Shużę pomhocą!
: Wto Maj 21, 2019 4:15 pm
Pierwsza alarańska przygoda
Ostatnie tygodnie były dla drużyny Mansuna raczej spokojne - zwłaszcza w porównaniu do ostatniej eskapady, w której zaczynało aż roić się od szalonych magów, zagadek i zaklęć.
Teraz, po wypełnieniu formalności, spisaniu raportów i biesiadzie na cześć odkrywców, wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń dostali spokojne zadania trzymające ich chwilowo blisko Turmalii i dające wypocząć. Dzięki porozumieniu z władzą karakalscy żołnierze, odpowiednio do swojej rangi pomagali tutejszym strażnikom i zbierali informacje o mieście. Kultura, zwyczaje, rasy, a także sposób utrzymywania porządku - interesowało ich wszystko.
Luke i Ibis, sierżant i starszy plutonowy zajmowali się kontrolami w porcie, lecz przede wszystkim zażywaniem słońca, bryzy i żartami z alarańskimi kumplami. Mimo pewnych braków we Wspólnym szybko odnaleźli się w mniej zdyscyplinowanej części towarzystwa i chwalili się umiejętnościami kulinarnymi - naprwadę, to co Ibis potrafił zrobić z rybami przekraczało wszelkie pojęcie!
Fon, spokojny i bardzo niemagiczny, a wysoki na 7 stóp wojownik budził respekt na tyle, że nie musiał w ogóle się odzywać - i bardzo dobrze, bo z językiem nadal miał problem. To wśród wartowników czuł się najlepiej i oddawał się swoim ulubionym zajęciom - pracy i obserwowaniu w milczeniu.
Kanhuma dostał przydział do stajni - gdzie uczył się opiekować końmi - i biblioteki, gdzie studiował spisane dialekty, a także historię.
Młody kapitan Zaradi na nowo zadzierał nosa, choć niektórzy zauważyli pewne zmiany w jego charakterze… dla niego najlepsze były czynne patrole i łapanie rzezimieszków, w których wykazywał się swoją sprawnością, a niekiedy i inteligencją, gdy trafiali na zawiłą sprawę.
Przełożeni natomiast wkupiali się nieustająco w łaski rządzących, odbywając z nimi długie rozmowy i opowiadając o własnym kontynencie. Po traktowaniu Karakali przez władze miasta widać było, że nieźle im idzie, bo ci choć budzili mieszane uczucia u obywateli mogli kręcić się wszędzie. Z czasem turmalianie zaczęli przyzwyczajać się, że strażnikom towarzyszy zwykle jakiś kot, a jeszcze kilka kręci się po plaży, barach czy przylepia nosy do szyb wystawowych. Byli jednak niegroźni, bardzo towarzyscy i niezwykle… grzeczni. Trochę jak banda dobrych synków, a nie żołnierzy zza morza. Trudno byłoby ich brać na poważnie, gdyby nie fakt, że mieli aż nazbyt sprawne półzwierzęce ciała i wbrew pozorom byli niezwykle zorganizowani. Urządzano nawet małe, nieoficjalne zawody, by przekonać się do czego są zdolni. I tak okazało się, że są to domowe kotki w ciałach tygrysów, które można ugłaskać przez wyciągnięcie ręki, ale nie można ich lekceważyć.
Nawet takiego Mansuna.
Kapitan, jako odpowiedzialny za pierwszą wyprawę w głąb lądu nie dostał za nią co prawda awansu, bo poszła szalenie nie tak, ale jego doświadczenie już przebiło wiedzę kolegów. Poza tym jego miłość do Alaranii wcale nie przygasła, co znaczyło, że można zwalić na niego najbardziej szalone misje i nic się nie stanie. Gdyby tylko nie był taki… taki głupkowaty. Ale jeżeli dać mu za towarzysza Zaradiego i Kanhumę, tak jak poprzednio… oni też nieźle sobie radzili. Zdawali się wręcz jeszcze bardziej zafascynowani tym kontynentem i jego dziwactwami niż byli uprzednio.
Chociaż na razie niech siedzą w mieście i nie wariują.
Maeno przywykł do takiego stanu rzeczy i z radością przechadzał się ulicami Turmalii. Białe budyneczki, niskie domki pomalowane w fantazyjne wstęgi, zapach pomarańczy i cudowna woń rybek. Bliskość morza koiła, a na plaży znaleźć można było przepiękne muszelki. Kiedy wróci da je Luame. Będzie zachwycona! Może część odda też Kanhumie… i do zbiorów sunbaryjskich, chociaż trochę szkoda by ich było. Może je przerysują?
Dni więc upływały spokojnie w ciepłym klimacie i pogodnym państwie. Aż pewnego przedpołudnia…
- Panie kocie, panie kocie! Proszę, niech się pan zatrzyma! - Kobiecy głos rozległ się za plecami kończącego swój obchód Mansuna. Odwrócił się zaintrygowany, by zobaczyć biegnącą w jego stronę bardzo sprawną brunetkę obfitych kształtów, a kilka kroków za nią spanikowanego rudzielca - najpewniej elfa. O dziwo wyglądali mu na… nietutejszych. I bardzo czymś przejętych.
- Panie kocie, przepraszam, nie znam imienia, tfu! Rangi… z resztą nieważne. Proszę niech pan słucha! - Kobieta dopadła go i niemal chwyciła za ręce, jakby bała się, że jej ucieknie. Ale on stał - uśmiechnął się zachęcająco i pokiwał głową.
- Shuham.
- Zdarzyło się coś… nikt nam nie wierzy, strażnicy myślą że oszalałam, ale ja widziałam… moją przyjaciółkę… taką małą, niziutką, porwano!
Kapitan aż się zachłysnął.
- Phroshę?
- Ależ tak! Widziałam i… to nie było takie normalne porwanie, ale takie dziwne… magiczne!
- Maghiczne…
- Tak! I w to jeszcze pewnie by mi uwierzyli, łby zakute (oj, za przeproszeniem!) ale dalej to brzmi niemal nieprawdopodobnie!
- W zasadzie to… - Starał się wepchnąć rudzielec, ale ona zgasiła go niecierpliwym ruchem ręki i tsyknęła, by jej nie przerywał.
- Widziałam ją z taką dziwną, fioletową pokraką… taką małą! Wyglądała jak zwierzołak, ale taki bardzo, bardzo nie nasz! Miała na sobie ubranie, ale ja wiem, że nie była normalna! I ona z nią rozmawiała przed domem, na ulicy; podała jej torbę i jakieś koszule, a potem… potem zniknęły! OBIE! Proszę, ja nie mam pojęcia gdzie Funcia może być, ale to ważne! Niczego nie zmyśliłam! - Zaczęła go już szarpać za poły kamizelki, nie dając powstrzymać się elfowi, który z chwili na chwilę robił się bardziej spięty. Wyglądał jakby nie umiał poprzeć towarzyszki i potwierdzić jej racji.
Jednak kotołak patrzył na nią cały czas uważnie.
- Znikhnęły? Fhunzia?
- Tak… to moja znajoma. Jest młoda, chciałam jej pilnować… po raz pierwszy pojechała tak daleko! - Szczera rozpacz w oczach brunetki wystarczyła Mansunowi za dowód i wszystkie niezbędne papiery. Wyprostował się i potarł dłonią brodę. Ku zaskoczeniu rudzielca - namyślał się.
- I nhikt pani nhie wieszhy? - Zapytał w końcu, bez cienia kpiny w głosie.
- No nikt! Uważają, że to nie możliwe, a jeśli możliwe to za mało ważne, by coś z tym @#%$! zrobili! Ona… my nie mamy nawet obywatelstwa! Ale to nieważne, mamy przecież prawa! Nie można tego zignorować tylko dlatego, że nie była stąd!
- Oczhywiśćhie! - Poparł ją kotołak gorąco i konspiracyjnie rozejrzał dookoła. - Ja phani whierzę. Sam nhie jesthem sthąd, ale whidźhałem bardzho dziwne rzheczy. Znikhających magów! Thak jak phani mówi. Przećcheż w Alarhanii to się zdarza?
- Widocznie nie dość często. - Brunetka wzruszyła bezradnie ramionami. Nie do końca wiedziała skąd te dziwne koty wzięły się w Turmalii, ale słyszała, że są spoza kontynentu i mają raczej dobre stosunki z tubylcami. Być może ich wiedza o Łusce była ograniczona, ale pozostawali jej ostatnią deską ratunku. I miała rację - futrzak którego dopadła nie zignorował jej. Ciekawe tylko ile mógł zdziałać?
- Obhawihiam shę, że lheży szhukanie zhaginionhej phoza obhowiązkami thutejshej whłazy. - Westchnął kotołak, a jej proszące spojrzenie niewiele pomogło. Nie musiało - Alhe mhy to zo inegho! - Uśmiechnął się dumny, że może komuś pomóc. - Zhaphytham czhy nie phozwholilibhy mi shę thym zhająź. Niech przhyjdą pańztwo dho żerwonego nhamiothu przed khomendą ghówną juthro z whieczoha. Czhy tho odphowiada?
Brunetka była zachwycona.
- I co, mówiłam, że trzeba było zapytać tego gościa! Koty są miłe, a ten jest taki duży! - Piszczała nad własnym geniuszem, aż nie przypomniała sobie dlaczego w ogóle była zmuszona go użyć.
- Musimy ją znaleźć. - Postanowiła poważnie.
- Wiem… - Cichy głos elfa rozpłynął się w powietrzu bezsilnie. Nie wiedział co ma myśleć i co zrobić - chciał wrócić do domu. Do swojego stryszku. I tam przeczekać następne stulecie, aż wszyscy dadzą mu spokój.
- A tobie nic nie mówią portale? Powinny!
- N-nie zajmuję się tym! Wiesz, że nie chcę mieć nic wspólnego z magią.
- Tak… przepraszam. Ale to ważne!
Nie odpowiedział. Bo choć szokowało go zniknięcie dziewczyny, nie miał wcale ochoty w nic się wplątywać… nie była chyba aż tyle warta.
Następnego wieczora Miminetta i Lant przyszli pod wskazany im czerwony namiot. Kotołak już tam czekał, a wraz z nim kilku kocich współplemieńców. Część patrzyła na nich niechętnie, niektórzy z uśmiechami. Sam znajomy przywitał ich uniesieniem łapy.
Jak się okazało wiele załatwił przez ten czas. Opowiedział przełożonym o magicznej zagadce i zniknięciu dziewczyny; przygotował też formularze, a brunetka musiała złożyć zeznania przed bardzo dużym i bardzo groźnym kotołakiem z przepaską na oku. Lecz mimo szorstkiego obejścia był wewnątrz równie milutki co jego podwładny i charyzmatyczna kobietka szybko odzyskała pewność siebie i podkreślać zaczęła swoje racje. Obiecała też za siebie i swojego towarzysza, że zrobią wszystko by ułatwić kotołakom nie tylko znalezienie porwanej, ale i poznanie lepiej kontynentu, wszystkiego czego chcą!
Każdy wiedział, że były to twierdzenia nieco na wyrost, ale rozumieli ludzkie wzburzenie. Ostatecznie Mansun podszepnął, że oficjalnie zrobią z tego wyprawę naukową, lecz ich głównym zadaniem i tak będzie znalezienie Funci. Tylko nie mieli żadnych śladów, ani wystarczającej wiedzy - ale gotowi byli odbyć długą podróż żeby się czegoś dowiedzieć. Tylko karakalscy żołnierze potrafili uznać, że znajdą kogoś, kto magicznie zniknął z miasta na kontynencie, którego nie znali.
Brunetka już zaczęła ich uwielbiać.
Dwa dni później drużyna w składzie:
Mansun - kapitan i dowódzca,
Zaradi - drugi kapitan, wsparcie logistyczne,
Kanhuma - bojaźliwy porucznik,
Ibis - plutonowy, tragarz na spółkę z osiołkiem,
Dixie - osiołek,
Miminetta - nieoficjalny dowódzca, ludzka przewodniczka,
i Darlantello - ten rudy; oficjalnie zaczęła poszukiwania w mieście i jego okolicach.
Ostatnie tygodnie były dla drużyny Mansuna raczej spokojne - zwłaszcza w porównaniu do ostatniej eskapady, w której zaczynało aż roić się od szalonych magów, zagadek i zaklęć.
Teraz, po wypełnieniu formalności, spisaniu raportów i biesiadzie na cześć odkrywców, wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń dostali spokojne zadania trzymające ich chwilowo blisko Turmalii i dające wypocząć. Dzięki porozumieniu z władzą karakalscy żołnierze, odpowiednio do swojej rangi pomagali tutejszym strażnikom i zbierali informacje o mieście. Kultura, zwyczaje, rasy, a także sposób utrzymywania porządku - interesowało ich wszystko.
Luke i Ibis, sierżant i starszy plutonowy zajmowali się kontrolami w porcie, lecz przede wszystkim zażywaniem słońca, bryzy i żartami z alarańskimi kumplami. Mimo pewnych braków we Wspólnym szybko odnaleźli się w mniej zdyscyplinowanej części towarzystwa i chwalili się umiejętnościami kulinarnymi - naprwadę, to co Ibis potrafił zrobić z rybami przekraczało wszelkie pojęcie!
Fon, spokojny i bardzo niemagiczny, a wysoki na 7 stóp wojownik budził respekt na tyle, że nie musiał w ogóle się odzywać - i bardzo dobrze, bo z językiem nadal miał problem. To wśród wartowników czuł się najlepiej i oddawał się swoim ulubionym zajęciom - pracy i obserwowaniu w milczeniu.
Kanhuma dostał przydział do stajni - gdzie uczył się opiekować końmi - i biblioteki, gdzie studiował spisane dialekty, a także historię.
Młody kapitan Zaradi na nowo zadzierał nosa, choć niektórzy zauważyli pewne zmiany w jego charakterze… dla niego najlepsze były czynne patrole i łapanie rzezimieszków, w których wykazywał się swoją sprawnością, a niekiedy i inteligencją, gdy trafiali na zawiłą sprawę.
Przełożeni natomiast wkupiali się nieustająco w łaski rządzących, odbywając z nimi długie rozmowy i opowiadając o własnym kontynencie. Po traktowaniu Karakali przez władze miasta widać było, że nieźle im idzie, bo ci choć budzili mieszane uczucia u obywateli mogli kręcić się wszędzie. Z czasem turmalianie zaczęli przyzwyczajać się, że strażnikom towarzyszy zwykle jakiś kot, a jeszcze kilka kręci się po plaży, barach czy przylepia nosy do szyb wystawowych. Byli jednak niegroźni, bardzo towarzyscy i niezwykle… grzeczni. Trochę jak banda dobrych synków, a nie żołnierzy zza morza. Trudno byłoby ich brać na poważnie, gdyby nie fakt, że mieli aż nazbyt sprawne półzwierzęce ciała i wbrew pozorom byli niezwykle zorganizowani. Urządzano nawet małe, nieoficjalne zawody, by przekonać się do czego są zdolni. I tak okazało się, że są to domowe kotki w ciałach tygrysów, które można ugłaskać przez wyciągnięcie ręki, ale nie można ich lekceważyć.
Nawet takiego Mansuna.
Kapitan, jako odpowiedzialny za pierwszą wyprawę w głąb lądu nie dostał za nią co prawda awansu, bo poszła szalenie nie tak, ale jego doświadczenie już przebiło wiedzę kolegów. Poza tym jego miłość do Alaranii wcale nie przygasła, co znaczyło, że można zwalić na niego najbardziej szalone misje i nic się nie stanie. Gdyby tylko nie był taki… taki głupkowaty. Ale jeżeli dać mu za towarzysza Zaradiego i Kanhumę, tak jak poprzednio… oni też nieźle sobie radzili. Zdawali się wręcz jeszcze bardziej zafascynowani tym kontynentem i jego dziwactwami niż byli uprzednio.
Chociaż na razie niech siedzą w mieście i nie wariują.
Maeno przywykł do takiego stanu rzeczy i z radością przechadzał się ulicami Turmalii. Białe budyneczki, niskie domki pomalowane w fantazyjne wstęgi, zapach pomarańczy i cudowna woń rybek. Bliskość morza koiła, a na plaży znaleźć można było przepiękne muszelki. Kiedy wróci da je Luame. Będzie zachwycona! Może część odda też Kanhumie… i do zbiorów sunbaryjskich, chociaż trochę szkoda by ich było. Może je przerysują?
Dni więc upływały spokojnie w ciepłym klimacie i pogodnym państwie. Aż pewnego przedpołudnia…
- Panie kocie, panie kocie! Proszę, niech się pan zatrzyma! - Kobiecy głos rozległ się za plecami kończącego swój obchód Mansuna. Odwrócił się zaintrygowany, by zobaczyć biegnącą w jego stronę bardzo sprawną brunetkę obfitych kształtów, a kilka kroków za nią spanikowanego rudzielca - najpewniej elfa. O dziwo wyglądali mu na… nietutejszych. I bardzo czymś przejętych.
- Panie kocie, przepraszam, nie znam imienia, tfu! Rangi… z resztą nieważne. Proszę niech pan słucha! - Kobieta dopadła go i niemal chwyciła za ręce, jakby bała się, że jej ucieknie. Ale on stał - uśmiechnął się zachęcająco i pokiwał głową.
- Shuham.
- Zdarzyło się coś… nikt nam nie wierzy, strażnicy myślą że oszalałam, ale ja widziałam… moją przyjaciółkę… taką małą, niziutką, porwano!
Kapitan aż się zachłysnął.
- Phroshę?
- Ależ tak! Widziałam i… to nie było takie normalne porwanie, ale takie dziwne… magiczne!
- Maghiczne…
- Tak! I w to jeszcze pewnie by mi uwierzyli, łby zakute (oj, za przeproszeniem!) ale dalej to brzmi niemal nieprawdopodobnie!
- W zasadzie to… - Starał się wepchnąć rudzielec, ale ona zgasiła go niecierpliwym ruchem ręki i tsyknęła, by jej nie przerywał.
- Widziałam ją z taką dziwną, fioletową pokraką… taką małą! Wyglądała jak zwierzołak, ale taki bardzo, bardzo nie nasz! Miała na sobie ubranie, ale ja wiem, że nie była normalna! I ona z nią rozmawiała przed domem, na ulicy; podała jej torbę i jakieś koszule, a potem… potem zniknęły! OBIE! Proszę, ja nie mam pojęcia gdzie Funcia może być, ale to ważne! Niczego nie zmyśliłam! - Zaczęła go już szarpać za poły kamizelki, nie dając powstrzymać się elfowi, który z chwili na chwilę robił się bardziej spięty. Wyglądał jakby nie umiał poprzeć towarzyszki i potwierdzić jej racji.
Jednak kotołak patrzył na nią cały czas uważnie.
- Znikhnęły? Fhunzia?
- Tak… to moja znajoma. Jest młoda, chciałam jej pilnować… po raz pierwszy pojechała tak daleko! - Szczera rozpacz w oczach brunetki wystarczyła Mansunowi za dowód i wszystkie niezbędne papiery. Wyprostował się i potarł dłonią brodę. Ku zaskoczeniu rudzielca - namyślał się.
- I nhikt pani nhie wieszhy? - Zapytał w końcu, bez cienia kpiny w głosie.
- No nikt! Uważają, że to nie możliwe, a jeśli możliwe to za mało ważne, by coś z tym @#%$! zrobili! Ona… my nie mamy nawet obywatelstwa! Ale to nieważne, mamy przecież prawa! Nie można tego zignorować tylko dlatego, że nie była stąd!
- Oczhywiśćhie! - Poparł ją kotołak gorąco i konspiracyjnie rozejrzał dookoła. - Ja phani whierzę. Sam nhie jesthem sthąd, ale whidźhałem bardzho dziwne rzheczy. Znikhających magów! Thak jak phani mówi. Przećcheż w Alarhanii to się zdarza?
- Widocznie nie dość często. - Brunetka wzruszyła bezradnie ramionami. Nie do końca wiedziała skąd te dziwne koty wzięły się w Turmalii, ale słyszała, że są spoza kontynentu i mają raczej dobre stosunki z tubylcami. Być może ich wiedza o Łusce była ograniczona, ale pozostawali jej ostatnią deską ratunku. I miała rację - futrzak którego dopadła nie zignorował jej. Ciekawe tylko ile mógł zdziałać?
- Obhawihiam shę, że lheży szhukanie zhaginionhej phoza obhowiązkami thutejshej whłazy. - Westchnął kotołak, a jej proszące spojrzenie niewiele pomogło. Nie musiało - Alhe mhy to zo inegho! - Uśmiechnął się dumny, że może komuś pomóc. - Zhaphytham czhy nie phozwholilibhy mi shę thym zhająź. Niech przhyjdą pańztwo dho żerwonego nhamiothu przed khomendą ghówną juthro z whieczoha. Czhy tho odphowiada?
Brunetka była zachwycona.
- I co, mówiłam, że trzeba było zapytać tego gościa! Koty są miłe, a ten jest taki duży! - Piszczała nad własnym geniuszem, aż nie przypomniała sobie dlaczego w ogóle była zmuszona go użyć.
- Musimy ją znaleźć. - Postanowiła poważnie.
- Wiem… - Cichy głos elfa rozpłynął się w powietrzu bezsilnie. Nie wiedział co ma myśleć i co zrobić - chciał wrócić do domu. Do swojego stryszku. I tam przeczekać następne stulecie, aż wszyscy dadzą mu spokój.
- A tobie nic nie mówią portale? Powinny!
- N-nie zajmuję się tym! Wiesz, że nie chcę mieć nic wspólnego z magią.
- Tak… przepraszam. Ale to ważne!
Nie odpowiedział. Bo choć szokowało go zniknięcie dziewczyny, nie miał wcale ochoty w nic się wplątywać… nie była chyba aż tyle warta.
Następnego wieczora Miminetta i Lant przyszli pod wskazany im czerwony namiot. Kotołak już tam czekał, a wraz z nim kilku kocich współplemieńców. Część patrzyła na nich niechętnie, niektórzy z uśmiechami. Sam znajomy przywitał ich uniesieniem łapy.
Jak się okazało wiele załatwił przez ten czas. Opowiedział przełożonym o magicznej zagadce i zniknięciu dziewczyny; przygotował też formularze, a brunetka musiała złożyć zeznania przed bardzo dużym i bardzo groźnym kotołakiem z przepaską na oku. Lecz mimo szorstkiego obejścia był wewnątrz równie milutki co jego podwładny i charyzmatyczna kobietka szybko odzyskała pewność siebie i podkreślać zaczęła swoje racje. Obiecała też za siebie i swojego towarzysza, że zrobią wszystko by ułatwić kotołakom nie tylko znalezienie porwanej, ale i poznanie lepiej kontynentu, wszystkiego czego chcą!
Każdy wiedział, że były to twierdzenia nieco na wyrost, ale rozumieli ludzkie wzburzenie. Ostatecznie Mansun podszepnął, że oficjalnie zrobią z tego wyprawę naukową, lecz ich głównym zadaniem i tak będzie znalezienie Funci. Tylko nie mieli żadnych śladów, ani wystarczającej wiedzy - ale gotowi byli odbyć długą podróż żeby się czegoś dowiedzieć. Tylko karakalscy żołnierze potrafili uznać, że znajdą kogoś, kto magicznie zniknął z miasta na kontynencie, którego nie znali.
Brunetka już zaczęła ich uwielbiać.
Dwa dni później drużyna w składzie:
Mansun - kapitan i dowódzca,
Zaradi - drugi kapitan, wsparcie logistyczne,
Kanhuma - bojaźliwy porucznik,
Ibis - plutonowy, tragarz na spółkę z osiołkiem,
Dixie - osiołek,
Miminetta - nieoficjalny dowódzca, ludzka przewodniczka,
i Darlantello - ten rudy; oficjalnie zaczęła poszukiwania w mieście i jego okolicach.