Iruvia[Iruvia i otaczający ją las] Niedokończone Sprawy

Wielkie, elfie miasto położone w samym środku Lasów Eriantur. Piękne i obszerne budowle z kamienia wkomponowane są idealnie w leśny klimat. Pałac królewski wybudowany z drewna, białego kamienia i kryształu góruje nad drzewami, a z okien wież rozciąga się przepiękny widok na gęstą puszczę.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Dlaczego w ogóle jej to opowiedział? Nie był pewien. To była zwyczajnie dość zabawna historia, a akurat Shyilia była jedyną osobą, której właściwie ufał na tyle, że mógł dzielić się z nią nawet takimi rzeczami ze swojego życia. A to zaufanie z kolei pojawiło się z racji tego, że nie byli sobie nieznajomi. Nie widzieli się przez jakiś czas i oboje mogli się zmienić – i możliwe, że tak się stało – ale ich relacja w pewnym sensie odżyła w obojgu. A razem z nią także wzajemne zaufanie, przynajmniej większe niż takie, którym Constantin obdarzył kogokolwiek od momentu, w którym on i Shyilia spotkali się pierwszy raz.
         – Po pierwsze, musisz mieć tyle ruenów, żeby zapłacić cenę za zajęcie całej balii wyłącznie dla siebie, mimo że przeważnie mieści ona kilka albo nawet kilkanaście osób. Drugą, ważną rzeczą jest to, żeby w danej łaźni był duży ruch. Płacisz, przebierasz się, idziesz do „swojej” balii i czekasz. Na pewno nie ma pewności, że zjawi się ktoś, kto będzie miał do ciebie pretensje i pomyśli, że pozwolisz mu skorzystać ze „swojej” balii za darmo, ale zawsze jest taka możliwość – odparł. Nie dawał gwarancji, że to zadziała, nikt nie mógł mieć takiej gwarancji. Trzeba było po prostu mieć to „szczęście”, żeby właśnie tobie się to przytrafiło. Oczywiście, jeśli nie było się pewnym swoich umiejętności walki, zwłaszcza walki wręcz, to nie było warto szukać w ten sposób zaczepki i szansy na wyperswadowanie komuś pięścią tego, że osoba ta jest idiotą. Zbyt pewnym siebie i swoich przekonań idiotą.
         – Ja na pewno się tam przejdę, ale nie po to, żeby nadal szukać kłopotów, a tylko po to, żeby zrobić to, co przeważnie robi się w takich miejscach. Odświeżyć ciało, może się zrelaksować – dopowiedział jeszcze, ale nie dodawał, że najpewniej będzie to robić wtedy, gdy Shyilia będzie chciała umyć się w tym pokoju albo, gdy może będzie potrzebowała czasu dla siebie lub w samotności, a on nie będzie miał co ze sobą zrobić.
        „Masz też nas” – usłyszał w głowie znajomy głos, który należał do jego matki.
        „Wiem. Dlatego, póki co, nie mogę powiedzieć, że kiedykolwiek będę naprawdę samotny” – odpowiedział jej, dość łagodnie jak na niego zresztą.
        „Póki co?” – usłyszał pytanie, którego się spodziewał. Niekiedy wydawało mu się, że oni – zwłaszcza matka – uważali, że nie do końca są martwi i, że mają tu coś więcej do zrobienia i powiedzenia.
        „Tak, kiedyś w końcu pozbędę się was wszystkich z mojej głowy i zapanuje w niej spokój” – odparł poważnie. Był to też jednocześnie koniec tej krótkiej rozmowy, może słowa te ją zszokowały, choć jego akurat by to zdziwiło. Przecież nie był to pierwszy raz, gdy otwarcie lub mniej wspomniał któremuś z nich, że ma w planach usunięcie ich ze swojego umysłu.
W tym czasie też, rozmowa jego i Shyili się skończyła, a oni zaczęli przygotowywania do odpoczęcia. Jemu przypadła podłoga, a właściwie sam obrał ją sobie za miejsce, w którym spróbuje zasnąć. Podłoga i to, co sobie na niej ułożył, żeby było wygodniej.
         – Dobrze, że o tym wspomniałaś, bo zacząłbym się do ciebie dobierać, gdy tylko zobaczyłbym, że śpisz. Po takiej groźbie nawet nie znajdę się w pobliżu łóżka – odpowiedział jej jeszcze, zaczepnie zresztą i żartobliwie. Uśmiechnął się nawet, co właściwie było słuchać w jego głosie, gdy wypowiadał pierwszą część tego zdania. Oczywiście, nie miał zamiaru zrobić niczego takiego, nawet przez głowę by mu to nie przeszło, jednak nikomu nie zaszkodzi takie drażnienie się tuż przed snem, prawda?

Krótko po tym i po tym, jak życzyli sobie dobrego snu, postanowił, że i on zaśnie. Tylko, że zwyczajny sen nie chciał przyjść, może też przez porę dnia, jaka była na zewnątrz. Dlatego postawił na medytację, choć ostatecznie skończyło się na tym, że i tak zasnął na siedzącą. Z poduszką pod plecami, które oparł o ścianę.
Czasem nawiedzały go sny związane z tym, czym zajmował się kiedyś. Z podpalaniem. Teraz tego nie robił i, choć nadal zajmował się pracą najemniczą, to o wiele ciekawsze było dla niego podróżowanie i zajmowanie się różnymi rzeczami, którymi akurat było trzeba zająć się w mieście, do którego zawitał. Przy okazji też, gdy nie zajmował się pracą i jej poszukiwaniami, szukał czegoś innego – osoby, która będzie w stanie pomóc mu z „przypadłością”, która dotknęła jego umysł.
Tej nocy, gdy zasnął w pozycji siedzącej, miał właśnie taki sen. Nie wiedział, gdzie znajduje się podpalany właśnie przez niego magazyn, bo za każdym razem, gdy się rozejrzał, otaczało go coś innego – jakby za każdym razem przenosił się do innego miejsca. On i budynek. Udało mu się go podpalić i to nawet nie wszedł do środka. Łatwa i szybka robota, za którą zgarnął ciężką sakiewkę. Nagle perspektywa zmieniła się i patrzył oczami kogoś, kto znajduje się w magazynie. Czuł emocje kogoś, kto dostrzega, że budynek nagle zaczyna płonąć i nie da się go ugasić – nie da się też wyjść z magazynu, bo wejścia są zablokowane…
Nagle otworzył oczy i stało się to w momencie, w którym ogień zbliżał się do osoby, której oczami patrzył. Niemalże czuł na skórze narastające ciepło, czuł duszący dym napływający do ust i nosa, ale też gdzieś w oddali słyszał głos, który mówił mu, że to tylko sen.

Westchnął, gdy rozejrzał się po pokoju i zobaczył, że znajduje się w karczmie, a nie w płonącym magazynie. Dostrzegł, że Shyilia też już nie śpi. Przeciągnął się, ukrył tym przed nią to, że mogło śnić mu się coś, co niekoniecznie mu się spodobało. Co mogło wywołać w nim jakieś emocje.
         – Idziemy najpierw coś zjeść? - zapytał. Czuł zbliżający się i narastający głód. Zaczął się ubierać, zabierać rzeczy, które uznał, że mogą przydać się później… czyli właściwie wszystko, co przeważnie ze sobą nosił.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Gdyby kilka godzin temu ktoś zapytał Shyilię, co będzie dzisiaj robić przed zaśnięciem, elfka - o ile nie kazałaby tej osobie kulturalnie się odstosunkować - mogłaby wymienić kilka prawdopodobnych scenariuszy. Ale nie spodziewała się, że będzie klęczeć przy balii, rozmawiając o nagich czarodziejach wszczynających burdy w okolicznych łaźniach. Czy może raczej, jeśli dać wiarę słowom Constantina, stających się ofiarami takowych. Dość brutalnymi ofiarami. Po tym, jak na dole pozwoliła się wytrącić z równowagi i rozzłościć, nie przewidziała również, że coś będzie w stanie poprawić jej humor na tyle, aby ponownie wdać się w przekomarzanki z towarzyszem. A jednak, obie te rzeczy stały się rzeczywistością, w dodatku taką, na którą Shyilia nie zamierzała narzekać.
         Odwróciwszy wzrok od mężczyzny, jednocześnie ciągle go słuchając, wzmocniła chwyt na materiale pranej koszulki, by wykręcić ją z nadmiaru wody. I zastygła na chwilę w tej pozycji. Analizowała w myślach rozbudowaną odpowiedź Constantina, mając wrażenie, że coś umyka jej świadomości. Zmrużyła oczy. Odciśnięta z ubrania woda ściekała po jej rękach, kapiąc na podłogę i wsiąkając w koszulę, którą elfka aktualnie miała na sobie. Instrukcja obsługi łaźni? O czym on, do cholery, gadał?
         Och.
         Zrozumiała. Jej żart chybił - ale cóż to było za chybienie! Shyilia poczuła się, jakby cisnęła kamień w kogoś stojącego na wyciągnięcie ręki i ten ktoś jakimś cudem zdołał zrobić unik. Z niedowierzaniem pokręciła głową, uśmiechając się półgębkiem.
         - Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji.
         Gdyby akurat szukała kłopotów - a w tym momencie nie szukała - doskonale wiedziała, gdzie je znaleźć. Mając do wyboru bójki w ciemnych zaułkach, ubrana, i w miejscach publicznych, tak jak ją Prasmok stworzył, zdecydowanie wolała ciemność i ubrania. Zgodziła się więc z dalszymi słowami Constantina - jak już wybrać się do łaźni, to po to, by tam odpocząć. Wszak walk i rozlewu krwi miała wystarczająco na co dzień; należało oddzielać życie prywatne od zawodowego, prawda? Branie zleceń we współpracy ze starym znajomym to była przecież insza inszość. To było… maksymalizowaniem obopólnych korzyści przy stosunkowo niskim ryzyku. Tak przynajmniej widziała to Shyilia. Albo tak chciała to widzieć.
         Musiała przyznać, że na razie, abstrahując od tego jednego incydentu w karczmie, dosyć przyjemnie spędzała czas. Całe szczęście, że wtedy w lesie nie poderżnęła Constantinowi gardła; nawyk obejrzenia twarzy ofiary przed popełnieniem morderstwa jednak miał swoje zalety. W większości przypadków dawanie przeciwnikowi możliwości reakcji kończyło się kontratakiem z jego strony, co potrafiło być problematyczne. Ale czasem… Najwyraźniej czasem wychodziło to na dobre.
         Identycznie rzecz się miała z niestosownymi żartami. Niekiedy wywoływały niezręczne sytuacje lub też nie trafiały celu, innym zaś razem zapewniały godziwą rozrywkę. Ten kolejny, rzucony naprędce przez elfkę, ostatni już przed zaśnięciem, zaliczał się do tej drugiej kategorii. Otrzymała dokładnie taką ripostę, na jaką sobie zasłużyła. Nie otwierając już oczu, zamruczała pod nosem coś niezrozumiałego nawet dla niej samej i uśmiechnęła się.
         - Rozsądna decyzja.
         I z tą puentą zanurzyła się w krainę snu, w której nie istniały rozsądne decyzje.
         Tylko złe i gorsze.

         Po przebudzeniu nie czuła się najlepiej. Odnosiła wrażenie, że chłód podmiejskich kanałów nadal przenikał jej ciało. Nie drżała, ale pod materiałem koszuli miała gęsią skórkę. Zdawało jej się, że w powietrzu wciąż unosi się swąd palonego ciała. Jej twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia. Ze wszystkich snów, jakich ostatnimi czasy doświadczyła, ten niósł ze sobą najbardziej nieprzyjemną mieszankę emocji. Shyilia nie wierzyła takie bzdury jak prorocze sny czy inne mistycyzmy, mimo to nie mogła się pozbyć resztek niepokoju, które wyimaginowany Riyenes - niech go wszystkie piekła pochłoną - zaszczepił w jej umyśle. Zerknęła na Constantina, niemal - niemal - pewna, że czarodziej tkwił w tym samym miejscu i wypuściła powietrze z płuc. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od dłuższego czasu wstrzymywała oddech.
         Przyglądała się mężczyźnie przez krótką chwilę, korzystając z faktu, iż ten spał i nie mógł nijak tego skomentować. Poczuła ulgę. Nie widział jej w tym stanie, kiedy na moment straciła zimną krew i obudziła się z bronią w dłoni. W przeciwnym razie takie zachowanie pewnie zrodziłoby szereg pytań, na które elfka nie chciała odpowiadać. Ani przed Constantinem, ani przed samą sobą. Kiedy zyskała pewność, iż czarodziej nie wyglądał, jakby miał się w najbliższej chwili obudzić, naciągnęła koc na plecy, okrywając się nim w całości, a będąc już pod nim, podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. Wbiła wzrok w wiszące nad komodą lustro i posłała kobiecie naprzeciw wojownicze spojrzenie. Toczyły bitwę, która pierwsza odwróci wzrok i, rzecz jasna, zrobiły to w tym samym momencie. Uporczywe myśli próbowały sforsować barierę w głowie Shyilii, a ta wkładała całą siłę woli, by im na to nie pozwolić.
         Skupiła się na tym tak mocno, że na pewien czas zastygła w całkowitym bezruchu, z którego wyrwał ją dopiero dźwięk z otoczenia, sugerujący, iż jej towarzysz również się obudził. Odwróciła głowę w jego stronę, opierając policzek na swoich kolanach.
         - Świetnie, że wstałeś. Zaczynałam się już nudzić.
         Oczywiście, że uciekła w sarkazm. To było znajome i bezpiecznie. Ale w jej głosie zabrakło zwyczajnej zadziorności; brzmiał jakoś tak… bez przekonania. Odchrząknęła cicho, przyglądając się beznamiętnie dalszym poczynaniom czarodzieja. Myślami błądziła gdzieś daleko, na granicy snu i jawy. Ledwo zarejestrowała jego pytanie. Skarciła samą siebie za to, że dała głupim podszeptom podświadomości tak mocno na nią wpłynąć.
         - Dobra - zgodziła się z propozycją posiłku. Odrzuciła na bok koc i usiadła na brzegu łóżka. Zerknęła ponuro na swoje ubrania. Wyglądały na niedosuszone. - Idź pierwszy i załatw jakieś jedzenie. Nie jestem tak wspaniałomyślna, żeby dać się oglądać nago dwa razy w ciągu jednego dnia.
         Chociaż mówiła półżartem, na jej twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu, unikała też kontaktu wzrokowego. Nie była w nastroju do rozmów. Najchętniej od razu poszłaby w miasto i wyładowała swoją złość - a razem z nią inne negatywne emocje - w jakiś fizyczny sposób, najlepiej związany z przemocą, ale Constantin miał słuszność. Powinni najpierw zapewnić organizmowi świeżą dawkę składników odżywczych. No i…
         - Mieliśmy rozwalić łóżko.
         Wstała w końcu, oparła dłonie o lędźwie i przeciągnęła się dwukrotnie, po czym sięgnęła po wiszące najbliżej na ramie łóżka spodnie. Zgodnie z jej wcześniejszymi przypuszczeniami, były jeszcze wilgotne. Shyilia zaklęła pod nosem. Nie przepadała za mokrą odzieżą, tym bardziej skórzaną, którą nie dość, że ciężko było założyć, to jeszcze przy nieodpowiednim ruchu wydawała irytujące skrzypiące dźwięki. Skrytobójczyni nie miała jednak większego wyboru, jako że posiadała tylko jeden komplet ubrań. Ich wilgoć sprawiała, że jej humor stał się jeszcze bardziej parszywy i gdy doszło do tego uczucie głodu, kobieta znalazła się na skraju furii. Gdyby Daya postanowiła pojawić się teraz w jej polu widzenia… cóż, mówiąc oględnie, mogłoby skończyć się to bardzo niesympatycznie. Na szczęście nie doszło do takiej sytuacji. Shyilia ubrała się pospiesznie i wyjąwszy z torby owinięty pergaminem węgielek, obrysowała oczy czarną kreską.
         To trochę poprawiło jej samopoczucie. Im bardziej nieprzystępnie wyglądała, tym pewniej się czuła. Jedno mroczne spojrzenie i potencjalne upierdliwości, o ile posiadały choć trochę rozumu tudzież instynktu samozachowawczego, wolały nie wchodzić jej w drogę.
         Przerzuciła torbę przez ramię i zamknąwszy drzwi na klucz - chociaż w zasadzie nie było nawet takiej potrzeby, gdyż praktycznie cały dobytek i tak wzięli ze sobą - zeszła na dół. W karczmie zrobiło się tłoczniej, czego można było się spodziewać o tej porze. To skrytobójczyni nieszczególnie się podobało, ale nie zamierzała z tego powodu rujnować Einarowi biznesu. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, dołączyła do towarzysza. W milczeniu skrzyżowała ręce na piersi; nie wiedziała w zasadzie, co mogłaby powiedzieć. O ile zdarzało jej się miewać towarzystwo przy kolacji, o tyle śniadania prawie zawsze jadła sama, nie nawykła więc do “porannych” pogawędek przy kawie. Jeśli już musiała rozmawiać, wolała popijać przy tym coś o większym stężeniu alkoholu. Teraz jednak nie była na to odpowiednia pora. Shyilia nie piła przed pracą. W trakcie, jeżeli ułatwiało to wykonywanie zadania, owszem. Ale nie przed. Nawet jeśli miała na to ochotę.
         Tak jak teraz.
         Niebiosa, miała wielką ochotę odłożyć wszystko na bok i zmarnować tę noc, zupełnie bezproduktywnie i hedonistycznie, tak żeby nie myśleć przez chwilę o krucjacie, o goryczy życia, ukrywaniu się, i o głupich snach. Gdyby była sama, możliwe, że posłuchałaby pragnienia i oddała się wątpliwej moralnie prokrastynacji. Chociaż… gdyby była sama, część powodów tego pragnienia nigdy by nie zaistniała. Pomiędzy łykami kawy zerkała na Constantina.
         “Nie nauczyłaś się jeszcze, że zawieranie sojuszy zawsze niesie ze sobą ryzyko?”
         Zacisnęła dłoń w pięść, gdy do jej głowy wróciło to zdanie. (Całe szczęście, że tym razem nie trzymała żadnej szklanki.) Co jak co, ale akurat tę lekcję zdążyła boleśnie przyswoić już dawno temu, a wypominanie jej tego przez zdrajcę było okrutnym żartem, który podarował Shyilii jej własny umysł. Znała ryzyko. Wiedziała, że takowe podejmuje. Ale nie była tą samą naiwną elfką, co kiedyś. Od tamtej pory stała się silniejsza. Znacznie mniej ufna. Za to znacznie bardziej bezwzględna. Zrozumiała, że bezpieczniej jest przyjąć założenie, iż każdy wokół ma wobec ciebie złe zamiary. I trzymała się tego. A Naxam… Pojawił się ponownie na jej drodze i swoją obecnością mimowolnie zakwestionował prawdziwość tej tezy. Czy był wyjątkiem potwierdzającym regułę, czy też stanowił jej zaprzeczenie - to Shyilię nie obchodziło. Liczyło się to, że świadomie podjęli decyzję o nawiązaniu współpracy i jak dotąd nie pojawił się żaden powód, by ją zerwać. Za to powodów do kontynuacji znalazłoby się co najmniej kilka.

         - Chodźmy zagadać tego gościa od winiarni - odezwała się po skończonym posiłku. Zabrzmiało to dosyć autorytarnie, ale, jak powszechnie wiadomo, zabójczyni nie należała do przesadnie uprzejmych osób. I tak zamierzała szukać tropów wampira podczas jakiegoś zlecenia, gdyż taki zazwyczaj był jej sposób działania, a likwidacja tajemniczego szkodnika była równie dobra, jak każda inna robota.
         Nawet lepsza o tyle, że darmowym trunkiem nikt przy zdrowych zmysłach raczej by nie pogardził. Będzie czym uczcić wypełnione zadanie, tym bardziej, że własny zapas wina mogliby bez skrępowania sączyć w zaciszu pokoju, z dala od nieproszonych spojrzeń. I z dala od Dayi. Ta wizja sprawiła, że chmurne dotąd oblicze elfki nieco się rozpogodziło; zmarszczki wokół jej zmrużonych oczu wygładziły się, a kąciki ust uniosły lekko. Nie uśmiechała się w pełnym znaczeniu tego słowa, ale wyraz jej twarzy można było określić mianem pogodnego. A to już był spory postęp. Udało jej się odsunąć złe myśli na temat sojuszu z czarodziejem. W końcu w przeszłości już raz uratował jej życie i nawet gdyby teraz planował ją wykorzystać albo nawet zdradzić - a Shyilia chciała wierzyć, że tak nie było - to potraktowałaby to jako wyrównanie rachunków. Bilans zerowy.
         Życie za życie. O ironio.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Nie spał głęboko, już od dawna sen ten zastąpiło coś w rodzaju czujnego, w czasie którego odpoczywał, jednak mógł zbudzić się od razu pod wpływem jakiegoś nagłego bodźca. Odruchowo najczęściej reagował na to atakiem w stronę źródła tego właśnie bodźca, dlatego nie należało go budzić nagle kładąc dłoń na jednej z jego rąk lub na barku i potrząsając nim. Dlatego dobrze, że Shyilia poczekała na to, aż obudzi się on sam. Przywitał się z nią, wstał i zaczął się ubierać. Zabrał swoje rzeczy. Nawet, jakby miał zabrać jedynie te, które są mu potrzebne, to i tak zabrałby wszystko – podróżował w końcu z lekkim i niewielkim bagażem.
         – Było tu za cicho, zanim poszliśmy spać – rzucił, gdy elfka wspomniała o niszczeniu łóżka. Podszedł do okna i otworzył je, gdy zobaczył, że sprawdza ona nie do końca suche spodnie. Miał już plan na to, jak jej pomóc, a otwarcie okna było jego pierwszym punktem. Następnie podszedł do Shyili i bez słowa wyciągnął w jej stronę dłoń.
         – Możesz mi je podać? Wysuszę je – odezwał się po chwili, gdy stwierdził, że taki gest mógłby zostać różnie odebrany i zinterpretowany. Wrócił do okna, gdy jego towarzyszka spełniła tę prośbę – nie wystawił przez nie mokrej odzieży, po prostu stanął obok, tak, żeby powstająca w procesie para wodna mogła od razu ulecieć prosto na zewnątrz i nie zbierała się w pokoju. Nie chciał, oboje na pewno by nie chcieli, żeby para wodna zmieniła w jakimś stopniu powietrze wewnątrz, tym bardziej, że otwarte okno zapewniało też jego wymianę na „świeże”. Energia magiczna przepłynęła przez jego dłonie i wlała się w spodnie, podgrzewając je powoli i sprawiając, że faktycznie zaczęły parować. Nie trwało to długo, głównie z racji tego, że były one tylko wilgotne, a nie dopiero co wyciągnięte z wody. Po cały procesie oddał spodnie osobie, która miała je nosić. Później wyszedł bez słowa na zewnątrz. Wyczuwał nastrój Shyili i to, że nie był on najlepszy, a przez to nie był pewien, czy w ogóle powinien z nią rozmawiać.
        „Powinieneś” – to jedno słowo usłyszał w głowie, gdy stał na korytarzu i czekał na to, aż elfka zamknie drzwi do ich pokoju.
        „Nie jestem tego pewien. Są osoby, które nie lubią, jak się z nimi rozmawia, gdy mają zły humor” – odpowiedział Constantin, dość łagodnie zresztą, jak na niego i na to, jak przeważnie odzywał się do tych głosów w głowie. Głosów, które były przecież czymś więcej niż tylko tymi właśnie głosami.
        „I myślisz, że ona do takich osób należy?” – zapytała go matka.
        „Nie mam pojęcia… Tak mi się wydaje” – powiedział szczerze. Rzeczywiście nie był tego pewien, tylko, że właśnie to podpowiadało mu przeczucie. Myliło się ono tak samo często, jak miał rację, ale tym razem postanowił, że znów go posłucha. Jak na tym wyjdzie? Czas pokaże.

Nie zamówił im nic niezwykłego na kolację, ot posiłek, który da im siłę i energię na nocną robotę. Zresztą, czas ten też przebiegł w milczeniu, choć jemu to akurat nie przeszkadzało, bo w trakcie posiłku niekoniecznie powinno się rozmawiać, a już na pewno nie wtedy, gdy jeszcze ma się jego część w ustach. Shyilia odezwała się dopiero po tym, jak skończyli jeść.
         – Pewnie – odparł tylko i krótko po tym wstał. Był gotowy do drogi właściwie od razu, w końcu zebrali się już wcześniej, a gdyby nie to, że byli głodni i powinni coś zjeść przed wyjściem, to budynek ten opuściliby zapewne od razu.
Aby dotrzeć do winiarni, musieli najpierw opuścić miasto, bo znajdowało się ona w jego bliskiej okolicy, a nie za jego murami. Mimo dość później pory, udało im się to zrobić i tym razem nie było problemu z wyjściem. Z powrotem też nie powinno być, bo, jeśli już, to najwcześniej wrócą tam rankiem lub nawet za dnia.
Kamienne budynki winnicy otoczone były dość wysokim płotem, który ciągnął się również na tyły, gdzie prawdopodobnie znajdowało się pole, na którym rosły winogrona. Przy bramie wejściowej stała jedna osoba, która weszła do środka od razu, gdy tylko ich zauważyła. A kiedy oboje znaleźli się już niemalże pod bramą, wyszły z niej dwie osoby – ta, która wcześniej ich wypatrzyła i tęgi krasnolud o krótkich brązowych i przeplatanych pasmami siwizny włosach, lecz bujnej i zadbanej brodzie, która była tego samego koloru i sięgała mu do klatki piersiowej. Od razu było widać, że jest to właściciel winiarni.
         – Przyszliście państwo w sprawie zlecenia wystawionego przez pana Skovamiego? - zapytał ich ten pierwszy. Constantin pokiwał tylko głową. Na co tamten również to zrobił i wycofał się, tak jakby.
         – Turik Skovami, właściciel winiarni – odezwał się kransolud. I przywitał się z nimi. Constantin uścisnął wyciągniętą w jego stronę rękę po tym, jak kransolud najpierw wyciągnął ją w stronę Shyili, aby to z nią przywitać się w pierwszej kolejności.
         – Przejdę od razu do rzeczy. Coś grasuje w mojej winiarni i stanowi zagrożenie dla pracowników. Nie obchodzi mnie, co to jest, chcę tylko, żebyście się tego pozbyli i przynieśli mi dowód na to, że to zrobiliście. Moja wstępna oferta jest taka, że dostaniecie dziesięć złotych gryfów na głowę i cztery butelki mojego najlepszego wina – powiedział to szybko, ale zwyczajnym głosem. Wychodziło na to, że jest to sposób mówienia tego konkretnego krasnoluda. Jego głos nie wyróżniał się zbytnio, brzmiał tak, jak przykładowy głos należący do mężczyzny będącego krasnoludem, który jest w sile wieku.
         – Jeśli okaże się, że natkniecie się na jakieś trudności lub większe niebezpieczeństwa, jestem skłonny zapłacić więcej. Nawet dwukrotnie więcej. Możemy się tak umówić? - dodał szybko. Widocznie zależało mu na tym, żeby pozbyć się tego nieznanego zagrożenia tak samo, jak na wznowieniu pracy winiarni. Spojrzał na nich pytającym spojrzeniem.
         – Zgoda. Umowa stoi – powiedział czarodziej. Najpierw poświęcił chwilę na zastanowienie się nad propozycją, a później spojrzał w stronę Shyili, aby dała mu znać, czy zgadza się na te warunki, zanim słowie wyrazi na to zgodę za ich dwoje. Uścisk ręki przypieczętował umowę słowną między nimi i panem Skovamim.
         – Mój pomocnik zaprowadzi was do budynku wytwórni i magazynu, gdzie nastąpiły ataki – rzucił jeszcze Turik i po tym wszyscy przeszli przez bramę. Podwórko było spore, stały na nim puste wozy i inne rzeczy, które można było znaleźć przed budynkami coś produkującymi. Całość składała się na kompleks podzielony na budynek mieszkalny właściciela i jego rodziny, jeżeli jakąś miał, budynek, w którym mieszkała część pracowników, kolejny, który był magazynem i wytwórnią wina w jednym, a także czwarty i ostatni, którym była stajnia.
         – Proszę za mną – odezwał się chłopak, który był pomocnikiem Skovamiego. Zaprowadził ich do największego z tych czterech, do którego, oprócz pojedynczych drzwi, do których teraz szli, prowadziły też duże i podwójne, przez które bez problemu przejechałby zaprzężony wóz.
         – Ze względów bezpieczeństwa, jestem zmuszony zamknąć za wami drzwi na klucz. Jednocześnie, gdy tylko znikniecie w budynku, zawsze ktoś będzie przy nich czekał na to, aż wrócicie i w nie zastukacie – poinformował ich młodzieniec.
         – Jeśli nie, to je wysadzę, przy okazji może też kawałek ściany, w której się znajdują – odparł mu Constantin. Uśmiechnął się lekko, jakby opowiadał żart, jednak uśmiech ten objął jedynie jego usta. Stąd było wiadome, że mówił jak najbardziej poważnie. Chłopak bez słowa włożył klucz w dziurkę i przekręcił go. Otworzył przed nimi drzwi i poczekał na to, aż wejdą do środka. Czarodziej wyjątkowo wszedł pierwszy, w końcu nie wiedzieli, czy coś nie będzie czaić się na nich od razu i nie zaatakuje, gdy tylko przejdą przez drzwi. Był na to gotowy, tymczasem nic się nie stało.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Mówi się, że gdy ktoś wstanie z łóżka lewą nogą, może wpaść w zły nastrój. Shyilia nie musiała robić nawet tego; wystarczyło, że się obudziła, zapamiętawszy treść swojego koszmaru. Nie był to najlepszy początek dnia - będącego notabene nocą - i jeśli do czasu powrotu do karczmy nie zdoła poprawić sobie humoru, będzie musiała w jakiś sposób wyładować choć część tego nieprzyjemnego napięcia, które czuła każdą tkanką nienaturalnie zesztywniałego ciała. A to zazwyczaj nie kończyło się dobrze. Przynajmniej dla osób postronnych, które miały to nieszczęście znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
         W normalnych okolicznościach na komentarz Constantina o braku stanowiącego przykrywkę hałasu prawdopodobnie odpowiedziałaby jakąś oczywistą zaczepką, lecz aktualnie nie miała ochoty rzucać podtekstów. Nawet żaden nie przyszedł jej na myśl. Wzruszyła tylko ramionami, godząc się z porzuceniem pierwotnego planu, który jeszcze nie tak dawno wydawał jej się świetnym i niezwykle cwanym pomysłem.
         - Czyli rozumiem, że zaprzyjaźniłeś się z podłogą - mruknęła, dając tym samym czarodziejowi do zrozumienia, jaki los czeka go kolejnej nocy.
         Nie bez pewnej irytacji patrzyła, jak zamiast wyjść z pokoju - przecież właśnie to kazała mu zrobić - mężczyzna podchodzi do okna, by je otworzyć. Nie zamierzała jednak czekać aż jaśnie pradawny zechce dać jej trochę prywatności i złapała spodnie, witając niechętnie perspektywę kontaktu swojej skóry z mokrą skórą odzienia. Nie spodziewała się, że Constantin ni stąd ni zowąd postanowi wyciągnąć w jej stronę rękę; posłała mu skonfundowane spojrzenie. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, o co mu chodziło, nawet gdy wprost wyraził swoje plany na głos. Podała mu spodnie, trochę machinalnie i przyglądała się jego zabiegom, których sposób działania zdążyła już poznać na szlaku. Miała wrażenie, że tak jak para wodna ulatniała się ze spodni, tak samo znikała część jej skumulowanego rozdrażnienia. Nie było to wystarczające, by przywrócić elfce równowagę umysłu, ale szale zdecydowanie przechyliły się w dobrą stronę. Odzyskawszy dolną część garderoby, kobieta przesunęła palcami po suchym materiale, z takim zadowoleniem, na jaki aktualnie pozwalał jej marudny nastrój. Nie podziękowała. Z obecnym nastawieniem nie przyszło jej to do głowy, ale…
         - Mogłabym się do tego przyzwyczaić.
         Te słowa wyrwały jej się zupełnie bezwiednie, zanim jeszcze Constantin opuścił pokój. Zaraz potem zbeształa w myślach samą siebie, gdy zamykała za mężczyzną drzwi. Przyzwyczaić się? Co to za dziwne, sentymentalne brednie przyplątały jej się na język… Oczywiście że posiadanie pod ręką żywej pochodni, która na zawołanie mogła wysuszyć ci ubrania - a pewnie i posiadała inne przydatne zdolności, których jeszcze nie zaprezentowała - było wygodne, nawet bardzo, ale przecież Shyilia nie mogła liczyć na to, że zawsze tak będzie. Prawda? Wcześniej czy później ich ścieżki się rozejdą i elfka znów będzie zdana na samą siebie, tak jak zawsze dotychczas. Z niewiadomych przyczyn ta myśl wydała się nagle frustrująca, co być może dałoby skrytobójczyni do myślenia, gdyby to nerwowe ukłucie nie zlało się w jedno z ogółem jej nastawienia.
         Doprowadziła się do porządku szybko, można by powiedzieć, że właściwie dosyć gwałtownie. Przed wyjściem przymknęła okno, nie zamknęła go jednak całkowicie, w razie gdyby z jakichś przyczyn przyszło jej tą drogą dostawać się do sypialni. Mało prawdopodobne, ale nigdy nie niemożliwe. Doświadczenie zdążyło ją nauczyć, że zawsze lepiej zostawiać sobie kilka możliwości dotarcia do bezpiecznej kryjówki. Tak na wszelki wypadek.

         W milczeniu minęła czekającego na nią Constantina, zakładając, że mężczyzna po prostu pójdzie za nią. Właściwie od jego wyjścia z pokoju aż do końca posiłku nie odezwała się ani słowem. I mimo że nie przyznałaby tego otwarcie, choćby ze względu na fakt, iż zwyczajnie nie była tego świadoma, w głębi duszy czuła wdzięczność, że nie była do tego zmuszana. Nie miała w tej chwili najmniejszej ochoty na rozmowę i gdyby czarodziej na takową naciskał, pewnie skończyłoby się to niezbyt miłą wymianą zdań; tymczasem pozwolił jej w spokoju zjeść, czekając cierpliwie do momentu, w którym ona sama przerwała ciszę i skierowała uwagę obojga na konkretne zajęcie. Tak było dobrze. Bez niepotrzebnego roztrząsania równie abstrakcyjnych co absurdalnych sytuacji, czy to we własnej głowie, czy we dwoje.

         Droga przez miasto w drugą stronę przebiegła nadspodziewanie spokojnie. Najwyraźniej szukający zaczepki idioci, kręcący się po ulicach za dnia, poszli grzecznie spać, a nocna zmiana jeszcze nie wzięła się do roboty. Stróży prawa też nie było więcej niż zazwyczaj, nie wydawali się też szczególnie zaalarmowani, na co Shyilia zwróciła uwagę. Nawet gdyby to nie ona była aktualnie ich celem, nie lubiła jak nadmiernie węszyli w okolicy, bo to zazwyczaj utrudniało jej robotę, którą chciała załatwić kosztem jak najmniejszego wysiłku.
         Przez większość drogi milczała, jednak tym razem to milczenie nie miało w sobie nic z poprzedniej nerwowości. Ona stopniowo zanikła, w miarę jak elfka zajęła myśli zleceniem, którego mieli podjąć się we dwoje i próbami przewidzenia tego, jak będzie wyglądała ich współpraca. Fakt, że Constantin nie uciekł na widok jej morderczego spojrzenia ani nie wyglądał jakby miał o nie pretensje, sprawił, że poczuła się poniekąd swobodnie, a jej napięte mięśnie w końcu się rozluźniły, co było widać w zmianie sposobu, w jaki się poruszała. Nie wyglądała już jak ucieleśnienie niestabilnego zaklęcia, które w każdej chwili może wybuchnąć, posyłając niszczycielską energię w zupełnie losowych kierunkach.
         Pozwoliła sobie nawet na chwilę podnieść głowę i skierować wzrok w stronę nieba. Choć do zapadnięcia całkowitego zmroku zostało jeszcze trochę czasu, dało się dostrzec pojedyncze gwiazdy świecące nad miastem. Po burzy z poprzedniego dnia nie pozostał ślad w postaci najmniejszej chmurki, a późne barwy zachodzącego słońca rozlewały się po firmamencie płynnym gradientem.
         - Zapowiada się dobra noc - odezwała się Shyilia. Miała na myśli pogodę, ale nie precyzowała tego, pozostawiając Constantinowi dowolność interpretacji.
         Winnica widziana z daleka wyglądała jak wszystkie inne, które Shyilia miała okazję mijać podczas swoich podróży. Kilka nawet odwiedziła, degustując lokalne alkoholowe specjały, mniej lub bardziej legalnie, w zależności od tego jak ciężka była w danym momencie jej sakiewka. A zasada była prosta: im mniej ruenów, tym mniej skrupułów.
         - Tobie lepiej idzie gadka-szmatka - rzekła do towarzysza, gdy podchodzili już pod samo wejście. - Rób za tego uprzejmego, a ja będę stać i groźnie wyglądać.
         Zatrzymali się pod bramą, gdzie zostali powitani przez właściciela winiarni i prawdopodobnie jego pomocnika. Elfka stanęła w lekkim rozkroku, krzyżując ręce na piersi i obserwowała przebieg spotkania czujnym wzrokiem. Kiedy krasnolud wyciągnął w jej stronę dłoń, by się przywitać, nie poruszyła się; nie drgnął nawet najmniejszy mięsień w jej twarzy, która miała w tej chwili tak chłodny i obojętny wyraz, jak tylko można sobie wyobrazić. Shyilia nie podawała ręki przy pierwszym lepszym spotkaniu. Patrzyła więc z dużą dozą obojętności jak mina winiarza na sekundę lekko zrzedła, zanim jak gdyby nigdy nic zwrócił się w stronę Constatnina i z nim przeprowadził dalszą część rozmowy, podczas gdy elfka toczyła bitwę na spojrzenia z chłopakiem pilnującym wejścia. Nie podobał jej się jego wzrok, podszyty podejrzliwością, wbijała więc w niego swój tak uporczywie, że chłopak w końcu spuścił głowę, jakby samym tym gestem chciał się przed nią schować. Skrytobójczyni nie kłamała, gdy mówiła, że zamierza groźnie wyglądać.
         Słuchała opisu sytuacji przedstawianego przez Skovamiego. Doceniła krasnoluda za jasne postawienie sprawy. Nic nie drażniło jej tak, jak krętacze, którzy unikali konkretów, rzucając jakieś mgliste ogólniki; z takimi zleceniodawcami najczęściej kończyła współpracę zanim jeszcze ją zaczęła. Teraz nie widziała takiej potrzeby, chłop wyglądał na uczciwego i tak samo brzmiały proponowane przez niego warunki. Napotkawszy pytające spojrzenie czarodzieja, Shyilia skinęła głową w odpowiedzi. Umowa została zawarta. I tym razem elfka uścisnęła dłoń krasnoluda.
         Podążyli za jego pomocnikiem do wskazanego budynku stanowiącego serce winnicy. Budynek ów, poza nieco większym rozmiarem, nie wyróżniał się jakoś bardzo na tle pozostałych - tak samo kamienny, pokryty grubą warstwą strzechy - i z zewnątrz nie miał szczególnie czym imponować, jednak to w środku znajdowało się to, co najcenniejsze. I leżało nietknięte, podczas gdy jakiś bliżej nieokreślony szkodnik grasował w piwnicach. Ale niedługo ten stan miał ulec zmianie.
         Shyilia milczała uparcie aż do momentu, gdy stanęli przed wejściem, ale nie mogła się powstrzymać, by nie parsknąć na wzmiankę o wysadzaniu drzwi. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy zwizualizowała sobie tę myśl. Chłopak-pomocnik nie wyglądał na takiego zadowolonego.
         - Po co ograniczać się do wejścia - mruknęła, świetnie się bawiąc kosztem biednego młodzieńca, który pobladł nieznacznie na twarzy, jednak nie odezwał się już słowem, tylko otworzył drzwi.
         Constantin poszedł przodem. W porządku. Nie zamierzała go powstrzymywać. Równie skutecznie atakowała z drugiej pozycji, a nawet może i skuteczniej, jako że przeciwnik normalnie nie spodziewał się, iż sierp na łańcuchu poleci w niego po absolutnie niemożliwej fizycznie za to wspomaganej magią trajektorii. Ale tym się nie zamierzała chwalić. Jeszcze nie teraz. Teraz uprzejmie kryła zaprzyjaźnione tyły.
         Gdy drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaskiem, w środku zapanował mrok. Okna zabito deskami, na wszelki wypadek, by grasujące gdzieś w tym przybytku mordercze stwory nie wydostały się czasem na zewnątrz. Ale nawet gdyby pozostawały odsłonięte, niewiele by to dało, bowiem noc okryła już swoim całunem podmiejskie tereny. Było ciemno. I śmierdziało; na szczęście nie palonymi zwłokami, a czymś kwaśnym. Od kamiennych murów bił chłód. Mimo że według wszelkiego prawdopodobieństwa nikt nie wchodził do środka i nie dbał o interes od kilku dni, grube ściany utrzymywały stałą temperaturę w magazynie. A ten, podobnie jak cała winnica, wyglądał bardzo typowo. Zabudowany ustawionymi wzdłuż ścian półkami wypełnionymi butelkami oraz drewnianymi rusztowaniami, na których znajdowały się beczki z winem, przez co wydawał się optycznie węższy niż był w rzeczywistości. Część półek stała krzywo, jakby ktoś na nie wpadł i siłą uderzenia lekko je przesunął. Krzesła wokół dwóch stojących na środku ław, miejsca spotkań okolicznych i przyjezdnych smakoszy, znajdowały się w kompletnym chaosie, kilka leżało przewróconych. Gdzieniegdzie na podłodze błyskały kawałki szkła z rozbitych butelek, zaś źródłem kwaśnego zapachu okazały się kałuże burgundowej cieczy, wsiąkającej w podłogę i tam podlegającej dalszej fermentacji. Krew i wino. Te dwa zapachy mieszały się w nozdrzach elfki; ten drugi dominował intensywnością, jednak to ten pierwszy kazał jej mieć się na baczności.
         Na lewo od wejścia znajdowała się lada z wydrążonymi weń półkami, pełnymi kolejnych butelek; nie było tam jednak nic wartego uwagi, toteż Shyilia skierowała ostrożne kroki w prawą stronę, gdzie za rusztowaniami, pod przeciwległą ścianą, znajdowały się prowadzące do piwnicy schody, zabezpieczone zbitą z desek prowizoryczną klapą, częściowo odrzuconą na bok.
         Elfka wiedziała, co znajdowało się na końcu tych schodów. Kolejne pomieszczenia. Jeszcze więcej jeszcze większych beczek, w których sok z winnych gron przechodził wszystkie niezbędne procesy na drodze do stania się pełnoprawnym winem. Kolejny magazyn, gdzie w chłodzie przechowywano lwią część trunku. A także, zapewne, cel ich zlecenia. Czymkolwiek by on nie był.
         - Co o tym myślisz? - spytała elfka, przyglądając się bałaganowi. Poza nikłym zapachem zmieszanej z winem posoki nie widziała żadnych niepokojących poszlak. - Brak trupów, ale coś tu ewidentnie zaszło.
         Przeszła między półkami i beczkami, odruchowo czytając opisujące je tabliczki. Czerwone słodkie. Czerwone wytrawne. Białe półsłodkie. A pod tym dopiski dotyczące roku korkowania i gatunku winogron, z których dane wino powstało. Nie żeby to Shyilii coś mówiło; jej umiejętność klasyfikowania rodzajów wina kończyła się na ich kolorze i tym, czy jej smakowało. Kilka stojących w rogu beczek nie posiadało tabliczek. To wydawało się skrytobójczyni nieco dziwne, ale co ona wiedziała o funkcjonowaniu winiarni. Tyle co gołąb o piecach do chleba. Minęła wszystkie półki i zatrzymała się przy schodach do piwnicy.
         - Idź przodem - powiedziała cicho, po czym zawadiacko uniosła kącik ust. - Teraz moja kolej, żeby się pogapić.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Rozmyślał nad tym wszystkim. Zastanawiał się, co lub kogo tu spotkają. Co lub kto okaże się tym niebezpieczeństwem, które wymagało aż zatrudnienia kogoś z zewnątrz i sprawiło, że pracownicy tego miejsca nie chcą pracować przez to, że zwyczajnie boją się o swoje życie. Constantin im się nie dziwił, na ich miejscu prawdopodobnie zrobiłby podobnie. Oni nie pracowali, więc winiarnia przynosiła mniejsze zyski lub nie robiła tego w ogóle, a przez to cierpiał też właściciel i ich pracodawca – utrata pieniędzy, a także pracowników, na pewno była dla niego odpowiednią motywacją, aby faktycznie zająć się tym problemem. Skovami był osobą, która nie owija w bawełnę, ale jednocześnie był też kupcem i właścicielem winiarni, no i wyglądał też na takiego, który lubi, jak nie brakuje mu ruenów w sakiewce i skarbcu lub w banku, w zależności, czy woli wszystko to trzymać gdzieś przy sobie, czy może zabezpieczać w banku i nie martwić się o ochronę swoich pieniędzy, którą w tym ostatnim przypadku zajmują się osoby zatrudniane przez banki. Naxam wiedział, jak to funkcjonuje, choć była to wiedza z czasów, w których pracował jako podpalacz dla różnych… cóż, grup. W tym czasie zdarzało mu się, że „ofiarą” jego działania były właśnie takie budynki, a wtedy musiał – i chciał – nauczyć i dowiedzieć się, jak to wszystko funkcjonuje.
        „I po co ci to było? Mógłbyś żyć tak, jak żyjesz teraz. Spokojniej, z mniejszymi powiązaniami z tymi wszystkimi kryminalistami” – usłyszał nagle głos matki w głowie.
        „Albo wieść drogę osoby zajmującej się wiedzą i jej zdobywaniem” – te słowa padły z „ust” ojca. Constantin zdziwił się nieco, że zdecydował się on przyłączyć do rozmowy. Z reguły rzadko to robił, bo najczęściej przyciągała go jakaś nowa wiedza, nauka i inne tego typu rzeczy.
        „Albo się zabić i wszyscy mielibyśmy spokój!” – krzyk siostry niemalże odbił się echem w jego umyśle, jakby jej głos odbijał się od kości jego czaszki. Wiedział, że tak nie jest, ale właśnie takie wrażenie odniósł, gdy Bella krzyknęła.
        „Robiłem, co musiałem robić, żeby przeżyć. I nie mam zamiaru umierać, żebyście wy też mogli odejść. W końcu znajdę sposób, żeby wam na to pozwolić i zachować życie i zdrowie zmysły” – odpowiedział w końcu, gdy to wyobrażone sobie przez niego echo w końcu zniknęło.

Otoczył ich mrok, gdy w końcu weszli do środka, a chłopak zamknął za nimi drzwi. Constantin wykonał proste gesty lewą dłonią, a runa na jego czole rozjarzyła się na krótką chwilę, gdy nad tą samą dłonią pojawiły się nagle dwie, małe sfery z ognia. Były trochę mniejsze od płomienia zwyczajnej pochodni, jednak dawały o wiele więcej światła, którego zasięg dodatkowo również był większy. Jedna z nich wzniosła się nad Constantina i poleciała za niego, aby podlecieć do Shyilii i zacząć lewitować w jej pobliżu, mniej więcej na wysokości ramienia. Elfka mogła nawet poczuć ciepło bijące od ognistej sfery, jednak nie musiała martwić się o to, że coś się od niej zapali. Druga po chwili również się wzniosła i spoczęła nad ramieniem Naxama.
         – W razie, gdybyśmy się rozdzielili i coś by ci zagrażało, „świetlik” zacznie wibrować i wyśle mi magiczny sygnał. Jeżeli twój zacznie gasnąć i się zapalać, będzie to oznaczać, że to ja jestem w niebezpieczeństwie – wytłumaczył jej. Były proste to wyczarowania, a także nie zużywały wiele energii magicznej. Limitem co do tego, ile mogło ich istnieć jednocześnie była tylko wiedza i stopień wtajemniczenia w magię ognia tworzącej je osoby. Raz stworzył ich aż dwadzieścia, gdy brał udział w dość sporej ekspedycji, choć na pewno nie był to jego limit, bo nie przypomniał sobie, żeby odczuł wtedy coś więcej niż naprawdę niewielkie zmęczenie, które minęło po kilkunastu minutach. Teraz mógłby, na przykład, nie poczuć niczego, gdyby stworzył ich taką liczbę; teraz był silniejszy.
Teraz też mogli rozejrzeć się po tym zimnym pomieszczeniu. Zapachy unoszące się tu, również nie były przyjemne, jednak czegoś takiego można było się spodziewać. Pracownicy musieli w takim razie uciekać szybko, skoro nie zadbali o odpowiednie przechowanie tego, co się tu zepsuło.
         – Mówili, że ktoś zginął, ale nie wspominali nic o ciałach. Podejrzewam, że mogli ich nie odzyskać, więc, jeżeli się nie mylę, to powinniśmy znaleźć ślady ciągnięcia ciał zabitych. Coś, co ich zabiło, mogło chcieć zabrać je ze sobą – odparł po chwili. Nieco ciszej, jakby uważał, że głośna rozmowa może sprowadzić na nich coś, co odpowiada za całe to zamieszanie i morderstwa. Właściwie… nie byłoby to takie złe, prawda? Nie musieliby tego tropić i szukać, a przyszłoby do nich samo. Z drugiej strony, jeżeli nie znajdą śladów, o których wspomniał, nie oznaczać to będzie tego, że to „coś” nie zabrało ciał. Będzie to mogło oznaczać, że było na tyle silne, aby je podnieść i, że może porusza się na dwóch nogach. On również zaczął przemieszczać się po pomieszczeniu, lecz szukał tego, o czym mówił wcześniej. Kucnął w jednym miejscu, znalazł trop, jednak gdy nim podążył, okazało się, że to tylko ślad po ciągniętych tędy beczkach. Prowadziły w końcu w ich stronę, a za nimi nie znajdowało się nic, co wskazywałoby, żeby było tam przejście dalej. Jedyna droga wiodła prosto w stronę schodów prowadzących niżej.

Ruszył przodem. A zanim wszedł na schody, całkowicie odblokował przejście na nie z pomieszczenia, w którym byli teraz. Zwyczajnie spalił część klapy blokującą przejście, podgrzał drewno tak szybko, że ledwo zaczęło się tlić, a już było czarne, a później został zeń tylko szarawy popiół. Naprawią to sobie, gdy już wznowią tu pracę.
Same schody były wąskie, dlatego na pewno nie były jedynym przejściem, którym można dostać się niżej. Część rzeczy nie dałoby się nimi przetransportować. Były też krótkie, miały zaledwie kilkanaście stopni. I faktycznie, ich oczom ukazały się wielkie beczki umieszczone wzdłuż lewej ściany. Przy prawej biegło coś, co można byłoby nazwać drogą i to już na tyle szeroką, aby mógł przejechać tędy wóz. Od strony, z której przyszli, zamknięta była ona podwójnymi drzwiami, jednak prowadziła też w drogą stronę i tam nie ograniczało jej już nic. Musiała ciągnąć się zatem aż do samego końca. Poza tym, gdy tylko zeszli na dół, Constantinowi wydawało się, że coś mignęło w ciemności, jakby sylwetka ukrywająca się po drugiej stronie pomieszczenia, która ruszyła się, gdy tylko ich zobaczyła. Wrażenie to wzmógł odległy głos butelki uderzającej o podłoże i rozbijającej się o nie.
         – Cokolwiek to jest, wie już, że tu jesteśmy – odparł tylko.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Gromadzenie majątku czy zdobywanie sławy i wpływów nigdy nie znajdowało się na liście priorytetów Shyilii. Wśród fachowców z przestępczego półświatka znała takich, którzy mogli poszczycić się pokaźnymi sakiewkami, a ich osoba wiele znaczyła dla dynamiki szemranych biznesów - ona sama do takowych nie należała. Wystarczało jej tyle ruenów pod ręką, by mogła pozwolić sobie na wynajęcie taniego pokoju, zjadliwą kolację i jakiś mocniejszy trunek od czasu do czasu. Na rozsławianiu swojego imienia zaś nie zależało jej wcale. Mimo to, skrytobójczyni niemal ciągle znajdowała się w trakcie jakiegoś zlecenia. Przyczyna tego była prosta: elfka potrzebowała zajęcia. Potrzebowała ciągłości akcji, wymagającego skupienia planowania działań i wprowadzania ich w życie. Od polowania na wampirzych zdrajców nie było przerwy, lecz pomiędzy kolejnymi krokami na ścieżce zemsty zawsze znajdowały się jakieś poboczne zadania do wykonania. W innym wypadku, kiedy jej głowy nie zaprzątały konkretne cele do zlikwidowania, Shyilia zaczynała myśleć.
         Nie lubiła tego.
         Zwłaszcza jeśli następstwem takiego myślenia było kwestionowanie swoich działań, a przynajmniej ich sensu. Albo uciekanie myślami do czasów poza chwilą obecną, które to w ogóle nie powinny elfki obchodzić. Gdybanie co do przeszłości. Lęk przed przyszłością. Na co komu podobne bzdury? Tej pierwszej nie da się zmienić, tej drugiej z kolei - przewidzieć. Jeżeli ktoś miał głowę na karku i chciał zachować ten stan rzeczy, powinien skupić się na tym, co realne, zamiast snuć jakieś absurdalne wewnętrzne dywagacje. A to Shyilii zdarzało się ostatnio zdecydowanie zbyt często, szczególnie odkąd napatoczył się na nią, nie po raz pierwszy zresztą, pewien osobliwy czarodziej.
         Dobrze więc się stało, iż wzięli to zlecenie. Elfka mogła dzięki temu odsunąć na bok nieproszone myśli i udawać, przynajmniej na razie, że one nie istnieją. A jeśli już będzie musiała zagłębić się w swoje stany umysłowe, lepiej będzie zrobić to przy butelce wina, które otrzymają w ramach zapłaty.
         Dawno nie miała okazji działać we współpracy z kimś; czy to z pojedynczą osobą, czy z grupą. Właściwie sporadycznie zdarzało jej się wchodzić w podobne układy. Wolała działać sama. Wolała liczyć na siebie. Grając w drużynie była w pewien sposób zależna od jej członków; bywały sytuacje, kiedy musiała polegać na kimś obcym, jak również w drugą stronę - należało wyjść z założenia, że ów ktoś będzie oczekiwał jej pomocy. Takie wymuszone zależności najczęściej drażniły nieufną, skupioną na własnych celach i korzyściach skrytobójczynię. W przypadku Constantina sprawy miały się jednak całkiem inaczej. Jego obecność nie wywoływała u elfki irytacji czy niepokoju, a wręcz zdawała się te stany przez większość czasu łagodzić, ale też było to całkowicie zrozumiałe; w końcu czarodziej nie był przypadkową osobą, z którą przyszło Shyilii skrzyżować ścieżki.
         I był przydatny. W przeciwieństwie do niektórych niedorobionych gamoni, z którymi elfka miała wątpliwą przyjemność pracować. Śledziła wzrokiem wytworzone przez mężczyznę magiczne światełko, które zbliżyło się do niej i tu już zostało. Jak na niewielki rozmiar, rzucało stosunkowo jasne światło. I było ciepłe. Kącik ust Shyilii drgnął lekko, gdy to poczuła. Odruchowo zapragnęła wyciągnąć rękę w stronę ognistej sfery; powstrzymała się jednak. Nie była pewna, jak to małe świecące coś działało i czy nierozważnym dotykiem nie zrobiłaby sobie krzywdy albo nie uszkodziłaby stworzonego zaklęciem płomienia. Poprzestała więc na spokojnym przyglądaniu się temu zjawisku, by po chwili przenieść wzrok na jego sprawcę. Skinęła lekko głową na znak, iż dotarły do niej jego słowa; teraz, dzięki światłu, mogli dobrze widzieć siebie nawzajem. Na twarzy skrytobójczyni malowała się aprobata. I coś na kształt rozbawienia.
         - Coraz ciekawsze te twoje sztuczki.
         Wprawdzie Shyilia była przyzwyczajona do pracy po zmierzchu i jej wzrok, mimo braku zdolności pozwalającej na widzenie w ciemności, stosunkowo dobrze adaptował się do braku światła, lecz udogodnienie w postaci magicznej pseudopochodni, której w dodatku nie trzeba było trzymać, było zdecydowanie mile widziane. Podobnie jak to, że mogli w ten sposób informować się nawzajem o zagrożeniu, gdyby w takowym się znaleźli. Do tej pory nie kobieta nie przywiązywała wagi do tego typu systemu komunikacji, lecz równocześnie aż do tej pory nie było osoby, na której przeżyciu by jej naprawdę zależało. Gdyby we śnie miała przy sobie takie magiczne światełko, Riyenes nie mógłby wziąć jej na blef o zakładniku…
         “Przestań ciągle do tego wracać”, elfka warknęła w myślach na samą siebie. “Skup się.”
         - W tym pomieszczeniu doszło do walki, ale brak tu zwłok czy choćby śladów, które wskazywałyby na trupa. Co oznacza, że albo zaatakowana osoba uciekła do piwnicy i tam nastąpiło ostateczne starcie, albo atakujący zabrał stąd ofiarę po jej ogłuszeniu lub zabiciu. - Shyilia myślała na głos. - Druga opcja mi się nie podoba. Bo to oznaczałoby, że czymkolwiek jest grasujący tu stwór, ma toto mózg, którego potrafi używać.
         Obserwowała, jak Constatnin pozbywa się stojącej im na drodze klapy, w sposób bardzo magowi ognia typowy. Przez chwilę kusiło ją, by jakoś to skomentować, jednak tym razem darowała sobie złośliwe uwagi. Nie czuła zdenerwowania czy też napięcia wywołanego poczuciem zagrożenia, ale kiedy już wkraczali na terytorium wroga, nie zamierzała tego faktu lekceważyć. Nawet jeśli ryzyko było niewielkie, należało zachować minimum ostrożności. Skupić się na robocie. Zaczepki można było z powodzeniem odłożyć na później; na pewno będą ku temu kolejne okazje.
         Zeszli do piwnicy. Na dole było jeszcze chłodniej, a wilgotność powietrza dodatkowo wzmagała to wrażenie. Zapach krwi i wina nadal był obecny, choć w nieco inny sposób; mniej intensywnie, za to sprawiał, że wdychane powietrze pozostawiało po sobie zatęchły posmak. Oprócz tego pojawił się nowy zapach: woń żywej istoty, której Shyilia jeszcze nie potrafiła dokładniej zidentyfikować, nawet mimo rozwiniętego zmysłu powonienia. Zbyt mocno zlewała się z mdlącym słodko-kwaśnym odorem wypełniającym piwnicę.
         Najpierw usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, później zaś głos Constantina.
         - Z wzajemnością - mruknęła złowrogo. W jej dłoni pojawiła się srebrna kusarigama. Jedna póki co, w gotowości do zadawania bolesnych ran, gdyby doszło do ataku na ich osoby. Elfka nasłuchiwała, kierując uwagę w stronę, gdzie została rozbita butelka, jednocześnie starając się ogarniać świadomością całe pomieszczenie. Ostatecznie przecież nigdzie nie było powiedziane, że nie natkną się na więcej niż jedno stworzenie; należało zatem spodziewać się, iż przeciwnik może zaatakować z kilku stron jednocześnie. Shyilia w tym duecie już na samym początku przyjęła rolę osłaniającego, wobec czego zostawiła pierwotne rozeznanie Constantinowi, a sama skupiła się na pilnowaniu, by nic nie wzięło ich z zaskoczenia.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Ktoś tu był. Ktoś lub coś. I to żyło w tym miejscu, a przynajmniej tak to wyglądało, jednak musiało przyjść tu nie tak dawno; dopiero wtedy, gdy pracownicy winiarni zaczęli znikać. To, co tu żyło na pewno było mięsożerne. Zabijało, żeby jeść, a nie tylko z przyjemności, ewentualnie przez to, że czuje się zagrożone. W każdym razie, po tym, co udało mu się zobaczyć, mógł stwierdzić, że ukrywające się stworzenie poruszało się na dwóch nogach. Dlatego też nie zamierzał wykluczać, że mógłby to być człowiek albo coś podobnego do człowieka, jakiś potwór, który poruszać może się w ten sam sposób.
         – Chodźmy dalej – zaproponował i ruszył przodem.
Otaczająca ich ciemność, rozświetlana jedynie przez kule, które wcześniej wyczarował on sam, wydawała się jakby napierać na granice światła; miejsca, w których kończył się zasięg pasywnego efektu dużych „świetlików”. Pochłaniała za to wszystko to, co mogło znajdować się w pomieszczeniach, a jeśli światło akurat padało na coś, co rzucało cień, ten wydawał się jakiś złowrogi. Jakby był częścią większej istoty, która została od niej oddzielona i trwa tak w „pozycji bojowej”, aż zagrożenie – światło – przeminie, a cały organizm będzie mógł ponownie się zespolić. Constantin pokręcił głową. Wiedział przecież, że to tylko ciemność i cienie, a nie coś żywego. Nie chciał, żeby jego myśli zabrnęły tak daleko, że będzie obawiał się ataku ze strony tejże czerni.
        „Nie musisz bać się czegoś, co nie istnieje” – usłyszał uspokajający głos matki. Znaczy, kobieta próbowała tak brzmieć, ale przez to – według niego – jednocześnie wydźwięk tego był taki, jakby zwracała się do dziecka. A on nie był dzieckiem. Już nie. Prawda, był jej dzieckiem, ale rozwojowo już dawno zostawił te czasy za sobą.
        „Nie boję się ciemności. Nie, gdy zawsze mam przy sobie ogień” – odpowiedział jej po chwili, spokojniej niż oczekiwał. Ale, każda z tych rozmów nie musi wyglądać jak kłótnia albo coś, co niedługo ją rozpocznie. Na zewnątrz wyglądało to tak, jakby po prostu szedł przed siebie i się nie odzywał. Przestał się też rozglądać, co robił czasem tuż przed wdaniem się w rozmowę w swojej głowie.
        „Boisz się o nią? – zapytała go. Siostra zaśmiała się krótko, a ojciec mruknął coś, co mogło być pytającym mruknięciem, które oznaczało, że coś go zaciekawiło. Wszyscy wiedzieli o jaką „nią” chodzi.
        „Nie muszę. Wiem, że sobie poradzi” – odparł, z pewnością w głosie oczywiście. Shyilia nie była jakąś dziewczynką, którą trzeba było bronić lub kimś słabym, kto wymagał podobnych rzeczy. Była silna, wiedziała, jak się obronić i, jak radzić sobie w niebezpiecznych sytuacjach. To sprawiało, że nie musiał zajmować sobie głowy dodatkowo tym, aby dbać o jej bezpieczeństwo.

Przy przejściu do następnego pomieszczenia stało się coś, czego właściwie żadne z nich nie mogło przewidzieć. Jako, że szedł pierwszy, to właśnie jego spotkała nieprzyjemność natknięcia się na coś, co się na niego rzuciło. Zza ściany bezpośrednio połączonej z przejściem, przez które właśnie przeszli, wyskoczył jakiś ciemny kształt i już razem z Constantinem wylądował na drodze, której winiarnia używała do transportu. Czarodziej poczuł nawet pod plecami jedną z kolein, wyrobioną już przez wiele wozów, które musiały jeździć tędy niemalże codziennie.
A Shyilia nie mogła mu pomóc, bo przed nią – jakby z podziemi – wyrósł kolejny kształt.
Okazało się, że obaj są ludźmi. Byli to mężczyźni, choć ciężko było przypisać im konkretną rasę. Jeden z nich był blondynem, a drugi brunetem. Obaj mieli dość długie włosy, o które żaden z nich nie dbał, a także zarosty. Ubrani byli w coś, co można było określić szmatami – materiałowe spodnie i tunika, w nijakim kolorze szarości, jednak w opłakanym stanie, podziurawione i znoszone. Do nozdrzy obojga mógł też dostać się teraz nieprzyjemny zapach ubrań noszonych przez wiele dni pomieszany z tym, które wydziela niemyte przez taki sam czas ciało – Constantin poczuł to pierwszy, w końcu on znajdował się bliżej jednego z nich. Jeden i drugi miał też brudną twarz, ciężko było dostrzec tam szczegóły. Poza tym, obaj byli też wysocy, niemalże dorównywali wzrostem magowi ognia. Nie byli też zaniedbani fizycznie – przynajmniej tyle – pod zbierającą się warstwą brudu na rękach, widać było mięśnie. Ten stojący naprzeciwko elfki, zaśmiał się nagle, odwrócił się i zaczął biec.
         – Tego zostaw mnie! – krzyknął do niej. I w tym samym momencie udało mu się przeturlać i od razu odskoczyć od tego, z którym się szamotał. Nie chciał dotykać tego mężczyzny, gdy nie musiał. Zdecydowanie chciał załatwić to magią, i to na odległość. Miał nadzieję, że Shyilia już ruszyła. Nie podejrzewał, że będzie musiał „iść na całość”, ale wolał, żeby znajdowała się w bezpiecznej odległości, żeby przypadkowo nie oberwać rykosztem… Tak, właśnie o to chodziło.
         – Mięso… Mięso. Mięso! Świeże! Mięso! – zaczął krzyczeć tamten. Wybił się z pozycji leżącej i przeszedł do lekkiego przykucnięcia, z którego się wyprostował. Szeroko uśmiechnął się do Constantina, a mag zauważył, że jego zęby były spiłowane. W trójkąty, tak, żeby łatwo było wgryźć się w ciało i wyszarpać z niego mięso. Cholera. Mieli do czynienia z kanibalami.
         – Z ciebie zaraz będzie mięso, ale przypieczone. I to porządnie – odpowiedział mu czarodziej. Gdy tamten wyciągnął niewielkie ostrze, w tym samym czasie Constantin złączył dłonie i zaczął je o siebie pocierać, wykonywał też nimi ruchy w powietrzu, czym kreślił znaki. Poczuł, jak magia ognia wypełnia jego ciało. Poczuł Jedność z Ogniem.

Jego wygląd zmienił się nieco, oczy stały się białe i zaczęły emanować własnym światłem, na czole pojawiła się runa, a niektóre żyły – zwłaszcza te wokół oczy, czoła i na rękach, wyglądały tak, jakby nagle wypełnił je płynny ogień. Tym razem to on się uśmiechnął.
         – Mięso ma podejść do ciebie czy sam sobie je weźmiesz? – zapytał. Chciał sprowokować kanibala. Nie wiedział, czy miał przed sobą w jakimś stopniu doświadczonego wojownika czy zabójcę, czy może kogoś, kto nie ma wyszkolenia bojowego. To drugie byłoby bardziej kłopotliwe, bo osoby takie często atakują w sposób nieprzewidywany. Ale nawet wtedy sobie poradzi. Musi, bo inaczej skończy jako posiłek jakiegoś miłośnika mięsa ludzkiego, a na taką śmierć nie mógł sobie pozwolić… Dlatego w jednej z jego dłoni zaczęła zbierać się energia, która przybrała kształt kuli ognia wielkości pięści. Po chwili wypuścił ją w stronę mężczyzny, ten biegł już w jego stronę. Bez problemu uskoczył przed magicznym pociskiem. Cóż, chyba wiedział, co robić w starciu jeden na jeden. Constantin ponownie złożył dłonie, choć chwilę przed tym jedna z nich zakreśliła kilka znaków magicznych, a palce zostawiały za sobą powidok. Jego dłonie zaczęły świecić bardziej, a światło wydobywało się spod nich – gdy czarodziej rozłożył je, od razu wystrzeliło z nich kilka ognistych pocisków. Mknęły ku celowi ze znaczną prędkością. Pierwszy nie trafił, drugi – o dziwo – został zablokowany ostrzem długiego noża myśliwskiego. Trzeci, czwarty i piąty już trafiły. To sprawiło, że kanibal zatrzymał się nagle, cofnął i odskoczył. Tylko, że to była jedynie pierwsza część zaklęcia. Niewielkie pociski z ognia, te które trafiły, zaczęły wybuchać w ciele mężczyzny. Uszkodziły mu rękę, która zwisała teraz bezwładnie z trzema czarnymi dziurami – jedna w nadgarstku, druga na wysokości łokcia i trzecia w ramieniu, tuż przy barku. Niestety, była to ręka, w której tamten nie dzierżył broni. Choć i tak sprawiło to, że na chwilę mężczyzna został wybity z transu i zawył z bólu. Dosłownie. Zawył niczym wilk. Wilk w ludzkiej skórze. A chwilę później opamiętał się, pokręcił głową i znowu się uśmiechnął. Znów widział swą ofiarę; swój posiłek. I nic więcej.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Im głębiej w piwnicę się zapuszczali, tym silniejsza kombinacja nieprzyjemnych zapachów unosiła się w powietrzu. Nawet gdyby intruz nie zdradził swojej obecności odgłosem tłuczonej butelki, wystarczyło podążyć za źródłem smrodu, który coraz mniej miał w sobie winnej nuty, zaś coraz więcej słodkiej, metalicznej woni.
         Woni krwi.
         Shyilia znała ten zapach aż zbyt dobrze. Towarzyszył jej on właściwie od najmłodszych lat, ciągnąc się za skrytobójczynią przez całe życie. Ścieżka, którą kroczyła, spływała rzeką szkarłatu, wypływającego z niezliczonej ilości ciał, które miały nieszczęście doświadczyć spotkania ze śmiercionośnymi ostrzami elfki. Lista jej zbrodni była długa, lecz bynajmniej to nie wyrzuty sumienia sprawiały, że Shyilia nie lubiła zapachu krwi. Powodem tejże awersji były wspomnienia, jakie ów zapach przywoływał: wspomnienia z czasów, kiedy traktowała wampirzą Szajkę jako najbliższy odpowiednik tego, czym powinna być rodzina. Wspomnienia własnej krwi, którą zapłaciła za bezpieczeństwo klanu Iarrieth. Krwi, którą posilały się wampiry. Krwi, którą dla nich przelewała. Długoletnie doświadczenie nauczyło Shyilię wielu rzeczy na temat posoki. Między innymi oceniania po zapachu jej świeżości.
         Stąd też umysł zabójczyni zbierał informacje, początkowo na podświadomym poziomie, jednak kiedy dotarły one do jej świadomości, elfka połączyła kropki. I domyśliła się, z kim mogą mieć do czynienia na ułamek sekundy przed tym, jak jeden z owych “ktosiów” rzucił się na jej towarzysza.
         Jej reakcja była natychmiastowa; napięcie wszystkich mięśni, zaciśnięcie dłoni na kusarigamie, skupienie wzroku na przeciwniku. Była gotowa w każdym momencie włączyć się do walki, na razie jednak powstrzymywał ją znajdujący się na linii ataku Constantin. Chciała, rzecz jasna, pomóc kompanowi, ale wbicie mu przy tym sierpa w mózg nie było ryzykiem, które była gotowa podjąć. Nawet jeśli mogła rzeczone ryzyko zminimalizować, sięgając po magię przestrzeni. Akcja na klepisku była zbyt dynamiczna, by dodatkowo wplątywać w to broń na łańcuchu.
         Tym bardziej, że Shyilia miała własny problem na głowie, albowiem brudas, z którym zabawiał się czarodziej, jak się okazało, przyprowadził kolegę na podwójną randkę. Ze śmiercią, inaczej nie mogło się to skończyć. Elfka poczuła, jak jej nozdrza atakuje odpychająca woń przeciwnika, on sam jednak tego nie zrobił. Zamiast tego, rzucił jej spojrzenie przepełnione krwiożerczą ekstazą, po czym wydawszy z siebie dość niepokojący śmiech, puścił się biegiem w głąb piwnicy i zniknął w nieprzeniknionych ciemnościach, których nie było w stanie rozjaśnić światło emitowane przez magiczne kulki Constantina. W pierwszym odruchu Shyilia spojrzała na towarzysza, przez krótką chwilę wahając się, jaką podjąć decyzję; pomogły jej w tym wykrzyczane przez niego słowa.
         - Baw się dobrze! - uśmiechnęła się ironicznie w odpowiedzi i rzuciła się w pościg za uciekającym mężczyzną. Nie znała wprawdzie pełni aktualnego potencjału bitewnego Constantina, ale była niemal pewna, że czarodziej poradzi sobie w starciu jeden na jednego z jakimś psychopatycznym obdartusem nie gorzej niż ona sama. Nie zatrzymała się więc, słysząc dochodzące zza pleców głosy, zerknęła jedynie przez ramię, upewniając się, że może zostawić tę dwójkę sobie nawzajem i skupić się w całości na swoim uciekinierze.
         Piwnica była rozległa. To Shyilia odnotowała, przemierzając korytarz w pogoni za zbiegłym wrogiem. Był szybki, znacznie szybszy niż mogłaby to sugerować jego zaniedbana aparycja. To zaalarmowało intuicję skrytobójczyni, będącej obecnie w trybie walki i przetrwania. Skoro mężczyzna był szybki, należało spodziewać się po nim względnie dobrej kondycji fizycznej, a za tym mogła iść siła lub zwinność, zatem nie można było go lekceważyć jako przeciwnika. Nawet jeśli wyglądał - i śmierdział - jak najgorszy pijaczyna z rynsztoku pod szemraną oberżą. Biegł, co chwilę wydając z siebie odgłosy przypominające ni to śmiech, ni to sapanie, aż w końcu elfka go dopadła, tuż po przekroczeniu drzwi do kolejnego pomieszczenia. Była od niego szybsza, co pomogło jej skrócić dzielącą ich odległość na tyle, by mężczyzna znalazł się w zasięgu jej kusarigamy. Wypuściła więc zabójczy sierp, obrawszy za cel dolną część nóg uciekiniera. Za pomocą magii zapewniła mu dodatkową szybkość, by uczynić swój atak trudniejszym do uniknięcia… a jednak przeciwnikowi udało się chwycić górnej części framugi drzwi i podciągnąć się na niej, unosząc stopy na taką wysokość, że ostrze kusarigamy minęło je o włos. Mężczyzna zeskoczył z powrotem na ziemię i wyszczerzył w stronę Shyilii dwa rzędy spiczastych zębów, po czym wbiegł do znajdującego się przed nimi pomieszczenia. Zabójczyni aż przystanęła i uniosła brew, zaciskając dłoń na rękojeści broni, którą przyciągnęła z powrotem do siebie.
         - No chyba sobie kpisz, że będę się z tobą w berka bawić - mruknęła, wbrew swoim słowom podążając za mężczyzną.
         Przez próg przechodziła ostrożnie, mając w pamięci to, co stało się poprzednim razem, kiedy to pierwszy intruz rzucił się na Constantina. Zabójczyni spodziewała się powtórki z tamtego scenariusza. Przywołała drugą kusarigamę, trzymając teraz obie pewnym chwytem, gotowa wykonać błyskawiczne cięcie, z którejkolwiek strony zostałaby zaatakowana. Tym razem jednak przebieg wydarzeń okazał się inny. Brak natychmiastowego ataku oznaczał, że mężczyzna czaił się gdzieś, chcąc wziąć elfkę z zaskoczenia. Rozglądała się, na tyle, na ile pozwalało jej magiczne światełko - co ograniczało się do najbliższych ścian i rzędu beczek, które przy nich stały. Niektóre były otwarte - i puste w środku - kilka zaś stało stłoczonych w rogu pomieszczenia. Dalsza jego część ginęła w gęstym, smrodliwym mroku. Shyilia zatrzymała się w bezruchu i nasłuchiwała. Jakiegokolwiek szmeru, który wskazałby jej lokalizację przeciwnika.
         W końcu się ujawnił. Rzucił się na nią z wyraźnym zamiarem wyrządzenia jej krzywdy, w związku z czym elfka nie zamierzała uprzejmie czekać, aż to zrobi. Zamiast tego, ugięła nogi w kolanach, wzięła zamach i posłała kusarigamę w jego stronę. Zareagował nieznośnie szybko, uchylając się przed lecącym prosto w niego ostrzem, choć zdołało ono drasnąć go w górną część ramienia. To jednak nie zatrzymało mężczyzny. Zawarczał, zupełnie niczym zdziczały, wściekły pies i skoczył, wyciągając w stronę Shyiili rozcapierzone palce, do których miał przymocowane coś w rodzaju zaostrzonych kawałków metalu, imitujących szpony. Elfka w ostatniej chwili dostrzegła odbijający się od nich blask magicznej sfery i zdołała odskoczyć na bezpieczną odległość, odnotowując w myślach, że powinna unikać walki w starciu. I za wszelką cenę utrzymać ręce przeciwnika z dala od siebie. Najlepiej po prostu go ich pozbawiając. Niestety, mężczyzna wcale nie chciał dać się ładnie pokroić; skoczył znowu, w ten sam sposób, tym razem jednak zamiast zrobić unik, Shyilia odpowiedziała własnym ruchem. Jedną z kusarigam zablokowała zmierzające w jej stronę szpony, drugą wyprowadziła cios.
         Zranili się wzajemnie. Kusarigama rozorała bok mężczyzny, z kolei jego prowizoryczna broń dosięgła ciała elfki na wysokości prawego obojczyka, znacząc jej szyję i fragment piersi trzema krwawymi liniami. Odsunęła się szybko, więc rozcięcia nie były głębokie, ale zdecydowanie je poczuła. Zacisnęła zęby, bardziej ze złości niż z bólu. Nie traciła czasu. Kiedy mężczyzna przyciskał rękę do krwawiącego boku, ponownie cisnęłą kusarigamą. A on… rzucił się prosto pod lecące ostrze, pozwalając, by wbiło się w jego bark. Wydawszy z siebie kolejny głośny, pełen bólu ryk, w ułamku sekundy złapał przymocowany do niego łańcuch i pociągnął go gwałtownie, sprawiając, że zaskoczona skrytobójczyni straciła kontakt z podłożem i poleciała w stronę stojących pod ścianą beczek. Impet uderzenia był na tyle silny, iż beczka, w którą bezpośrednio trafiło bezwładnie lecące ciało elfki, rozpadła się na kawałki, a zawarta w nim ciecz rozbryzgnęła się dookoła. Shyilia upadła w kałużę - i niemal natychmiast się podniosła, gotowa odeprzeć kolejny atak, ale szaleniec, z którym walczyła, był zajęty śmiechem, w którym mieszał się triumf i cierpienie. Skrytobójczyni uniosła rękę, by materiałem rękawiczki otrzeć z twarzy pot… i wtedy to poczuła.
         Słodki, metaliczny zapach. Tak intensywny, jak nigdy wcześniej.
         Krew.
         Była cała we krwi.
         Jej ubrania były od niej mokre. Kałuża, w której stała… Beczka… Świadomość sytuacji nagle uderzyła w elfkę mocniej niż ona w ową beczkę. Beczkę, której zawartość z winem miała wspólnego jedynie kolor. Nieopisaną beczkę, jakich kilka Shyilia już widziała w magazynie na powierzchni. Od tego momentu jej myśli pobiegły już błyskawicznie od kropki do kropki. Przestała je kontrolować. Krew. Wampiry. Zdrada. Właściciel winiarni był wmieszany w interesy z wampirami. W ciele skrytobójczyni aż zawrzało. Nie przyszło jej do głowy, że być może - prawdopodobnie - istniało inne wytłumaczenie tych okoliczności. Chłodne, racjonalne myślenie poszło w odstawkę, gdy do głosu doszła jej żądza zemsty. Shyilia straciła trzeźwość umysłu, który wypełniała teraz jedynie wściekłość.
         - Ty skurwielu… - warknęła, choć sama nie była pewna, do kogo się teraz zwracała. Do krasnoluda Skovamiego, którego w porywie emocji oskarżyła w myślach o spisek? Do zdrajcy Riyenesa, o którego śmierci w męczarniach z dziką satysfakcją śniła nocami? A może do kanibala, któremu zdecydowanie zbyt długo pozwalała na uprzykrzanie jej życia?
         Cóż, tylko jedna z tych osób miała pecha znaleźć się w zasięgu jej broni i zgarnąć całą pulę nagromadzonej nienawiści. To już nie był planowany atak. Shyilia po prostu rzuciła się na niego, machając kusarigamami z prawej i z lewej, chaotycznie, zacięcie. Szaleńczo. Nie miał szans, by się bronić. Nie odnotowała nawet momentu, w którym mężczyzna upadł na ziemię, ani kiedy wyzionął ducha. Siedziała na nim okrakiem, raz za razem wbijając ostrze w jego martwe ciało, a z każdym ciosem wezbrana w niej furia zdawała się tracić na sile.
         W końcu i elfce brakło sił. Jej ręce opadły wzdłuż tułowia, kusarigamy zdematerializowały się, wracając do naszyjnika. Skrytobójczyni odzyskiwała jasność myślenia; potrzebowała dłuższej chwili, by unormować oddech. Po jakimś czasie podniosła się i spojrzała na zmasakrowane ciało mężczyzny, potem na siebie, na swoje ubrania, przesiąknięte krwią. Swoją krwią, krwią mężczyzny i zawartością beczki. Nie czuła nic. Po czystym szale, miała wrażenie, jakby pozbyła się wszystkich emocji. Czuła się pusta. I z podobnie pustym spojrzeniem odwróciła się, odchodząc obojętnie od zwłok. Wykonała swoją część zadania, pozbyła się jednego z przeciwników. Musiała wrócić i upewnić się czy Constantin zrobił to samo.
         A w myślach planowała już kolejne zabójstwo.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Przeciwnik na samym początku nie wydawał się kimś wymagającym, jednak mag ognia szybko zmienił zdanie. Nie spodziewał się, że z pozoru wyglądający na zwyczajnego zbiega – w dodatku niezbyt zadbanego – mężczyzna, okaże się kimś, na kogo będzie musiał poświęcić więcej niż jedno lub dwa zaklęcia.
        „Załatw go w końcu. Myślałam, że jesteś lepszy!” – usłyszał w głowie irytujący głos siostry. Na łaskę Ognia, po co odzywała się w chwilach, w których nie potrzebował dodatkowego odwracania uwagi w takiej właśnie postaci? Z drugiej strony, mógł być to jej sposób na to, żeby przypadkowo podłożył się kanibalowi i pozwolił mu się zabić. Przecież niejednokrotnie mniej lub bardziej sugerowała mu, że najlepiej byłoby, gdyby w końcu stracił w jakiś sposób życie i uwolnił ich wszystkich.
        „Myślisz, że robię to specjalnie!?” – odpowiedział jej. Nie mógł odpłynąć chociaż na krótką chwilę, musiał ciągle obserwować przeciwnika, który teraz powoli zbliżał się do niego. Zupełnie jak drapieżnik próbujący osaczyć ofiarę samą swą prezencją i przekonaniem, a może instynktem, co do tego, że jest silniejszy od stworzenia, które obserwował.
        „A nie!?” – zapytała go z wyrzutem. Gdyby stała przed nim, gdyby mogła na chwilę się pojawić, na pewno złożyłaby dłonie w pięści i oparła je o talię, a na jej twarzy pojawiłby się wyraz twarzy będący połączeniem zaskoczenia i skierowanych w jego stronę zarzutów. Mógłby to sobie wyobrazić, jednak nie teraz. Teraz nie mógł pozwolić sobie na angażowanie się w rozmowy.
        „Nie! Gdyby był łatwym przeciwnikiem, padłby po pierwszym, może drugim, zaklęciu” – odpowiedział i od razu uskoczył, aby uniknąć rozległego cięcia ostrza tamtego. Przecięłoby jego ubrania i klatkę piersiową; spowodowałoby rozległą ranę, która od razu zaczęłaby krwawić – gdyby nie to, że ciągle go obserwował i w odpowiednim momencie wykonał unik w lewą stronę. Musiał się od niego oddalić, musiał zwiększyć zasięg, aby użyć czegoś mocniejszego. Miał już pomysł, jedynie chciał zadbać o odpowiednią sytuację, w której będzie mógł tego użyć.

Kanibal znów zaszarżował. A Constantin uskoczył ponownie. Tylko, że… tamten był na to gotowy i zdawał się być szybszy niż jeszcze przed chwilą. Mężczyzna skoczył za czarodziejem i ciął swoim ostrzem. Trafił, choć tylko w prawe ramię. Rana nie była groźna, ale mag poczuł ją od razu. Poczuł, jak rękaw jego koszuli robi się mokry; jak wsiąka weń, sącząca się z nowopowstałej rany, krew. Od razu uderzył otwartą dłonią prosto w przeciwnika, zebrał weń nieco energii magicznej i wypuścił w postaci niewielkiego wybuchu ognia, który był jednak na tyle silny, że wyrzucił kanibala kilka kroków w tył. Ten chyba się tego nie spodziewał, bo nawet nie zdążył zrobić niczego, co sprawiłoby, że nie wyląduje plecami na podłodze.
To była szansa, której potrzebował Constantin.
Wyrzucił obie ręce w tył, a później przeniósł je w przód ruchem tworzącym półokrąg, powoli zaciskając dłonie, jakby zbierał w nie coś, co tylko on sam widzi; jakby zbierał z powietrza potrzebną mu energię magiczną ognia. Zaczęły one nawet lekko świecić pomarańczowym blaskiem, który przyćmiewał ten tworzony przez jego „Jedność z Ogniem”. Tuż przed swoim ciałem, na wysokości brzucha, połączył je w taki sposób, jakby trzymał w nich coś, czego nie chciał wypuścić – aż w końcu wyrzucił je w przód i nagle otworzył. Wyleciała z nich sycząca i dymiąca się kula ognia. Na początku wielkości pięści dorosłego mężczyzny, lecz szybko – przez te zaledwie kilka kroków – zdążyła urosnąć do wielkości zbliżonej do ludzkiej głowy. W takiej postaci zderzyła się z ostrzem kanibala, który, tuż przed rozpoczęciem kolejnej szarży, próbował zablokować ją ostrzem swej broni. Magiczny pocisk Constantina zderzył się z bronią jego przeciwnika i wybuchł – dźwięk wybuchu rozszedł się echem po całym podziemnym kompleksie. Kanibal uśmiechnął się, gdy udało mu się zablokować kolejny atak maga ognia. Tyle tylko, że nie wiedział, iż nie jest to koniec. Nie wiedział, że była to pierwsza faza zaklęcia. Za późno zauważył, że wybuch – oprócz zatrzymania go i sprawienia, że cofnął się o dwa kroki – rozbił też tę dużą kulę na mniejsze, które teraz zatrzymały się nieruchomo w powietrzu. Było ich pięć i tworzyły okrąg. I one na coś czekały, jakby na sygnał do ataku. Constantin opuścił obie dłonie, a pociski magicznego ognia odżyły nagle i ruszyły prosto w cel. Trafiły wszystkie – jeden zagłębił się w przedramię, które trzymało ostrze, dwa w klatkę piersiową, jeden w lewe udo, a ostatni… w głowę. Piąty mógłby zabić, jednak kanibal żył – mrugał zaskoczony i spróbował ruszyć. Udało mu się nawet krzyknąć i zrobić krok do przodu, jednak odgłos ten został nagle ucięty, gdy wszystkie pociski wybuchły. Przedramię eksplodowało i jego część z dłonią i nożem oderwała się od reszty i wylądowała przed ciałem. Wybuch pocisku w udzie sprawił, że ciało kanibala upadło, a gdy leciało na spotkanie z podłożem, wybuchły też te dwa w jego klatce piersiowej, gdzie powstały teraz dwa otwory, przez które można było obserwować fragmenty żeber i płuc. Ten w głowie również się zdetonował – w czaszce przeciwnika maga powstała dziura, w którą można było włożyć pięść.
To była szybka, lecz jednocześnie brutalna, śmierć. Śmierć, którą przyniosło jedno z silniejszych zaklęć Constantina. Jeden z jego „asów w rękawie”. Czas sprawdzić czy Shyilia również jest już po walce z tym, którego goniła. Nie wątpił w jej umiejętności, wiedział, że sobie poradzi i, że wyjdzie z tej walki zwycięsko.

Nie musiał nawet daleko iść, bo – gdy wyłączył swój „tryb bojowy” – zauważył ją od razu. Ciekawe, jak długo tam stała… Chyba nie wzięła go za kogoś niezdrowego na umyśle – bardziej niż wiedziała, że jest – gdy zobaczyła, że może ekscytuje się tym trochę bardziej niż powinien? Jeżeli dojrzała ten cień uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy tak obserwował jak magiczne wybuchy rozrywają ciało kanibala. Zdecydował się podejść bliżej. Wtedy też wyczuł i zobaczył substancję, którą była pokryta.
         – Mam nadzieję, że to nie twoja krew? – zapytał. Naprawdę na to liczył, co zresztą zdradził jego głos. Nie był pewien czy potrzebnie, czy nie. W każdym razie, nie zorientował się na czas i możliwe, że w tym pytaniu pojawiło się zbyt dużo emocji i to takich, które mógł nie chcieć, żeby tam były. Przy okazji przypomniał też sobie o własnej ranie. Podniósł dłoń i przyłożył ją do uszkodzonego ramienia – nie znał magii leczniczej, a jego ciało nie ma właściwości związanych z szybką regeneracją ran, ale znał magię ognia, którą mógł kauteryzować ranę. I właśnie to zrobił, choć zabieg ten nie był bezbolesny. Dłoń maga zaświeciła się słabo, a do jego uszu dotarł cichy syk, gdy ogień spotkał się z krwią i raną. Do nozdrzy dotarł natomiast zapach przypalanej skóry. Już teraz wiedział, że na pewno w tamtym miejscu pozostanie blizna. Trudno, choć jednocześnie nie była to pamiątka związana z czymś, co warte byłoby zapamiętania. Nie przeciwnik i na pewno nie walka.
         – Wracamy czy chcesz sprawdzić, gdzie się ukrywali? – zapytał. Nie chciał mówić tego wprost, ale Shyili przydałaby się kąpiel. I ona też na pewno to wiedziała. I nie chodziło tu wyłącznie o nieprzyjemny zapach krwi wymieszanej z winem, lecz też o to, że była tym dość mocno oblana.
         – Możemy też się rozdzielić. Ja, na przykład, mam ochotę na dalszą eksplorację, chcę mieć pewność co do tego, że – raz – nie ma ich tu więcej i – dwa – to na pewno oni odpowiadają za te wszystkie zniknięcia i zaginięcia pracowników – odparł i pytająco spojrzał na swoją towarzyszkę. Nie będzie miał jej za złe, jeśli zdecyduje się go tutaj zostawić. Nie miał też zamiaru zniknąć z zapłatą za zlecenie. Nie zrobiłby tego nawet komuś, kto byłby dlań nieznajomy, a z kim znalazłby się w podobnej sytuacji. Co dopiero osobie, którą znał i, której mógł zaufać.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Na co dzień Shyilię wyróżniał wyjątkowy chłód; zimna, bezlitosna postawa niewzruszonej skrytobójczyni, która tłumi w sobie wszelkie ludzkie odruchy. Wszelkie towarzyszące im emocje. Zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Czasami zdawać by się mogło, że elfka w ogóle ich nie posiadała, jednak było to dalekie od prawdy. Przez lata nauczyła się odruchowo je tłumić, wciskać w najgłębsze zakamarki umysłu, by mogły obrócić się tam w nicość.
         Tylko że wcale się w nią nie obracały. Wręcz przeciwnie, kumulowały się, gromadziły, potajemnie nabierając mocy, by pod wpływem odpowiednich bodźców eksplodować z niepowstrzymaną siłą. Chaotyczną, niszczycielską siłą, zdolną unicestwić wszystko, co stanie na jej drodze, niczym lawa podczas erupcji wulkanu.
         Nie trwa to jednak długo. Taki nagły wyrzut adrenaliny jest jednak dla organizmu bardzo obciążający, w związku z czym jego moc jest odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania. A potem przychodzi osłabienie. Chwilowa niemoc. I nienaturalny spokój, podczas którego rozbiegłe w nieładzie myśli wracają na swoje miejsce. Wraca trzeźwość umysłu. Wraca zdolność do oceny sytuacji. Zupełnie jak impuls nerwowy: wyrzut energii, zastój - a potem życie toczy się dalej.
         To właśnie przeżyła Shyilia podczas tych kilku minut, które minęły między jej uderzeniem w beczkę, a opuszczeniem pomieszczenia. Szaleńczy amok, moment odrętwienia i powrót do normalności. Czuła zmęczenie, ale na razie nie mogła sobie pozwolić na to, by się mu poddać. Wiedziała, że nie obejdzie się bez konsekwencji; później, gdy już wrócą z Constantinem do wynajmowanego pokoju, to zmęczenie uderzy ze zdwojoną siłą, mimo to odsunęła je od siebie, by móc skupić się na kolejnych krokach, które należało podjąć.
         Pierwsze z nich skierowała do pomieszczenia, w którym zostawiła swojego kompana. Z daleka słyszała odgłosy trwającej walki, jednak zanim dotarła na miejsce, wynik tejże był już przesądzony. Elfka mogła obejrzeć finałową scenę, w której drugi kanibal zostaje brutalnie pozbawiony życia. Nie tak brutalnie jak tamten, który miał nieszczęście trafić na spuszczoną ze smyczy żądzę krwi, ale bycie podziurawionym i rozerwanym na kawałki przez magiczne eksplozje również nie zaliczało się do przyjemnych rodzajów śmierci. Shyilia zdecydowanie nie chciałaby tak zginąć; nie miała jednak nic przeciwko temu, że taki los spotkał osobnika, który ich zaatakował. Nawet bezwiednie uniosła lekko kącik ust, choć ta reakcja wywołana była bardziej widokiem wyraźnie zadowolonego z siebie czarodzieja, niż przypieczonym truchłem.
         - No, no - mruknęła, opierając się niedbale o ścianę. - Widzę, że się rozkręcasz.
         Czekała w tej pozycji aż mężczyzna do niej podejdzie. Słysząc ton, z jakim zadał jej pytanie, zamrugała nieco zaskoczona, uznała jednak, że musiała się przesłyszeć. Pewnie zaschło mu w gardle od zabawy z ogniem. Wzruszyła ramionami.
         - Nie moja. W każdym razie nie cała - poprawiła się, przypominając sobie o rozcięciu, które zostawił jej kanibal na pamiątkę ich spotkania. - Nie dałabym się doprowadzić do takiego stanu jakiejś podrzędnej łajzie.
         Przyglądała się jak Constantin zajmuje się swoją raną i rozważała w głowie opcję skorzystania z jego usług; niespecjalnie miała ochotę bawić się dodatkowo w poparzenia i zostawiać sobie większej blizny, niż to konieczne, ale z drugiej strony nie było teraz czasu na zadbanie o klasyczny opatrunek. Po chwili wahania sięgnęła do materiału koszuli, odciągając go tak, by odsłonić swoją ranę. Na tyle, na ile pozwalał jej ciasno przylegający do ciała gorset.
         - Byłbyś tak miły…? - Razem z tym niedokończonym zdaniem posłała Constantinowi pytające spojrzenie. Praktyczność szybkiego rozwiązania wzięła górę nad estetyką i komfortem.
         Na następne pytanie nie odpowiedziała od razu. Zawiesiła wzrok gdzieś w przestrzeni, szukając słów, którymi mogła przekazać to, czego się dowiedziała. I to, co w związku z tym planowała dalej.
         - Jeśli chcesz, możesz tu zostać i przeczesać teren. Ja muszę coś załatwić na górze - zamilkła na chwilę i przygryzła wargę, zirytowana nieustanną świadomością krwi, jaką pokryte były jej ubrania. Zdecydowała się na otwartość. W końcu czarodziej znał całość sytuacji, zarówno samego zlecenia, jak i nadrzędny cel elfiej zabójczyni. - Nasz winogronowy kurdupel ma w swoim magazynie beczki pełne krwi. Chyba zatem rozumiesz, że muszę mu złożyć wizytę i… zadać parę pytań. Ale ciebie nie musi przy tym być, więc jak masz ochotę jeszcze tu się pokręcić, to droga wolna. Jakbyś miał jakiś problem, twoje magiczne kulki dadzą mi nadal znać, prawda?
         Nie żeby jakoś szczególnie martwiła się o jego bezpieczeństwo. I to bynajmniej nie dlatego, że jej na nim nie zależało; po prostu ufała jego umiejętnościom, zwłaszcza po scenie, której dopiero co stała się świadkiem. Dobrze jednak było mieć pewność, że cenny partner nie ginie gdzieś w męczarniach, podczas gdy ona będzie ucinać sobie sympatyczną pogawędkę z ich zleceniodawcą.
         - Baw się dobrze - powiedziała znowu, dokładnie tak jak poprzednim razem, gdy się rozdzielali. Po tych słowach ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze rzuciła przelotne spojrzenie nieopisanym beczkom, zastanawiając się czy one też skrywają w sobie płyn inny niż sfermentowany sok z winogron. Poczuła wzbierający pod skórą gniew, ale nie mogła sobie pozwolić na uwalnianie go.
         Jeszcze nie teraz.
         Doszedłszy do wyjścia, zastukała trzy razy w drzwi. Po kilku sekundach - trwających w umyśle elfki jakieś dziesięć razy dłużej - po drugiej stronie odezwał się niepewny głos.
         - Kto tam?
         - Otwieraj.
         - … Czy na pewno jest już bezpiecznie?
         - Przestanie być, jeśli zaraz nie otworzysz tych cholernych drzwi - burknęła zniecierpliwiona skrytobójczyni.
         Kiedy pilnujący wyjścia chłopak wypuścił ją na zewnątrz, Shyilia zatrzymała się i wbiła wzrok w znajdujące się na terenie winiarni budynki.
         - Który z nich to dom gospodarza?
         - Ten niewielki, po lewej. - Chłopak wskazał palcem, po czym odwrócił się w stronę magazynu, jakby o czymś sobie przypomniał. - Nie była was czasem dwójka?
         - Mój towarzysz tropi niedobitki, więc bądź łaskaw posiedzieć tu jeszcze trochę i wypuścić go w odpowiednim czasie.
         Nie zaprzątała sobie głowy dalszą rozmową. Młodzik nie interesował jej pod żadnym kątem, kiedy już dostała od niego informacje na temat położenia domu Skovamiego, do którego od razu się skierowała. Nie dbała o to, że był środek nocy. Przemieściła się od budynku do budynku niczym cień. Morderczy cień. I jako że cienie nie pukają do drzwi ani nie czekają na zaproszenie, Shyilia również nie czekała. Znalazła uchylone okno, przez które niepostrzeżenie wślizgnęła się do środka. W domu panowała cisza, którą przerywało rozlegające się co jakiś czas chrapanie. Ów dźwięk zaprowadził elfkę do celu - do sypialni krasnoluda. Ukryła się w mroku, tuż za drzwiami, rozglądając się po pomieszczeniu, myśląc, planując. W końcu podjęła decyzję. Bezszelestnie zbliżyła się do łoża i złapawszy za włosy śpiącą tuż obok gospodarza krasnoludzicę, przyciągnęła ją do siebie gwałtownym ruchem. Do szyi kobiety przyłożyła przywołaną w międzyczasie kusarigamę i zanim pani Skovami wszczęła alarm, szepnęła jej szybko do ucha:
         - Rób co każę, a nie zrobię ci krzywdy.
         Kłamała? Sama nie była pewna. Ręce aż ją świerzbiły od chęci wypatroszenia zdrajców bez chwili wahania, ale w tym momencie nie mogła sobie pozwolić na spełnianie zachcianek niemoralnych żądz. Musiała działać spokojnie, według planu. Kiedy więc odczekała chwilę, by się upewnić, że krasnoludzica nie będzie głupio stawiać oporu, odezwała się znowu, tym razem na tyle głośno, by obudzić znajdującego się w głębokim śnie gospodarza.
         - Wstawaj - warknęła.
         Mężczyzna podniósł się… i natychmiast zastygł w bezruchu, sparaliżowany widokiem, który ukazał się jego oczom. Wprawdzie w ciemności widział jedynie zarys skrytobójczyni, jednak światło księżyca, wpadające przez okno, wystarczało by krasnolud mógł mieć pewność, w jakiej sytuacji się znalazł.
         - Co do… - zaczął, ale Shyilia nie dała mu dojść do słowa.
         - Zadam ci jedno pytanie, a ty dobrze się zastanów nad odpowiedzią - powiedziała, mocniej przyciskając ostrze kusarigamy do szyi jego żony. Nie na tyle mocno, by ją zranić, jednak sam dotyk zimnego metalu sprawił, iż z jej ust wyrwał się stłumiony okrzyk, a po policzkach spłynęły łzy. - Jeśli nie spodoba mi się to, co powiesz, zabiję najpierw ją, a potem ciebie.
         - Czegokolwiek chcesz, błagam, nie mieszaj w to Mari…
         - To już zależy od tego, co mi powiesz, Skovami. - Głos elfki brzmiał jak słodka trucizna, lecz na jej twarzy malował się całkowity brak litości. Nie żartowała. - Co robią beczki pełne krwi w piwnicy twojej winiarni?
         Mężczyzna wpatrywał się w nią, kompletnie zdezorientowany. Przenosił niespokojny wzrok to na Shyilię, to na znajdującą się w jej uścisku żonę, na przemian otwierając i zamykając usta. W blasku księżyca zalśniły krople potu na jego czole.
         - Nie mamy całej nocy - ponagliła go elfka.
         - Ja… Nie wiem, ale… Daj mi pomyśleć. - Po jej minie, która stała się jeszcze bardziej zacięta, krasnolud poznał, że ta odpowiedź nie przyniesie mu niczego dobrego, uniósł więc szybko ręce w uspokajającym geście. - Beczki krwi? Ja naprawdę… - Jego oczy rozszerzyły się nagle, jakby właśnie doznał olśnienia. - Ten cholerny szlachcianka, niech go wszyscy diabli! Ja… chyba wiem, o co ci chodzi.
         Shyilia czekała. Potrzebowała odpowiedzi i czuła, że ma szansę takową otrzymać. Przeczucie podpowiadało jej, że cenny trop znajdował się na wyciągnięcie ręki. Musiała, teraz już musiała dobrze to rozegrać i pod żadnym pozorem tego nie zepsuć. Wspięła się więc na wyżyny swojej cierpliwości i milczała, wpatrując się w rozmówcę. Uniosła jedynie brew.
         - Powiem ci wszystko, co wiem. Może się jakoś dogadamy. Tylko proszę, czy mogłabyś zdjąć ostrze z szyi mojej żony?
         Skrytobójczyni zawahała się. Długo zwlekała z odpowiedzią, rozmyślając nad wszelkimi potencjalnymi scenariuszami. W końcu jednak ustąpiła. Cofnęła rękę i wypuściła krasnoludzicę, jednak wciąż trzymała kusarigamę w dłoni, którą wyciągnęła w stronę Skovamiego.
         - Nie próbuj mnie zwodzić, krasnoludzie. Współpracujesz, więc dam ci mały kredyt zaufania, ale jeśli będę miała choć cień podejrzeń, że próbujesz mnie wykiwać, poderżnę wam gardła w pół sekundy. Rozumiemy się?
         Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Objął roztrzęsioną żonę ramieniem, a następnie sięgnął po stojącą na stoliku przy łóżku świecę, by ją zapalić. Shyilia stała przy łóżku, ze skrzyżowanymi rękami, czekając na odpowiedź.
         - Jakiś rok temu zjawił się u mnie osobliwy jegomość, szukający magazynu na tymczasowe przechowanie towaru, który chciał następnie przewieźć dalej. Gadał z sensem, po winiarskiemu, ale coś mi w nim nie pasowało. Za dużo zachodu robił z zachowaniem dyskrecji. I za dużo płacił. To były naprawdę dobre pieniądze, więc podjąłem się współpracy, ale jasny gwint, gdybym wiedział, że to poskutkuje takimi konsekwencjami, to bym go pogonił w diabły…! - Skovami wyglądał na autentycznie zirytowanego, choć w jego głosie nadal pobrzmiewała nuta strachu. Spojrzał jednak na Shyilię wzrokiem, w którym kryła się ciekawość. - Pewnie nie powinienem pytać…?
         - Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Ja będę na razie zadawać pytania.
         - Zrozumiałe - przytaknął, po czym przymknął na chwilę oczy, drapiąc się po brodzie. - Ale może porozmawiamy w bardziej cywilizowanych warunkach?
         Uniesienie brwi.
         - Zagrzeję nam wina korzennego, co by trochę rozluźnić atmosferę. A ty… - Mężczyzna przesunął wzrokiem po jej zakrwawionej sylwetce. - Tobie przydałaby się kąpiel. I jakieś ubrania na zmianę. Jesteś niska, Mari mogłaby pożyczyć ci jakąś suknię, prawda? - zwrócił się do żony, która pokiwała głową, nie odrywając jej od mężowskiej piersi.
         Nastąpiła kolejna chwila wahania.
         - Mam nadzieję, że nie jesteś na tyle głupi, żeby próbować jakichś podstępów?
         - Skądże znowu. Lubię moje życie i niespieszno mi je tracić z powodu jakiegoś zakichanego krwiopijcy. Jeśli chcesz go znaleźć, myślę, że mógłbym ci w tym pomóc.
         To zdecydowanie zainteresowało elfkę. Cofnęła się o krok, mierząc parę podejrzliwym, acz pozbawionym wrogości spojrzeniem.
         - Niech ci będzie. Zobaczymy, ile warta będzie ta twoja pomoc.

         Po kolejnej tego dnia kąpieli, Shyilia przeciągnęła się leniwie, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Niewiele się zmieniło przez te kilka godzin, poza nową blizną znaczącą jej ramię i pierś. Cóż. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia. Ta przynajmniej nie przywoływała tylu bolesnych wspomnień, jak inne, które znaczyły jej ciało.
         Wbiła spojrzenie w przewieszoną przez oparcie krzesła suknię. Jej ubrania w ich aktualnym stanie do niczego się nie nadawały, w związku z czym Mari zaoferowała, że postara się je wyprać, ale w czasie gdy będą one schły, Shyilia nie mogła chodzić zupełnie nago. Niechętnie więc przystała na propozycję pożyczenia ubrań od krasnoludzicy. Czuła się co najmniej nieswojo, wkładając przez głowę szorstki materiał. Wybrała możliwie najprostszą suknię, ale to i tak wprawiało ją w dość silny dyskomfort. Przez całe życie elfka nigdy nie miała na sobie sukienki. Ani razu. Nie rozumiała jak można nosić coś, co jest tak niepraktyczne. Nie dość że droższe, bo wymagało więcej materiału do produkcji, to jeszcze utrudniało poruszanie się i dawało dostęp do części ciała, do których nikt dostępu mieć nie powinien. Kompletny bezsens. Tak się teraz czuła, kiedy ponownie spojrzawszy w lustro, zobaczyła tę dziwną abominację. Sukienka Mari była na nią nieco przykrótka, za to zdecydowanie za szeroka w ramionach i piersiach, ale na to już nic nie można było poradzić. Najgorszy był jej kolor. Przyzwyczajona do noszenia różnych odcieni czerni, zabójczyni czuła się cokolwiek niezręcznie, gdy nagle okryła ją kremowa biel. Niestety, to i tak była najlepsza z możliwych opcji, jako że gospodyni najwyraźniej gustowała w żywych barwach, których noszenie drażniłoby Shyilię niemiłosiernie.
         Westchnęła, próbując jako tako ułożyć na sobie materiał sukni. Dobrze, że to było tylko tymczasowe. Jak tylko zjawi się Naxam, poprosi go, żeby zrobił swoją sztuczkę z suszeniem odzieży. Chciała jak najszybciej założyć swój wygodny gorset.
         Weszła do kuchni, oświetlonej blaskiem bijącym z dużego pieca. Weń czekał już na nią gospodarz. Gdy tylko usiadła za stołem, postawił przed nią kufel parującego trunku. Podobny wziął dla siebie i usadowił się naprzeciwko elfki. Mari trzymała się w bezpiecznej odległości, za jego plecami.
         - Tej nocy długo nie zapomnę… - mruknął Skovami.
         - Przejdźmy do konkretów. Chcę już mieć to z głowy.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Liczył na to, że tych kanibali była tylko dwójka, lecz i tak musiał się upewnić. Nie, żeby mu zależało, po prostu jak już przyjął zlecenie i się za nie zabrał, to chciał doprowadzić je do końca – a to nie stałoby się, jeśli okazałoby się, że tych dwóch było częścią grupy złożonej z większej ilości osób o podobnym nastawieniu. Wiedział o swej ranie, jednak poczuł ją dopiero po walce, gdy znów zaczynało być spokojniej, a on nie był już pod wpływem adrenaliny. Zajął się nią szybko, po swojemu, nie przeszkadzało mu to, że zostanie po tym blizna – wolał to niż ryzyko, że opatrzona bandażem rana i tak otworzy się ponownie i będzie trzeba zająć się nią ponownie.
         – Walczyli zaskakująco dobrze jak na „podrzędne łajzy” – odparł tylko. I nie chodziło tu o poziom umiejętności samego Constantina, bo ten wzrósł od dnia, w którym on i Shyilia ruszyli swoimi drogami, tym bardziej, jeśli chodziło tu o posługiwanie się magią i zaklęcia, jakie może dzięki niej używać. Zdziwił się za to, gdy elfka poprosiło go, aby z jej raną zrobił coś podobnego, choć zdziwienie to zachował dla siebie i nie pozwolił mu na to, aby wydostał się poza jego umysł.
         – Pewnie – odpowiedział i podszedł bliżej. Ułożył dłoń nad raną towarzyszki, choć nie dotknął jej bezpośrednio – najpierw Shyilia mogła poczuć emanujące z niej ciepło, które zmieniło się szybko w gorąco, wręcz nawet nieznośne gorąco, porównywalne z tym, jakby ktoś przypalał ranę rozgranym żelazem, choć w przypadku zaklęcia nie dość, że trwało to tylko krótką chwilę, to „gorąco” ukierunkowane były wyłącznie w stronę rany. Na skórze poza nią i ją otaczającej, nadal mogła poczuć przyjemniejsze ciepło. Gdy było już po wszystkim, Constantin zabrał dłoń i zrobił krok do tyłu, ponownie wrócił do pozycji, w którym stał wcześniej, gdy z nią rozmawiał.
         – W takim razie zostanę i upewnię się, że załatwiliśmy tu wszystko, co było problemem – odparł z pewnością siebie i przekonaniem ku wypełnieniu jakiegoś celu. Może i było to proste zlecenie, lecz nie oznaczało to, że należało podchodzić doń lekceważąco. Nie próbował namawiać jej na to, żeby została. Widział – i też czuł – w jakim stanie była i, co pokrywało jej ubrania, więc nie dziwił się, że chciała wydostać się stąd jak najszybciej, aby później najpewniej zająć się sobą, umyć się i wyprać ubrania.
         – Chciałem je odwołać, bo wydaje mi się, że nie są już nam potrzebne. Ale, jeśli chcesz, mogę tego nie robić. Nie powinno się to zdarzyć, bo powinny jeszcze pokrywać taką odległość, ale w razie, gdyby ta twoja zaczęła mrugać w całości, jakby pojawiała się i znikała, to będzie to znaczyć, że magiczne połączenie między nią, mną i drugą kulką zanika. Co skończy się tym, że kulki znikną – ostrzegł ją jeszcze. Wolał, żeby to wiedziała w razie, gdyby faktycznie coś takiego się stało; żeby nie było, że znajduje się w jakimś dużym niebezpieczeństwie i, żeby niepotrzebnie nie musiała go szukać i myśleć, że powinna pomóc.
         – Do zobaczenia – pożegnał ją jeszcze i przez chwilę patrzył, jak odchodzi w mrok.

        „Zbliżacie się do siebie, zaczyna na tobie coraz bardziej polegać” – usłyszał w głowie, a jakże, głos matki. Ona często odzywała się właśnie w takich momentach i, niby były to jej przemyślenia, jednak kryło się w nich też to, co chciałaby, żeby się stało.
        „Polegamy na sobie tak, jak znajome sobie osoby polegają, gdy ze sobą współpracują. Nic więcej” – odpowiedział jej, gdy przemierzał podziemne korytarze. Minął właśnie miejsce, w którym leżało ciało kanibala, z którym walczyła wcześniej Shyilia.
        „I nie tylko” – powiedziała do niego prędko. Jakby miała już przygotowaną odpowiedź na to, co zamierza powiedzieć on sam.
        „Tylko” – zakończył rozmowę. Znaczy, skończyła się ona dla niego, ale ona też musiała to poczuć, bo również się nie odezwała.

Im dalej szedł, tym bardziej wyczuwał nieprzyjemne wonie – zalatywało mu to krwią, zgniłym mięsem i brudem. Mimowolnie podążał w stronę tych zapachów, aż w końcu dotarł do miejsca, w którym znalazł przejście do części kompleksu, który musiał być nieużywany przez właściciela. Wejście doń musiało być zablokowane kratą, gdyż zauważył walające się tu i ówdzie jej pozostałości. Szedł dalej, choć kilka kroków wystarczyło, aby zapach stał się tak nieznośny, że musiał zakryć drogi oddechowe chustą. To było przyzwyczajenie z czasów, w których często zdarzało mu się podpalać różne miejsca za pieniądze, wtedy też często wyposażony był w chustę. Dzięki niej nie tylko maskował swoją tożsamość, lecz także chronił usta i nos przed gryzącym dymem. I przyzwyczajenie to okazało się przydatne właśnie teraz, gdy wyciągnął z torby granatowy materiał i szczelnie zakrył nim dolną część twarzy. Co prawda, nieprzyjemny zapach nadal do niego docierał, jednak nie tak bardzo, jak wcześniej. I zdawało mu się, że nie robi się on coraz gorszy, co oznaczało, że był już blisko miejsca, którego szukał.
Za kolejnym zakrętem trafił na niewielkie, naturalne pomieszczenie. Nierówne, kamienne ściany i jedno przejście dalej, jednak to właśnie tutaj siedzieli kanibale, gdy nie polowali. Zaschnięta krew znajdowała się głównie na kawałku kamienia, który mógł być dla nich stołem, na którym ćwiartowali ciała swych ofiar. Leżący tam nóż o szerokim ostrzu i czerwonym osadzie na nim, jedynie to potwierdzał. Pod jedną ze ścian znajdowały się też dwa bardzo prowizoryczne legowiska; miejsca, w których tamci musieli spać. Zaczynające już powoli gnić części ciała znajdowały się we wgłębieniu w ścianie po lewej stronie, rzucone tam tylko po to, aby zimny kamień zachował ich zdatność do spożycia przynajmniej trochę dłużej. Gdy podszedł nieco bliżej, zobaczył też wykopany w ziemi dół – to tam znajdowały się obgryzione już szczątki, kości z niewielkimi pozostałościami mięsa. Całość nie była zbyt przyjemnym widokiem, ale przynajmniej upewnił się, że była ich tylko dwójka. Gdyby było inaczej, na pewno znalazłby tu więcej posłań; więcej miejsc do spania. Dla pewności, przeszedł jeszcze przez całe pomieszczenie i wszedł do korytarza za nim. Stanął w nim i skupił się na swych zmysłach, konkretnie na słuchu i to właśnie jego wyostrzył. Przymknął nawet oczy. I nie usłyszał niczego, co mogłoby choć trochę naprowadzić go na to, że ukrywał się tu ktoś jeszcze.
To mu wystarczyło, mógł wracać. Tym razem całość przebiegła szybciej, a w połowie drogi do wyjścia przypomniał sobie o tym, że jego twarz nadal jest zakryta. Zdjął chustę, złożył ją i schował do torby. Drzwi były zamknięte, gdy wspiął się po schodach, dlatego zastukał w nie i poczekał na to, aż ktoś je otworzy. Zobaczył tego samego chłopaka, który ich tu przyprowadził.
         – Zaprowadź mnie do Skovamiego – powiedział do niego, gdy tamten przepuścił go w drzwiach.
         – A co z problemem? – zapytał go. Ciekawe, co Shyilia powiedziała mu, że tutaj robi. W końcu musiała mu przecież powiedzieć, żeby tu jeszcze poczekał; żeby otworzył mu drzwi, gdy w nie zastuka.
         – Pozbyliśmy się go, więc czas, żeby twój pracodawca wywiązał się ze swojej części umowy – odparł, a chłopak kiwnął tylko głową. Z powrotem zamknął drzwi i powiedział, żeby Constantin poszedł za nim.

Zaprowadził go do niewielkiego domu, do którego drzwi zastukał. Nie wszedł od razu, poczekał na to, aż otworzy mu dość dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku, który wpuścił ich obu do budynku. Poprowadził ich dalej, aż w końcu trafili do kuchni, gdzie oprócz gospodarza i jego żony, znajdowała się też Shyilia. I to ubrana inaczej niż normalnie. Shyilia w sukience. Brwi czarodzieja powędrowały w górę, gdy uświadomił sobie, co ma przed oczami i, choć szybko się opanował, to prawdopodobnie elfka mogła zauważyć jego zdziwienie tym obrazem. Zwyczajnie nie spodziewał się, że zobaczy ją ubraną w taki strój.
         – Przeprasz… - zaczął chłopak, ale Constantin wszedł mu w zdanie.
         – Mieliście dwóch kanibali, a te zniknięcia pracowników wynikały z tego, że na nich polowali. Przebili się przez kratę blokującą przejście do jakichś jaskiń. Sugerowałbym zabezpieczyć je lepiej, a wcześniej wysłać jakąś niewielką grupę, żeby sprawdziła, gdzie da się wyjść, jeśli będzie się podróżowało tymi jaskiniami. A, i przydałoby się znaleźć też kogoś, kto zajmie się ich ciałami, będzie trzeba to posprzątać – wyjaśnił po krótce. Chwilę później oparł się plecami o pobliską ścianę. To był czas, w którym Skovami powinien zapłacić im za wykonanie zlecenia.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Kiedy Constantin przy pomocy magii ognia zasklepiał jej ranę, Shyilia przyglądała się jego twarzy, korzystając z okazji, kiedy oczy mężczyzny były skupione na czymś innym niż kontakt wzrokowy. Robiła to właściwie bezwiednie, myślami błądząc po bliżej nieokreślonych rejonach, a kiedy ich spojrzenia w końcu się spotkały, wówcza to Shyilia odwróciła swoje tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się krwawa linia. Na ustach zabójczyni pojawił się nieznaczny uśmiech.
         - Nieźle - mruknęła z niekłamanym uznaniem. - Teraz zamiast blizny po walce będę miała pamiątkę po tobie.
         Jej ciało zdobiło już sporo blizn, z których tylko nieliczne otrzymała podczas wielu starć, w jakich brała udział w ciągu całej kariery najemnej skrytobójczyni. Większość z nich pochodziła z jeszcze dawniejszych czasów; z czasów zanim stała się tym, kim się stała. Hartowanie przez wampiry z Szajki, proces jej inicjacji do grupy. Blizny, które pozostawił ktoś, kto niegdyś był jej bliski. Shyilia nie czuła związanego z nimi wstydu, przypominały jej jednak o największym błędzie przeszłości, jakim było naiwne obdarzenie kogoś zaufaniem. Nie lubiła sobie o nich przypominać. Wspomnienia, jakie się z nimi łączyły, nie należały do przyjemnych i wzbudzały w elfce tylko przykre uczucia, które starała się odsunąć w cień umysłu, lecz nigdy nie zdołała się od nich uwolnić. Pozostawione poza kontrolą świadomości, niczym trucizna każdego dnia powoli zabijały to, co było w Shyilii ciepłe, dobre i wrażliwe. Z biegiem lat niewiele z tego zostało.
         Może to dlatego ciepło ognia, który nie zwracał się przeciwko niej, nagle wydało jej się tak bardzo kuszące. Może to dlatego nowa blizna, dla odmiany przypominająca o czymś dobrym, miała stać się cennym nabytkiem w tej niechlubnej kolekcji. Może to dlatego znajomość wrażliwych punktów Constantina sprawiała, że łatwiej jej było przed nim odsłaniać swoje własne.
         Może to dlatego Shyilia nie potrafiła zrozumieć i nazwać wielu swoich uczuć, skrywając je wszystkie pod fasadą złośliwości.

         Grzane wino było przyjemnym dodatkiem do rozmowy z krasnoludem. Skrytobójczyni nie należała do znawców wykwintnych alkoholi, ale sądząc po satysfakcji, jaką z picia czerpało jej podniebienie, Skovami nie polał jej byle czego. Gdyby nie fakt, że ich spotkanie nie było przyjacielską pogawędką, a załatawianiem interesów (podszytym groźbami śmierci, ale mniejsza już o to), elfka mogłaby się nawet zrelaksować.
         - Konkrety są takie, że twój wampir będzie musiał się tu pofatygować, żeby odebrać zapasy, które przechowuję w mojej piwnicy - rzekł właściciel winiarni. - A ja wiem, kiedy to nastąpi.
         Shyilia świdrowała go spojrzeniem. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani o jotę. Choć nagromadzona żądza zemsty kipiała pod powierzchnią, rwąc się do działania, zabójczyni tym razem doskonale nad sobą panowała, przekładając zimny rozsądek nad morderczy szał, który zakłóciłby jasność myśli.
         - Byłbyś gotów robić dla mnie za przynętę? Zdradzić lojalnego klienta?
         Skovami trzasnął pięścią w stół.
         - Jaka to lojalność, jak się podrzuca komuś trefny towar i nie informuje go, że jest się ściganym przez uzbrojonego po zęby szaleńca. - Przeniósł wzrok znad kufla wina na Shyilię, nieco zaniepokojony, że mógł swoimi słowami rozdrażnić zagrażającą jego dalszej egzystencji kobietę. - Nie bierz tego do siebie.
         Ona jednak wzruszyła ramionami.
         - Nie biorę.
         - Tak czy inaczej, jakie mam wyjście? Jak tego nie zrobię, spełnisz swoje groźby, a nie mogę ryzykować życiem mojej rodziny. Jak żem wlazł między młot a kowadło, to muszę tańczyć jak mi metal zagra. A twój gra niebezpiecznie blisko mojego ciała.
         Kącik ust Shyilii uniósł się w górę, ledwo dostrzegalnie. Nie była wielką fanką metafor - nawet nie znała takiego pojęcia - ale to porównanie zrozumiała. I nie mogła się z nim nie zgodzić.
         - Słuchaj, Skovami - odezwała się. - Masz rację. Jeśli w jakikolwiek sposób staniesz przeciwko mnie, spełnię swoje groźby, a wtedy będziesz błagał o szybką śmierć. Ty i wszyscy, na których ci zależy. Ale jeśli jesteś taki uczciwy, za jakiego się podajesz i pomożesz mi dorwać tego śmiecia, będę miała u ciebie dług. A ja zawsze spłacam swoje długi.
         Nordyjczyk milczał przez chwilę, w zamyśleniu mierzwiąc ręką swoją brodę. W końcu westchnął, obrócił się na krześle w stronę rozmówczyni i wyciągnął ku niej prawą dłoń. Skrytobójczyni spojrzała mu prosto w oczy, próbując wyczytać z nich intencje mężczyzny i ujrzała odbicie swojej własnej determinacji; obydwoje kładli na szali coś bardzo cennego, z tym że dla elfki był to cel, do którego z uporem dążyła od dziesiątek lat, dla krasnoluda zaś - jego życie. Uścisnęli sobie dłonie, splatając tymczasowo swoje losy w kolejnej umowie.
         - Do spotkania ma dojść za sześć dni, ale nie mogę dać gwarancji, że wampir pojawi się na nim osobiście.
         - To już jest mój problem - Shyilia pociągnęła łyk wina. - Jeśli przyśle jakiegoś posłańca, wytropię go. Już mi się nie wymknie.
         Skovami pokiwał głową, kątem oka znad własnego naczynia zerkając na elfkę.
         - Mogę spytać…
         - Nie możesz.
         Nie zamierzała zaszczycać winiarza historią stojącą za podejmowanymi przez nią działaniami. Miała nadzieję, że nie będzie dociekał, w przeciwnym razie znowu musiałaby pomachać mu sierpem przed twarzą. Jednak nawet jeśli Skovami zamierzał o cokolwiek Shyilię spytać, nie zdążył tego zrobić, gdyż w tym momencie ich rozmowę przerwało nadejście kolejnego tej nocy gościa. Tym razem ów gość nie miał morderczych intencji, a wręcz był nosicielem dobrych dla gospodarza wieści o pozbyciu się jego problemu.
         Zabójczyni siedziała w bezruchu, obserwując pojawienie się Constantina. Zauważyła jego wzrok, który na niej spoczął. Zauważyła zdziwienie, którego nie zdążył powściągnąć na czas. Posłała mu mroczne spojrzenie, mówiące “ani słowa”. Do tej pory, pogrążona w rozmowie z krasnoludem i myślach o Riyenesie, chwilowo zapomniała o stroju, który miała na sobie. Teraz nagle ta niedopasowana kiecka zdawała się zawadzać elfce jeszcze bardziej. Zdawała sobie sprawę, jak niedorzecznie musiała w niej wyglądać. Groźna skrytobójczyni w białej sukni. Doprawdy, śmiechu warte.

         Obserwowała w milczeniu przebieg rozmowy między Constantinem a ich zleceniodawcą. Odkąd jej interesy z krasnoludem przybrały inny obrót, priorytetem stała się dla niej współpraca przy schwytaniu krwiopijcy. Wypłata za wypełnione zadanie zeszła w jej umyśle na dalszy plan. Oczywiście przyjęła swój przydział złotych monet, jak również zamierzała skorzystać ze stanowiącego część zapłaty trunku, lecz kiedy podchwyciła trop, stała się polującym drapieżnikiem, skupionym wyłącznie na pościgu za swoją ofiarą.
         A musiała czekać całe sześć dni. Prasmoku, udziel łask cierpliwości, inaczej biada elfce i jej najbliższemu otoczeniu…
         Otrzymawszy zapłatę, mogli opuścić winiarnię. Nie było powodu, by dłużej tu pozostawać. Żona gospodarza udała się po wyprane ubrania Shyilii, do których powrotu elfka wyczekiwała z coraz większą niecierpliwością. Mina Mari po powrocie wyglądała jednak niezbyt optymistycznie. Krasnoludzica dzierżąca w rękach wilgotne elementy odzieży stanęła przed skrytobójczynią, uciekając przed nią wzrokiem, choć wyraźnie walczyła ze sobą, by tego nie robić.
         - Obawiam się, że pani ubrania… one nadają się tylko do pieca. - Jej głos lekko drżał, jakby obawiała się reakcji ich właścicielki. - Ta krew… Nie wiem czyja to krew, ani z czym została zmieszana, ale jej woń nie chce się zmyć.
         Shyilia wyrwała jej z rąk pierwszą lepszą rzecz, którą okazały się jej spodnie. Skóra, poza ciemniejszym odcieniem spowodowanym wilgocią, nie było widać na nich żadnych plam, ale kiedy elfka przysunęła materiał do twarzy… Skrzywiła się i odsunęła go jak najdalej od siebie. Stara krew zmieszana z mydłem i kto wie czym jeszcze śmierdziała jak martwy pijak. Mari miała rację. Nie można było tego dłużej nosić. Z ust elfki wyrwał się niezadowolony pomruk. Lubiła swoje ubrania, aktualnie posiadała tylko jeden komplet - nie licząc koszuli, w której spała - i nie planowała aktualnie rozglądać się za nowym, gdy ten służył jej całkiem dobrze. W obecnej sytuacji nie miała jednak wyboru.
         - Zatrzymaj suknię Mari - odezwał się gospodarz. - Możesz przehandlować ją w mieście na coś, co będzie ci odpowiadało. To porządna kiecka, czysty jedwab, dostaniesz za nią trochę pieniędzy. Powinno wystarczyć na zakup nowej odzieży. Prawda, Mari?
         Jego żona przytaknęła.
         - Zawsze to lepsze od świecenia golizną po mieście - stwierdziła skrytobójczyni z rezygnacją. To był jej sposób na podziękowanie.

         W drodze powrotnej do karczmy podzieliła się z Constantinem informacjami, które udało jej się zdobyć. Jemu mogła powiedzieć o wszystkim. Od samego początku - sięgającego znacznie dalej niż ich spotkanie w okolicznym lesie - był jej zaangażowanym towarzyszem. Partnerem, któremu ufała i osobą, która znała ją najlepiej. Nie potrzebowała niczego przed nim ukrywać; ba, możliwość podzielenia się przemyśleniami i wspólnego planowania dalszych działań była doświadczeniem zaskakująco odstresowującym, a zarazem paradoksalnie ekscytującym.
         - Sześć dni, Naxam - podsumowała wszystko. - Sześć dni i zrobię kolejny krok ku zemście. Jak o tym myślę, mam ochotę wypić jakiś eliksir, przespać je wszystkie i obudzić się na śniadanie z wampira. Ale przez taki kawał czasu beze mnie byłoby ci nudno, więc zamiast tego, musimy znaleźć sobie jakieś nowe zajęcie - uśmiechnęła się, zwracając głowę w stronę czarodzieja.
         To był błąd. Przez cały czas szła, patrząc pod nogi, by nie potknąć się o materiał bezzwrotnie pożyczonej sukni, której falbany plątały się między kostkami elfki. Gdy tylko spuściła z nich wzrok, jakaś podstępna fałda materiału pochwyciła ją za nogę, sprawiając, że kobieta straciła równowagę.
         - Niech to szlag! - warknęła, tarmosząc jedwab w dłoniach. - Po kiego czorta nosić coś tak niepraktycznego?
         Z jej piersi wyrwało się poirytowane westchnienie.
         - Jak tylko się rozwidni, idziemy na zakupy - zarządziła, nie biorąc w ogóle pod uwagę odmowy, nawet gdyby takowa padła. - Już tęsknię za starymi dobrymi spodniami na tyłku.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

        ”Popatrz, jak ładnie wygląda w tej sukience” – usłyszał w głowie, oczywiście, głos matki. To ona zawsze odzywała się w takich momentach. Udawała, że nadal zależy jej na tym, aby Constantin wiódł życie, z którego i on, i ona będą zadowoleni. A może trochę jej zależało? Z całej trójki, która „gościła” w jego głowie, to ona była dlań najbardziej miła. Często irytująca, ale nadal to ona odnosiła się do niego najbardziej normalnie i wydawać by się mogło, że nie przeszkadzał jej zbytnio stan, w którym się teraz znajdowała.
        „Może… Ale i tak nie jest coś, co jej pasuje” – odpowiedział jej. W pewnym sensie zgodził się z tym, ale domyślał się też, że Shyilia założyła takie ubranie, bo nie miała innego wyboru. Sukienki i inne tego typu rzeczy były przecież dla niej czymś, co zakłada w ostateczności. Prawda? Wyglądała w końcu na kogoś takiego, a jej charakter tylko upewniał go w tej kwestii.
Matka już się nie odezwała, co było dość dziwne, bo takie rozmowy przeważnie kończyły jego słowa, a ona często kontynuowała je specjalnie, żeby tylko powiedział do niej w myślach coś, czego normalnie by nie powiedział; irytowało go to i też to, że zdarzało się, iż dawał jej się tak podejść i to mimo, że doskonale wiedział, że ona robi to specjalnie. Mniejsza z tym, teraz musiał zająć się czymś innym. Widocznie to na nim spoczęło przeprowadzenie z ich zleceniodawcą dialogu na temat zapłaty za wykonane przez nich zlecenie.
         – Jak już wspomniałem. „Potwory” okazały się kanibalami, było ich dwóch, ale pozbyliśmy się ich. Sugerowałbym zatrudnienie jakiejś ochrony, której członkowie będą też mogli sprawdzić te tunele, czy nie czai się tam coś jeszcze – odparł mag ognia. Nawet nie ruszył się ze swojego miejsca, choć spoglądał w stronę osoby, do której się odezwał. Skovami spojrzał na niego i pokiwał głową, dopiero po tym zdecydował się odezwać.
         – Miałem takich, tylko że odeszli, gdy zaginęli pracownicy, a ja zacząłem mieć problemy finansowe – słowa te mężczyzna skwitował cichym westchnięciem, które przez porę dnia i ciszę było dość dobrze słyszalne.
         – W takim razie lepiej będzie poszukać kogoś, komu będzie można zaufać bardziej i na kim będzie można polegać – odparł głosem właściwie bez emocji. Ciężko przez to było stwierdzić czy Constantin mówi to tylko dlatego, że próbuje być w jakimś stopniu miły, czy tylko udaje, że tak jest.
         – Zapewne tak zrobię. Co do waszej zapłaty… - zmienił temat właściciel tego miejsca. Dobrze, że to zrobił, bo on sam również planował zrobić to właśnie teraz.
         – Dwadzieścia pięć złotych gryfów na głowę i po dwie butelki wina – zaproponował. W tym momencie właściwie już nawet wstał, bo tak czy tak, on zamierzał wypłacić im nagrodę w ramach podziękowania za rozwiązanie problemów i za to, że dali mu możliwość wznowienia prac nad alkoholem.
         – Mnie pasuje – powiedział od razu. Uznał, że to godziwa nagroda, a skoro Skovamiemu tak zależało na rozpoczęciu pracy, to podejrzewał, że jego trunki musiały być przynajmniej dobrej jakości. Spojrzał też na Shyilię, jeśli jej coś nie pasowało, bo uważała, że może dostaną zbyt małą nagrodę, to teraz był odpowiedni i jedyny moment, żeby móc to negocjować.

Część nagrody Constantina, przynajmniej ta pieniężna, wylądowała najpierw jego dłoni, a stamtąd prosto w sakiewce, w której trzymał on swoje pieniądze. Dwie butelki wina po prostu wziął w dłoń. I po tym, właściwie nie mieli tu już nic do roboty. Constantin pożegnał Skovamiego i jego żonę, a później skierował się razem z Shyilią i chłopakiem, który wcześniej go tu przyprowadził, w drogę powrotną.
Z Shylią zaczął rozmawiać, gdy już opuścili posiadłość i winiarnię; gdy już zostali sami i kierowali się w stronę miasta. Na pewno przyda im się trochę odpoczynku. Przez jakiś czas zwyczajnie jej słuchał, gdy dzieliła się z nim informacjami, które uzyskała od Skovamiego.
         – Kolejne zlecenie? – zapytał od razu. To był jakiś sposób na zajęcie sobie czasu, a także, przy okazji, sprawienie, że sakiewka stałaby się nieco cięższa.
         – Znowu jakieś krótkie. Niekoniecznie musi być na terenie miasta, może być w bliskiej okolicy, żebyśmy zdążyli je załatwić w mniej niż te sześć dni – dopowiedział jeszcze. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, choć jednocześnie nie był pewien, czy elfka będzie się chciała w jakiś sposób przygotować na to, co ma się wtedy stać. Kupić jakieś zapasy lub dodatkowy ekwipunek? Zrobić jakiś zwiad? Nie był pewien.
        „Zawsze możesz zaprosić ją na jakąś kolację, spacer albo coś. Wiesz, taką randkę” – matka Constantina znów była pierwszą, która się odezwała.
        „Mógłb… Co? Nic z tych rzeczy. Czy ona wygląda ci na osobę, która zgodziłaby się na coś takiego? Poza tym, to nie ten typ relacji” – odpowiedział po chwili. Zdziwił się, choć tym razem tego nie okazał, gdy w pierwszej chwili pomyślał, że rzeczywiście mógłby coś takiego zrobić; że mógłby ją o to zapytać.
        „Zawsze możesz spróbować” – zachęcała go Camilla.
        „Nie jestem pewien, czy chcę aż tak ryzykować” – odparł tylko. Dla niego rozmowa skończyła się i, jak to bywało już wcześniej, jego matka też już jej nie kontynuowała. Co to w ogóle za pomysł, zapraszać ją na randkę.
Rozmowa w głowie zgrała się z momentem, w którym jego towarzyszka straciła równowagę. Nie widział tego, ale to usłyszał – w zestawie z jej narzekaniem na sukienkę zresztą.
         – Pewnie – przytaknął tylko.

W końcu dotarli do karczmy, w której nocowali. Na niebie próżno było szukać nawet najmniejszego śladu promieni słonecznych – było za to widać gwiazdy i księżyc.
         – Wykorzystajmy te kilka godzin, żeby odpocząć – rzucił propozycją.
         – Chyba, że chcesz coś jeszcze zjeść? Ja, szczerze mówiąc, nie mam apetytu. Nie jestem głodny, przynajmniej nie teraz – odparł od razu.
         – Na pewno będę potrzebował kąpieli – dodał na koniec. Zamierzał skierować się prosto na górę, od razu. Nie przeszkadzałoby mu, gdyby Shyilia zrobiła to samo, ale równocześnie, gdyby zdecydowała się coś zjeść, mógłby wykorzystać to, aby przez chwilę odpocząć, tak od wszystkiego, i się rozluźnić, chociaż na chwilę.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Shyilia nie słuchała rozmowy Constantina z ich zleceniodawcą. Jej wzrok nieświadomie podążał za ruchem, ale sama elfka zdawała się nie rejestrować płynących doń bodźców wizualnych. Przed jej oczami rozgrywały się bowiem sceny należące do historii, jakże odległe od chwili obecnej. Widziała twarz Riyenesa, kiedy pastwił się nad nią w namiocie, w którym spędziła niemal rok. Widziała jego twarz w dniu, w którym wręczył jej kusarigamę i został jej mistrzem. Widziała ich pierwszą walkę i wiele późniejszych… Teraz zbliżała się ostatnia. Nie mogło być inaczej. Niezależnie od jej wyniku, nigdy więcej się nie spotkają; tylko jedno z nich mogło pozostać przy życiu.
         Determinacja zabójczyni nie pozwalała jej brać pod uwagę możliwości porażki. Była gotowa na wszystko, byle tylko odesłać całe zdradzieckie ścierwo na tamten świat. Absolutnie wszystko.
         “Życie za życie” - zabrzmiało echem w jej głowie.
         Słowa te przywołały Shyilię do teraźniejszości. Zamrugała oczami, przygryzając lekko dolną wargę. Nie rozumiała, dlaczego słowa ze snu wciąż do niej wracały, wzbudzając w niej jakiś dziwny niepokój, którego nigdy wcześniej nie doświadczała. Tylko że… Do tej pory elfka dążyła po trupach do celu - nie dbała co lub kogo musi poświęcić na drodze zemsty - bo i na niczym nie zależało jej w takim stopniu, by nieobecność tej rzeczy czy osoby cokolwiek dla niej znaczyła. Aż nie odkryła, że w tej żelaznej logice pojawił się wyjątek. “Wystarczy, że dał ci coś, czego nie chcesz stracić.”
         Shyilia powoli zaczynała rozumieć znaczenie tych słów. Choć nadal jeszcze nie potrafiła pogodzić się z tym, co za nimi stało. Przyczyna wciąż pozostawała dla niej niejasna, konsekwencje zaś zdawały się wprowadzać zbyt wiele chaosu, trzęsąc fundamentami jej życiowych wartości. Gdyby jej priorytety uległy zmianom, gdyby w hierarchii pojawiło się coś ważniejszego od zemsty, cały jej światopogląd zawaliłby się jak zamek z piasku. Musiałaby odbudować się na nowo, kamień po kamieniu, od samego początku.
         Ta wizja ją przerażała. Ze wszystkich rzeczy, które mogą napawać strachem zatwardziałego skrytobójcę, to jedno było najgorsze. Myśl, że gdyby odebrać elfce jej pogoń za zemstą i musiałaby zredefiniować swoją osobę, okazałoby się, że ona sama nie wie, kim tak naprawdę jest.
        Zawiesiła na chwilę spojrzenie na Constantinie.
         Czy on też miewał chwile zwątpienia w sens swojego życia, czy może lepiej niż ona znał samego siebie? Czy znał ją lepiej niż ona siebie samą? Ciekawe, co widział, gdy na nią patrzył… Kim ona dla niego właściwie była? To znaczy, wiedziała, że była jego towarzyszką podróży, może przyjaciółką, jeśli zasłużyła sobie na takie określenie, ale kim tak naprawdę dla niego była?
         Zmarszczyła brwi.
         “Po co ja się zastanawiam nad takimi rzeczami” - zrugała samą siebie w myślach. “Skup się na robocie, a nie jakieś egzystencjalne brednie sobie roisz pod tą czaszką.”
         Teraz dopiero dostrzegła, że obydwaj mężczyźni patrzą na nią z pytającymi wyrazami twarzy. Spróbowała przywołać w pamięci, o czym była rozmowa i jakie słowa padły pod koniec i na szczęście podświadomość nie zawiodła jej tym razem. Zlecenie, wypłata. Elfka nie dosłyszała wprawdzie, o jakiej dokładnie wypłacie była mowa, ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Każdy pieniądz był dobry, lecz prawdziwą nagrodę odbierze za sześć dni. Skinęła więc głową, dając znać, że odpowiadają jej warunki ustalone między pozostałą dwójką. Musiała jednak ponownie sama sobie udzielić reprymendy. Brak skupienia podczas pokojowej rozmowy jest wybaczalny, ale w innej sytuacji może zdecydować o życiu lub śmierci.
         Musiała o tym pamiętać. Tym bardziej, że właśnie ustaliła, iż nie tylko na swoim życiu aktualnie jej zależy.

         Odebrawszy wypłatę, opuścili winiarnię. Nic ich tu chwilowo nie trzymało. Shyilia wprawdzie planowała tu wrócić podczas rzeczonych sześciu dni, by przeprowadzić porządne rozeznanie w terenie. Poznać wszelkie potencjalne kryjówki i drogi ucieczki. Nie zostawiała sobie miejsca na margines błędu; nie teraz, kiedy cel był na wyciągnięcie ręki. Ale to w swoim czasie. Nie musiała się spieszyć.
         Wzruszyła ramionami w reakcji na pytanie towarzysza. Nie miała niczego konkretnego na myśli.
         - Może być i zlecenie. Nie znam się zbytnio na innych rodzajach rozrywki, to nie ten typ kobiety. Chyba że sam coś zaproponujesz - wyszczerzyła zęby. - Ze mną doświadczysz dreszczyku emocji głównie przy walkach, pościgach i innych mniej legalnych przedsięwzięciach. I czasem alkoholu. Ale skoro ciągle jeszcze za mną łazisz, to chyba się dobraliśmy pod tym względem.
         - W takim razie rozejrzymy się za czymś jutro podczas zakupów. Może znów znajdzie się coś ciekawego; twój wybór winiarni był strzałem w dziesiątkę… Właściwie jestem ci winna podziękowania. - Znów zerknęła na Constantina, starając się tym razem kontrolować to, co działo się z fałdami jej sukni. Na jej ustach błąkał się zawadiacki uśmiech, lecz oczy miała poważne. - Gdyby nie ty, pewnie minęłyby tygodnie zanim wpadłabym na tak dobry trop. Coś ci postawię. Co powiesz na jakiś dobry posiłek?
         Chyba po raz pierwszy w życiu złożyła komuś taką propozycję. Jak dotąd nie była zainteresowana życzliwymi gestami wobec kogokolwiek, kto sam nie upominał się o spłatę długu, wdzięczność zaś była uczuciem właściwie jej obcym. A jednak, możliwość odpłacenia czarodziejowi za przypadkową pomoc sprawiła Shyilii zaskakującą przyjemność. Uznała to jednak za przejaw dobrego humoru wywołanego szybkimi postępami w jej prywatnej misji. I nawet głupia sukienka nie była w stanie popsuć jej nastroju.
         - Trzeba będzie też spróbować czy to wino jest naprawdę tak dobre, jak wychwala je Skovami - dodała, potrząsając trzymaną w ręce butelką.

         Odpoczynek brzmiał jak dobry pomysł. Wprawdzie od ich ostatniej pory snu nie minęło zbyt wiele czasu, ale po takiej akcji Shyilia poczuła zmęczenie. Teraz dopiero zdała sobie z tego sprawę. Chociaż chyba bardziej niż sama walka zmęczyły ją emocje towarzyszące wydarzeniom obecnie trwającej nocy. Przytaknęła, a zaraz potem pokręciła głową.
         - Też nie jestem głodna, a kąpiel wzięłam w domu winiarza - stwierdziła. - Moim priorytetem aktualnie jest pozbycie się tej sutanny, w którą mnie wciśnięto. Z każdą sekundą czuję jak tracę resztki mojej groźnej reputacji.
         Uśmiechnęła się cierpko.
         - Całe szczęście, że Daya mnie teraz nie widzi.
         Podążyła na górę, tuż za Constantinem. Musiała unieść kieckę powyżej kolan, gdy wchodzili po schodach, by nie zaplątać w nią nóg i nie potknąć się na którymś stopniu. Tego tylko brakowało, żeby przez niedopasowany ubiór rozkwasiła sobie twarz o podłogę. Do pokoju doszła po cichu, starając się nie budzić nikogo, o ile w pozostałych pomieszczeniach na piętrze ktokolwiek tej nocy spał. Przy okazji odkryła kolejną wadę noszenia sukienek: o wiele trudniej było w nich poruszać się bezszelestnie. Jeszcze jeden powód, by jak najszybciej zdjąć z siebie to dziadostwo.
         Nie zwlekała ani sekundy dłużej, niż to było konieczne. Kompletnie ignorując obecność pradawnego - właściwie na chwilę zupełnie zapomniała o jego istnieniu - podjęła próbę pozbycia się niechcianej części garderoby. Nie obyło się bez wyginania ciała na różne strony w akompaniamencie wiązki przekleństw, którą stłumił nieco materiał zaplątany wokół głowy skrytobójczyni. W końcu jednak, po tym niezdarnym tańcu i dziesięciu obrotach wokół własnej osi, elfka cisnęła sukienkę na łóżko i głęboko odetchnęła z ulgą.
         - Nigdy więcej nie założę na siebie kiecki - obwieściła stanowczo. - Pomnij na me słowa, Naxam. Utnę sobie cycki i zacznę udawać faceta, jeśli ktoś spróbuje mnie do tego zmusić.
         Sięgnęła do torby po koszulę, w której ostatnio spała, ale nim nałożyła ją na siebie, podeszła jeszcze do lustra, by przyjrzeć się z bliska nowej bliźnie. Stanęła więc przed nim, wpatrując się w swoje prawie nagie ciało. Przesunęła dłonią wzdłuż krawędzi rany, od szyi, przez obojczyk, po pierś. Westchnęła cicho. Nie żeby przywiązywała szczególną wagę do blizn; to było ryzyko zawodowe najemniczki z zabójczym fachem. Zastanawiała się tylko, ile jeszcze ran odniesie zanim osiągnie swój cel. Jej dłoń powędrowała na ramię, jakby chciała sięgnąć do wszystkich blizn, jakie znaczyły jej plecy. Plątanina zgrubiałych linii rozpostarta między jej łopatkami niczym pajęcza sieć. Ukośne kreski po obu stronach talii, jakieś niezrozumiałe wzory na lędźwiach, kilka szram przypominających koślawe figury geometryczne. Każda jedna z nich była związana z Szajką. To był jej pozbawiony słów pamiętnik, przedstawiający koszty, jakie poniosła młodziutka elfka, by stać się częścią wampirzej rodziny. Rodziny, która potem porzuciła ją bez żadnych skrupułów. Dzięki nim stała się silna, fakt, ale również przez nich nie miała w życiu nic poza niezaspokojoną nienawiścią. Przyjrzała się raz jeszcze swojemu odbiciu w lustrze. Znała patrzącą nań kobietę na wylot, znały się przez całe życie, a jednak Shyilia nie umiała o niej nic powiedzieć. Znała każdy centymetr tego ciała, a jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, co tak naprawdę kryło jego wnętrze.
         Spojrzała samej sobie w oczy z niechęcią, po czym w końcu założyła koszulę i odwróciła się przodem do środka pokoju.
         - Kim ja dla ciebie jestem, Naxam? - zadała pytanie, które chodziło jej po głowie, odkąd pojawiło się w niej podczas przemyśleń w winiarni. Gdyby potrafiła lepiej dobierać słowa, pewnie zamiast “dla” użyłaby tutaj “według”, jako że to określenie bardziej precyzyjnie oddawałoby jej myśli, ale sztuka konwersacji w tym miejscu ją przerosła. Dlatego owo pytanie padło w takiej formie i dokładnie tak wybrzmiało.
         Usiadła na łóżku, krzyżując nogi. Już miała sięgnąć po butelkę, by wziąć choćby łyka wina na próbę, ale zastygła w pół ruchu.
         - Miałeś ochotę na kąpiel - przypomniała sobie. - Mam sobie pójść i się czymś zająć? Einar zawsze trzyma ogień pod kotłem na wszelki wypadek, możesz sobie podebrać trochę ciepłej wody. Chyba że wolisz znów przejść się do łaźni i załapać się na jakieś dodatkowe atrakcje. - Kącik jej ust powędrował w górę. - A gdybym tak zamiast posiłku postawiła nam wyjście do łaźni? Może też się na coś załapię…
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Wzruszył lekko ramionami, nie mógł mieć wtedy pojęcia, że zlecenie od właściciela winiarni okaże się też czymś, co popchnęło poszukiwania Shyilii bliżej w kierunku końca i spotkania z osobą, którą próbowała wytropić. Sam nie do końca był pewien, czym się kierował, gdy jego wybór padł właśnie na ten konkretny pergamin z tekstem. Pierwsze, co przychodziło mu do głowy, to kwestia zarobku zestawiona z oszacowanym przez niego poziomem trudności zadania. Co prawda, okazało się, że walka z kanibalami była nieco trudniejsza niż przypuszczał, ale zostali dość dobrze wynagrodzeni i samo zlecenie nie było też czymś, co zajęło im wiele czasu.
         – Cóż, to był przypadek podyktowany tym, że zlecenie wydawało mi się łatwo, a zapłata za nie wyższa niż powinna… Ale cieszę się, że okazało się ono dla ciebie pomocne – odparł szczerze. Chociaż nawet i ono mogło się takie nie okazać, bo gdyby walka potoczyła się inaczej, a Shyilia nie wpadłaby na beczkę, której zawartość nie pokryłaby jej ubrań, to mogłaby nie dowiedzieć się, że w winie znajduje się również krew.
         – Na pewno będziemy przechodzić obok jakiejś tablicy z ogłoszeniami, może nawet więcej niż jednej. Możemy przy okazji zerknąć, czy znów trafi się coś raczej krótkiego – zgodził się z towarzyszką. Ewentualnie takie, które nie zajmie im więcej czasu niż, powiedzmy, trzy lub cztery dni. Może nawet takie, które skieruje ich poza mury miasta, choć jednocześnie zostawi ich w bliskiej okolicy – wtedy sama drogi na miejsce nie powinna trwać więcej niż dzień, w jedną stronę oczywiście. Tylko, że wtedy trzeba też liczyć się z wystąpieniem czynników niespodziewanych, które mogłyby wpłynąć negatywnie na czas trwania zlecenia, czyli wydłużyć je, najprościej mówiąc.
         – Nie mam nic przeciwko – odparł od razu. „Ha! Widzisz! Bałeś się, a ona sama cię zaprosiła!” – właśnie w ten sposób skomentowała to jego matka, właściwie weszła mu w zdanie, które wypowiadał. Szczerze ucieszyła się z tego, co zaproponowała Shyilia, co irytowało Constantina głównie przez to, że w jego głowie na krótką chwilę zrobiło się głośno. Zbyt głośno, a on na krótką chwilę przymknął oczy właśnie z tego powodu.
        „Nie bałem się, po prostu Shyilia jest kobietą, która prędzej by się na to nie zgodziła, niż zgodziła. Ona czerpie przyjemność z innych aktywności” – odpowiedział matce mag ognia. Wiedział, że ta i tak słuchała jego rozmów z innymi, nawet gdy nie odzywała się, żeby je skomentować, co zrobiła chociażby teraz.
        „Nie zmienia to faktu, że mogłeś zapytać. Co najwyżej dostałbyś odmowę, a wasza znajomość toczyłaby się dalej” – skontrowała jego słowa. Tym razem jej wyszło.
        „Niech ci będzie” – zgodził się z nią, co nie działo się zbyt często. Częściowo zrobił to, żeby mieć spokój i nie kontynuować tematu, a z drugiej… Może jakaś jego część uważała, że matka ma rację?
         – Wina możemy spróbować nawet dzisiaj – rzucił propozycję. Może i nie był głodny, ale dobremu – według osoby odpowiadającej za jego produkcję – winu nie musiał przecież odmawiać.

         – Wytrzymałaś całą drogę, to wytrzymaj jeszcze chwilę, aż dotrzemy do pokoju – odparł, lekko się uśmiechając. Jemu nie przeszkadzało to tak bardzo, jak jej, choć, co prawda, widok tej konkretnej elfki w sukience był czymś niecodziennym i miłym dla oka, to jednocześnie ktoś taki jak on nie do końca pasował do takiego ubioru. Dlatego Constantin rozumiał jej frustrację wywołaną tym, że musi poruszać się w sukience.
Gdy już dotarli do pokoju, pierwsze, co zrobił Constantin, to pozbycie się wierzchniej części ubioru – zdjął z siebie płaszcz, a także kurtkę, które odwiesił na wieszaku, torba podróżna też tam wylądowała. Ostatecznie, został w koszuli, spodniach i butach. W międzyczasie zerknął raz czy dwa w stronę Shyilii, gdy ta się przebierała.
         – Mogłoby to być stratą – odparł, ale nie powiedział już niczego więcej. Właściwie, ostatnio słowo wypowiedział tak, jakby dotarło do niego, co mówi i jakby nie do końca był z tego zadowolony i wolałby zatrzymać to dla siebie. Zerknął na nią raz jeszcze, tym razem przyglądając się jedynie bliznom, które znaczyły ciało elfki. Domyślał się, że je ona posiada, niektóre nawet przecież widział, ale teraz chyba pierwszy raz zdarzyło mu się, że widział ich aż tyle. Nie robił tego zbyt długo, bo wiedział, że takie patrzenie się może być niekomfortowe dla osoby, na którą się patrzy. Nie miał się czym zająć, więc postanowił, że wcieli swój plan w życie i pójdzie się wykąpać. Jednak zatrzymał się w półkroku i odwrócił się w stronę Shyilii, gdy usłyszał jej pytanie.
         – Ufam ci na tyle, że bez problemu mogę powiedzieć, że jest dla mnie kimś bliskim. Jesteśmy przyjaciółmi, choć zdarza mi się mieć wrażenie, że jest trochę inaczej, że wygląda to trochę inaczej. Nie pytaj, jak wtedy według mnie to się nazywa, to… coś innego, może trochę dziwnego. Coś, czego nie umiem albo nie jestem pewien, jak nazwać – odpowiedział szczerze. Może nawet zaskakująco szczerze. Jego głos, choć przynajmniej w części neutralny, to w tej drugiej był dość poważny, co chyba jeszcze bardziej potęgowało to, że był zwyczajnie i do bólu szczery. Nie krążył wokół tematu, nie owijał w bawełnę, po prostu powiedział jej to, co o tym myśli.
         – Możesz zostać, nie będzie przeszkadzać mi twoja obecność, jeśli nie będziesz mnie podglądać – dopowiedział, zmienił nieco temat i nawet zaśmiał się cicho i krótko. Teraz nie mówił poważnie, znaczy, żartował trochę, ale jednocześnie nie miał zamiaru zachęcać ją do tego, żeby coś takiego zrobiła. A przynajmniej ufał, że nie zdecyduje się na coś takiego.
         – Jeśli chcesz, możesz otworzyć butelkę i spróbować wina jako pierwsza – zaproponował. I naprawdę liczył, że nie będzie podglądany. Nie to, żeby się wstydził, bo chyba nie miał czego, po prostu czyjaś obecność w miejscu, w którym miał się umyć była dla niego czymś, co nie zdarzało się codziennie. I było to coś innego niż łaźnie.

W rogu pokoju, oprócz drewnianej balii, znajdowało się wszystko, czego potrzebował, aby móc się odświeżyć. Przynajmniej w pokoju takiej jakości.
         – Możemy zejść posiłek i udać się do łaźni. Ty zapłacisz za jedno, ja mogę za drugie – powiedział to nieco głośniej, głównie przez hałas, który robiła wlewająca się do balii woda. Ta zapełniła się dość szybko, a on w międzyczasie szybko i sprawnie pozbawił się reszty ubrań, a później wszedł do wody. To było miłe i odprężające dla ciała, poczuł jak jego napięte do tej pory mięśnie – o czym właściwie nie miał nawet pojęcia albo nie postrzegał tego jako coś złego – rozluźniają się nieco. Nie trwało to długo, choć zdarzyło mu się przymknąć oczy raz lub dwa razy. Nie przepadał za długimi kąpielami i siedzeniem w wannie. Pod sam koniec odkorkował jeszcze spływ, wyszedł z wanny i zaczął się wycierać. Robił to szybko, ale jednocześnie dość ostrożnie, częściowo zakrywał się też ręcznikiem, gdy to robił. Upewnił się, że jego ciało jest suche, a ręcznik mokry. Odwiesił go, a sam zaczął się ubierać. To też robił szybko. Nie wyglądał jakoś inaczej, choć roznosił wokół siebie świeży zapach dopiero co umytego ciała. Usiadł w najbliższym dostępnym miejscu, którym okazało się łóżko, już zresztą zajmowane przez Shyilię. Cóż, i tak mieli pić to wino i możliwe, że będą podawać sobie butelkę, więc mógł usiąść w pobliżu. Prawda?
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Plany na najbliższą przyszłość zapowiadały się zaskakująco dobrze. Nie było to coś, do czego Shyilia przywykła, ale bynajmniej nie sprawiało jej to problemu. Ba, była to całkiem miła odmiana od szlajania się od miasta do miasta w pogoni za zemstą, w ucieczce przed prawem i w poszukiwaniu przypadkowej rozrywki. Czy to była kwestia posiadania towarzysza? Być może. Czy to była kwestia tego konkretnego towarzysza? Niewykluczone. Jakkolwiek czasem dezorientująca ich relacja by dla elfki nie była, nie mogła ona zaprzeczyć, że z Constantinem u boku czerpała znacznie więcej przyjemności z… właściwie ze wszystkiego. Mogła się z nim podroczyć, mogła szczerze porozmawiać, a przy tym nie był kulą u nogi, która przeszkadzałaby jej w robieniu tego, co do niej należało. Kolejne więc zlecenie, a wcześniej odpoczynek przy winie, zapowiadały dobrze spędzony czas, w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić za sześć dni.
         Po raz kolejny przeszła jej przez głowę myśl, że mogłaby z łatwością przyzwyczaić się do takiej codziennej rutyny, jednak tym razem Shyilia, zamiast wypowiedzieć ją na głos, zepchnęła ową myśl gdzieś w cień podświadomości. Do czasu, aż odezwie się ponownie.

         Z jej ust wyrwało się prychnięcie, które mimo oczywistej irytacji ubiorem kryło też ledwo wyczuwalną zaczepną nutę, której odzwierciedlenie Constantin mógłby zobaczyć w kącikach ust Shyilii, gdyby akurat odwrócił się w jej stronę.
         - Raczej nie zacznę się rozbierać na progu karczmy, niezależnie od tego, jak bardzo kuszące by to nie było - rzuciła, nieco zgryźliwie, ale jej frustracja nie była skierowana w stronę rozmówcy. Niezmiennie drażnił ją tymczasowy ubiór, dlatego już bez zbędnych komentarzy pozbyła się go, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi do ich pokoju.
         Słysząc komentarz czarodzieja, odwróciła głowę, by spojrzeć na niego przez ramię, autentycznie rozbawiona. Śmiech zatrząsł jej pokrytymi bliznami nagimi ramionami. Choć jej wygląd się nie zmienił, przez tę krótką chwilę zdawała się być zupełnie inną osobą. Jak gdyby na powierzchnię wydostała się jakaś zapomniana część jej osobowości, która dała o sobie znać wesołym błyskiem w oczach.
         - Nie wątpię. Świat bez moich cycków nie byłby już taki sam.
         Nie trwało to jednak długo. Zaraz potem, kiedy skrytobójczyni spojrzała na swoje odbicie w lustrze, jej oczy zaszły mgłą i pogodne iskierki odeszły w zapomnienie, ponownie przytłoczone ciężarem istnienia. Przeszłością, której nie dało się zmienić i przyszłością, o której elfka wolała nie myśleć i której istnienie do niedawna zupełnie jej nie obchodziło. A teraz odżyły w niej obie, splecione w tym momencie teraźniejszości, ze wszystkim, co się na nią składało. Łącznie z magiem ognia, który stanowił część każdej z nich. Dlatego jeśli ktokolwiek wiedział, kim naprawdę była Shyilia z klanu Iarrieth, był to nie kto inny niż on.
         Jego odpowiedź na pytanie zaskoczyła ją. Bardzo. Do tego stopnia, że zapomniała o tym, by tego zaskoczenia nie okazać. Zbita z tropu, początkowo zmarszczyła lekko brwi, próbując zrozumieć sens wypowiadanych przez czarodzieja słów, a gdy dotarło do niej, jak mógł zinterpretować jej pytanie i co właśnie do niej mówi, zastygła w bezruchu, mrugając oczami. Bezwiednie rozchyliła lekko usta, jakby chciała wtrącić coś w jego wypowiedź, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zacisnęła dłoń na czarnym materiale koszuli, czując jak jej żołądek przechodzi jakieś dziwne ewolucje… Choć nie, to chyba nie był żołądek. Dziwne uczucie przeszło przez nią całą, siejąc chaos w jej wnętrzu; szalona mieszanka nagłego lęku i czegoś jeszcze, czego Shyilia z kolei nie umiała określić. Było to zarazem kojące, jak i straszne. Uspokajało i pobudzało jednocześnie. Dokładnie na granicy przyjemnego ciepła i nieznośnego żaru.
         Nie spodziewała się takich słów. To znaczy, gdzieś tam w głębi duszy czuła, że ta znajomość jest ważna dla nich obojga, nawet ona była w stanie to dostrzec, ale nie była gotowa usłyszeć to wprost, w dodatku powiedziane w sposób, który wychodził poza to, z czym efka zdążyła się oswoić. Mimo to, nie mogła się z Constantinem nie zgodzić. Przecież sama już od jakiegoś czasu miała to przeczucie, tę mglistą świadomość, że ich relacja jest “inna”, jednak czym innym było łapać się na takich myślach - i konsekwentnie je ignorować - a zgoła czym innym usłyszeć je na głos, wypowiedziane przez drugą osobę. Shyilia nie bardzo wiedziała, jaka reakcja byłaby odpowiednia w sytuacji, która nijak nie wpisywała się w znane jej scenariusze.
         “No dalej, powiedz coś” - odezwał się jej własny głos w głowie. “Nie schrzań tego
         Tylko co?
         Przygryzła wargę, uciekając wzrokiem w bok. Natychmiast znienawidziła siebie za ten odruch. Groźna skrytobójczyni w białej sukni była iście groteskowym widokiem, ale groźna skrytobójczyni unikająca kontaktu wzrokowego - to już było wręcz żałosne. Nikt i nic nie doprowadziłoby ją do tak nagłego spadku pewności siebie. Westchnęła.
         - Poprzedniej nocy miałam sen - odezwała się w końcu. Po tych słowach spojrzała znów na mężczyznę, z którym rozmawiała. - Riyenes kazał mi wybierać. Albo zabiję jego, albo uratuję ciebie. Znasz mnie, zawsze byłam pewna, że nie ma takiej rzeczy, której bym nie poświęciłą w imię sprawiedliwości. Ten cholerny sen zasiał we mnie wątpliwości. Wracał dziś do mnie uporczywie, raz za razem… aż w końcu znów nabrałam pewność. Nie poświęciłabym cię, żeby go zabić. Nie ciebie. - Urwała na chwilę, po czym zdecydowała się dodać jeszcze jedno zdanie. - Tylko głupiec poświęciłby jedyną prawdziwie wartościową rzecz, jaką ma.
         “Zwłaszcza dla czegoś, przez co stracił już tak wiele.
         Szczerość za szczerość. Przynajmniej taka, na jaką Shyilia umiała się zdobyć. Nie żeby chciała coś przed towarzyszem ukrywać, po prostu ona sama nie umiała jeszcze dobrze rozpoznać i ponazywać swoich uczuć, co dopiero mówić o nich. W tym akurat zgadzała się z Constantinem całkowicie; było między nimi coś dziwnego, czego żadne na ten moment nie umiało nazwać, niezależnie od przyczyny, jaka stała za tą niewiedzą.
         Mimo że powiedzenie tego z jednej strony wzbudziło w elfce poczucie ulgi, zarazem sprawiło, że czuła ona pewnego rodzaju napięcie, jakby niepewność przed tym, co wydarzy się dalej. Gdy podchodziła do łóżka i usiadła na nim, w jej ruchach widać było ostrożność. Nie było to bardzo oczywiste, ale ktoś, kto znał zabójczynie dobrze, byłby w stanie to wyłapać. Trwało to dopóty, dopóki kolejny żart czarodzieja nie przywołał myśli Shyilii z powrotem na znajome tory, na których mogła się odprężyć. Naprawdę odprężyć. Na jego śmiech odpowiedziała swoim własnym, który tym razem zabrzmiał pełnią jej głosu.
         - Zobaczymy co da się zrobić - rzuciła zaczepnie, ale zaczepka została jedynie w słowach; w rzeczywistości skrytobójczyni nie miała zamiaru podglądać Constantina. Mimo wszystkich aluzji, werbalnych i wypowiedzianych gestem, szanowała jego prywatność.
         Rozłożyła się wygodnie na łóżku i uprzejmie odwróciła głowę, gdy ten zdejmował z siebie ubranie, choć na jej wargach błądził uśmieszek. Usłyszawszy dźwięk zmąconej wody, wbiła spojrzenie w sufit. Z torby leżącej przy łóżku wyjęła nóż i posiłkując się nim, odkorkowała wino. Intensywny zapach słodyczy i fermentu od razu uniósł się w pokoju.
         - Nasze zdrowie, Naxam - mruknęła i pociągnęła łyk. Trunek rozlał się przyjemną nutą na jej języku. Zacmokała z aprobatą. Nie znała się na winie, ale to jej smakowało. - No dobra, Skovami nie przesadzał, zachwalając swój alkohol.
         Sięgnęła przez łóżko, wyciągając rękę w stronę balii, by podać butelkę czarodziejowi. Starała się nie patrzeć w jego stronę, ale nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić przelotnego spojrzenia jego twarzy. Nie było w tym żadnych zbereźnych intencji; jak gdyby nigdy nic, Shyilia uśmiechnęła się lekko, po czym ponownie opadła na poduszkę. Skrzyżowała ręce za głową i westchnęła z zadowoleniem.
         Odebrała butelkę z powrotem i wypiła kolejny łyk. Podała ją znów Constantinowi, gdy ten usiadł na łóżku, obok niej. Ona sama na razie nie zmieniła pozycji, w której leżała. Było jej wygodnie, a ciepło, które poczuła podczas wymiany zdań, zlało się w jedno z ciepłem z wolna rozchodzącego się po organizmie alkoholu i sprawiało, że skrytobójczyni odczuwała leniwą przyjemność. Jej twarz była poważna, ale rozluźniona, na moment przemknął przez nią cień uśmiechu, zostawiając po sobie głównie spokój. I lekkie zamyślenie.
         - Coś to ostatnio za dobrze się układa - odezwała się, patrząc w sufit. - NIezły zarobek, łatwy trop, miłe towarzystwo… Ciekawe co i kiedy w końcu pójdzie nie tak.
         Gdyby nie ogólne rozluźnienie, ta myśl prawdopodobnie wzbudziłaby w niej pewien niepokój. Shyilia nie przywykła do tego, żeby wydarzenia do tego stopnia szły po jej myśli. Ale z drugiej strony… W ciągu ostatnich dni wydarzyło się sporo rzeczy, do których nie była przyzwyczajona. Jak dotąd nie wychodziła na tym źle. I oby tak zostało.
         Oderwała wzrok od sklepienia, by przenieść go na siedzącego na łóżku pradawnego. Przesunęła się na bok łóżka, ruchem głowy wskazując zwolnioną przestrzeń.
         - Będzie wygodniej rozmawiać. Spokojnie, nie poderżnę ci gardła, jak się na chwilę położysz obok. - Kącik jej ust drgnął. - Potem trzeba się będzie przespać, zanim pójdziemy do karczmy, łaźni i na targ w poszukiwanie ubrań dla mnie, ale póki butelka jeszcze pełna, możemy chwilę posiedzieć, tym razem w świętym spokoju.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Iruvia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości