ale ogólnie bracia i tak nie byli w najlepszej komitywie… delikatnie rzecz ujmując. Co śmieszniejsze, Rakel pytała o to, bo brała pod uwagę możliwość, że Lucien zabroni jej tych sparingów. Nie wiedziała co prawda, jak by na coś takiego zareagowała, ale to i tak było wiele, bo inaczej nie dopuszczała w ogóle opcji, by ktoś jej mówił co ma, a czego nie ma robić. Może pytała przez grzeczność. W każdym razie odpowiedzi nie była pewna, a Lucien początkowo też nie ułatwiał, pomrukując tylko pod nosem. Spojrzenie na niego niewiele pomogło, bo wzrok miał łagodny, ale minę poważną, a poza tym teraz znalazła się zdecydowanie zbyt blisko jego twarzy. Nie miała w głowie nie wiadomo czego, ale chętnie przyłożyłaby chociaż policzek do jego policzka w niewinnym dotyku. Tak jak on, gdy przytulił ją po zawodach.
        Dziwna to była dla niej relacja. Z jednej strony byli ze sobą tak blisko, że momentami mogłaby się zapomnieć, ale właśnie w głowie nieustannie nie brzęczało jej przypomnienie o jego statusie. I wcale nie typowo społecznym czy majątkowym (o wieku nie mówiąc). To też, oczywiście, ale przede wszystkim tym cywilnym. Gdy leżała koło niego w łóżku, myśl o tym, że niedługo będzie się żenił z jakąś dziewczyną, wydawała jej się okrutna. Z całych sił musiała się powstrzymywać przed myśleniem i mówieniem, że “to niesprawiedliwe”. Sama potrafiła sobie odpowiedzieć, że życie jest niesprawiedliwe.
        Wróciła myślami do rzeczywistości akurat, gdy Lucien dyplomatycznie wyjaśniał swoją wcześniejszą odpowiedź. Uśmiechnęła się, słysząc o urywaniu głowy.
        - Komu? Mi czy Gadrielowi? - zapytała zaczepnym tonem, wciąż jednak z opuszczoną głową, jakby obserwowała coś na pościeli lub jego koszuli.
        Oczy podniosła dopiero, gdy po raz kolejny Lucien podjął temat dworku. Z jakiegoś powodu nie wypytywała bardziej. Nawet sama nie umiałaby odpowiedzieć czy świadomie usypia Luciena czujność, czekając ile powie sam, czy naprawdę nie ma w tym nic więcej i to tylko coś chwilowego, czym chce się z nią podzielić. W każdym razie chętnie ten dworek zobaczy. Określenie go opuszczonym tylko dziewczynę zachęciło. W Valladonie była tylko jedna opuszczona kamienica i fascynujące było to, że wystarczył niecały rok, podczas którego nikt tam nie mieszkał, i budynek wyglądał jak nie z tego świata. Oczywiście dzieciaki właziły tam dla zabawy, pomimo ostrzeżeń, że kamienica grozi zawaleniem. Chłopcy Evansa nie byli wyjątkiem, a Rakel jak zawsze wiernie za nimi podążała. W końcu jednak kamienica faktycznie niemal cała się zapadła, a niedługo później została przebudowana. Rakel jednak do teraz pamięta ten specyficzny klimat miejsca zapomnianego przez czas, jakby kilka kroków wcześniej wcale nie toczyło się zwykłe valladońskie życie. Ciekawa była, czy dworek będzie taki sam. No i w ogóle chciałaby zobaczyć jakikolwiek dworek w ogóle. Po drodze do Fargoth żadnego nie widzieli, a dom Luciena to bardziej pałac niż dwór.
        Jeśli zaś chodzi o kwestię nocowania Luciena to nie mogło odbyć się to chyba bardziej niezręcznie. Najpierw założyła, że demon żartuje, a gdy tylko zorientowała się w omyłce, najpierw jak zwykle palnęła coś głupio, nim pomyślała i w końcu pozbierała się do kupy. Tyle dobrego, że Luc chyba uznawał to wszystko za zabawne, bo śmiał się cicho, gdy ona próbowała pozbierać resztki swojej godności. Ale w końcu i ona się rozluźniła. Miał rację, byłoby jej raźniej. Niby mógł wrócić jutro, ale chciała żeby został.
        To nie był najrozsądniejszy pomysł. Przede wszystkim było to zupełnie zbędne. Lucien i tak nie sypiał, zawsze miał się gdzie podziać, a i tak zobaczyliby się za parę godzin. Dodatkowo uparcie się na spanie w jednoosobowym łóżku zdawało się pokazywać jak bardzo jej (lub im?) na tym zależy, skoro warunki nie sprzyjały. A przecież naprawdę chodziło jej tylko o jego towarzystwo. Co jak co, ale więcej jej naprawdę nie można zarzucić. O konwenansach nawet nie było mowy. Lucien samą swoją osobą skutecznie burzył wszystkie zasady dobrego prowadzenia się młodej damy, jakie wymyśliło społeczeństwo; zaczynając od pierwszego pojawienia się w jej sypialni.
        Dobry humor demona skutecznie przepędzał czcze rozmyślania i Rakel uśmiechnęła się łagodnie. Byłaby może trochę bardziej zażenowana tym całym przytulaniem, gdyby nie to, że Lucien wyglądał, jakby był w wyjątkowo dobrym humorze. Chociaż akurat takie wnioski mogły być nieco przesadnym mniemaniem o sobie. Wolała wrócić do faktów.
        - Spokojnie, nie musisz się aż tak wymykać – powiedziała, chcąc sprostować wcześniejsze słowa. – Chłopcy wrócą pewnie późno albo bardzo wcześnie, ale będą nawaleni jak stodoła. – Rakel prychnęła, ale głos miała łagodny, opiekuńczy niemalże. – Trochę minie zanim się pozbierają, więc może w ogóle uda się bez żadnych szopek. Ale wolałam uprzedzić – wyjaśniła niepewnie, odgarniając włosy za ucho. Naprawdę, nigdy by nie pomyślała, że będzie musiała takie podchody wyczyniać, żeby wypuścić mężczyznę ze swojego pokoju. Zwłaszcza, gdy kompletnie nic się nie działo.
        - Ale bardzo chętnie wybiorę się na wycieczkę – powiedziała już z entuzjazmem i wesołym uśmiechem. Miała wrażenie, że tylko wykuknęła za wysoki mur otaczający jej życie, i zobaczyła tylko kawałek świata. Chciała zobaczyć kolejny.
        Było jednak późno i zgodnie z dziecięcą logiką, trzeba było położyć się zaraz spać, żeby szybko było „jutro”. Rakel zaprowadziła swojego gościa do łazienki, oporządziła nieco pokój i kuchnię, i zdążyła wrócić po piżamę, gdy Lucien wracał do pokoju. Minęła go z krótkim, niepewnym uśmiechem i sama zniknęła w łazience. Nie było jej chwilę dłużej niż Luciena, a i tak wróciła z mokrą głową.
        - Ciągle boję się suszyć włosy, bo martwię się, że je podpalę – zamarudziła ze śmiechem od wejścia, zamykając za sobą drzwi, ale gdy jej spojrzenie padło na leżącego na jej łóżku Luciena, zamilkła i zatrzymała się w połowie drogi.
        Ciężko od razu ukryć takie rzeczy, jak spojrzenie na kogoś od stóp do głów, czy nerwowe przełknięcie śliny, gdy myśli nie bardzo chcą zmienić tor. Mokre włosy moczyły mu koszulę, jak zawsze uparcie niedopiętą, a bose nogi na kocu sprawiały, że wyglądał, jakby siadywał tu codziennie. Gdy tylko odzyskała władzę nad ciałem, odwróciła się, otwierając szafę i udając, że czegoś tam szuka. Nagle zrobiło się strasznie poważnie. Nie atmosferą, Lucien skutecznie ją rozluźniał, spoglądając na nią przyjaźnie znad książki. To ona zaczynała wyrzucać sobie głupią propozycję, stawiającą ją teraz w stresującej sytuacji. Przy czym nie powinna się tak czuć, bo cały urok miał być w tym, że nic się nie dzieje i może się przy nim rozluźnić. Jej głowa jednak tak uparcie odmawiała przyjęcia takiego stanu rzeczy, że doprowadziła Rakel do stanu wściekania się na własny mózg.
        Szperanie w szafie jednak trochę pomogło. Wyjęła jakąś czarną koszulkę na jutro, żeby nie było, że szukała portalu do innego świata, i podeszła do łóżka. Przez to, że on był normalnie ubrany, czuła się trochę niepewnie w swoich krótkich spodenkach i cienkiej koszulce i chciała szybko wskoczyć pod kołdrę.
        - Posuń się, ja śpię od zewnątrz – powiedziała żartobliwie, ciągnąc za pościel, na której siedział Lucien i ukradkiem zerkając na okładkę książki. – O, to jest dobra powieść! Mogę ci pożyczyć – powiedziała podekscytowana, zupełnie marnując wcześniejszą konspirację. Później weszła pod kołdrę i położyła się z głową na poduszce, zerkając na Luciena.
        - Możesz czytać, światło mi nie przeszkadza – powiedziała miękkim głosem. Teraz już jej nic nie przeszkadzało. Była otulona miękką pościelą, a towarzystwo Luciena znowu było naturalne. Na tyle, że zaraz podniosła się lekko na łokciu i przysunęła się do bruneta, na moment zbliżając twarz, nim cofnęła się z uśmiechem.
        - Włosy pachną ci moim mydłem – powiedziała, spokojnie wracając na swoją poduszkę i z leniwym pomrukiem zamykając oczy.

        Nawet nie pamiętała kiedy zasnęła. Przez moment była pewna, że w ogóle w trakcie jakiejś rozmowy i teraz przebudziła się dość nagle, jakby coś przegapiła. Uspokoiła ją zaraz cisza panująca w mieszkaniu i słaby poblask jaśniejącego nieba, wpadający przez okno. Mrugnęła leniwie, przeciągając się pod pościelą i obróciła głowę, nagle przypominając sobie, że nie jest sama. Zamarła, przyglądając się brunetowi, trochę jakby podchodziła dzikie zwierzę, a trochę jakby próbowała go na czymś przyłapać. Ale w końcu i tak widziała tylko długie rzęsy rzucające cień na policzki i łagodny wyraz twarzy. Powoli podniosła się na łokciu, starając się go nie obudzić, gdy nagle przypomniało jej się, że demony nie sypiają. Uśmiechnęła się, tłumiąc chichot i czekała aż spojrzą na nią morskie tęczówki.
        - Cześć – powiedziała wtedy, promieniejąc zadowoleniem.
        To co się działo później zakrawało już na lekką komedię. Rakel szybko wyczuła aury wszystkich w mieszkaniu, rozbawionym szeptem tłumacząc Lucienowi, że chyba padli wszyscy pokotem na górze i śpią na podłodze. Mógł więc spokojnie iść do kuchni, a ona pomknęła szybko do łazienki się przebrać. I tak jednak stąpała na palcach, żeby nikogo nie obudzić, ale w łazience spadła jej kamienna mydelniczka, z głośnym łupnięciem uderzając w deski podłogi. Rakel zaklęła pod nosem i nadstawiła ucha. Dobiegło ją tylko głośniejsze chrapanie. Nie wiedziała czyje.
        Gdy wróciła do kuchni, czekała już na nią herbata, ale zdążyła tylko podziękować Lucienowi, gdy dobiegły ją kroki w korytarzu. Położyła dłoń na przedramieniu bruneta, by nawet nie myślał jej znikać, a gdy w wejściu stanął Dorian. Spojrzała na niego wprost, czekając na reakcję i mając zamiar przyjąć ją taką, jaka będzie. I nie planowała się tłumaczyć. Będzie zdecydowana, bo to jest jej sprawa i niech już się naprawdę od niej odczepią i zajmą swoimi ślubami.
        Ale Dorian tylko potoczył ciężkim spojrzeniem po kuchni, a gdy jego wzrok padł na Luciena, jęknął ochryple i przetarł twarz dłońmi.
        - Ja pierdolę – wychrypiał, jakby ledwo wczoraj odzyskał głos i westchnął ciężko. Przeciągnął się, aż strzeliły mu plecy, podszedł do Rakel i zabrał jej herbatę, po czym odwrócił się i wyszedł.
        - Nie mam dzisiaj na to siły, młoda. Znikaj zanim Rand wstanie – dobiegło jeszcze z korytarza, głosem człowieka umierającego w mękach. Później zamknęły się za nim drzwi, a osłupiała Rakel spojrzała na Luciena i parsknęła śmiechem.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zostawiony sam, Lucien sięgną po książkę głównie po to, żeby nie patrzeć w sufit albo drzwi, niż z konieczności zabijania czasu. Znacznie przyzwoiciej wyglądało czytanie niż wgapianie się w wejście. Ułożył się więc wygodnie, częściowo opierając się o ścianę, częściowo o łóżko, dzięki czemu mógł wygodnie widzieć wejście i lekturę. Nie czytał jednak od początku, a ogólnie kartkował powieść, żeby wpierw zorientować się z czym miał do czynienia.
         Rakel wróciła szybko, w wesołym nastroju zaraz przy wejściu wspominając o suszeniu włosów na co uśmiechnął się pogodnie nie odrywając wzroku od książki. Lubił obserwować Rakel spoglądając spod rzęs.
        - Z tym może faktycznie poczekać - odpowiedział z rozbawieniem. - Ale zrobiłaś bardzo duże postępy, wyostrzyłaś zmysły - pochwalił cicho, zapowiadało się jednak jakby milczenie miało się przedłużyć. Dobrze, faktycznie przez moment zrobiło się niezręcznie, zbyt mało spontanicznie za bardzo przypominając plany... Problem tkwił w tym, że planów nie było.
Wzrokiem odprowadził brunetkę na jej drodze do szafy i już bezkrytycznie nie dzieląc uwagi na książkę i dziewczynę powiódł spojrzeniem po zgrabnej sylwetce. Ciepłe światło nadawało skórze złocistego połysku, jednocześnie prawie ginąc na materiale, w zamian aksamitnie podkreślając jego załamania. Delikatna koszulka z jednej strony kryła sylwetkę, z drugiej ją podkreślała, teraz dodatkowo odsłaniając fragment pleców, gdy dziewczyna przeszukiwała szafę. Mokre włosy rozsypały się w artystycznym nieładzie, dopełniając obrazu wraz ze złotymi iskierkami połyskującymi w serpentynkach.
        Gdy Rakel skierowała się do łóżka wcale nie uciekał oczami do powieści, a spotkał się z wesołym uśmiechem, zaraz grzecznie, rozbawiony przesuwając się z pościeli.
        - Chętnie poczytam, ale przy innej okazji. - Uśmiechnął się pogodnie i odłożył książkę na miejsce, wracając na poduszkę. Przez chwilę znów miał Rakel tuż przy sobie. Nim dziewczyna umknęła na swoją połowę (szumne określenie przy raczej niewielkiej powierzchni do podziału), przywitały ją rozbawione oczy demona. Nikt by nie uwierzył, że tylko spali.
        - Dziwne wrażenie, prawda - szepnął. - Gdy ktoś obcy pachnie twoim mydłem - sprecyzował cicho patrząc na zapadającą w pielesze brunetkę. Zgasił płomyk machnięciem palców i wyciągnął rękę w stronę pościelowego kokonu, który przyciągnął bliżej do siebie (nie by musiał się jakoś specjalnie starać).
        - Miało być przytulnie - mruknął w mokre włosy, znów przystępując do leniwego zbierania ich na jedną stronę.

        Czas, w którym przyglądał się śniącej brunetce przeplatał momentami, gdy zwyczajnie leżał z zamkniętymi powiekami, słuchając ciszy i szemrzącego w niej oddechu. Gdy poczuł, że dziewczyna się budzi, nie otwierał od razu oczu, dopóki nie załaskotały go włosy Rakel, która właśnie radośnie pochylała się tuż nad nim.
        - Dzień dobry - odpowiedział ciepło, odgarniając czarne loki za ucho dziewczyny, żeby przestały wsuwać mu się pod kołnierzyk. Podobał mu się ten widok. Wyglądała na szczęśliwą. Nie zwyczajnie, codziennie pogodną gdy nie doskwierały jej troski, ale zadowoloną. Chciałby częściej wstawać w podobny sposób. Ale jako że mieli pozostać niezauważeni, leniwe polegiwanie nie wchodziło w rachubę. Zebrali się z pościeli. Brunet wciągnął buty i cichaczem zakradł się do kuchni.
Gdy Rakel się ubierała, Lu zaparzył herbatę, sobie kawę i wchodzącą dziewczynę powitał parujący kubek oraz demon stojący ze swoim przy blacie. W ogólnie panującej ciszy, kroki poniosły się wyjątkowo wyraźnie. Lucien gotów był się ewakuować zgodnie z obietnicą, prawdopodobnie z kawą w ręku, której jeszcze nie dokończył, kubek odniósłby później, ale zatrzymała go ręka Rakel. Spojrzał na nią lekko zaskoczony, akurat gdy w drzwiach stanął Dorian. Lu skinął mu krótko głową na powitanie, w odpowiedzi otrzymał powitanie chorego brata. Nie potrafił zrozumieć czemu bawić musieli się tak by doprowadzać się do podobnego stanu. Przecież to było bez sensu. Obyło się jednak bez ekscesów, chociaż ogólna tolerancja spotkała się z opłatą i starszy brat zniknął z kubkiem herbaty w przedpokoju. Szlachcic nie wiedział co prawda czemu Rand ma być większym problemem, ostatnio był całkiem przyjazny, ale lepiej było nie sprawdzać, skoro wszystko ostatnimi czasy stawało na głowie.
        - Czyli mamy oficjalne pozwolenie starszego brata, to chyba dobrze - zagaił demon, ponownie podgrzewając wodę.
        - Jak myślisz, zakrztusiłby się wiedząc, że to ja zrobiłem mu herbaty? - Zalewając nowy susz, zażartował z lekko złośliwą nutką.
        Niedługo potem zniknęli, zjawiając się tuż obok gospody, w której zostawił siwkę. Wrócili po kobyłkę i chociaż zostawianie konia w połowie traktu, czy zjawianie się później w towarzystwie dziewczyny, bez widocznego środka transportu, było dziwne, nikt nie drążył i nie dopytywał. Podróżnicy byli rozmaici, więc ludzie chcący na nich zarabiać musieli być mniej lub bardziej tolerancyjni. Inaczej jawnie ograniczali sobie klientelę, ale i takich można było spotkać.
        - Nie wracaj panocku do dworu, szczególnie z taką śliczną panienką - zamarudził stajenny prowadząc Echo, gdy Lucien uregulował należność. Wcześniej przy okazji wypytywał trochę o porzuconą posiadłość, którą stanowczo mu odradzano i teraz ponownie udzielano dobrych rad.
        - Nawiedzona chałupa jak nic, mało ładnych okolic? Na co sobie głowę nią kłopotać? - tłumaczył jeszcze na odchodne. Lucien grzecznie podziękował za radę tłumacząc, że na razie tylko zwiedzają, po czym wpakował się na siwkę za Rakel.
        Szybko nie jechali, bo o ile według demona miała bez problemu dać sobie radę, ponieważ droga nie była daleka, o tyle sama klacz nie była zbyt zadowolona dodatkowym ciężarem i co jakiś czas tupała gniewniej tylnymi nogami, sugerując, że jej cierpliwość miała granice.

        Słońce dopiero pewniej wspinało się na nieboskłon, gdy las zgęstniał, a podróżników powitała wąska, łatwa do przeoczenia odnoga. Skręcili w ścieżkę, a potem Rakel mogła zobaczyć szpaler cyprysów, wciąż rozłożystych, ale widać, że świeżo ktoś doprowadzał je do porządku, przycinając zbyt odstające gałęzie.
        Ogrodzenie przy stajni było naprawione, na nim, w promieniach słońca, wylegiwał się czarny kot. Stajnię też trochę oporządzono wynosząc wszystko co ją zagracało. Wciąż miała dziurawy dach, a dokładniej teraz jego połowy nie było. Wszystkie niestabilne legary i klepki zostały usunięte zostawiając pół budynek, pół szkielet.
        Demon zeskoczył z klaczki i poklepał Onyxa, który właśnie przykłusowywał słysząc gości.
        - Gdzie Saya? - Palugh przeciągnął się na żerdzi.
        - Wojuje z domownikiem - miauknął kot. Lucien popatrzył na kocura, ale nie komentował jego wypowiedzi.
        - Za domem jest ogród, może i sad, ciężko stwierdzić - odezwał się do Rakel z wesołością plączącą się w oczach.
        - Pora zobaczyć co nawiedza dwór i do tej pory odstraszało potencjalnych lokatorów - oznajmił już z pełnym uśmiechem, dając dziewczynie wybór czy chce zwiedzać na własną rękę, czy iść z nim.
        Posiadłość wciąż była cieniem dawnej siebie, nie brakowało w niej zniszczonych mebli czy pęknięć w podłodze, ale była wysprzątana na błysk i nie szło dostrzec jednej pajęczyny zwisającej ze starych żyrandoli czy kandelabrów. Znaleźć w tym wszystkim Sayę nie było trudno, gdy po opustoszałym domu niosło się echo jednostajnych uderzeń.
        W salonie zmiecione na kupkę leżały szkielety szczurów, małych ptaków i jakichś większych zwierzątek, a demonica z charakterystyczną sobie dystynkcją tłukła miotłą w ścianę, dostojnym głosem zwymyślając we wspólnej i czarnej mowie czemuś co znajdowało się chyba wewnątrz dziury, która w ścianie ziała. Z dziury odpowiadał jej znacznie mniej kulturalny i warkotliwy głos. Do tego co jakiś czas z jamy wyskakiwała szczupła, ręko-podobna kończyna, upstrzona ostrymi pazurkami, które uderzały w miotłę drąc z niej kłaki, tylko zachęcając Sayę do bardziej energicznych ruchów.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości