[Randil] Witamy w Piekle.
: Czw Lut 14, 2019 8:54 pm
Gdy zniknęli spod kamienicy, Kimiko nawet nie miała czasu się zastanowić nad słowami Dagona. Zrozumiała je dopiero, gdy rozpoznała pokój w zajeździe w Demarze. Nie odzywała się wtedy wiele, równie zszokowana, co Rika, ale o wiele lepiej sobie z tym radziła. Przejęła od Laufeya płaczącą dziewczynkę i zniknęła z nią w sypialni, pozwalając diabłu miotać się w spokoju. Próbowała uśpić niemowę, ale ta otwierała z paniką oczy, gdy tylko złodziejka próbowała wstać. Została więc z nią przez prawie godzinę, głaszcząc po głowie i czekając aż dziewczynka ukoi się płaczem do snu. Dopiero wtedy ostrożnie wstała i dołączyła do pijącego Laufeya w salonie. Ustalili tylko tyle, że do aukcji nie mają co pokazywać się w Nowej Aerii. Najlepiej będzie jeśli w ogóle rozdzielą się na jakiś czas i spotkają tutaj dopiero przed aukcją, bo Dagon i tak będzie pojawiał się i znikał. Złodziejka głównie słuchała, przysiadując na brzegu kanapy i pijąc drinka rozmyślała nad własnymi sprawami, przytakując w milczeniu. Nie przyznawała na głos, że jej też to odpowiadało. Musiała nabrać dystansu.
Chociaż zniknęli z miasta prawie nad ranem, w Demarze dopiero zapadł zmrok. Gdy Dagon mruknął, że o reszcie porozmawiają rano, pocałowała go tylko na dobranoc i wróciła do śpiącej Riki. Ułożyła się na moment obok dziewczynki, ale nie spała, rozmyślając wciąż nad wszystkim. Po dwóch godzinach po prostu wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy, gdy nagle drobna dłoń zacisnęła się na diablej koszuli. Kimiko spojrzała na Rikę, która z załzawionymi oczami kręciła przecząco głową.
- Ciii, wszystko będzie dobrze. – Wysiliła się na uśmiech i przysiadła jeszcze na łóżku, ale młoda kucharka pokazywała na jej torbę. – Też potrzebuję trochę czasu, będziesz z Dagonem bezpieczna. – Puściła oko do szatynki i pogłaskała ją po głowie, przytulając mocno do siebie. Znalazła skrawek papieru i naskrobała na nim kilka słów, po czym wcisnęła Rice to ręki. Po pytającym spojrzeniu dziewczynka zajrzała do liściku, ale były tam tylko słowa „Wybacz, nie lubię pożegnań. Do zobaczenia.”
- Dasz mu rano? – zapytała, a Rika pokiwała głową, ale wciąż trzymała złodziejkę za koszulę. – Poleżę z tobą aż nie zaśniesz, dobrze? Rano będzie lepiej, obiecuję – mruczała, układając się z dziewczynką na wielkim łóżku. Gładząc ją powoli po włosach wsłuchiwała się w oddech Riki, a gdy była pewna, że ta zasnęła już głęboko, zabrała swoje rzeczy i po cichu wyszła z sypialni. Jarzące się w ciemności zielone ślepia odnalazły jeszcze sylwetkę śpiącego diabła i Kimiko uśmiechnęła się lekko pod nosem. Później bezszelestnie opuściła pokój.
Po trzech tygodniach od tamtych wydarzeń Kimiko wylądowała w Randil. Jakoś tak wyszło. Gdzieś na początku podróży natknęła się na Setha, podczas nowiu oczywiście. Później się dupek przyczepił, a z czasem i dziewczyna przestała narzekać na towarzystwo. Do miasta trafili dwa dni temu i dzisiaj Kimiko miała zamiar ruszać w drogę powrotną do Demary, ale postanowiła jeszcze jeden wieczór świętować.
No i teraz była lekko wstawiona. Do bycia pijaną brakowało jej jeszcze dobrych paru godzin, ale miała zamiar dojść do tego etapu w najbliższym czasie, a wyjątkowo przyjazny barman pomagał jej w tym, konsekwentnie uzupełniając kieliszek.
- Ale czym się w sumie różni kotołak od panterołaka? – pytał dalej, opierając się z rozbawieniem o blat i spoglądając w błyszczące zielone ślepia. Uśmiechnął się szerzej, gdy dziewczyna prychnęła obruszona.
Splecione od czubka głowy w gęsty warkocz włosy odrzucone były na plecy i tylko kilka pasm opadało na twarz, odsłaniając okrągłe uszka, które poruszały się lekko za źródłem dźwięku. Wesoła brunetka, z bujającym się nieustannie ogonem, zwracała uwagę chyba każdego mężczyzny w lokalu. Obcisłe czarne spodnie, z przywiązaną do paska bandycką chustą, i rozpięta skórzana kurtka, męska na dodatek, pod którą dziewczyna miała tylko nieco bardziej zabudowany pod mostkiem czarny biustonosz, nie pomagały nikomu w pilnowaniu własnego nosa. Złodziejka każdego jednak konsekwentnie spławiała, subtelnie i z miłym uśmiechem lub, w przypadku większych natrętów, kładąc uszy po sobie i pokazując kły (lub nóż), by później wrócić niezmiennie pogodna do rozmowy z nim.
- A, przepraszam bardzo, widziałeś kiedyś kota?
- Przecież nie urodziłem się wczoraj. Pałęta się to tałatajstwo po resztki każdego wieczoru.
- No. A widziałeś panterę?
- Hmm… w sumie nie, ale to taki większy kot, nie? – zapytał, ze złośliwym rozbawieniem drażniąc dumę dziewczyny, która wyprostowała się na stołku, ewidentnie nie mogąc pomieścić w sobie tyle oburzenia. Mruczała chwilę pod nosem, przyglądając się groźnie barmanowi, ale machnęła tylko ręką.
- Meh, nieważne, później ci pokażę. – Wyszczerzyła się i wychyliła kolejny kieliszek.
Złodziejka siedziała w jednej z portowych knajp. Nawet nie najgorszej dziurze, ale całkiem przyzwoitej i klimatycznej nadmorskiej spelunie. Była też w całkiem niezłym humorze. Zrabowany niedawno towar opchnęła szybko w innym mieście i teraz mogła spokojnie się upić. Siedziała więc na wysokim stołku przy ladzie i gadała z barmanem, który okazał się wyjątkowo sympatycznym człowiekiem, gdy już pogodził się z dwiema nieudanymi próbami podrywu, a co najważniejsze, miał sporą wiedzę o mieście, wtajemniczając zainteresowaną okolicą dziewczynę.
Ta teraz odwróciła lekko głowę, unosząc ją i poruszając płatkami nosa, co obserwował z zainteresowaniem właściwym ludziom, którzy nieczęsto mieli styczność ze zmiennokształtnymi. Później zaś za jej wzrokiem podążył w stronę wejścia do baru, gdzie pojawiła się dziewczyna. Zwróciła uwagę Kimiko nietypowym tutaj pięknym zapachem, subtelnym, na szczęście dla jej wrażliwego nosa, zazwyczaj nie tolerującego sztucznych pachnideł, ale w tym miejscu wybijającym się wyraźnie, jak zapalona w ciemnościach świeca. Sama przybyła była piękna niczym jutrzenka. Złotowłosa, o nieskazitelnej, jasnej cerze i różowych ustach, zaciśniętych teraz nerwowo, podczas gdy ciemnoniebieskie oczy rozglądały się trwożliwie po miejscu, do klimatu którego z pewnością nie była nawykła. Długa ciemnozielona suknia była skromna, ale gatunkowo bogata i idealnie dopasowana do drobnej, chudej niemalże sylwetki. Dziewczyna postąpiła niepewnie kilka kroków, kierując się do szynkwasu, a tam przysiadła na barowym stołku z taką ostrożnością, jakby bała się mieć kontakt z czymkolwiek wokół siebie. Nawet dłonie splotła na podołku, zamiast oprzeć je na drewnianej ladzie, na której beztrosko spoczywały łokcie złodziejki.
Gdyby nie promieniejąca z blondynki niepewność, przypominałaby do złudzenia Lilię Moris. Ta jednak zamiast okręcać sobie kolejnych zaczepiających ją mężczyzn wokół palca, próbowała spławiać ich z przestraszonym spojrzeniem i uprzejmymi wciąż słowami. Póki co działało, ale nie trwało długo, nim wokół dziewczyny pojawiła się większa grupka, niemal przysłaniając na nią widok i Kimiko teraz tylko wyczuwała bijący od niej strach. Zsuwała się ze swojego stołka, gdy nagle na jej przedramieniu zacisnęła się ostrożnie dłoń barmana. Kimiko znacząco spojrzała na obejmujące jej rękę męskie palce, po czym powoli podniosła ostrzegawcze spojrzenie. Dłoń cofnęła się natychmiast.
- Nie wtrącaj się lepiej – powiedział tylko cicho, dolewając jej tequili.
- Bo co? – prychnęła, niemal uśmiechając się na nieświadomość mężczyzny, który zamiast ją powstrzymać tylko upewnił w przekonaniu, co do słuszności jej działań.
- Bo to ludzie lokalnego bossa. Ten teren jest jego.
- I co, mogą sobie jego chłopcy robić co chcą? – syknęła na dobre już rozdrażniona, ale barman uniósł lekko dłonie w pojednawczym geście, ale nawet słowem nie zaprotestował. Złodziejka uniosła brwi i wychyliła kieliszek. – Jeszcze czego – warknęła już pod nosem i ruszyła w stronę grupki, która powoli przechodziła z rozmów na „niewinne” nagabywanie dotykiem. Tu jeden trącił złote loki, drugi objął ramieniem. Dziewczyna zaś zdawała się na skraju płaczu.
Złodziejka podeszła bezszelestnie za plecy największego z nich i ostentacyjnie popukała go palcem w plecy. Odwrócił się ze zirytowanym spojrzeniem, ale gdy padło ono na uśmiechniętą brunetkę, natychmiast odwzajemnił wesoły grymas.
- Tak? Mogę w czymś ci pomóc? – zapytał uprzejmym tonem i z uśmiechem znanym złodziejce aż za dobrze.
- Właściwie to tak. Bierz swoich kumpli i zostawcie ją w spokoju – powiedziała Kimiko pewnym siebie głosem.
Nawet na moment nie straciła pogodnego wyrazu twarzy, co na chwilę zbiło bruneta z tropu, nim w pełni dotarły do niego jej słowa. Wtedy skrzywił się minimalnie, próbując zachować uśmiech na twarzy. Zwróciła już też na siebie uwagę jego ziomków, co przyjęła z ulgą, aż do momentu, gdy zorientowała się, że blondynka w opresji nie ucieka, mając do tego okazję. Dziewczyna jakby wrosła w taboret, spoglądając przestraszona na rozgrywającą się scenkę i Kimiko tylko westchnęła. Narobi sobie kłopotów, jak bum cyk.
- A dlaczego miałbym to robić? – zapytał drab, przeciągając gierkę. – My tylko dotrzymujemy panience towarzystwa, siedzi tak sama, toż to nie wypada. Ale… jeśli chcesz, możesz się dosiąść, pięknych pań nigdy zbyt wiele. Nazywam się Danny – ciągnął z uśmiechem, podchodząc krok bliżej do panterołaczki i obejmując ją w talii pod rozpiętą kurtką. Kimiko odwzajemniła uśmiech, z tym, że w pełni ukazując kły i błyszczące ostrzeżeniem zielone ślepia. Ogon śmignął, przecinając powietrze za jej plecami.
- Zabieraj łapę, Danny, bo ją stracisz – warknęła, a gdy wbrew jej słowom uścisk tylko się wzmocnił, przysunęła się bliżej i facet zamarł w bezruchu, czując ostrze noża wystarczająco mocno przyciśnięte do jego krocza, by nie warto było wykonywać gwałtownych ruchów. Darował sobie już też uśmiech i przez moment spozierał wściekle na panterołaczkę, która teraz była już pewna, że wpakowała się w tarapaty. Ale co tam, czym jest życie bez odrobiny emocji?
Nikt nie zauważył krótkiego impasu i po chwili para znów uśmiechała się do siebie, nieco sztucznie, ale wstawionym klientom w życiu by to nie przyszło na myśl. Brunet odsunął się i skinął na kolegów.
- Panie jednak nie życzą sobie naszego towarzystwa, nie będziemy się przecież narzucać – powiedział, chociaż ton jego głosu nie był w najmniejszym stopniu układny. Kimiko już teraz próbowała sobie przypomnieć na którą stronę portu wybiegało tylne wyjście.
W końcu jednak faceci odeszli, a złodziejka spojrzała na przestraszoną blondynkę, siedzącą wciąż w tym samym miejscu. Westchnęła i schowała nóż do pochwy przy udzie, podchodząc do dziewczyny i wskakując na stołek obok niej. Panienka drgnęła na jej obecność i Kimiko przyjrzała jej się uważnie.
- Wiesz, gdyby nie te typy to dla śmiechu zapytałabym cię, co tak piękna dziewczyna robi w tak paskudnym miejscu – zażartowała gestem zamawiając sobie tequilę. – Zawsze chciałam to powiedzieć. Teraz jestem tylko ciekawa, czemu nie zwiałaś, jak nadstawiałam dla ciebie karku.
- Nie wiedziałam co robić – odezwała się blondynka słodkim głosem z tak pańskim akcentem, że złodziejka spojrzała na nią znów zaskoczona i podrapała się za uchem. Ale jaja.
- Mam na imię Kimiko.
- Alicja Raspberry Northon. – Szlachcianka niemal dygnęła na stołku, a Kimi parsknęła w swój kieliszek.
- Tak mi się właśnie wydawało. Co ty tu do cholery robisz? – zapytała już wprost, ignorując nawet drgnięcie niebieskookiej na, w jej mniemaniu zapewne, wulgaryzm.
- Miałam się tu z kimś spotkać – powiedziała niepewnie i jej rozmówczyni znowu uniosła wysoko brwi. Złodziejka miała wrażenie, że wpadła w środek jakiejś komicznej sztuki teatralnej.
- Ty? Tutaj? Z kim niby? Planujesz morderstwo męża i szukasz frajera do brudnej roboty? – parsknęła rozbawiona, znów ignorując drgnięcie dziewczyny, która aż się zarumieniła na podobne insynuacje.
- Z koleżankami, dla twojej wiedzy!
- Uhm, ładne mi koleżanki.
- Owszem! To miał być mój wieczór panieński. Jutro wychodzę za mąż. – Wyprostowała się dumnie i uśmiechnęła lekko, a spojrzenie jej złagodniało. Kimiko przyglądała się temu z zainteresowaniem, samej zastanawiając nad czymś chwilę. W końcu potrząsnęła lekko głową, odpędzając myśli.
- I kto wpadł na genialny pomysł zorganizowania ci go tutaj? Czy wy nie macie raczej jakichś bali z ciasteczkami w rezydencjach, a później w jedwabnych piżamkach bijecie się na poduszki?
- Noo… zazwyczaj to właśnie tak, ale Marcia stwierdziła, że powinnyśmy zrobić coś wyjątkowego.
- Marcia?
- Siostra Francisa, mojego narzeczonego i moja przyszła szwagierka. Bo wiesz, ja właściwie jestem z Rapsodii, przyjechałam tutaj, żeby wyjść za mąż. Trochę się obawiałam, ale Francis jest naprawdę cudowny! – westchnęła z uśmiechem, który udzielił się Kimiko, ale złodziejka nagle zamarła z kieliszkiem w połowie drogi do ust i zamrugała, gdy coś do niej dotarło.
- Zaraz, zaraz, moment, bo chyba się pogubiłam. – Potrząsnęła głową i spojrzała na Alicję. – Chcesz mi powiedzieć, że przyjechałaś tu taki kawał, żeby wyjść za faceta, którego nawet nie znałaś? – zapytała kpiąco, ale jej rozmówczyni jakby tego nie usłyszała i zwyczajnie pokiwała głową. Kimiko wciąż mrugała, szukając odpowiednich słów.
- Otrzymałam wcześniej jego portret! - Blondynka próbowała nieco jej wyjaśnić.
- Zgłupiałaś? – palnęła złodziejka, a Alicja aż się zapowietrzyła.
- Wypraszam sobie!
- Wyproś sobie Francisa do cholery, nie znasz faceta!
- Przyjechałam już trzy dni temu!
- Nie no, to świetnie, zapamiętałaś kolor jego oczu – zakpiła Kimiko, dopijając w końcu drinka i gestem wołając o następnego.
- Owszem, ma piękne, orzechowe oczy – wzdychała jej towarzyszka, a złodziejka przyglądała jej się, jak egzotycznemu zwierzątku. Właściwie trochę takim przecież była.
- Dobra, nieważne. Co to za Marcia i jej głupi pomysł spotkania się tutaj? Gdzie ona w ogóle jest? – Lekko już wstawiona Kimiko rozglądała się z przymrużonymi oczami, ale nie dostrzegła nigdzie nikogo równie absurdalnie niepasującego do tego wnętrza.
- No Marcia, czyli siostra Francisa i jej dwie przyjaciółki obiecały zorganizować mi cudowny wieczór panieński – zaczęła Alicja, obracając się w stronę Kimiko na stołku i opowiadając z przejęciem. Dłonie miała wciąż splecione na podołku, a plecy idealnie proste, chociaż jej rozmówczyni prawie leżała na blacie, podpierając czarnowłosą głowę na dłoni i z rozbawieniem przysłuchując się szlachciance, a ta perorowała dalej.
- Marcia jest od niego kilka lat młodsza, ale trochę starsza ode mnie, a jej przyjaciółki są w jego wieku, bo są córkami zaprzyjaźnionej z Northonami rodziny…
- Mówiłaś, że ty jesteś Northon – przerwała jej może lekko pijana, ale wciąż trzeźwa na umyśle brunetka.
- Noo… wiesz, już jutro będę Northon, to tak się przedstawiłam…
- Dobra, nieważne, kontynuuj.
- Tak więc, jak mówiłam, Marcia, jej przyjaciółka i przyjaciółka Francisa…
- Zaraz – przerwała jej znowu Kimiko. – To czyje te przyjaciółki są?
- No ich obojga, tylko jedna w wieku Marcii, więc jakoś się zawsze trzymały razem, a ta druga w wieku Francisa i oni się w sumie wychowywali razem. Ona tyle o nim wie! Dużo mi opowiadała, właściwie całe dnie potrafi o nim mówić, tak wiele się dzięki niej o nim dowiedziałam! Na początku chyba za mną nie przepadała, ale później wymyśliły z Marcią ten wieczór panieński i na pewno chce się pogodzić!
- No na bank… ech. Alicjo. Moja droga. Wydajesz się niezwykle sympatyczną osobą i przykro mi, że to ja ci to muszę mówić, ale ta twoja droga przyszła bratowa…
- Szwagierka.
- …jeden pies, zrobiła cię w jajo.
- Słucham? – dziewczyna zapytała uprzejmie, a Kimiko spojrzała w niewinne niebieskie oczy i znów podrapała się za panterzym uchem. Tam też przeniosło się spojrzenie szlachcianki. - Masz ładne kolczyki.
- Dziękuję.
- To białe złoto?
- Chyba tak.
- Bardzo ładne.
- Dzięki. Teraz słuchaj. Ta przyjaciółka Francisa się w nim kocha, a te dwie małpy jej kibicują, więc cała trójka wysłała cię w to zapomniane przez Prasmoka miejsce, żebyś zwyczajnie stąd nie wróciła, a jeśli by ci się udało to na pewno nie w stanie, w którym Francis by cię wziął… na żonę – odchrząknęła rozbawiona i gestem zawołała kelnera. – Co pijesz?
- Różowe wino, słodkie. Może być ciepłe… z czego się śmiejesz?
- Ach, z niczego. Lane, mój drogi, daruję ci grzechy, ale podaj nam dwie tequile.
- To nie jest dobry pomysł… - zaczęła protesty Alicja.
- Podobnie, jak przychodzenie tutaj – odparowała Kimiko, wbijając bystre spojrzenie w dziewczynę, która chyba wciąż nie przetrawiła informacji. Nie miała więcej niż szesnaście lat.
- To co ja mam zrobić? – zapytała, opierając w końcu łokcie na blacie i wzdychając ciężko.
- Nie mam pojęcia.
- No przecież skoro wiesz to wszystko, to powiedz mi co mam robić! – jęknęła Alicja, ale jej towarzyszka tylko parsknęła śmiechem.
- Po pierwsze, nikomu nie pozwalaj mówić ci, co masz robić – powiedziała poważniejąc i podsuwając blondynce kieliszek pod nos. – Po drugie, jak już musisz wychodzić za mąż to trudno, ale nigdy nie trać głowy dla faceta. Nie warto, uwierz mi. A po trzecie… napij się, skoro już tu jesteś – zakończyła pogodnym tonem i podała oszołomionej blondynce limonkę do ręki i posypała jej soli na dłoń. - Poliż, wypij, zagryź – poinstruowała, z uśmiechem przyglądając się jej pierwszej próbie, po czym parsknęła w głos, gdy dziewczyna się skrzywiła.
- Niedobre…
- Zagryź! – śmiała się panterołaczka, podtykając dziewczynie limonkę do ust i chichocząc bez opamiętania, gdy ta wciąż się krzywiła.
- Nadal niedobre…
- Po trzeciej ci zasmakuje. Lane! – Kimiko machnęła na kelnera.
- Witam piękne panie. Pijesz beze mnie, kotku?
Seth pojawił się za jej plecami znienacka, zaraz obchodząc dziewczynę i kurtuazyjnie kłaniając się jej towarzyszce, której tequila zdążyła już dodać rumieńców na policzkach.
- Mało masz barów w okolicy? I mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał.
- Tu podoba mi się towarzystwo. – Panterołak wyszczerzył zęby, puszczając mimo uszu kolejne pouczenie, podczas gdy złodziejka przewracała oczami. Sam musiał przedstawić się Alicji, która przyglądała mu się z zafascynowaniem, skacząc spojrzeniem od uszu dziewczyny do uszu jej towarzysza.
- Jesteście parą? – zapytała, zaraz znów strzelając skonsternowanym wzrokiem, gdy usłyszała dwie odpowiedzi na raz.
- Tak – wyszczerzył zęby panterołak.
- Nie – prychnęła złodziejka i Seth zaraz obrócił się w jej stronę, gotów do przekomarzania się.
- To czemu chodzisz w mojej kurtce?
- Bo mi się podoba...
- I niby tylko ona…?
- …a mój płaszcz spłonął. Poza tym ją ukradłam, więc jest moja – mruknęła butnie brunetka i tym razem ona uniknęła odpowiedzi, spoglądając nagle uważniej na Setha, jakby coś wpadło jej do głowy. Ten zaś zmarszczył brwi.
- Nie podoba mi się ten wzrok – westchnął już poważniej, wyczuwając kłopoty na staję.
- Seth, mój drogi…
- A to już w ogóle.
- …może odprowadzisz Alicję do domu?
- Ale ja się dopiero zaczynam dobrze bawić! – wtrąciła się pierwszy raz od dawna blondynka i czknęła cicho na potwierdzenie swoich słów, zaraz speszona zakrywając usta dłonią.
- No widzisz? A noc młoda… - Panterołak uśmiechnął się szelmowsko do blondynki i zaraz zgarnął kuksańca od złodziejki.
- Nawet o tym nie myśl. Ona ma jutro ślub, po prostu weź ją bezpiecznie odstaw do domu, co?
- A co ja będę z tego miał? – zamruczał kocur, przenosząc czujne ślepia na Kimiko. Dziewczyna wywróciła oczami.
- Dobry uczynek na koncie? – spróbowała, ale teraz to Seth już zaśmiał się w głos, spoglądając na nią z jawnym rozbawieniem i niedowierzaniem zarazem.
- Kotku, proszę cię, czy my się od wczoraj znamy?
- Jenyyy… widzisz jak ona wygląda? Na pewno są dziani. Odstaw ją do domu i powiedz, że uratowałeś ją z rąk bandytów. Będziesz bohaterem i na pewno coś ci się skapnie – wymyśliła na szybko i spojrzała na Alicję, która trzymała wciąż rękę przy ustach, chichocząc niepohamowanie. Kimiko westchnęła. – I powiedz, że ją odurzyli, czy coś…
- Mhm. Co ci tak zależy w ogóle?
- Jest milutka. A ja nigdy nie miałam koleżanki!
Złodziejka umyślnie wydęła smutno usta i zatrzepotała rzęsami, spoglądając na panterołaka, który na zmianę prychał i rechotał, kręcąc głową. W końcu jednak przetarł twarz dłońmi, zmierzwił nieco dłuższe już włosy i westchnął, co oznaczało zgodę i Kimiko mogła się już normalnie uśmiechnąć, ukazując swoje pełne zadowolenie.
- Nie szczerz się tak. Jesteś mi dłużna. I flaszką się nie wykpisz. A w ogóle to mogłaś sama ją odprowadzić, a nie siedzieć i upijać.
- Mam ogon – odpowiedziała Kimiko spokojnie, na dłużej przyciągając złote ślepia. Seth wciąż się uśmiechał, ale widziała, że spoważniał.
- Tych trzech cwaniaków? Gapią się na was odkąd przyszedłem, ale założyłem, że to twój tyłek ich tak zahipnotyzował.
- Boki zrywać.
- Poważnie mówię, masz...
- Dokończ to zdanie to ci walnę.
- No już, już, nie jeż się. Poradzisz sobie z nimi?
- Ta.
- Na pewno?
- A co, martwisz się o mnie? – Teraz to złodziejka wyszczerzyła się zaczepnie, otrzymując w zamian karcące spojrzenie złotych ślepi. Seth zaraz spojrzał na barmana, który pilnie udawał, że nie podsłuchuje i dopiero teraz zwrócił uwagę na klientów.
– Nie polewaj jej już, co?
- Idź już, tato – parsknęła Kimi, popychając kocura.
- Oby jej rodzinka faktycznie była dziana… – mruczał Seth pod nosem, pomagając Alicji. Blondynka zaraz zachwiała się i oparła na oplatającym ją ramieniu i drugim, które podpierało jej dłoń. Panterołak mruczał coś jeszcze pod nosem, ale skierował się do drzwi, pewnie podtrzymując dziewczynę i Kimiko odetchnęła z ulgą. Został jej tylko jeszcze jeden problem…
Dopiła ostatniego drinka, polanego przez uczynnego barmana, który zaraz wskazał jej brodą na kogoś za nią. Właściwie trzech ktosiów. Kimiko odwróciła się z westchnieniem, a ten, z którym wcześniej zadarła, z uprzejmym uśmiechem wskazał jej tylne wyjście. Mruknęła coś pod nosem, ale że szybko ją otoczono, posłusznie opuściła bar.
Przyjemnie chłodne, chociaż nie najświeższe powietrze, otrzeźwiło ją nieco, gdy zamknęły się za nią drzwi. Idący za nią blondyn sięgnął do jej uda, by dziewczynę rozbroić, ale momentalnie dostał łokciem w nos, aż poszła pierwsza krew tego wieczoru. Wszyscy cofnęli się o krok, a Kimiko spoglądała po nich kolejno, jeszcze spokojnie bujając za sobą ogonem.
- Spodziewałem się, że skorzystasz z okazji i uciekniesz z kolegą. – Danny skupił na sobie kocie ślepia.
- Nie, nie. Jestem tą… no… - mruczała złodziejka i pstryknęła palcami, pokazując ząbki w uśmiechu, udając, że przypomniała sobie słowo. – Dywersją.
- Pewna siebie, hm? Nie rozumiem tylko dlaczego nie mogliśmy sobie kulturalnie wypić drinka w barze, czemu musiałaś dramatyzować?
- Pyta facet, który z dwoma kumplami wychodzi na zewnątrz za dziewczyną, która go spławiła – parsknęła Kimiko ze szczerym rozbawieniem, opuszczając lekko głowę, a gdy ją podniosła, dostała na odlew w twarz, co skutecznie zmyło uśmiech z jej ust.
- Już nie jest ci wesoło? – zapytał brunet, któremu odpowiedział posłuszny śmiech pozostałej dwójki.
– Ostatnie ostrzeżenie… - warknęła złodziejka, której rzeczywiście humor przeszedł jak ręką odjął.
- Ojej, i co wtedy, kicia? Pokażesz pazurki? – zaśmiał się inny z trójki, popychając ją na ścianę i szarpnięciem zabierając pochwę z nożem od opasającego udo paska.
- Ja tam lubię drapanie po plecach – mruknął dryblas, teraz dociskając złodziejkę do muru i z wrednym uśmiechem wpychając jej jedną rękę pod kurtkę, drugą zaś przeciągając po rzucającym się wściekle ogonie. Tego było już za wiele.
Wściekły ryk rozdarł nocną ciszę, tylko o sekundy poprzedzając agonalny wrzask faceta, któremu pantera rozszarpała właśnie gardło. Danny zmarł jeszcze zanim upadł na ziemię, a i na to zmiennokształtna nie czekała, skacząc na następnego mądrego. Szarpnięta za ogon zdołała tylko zacisnąć kły na jego barku, nim puściła ofiarę, odwijając się wściekle, ale znów udało jej się jedynie wgryźć w udo kolejnego cwaniaka.
Dlatego nie lubiła przemieniać się w panterę pod wpływem alkoholu. W zwierzęcej formie regenerowała się szybciej, więc procenty ulatywały z niej z każdym oddechem, ale za to wyczulone zmysły były przez ten czas atakowane niczym nawałnicą. Pantera z rykiem zachwiała się na łapach i odskoczyła, starając się oddalić jak najbardziej. Nie chciała przecież nikogo zabijać, jeśli nie musiała, ale ciężko wyjść z szamotaniny z drapieżnikiem i nie mieć rozszarpanej żadnej głównej arterii. Kocica przesadziła chwiejnie kilka susów i odbiła od ściany. Niezadowolona potrząsnęła łbem i wróciła do ludzkiej postaci, łapiąc oddech i oglądając się przez ramię. Jeden już się nie podniesie, pozostali powoli zbierali się do pościgu. Rzuciła się pędem przed siebie, z każdym kolejnym krokiem odzyskując trzeźwość umysłu i równowagę.
Nie musiała już spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że jej nie dogonią. Zignorowała też nadchodzącego z naprzeciwka marynarza ze zwojem liny na ramieniu. Nawet jeśli pofatygowałby się na pomoc rannym, jej już dawno tu nie będzie. Nie przewidziała tylko, cholera jasna, że oni się znają.
- Clint! Zatrzymaj ją! – Usłyszała już za swoimi plecami i tylko przyspieszyła. Mowy nie ma, żeby ją dogonili. Zaniepokoił ją tylko świst liny, której fragment właśnie zobaczyła opadający z góry przed nią.
- Co do cholery… - mruknęła pod nosem, a po chwili krzyknęła odruchowo, gdy coś ciasno oplotło jej kostki, a ona z całym pędem runęła jak długa na bruk.
Słyszała tupot nóg, ale już nawet nie chciało jej się wstawać. Była obolała jak diabli i coś ciągle ściskało ją mocno w kostkach. Co za wieczór, naprawdę… Odwróciła się z trudem na plecy i spojrzała na zbliżającego się marynarza, zwijającego linę na ramię. Pociągnęła zmęczonym spojrzeniem do jej końca, ciasno oplecionego wokół jej nóg.
- Niezła sztuczka – mruknęła ze szczerym uznaniem, podnosząc się z trudem na łokciach. Blondyn uśmiechnął się sympatycznie.
- Dziękuję. A co tu się właściwie dzieje?
- Zabiła Danny’ego, to się stało! – Kulejący oprych zdążył już do nich dokuśtykać, razem z tym, któremu ręka jakoś dziwnie zwisała. I ten właśnie próbował zamachnąć się, by kopnąć dziewczynę w głowę, ale marynarz go powstrzymał.
- Weź, leży związana. Co wam się do cholery stało?
- Ona się stała!
- Ostrzegałam – warknęła tylko złodziejka i odchyliła się, gdy znów zamierzono się na nią z buciorem. Tym razem dostała jednak w żołądek.
- Dobra, spokój, moment. Sorry, mała – mruknął Clint, przyklękając przy niej i przewracając dziewczynę na brzuch. Nim zdążyła się zorientować, sznur skrępował jej za plecami nadgarstki i marynarz dopiero wtedy rozwiązał jej nogi, prostując się z drugim końcem liny w ręku.
Powstrzymała się od jęknięcia, słysząc nad sobą głosy i ostrożnie poruszyła rękami, usiłując poluźnić więzy. Nic z tego. Pieprzone portowe miasta z ich cholernymi marynarzami i piekielnymi węzłami. Za dawnych czasów Amarok nauczył ją kilku żeglarskich supłów, które potrafiła wykonać szybko i precyzyjnie, jednak małomówny, ale przyjazny elf zniknął z ich bandy, zanim zdążył nauczyć dziewczynę, jak z takiego cudu się wyplątać. Zakuta w metalowe kajdany mogłaby sobie wystawić kciuk i wysmyknąć dłoń, ale przy zaplecionej ciasno, grubej linie, nie miało to najmniejszego sensu. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak leżeć na bruku i słuchać.
- No i co teraz? Zabijemy ją czy co?
- Zgłupieliście do reszty? To tylko jedna dziewczyna. Puśćcie ją i już, nie wygląda na taką, co poleci na straż.
- A co powiemy szefowi? Że mi ramię samo wypadło ze stawu? Że Jim stracił kawałek uda, bo źle obstawił w kasynie? A Danny wkurzył zgraję portowych kotów, więc te rozszarpały mu gardło?!
- Szlag by to trafił. Zachciało mu się panienki…
- Bierzemy ją do szefa i powiemy, że pierwsza zaatakowała. Dostanie za Danny’ego i może ją jeszcze szef opchnie gdzieś.
- Nie licz, że ci coś z tego skapnie, durniu.
- Masz kuźwa lepszy pomysł!?
- A jak powie, jak było?
- A komu szef uwierzy? Nam czy jakiejś lalce?
- Decydujcie szybko, bo mi zaraz łapa odpadnie! Co robimy?
- Rozwiążcie mnie i won stąd, to was nie pozabijam – sapnęła z ziemi Kimiko, próbując podnieść się chociaż na kolana, ale dociśnięto ją butem do bruku. Durne cwele. Tyle dobrego, że już się tak nie cieszyli. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem i jęknęła, gdy poderwano ją brutalnie na nogi. Szarpnęła się, próbując zarzucić sobie na bark opadającą z niego brązową kurtkę i spojrzała hardo na faceta przed nią. Wciąż miał jej sztylet.
- Mało ci? Zawsze możemy dokończyć zabawę – prychnął, spoglądając na dziewczynę, ale ta wciąż spoglądała na niego ze złośliwym uśmiechem, co najmniej jakby miała przewagę.
- Idź do diabła – powiedziała niemal uprzejmie, ale między nią, a krwawiącym brunetem pojawił się blondyn, najspokojniejszy chyba z nich wszystkich, chociaż już nie taki uśmiechnięty.
- Żebyś się nie zdziwiła… - mruknął do niej, wywołując błysk konsternacji w oczach dziewczyny. Obrócił ją i kładąc rękę na jej ramieniu poprowadził przed sobą.
Przeszli w milczeniu kilka przecznic. Kimiko nie przerywała ciszy, próbując wciąż wysupłać dłonie z więzów, w miarę potajemnie, ale szło jej tak samo beznadziejnie, jak wcześniej. Z kolejnej ulicy przeszli do jakiegoś lokalu. Nie przodem, ale od zaplecza. Mnogość zapachów różnych ludzi i alkoholi biła po nozdrzach, ale Kimiko marszczyła brwi, wyczuwając coś jeszcze, coś znajomego, co trącało ją uporczywie, ale nie mogło wydrzeć się ponad wonny chaos. Gdzie do cholery idą? Jedne drzwi, korytarz, kolejne drzwi. Więcej głosów. Sami faceci. Na napastliwe spojrzenia tylko uniosła brodę, a gdy jeden złośliwie podstawił jej nogę, by się potknęła, posłusznie zahaczyła stopę, ale później szarpnęła, posyłając żartownisia na ziemię. Prawie wywołała tym bójkę w wąskim przejściu i Clint przyspieszył kroku, po drodze łapiąc coś ze stolika. Chwilę później czarny materiał przysłonił jej wzrok.
- Teraz? Jak już wiem, gdzie jesteśmy?
- To dla twojego dobra. Może jeszcze się z tego wyplączesz, więc lepiej, byś za dużo nie wiedziała.
- Ej, wszyscy marynarze umieją takie cuda z liną? – zapytała i usłyszała śmiech nad głową.
- Nie, wychowałem się na dalekim zachodzie, tam się tak łapie dzikie konie.
- No wiesz… I na dziewczynę z takimi sztuczkami – mruczała karcąco, uśmiechając się pod materiałem na jawne rozbawienie marynarza. W sumie sympatyczny gość. – Wybaczę ci, jak mnie tego nauczysz.
- Jak stąd wyjdziesz o własnych nogach to nauczę.
Otworzyły się kolejne drzwi i Clint pchnął mocniej dziewczynę do przodu, chyba na pokaz. Postawiła kilka szybszych kroków, łapiąc równowagę i zadarła lekko głowę, przechylając ją jednocześnie na bok. Węszyła. Po chwili zaś zamarła, niedowierzając własnemu nosowi.
- Niemożliwe – zamruczała powoli, a spod materiału dobiegł stłumiony chichot.
Ktoś zdjął jej worek i dziewczyna potrząsnęła lekko głową, dmuchając w opadające na twarz kosmyki włosów. Lekko tylko rozczochrana, nawet nie nosiła większych śladów bójki poza lekkim ogólnym sponiewieraniem. Po posoce należącej do martwego i aktualnie cierpiących większych śladów na niej nie było, pantera skrupulatnie oblizała pysk. Teraz zielone ślepia błysnęły w nikłym świetle, a na widok znajomej twarzy złodziejka wyszczerzyła ząbki w zadziornym uśmiechu.
- Cześć, Dagon.
Chociaż zniknęli z miasta prawie nad ranem, w Demarze dopiero zapadł zmrok. Gdy Dagon mruknął, że o reszcie porozmawiają rano, pocałowała go tylko na dobranoc i wróciła do śpiącej Riki. Ułożyła się na moment obok dziewczynki, ale nie spała, rozmyślając wciąż nad wszystkim. Po dwóch godzinach po prostu wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy, gdy nagle drobna dłoń zacisnęła się na diablej koszuli. Kimiko spojrzała na Rikę, która z załzawionymi oczami kręciła przecząco głową.
- Ciii, wszystko będzie dobrze. – Wysiliła się na uśmiech i przysiadła jeszcze na łóżku, ale młoda kucharka pokazywała na jej torbę. – Też potrzebuję trochę czasu, będziesz z Dagonem bezpieczna. – Puściła oko do szatynki i pogłaskała ją po głowie, przytulając mocno do siebie. Znalazła skrawek papieru i naskrobała na nim kilka słów, po czym wcisnęła Rice to ręki. Po pytającym spojrzeniu dziewczynka zajrzała do liściku, ale były tam tylko słowa „Wybacz, nie lubię pożegnań. Do zobaczenia.”
- Dasz mu rano? – zapytała, a Rika pokiwała głową, ale wciąż trzymała złodziejkę za koszulę. – Poleżę z tobą aż nie zaśniesz, dobrze? Rano będzie lepiej, obiecuję – mruczała, układając się z dziewczynką na wielkim łóżku. Gładząc ją powoli po włosach wsłuchiwała się w oddech Riki, a gdy była pewna, że ta zasnęła już głęboko, zabrała swoje rzeczy i po cichu wyszła z sypialni. Jarzące się w ciemności zielone ślepia odnalazły jeszcze sylwetkę śpiącego diabła i Kimiko uśmiechnęła się lekko pod nosem. Później bezszelestnie opuściła pokój.
Po trzech tygodniach od tamtych wydarzeń Kimiko wylądowała w Randil. Jakoś tak wyszło. Gdzieś na początku podróży natknęła się na Setha, podczas nowiu oczywiście. Później się dupek przyczepił, a z czasem i dziewczyna przestała narzekać na towarzystwo. Do miasta trafili dwa dni temu i dzisiaj Kimiko miała zamiar ruszać w drogę powrotną do Demary, ale postanowiła jeszcze jeden wieczór świętować.
No i teraz była lekko wstawiona. Do bycia pijaną brakowało jej jeszcze dobrych paru godzin, ale miała zamiar dojść do tego etapu w najbliższym czasie, a wyjątkowo przyjazny barman pomagał jej w tym, konsekwentnie uzupełniając kieliszek.
- Ale czym się w sumie różni kotołak od panterołaka? – pytał dalej, opierając się z rozbawieniem o blat i spoglądając w błyszczące zielone ślepia. Uśmiechnął się szerzej, gdy dziewczyna prychnęła obruszona.
Splecione od czubka głowy w gęsty warkocz włosy odrzucone były na plecy i tylko kilka pasm opadało na twarz, odsłaniając okrągłe uszka, które poruszały się lekko za źródłem dźwięku. Wesoła brunetka, z bujającym się nieustannie ogonem, zwracała uwagę chyba każdego mężczyzny w lokalu. Obcisłe czarne spodnie, z przywiązaną do paska bandycką chustą, i rozpięta skórzana kurtka, męska na dodatek, pod którą dziewczyna miała tylko nieco bardziej zabudowany pod mostkiem czarny biustonosz, nie pomagały nikomu w pilnowaniu własnego nosa. Złodziejka każdego jednak konsekwentnie spławiała, subtelnie i z miłym uśmiechem lub, w przypadku większych natrętów, kładąc uszy po sobie i pokazując kły (lub nóż), by później wrócić niezmiennie pogodna do rozmowy z nim.
- A, przepraszam bardzo, widziałeś kiedyś kota?
- Przecież nie urodziłem się wczoraj. Pałęta się to tałatajstwo po resztki każdego wieczoru.
- No. A widziałeś panterę?
- Hmm… w sumie nie, ale to taki większy kot, nie? – zapytał, ze złośliwym rozbawieniem drażniąc dumę dziewczyny, która wyprostowała się na stołku, ewidentnie nie mogąc pomieścić w sobie tyle oburzenia. Mruczała chwilę pod nosem, przyglądając się groźnie barmanowi, ale machnęła tylko ręką.
- Meh, nieważne, później ci pokażę. – Wyszczerzyła się i wychyliła kolejny kieliszek.
Złodziejka siedziała w jednej z portowych knajp. Nawet nie najgorszej dziurze, ale całkiem przyzwoitej i klimatycznej nadmorskiej spelunie. Była też w całkiem niezłym humorze. Zrabowany niedawno towar opchnęła szybko w innym mieście i teraz mogła spokojnie się upić. Siedziała więc na wysokim stołku przy ladzie i gadała z barmanem, który okazał się wyjątkowo sympatycznym człowiekiem, gdy już pogodził się z dwiema nieudanymi próbami podrywu, a co najważniejsze, miał sporą wiedzę o mieście, wtajemniczając zainteresowaną okolicą dziewczynę.
Ta teraz odwróciła lekko głowę, unosząc ją i poruszając płatkami nosa, co obserwował z zainteresowaniem właściwym ludziom, którzy nieczęsto mieli styczność ze zmiennokształtnymi. Później zaś za jej wzrokiem podążył w stronę wejścia do baru, gdzie pojawiła się dziewczyna. Zwróciła uwagę Kimiko nietypowym tutaj pięknym zapachem, subtelnym, na szczęście dla jej wrażliwego nosa, zazwyczaj nie tolerującego sztucznych pachnideł, ale w tym miejscu wybijającym się wyraźnie, jak zapalona w ciemnościach świeca. Sama przybyła była piękna niczym jutrzenka. Złotowłosa, o nieskazitelnej, jasnej cerze i różowych ustach, zaciśniętych teraz nerwowo, podczas gdy ciemnoniebieskie oczy rozglądały się trwożliwie po miejscu, do klimatu którego z pewnością nie była nawykła. Długa ciemnozielona suknia była skromna, ale gatunkowo bogata i idealnie dopasowana do drobnej, chudej niemalże sylwetki. Dziewczyna postąpiła niepewnie kilka kroków, kierując się do szynkwasu, a tam przysiadła na barowym stołku z taką ostrożnością, jakby bała się mieć kontakt z czymkolwiek wokół siebie. Nawet dłonie splotła na podołku, zamiast oprzeć je na drewnianej ladzie, na której beztrosko spoczywały łokcie złodziejki.
Gdyby nie promieniejąca z blondynki niepewność, przypominałaby do złudzenia Lilię Moris. Ta jednak zamiast okręcać sobie kolejnych zaczepiających ją mężczyzn wokół palca, próbowała spławiać ich z przestraszonym spojrzeniem i uprzejmymi wciąż słowami. Póki co działało, ale nie trwało długo, nim wokół dziewczyny pojawiła się większa grupka, niemal przysłaniając na nią widok i Kimiko teraz tylko wyczuwała bijący od niej strach. Zsuwała się ze swojego stołka, gdy nagle na jej przedramieniu zacisnęła się ostrożnie dłoń barmana. Kimiko znacząco spojrzała na obejmujące jej rękę męskie palce, po czym powoli podniosła ostrzegawcze spojrzenie. Dłoń cofnęła się natychmiast.
- Nie wtrącaj się lepiej – powiedział tylko cicho, dolewając jej tequili.
- Bo co? – prychnęła, niemal uśmiechając się na nieświadomość mężczyzny, który zamiast ją powstrzymać tylko upewnił w przekonaniu, co do słuszności jej działań.
- Bo to ludzie lokalnego bossa. Ten teren jest jego.
- I co, mogą sobie jego chłopcy robić co chcą? – syknęła na dobre już rozdrażniona, ale barman uniósł lekko dłonie w pojednawczym geście, ale nawet słowem nie zaprotestował. Złodziejka uniosła brwi i wychyliła kieliszek. – Jeszcze czego – warknęła już pod nosem i ruszyła w stronę grupki, która powoli przechodziła z rozmów na „niewinne” nagabywanie dotykiem. Tu jeden trącił złote loki, drugi objął ramieniem. Dziewczyna zaś zdawała się na skraju płaczu.
Złodziejka podeszła bezszelestnie za plecy największego z nich i ostentacyjnie popukała go palcem w plecy. Odwrócił się ze zirytowanym spojrzeniem, ale gdy padło ono na uśmiechniętą brunetkę, natychmiast odwzajemnił wesoły grymas.
- Tak? Mogę w czymś ci pomóc? – zapytał uprzejmym tonem i z uśmiechem znanym złodziejce aż za dobrze.
- Właściwie to tak. Bierz swoich kumpli i zostawcie ją w spokoju – powiedziała Kimiko pewnym siebie głosem.
Nawet na moment nie straciła pogodnego wyrazu twarzy, co na chwilę zbiło bruneta z tropu, nim w pełni dotarły do niego jej słowa. Wtedy skrzywił się minimalnie, próbując zachować uśmiech na twarzy. Zwróciła już też na siebie uwagę jego ziomków, co przyjęła z ulgą, aż do momentu, gdy zorientowała się, że blondynka w opresji nie ucieka, mając do tego okazję. Dziewczyna jakby wrosła w taboret, spoglądając przestraszona na rozgrywającą się scenkę i Kimiko tylko westchnęła. Narobi sobie kłopotów, jak bum cyk.
- A dlaczego miałbym to robić? – zapytał drab, przeciągając gierkę. – My tylko dotrzymujemy panience towarzystwa, siedzi tak sama, toż to nie wypada. Ale… jeśli chcesz, możesz się dosiąść, pięknych pań nigdy zbyt wiele. Nazywam się Danny – ciągnął z uśmiechem, podchodząc krok bliżej do panterołaczki i obejmując ją w talii pod rozpiętą kurtką. Kimiko odwzajemniła uśmiech, z tym, że w pełni ukazując kły i błyszczące ostrzeżeniem zielone ślepia. Ogon śmignął, przecinając powietrze za jej plecami.
- Zabieraj łapę, Danny, bo ją stracisz – warknęła, a gdy wbrew jej słowom uścisk tylko się wzmocnił, przysunęła się bliżej i facet zamarł w bezruchu, czując ostrze noża wystarczająco mocno przyciśnięte do jego krocza, by nie warto było wykonywać gwałtownych ruchów. Darował sobie już też uśmiech i przez moment spozierał wściekle na panterołaczkę, która teraz była już pewna, że wpakowała się w tarapaty. Ale co tam, czym jest życie bez odrobiny emocji?
Nikt nie zauważył krótkiego impasu i po chwili para znów uśmiechała się do siebie, nieco sztucznie, ale wstawionym klientom w życiu by to nie przyszło na myśl. Brunet odsunął się i skinął na kolegów.
- Panie jednak nie życzą sobie naszego towarzystwa, nie będziemy się przecież narzucać – powiedział, chociaż ton jego głosu nie był w najmniejszym stopniu układny. Kimiko już teraz próbowała sobie przypomnieć na którą stronę portu wybiegało tylne wyjście.
W końcu jednak faceci odeszli, a złodziejka spojrzała na przestraszoną blondynkę, siedzącą wciąż w tym samym miejscu. Westchnęła i schowała nóż do pochwy przy udzie, podchodząc do dziewczyny i wskakując na stołek obok niej. Panienka drgnęła na jej obecność i Kimiko przyjrzała jej się uważnie.
- Wiesz, gdyby nie te typy to dla śmiechu zapytałabym cię, co tak piękna dziewczyna robi w tak paskudnym miejscu – zażartowała gestem zamawiając sobie tequilę. – Zawsze chciałam to powiedzieć. Teraz jestem tylko ciekawa, czemu nie zwiałaś, jak nadstawiałam dla ciebie karku.
- Nie wiedziałam co robić – odezwała się blondynka słodkim głosem z tak pańskim akcentem, że złodziejka spojrzała na nią znów zaskoczona i podrapała się za uchem. Ale jaja.
- Mam na imię Kimiko.
- Alicja Raspberry Northon. – Szlachcianka niemal dygnęła na stołku, a Kimi parsknęła w swój kieliszek.
- Tak mi się właśnie wydawało. Co ty tu do cholery robisz? – zapytała już wprost, ignorując nawet drgnięcie niebieskookiej na, w jej mniemaniu zapewne, wulgaryzm.
- Miałam się tu z kimś spotkać – powiedziała niepewnie i jej rozmówczyni znowu uniosła wysoko brwi. Złodziejka miała wrażenie, że wpadła w środek jakiejś komicznej sztuki teatralnej.
- Ty? Tutaj? Z kim niby? Planujesz morderstwo męża i szukasz frajera do brudnej roboty? – parsknęła rozbawiona, znów ignorując drgnięcie dziewczyny, która aż się zarumieniła na podobne insynuacje.
- Z koleżankami, dla twojej wiedzy!
- Uhm, ładne mi koleżanki.
- Owszem! To miał być mój wieczór panieński. Jutro wychodzę za mąż. – Wyprostowała się dumnie i uśmiechnęła lekko, a spojrzenie jej złagodniało. Kimiko przyglądała się temu z zainteresowaniem, samej zastanawiając nad czymś chwilę. W końcu potrząsnęła lekko głową, odpędzając myśli.
- I kto wpadł na genialny pomysł zorganizowania ci go tutaj? Czy wy nie macie raczej jakichś bali z ciasteczkami w rezydencjach, a później w jedwabnych piżamkach bijecie się na poduszki?
- Noo… zazwyczaj to właśnie tak, ale Marcia stwierdziła, że powinnyśmy zrobić coś wyjątkowego.
- Marcia?
- Siostra Francisa, mojego narzeczonego i moja przyszła szwagierka. Bo wiesz, ja właściwie jestem z Rapsodii, przyjechałam tutaj, żeby wyjść za mąż. Trochę się obawiałam, ale Francis jest naprawdę cudowny! – westchnęła z uśmiechem, który udzielił się Kimiko, ale złodziejka nagle zamarła z kieliszkiem w połowie drogi do ust i zamrugała, gdy coś do niej dotarło.
- Zaraz, zaraz, moment, bo chyba się pogubiłam. – Potrząsnęła głową i spojrzała na Alicję. – Chcesz mi powiedzieć, że przyjechałaś tu taki kawał, żeby wyjść za faceta, którego nawet nie znałaś? – zapytała kpiąco, ale jej rozmówczyni jakby tego nie usłyszała i zwyczajnie pokiwała głową. Kimiko wciąż mrugała, szukając odpowiednich słów.
- Otrzymałam wcześniej jego portret! - Blondynka próbowała nieco jej wyjaśnić.
- Zgłupiałaś? – palnęła złodziejka, a Alicja aż się zapowietrzyła.
- Wypraszam sobie!
- Wyproś sobie Francisa do cholery, nie znasz faceta!
- Przyjechałam już trzy dni temu!
- Nie no, to świetnie, zapamiętałaś kolor jego oczu – zakpiła Kimiko, dopijając w końcu drinka i gestem wołając o następnego.
- Owszem, ma piękne, orzechowe oczy – wzdychała jej towarzyszka, a złodziejka przyglądała jej się, jak egzotycznemu zwierzątku. Właściwie trochę takim przecież była.
- Dobra, nieważne. Co to za Marcia i jej głupi pomysł spotkania się tutaj? Gdzie ona w ogóle jest? – Lekko już wstawiona Kimiko rozglądała się z przymrużonymi oczami, ale nie dostrzegła nigdzie nikogo równie absurdalnie niepasującego do tego wnętrza.
- No Marcia, czyli siostra Francisa i jej dwie przyjaciółki obiecały zorganizować mi cudowny wieczór panieński – zaczęła Alicja, obracając się w stronę Kimiko na stołku i opowiadając z przejęciem. Dłonie miała wciąż splecione na podołku, a plecy idealnie proste, chociaż jej rozmówczyni prawie leżała na blacie, podpierając czarnowłosą głowę na dłoni i z rozbawieniem przysłuchując się szlachciance, a ta perorowała dalej.
- Marcia jest od niego kilka lat młodsza, ale trochę starsza ode mnie, a jej przyjaciółki są w jego wieku, bo są córkami zaprzyjaźnionej z Northonami rodziny…
- Mówiłaś, że ty jesteś Northon – przerwała jej może lekko pijana, ale wciąż trzeźwa na umyśle brunetka.
- Noo… wiesz, już jutro będę Northon, to tak się przedstawiłam…
- Dobra, nieważne, kontynuuj.
- Tak więc, jak mówiłam, Marcia, jej przyjaciółka i przyjaciółka Francisa…
- Zaraz – przerwała jej znowu Kimiko. – To czyje te przyjaciółki są?
- No ich obojga, tylko jedna w wieku Marcii, więc jakoś się zawsze trzymały razem, a ta druga w wieku Francisa i oni się w sumie wychowywali razem. Ona tyle o nim wie! Dużo mi opowiadała, właściwie całe dnie potrafi o nim mówić, tak wiele się dzięki niej o nim dowiedziałam! Na początku chyba za mną nie przepadała, ale później wymyśliły z Marcią ten wieczór panieński i na pewno chce się pogodzić!
- No na bank… ech. Alicjo. Moja droga. Wydajesz się niezwykle sympatyczną osobą i przykro mi, że to ja ci to muszę mówić, ale ta twoja droga przyszła bratowa…
- Szwagierka.
- …jeden pies, zrobiła cię w jajo.
- Słucham? – dziewczyna zapytała uprzejmie, a Kimiko spojrzała w niewinne niebieskie oczy i znów podrapała się za panterzym uchem. Tam też przeniosło się spojrzenie szlachcianki. - Masz ładne kolczyki.
- Dziękuję.
- To białe złoto?
- Chyba tak.
- Bardzo ładne.
- Dzięki. Teraz słuchaj. Ta przyjaciółka Francisa się w nim kocha, a te dwie małpy jej kibicują, więc cała trójka wysłała cię w to zapomniane przez Prasmoka miejsce, żebyś zwyczajnie stąd nie wróciła, a jeśli by ci się udało to na pewno nie w stanie, w którym Francis by cię wziął… na żonę – odchrząknęła rozbawiona i gestem zawołała kelnera. – Co pijesz?
- Różowe wino, słodkie. Może być ciepłe… z czego się śmiejesz?
- Ach, z niczego. Lane, mój drogi, daruję ci grzechy, ale podaj nam dwie tequile.
- To nie jest dobry pomysł… - zaczęła protesty Alicja.
- Podobnie, jak przychodzenie tutaj – odparowała Kimiko, wbijając bystre spojrzenie w dziewczynę, która chyba wciąż nie przetrawiła informacji. Nie miała więcej niż szesnaście lat.
- To co ja mam zrobić? – zapytała, opierając w końcu łokcie na blacie i wzdychając ciężko.
- Nie mam pojęcia.
- No przecież skoro wiesz to wszystko, to powiedz mi co mam robić! – jęknęła Alicja, ale jej towarzyszka tylko parsknęła śmiechem.
- Po pierwsze, nikomu nie pozwalaj mówić ci, co masz robić – powiedziała poważniejąc i podsuwając blondynce kieliszek pod nos. – Po drugie, jak już musisz wychodzić za mąż to trudno, ale nigdy nie trać głowy dla faceta. Nie warto, uwierz mi. A po trzecie… napij się, skoro już tu jesteś – zakończyła pogodnym tonem i podała oszołomionej blondynce limonkę do ręki i posypała jej soli na dłoń. - Poliż, wypij, zagryź – poinstruowała, z uśmiechem przyglądając się jej pierwszej próbie, po czym parsknęła w głos, gdy dziewczyna się skrzywiła.
- Niedobre…
- Zagryź! – śmiała się panterołaczka, podtykając dziewczynie limonkę do ust i chichocząc bez opamiętania, gdy ta wciąż się krzywiła.
- Nadal niedobre…
- Po trzeciej ci zasmakuje. Lane! – Kimiko machnęła na kelnera.
- Witam piękne panie. Pijesz beze mnie, kotku?
Seth pojawił się za jej plecami znienacka, zaraz obchodząc dziewczynę i kurtuazyjnie kłaniając się jej towarzyszce, której tequila zdążyła już dodać rumieńców na policzkach.
- Mało masz barów w okolicy? I mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał.
- Tu podoba mi się towarzystwo. – Panterołak wyszczerzył zęby, puszczając mimo uszu kolejne pouczenie, podczas gdy złodziejka przewracała oczami. Sam musiał przedstawić się Alicji, która przyglądała mu się z zafascynowaniem, skacząc spojrzeniem od uszu dziewczyny do uszu jej towarzysza.
- Jesteście parą? – zapytała, zaraz znów strzelając skonsternowanym wzrokiem, gdy usłyszała dwie odpowiedzi na raz.
- Tak – wyszczerzył zęby panterołak.
- Nie – prychnęła złodziejka i Seth zaraz obrócił się w jej stronę, gotów do przekomarzania się.
- To czemu chodzisz w mojej kurtce?
- Bo mi się podoba...
- I niby tylko ona…?
- …a mój płaszcz spłonął. Poza tym ją ukradłam, więc jest moja – mruknęła butnie brunetka i tym razem ona uniknęła odpowiedzi, spoglądając nagle uważniej na Setha, jakby coś wpadło jej do głowy. Ten zaś zmarszczył brwi.
- Nie podoba mi się ten wzrok – westchnął już poważniej, wyczuwając kłopoty na staję.
- Seth, mój drogi…
- A to już w ogóle.
- …może odprowadzisz Alicję do domu?
- Ale ja się dopiero zaczynam dobrze bawić! – wtrąciła się pierwszy raz od dawna blondynka i czknęła cicho na potwierdzenie swoich słów, zaraz speszona zakrywając usta dłonią.
- No widzisz? A noc młoda… - Panterołak uśmiechnął się szelmowsko do blondynki i zaraz zgarnął kuksańca od złodziejki.
- Nawet o tym nie myśl. Ona ma jutro ślub, po prostu weź ją bezpiecznie odstaw do domu, co?
- A co ja będę z tego miał? – zamruczał kocur, przenosząc czujne ślepia na Kimiko. Dziewczyna wywróciła oczami.
- Dobry uczynek na koncie? – spróbowała, ale teraz to Seth już zaśmiał się w głos, spoglądając na nią z jawnym rozbawieniem i niedowierzaniem zarazem.
- Kotku, proszę cię, czy my się od wczoraj znamy?
- Jenyyy… widzisz jak ona wygląda? Na pewno są dziani. Odstaw ją do domu i powiedz, że uratowałeś ją z rąk bandytów. Będziesz bohaterem i na pewno coś ci się skapnie – wymyśliła na szybko i spojrzała na Alicję, która trzymała wciąż rękę przy ustach, chichocząc niepohamowanie. Kimiko westchnęła. – I powiedz, że ją odurzyli, czy coś…
- Mhm. Co ci tak zależy w ogóle?
- Jest milutka. A ja nigdy nie miałam koleżanki!
Złodziejka umyślnie wydęła smutno usta i zatrzepotała rzęsami, spoglądając na panterołaka, który na zmianę prychał i rechotał, kręcąc głową. W końcu jednak przetarł twarz dłońmi, zmierzwił nieco dłuższe już włosy i westchnął, co oznaczało zgodę i Kimiko mogła się już normalnie uśmiechnąć, ukazując swoje pełne zadowolenie.
- Nie szczerz się tak. Jesteś mi dłużna. I flaszką się nie wykpisz. A w ogóle to mogłaś sama ją odprowadzić, a nie siedzieć i upijać.
- Mam ogon – odpowiedziała Kimiko spokojnie, na dłużej przyciągając złote ślepia. Seth wciąż się uśmiechał, ale widziała, że spoważniał.
- Tych trzech cwaniaków? Gapią się na was odkąd przyszedłem, ale założyłem, że to twój tyłek ich tak zahipnotyzował.
- Boki zrywać.
- Poważnie mówię, masz...
- Dokończ to zdanie to ci walnę.
- No już, już, nie jeż się. Poradzisz sobie z nimi?
- Ta.
- Na pewno?
- A co, martwisz się o mnie? – Teraz to złodziejka wyszczerzyła się zaczepnie, otrzymując w zamian karcące spojrzenie złotych ślepi. Seth zaraz spojrzał na barmana, który pilnie udawał, że nie podsłuchuje i dopiero teraz zwrócił uwagę na klientów.
– Nie polewaj jej już, co?
- Idź już, tato – parsknęła Kimi, popychając kocura.
- Oby jej rodzinka faktycznie była dziana… – mruczał Seth pod nosem, pomagając Alicji. Blondynka zaraz zachwiała się i oparła na oplatającym ją ramieniu i drugim, które podpierało jej dłoń. Panterołak mruczał coś jeszcze pod nosem, ale skierował się do drzwi, pewnie podtrzymując dziewczynę i Kimiko odetchnęła z ulgą. Został jej tylko jeszcze jeden problem…
Dopiła ostatniego drinka, polanego przez uczynnego barmana, który zaraz wskazał jej brodą na kogoś za nią. Właściwie trzech ktosiów. Kimiko odwróciła się z westchnieniem, a ten, z którym wcześniej zadarła, z uprzejmym uśmiechem wskazał jej tylne wyjście. Mruknęła coś pod nosem, ale że szybko ją otoczono, posłusznie opuściła bar.
Przyjemnie chłodne, chociaż nie najświeższe powietrze, otrzeźwiło ją nieco, gdy zamknęły się za nią drzwi. Idący za nią blondyn sięgnął do jej uda, by dziewczynę rozbroić, ale momentalnie dostał łokciem w nos, aż poszła pierwsza krew tego wieczoru. Wszyscy cofnęli się o krok, a Kimiko spoglądała po nich kolejno, jeszcze spokojnie bujając za sobą ogonem.
- Spodziewałem się, że skorzystasz z okazji i uciekniesz z kolegą. – Danny skupił na sobie kocie ślepia.
- Nie, nie. Jestem tą… no… - mruczała złodziejka i pstryknęła palcami, pokazując ząbki w uśmiechu, udając, że przypomniała sobie słowo. – Dywersją.
- Pewna siebie, hm? Nie rozumiem tylko dlaczego nie mogliśmy sobie kulturalnie wypić drinka w barze, czemu musiałaś dramatyzować?
- Pyta facet, który z dwoma kumplami wychodzi na zewnątrz za dziewczyną, która go spławiła – parsknęła Kimiko ze szczerym rozbawieniem, opuszczając lekko głowę, a gdy ją podniosła, dostała na odlew w twarz, co skutecznie zmyło uśmiech z jej ust.
- Już nie jest ci wesoło? – zapytał brunet, któremu odpowiedział posłuszny śmiech pozostałej dwójki.
– Ostatnie ostrzeżenie… - warknęła złodziejka, której rzeczywiście humor przeszedł jak ręką odjął.
- Ojej, i co wtedy, kicia? Pokażesz pazurki? – zaśmiał się inny z trójki, popychając ją na ścianę i szarpnięciem zabierając pochwę z nożem od opasającego udo paska.
- Ja tam lubię drapanie po plecach – mruknął dryblas, teraz dociskając złodziejkę do muru i z wrednym uśmiechem wpychając jej jedną rękę pod kurtkę, drugą zaś przeciągając po rzucającym się wściekle ogonie. Tego było już za wiele.
Wściekły ryk rozdarł nocną ciszę, tylko o sekundy poprzedzając agonalny wrzask faceta, któremu pantera rozszarpała właśnie gardło. Danny zmarł jeszcze zanim upadł na ziemię, a i na to zmiennokształtna nie czekała, skacząc na następnego mądrego. Szarpnięta za ogon zdołała tylko zacisnąć kły na jego barku, nim puściła ofiarę, odwijając się wściekle, ale znów udało jej się jedynie wgryźć w udo kolejnego cwaniaka.
Dlatego nie lubiła przemieniać się w panterę pod wpływem alkoholu. W zwierzęcej formie regenerowała się szybciej, więc procenty ulatywały z niej z każdym oddechem, ale za to wyczulone zmysły były przez ten czas atakowane niczym nawałnicą. Pantera z rykiem zachwiała się na łapach i odskoczyła, starając się oddalić jak najbardziej. Nie chciała przecież nikogo zabijać, jeśli nie musiała, ale ciężko wyjść z szamotaniny z drapieżnikiem i nie mieć rozszarpanej żadnej głównej arterii. Kocica przesadziła chwiejnie kilka susów i odbiła od ściany. Niezadowolona potrząsnęła łbem i wróciła do ludzkiej postaci, łapiąc oddech i oglądając się przez ramię. Jeden już się nie podniesie, pozostali powoli zbierali się do pościgu. Rzuciła się pędem przed siebie, z każdym kolejnym krokiem odzyskując trzeźwość umysłu i równowagę.
Nie musiała już spoglądać przez ramię, by wiedzieć, że jej nie dogonią. Zignorowała też nadchodzącego z naprzeciwka marynarza ze zwojem liny na ramieniu. Nawet jeśli pofatygowałby się na pomoc rannym, jej już dawno tu nie będzie. Nie przewidziała tylko, cholera jasna, że oni się znają.
- Clint! Zatrzymaj ją! – Usłyszała już za swoimi plecami i tylko przyspieszyła. Mowy nie ma, żeby ją dogonili. Zaniepokoił ją tylko świst liny, której fragment właśnie zobaczyła opadający z góry przed nią.
- Co do cholery… - mruknęła pod nosem, a po chwili krzyknęła odruchowo, gdy coś ciasno oplotło jej kostki, a ona z całym pędem runęła jak długa na bruk.
Słyszała tupot nóg, ale już nawet nie chciało jej się wstawać. Była obolała jak diabli i coś ciągle ściskało ją mocno w kostkach. Co za wieczór, naprawdę… Odwróciła się z trudem na plecy i spojrzała na zbliżającego się marynarza, zwijającego linę na ramię. Pociągnęła zmęczonym spojrzeniem do jej końca, ciasno oplecionego wokół jej nóg.
- Niezła sztuczka – mruknęła ze szczerym uznaniem, podnosząc się z trudem na łokciach. Blondyn uśmiechnął się sympatycznie.
- Dziękuję. A co tu się właściwie dzieje?
- Zabiła Danny’ego, to się stało! – Kulejący oprych zdążył już do nich dokuśtykać, razem z tym, któremu ręka jakoś dziwnie zwisała. I ten właśnie próbował zamachnąć się, by kopnąć dziewczynę w głowę, ale marynarz go powstrzymał.
- Weź, leży związana. Co wam się do cholery stało?
- Ona się stała!
- Ostrzegałam – warknęła tylko złodziejka i odchyliła się, gdy znów zamierzono się na nią z buciorem. Tym razem dostała jednak w żołądek.
- Dobra, spokój, moment. Sorry, mała – mruknął Clint, przyklękając przy niej i przewracając dziewczynę na brzuch. Nim zdążyła się zorientować, sznur skrępował jej za plecami nadgarstki i marynarz dopiero wtedy rozwiązał jej nogi, prostując się z drugim końcem liny w ręku.
Powstrzymała się od jęknięcia, słysząc nad sobą głosy i ostrożnie poruszyła rękami, usiłując poluźnić więzy. Nic z tego. Pieprzone portowe miasta z ich cholernymi marynarzami i piekielnymi węzłami. Za dawnych czasów Amarok nauczył ją kilku żeglarskich supłów, które potrafiła wykonać szybko i precyzyjnie, jednak małomówny, ale przyjazny elf zniknął z ich bandy, zanim zdążył nauczyć dziewczynę, jak z takiego cudu się wyplątać. Zakuta w metalowe kajdany mogłaby sobie wystawić kciuk i wysmyknąć dłoń, ale przy zaplecionej ciasno, grubej linie, nie miało to najmniejszego sensu. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak leżeć na bruku i słuchać.
- No i co teraz? Zabijemy ją czy co?
- Zgłupieliście do reszty? To tylko jedna dziewczyna. Puśćcie ją i już, nie wygląda na taką, co poleci na straż.
- A co powiemy szefowi? Że mi ramię samo wypadło ze stawu? Że Jim stracił kawałek uda, bo źle obstawił w kasynie? A Danny wkurzył zgraję portowych kotów, więc te rozszarpały mu gardło?!
- Szlag by to trafił. Zachciało mu się panienki…
- Bierzemy ją do szefa i powiemy, że pierwsza zaatakowała. Dostanie za Danny’ego i może ją jeszcze szef opchnie gdzieś.
- Nie licz, że ci coś z tego skapnie, durniu.
- Masz kuźwa lepszy pomysł!?
- A jak powie, jak było?
- A komu szef uwierzy? Nam czy jakiejś lalce?
- Decydujcie szybko, bo mi zaraz łapa odpadnie! Co robimy?
- Rozwiążcie mnie i won stąd, to was nie pozabijam – sapnęła z ziemi Kimiko, próbując podnieść się chociaż na kolana, ale dociśnięto ją butem do bruku. Durne cwele. Tyle dobrego, że już się tak nie cieszyli. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem i jęknęła, gdy poderwano ją brutalnie na nogi. Szarpnęła się, próbując zarzucić sobie na bark opadającą z niego brązową kurtkę i spojrzała hardo na faceta przed nią. Wciąż miał jej sztylet.
- Mało ci? Zawsze możemy dokończyć zabawę – prychnął, spoglądając na dziewczynę, ale ta wciąż spoglądała na niego ze złośliwym uśmiechem, co najmniej jakby miała przewagę.
- Idź do diabła – powiedziała niemal uprzejmie, ale między nią, a krwawiącym brunetem pojawił się blondyn, najspokojniejszy chyba z nich wszystkich, chociaż już nie taki uśmiechnięty.
- Żebyś się nie zdziwiła… - mruknął do niej, wywołując błysk konsternacji w oczach dziewczyny. Obrócił ją i kładąc rękę na jej ramieniu poprowadził przed sobą.
Przeszli w milczeniu kilka przecznic. Kimiko nie przerywała ciszy, próbując wciąż wysupłać dłonie z więzów, w miarę potajemnie, ale szło jej tak samo beznadziejnie, jak wcześniej. Z kolejnej ulicy przeszli do jakiegoś lokalu. Nie przodem, ale od zaplecza. Mnogość zapachów różnych ludzi i alkoholi biła po nozdrzach, ale Kimiko marszczyła brwi, wyczuwając coś jeszcze, coś znajomego, co trącało ją uporczywie, ale nie mogło wydrzeć się ponad wonny chaos. Gdzie do cholery idą? Jedne drzwi, korytarz, kolejne drzwi. Więcej głosów. Sami faceci. Na napastliwe spojrzenia tylko uniosła brodę, a gdy jeden złośliwie podstawił jej nogę, by się potknęła, posłusznie zahaczyła stopę, ale później szarpnęła, posyłając żartownisia na ziemię. Prawie wywołała tym bójkę w wąskim przejściu i Clint przyspieszył kroku, po drodze łapiąc coś ze stolika. Chwilę później czarny materiał przysłonił jej wzrok.
- Teraz? Jak już wiem, gdzie jesteśmy?
- To dla twojego dobra. Może jeszcze się z tego wyplączesz, więc lepiej, byś za dużo nie wiedziała.
- Ej, wszyscy marynarze umieją takie cuda z liną? – zapytała i usłyszała śmiech nad głową.
- Nie, wychowałem się na dalekim zachodzie, tam się tak łapie dzikie konie.
- No wiesz… I na dziewczynę z takimi sztuczkami – mruczała karcąco, uśmiechając się pod materiałem na jawne rozbawienie marynarza. W sumie sympatyczny gość. – Wybaczę ci, jak mnie tego nauczysz.
- Jak stąd wyjdziesz o własnych nogach to nauczę.
Otworzyły się kolejne drzwi i Clint pchnął mocniej dziewczynę do przodu, chyba na pokaz. Postawiła kilka szybszych kroków, łapiąc równowagę i zadarła lekko głowę, przechylając ją jednocześnie na bok. Węszyła. Po chwili zaś zamarła, niedowierzając własnemu nosowi.
- Niemożliwe – zamruczała powoli, a spod materiału dobiegł stłumiony chichot.
Ktoś zdjął jej worek i dziewczyna potrząsnęła lekko głową, dmuchając w opadające na twarz kosmyki włosów. Lekko tylko rozczochrana, nawet nie nosiła większych śladów bójki poza lekkim ogólnym sponiewieraniem. Po posoce należącej do martwego i aktualnie cierpiących większych śladów na niej nie było, pantera skrupulatnie oblizała pysk. Teraz zielone ślepia błysnęły w nikłym świetle, a na widok znajomej twarzy złodziejka wyszczerzyła ząbki w zadziornym uśmiechu.
- Cześć, Dagon.