Błyszczące JezioroTrudne powroty i życiowe przewroty. - rezydencja Shasamo.

W wodach Błyszczącego Jeziora mieszkają Strażniczki. Małe istotki mierzące dwa cale. Swoje miasto mają w jego głębinach. Są niezauważalne dla ludzkich oczu. To ich połyskujące ciała nadają błyszczące kolory wodom tego jeziora. Na środku znajduje się tez niewielka wyspa cała porośnięta gęstą roślinnością, mity mówią że gdzieś na tej niewielkiej wyspie znajduje się tajemniczy portal prowadzący wprost do lasu Jednorożców.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Wzięła od Yao świecznik i z Atris pod ramieniem udała się do wskazanej przez niego komnaty.
- U, nareszcie trochę luksusu, co?
Pomieszczenie było niewątpliwie zadbane i na Rakhszasie zrobiło dobre wrażenie. Łóżko z piękną, pozłacaną ramą, urocza toaletka, przy tym buduar i za parawanem piękna wolnostojąca wanna. Czarodziejka uśmiechnęła się na myśl o kąpieli. W rzeczywistości to była jedna z jej ukrytych przyjemności. Uwielbiała moczyć się w gorącej wodzie z bąbelkami. Do tego pięknie pachnące olejki eteryczne, zioła, sole, kule; tylko kilka razy w życiu tego doświadczyła.
Przeszła się za parawan oglądając, jakie przybory do kąpieli stoją na półkach. Chwyciła słoik z różową solą i odkręciła wieczko, żeby powąchać. Podobnie zrobiła z resztą słoików, zupełnie nie zwracając uwagi na bardzo dziwne spojrzenie Atris.
- Jakbyś kąpała się nago w zimnym strumieniu przez całe życie, to zrozumiałabyś - mruknęła w jej stronę czarodziejka.
Blondwłosa arystokratka natychmiast zmieniła wyraz twarzy na zupełnie poważny.
- Jeśli tylko masz życzenie, możesz się moczyć całą noc. I wsypać całą zawartość tych dodatków.
Rakhszasa uśmiechnęła się szeroko, z błyskami w oczach, jak mała dziewczynka. Atris nigdy jeszcze nie widziała jej w takim stanie, zresztą mało kto miał okazję.
- Mam tylko jedną prośbę. Nie planowałyśmy pozostania tutaj na noc, więc jeśli mogłabyś... przyniosłabyś moją skrzynię z powozu?
- W porządku, już idę. - odpowiedziała szybko czarodziejka.
Niewiele byłoby teraz rzeczy, które mogłyby wytrącić ją z równowagi. Tak, miała wyjątkowo dobry humor. Nawet nie oponowała, kiedy Mała wydała jej polecenie wprost. Układała w głowie bardzo przyjemny plan na dzisiejszy wieczór.
Przeszła szybko przez korytarze, z kandelabrem w ręku. Zdziwiła się, że nie natrafiła na żadnych strażników. Na Freya również nie. Prawdopodobnie zdawali raporty z dzisiejszego dnia. Właśnie, dopiero teraz uświadomiła sobie, że w zasadzie nie wie, co piekielny robi w murach tej posiadłości. Ale będzie mieć wspaniałą okazję, żeby go o to spytać. Uśmiechnęła się lekko na myśl o tym.
Przeszła przez błoto w kierunku stajni i nawet nie zawracała sobie głowy zaskoczonymi spojrzeniami służby.
- Moja panienka życzy sobie, abym przyniosła jej rzeczy.
Podeszła do karocy i wyjęła z niej ciężki kufer. Trzymając za żelazną rączkę ciągnęła go po ziemi, śmiejąc się w duchu z głupawych min stajennych. Prawdopodobnie bosa, pełna tatuażów i dziwnej biżuterii kobieta stanowiła dla nich zagadkę. Po chwili jednak wzruszyli ramionami, powracając do swojej pracy. Środowisko szlachty często wygląda jak cyrk, a służba to jedni z widzów... chociaż czasami mają szansę na zagranie w przedstawieniu również.
Ciągnęła ten kufer po schodach mało przejmując się hałasem, jaki powodowała, ani błotnistymi śladami swoich stóp. W zasadzie to, co jedynie zajmowało w tej chwili jej myśli, to ciekawość. Czuła, że Atristan nie powiedziała jej wszystkiego, albo przynajmniej podczas rozmowy wyniknęły nowe okoliczności ich misji. Ze strony Rakhszasy również pojawiły się interesujące nowinki i czuła, że powinna się nimi z Małą podzielić.
Otworzyła bez pukania ich komnatę. Wtaszczyła skrzynię do środka i zamknęła drzwi na kluczyk.
Zastała Atris, siedzącą przy toaletce i przyglądająca się swojemu odbiciu w lustrze. Z jej wargi nadal lekko sączyła się krew, a twarz była lekko opuchnięta. Być może płakała. Czarodziejka podeszła do niej powoli i lekko pogłaskała po włosach.
- Dobra robota. Poradziłaś sobie dzisiaj.
Widząc, jak dziewczyna uśmiecha się pomimo widocznie trudnych chwil, Rakhszasa postanowiła zacząć delikatnie wypytywać ją o ostatnie zajścia.
Przynajmniej myślała, że robi to delikatnie.
- Co się wydarzyło w salonie?
Następnie, bez żadnych ogródek, odkręciła gorącą wodę w wannie i zaczęła się rozbierać. Wrzuciła według własnego widzimisię kilka specyfików i z zadowoleniem obserwowała, jak rośnie piana. Parawan przeszkadzał jej w słuchaniu Atris, więc po prostu odsunęła go, żeby móc dobrze widzieć dziewczynę w trakcie rozmowy.
Zanurzyła się w wodzie z głębokim westchnięciem.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Atris wchodząc do komnaty, w przeciwieństwie do Rakhszasy, nie pomyślała że jest wyjątkowo luksusowa. W zasadzie, standardowa jak na średnio zamożną posiadłość. Myślała, że właśnie tak wyglądają pokoje biedniejszych osób i nawet nie wyobrażała sobie, jak wyglądają gorsze warunki życia. Chociaż miała o nich jakieś nikłe pojęcie, ponieważ nie była głupią osobą, to nie miała w ogóle doświadczenia mieszkania w jakimkolwiek gorszym pomieszczeniu niż to. Nie odpowiedziała czarodziejce jednak, ponieważ była wdzięczna za chociaż namiastkę jej poprzedniego życia.
Pragnęła tylko pozostać chwilę sama. Obserwowała czarodziejkę, która rozgląda się po pomieszczeniu, jakby pierwszy raz w życiu była w podobnej posiadłości. Atris wiedziała, że pozostanie sama dopiero, kiedy obie omówią zdarzenia z dzisiejszego dnia i przygotują się do jutrzejszego. Miała nadzieję, że to nie potrwa długo, jednak patrząc, jak czarodziejka wącha każdy płyn do kąpieli, olejek i sól w tym pomieszczeniu zdała sobie sprawę, że będzie inaczej. Dlatego, kiedy tylko nadarzyła się okazja do odprawienia Rakhszasy na chwilę, zrobiła to, prosząc ją o przyniesienie jej kuferka.
Jak tylko kobieta wyszła, Atris rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszce, czując, jak szybko robi się mokra od łez. Wstrzymywała je już bardzo długo, choć chwilę wcześniej płakała przed wampirem. Jej duma bardzo na tym ucierpiała. Odbierała to okazanie słabości jako upokorzenie. Dlatego chciała wreszcie wyrzucić te emocje z siebie. Gniew, żal, złość, strach. Czuła, jak jej ciało drży i tak bardzo przez to chciała już nic nie czuć. Chciała zanurzyć się w tej przyjemnej pustce, odrętwieniu, jakby była tylko fizycznie obecna. Niestety, nie potrafiła, nie mogła, wiedziała, ile jeszcze ma do zrobienia.
Nie była pewna, jak długo już leżała, kiedy opanowała ten wybuch płaczu. W końcu jednak usłyszała szuranie po korytarzu, które prawdopodobnie oznaczało, że Rakhszasa wraca do pokoju. Podeszła do toaletki i szybko wytarła chustką swoje oczy i wydmuchała nos. Wyjęła ozdoby z włosów, rozpuszczając misternie upiętą fryzurę i zabrała się za rozczesywanie włosów.
Wyprostowała się i spojrzała na swoje odbicie. Falowane, złote włosy opadały jej kaskadami do talii, a szafirowe oczy błyszczały w świetle świec. Przypatrzyła się im. Co w nich widzi? Strach? Próbowała odnaleźć w swoim spojrzeniu odwagę.
Rakhszasa weszła do komnaty. Jej czuły gest podniósł ją na duchu. Spróbowała się uśmiechnąć. Zastanawiała się, czy czarodziejka zdaje sobie sprawę z jej słabości. Na pewno zauważyła, że księżniczka płakała.
Potem prosto z mostu zadała pytanie o Yao. Atris postanowiła wziąć się w garść i opowiedzieć jej, co zaszło. Nieco tylko krępowało ją mówienie w stronę nagiej kobiety, która zawzięcie szorowała swoje ciało gąbką.
- Pamiętasz, jak opowiadałam ci historię arystokraty, który zniknął, kiedy obiecał mi pomóc? Który podarował mi ten medalion? Yao Shasamo to właśnie on. Pan tego domu.
Czarodziejka odwróciła się gwałtownie w jej stronę. Trochę wody chlupnęło przez to na posadzkę.
- No, takiego obrotu spraw się nie spodziewałam... - skomentowała.
- Powiedział, że wie sporo ciekawych rzeczy na temat Finnswordów. Przekonałam go, żeby przekazał mi wszystko, co wie, dziś w nocy. Być może dzięki temu będziemy miały pojęcie, dokąd udać się potem.
Atris pracowała nad dumną postawą, wyprostowaną, pewną siebie. Żałowała, że nie ma w sobie tego, co miała czarodziejka. Coś, co automatycznie wzbudza respekt. Zastanawiała się, czy tym czymś jest jej potęga.
- Opowiedz mi, co ty robiłaś w trakcie mojej rozmowy z Yao. Kim jest ten przyjaciel - piekielny?
Rakhszasa uśmiechnęła się, namydlając ciało i swobodnie opowiadając o Freyu.
- To... kolega. Poznaliśmy się podczas mojej misji szukania zwojów i artefaktów w Zatopionym Mieście. Polubiliśmy się i nawet zaczęliśmy pracować razem. Potem jakoś się rozdzieliliśmy, ale cieszę się, że wpadłam na niego z powrotem. Całkiem przyjemnie spędzaliśmy razem czas. Nie obawiam się, że ma złe zamiary. Jest już sprawdzony. Co prawda, jest mężczyzną, a ci są z reguły mniej inteligentni emocjonalnie, ale dobrze dotrzymywał mi towarzystwa.
Na wzmiankę o inteligencji emocjonalnej Atris przypomniała sobie siebie chwilę wcześniej leżącą i płaczącą na posłaniu i zarumieniła się lekko.
- Być może nam pomoże. O, zobacz, nawet zrymowałam.
Czarodziejka zaczęła bawić się wodą, magicznie unosząc sznurki wody ku górze. Następnie opadały bezwiednie na taflę wody tworząc charakterystyczny dźwięk. W końcu jednak cała piana zniknęła, co dla Rakhszasy znaczyło, że zabawa się skończyła.
Wyszła z wanny i wytarła się porządnie. Na Atristan wygląd czarodziejki zrobił niemałe wrażenie. Wytatuowane ręce i nogi, z biżuterią, której - jak widać - nawet do kąpieli nie zdejmowała. Smukłe, wysokie i bardzo proporcjonalne ciało mogło konkurować z figurą księżniczki. Dziewczyna podeszła do kufra i rzuciła Rakhszasie zwiniętą w kłębek koszulę nocną.
- Jestem niższa, ale ta powinna na ciebie pasować.
Czarodziejka założyła podaną przez Atris lekko prześwitującą sukienkę z szyfonu. Rękawy sięgały jej w trzech-czwartych, zamiast do nadgarstka, i kończyły nad kostką, zamiast tworzyć powłóczysty tren z tyłu, niemniej jednak wyglądała bardzo korzystnie.
- Dziękuję - odparła.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Rakhszasa przeglądnęła się w dużym, stojącym lustrze. Nowe wdzianko bardzo jej się podobało. Podeszła do toaletki i rozczesywała włosy, podczas kiedy Atris korzystała z wolnej już łazienki. Ta jednak wolała posiadać trochę prywatności, więc rozłożyła parawan.
Atristan znacznie krócej niż ona siedziała w wannie. W powłóczystej, szyfonowej sukni nocnej wyglądała równie zjawiskowo. Rakhszasa stanęła obok niej w lustrze. Wyglądały jak księżyc i słońce.
- Powiedz mi, jak ty to robisz.
- Co robię?
- Jak się nie boisz. Jak sprawiasz, że ludzie czują przed tobą respekt. Jak potrafisz mówić o swoich uczuciach wprost.
Czarodziejka chwilę zastanowiła się, o co może chodzić arystokratce.
- Ten wampir... o niego chodzi, tak?
Dziewczyna nie odpowiedziała.
- Mała, nauczę cię czegoś przydatnego. Chodź.
Usiadła po turecku na miękkiej pościeli. Atris ułożyła się naprzeciw.
- Nie patrz w taki sposób. Wyżej broda - powiedziała, unosząc jej twarz zdecydowanym ruchem. - teraz powiedz: nie boję się ciebie.
- O czym ty mówisz, Rakhszaso? - dziewczyna zmarszczyła brwi na dziwne polecenie czarodziejki.
- Przecież to widać. On też to widzi. Drżysz przed nim jak osika na wietrze i czekasz, aż on wykona kolejny ruch. Nie. Tak się nie robi. Tak kobiety nie robią.
- Jak więc robią kobiety?
- To ty ustalasz granice i to ty je przekraczasz. Tak? Więc powtórz: nie boję się ciebie.
- Nie boję się ciebie.
- Brawo, a teraz z przekonaniem. - Czarodziejka wstała, chwyciła Atris za dłoń i kazała jej stanąć przed lustrem, powtarzając to zdanie.
- Jesteś piękna. Musisz o tym pamiętać. Jeśli pozwolisz, żeby mężczyzna robił z tobą, co tylko chce, to szybko straci jakiekolwiek zainteresowanie, a ty zostaniesz z niczym, bo wszystko postawiłaś na jedną kartę. Tak kobiety nie robią.
- Nie boję się ciebie - powtórzyła Atris do lustra.
- Lepiej, lepiej.
Ich rozmowa ciągnęła się jeszcze, przy leniwym wschodzie księżyca, aż Atristan nie uśmiechnęła się do siebie w iście Rakhszasowy sposób.

Czarodziejka kończyła malowidło na jej lewej łydce, oznaczające czarodziejskie błogosławieństwo. Miało to dodać jej odwagi i siły. Tatuaż henny na jej nodze jednak nie miał granatowoczarnego koloru, jak u Rakhszasy, a raczej przybrał brązowo-złoty odcień.
- Pamiętasz plan. Idziesz tam sama, a ja spróbuję być w okolicy, w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Atris kiwnęła głową, z dużo pewniejszym wyrazem twarzy, niż jeszcze przed godziną.
Jej medalion otoczyła srebrna poświata.
- Chyba już czas - powiedziała księżniczka. Wyszła z komnaty, opatulona satynowym szlafrokiem, w miękkich królewskich pantofelkach, jak zwykła nocna przechadzka. Za nią wyszła Rakhszasa, kierując się jednak w inną stronę. Tak, zamierzała pilnować Perełki, jednak musiała przekonać się, czy te korytarze nie skrywają jakichś nieprzyjemnych niespodzianek, czy może całkiem przyjemnych spodzianek, takich jak sympatyczni piekielni.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Yao miał zdecydowanie mniej czasu na przygotowanie merytoryczne do dialogu z księżniczką. Właściwie to też nie czuł zbytnio potrzeby by się na niego przygotować. Dał jej znać gdzieś na kwadrans przed swoim przybyciem, chciał by pojawiła się na miejscu pierwsze. Z nowo nabytymi drogą przyjacielskiej pogawędki z piekielnym informacjami miał pewne podejrzenia. Jego problemem na ten moment było zbyt duże obłożenie w jego średnio gościnnym przytułku. Mógł się domyślić, że tak się skończy. Nawet przez chwilę przeszła mu przez głową myśl, że najlepiej by było jakby wszyscy się przespali a rano pojechali każdy w swoją stronę. Cóż, na ten moment ten plan nie szedł zbyt optymalnie, gdyż żadna z czterech istotnych osób nie miała jeszcze w planach zmrużyć oczu. Frey był pilnowany, mniej więcej. Oboje i tak wiedzieli, że jeśli zechce to wyjdzie, ale i wampir się o tym dowie. Pytanie, czy ten narwaniec będzie chciał testować cierpliwość nieboszczyka. Jak długo Shasamo będzie w stanie zachować zimną krew? Cóż za ironiczna próba wytrzymałości dla chłodnego jegomościa. Medalion lekko się unosząc i mieniąc z różną intensywnością miał doprowadzić Atris na miejsce spotkania. Z tyłu, za posiadłością był dość zapuszczony ogród, a jego centrum stanowiła marmurowa fontanna. Woda rzecz jasna już w niej nie płynęła od dawna, ale usytuowane obok ławeczki i przeróżne krzewy, oraz marmurowe zdobienia były w całkiem niezłym stanie.

Wampir wyszedł jej na przeciw pewnym krokiem. Chociaż wzrok miał przez pierwsze parę chwil dość rozbiegany. Sprawdzał okolicę. Nie uśmiechnął się pierwszy, dopóki ona tego nie zrobiła. Zbliżając się do niej wykonał dość rytmicznie ukłon, po czym podszedł o krok za blisko.
- Wyglądasz znacznie lepiej. Wybacz proszę, tak niegodne księżniczki warunki, ale nie spodziewałem się Twojej wizyty. - powoli wyciągnął dłoń, jakby w kierunku jej policzka, ale nie sięgnął tam, poprawił swój kołnierz i przyjrzał się dziewczynie.
- Nie ufasz mi, rozumiem to, ale na prawdę liczyłem, że będziemy w stanie porozmawiać na osobności. - powiedział. Wciąż nie był pewny, czy są pozostawieni sami sobie, ale miał solidne podejrzenia, że nie, co bardzo, ale to bardzo było mu nie na rękę. Pozwolił jej również zadać pytania, bo zapewne miała ich wiele. Na wszystkie odpowiadał bardzo podobnym tonem. Całe te spotkanie nocną porą zdawało mu się mimo z goła innej tematyki i atmosfery przypominać moment, w którym się poznali. Żałował tego, co się wydarzyło i przeklinał w duszy los. Tyle z tym teraz komplikacji. Z zaufaniem, odrabianiem strat, dodatkowych problemów... Cóż. Był już na tyle wiekową istotą, że winien dawno zdać sobie sprawę z tego na czym polega ta wścibska egzystencja.
- Prawie jak za starych czasów, prawda? - zapytał odrobinę mniej mroźnym tonem.
- Tylko zamiast monarchów i lordów, których darzyliśmy pogardą mamy dwie potężne istoty za plecami. A z takimi to zawsze trzeba mieć oczy dookoła głowy, nie sądzisz? - tu obrócił się dość szybko, jakby miał kogoś dojrzeć, po czym powoli obszedł Atristan i położył dłoń na jej ramieniu.
- Do rzeczy, Księżniczko. Nie ufasz mi pewnie. Nie musisz. Za jakiś czas może odzyskam tak cenne dla mnie względy Twojej osoby, ale na ten moment powinniśmy chyba przejść do konkretów. Ty opowiesz mi co wiesz, ja opowiem Ci co wiem... będzie miło. Przejdziemy się? - wskazał spokojnym gestem dłoni ścieżynkę przed nimi, prowadzącą w głąb ogrodu z dala od posiadłości. Uśmiechnął się i spróbował ująć jej prawą dłoń swoją lewą. Zerknął na nią również zapraszająco. Był tak naturalnie przekonujący, że nawet jakby było to wyłącznie zagrane to ciężko byłoby komukolwiek to rozpoznać, ale faktem jest, że nie było. Yao zwyczajnie uwielbiał spacerować z księżniczkami po zmroku w świetle księżyca podczas długich i chłodnych jesiennych nocy. No i łatwiej było zdemaskować nieproszone osóbki, jeśli te musiały poruszać się krok w krok za parą, niby szpiedzy łaknący sprzedać najświeższe plotki o romansach księżniczek z samego rana w pobliskich karczmach.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Podążała za kierującym nią wisiorem. Jak bardzo nastawiona negatywnie była w tym momencie do wampira i nie chciała oczekiwać od niego żadnej pomocy, tak musiała przyznać przed sobą, że medalion i jego działanie wywołało w niej zachwyt. Migotał niczym płomień świecy, zanosząc ją do celu. Niesamowite.
Ogród domostwa wydał się jej nieco zapuszczony, ale i to dodawało magii i uroku całemu otoczeniu. W każdym razie pasowało do jej nowej wizji pana tej posiadłości.
Atristan szła godnie, z tak arystokratyczną postawą, na ile pozwalały jej pantofelki na ziemi i granica między byciem śmieszną a królewską. Jedną z jej umiejętności było wyczucie tych subtelności, dzięki czemu zawsze wydawała się być osobą pełną godności. I to dodawało jej odwagi.
Kiedy szła w jego kierunku, wydawał się być nieco rozkojarzony. Albo przynajmniej nieufny.
- Spodziewasz się jeszcze kogoś innego? - skomentowała jego nerwowy tik. Uśmiechnęła się nieco przewrotnie.
Kiedy podeszła bliżej, medalion opadł na jej dekolt z głuchym tapnięciem. Zatlił się jeszcze jakby ostatkiem światła i zgasł.
Odwzajemniła ukłon wampira.
Od momentu rozmowy z Rakhszasą czuła się dużo swobodniej w jego towarzystwie. Poczuła tylko w żołądku krótkie i intensywne ukłucie stresu, kiedy przez chwilę zdawało jej się, że jego ręka wędruje w kierunku jej twarzy. To było jednak tylko złudzenie.
- Wiem. - odpowiedziała wyjątkowo miękkim i spokojnym głosem. - To moja wina, że uczyniłam sobie z ciebie jedyną nadzieję. Tylko ja mogę być winna temu, co zaszło. Jeśli jednak jesteśmy teraz sami i mamy tę swobodę, odpowiedz mi jedno. Czemu nie szukałeś mnie wtedy? Co się działo, kiedy się rozłączyliśmy?
Słuchała go spokojnie, bez najmniejszego drgnięcia. Bardzo pomogło jej patrzenie na niego w inny sposób niż kiedyś. Czarodziejka miała rację, pomyślała Atris. Jest przystojnym i wyjątkowym mężczyzną, ale tracenie dla kogoś głowy nikogo nigdy nie uczyniło w pełni szczęśliwym. A już na pewno nie było to wskazane przy pełnieniu tak ważnej misji.
Kiedy wampir skomentował, że ich spotkanie przypomina ten pierwszy raz, Atris jedynie uśmiechnęła się na tę uwagę. Tak naprawdę było zupełnie inaczej. Mężczyzna nie onieśmielał jej już tak bardzo, a sama czuła, że potrafi mieć do niego dystans.
Przynajmniej myślała tak, dopóki znowu jej nie dotknął.
Omójprasmoku, o Najwyższy, omójprasmoku...
Patrzenie z tak krótkiego dystansu w jego oczy i czucie jego dłoni na ramieniu powodowało w niej fale sprzecznych odczuć, których nie potrafiła powstrzymać. Miała do niego tę słabość. Sięgnęła dłonią do jego ręki, aby zrzucić ją z siebie, jednak w końcu tego nie zrobiła. Jej dłoń swobodnie ześlizgnęła się z jego ręki. W końcu jednak sam po prostu zaproponował krótki spacer i przejście do tej najważniejszej dla Atris części ich spotkania, czyli wymianie informacji na temat swojej matki.
- Odkąd zaczęłam podróżować z Rakhszasą w zasadzie nasze śledztwo nie posunęło się bardzo do przodu. Podejrzewam, że może być przetrzymywana w okolicy Bastionu. Tylko dlatego, że tymi ludźmi, którzy byli zdolni ją uprowadzić są ci, którym zależy na jej władzy i są odpowiednio wpływowi. Podejrzewam rodzinę szlachecką La Valette z Fargoth. Usilnie starali się wyswatać moją owdowiałą matkę z przedstawicielem ich rodu. Poza tym, są na tyle blisko Nowej Aerii, że byliby w stanie rozszerzyć tam swoje wpływy. Słyszałam plotki o ich całkiem podejrzanych podróżach w tamte okolice w celach 'rekreacyjnych'. No i przede wszystkim, to jest najlepsze miejsce na ukrycie z dala od pomocy królowej. Nie mogą jej zabić, dopóki nie znajdą i nie zabiją mnie. Wiesz, dlaczego? Ponieważ wtedy mogłabym pojawić się, odnaleziona cudem, i opowiedzieć o ich zbrodni, a oni nie mogliby rozszerzyć swojego kłamstwa dotyczącego jej śmierci. Podążaliśmy wtedy w tamtym kierunku, kiedy opuszczaliśmy moje królestwo razem, tamtej nocy.
Wcześniejsza ekscytacja bliskością z Yao w tym momencie znowu zniknęła. Zanurzyła się w złych wspomnieniach ostatnich miesięcy podróży. Westchnęła. Ze spokojem jednak wysłuchała wszystkiego, co na temat sprawy miał do powiedzenia Shasamo.
- Ty wiesz, że jestem zdana na łaskę i niełaskę was wszystkich. Gdybyście odmówili mi pomocy, jedyne na co mogę liczyć, to pomoc sojuszników Nowej Aerii, zgraja najemników i wielka rebelia. Której, jak wiesz, za wszelką cenę chcę uniknąć. Mam zero doświadczenia i nic, oprócz pieniędzy, do zaoferowania. Ty wiesz, że mógłbyś zrobić ze mną wszystko. Choćbym nie wiem jak bardzo próbowała w tym momencie przekonać was, że jest inaczej, nie mam szans.
- Jestem tu bez ochrony. Zaufałam ci, przyszłam sama. Widziałam twój wzrok, kiedy się rozglądałeś za Rakhszasą; nie ma jej tu. Ta cała wojna w podchody już toczy się w moim królestwie, mogę grać tylko w otwarte karty z wami. Z tobą. Powiedz mi, co zamierzasz teraz zrobić?
Spojrzała na niego uważnie. To pytanie odnosiło się głównie do ich dalszej części podróży, do misji, ale pasowało jak ulał do tego momentu. Kiedy wampir mógł być pewien, że są tu tylko oni.
Chłodny, jesienny wiatr wdarł się pod suknię kobiety i wzruszył jej ciało lekkim drżeniem.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Rakhszasa, kierując się w przeciwnym kierunku do Atris, po chwili zatrzymała się i przez ramię spytała:
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym tam z tobą była?
- Nie, muszę tam być sama. Mam dobre przeczucie.
Czarodziejka kiwnęła krótko głową i uszanowała decyzję księżniczki. Nie miała jednak tak optymistycznego nastawienia jak ona, więc skorzystała z magii. Stworzyła za pomocą magii istnienia i życia ptaka, czarnego kruka, żeby ten obserwował okolicę i w razie niebezpieczeństwa powiadomił Strażniczkę. Problem zrobiłby się w przypadku gdyby weszli do środka, jednak pomyślała, że w razie czego jest w stanie wywołać małego pajączka. Ta zaawansowana magia jednak pochłonęła jej zasoby energii, zwłaszcza, że musiała utrzymywać swoje zwierzątko przy życiu. Nie lubiła nie być przygotowana na niespodzianki, ale nie podejrzewała, że w tym miejscu dojdzie do jakiejkolwiek walki. W razie czego jest jeszcze jej fajny kolega. Na spotkanie którego zresztą trochę nie mogła się doczekać. Zwłaszcza, jak tak pachniała na kilometr i była w ładnych ciuszkach.
Była pewna, że wszędzie jest pełno straży. Zamknęła oczy i zgłębiła się w odczuwanie aur postaci. Na tym piętrze go nie było. No tak, gdzie tacy goście jak on mają kwatery?
Musiała się stąd ruszyć. Przygryzła wargę. Jak to zrobić bez zwracania na siebie uwagi? Wykorzystać jeszcze troszkę swoich magicznych umiejętności? Czuła, że nie jest to zbyt odpowiedzialne, ale warto było wykorzystać tę okazję. Zwłaszcza, że pewnie nie powtórzy się szybko.
Przywołała na siebie długą pelerynę, szczelnie okrywającą jej ciało, która sprawiała, że była niewidoczna. Powoli, poruszając się na paluszkach, coby nie obudzić nikogo z dzielnej straży pana Shasamo, schodziła na dół, szukając wśród zapachów, kolorów i smaków aury tej jednej. Przyjemnie cieplusiej i bursztynowej.
Jeszcze jedno piętro niżej i bingo. Podeszła bliżej w stronę, z której wydawało jej się, jarzy się emancja. Napotkała jednak całkiem ciekawy widok, ponieważ miejsca do wejścia pilnował ten sam mężczyzna co wcześniej. Całkiem zresztą silny. No nic, jeśli potrafi wyczuwać aury, prawdopodobnie już od jakiegoś czasu wie, że czarodziejka się tu krząta. Przydałoby się więc całkiem przyjemnie go powitać i zapytać o drogę.
Oparła się o ścianę korytarza naprzeciw niego, patrząc jak on sam rozgląda się i próbuje zorientować się, czy przypadkiem nie ma w pobliżu intruza. Mógł usłyszeć jej drobne kroczki. Uśmiechnęła się więc i zdematerializowała swoją pelerynę- niewidkę.
- Cześć, zastałam Jurka?
Seir zareagował znacznie szybciej, niż by się spodziewała. Ledwo zdążyła sparować kosturem uderzenie jego miecza, a przysięgłaby, szczęk stali i lekki błysk wyjmowanej broni z pochwy zajął mniej niż sekundę.
- Ajaj, nie tak prędko. Ja tu w pokojowych zamiarach. - uśmiechnęła się kącikiem warg. - Nie chcemy tu przecież rozlewu krwi, prawda? Sprzątanie tego z posadzek to katorga. Widzisz, za tymi drzwiami po prostu jest mój... stary kolega. Chcieliśmy sobie tylko... pogawędzić, jak starzy dobrzy znajomi.
- Obawiam się, że to nie jest odpowiedni czas na to, czarodziejko. - Kapitan straży schował miecz do pochwy co prawda, ale wciąż trzymał rękę na rękojeści. Przyglądał się nieufnie kosturowi Rakhszasy.
- Będę grzeczna, obiecuję. - uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami. - Mamy jeden ważny temat do obgadania i chociaż mam szczerą ochotę na to, żeby to spotkanie miało nieco inny charakter, to nic nie poradzę. - odpowiedziała już poważniej.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Czarodziejka mogła się z pewnością domyślać, ale nie musiała się właściwie zorientować, że jej magia zdawała się być zakłócana w posiadłości na różnych poziomach. To znaczy wciąż była skuteczna, ale doznawała pewnych... modyfikacji. Kwestie bezpieczeństwa zdawały się być wysokim priorytetem dla wampira, który sam był dość zaawansowaną magicznie istotą. Przykładowo peleryna niewidka przyozdobiona była o ledwo widoczną jasnobłękitną poświatę. Na tyle subtelną, że zazwyczaj osoby w tego typu iluzjach się poruszające nawet nie zdawały sobie sprawy, że są całkiem widoczne. Poświata ta przybierała intensywności, gdy Rakhszasa zbliżała się do konkretnych, bardziej istotnych punktów, które były tym samym punktami kontrolnymi, czy źródłowymi dla zaklęcia demaskującego. Reakcja Seira mogła być tak natychmiastowa między innymi dzięki temu, że zbrojownia, a dalej siedziba kapitana straży były takimi punktami.
- No, no... Nielichy refleks jak na dworską służkę. - uśmiechnął się. Na uwagę o rozlanej krwi wzruszył ramionami tak obojętnie, jakby był samym Yao Shasamo. Na szczęście nie był, świat by nie zniósł drugiego takiego. Kapitan miał właściwie niemałą zagwozdkę, czy zezwolić na to spotkanie. Frey widział to po jego minimalnych drganiach twarzy obserwując przez kraty w górnej części drzwi.
- Wpuść ją. - nakazał krótko piekielny. Jego głos nie wskazywał na zadowolenie, albo zwyczajnie był upozorowany na groźniejszy, niż miał naturalnie.
Seir zastanowił się dłuższą chwilę. Postanowił, że nie musi zdradzać im swojej argumentacji, ba, może ich nawet przez jakiś czas sprawdzić, więc postanowił te parę momentów zagrać na czas. Może i on dowie się czegoś istotnego.
- A jak starzy znajomy? - zagaił zatem do Rakhszasy.
- Mi to on nieco przypomina mnie za młodu. - dodał po chwili ze świadomością, że piekielny jest tuż za drzwiami.
- Z tą różnicą, że w moich stronach tacy jak Ty robili co najwyżej za niańki do dziewczynek. - odpowiedział Frey.
Kapitan zakasłał.
- Panienka nie sprawia wrażenia niegrzecznej, natomiast ciężko mi zdefiniować jak niebezpieczne możecie Państwo stanowić połączenie. -dodał po chwili, nieco ściszonym głosem. Zdawał się mieć na celu pewną uszczypliwość, która prawdopodobnie przyniosła oczekiwany skutek, a nawet lepszy, niż sam strażnik się spodziewał. Frey bowiem rzucił się z łapami na kraty.
- Zaraz Ci zrobię odłączenie łba od torsu, to się prze... - w tym momencie dłonie piekielnego miały zająć się ogniem, ale coś poszło mocno nie tak. Buchnęła jedynie ciemnoniebieska magia światłem tak intensywnym, że Seir niemal nie podskoczył, przysłonił dłonią oczy. Frey z ranionymi mrozem dłońmi zaklął pod nosem, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- A zaraz po tym nakopię temu pięknisiowi do jego mroźnego szlacheckiego dupska. -
- Sama panienka widzi. Wpuszczę panią, ale pod warunkiem utrzymania nerwuska na wodzy. I kostur zostaje ze mną, jeśli Panienka pozwoli. - tu wyciągnął po niego dłoń, jeśli się zgodziła, wpuścił ją do środka. Kwatera, bo warto zaznaczyć, że nie była to cela była dość mała. Frey łaził naładowany i od czasu do czasu walnął pięścią w ścianę. Chyba miał gorszy dzień.
Seir stwierdził, że jeśli czarodziejka będzie tutaj z piekielnym, to nie będą w stanie odwalić nic głupiego na zewnątrz. Taką miał nadzieję i myślał tak z pełną świadomością faktu, że z odrobiną chęci we dwójkę zmietliby go z powierzchni ziemi, bo jak już ustaliliśmy czarodziejka nie chciałaby ubrudzić nim posadzki roztrzaskując go wewnątrz murów na kawałki.

- Co tu robisz, nie miałaś pilnować swojej małej? - zapytał czarodziejki, gdy już znalazła się w środku. W stosunku do niej nie miał agresywnego tonu, chociaż wciąż była w nim odczuwalna irytacja. W głównej mierze spowodowana tym, że przegrał z wampirem te parę potyczek. Trudno było się temu dziwić. Pomimo tego, że oboje zdawali się być świadomi przewagi piekielnego przy kompletnie neutralnych warunkach, tak mroźne serce posiadłości wampirzego lorda zdecydowanie nie było neutralne. Znajomość terenu, możliwość preparacji. Uszy i oczy na każdym kroku. Bardzo ciężko byłoby piekielnemu przechytrzyć wampira w takich warunkach i musiał się z tym pogodzić zanim wpakuje się w większe kłopoty. Gdy Rakhszasa zbliżyła się do niego mocno żałował, że są akurat w takim miejscu. Nie po to szukał jej tygodniami, by teraz przez zupełny przypadek tkwić w jakiejś lodowatej przestrzeni, bo czarodziejka musi pilnować księżniczki, która ma z wampirem podejrzane nocne schadzki. Znów irytacja. Westchnął. Piekielny był jednym z tych, którego cholernie gryzło, gdy plany i ambicje mijały się z rzeczywistością. Pokręcił głową chcąc jakby wyprzeć się zbędnych myśli i zresetować, zerknął na Rakhszasę, dopiero teraz orientując się w jej stroju, bo zapach rozprzestrzenił się w pomieszczeniu od samego początku docierając również do jego piekielnego noska. Zbyt kolorowo i słodko, jak na jego gust, ale pasowało jej to. Pachniała... orzeźwiająco. Od razu inne gryzienie przeszło mu przez myśl. Odruchowo zagryzł dolną wargę.
- Żałuję, że i my nie możemy się przejść na spacerek. Na przykład w okolicę jakiegoś ładnego leśnego jeziorka. - uśmiechnął się tajemniczo, nieco nostalgicznie i z charakterystycznym błyskiem w piekielnych oczkach.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Yao był w swoim żywiole, gdy nabrał nieco więcej pewności odnośnie tego, że zostali na osobności. Późna noc, srebrzyste łuny księżyca opadające swobodnie z ciemnogranatowego nieba na marmurowe zdobienia dzikiego, dworskiego ogrodu na wampirzej posiadłości. Jego wolny chód i spokojny ton głosu zdawały się pasować do tego miejsca, pory i wydarzenia jak ulał. Zresztą w jego odczuciu także i ona nie znalazła się tutaj przypadkiem.
- Przepraszam. - powiedział, po czym nastała chwila ciszy. Chyba po raz pierwszy Atristan mogła doznać tak wyczuwalnej niepewności w jego głosie. Westchnął. Powiedział to wyłącznie dlatego, że chciała tak usłyszeć? Tak próbował sobie wmówić, ale sam nie wiedział. Może mimowolnie poczucie winy drgnęło jego wewnętrznym uczuciowcem. To z pewnością trudne dla chłodnego i z reguły pozbawionego odczuć wampira, tak nagle przypomnieć sobie, że jest się romantykiem. Tak się to wszystko zgrało, że westchnięcie z pewnością nie mogło zostać źle odebrane, tak sądził, chociaż zapomniał o tym w tamtej chwili pomyśleć. Takie chwilowe upośledzenie zachowawcze.
- Sam nie jestem do końca pewien, co się wówczas wydarzyło. Przez długi czas w ogóle wymazano mi z pamięci to wydarzenie. Nie wiedziałem dlaczego i jak pojawiłem się tutaj z powrotem. Nie znałem nawet dokładnej lokalizacji, nie byłem w stanie Cię odszukać... to wszystko wróciło do mnie zeszłego wieczoru, gdy zobaczyłem Cię ponownie. Wciąż masz ten medalion. Nie mógłbym tak zwyczajnie zapomnieć, nie jestem jednym z tych, który składa obietnice na próżno, bądź nieszczerze. Kiedy obiecałem, mówiłem prawdę i nie jesteś z pewnością w stanie zawierzyć mi teraz na słowo, wiem...- zamilkł, nie kończąc swojego wywodu, gdy zdał sobie sprawę z tego, w jakim zmierza on kierunku. Wszak musiał być opanowanym i chłodnym wampirem, a nie robiącym z siebie ofiarę romantykiem. Przynajmniej na zewnątrz.
Kiedy opowiadała o progresach w śledztwie i różnych wątkach, czy tropach i plotkach odnośnie jej rodu zamyślił się nawet nieco na temat wyjątkowej pary, jaką tworzyli. Był jak długo panująca i zimna noc, która pozostawia szron na szybach, czy pałacowych witrażach. Ona natomiast... niby nieśmiały blask jutrzenki. Swobodnie wznosząca się ku górze, by na końcu zapanować nad całym nieboskłonem. Nadawała jego całkowicie mroźnym akcentom znacznie więcej głębi, wyjątkowości, gdy jej promienie padały na oszronione szklane powierzchnie. Przeczesał dłonią włosy, nie dając się przyłapać na tym poetyckim wzruszeniu odrzekł jej dość szybko i konkretnie, choć niekrótko:
- Zwiad i rekonesans. Nie mają za gram dyskrecji, można czytać z ich ruchów jak z otwartej księgi, Atris. - sam Yao nie był wybitnym specjalistą wojennym, czy strategiem, ale miał zaufanego w tej sprawie doradcę. Mianowicie Seira. Nie musiał się jednak na ten moment chwalić.
- A jeśli chcą najpierw Ciebie to... dobrze. Znów znamy ich ruchy. Wiesz ile warta jest najlepsza ręka pokerowa, kiedy pozostali zdają sobie sprawę z tego, jakie posiadasz karty? - zapytał. Chociaż szczerze wątpił, by panience znane były zasady tej rozgrywki. Chwilę później mruknął pod nosem, trochę jakby do siebie.
- Zupełnie nic. - zaczynał się nieco nakręcać na samą myśl o przewadze. Poza tym Perełka mogła zapewnić mu ludzi, wojsko, wpływy. Nie żeby kiedykolwiek mu na tym zależało, ale skoro ma okazję i ofertę przedstawioną jak na srebrnej tacy. Byle padająca na tę tacę księżycowa poświata nie odbiła mu się na bladą twarz i nie zaślepiła pięknych mroźnych oczu. Musiał rozegrać to po swojemu, wszak na chwilę obecną wszystko to, co wymienił sobie na szybko w myślach było dodatkiem. Nigdy nie pragnął władzy, sławy, czy wielkiej armii. Chociaż lubił się odstawić, ale tak tutaj, na swoim własnym podwórku. Mimo to, coś go tam zaczęło kusić.
- Wiesz dlaczego? Bo w porę jesteśmy w stanie na to zareagować. Nie dostaną Cię, bo ogramy ich na każdym kroku. Skoro masz tak konkretne podejrzenia to z przyjemnością wysłałbym tam kogoś pewnego, by rozeznał się w temacie, ale to może zająć jakiś czas. Zbieranie informacji jest bardzo istotne. - wampir nieco zwolnił kroku. Zbliżali się do drugiej marmurowej fontanny, która wieńczyła ten spacerowy trakt po ogrodzie. Przedstawiała ona dwa stające dęba rumaki, które stykały się przednimi kopytami. Miały zerwane lejce, które mimo, że wykute z kamienia sprawiały wrażenie bardzo dynamicznych elementów tej rzeźby. Zatrzymali się. Gdy wampir stanął na przeciwko Atristan dobiegł ich dźwięk trzaskającego lodu. Yao uśmiechnął się. Z fontanny za moment zaczęła lecieć woda, nadając jej jeszcze przyjemniejszego artystyczno-wizualnego efektu, gdy w tle na nieboskłonie królowała srebrzysta tarcza księżyca.
- Zerwane z uprzęży konie, symbolizują wolność. Nieważne co robią, są wolne. Mogą walczyć, uciekać, lub pędzić przed siebie w nieznane. Nie jesteś zdana na niczyją łaskę. Możesz być wolna, jeśli zechcesz. I biec prosto do celu. - położył dłoń na jej policzku. Powoli, chwilę po tym jak wypowiedziała ostatnie zdanie.
- Zamierzam zagrać w otwarte karty, Atris. Zrobić coś, co winien byłem zrobić bardzo dawno temu. - poczuła jak jego lewa dłoń delikatnie obejmuje jej talię. Wampir swobodnie zbliżył się do dziewczyny i pogładził ją po policzku delikatnie przechylając głowę w bok, po czym czule musnął jej rozedrgane z emocji usteczka swoimi w krótkim, ale bardzo intensywnym emocjonalnie pocałunku.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Całe te małe ceregiele z wpuszczaniem kobiety do kwatery zaczęły i dla niej robić się nieco irytujące. Przede wszystkim jednak stwierdziła, że nie ma sobie co szargać nerwów takimi drobnostkami i wszystkiemu przysłuchiwała się z zastygłym na twarzy pogardliwym uśmieszkiem i skrzyżowanymi ramionami. Zwłaszcza bawiło ją nazywanie ją per "panienka" i bezsilna złość piekielnego.
Zmienił się na wyraz mściwej satysfakcji, kiedy podawała Seirowi kostur i patrzyła, jak próbuje sięgnąć po niego, ale nie jest w stanie wyciągnąć ręki dalej i chwycić go.
- No co, jednak go nie chcesz? No trudno - powiedziała niewinnie i po prostu go puściła. Ten z kolei, mimo magicznych zakłóceń, zaczął po prostu lewitować lekko nad ziemią w pozycji pionowej. Niełatwo było jej się rozstawać z nim. Weszła do kwatery rozglądając się za siebie, aby jakoś tak mieć go mimo wszystko w zasięgu swojego wzroku.
- Ktoś tu ma podły humorek - mruknęła widząc Freya w średnio pozytywnym nastroju.
- Przyszłam popilnować ciebie, tak dla odmiany - odpowiedziała. - Jesteś od niej większym dzieckiem.
Miała okazję obserwować go w takim stanie pierwszy raz. Widać, że był wściekły, i sfrustrowany, bo nawet podpalić czegokolwiek w zasadzie nie miał jak, żeby dać sobie upust. Nie miała pojęcia, co musiało się stać, że zgodził się na takie warunki. Przez myśl nawet jej przeszło, że może być tu kimś na zasadzie więźnia, ale... niby jak? Nie dałby się tak łatwo pojmać, a na pewno nie miałby tak... łagodnych warunków, mimo wszystko, jak na istotę tak potężną jaką był.
Ale całkiem słodki był w tym gniewie.
- Musimy się póki co zadowolić tymi warunkami - powiedziała i podeszła do niego blisko. Bardzo blisko.
A potem złapała go za włosy, przyciągając do siebie. Na ułamek sekundy tylko spojrzała mu w oczy, a potem bez ostrzeżenia pocałowała go namiętnie, z pasją. Pogłębiła pocałunek. W zasadzie, wpiła się w jego wargi. Bardzo intensywnie.
Seir lekko zaszeleścił zbroją, niby przypadkiem, zaznaczając swoją obecność tutaj.
- Och, daj spokój. To tylko taki buziaczek na przywitanie - powiedziała zniecierpliwionym głosem Rakhszasa.
Oddaliła się nieco od Freya i znowu skrzyżowała ramiona. Jej wyraz twarzy i postawa zupełnie nie wskazywały na to, jakby cokolwiek przed chwilą między nimi się wydarzyło.
- Ja opowiedziałam ci już moją część historii, teraz nie mogę się doczekać, aż usłyszę twoją - powiedziała rzeczowym tonem. - Dlaczego dałeś się tu zamknąć? Kim właściwie dla ciebie jest ten wampir, i co planujesz zrobić dalej? Nie uwierzę, że pracujesz na jego usługi. Tak samo nie wierzę w to, że zostałeś złapany, chyba, że miałeś wyjątkowego pecha.
Czekała na odpowiedź, ale w zasadzie po chwili przyszło jej jeszcze jedno pytanie na myśl.
- A ty w zasadzie to kim jesteś? - zwróciła się do Seira.

Na zewnątrz kruk zerwał się z gałęzi i głośno zakrakał. Miał ostrzec Strażniczkę, ta jednak z uwagi na zakłócenia magii nie była w stanie tego usłyszeć.
Ostatnio edytowane przez Rakhszasa 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Miała bardzo mieszane uczucia, kiedy słyszała te wszystkie wyjaśnienia i przeprosiny. W głębi duszy wierzyła mu w to. Ale najgorsza była ta świadomość, że znowu może okazać się tak naiwna, tak głupia. Ale nagle znowu są w pięknej, romantycznej scenerii, pośrodku kolejnego największego kryzysu jej życia, a księżyc świeci i cały wszechświat zdaje się mówić, że to idealna pora na miłosne uniesienia! To wszystko wewnętrznie doprowadzało ją do furii. Była tylko młodą arystokratką nie znającą życia. Za dużo tego.
Jego chłód był jak zamarznięte jezioro. Kiedy rozmawiała z nim, to tak, jakby lekko pękała ta wierzchnia warstwa lodu. Miała wrażenie, nikłe wrażenie, że jednak ma na niego jakiś wpływ. Albo po prostu chciała go mieć. Nie rozumiała tego, nadal czuła się tak skrzywdzona, a jednak, chciała ogrzać go. Wziąć w swoje dłonie jego zimną dłoń i poczuć, jak powoli staje się ciepła.
Zaraz jednak wróciła do rzeczowego tonu.
- Doskonale. Cieszę się, że w takim razie oboje czegoś się dowiedzieliśmy. Możemy wyprzedzić ich ruch. Widzisz, w moim pałacu znajduje się całkiem dobry... "klon" udający chorą mnie. Zastanawiam się, czy nie korzystnie by było, przyjechać jak gdyby nigdy nic do Nowej Aerii i tam "cudownie ozdrowieć". Wtedy byliby skupieni na pochwyceniu mnie tam, a pilnowanie mojej matki nie byłoby priorytetem. Tylko trzeba ustalić, czy faktycznie królowa znajduje się tam, gdzie podejrzewam - rozmyślała. Tak, konkretne myślenie o konkretnych czynach było dużo lepszym na ten moment rozwiązaniem, niż uczuciowe rozterki.
*
- Piękne - szepnęła do siebie, patrząc na płaskorzeźbę, na którą wampir zwrócił uwagę. Ta metafora była naprawdę niecodzienna i dziewczyna nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego z ust wampira. Podbudowało ją to, co powiedział. To uczucie, że jest kimś ważnym, a nie zabawką w jego rękach. Tak, to prawda, pomyślała Atris. Wszystko zależy ode mnie. Bo nie jest istotne to, że przegrywasz, a to, że się nie poddajesz.

Ale ona poddała się.
Poddała się jego dłoniom, kiedy miękko przytulił ją do swojego ciała.
Poddała się jego ustom, które zostawiły na jej wargach ten pierwszy pocałunek.
Był przejmująco zimny.
Jakiś ptak zerwał się z gałęzi i zatrzepotał skrzydłami. Głośno zakrakał i odleciał w stronę posiadłości.
Nie chciała wyswobadzać się z objęć mężczyzny. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej.
- Mam złe przeczucia - szepnęła.
Nie była pewna, czy chodzi o tego kruka, czy o matkę, czy o niego samego. Tarcza księżyca rzucała długie smugi światła na ogród i na jej twarz. Złote włosy w srebrnej poświacie, gładka cera i błyszczące oczy. Prześwitująca, długa suknia. Medalion na piersi Atris. To wszystko skąpane w nikłym świetle zdawało się być rzeźbą, a nie żywym człowiekiem. Chciała zapytać, dlaczego to zrobił. Co teraz z nimi będzie. I czy w ogóle może mówić o sobie i Yao "my".
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Wampir jedynie objął ją delikatnie i milczał przez jakiś czas, jakby starał się zapomnieć myśleć, martwić się, planować. Wieczór był wyjątkowo ciepły i łagodny zważywszy na tę porę roku. W rozumieniu Shasamo było właściwie ciepło, aż żałował, że wiaterek jest taki delikatny. Krótka chwila, w której mógł odnaleźć smak czegoś tak zwyczajnego jak szczęście zdawała się być dla Yao niezwykle miła. Nie wiedział on jeszcze a może jedynie zapomniał jak ulotne mogą być tego typu momenty. Króciutki dreszcz przeszedł po jego lewym przedramieniu, gdy ptak zakrakał i wzbił się w powietrze kierując się w stronę budynku. Ujął dłoń księżniczki i spojrzał na nią pół badawczo, pół troskliwie. Uśmiechnął się.
- Nie martw się. Odnajdziemy ją i sprowadzimy bezpiecznie do domu. - powiedział cichym, chłodnym tonem. Mimo wszystko mógł on być w pewien sposób kojący. Objął ją delikatnie w talii i odwrócił się w kierunku posiadłości. Westchnął cicho, mierząc ją wzrokiem, jakby zupełnie nie chciał, by ta chwila dobiegła końca. Jednak musiała zarówno ta, jak i każda kolejna aż po zmierzch czasów.
- Powinniśmy wracać, Perło... i dziękuję, że dałaś mi szansę na to spotkanie. - mówiąc ostatnie zdanie wampir miał wzrok skierowany na budynek. Jego dość wysokie i smukłe, mrocznie zdobione fasady mogły robić z dystansu bardzo ponure wrażenie, ale jemu zupełnie to nie przeszkadzało. Lubił ten nieco wyniosły, przestarzały już i zaniedbany dworek. Na dużych powierzchniach okien znajdował się ciemnoniebieski szron. Wraz z przemierzaną odległością powracająca ze spaceru po ogrodzie para mogła dostrzegać coraz więcej szczegółów rysujących się na ścianach i okiennicach budynku. Lodowe wzory na oknach mogły zdać się księżniczce wyjątkowo nietypowe. Yao nawet wydawał się nimi nieco zaabsorbowany. Może zwyczajnie się zamyślił. Stanowiły one jakby szkice, przeróżne wzory i znaki. Aż ciężko było uwierzyć, iż natura sama utkała sobie takie cudeńka. Może wynikało to ze specjalnego materiału. Będąc coraz bliżej Shasamo i panienka Finnsword poczuli na plecach chłodny wiatr, który falowo kierował się na budynek. Kolejne jego podmuchy zdawały się być jakby silniejsze, aż dziewczyna nie poczuła na plecach wyraźnie nieprzyjemnego, mroźnego ukłucia. Dla Yao był to znak zdecydowanie bardziej charakterystyczny - wampir był nawet świadom co może oznaczać długi, mroźny dreszcz, który przeszedł po jego ciele. Wiatr zaświszczał przy okiennicach. Dobiegł ich cichy trzask lodu. Mężczyzna przełknął cicho ślinę.
- Do środka, szybko! - sam również przyśpieszył kroku.
Jasny grom przeszył bezchmurne niebo. Sygnujące linię dachu budynku kamienne gargulce popatrzyły z góry na parę świeżo zaiskrzonymi na niebiesko ślepiami. Rozprostowały swoje wykute cielska, zbudzone z bardzo długiego snu. Nim jeszcze wampir z Atris wbiegli do środka dwa z posągów wzbiły się w powietrze. Wokół budynku zaczął prószyć śnieg, prawdopodobnie sypiąc z okien, bo przecież na niebie nie zabłąkała się nawet jedna chmurka.
A miał być piękny, słoneczny dzień.


- Nie zadawaj pytań, wykonuj polecenia. Zaraz wszystko będzie pod kontrolą. - powiedział jej krótko. Tonem bardziej rozkazującym, niż zalecającym, ale co ciekawe specjalnie dla niej użył odmiennego słowa. Trudno było mu w tak krótkiej sentencji wyjaśnić co się właściwie dzieje a na dłuższą pogadankę na temat obronności magicznej jego posiadłości akurat w tym momencie nie mógł wygospodarować chwili. Przyglądając mu się mogła dostrzec na jego dłoniach gęsią skórkę. Chociaż wampir w ogóle nie wyglądał na zestresowanego. Może zwyczajnie podekscytowanego. Cóż, wpływu adrenaliny na organizm nie szło ukryć. Gdy tylko znaleźli się w budynku Yao pociągnął ją niemal za dłoń w kierunku klatki schodowej, gdzie poprzez przyłożenie swojej dłoni w odpowiednie miejsce obsunął wąski, pionowy układ cegieł, umożliwiając im przejście. Przy tym procesie pierścień na jego palcu zamienił się na niebiesko, co ciekawe wisiorek na piersi Atris również. Będąc sprytną mogła zatem wywnioskować, że wampir jej nie porywa, skoro ma przy sobie kluczyk. Ciasne przejście było dość długie, zupełnie ciemne, ale dziewczyna musiała jedynie podążać za wampirem. Droga ta prowadziła do przylegającej do prawej ściany budynku niewysokiej wieży a dokładniej do schronu znajdującego się na jej pierwszym poziomie. Przed drzwiami już czekał Seir.
- Raport. - warknął wampir. Dopiero teraz, gdy nie zwracał się do kobiety można było usłyszeć w głosie jego wściekłość.
- Portal skokowy, półtora jarda na północny wschód od głównej bramy. Dobre dziewięćdziesiąt stóp średnicy. Jednostki niezidentyfikowane na linii lasu. Załączyło gargulce. -
- Widziałem. Piechota, czy konie, jacyś posłańce? -
- Narazie piechota. Żadnych. - po wampirze było widać coraz bardziej chęć siarczystego zaklęcia.
- Najlepszego strzelca na górę i jednego pod drzwi. Ty wracasz ze mną, jazda. - Yao machnął dłonią na Seira, by zabierał się do roboty. Sam doskoczył do Atris. Położył obie dłonie na jej delikatne ramiona, być może nawet zaciskając je odrobinkę za mocno. Spojrzał jej w oczy.
- Poczekasz tutaj. Za parę chwil wszystko będzie z powrotem w normie, jasne? W razie jakiegokolwiek zagrożenia użyj medalionu, zadziała wraz z Twoimi emocjami. - pocałował ją długo...
- Bądź dzielna, Atris. - zamknął za nią drzwi, gdy weszła do środka. Te były wyjątkowo ciężkie, wzmocnione żelazem o podwójnej dębowej podstawie. Wnętrze, nie oszukujmy się, celi było bardzo skromne, ale znajdowało się wewnątrz drewniane biurko, krzesło i posłanie. Przez niewielkie przeszklone okno blask księżyca wpadał smukłą łuną do pomieszczenia.
- Gdzie jest ta cholerna czarodziejka i jej pieprzony diabełek? - krzyknął wampir za Seirem chwilę po tym, jak zamknął drzwi. Odpowiedzi jednak już nie zdołała usłyszeć. Na zewnątrz huknął kolejny porządny grzmot.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frustracja wywołana porażką w nierównym pojedynku. Irytacja płynąca z unieruchomienia w tak nędzny sposób. To właśnie te emocje w głównej mierze rządziły sobie na ten moment piekielnym, chociaż to określenie prawdopodobnie jest sporym nadużyciem. Po prostu miały wpływ na jego zachowanie, to z pewnością. Pomimo tego doskonale znał swoją wartość, oraz umiejętności, które z łatwością pozwoliłyby mu wydostać się z tej celki. Póki co musiał uporać się, tak uporać, z odwiedzinami czarodziejki. Nie bardzo mógł, albo nie chciał zrozumieć po cóż się tu pojawiła. Odniósł wrażenie, że żadna z osób w posiadłości nie była na tyle dobrym aktorem, by te zabawne rólki panów i służby dograć chociaż do rana. Cóż, lepiej to dla niego, bo skoro ona mogła sobie pozwolić na czary to i on tym bardziej. Wszak nie może być gorszy, ten duży dzieciak. Zacząć wypadało od tego, że Freya zdziwiła postawa dowódcy straży. Nie spodobał mu się fakt, że ot tak wpuścił czarodziejkę do środka. Nawet wyostrzyło mu to zmysły, był nieco podejrzliwy. To też dość osobliwie zareagował na jej namiętne powitanie. Chociaż przez wąskie szpary między sporymi kratami w drzwiach nie było to pewnie dobrze widoczne. W porę zorientował się, że musi tej sytuacji stawić czoła na paru równoległych płaszczyznach. Zatem gdy przystąpiła do pocałunku również przylgnął do niej blisko. Jego raczej ciepłe usta były o dziwo dość delikatne, wpiły się w namiętne pocałunki Rakhszasy bardzo swobodnie. Dłonie jednak powędrowały najpierw na jej ramiona, lekko je zacisnął, jakby chciał ja od siebie odsunąć. Po chwili zsunęły się w dół na górną część jej bioder, przymknął na chwilę oczy. Kończąc pocałunek lekko złapał ząbkami za jej dolną wargę, minimalnie uniósł kąciki swoich ust, ale to on pierwszy ją puścił, nim postawiła krok w tył. Spojrzał na nią pewnie a jego wzrok o dziwo w ogóle nie odznaczał się w tym momencie pożądaniem. Właściwie jego szare oczy mierzyły ją dość obojętnie, piekielny nawet nie miał przyśpieszonego oddechu.
- Wstyd tak, przy słuchaczu przyznawać, ale zwyczajnie się stęskniłem. Stąd zechciałem Cię znaleźć. Przypadkiem byłem w pobliżu, jak przejeżdżałyście i potrzebowałyście pomocy. - odpowiedział spokojnie na jej bardzo konkretnie zadane pytanie parą kompletnie zbędnych i nic nie wnoszących zdań.
- Dałem się, bo wiedziałem, że się będziesz martwić i mnie uratujesz. To był taki teścik. - kontynuował i po chwili ciszy załączył uśmieszek do wypowiedzi. Zerknął teraz na Seira, który w jego oczach był postacią nader interesującą. Wyjątkowo zdyscyplinowany, dobrze wyszkolony i nieco tajemniczy dowódca straży posiadłości Shasamo. Łowca przypisywał mu dość obfitą w rozmaite wyczyny historię, bo sugerując się wyżej wymienionymi cechami wraz z całokształtem postaci Seir zdawał się być dość nieprzeciętny, jak na żołdaka. Tu Frey zastanowił się nawet nad poziomem wyszkolenia reszty ugrupowania, ale chwilę później przypomniał sobie, jak wkręcił się do tej roboty. Tamci eskortujący karawanę owego wieczoru ewidentnie nie należeli do elity. Ciekawiło go, co ten tajemniczy dowódca im ciekawego opowie. Piekielny oparł się plecami o murowaną ścianę celi. Na krótki moment zerknął jeszcze na Rakh, nim przeniósł wzrok na tego, który miał zabrać głos. Wtedy też wydało mu się, że po jej ciele przeszedł dreszcz. Na pewno nie z zimna, bo przecież stał obok, więc... Magia, prawdopodobnie. Sam wiedział już, że miejsce jest nieźle na wypadek jej użycia zabezpieczone, ale co konkretnie właśnie się wydarzyło... Pozostało jedynie w jego domysłach. Do czasu, kiedy Seir syknął nagle, jakby coś wyjątkowo upierdliwego go ukąsiło. Piekielny zdecydował się mimo wszystko nie ruszyć w kierunku drzwi, by to sprawdzić. Faktem jednak jest, że czarodziejka w odpowiedzi usłyszała jedynie wspomnianą reakcję dowódcy a następnie zdecydowanie przyśpieszony krok piechura oddalającego się od ich drzwi.
- Pięknie, po prostu pięknie. Już miałem go za idealnego dowódcę a on ot tak zostawia dwójkę groźnych więźniów bez opi... - Frey nie dokończył zdania. Zerknął na Rakhszasę, a później na wąziutki, poziomy otwór który pozwalał przez kraty wyjrzeć na podwórze. Jego wzrok był pełen... obaw.

Poza tym, że temperatura wewnątrz budynku bardzo wyraźnie zmalała w sposób nienaturalny, gdy para znajdująca się w celi wyjrzała przez otwór mogła ujrzeć ścianę niedużych płomieni, prawdopodobnie na wysokości ściany lasu, za traktem przed długim podwórzem prowadzącym do posiadłości.
- Pochodnie, za dużo pochodni. - powiedział. Stał po lewej stronie otworu, który był na tyle niewielki, że Frey musiał dość zabawnie się do niego zbliżyć, by precyzyjniej spoglądać w dal. Tym bardziej, że zaczął sobie prószyć śnieg, którego warstwa rosła zmniejszając im pole widoku. Jednak bardzo niewiele wiedział piekielny, dla którego w rzeczywistości owe pochodnie nie stanowiły kompletnie żadnego zagrożenia. Za to Rakhszasa... to, co malowało się na jej oczach miało prawo zrobić wrażenie nawet na tak doświadczonej czarodziejce. Nad poziomem lądu rysował się ogromny lewitujący okrąg, utkany z najczystszej magii astralnej. Jego blask był prawdopodobnie widoczny we wszystkich sąsiednich wioskach a nawet nieco bardziej oddalonych osadach. Na nocnym niebie mienił się nieporównywalnie bardziej wyraziście od księżyca i wszystkich zebranych pod jego sztandarem gwiazd. Rzeczony Krąg wirował przeciwnie do wskazówek zegara. Mienił się mnóstwem barw, ale wyłącznie zimnych. Wraz z upływem czasu magia zaczęła nawet zasysać śnieg z okolicy, którego płatki pod wpływem silnych wirów magicznych mieniły się niby ciała astralne na tle ponurego nieboskłonu. Czarodziejka, która z pewnością miała niejednokrotnie styczność z podróżami astralnymi sprawnie mogła zidentyfikować to, co właśnie miało miejsce na ich oczach. Portal skokowy był gotowy do użycia, gdy zimne barwy zwolniły tempo rozkładając się równolegle po brzegach magicznej emanacji. Wnętrze portalu przybrało barwę nocnego nieba. Wówczas grom pieprznął po raz trzeci przesieknąwszy niebo. Niczym katowskie ostrze pozbawiające śmiertelnika tego, co najcenniejsze błyskawica ścięła głowy istot, które marzyły o długiej, spokojnej i upojnej nocy… Może innym razem, jeśli ostanie się nadzieja…
Wówczas z większych płomyków zaczęły pojawiać się mniejsze. W sposób oczywiście niemagiczny, co od razu zauważył Frey. Na jeden duży płomień pochodni pojawiały się dwa malutkie.
- Łucznicy. Co oni robią do cholery? – piekielny zerknął na Rakh, zbliżył się wówczas do niej i dostrzegł podwórze z jej punktu widzenia. Przełknął ślinę.
- Oblężenie. Myślisz, że Ci strzelcy to osobna frakcja, czy naprawdę potrafią nas sięgnąć na taką odległość? Bo jeśli to drugie to mamy kłopoty. – zapytał całkiem poważnie, nie miał wiele czasu na wyjaśnienia, ale był kompletnie pewny, że zwykli łucznicy nie są w stanie wystrzelić celnie na tak ogromną odległość. Poza tym padał śnieg, posiadłość otaczać zaczynała wichura śnieżna. Jeśli to zwyczajnie podpalone groty – nie mieli szans. Jeśli natomiast to również jest wywołane magią… Strach pomyśleć z kim na pieńku miał ten blady skurczysyn, że tak się na niego wyszykowali.
- Opuszczamy lokal, mała. – Frey zacisnął zęby szykując się na sporą dawkę bólu związaną z natychmiastową deformacją kończyny. To znaczy przemianą w odpowiednią formę łowcy dusz od przedramienia aż po czubki palców. Jeśli przyjrzała się w odpowiednim momencie mogła zauważyć jak w mgnieniu oka, gdy podciągnął rękaw jego uwydatnione żyły zaczęły blaknąć i pulsując wypalać skórę. Następnie otaczały je kolejne czarne elementy bardzo ekspresowo budując dużo masywniejszą rękę. Dłoń zakończona była długimi i ostrymi jak brzytwy pazurami, które Frey zaraz wbił w grube drewno, które jeszcze tworzyło drzwi do celi. Piekielny krzyknął z bólu stykając się pełnym obrysem dłoni z przeszkodą. Jego pazur przebiły drewno przechodząc przez nie bez najmniejszego problemu, niby rozpalony w kowalskim piecu nóż przecinający swojskie masełko prosto od gospodarza. Wówczas oboje usłyszeli drugi, zdecydowanie bardziej piskliwy i przepełniony prawdziwszym bólem krzyk, jakby echo, ale nie do końca. Moment później dłoń piekielnego stanęła w ogniu a wraz z nią całe drzwi. Echo przeszło natychmiastowo w paniczny wrzask by moment później zamilknąć nagle. Nie minęła minuta jak czarodziejka mogła usłyszeć brzdęk uderzających o kamienną posadzkę metalowych elementów konstrukcji. Kolejno lżejszych dolnych zawiasów, następnie zamków, górnych zawiasów i na końcu największych – krat służących do zaglądania do środka. Frey syknął krótko i wyrwał dłoń z resztek drzwi, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk ostrza przeszywającego ludzkie ciało. Pomachał dłonią, jakby lekko się oparzył. Przed Freyem padły zwęglone do cna zwłoki młodego mężczyzny, piekielne pazury wydobywały z siebie czarny jak smoła dym, który z początku utrudniał Freyowi dostrzeżenie nieszczęśliwca. Oczywiście nic więcej nie mogło zająć się płomieniami poza drewnem i żywa jeszcze chwilę temu przylegającą do niego tkanką, to jest młodym człowiekiem, który zginął w okropnych katuszach, bo otaczała ich chłodna i podmokła piwnica w lochu pana loda, najchłodniejszego z wampirów zimnokrwistego Shasamo.
- Jakiś plan? – zapytał Rakhszasę w biegu przed siebie.
Wewnątrz budynku ludzie biegali w tę i z powrotem. Ktoś mógłby pomyśleć, że bardzo chaotycznie, ale Frey widział, że jest to bardzo zorganizowana reakcja. Chociaż nie do końca wiedział w jaki sposób, wszak nie znał planu budynku, szczegółów zajścia, ani żadnych istniejących tu procedur. Większość ze służby zdawała się nie zwracać na parkę uwagi, ale piekielny wiedział, że wiadomość o ich swobodnym poruszaniu się po budynku nie umknie uwadze wampira. Kobiety – służki zbiegały na dół, czyli faktycznie coś się działo i one zmuszone były udać się do miejsc względnie bezpiecznych. Względnie, bo jak Frey żył to tak potężnego użycia magii nie doświadczył a nawet nie zobaczył jeszcze wszystkiego, do czego jest zdolny tego typu portal skokowy, cóż chłopiec jeszcze wiele może się w tym swoim życiu nauczyć. Zwłaszcza przy Rakhsi, która jest bardzo doświadczoną we wszelkiego rodzaju czarach.
- Gdzie by polazł ten wampirzy laluś… - zastanowił się na głos, gdy dotarli do rozwidlenia ścieżek. Jedna prowadziła na wprost, druga na górę, trzecia w dół – do piwnicy. Freyowi odpowiedź zdała się dość łatwa, ale czy podjął decyzję trafnie, czy trefnie… dowiedzą się za moment. Tak właśnie wpadli do salonu, który znajdował się dwa poziomy nad parterem a jego wysokie i szerokie okiennice – wraz z jedną brakującą stanowiły o tym, że był to idealny punkt obserwacyjny i miejsce, które miało zadatki na siedzibę dowodzenia. Największym kłopotem dla oblegających zamki już od zarania dziejów były mury i wszelkiej maści przeszkody, jak fosy, palisady i tym podobne struktury. Jedno zerknięcie za okno. Poza ładną i ciężką bramą, oraz długaśnym i nawet wysokim płotem nic nie stanowiło przeszkody dla zbliżających się napastników. Yao stał z Seirem przy brakującym oknie, gdy piekielny z Rakhszasą wparowali do pomieszczenia.
- Zostawiłeś ich bez obstawy? –
- Młody miał z nimi zostać, zaraz przy drzwiach. – wampir westchnął, na myśl o nieszczęśniku.
- Wiecie, kto naciera? – zapytał wampir odwracając się do przybyłej dwójki. Głównie swój lodowaty i bardzo analityczny wzrok skupił w tym momencie na czarodziejce. Jakby chcąc dowiedzieć się znacznie więcej, niż są w stanie przekazać same słowa, chociaż wiedział, że nie będzie to łatwe miał jednak ogromne przeczucie, że cokolwiek w tej mimo wszystko stresującej sytuacji może zdradzić Rakhszasę.
- Mi to wygląda na, co ciekawe, dwie grupy. Jedni to regularne wojska pod dowództwem jakiegoś upośledzonego chorążego. Zwiad mówi, że jest ich sporo, ale nie są najlepiej uzbrojeni. Poza tym… -
Za oknem zawył róg przeszywając się donośnym dźwiękiem przez nocną ciszę. Od okna wiało niemiłosiernie, a ciągnącym mrozem wiaterek wrzucał do środka zabłąkane śnieżynki a nawet odłamki lodu. Drobne płomyki odrobinę się cofnęły, po czym całe niebo zalane zostało chmarą pędzących w kierunku posiadłości podpalonych strzał. Te tkwiły w powietrzu dość długo, z uwagi na przebywany dystans. Yao pozwolił sobie dokończyć sentencję niewzruszony.
- co za debil kazałby im strzelać z takiej odległości… - powbijane w spory, płaski obszar ośnieżonego podwórza tlące się strzały oświetliły podwórze. Jeśli Atris miała na tyle odwagi, by wyjrzeć przez swoje okienko na krajobraz, który stanowił – choć nie wyglądał. – ciszę przed burzą. Mogła skojarzyć ten obrazek jedynie z ogromnymi, zajmującymi sporą część stołów tortami obsypanymi płonącymi świeczkami z hucznych imprezek rozhuśtanej arystokracji. Tutaj jednak całość dostrzeżonego obrazu zdecydowanie mógł wprawić nieznającą zapewne za grosz obrazów wojny, czy większych bitew księżniczkę.
- Ten portal natomiast to spore kłopoty, podejrzewam, że bardzo duże siły są w stanie się przez niego przedostać na obszar działań. Mam jedynie nadzieję, że nie będą władać tak potężnymi umiejętnościami, jak osoba utrzymująca portal po drugiej stronie, gdyż – jeśli jest to jeden człowiek – jego moc może znacznie przewyższać nawet nas, zebranych tutaj. – Wampir popatrzył po nich w sposób, który podpowiadał, że jest w tym bardzo dużo racji. Nawet jeśli ktoś mógłby pomyśleć, że Shasamo nie zna pełni jego możliwości mógł przełknąć ślinę po tej sentencji, jeśli był na tyle realnie patrzącą na rzeczywistość i skalującą zagrożenia i problemy istotą.
- Pomimo wszystko, odeprzemy ich. Mam wyszkoloną załogę. Armia nieudaczników sama się wybije a z waszą pomocą prawdopodobnie poradzimy sobie nawet sprawnie z tymi z dużej magicznej dziury. To powiedział patrząc na Freya, jakby z delikatną dogryzką.
- Nie wypłacisz się, kochasiu, jak wysiekam dla Ciebie pół armii. – odburknął mu ponuro Frey.
Tutaj wzrok zebranych skupił na sobie Seir, który rozłożył na dużym stole szczegółowy plan posiadłości, oraz obrony. Każdy mógł się nad nim nachylić, kiedy dowódca przekazywał najistotniejsze założenia. Miejsca schronów, zbiórek, obrony i lokalizację celów najwyższej wagi, który w tym przypadku był jeden – wieża we wschodniej partii budynku, Atris.
- Nie wiem, czy należy wam się wynagrodzenie za to, że moje mury będą przyjmować atak na was. – odrzekł chłodno wampir. Jego głos nie był na tyle pewny, co zazwyczaj, ale zdawać się mogło, że jedynie atak regularnej armii był dla niego czymś, czego mógł się spodziewać. Shasamo wyraźnie nie przypominał sobie, by podpadł ostatnimi czasy komuś o tak imponujących umiejętnościach magicznych. Na podwórzu przed budynkiem zaczynały się już formować podstawowe jednostki bojowe, bardzo dobrze uzbrojona piechota stawała w długich, szeroko rozłożonych liniach kształtując dwa pułki, do każdego z nich przypisany był pojedynczy dowódca. Zebrani usłyszeli świst grotów, bez komendy. Frey pokiwał jedynie głową dostrzegając, że kilka płomieni w oddali upadło w śnieg.
- Dostanę jakichś ludzi? – zapytał twardo kierując się do Yao.
- Jeśli myśmy to wywołali, to chociaż daj mi się pobawić na odpowiednich obrotach. Ty ochronisz tę bezbronną księżniczkę z wieży, a ja moją sprowadzającą na nas kłopoty wybrankę. Oboje zostaniemy bohaterami swoich kobiet, piękne co? – piekielny lekko przechylił głowę pytając wampira. Wyglądało to trochę z perspektywy nieumarłego, jakby łowca dołożył wszelkich starań by być jak najbardziej irytującą wersją siebie. Yao odchrząknął.
- Weźmiesz trzeci, pułk rezerwowy, ale jesteś pod ścisłą komendą Seira i jego zespołu. Jasne? – odpowiedź sugerowała brak możliwości odpowiedzi przecząco. Tutaj wtrącił się również Seir.
- Jesteśmy grupą reagującą, nie pędzimy bezmyślnie w sam środek pola bitwy. Wierzę, że jest pan w stanie opanować emocje i posiada chociaż krztę zdolności dowódcy. – ostatnie zdanie dopowiedział z taką precyzją, że chyba każdy obecny w pomieszczeniu dostrzegł, że trafiło w piekielnego i jego zawsze wygórowane ambicje. Zapewnić to miało w końcu jego subordynację, oraz wywołać nieco rozwagi z jego rozpalonego jak dziki ogień trawiący bez reakcji bodźców hamujących las.
- Panienkę natomiast prosilibyśmy o wsparcie z dystansu. Z pewnością ktoś z pani umiejętnościami przyda się prowadząc skuteczny ostrzał i dostarczający odpowiednie w stosunku do danej chwili wsparcie ogniowe naszym strzelcom. – zwrócił się do Rakhszasy z wyraźnie słabszą siłą przebicia. Tutaj też wampir popatrzył po niej, jakby wiedział, że nie planuje ona stosować się do żadnego planu. Jakby czuł, że knuje ona coś własnego i wcale nie był w stanie ukryć niepokoju, z którym wiązała się ta myśl, że osoba będąca prawdopodobnym prowodyrem całego tego zajścia planuje nie planować precyzyjnie swoich działań zgodnie z myślą dowodzących obroną. Westchnął, ostatni raz spojrzał na gasnące już strzały powbijane w śnieg znajdujący się na podwórzu, oraz na uformowane już oddziały swojej ochrony, wszystko w pełnej gotowości. Wtedy też jego, ale i wszystkim pozostałym parom oczu ukazało się coś, co skutecznie zamota wkrótce we wszelkich planach. Otóż ogromny portal począł w astralnej mgle, która wydobywała się z niego teraz bardzo intensywnie wyłaniać… statek. Wielka fregata na pełnych żaglach bardzo powolnym ruchem wypływała na obszar znajdujący się na linii lasu. Płynęła ona na astralnej mgle, niby spienionych falach wzburzonego morza. Po chwili, gdy niesiony magią środek transportu zawisł na tle gwieździstego nieboskłonu po mgle astralnej, niczym duchy zaczęły zsuwać się uzbrojone jednostki. Z oddali przypominające jedynie chmarę szybkich cieni, które po mieniących się błękitnymi barwami utkanych z mgły linach dostawały się na ląd. Nawet szczęka Yao rozchyliła się na moment. Niektóre z tlących się w oddali płomieni padły na śnieg, prawdopodobnie zwiastując popłoch w szeregach jednego z ugrupowań…
- Cóż. To do roboty, jazda. – powiedział chłodno głosem na tyle wyniosłym, że mógłby tymi słowami zarówno arystokracki bal jak i tawernianą rozróbę. Wybiła godzina zero, ostateczny sprawdzian dla całej obronności, kompletu jego ochrony, ale również dla każdej postaci z osobna. Co okaże się mieć największy priorytet? Jak zachowają się biorący udział w bitwie. Czy przyświecające im cele wyższe wezmą górę nad pobocznymi pragnieniami i wewnętrznymi słabościami jednostek? Starsi wojskowi od zawsze mawiają, że to jedynie w ogniu prawdziwej bitwy, chaosie zderzenia i niepewności swojej przyszłości jesteś w stanie w pełni poznać swojego towarzysza broni. Czas sprawdzić, ile jesteście warci.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Nic mi tu nie pasuje... pomyślała Rakhszasa. Całe to zachowanie Freya uznała za... dziwne. A może to tylko takie uczucie, że coś jest nie tak, może poczucie winy, że nie pilnuje Perełki wystarczająco dobrze. Poczuła ukłucie w żołądku, jakby uświadomiła sobie coś złego, ale nie była w stanie powiedzieć, co to takiego. Spróbowała to wszystko odrzucić.
Frey zdawał się być swobodny i spróbowała odpowiedzieć wystarczająco zajadle na jego zaczepki, zwłaszcza kiedy tak nagle opuścił ich Seir... ale wszystko nagle jej zaskoczyło w głowie.
Kruki z czerwonymi oczami i gęste cienie przy gościńcu prowadzącym do posiadłości. Głuche wibracje zakłócanej magii, jednak na tyle potężnej, że i tak dało się ją odczuć. Wytężyła zmysł magiczny. Ich jest tu mnóstwo.
- Ciekawe od jak dawna byliśmy śledzeni... - syknęła z wściekłością.
Poczuła zimno na dnie brzucha. Powiedzieć, że była na siebie zła, było zgrabnym eufemizmem. Straciła część rezerwy magicznej na te durne sztuczki we dworze. Patrzyła z mieszaniną gniewu i strachu na to, co działo się przed posiadłością. Płomienie pochodni i zimne smugi magii oświetlały jej twarz nadając rysom ostrości.
- Nie... nie - szepnęła - to się nie dzieje...
- Kurwa! - uderzyła z bezsilnej złości mury celi pięścią.
Patrzyła z przejęciem w oczy piekielnego, kiedy próbował przeanalizować bieżącą sytuację.
- Kruki nie przyszły tu po niego, tylko po mnie! Dlaczego, kiedy się pojawiają, zawsze jesteś tam TY! - wrzasnęła na Freya, poczym wybiegła jak oparzona, chwytając swój kostur w biegu. Piekielny jednak przegonił ją i bez trudu rozprawił się z kimś, kto "pilnował" ich w celi. Puściła się biegiem na złamanie karku, żeby jak najszybciej odnaleźć pana tej posiadłości.

- Do Yao, on nie wie, co się może stać! - krzyknęła na wydechu. - A potem odnaleźć Atris i jak najszybciej ją stąd zabrać!
Raz biegła, w zasadzie ciągnąc go za rękę, raz to on prowadził. W końcu jednak udało im się znaleźć miejsce, skąd wampir próbował przygotować się na odparcie ataku.
- Gdzie ona jest! - bardziej warknęła, niż spytała, Rakhszasa. Jej głos jednak zginął wśród jazgotu. Postanowiła jednak skupić się na tym, aby dobrze rozplanować kontratak. Chociaż było to dla niej trudne, przełknęła emocje, żeby dobrze być skoncentrowana na zadaniu. Rozumiała dobrze, że wampir ukrył ją w jakimś bezpieczniejszym miejscu; Skoro nie ma jej tutaj.
- To, co naciera... - czarodziejka zaczęła przejętym głosem - Oni są bardzo... bardzo niebezpieczni Nieobliczalni. Nie wiem, ile ich jest, ale wiem, czego szukają.. - odpowiedziała, dość tajemniczo, z nabrzmiałym od emocji głosem.
Potem, kiedy usłyszała o drugiej armii, która pojawiła się pod dworem, uśmiechnęła się ironicznie. Wprost cudownie, pomyślała. Nie tylko na moje życie ktoś tu dzisiaj poluje.
A potem znowu poczuła zimne ukłucie w dole żołądka. Atristan! Przygryzła wargę w niemym skupieniu. Trzeba będzie szybko działać, i będzie to dość ryzykowne, ale...
- Nie dasz im rady, nawet ty, Cedric - powiedziała pozornie spokojnym głosem Rakhszasa. Jej głos jednak znowu zaniknął, kiedy, oczywiście mężczyźni, rozporządzali oddziałami. Nie były to głupie posunięcia, wszakże Shasamo zdawał się mieć niejakie doświadczenie z odpieraniem oblężenia.
- Panienka będzie zbędna w wsparciu z dystansu. Proszę, uspokójcie się i posłuchajcie, co ja mam do powiedzienia! To nie jest zwykła armia żołdaków...
I wtedy rozpętał się niezły teatrzyk z astralnym statkiem w roli głównej.
- Vesselyn - szepnęła Rakhszasa cicho, tak cicho, jakby tylko poruszyła wargami. Ze zwężonymi ze strachu źrenicami.
Rakhszasa chwyciła Yao za ramiona. - Przypilnuj, żeby Atris była w bezpiecznym miejscu, potem się nią zajmę!
Wzięła głęboki oddech, zanim podeszła do Freya. - Staraj się wszystkie stworzenia wychodzące z portalu zabijać jak najszybciej. Będą rosły w siłę żywiąc się życiem, jakie napotkają. Ten... statek, biorę to na siebie. Pamiętaj, kruki chowają się w cieniach. Miej przy sobie źródło światła.
Wyciągnęła przed sobą rękę i wymamrotała zaklęcie. Wokół niego przez chwilę zamigotała jakby poświata. Coś na zasadzie tarczy astranej.
Szybkie, ostatnie spojrzenie na Freya, i wyskoczyła po prostu z dziury w ścianie. W trakcie lotu zmieniła postać i wokół niej zaczęły migotać takie same, chłodne odcienie kolorystyczne, jak przy statku; a oprócz tego pojawiły się duchowe skrzydła. Były piękne. Jak kryształy, czy pryzmaty, odbijające światło wyglądające jak zorza, półprzezroczyste i wielkie. Jej ciało również było częściowo zdematerializowane. Przyjęła postać astralną, gwałtownie wchodząc w inny wymiar rzeczywistości. Czy raczej, wachając się pomiędzy nimi, ponieważ w tym momencie stykały się ze sobą. Chwyciła się liny okrętu i wspięła na jego pokład.
Zewsząd zaczęła napierać na nią ta załoga, która jeszcze nie zdążyła zejść na pole bitwy. Jeśli ktokolwiek obserwował ja w tym momencie, mógł być pod wrażeniem, z jaką szybkościa i finezją rozprawiała się z kolejnymi przeciwnikami.
- Tak jest, zmęczcie ją, ale nie róbcie jej krzywdy! - usłyszała skrzeczący głos gdzieś przed sobą.
Mężczyzna w masce kruka schodził po schodach z górnej części pokładu na dolną.
Rakhszasa na jego widok wściekła się. Przemieniła ciało na białego wilka i przepchnęła się przez atakujący ją okrąg, dobiegając do przywódcy i zwalając go z nóg. Warknęła, ukazując mu swoje kły. Musiała jednak szybko odskoczyć, atakowana mieczem. Rzuciła się nowemu przeciwnikowi do gardła.
- Jest niebezpieczna, trzymajcie ją z dala! - krzyknął zamaskowany przywódca. Czarodziejka była pewna, że uda się tam, gdzie schowany jest najważniejszy element Vesselyn. Nie była w stanie prześledzić, dokąd się udał, przez te masy napierających na nią wojowników. Wpadła więc na nieco... kosztowny pomysł.
Weszła na powrót w ludzko- anielską postać, wzbijając się w górę w stronę masztu. Musiała uważać na rzucane w jej stronę bełty. Wymamrotała inkantacje, poczym maszt zapłonął dziwnym, niby zimnym ogniem. Zleciała w dół, przy podstawie próbując go zwalić. Uderzała w niego z całej siły kosturem.
- No dalej, jeszcze... trochę...
W końcu udało jej się i patrzyła, jak wielki maszt z wielkim trzaskiem spada na pokład. Zajął się ogniem, dobrze. Miała jeszcze tę chwilę wyjrzeć za burtę, jak chłopcy radzą sobie tam, na dole... nie była jednak w stanie dostrzec nic wyraźnego przez śnieg, świetliste postaci, pochodnie i błyskające kawałki metalu. To na razie nieważne. Powinna skupić się na swoim celu. Ten ogień nie powstrzyma ataku na długo.
Gdzie on mógł zbiec...
Dostrzegła, jak kilkoro Kruków zamiast schodzić na dół w pole bitwy próbuje przedostać się do jednej z kajut. Pewnie chcą sprawdzić, czy sufit się nie zawalił. To może być tam.
Skoczyła w tamtą stronę bezlitośnie rozprawiając się z tymi kilkoma przeciwnikami. W przelocie wzięła od jednego mały sztylecik w pochwie, zakładając go za pas. Mógł sie przydać, chociażby po to, by w najgorszym przypadku popełnić samobójstwo w miejscu pozbawiajacym ją jej mocy magicznych.
Wtargnęła do pomieszczenia, od razu niemal rzucając się w wir bitwy. Jej przeciwnik nie był ustępliwy.
- No już, ślicznotko, wystaczy ci... ja chcę od ciebie tylko jednego. Uwierz mi, na torturach nie będziesz długo cierpieć, jeśli oczywiście odpowiesz mi na kilka pytań dostatecznie szybko...
- Ty nie wiesz, co to jest! Na co ty się porywasz, szaleńcze!
Walczyła kosturem, próbując jak najdłużej walczyć wręcz, ponieważ jej rezerwy mocy magicznej skurczyły się już w zastraszającym tempie. Gdyby pozostanie pod częsciową postacią Ducha nie było konieczne, walka byłaby łatwiejsza. Teraz jednak wiedziała, że walczy o życie.
Ton głosu Przywódcy również nie był już tak zbywalczy i cyniczny, jak poprzednio, a raczej czuć w nim było wściekłość.
- Zrujnujesz granice pomiędzy wymiarami! Ty nie wiesz, co się może stać! - wrzasnęła.
Udało jej się wypatrzeć za plecami Kruka coś na zasadzie kamiennego posągu, w którym wyryte były dziwne symbole i wypustki w których leżały kryształy. Tak, to serce Vesselyn! Kilku brakowało i tych kilka właśnie, wraz z innymi częściami artefaktu, posiadała Rakhszasa. Przeraziła się tym, ile już udało mu się zgromadzić. Samo przywołanie Vesselyn musiało dużo kosztować.
- Prędzej UMRĘ, niż ci to oddam!
Czarodziejka zwiodła Przywódcę uderzeniem z lewej, jednocześnie od prawej strony wysuwając atak sztyletem. Rzuciła w niego, celując w serce, ten jednak zrobił unik. Ostrze zadrasnęło mu ramię. To kupiło jej trochę czasu. Wydarła kilka kamieni z kamiennego posągu. Spowodowało to jakby dziwne oberwania w miejscach, w których jeszcze wcześniej był portal. Chciała chwycić więcej, albo przynajmniej spróbować je zniszczyć, ale wielka siła odepchnęła ją od tego miejsca. Czar Przywódcy był na tyle potężny, że Rakhszasa trafiając w drewnianą ścianę statku zostawiła wgłębienie. To spowodowało spory uraz, na tyle, że nie miała już siły utrzymywać postaci Ducha. Stała się przez to dużo badziej wrażliwa na wszystkie ataki spowodowane tym rodzajem magii, w tym miejscu. Ogień zaczął dosięgać tę część pokładu.

Kruk podszedł do niej powoli.
- Psujesz mi plany, psujesz mi krew. Nieładnie. Będę cię musiał za to ukarać i nie będę przy tym miły.
Czarodziejka syknęła. Gorączkowo myślała, jak najszybciej się stąd wydostać. Spojrzała na kostur, który był rzucony na podłogę gdzieś za przeciwnikiem i niewiele myśląc wyciągnęła po niego rękę, a ten poszybował w jej stronę. Róg zwieńczający kostur zahaczył o nogi Kruka i zwalił go na ziemię. Czarodziejka rozwaliła drzwi, rzucając się do ucieczki. Wyskoczyła za burtę.

Leciała wprost w ogień bitwy. W powietrzu wyczarowała jeszcze skrzydła, tylko po to, by spróbować oddalić się w bezpieczniejsze miejsce. Traciła siły, a to, co trzymało ją jeszcze w pełnym skupieniu to bitewne emocje i gniew. Zdołała dostrzec Freya. Wylądowała przy nim.
- Wiesz, gdzie jest Atristan!? - krzyknęła, próbując przebić się przez jazgot na polu bitewnym. Nawet jeśli jej odpowiedział, nie była w stanie tego usłyszeć, ponieważ zaczęli otaczać ją wojownicy. Próbowała odeprzeć ich walcząc kosturem, ale była już zbyt słaba. Ich ostrze drasnęło ją w ramię, a drugie w łydkę. Nie była jednak w stanie w tej chwili o tym myśleć.
Wojsko Shasamo oskrzydliło ten mały oddział i miała chwilę, w której mogła wziąć oddech. Odwróciła się, żeby spojrzeć na Freya i zapytać go znowu o księżniczkę.
- Nie! FREY!
Zdążyła zauważyć, jak kamienna fasada dworu trzęsie się w posadach i upada wprost na Cedrica. Dobywając się na kolejny magiczny wysiłek, wyczarowała wijące się rośliny, które cudem zdążyły podtrzymać upadającą konstrukcję. Kosztowało ją to na tyle siły, której w zasadzie już nie miała, że zasłabła na moment. Widziała ciemne plamy przed oczami, zachwiała się i omal nie upadła.
Ten moment jednak wykorzystał Kruk, który wbił jej sztylet aż po samą rękojeść w bok. Czarodziejka zwymiotowała krwią, groteskowo wisząc na ostrzu.
- Nie, ty durniu! Ona ma przeżyć! - zawołał inny.

Dalszy ciąg Rakhszasy: viewtopic.php?f=268&t=3786
Ostatnio edytowane przez Rakhszasa 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

W oddali usłyszeli dęcie w rogi. To wojska spod lasu otrzymały sygnał do ataku. Armia, która wpadła w odwiedziny magiczną fregatą mogli sobie oszczędzić tego typu wskazówki, wszak ich obecność była już wystarczająco dobitnie zaznaczona w obszarze działania. Yao był nieco bardziej poddenerwowany niż mogło się to wydawać w rzeczywistości. W prawdzie nigdy nie był wprawionym dowódcą. Znał jedynie bardzo dobrze aspekty teoretyczne tego typu starć. Nie miał wielu okazji do ćwiczeń praktycznych. Cóż, jak trenować to na pełnię swoich możliwości, prawda? Kropelka potu spłynęła po skroni zimnego wampira zanim rozdysponował ostatnie, te mniej formalne rozkazy. Wszystko było w gotowości. Czekał ich ostateczny, być może test. Wampir był pewny siebie. Myśli o porażce nie zdołały nawet zatlić się w jego opanowanym planami i strategią umyśle. Przez pewien czas nawet pomyślał o tym, by samemu wskoczyć w wir bitwy. Poczuć tę adrenalinę. Zryw, przypływ pierwotnej energii. Pobudzić swój tak często usypiany głód, zapragnąć odrobinę mordu, ale nie mógł. Nie byłoby to optymalne dowództwo. Właściwie bardziej niż swoją posiadłością, czy ludźmi przejmował się jakby... reputacją. Swoją własną dumą. Zagrożeniem, że porażka ugodzi w jego wysoko postawione ego. Jego własna ambicja szeptała mu zawzięcie i z determinacją, że na to nie może sobie pozwolić. Krótka chwila ciszy została przerwana przez Rakhszasę, która odprawiła kilka krótkich inkantacji i zwyczajnie wyleciała na zewnątrz przez wybite okno.
- Co za...
- Charakterna kobieta. - piekielny dokończył myśl wampira. Prawie dokładnie tak, jak wybrzmiewała ona w umyśle Shasamo.
Panowie wymienili jeszcze kilka konkretniejszych zdań omawiając poszczególne komendy, ruchy i strategie. Plany natarć, obrony i skutecznego flankowania pozycji nacierających napastników. Wszak nieskutecznym byłoby ot czekanie, aż hordy wrogów podejdą pod same mury. Trzeba było działać. Robić to szybko, skutecznie i z determinacją. Na końcu piekielny zawahał się chwilę, ale postanowił zadać pytanie, które świadczyć mogło o jego podległości dowództwu wampira na czas tej bitwy.
- Czy mamy jakiś znak wzywający do odwrotu? - wampir pokręcił głową. Jego postawa zdawała się mówić sama za siebie. Wyglądał nieco jak osoba, która właśnie została uświadomiona, że nie ma racji w logicznej dyskusji, ale nie chcąca tego przyznać. Ani przed nim, ani też przed samym sobą. Włożył dłonie do kieszeni płaszcza, na jego bladym obliczu pojawił się krótki uśmieszek.
- Myślałem, że w Twoich stronach nie uznajecie tego pojęcia, Flegeton. Mam nadzieję, że nie dowiem się podczas tej walki dlaczego nie ma cię przy rodzinnych murach. - słowa te wypowiedziane tak chłodnym i pełnym arogancji tonem cięły jak brzytwa. Cedric jedynie zmaterializował swój hełm, ukrywając tym samym momentalnie ekspresję twarzy. Shasamo wyciągnął dłonie z kieszeni a w nich trzymał dwa średniej wielkości kamienie - magazyny energii magicznej, które w moment pękły uwalniając cichy metaliczny dźwięk i krusząc się na setki drobnych, ostrych fragmentów. Ewokator w przypływie energii uniósł się odrobinę nad podłogę, krew z jego bladych dłoni spłynęła stróżkami na drewniane panele, gdy Yao począł zbierać swoją mroczną, lodową energię.
- Ruszaj już, pomyślnych łowów. -rzekł mu na odchodne a jego głos wybrzmiewał znacznie chłodniej i bardziej ponuro, niż kiedykolwiek. Był ochrypły i niewdzięcznie potraktowany zębem czasu, którego dar stanowiło wielkie źródło mocy kumulowanej przez wieki.
Ostatnio edytowane przez Yao 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Piekielny już od początku ich historii nie darzył sympatią Shasamo, ale po części był na niego skazany. Najpierw chcąc zwyczajnie złapać się ze starą znajomą a teraz przez cały ten burdel, w który się mniej lub bardziej przypadkowo wplątał. Pomimo niechęci Łowca nie mógł odmówić nieumarłemu pewnego poziomu wiedzy i charyzmy, która to z kolei nawet momentami ciekawiła Cedrica. Stąd też dość uważnie i cierpliwie, ze skupieniem dyskutował o szczegółach taktycznych i wykładanych wytycznych. Mimo to niecierpliwił się. Było już za późno na pogadanki. Oboje zdawali sobie z tego sprawę z każdą sekundą coraz bardziej. Chociaż Flegeton będący zdecydowanie lepiej wyszkolonym praktycznie widział to nieco bardziej. Westchnął cicho, wyczekując końca odprawy. Nie chciał, ale musiał zadać to pytanie. Nie znał praktyk wojennych ludzi, poza tym, że słyszał wielokrotnie jak wielcy królowie salwowali się ucieczką. Cóż, wyszło na to, że nieumarłemu to i tak nie zrobiłoby różnicy, kto by pomyślał. Natychmiastowa materializacja hełmu wynikła nie tylko z trafności cholernie precyzyjnie wymierzonej docinki, ale i z ogólnego zniecierpliwienia. Akcja już dawno się rozpoczęła, nie było czasu na tę wampirzą paplaninę. Stąd zaraz za częścią osłaniającą głowę pojawiła się pozostałość uzbrojenia, płyta po płycie niby czarna wieża ze stali okalająca postać piekielnego płyta po płycie w barwie kompletnie matowej i głębokiej jak sama noc czerni.

Nocne pole bitwy nie mogło być niczym innym jak chmarą chaotycznie walczących z cieniami płomieni. Dźwiękiem szczęku metali, okrzykami pełnymi energii i adrenaliny, oraz tymi pozbawionymi już nawet ostatniego oddechu, niknącymi w odgłosach bitwy westchnięciami. Mając w pobliżu ogień stawałeś się celem, ale przy jego braku wszystko wokół stanowiło zagrożenie. Zwłaszcza, jeśli mieniąca się magią fregata robi za punkt desantowy tym zwanym krukami zabójcom. Frey z grupką ludzi miał wyruszyć na prawą flankę, by najpierw rozpoznać i rozbić siły wojsk spod lasu. To miał być nagły i prosty szturm. Wszak ciężko byłoby im zapewne domniemać, że atakowana w ten sposób posiadłość pośle oddział do ataku. Ruszyli w ciszy i po ciemku, gdyż znajdowali się poza głównym obszarem docelowym kruków. Cedric starał się wymierzyć odpowiedni kąt do poprowadzenia flanki, by być w bezpiecznej odległości od głównego starcia, ale i nie narzucić sobie zbyt dużej odległości. Odprowadził czarodziejkę wzrokiem podczas jej śmiałej szarży. Pomyślał, że może wampir miał rację, mimo to chciał wierzyć w jej sukces. Problem był w tym, że na własnej skórze wielokrotnie odczuł jak może dać w kość przerost ambicji nad chłodną kalkulację własnych umiejętności. Obrońcy właśnie starli się po raz pierwszy ze szturmującymi krukami. Frey obserwując potyczkę z dystansu przełknął ślinę. Niosący pochodnie obrońcy posiadłości zdawali się padać jak muchy pod precyzyjnymi cięciami istot poruszających się jak cienie w tej nocnej zawierusze. Walka nie była zupełnie jednostronna, bo broniący stawiali zaciekły opór, ale nie byli w stanie na pełnym dystansie odpierać tego typu ataków. Cięcia wyprowadzane były po nieludzkich kątach, a zabicie jednego z kruków wymagało co najmniej dwóch, trzech zwykłych żołnierzy. Cedric zdawał sobie też sprawę, że stanowią mięso armatnie. Wojna nigdy się nie zmienia, taką ją właśnie zapamiętał i pewnie po kres swych dni nie zmyje tej cuchnącej starą krwią plamy ze swojego życiorysu. Możni władcy sądzący, że są dowódcami rzucając losy tych marnych dusz na zatracenie a ciała na tak bogate w cierpienia katusze. Bohaterowie, których ambicja wyrosła jak grube cielska tych pierwszych po obfitej uczcie powodując wypaczenie zdrowego rozsądku. Pędzący przed siebie w myśl wyższej idei sądząc, że są w stanie zmienić w pojedynkę bieg historii. Nie podważyłby jej umiejętności, gdyż świadom był tego, iż nie zaznał ich mocy wystarczająco, by to uczynić, ale analizował sytuację jeszcze na chłodno. Głupota. Wziął głębszy wdech. Świst strzał rozległ się nad nimi.
- Jazda, jazda! - zakrzyknął. Jego towarzysza przeszyły dwa groty. Jeden z nich na wylot przeleciał przez skórzaną zbroję. Mężczyzna padł na ziemie. Cedric dzierżył miecz w prawej dłoni, lewa wraz z okrzykiem zajęła się piekielnym ogniem. Jego postawna osoba wyglądała przerażająco na polu bitwy, kiedy szarżował na pozycje zwiadowcze wojsk przeciwnika. Pierwotne zadanie, które brzmiało "przeprowadzić rozpoznanie" prędko poszło w zapomnienie, kiedy polała się krew członka drużyny piekielnego. Wiedział, że będą oni walczyć z nim ramię w ramię i mimo, że się nie znają mógł na nich polegać. Byli oni bowiem żołnierzami jednostki specjalnej, tak jak on niegdyś był. Przydział to przydział, bitwa to bitwa. Jednak bezpieczeństwo i fakt, że możesz powierzyć swoje życie drużynie stanowi dla tego typu wojowników kluczową wartość. Uderzyli brutalnie na linie wroga. Starcie z przednią strażą było dla nich łatwizną. Piekielny nawet nie zwykł nazywać rozgrzewką potyczek, w których kilku z nich nawet nie zdążyło dobyć oręża, bo prędzej pozbawiono ich kończyn. Przeraźliwe jęki i okrzyki początkowo bólu, a następnie strachu i agonii rozległy się po nieco oddalonym od głównego pola bitwy rejonie, kiedy leśne runo posmakowało w środku nocy ludzkiego potu i krwi, zamiast słodkiej porannej rosy.
Nie zatrzymywali się, nieustępliwie zmierzając do celu. Strzelano do nich zza drzew. Zbroja Freya była dostateczną ochroną, gdyż kilka ze strzał zwyczajnie zrykoszetowało od wzmocnionej poprzez zaklęcie Rakh piekielnej stali. Musiał odnaleźć obóz, chociażby mniejszego plutonu, cokolwiek. Od strony posiadłości dobiegł go huk, po którym nastąpiły znacznie liczniejsze, lecz drobniejsze wybuchy. Jakby petardy hukające naście razy na chwilę o ogromnej sile. Magicznej, był tego pewien, bo płomień zajmujący jego przedramię aż zatańczył w błękitnokolorowych barwach. Nastała cisza. Trwała ona kilkanaście sekund, wtem Cedric dojrzał w lesie ogniska. Obóz.
- Na nich! - grupa uderzeniowa przyśpieszyła na jego znak, wtem spotykając na swojej drodze falę uderzeniową. Łowca złamał niewielkie drzewo uderzając o nie twardo plecami z impetem. Lżej uzbrojeni, którzy nie zaparli się odpowiednio polecieli nawet do paru metrów w tył w fikołkach, lub lecąc w górę. Jeden z nich strzaskał sobie kark lądując niefortunnie na pokrytej mchem skale. Podbiegający do niego od razu przyjaciel jedynie pokręcił do pozostałych głową bez nadziei. Z pustką w sercu równą tej, która widniała w oczach martwego już kompana, kiedy z jego ust z wolna sączyła się ciemnoczerwona jucha. Na Freya to wszystko działało zupełnie inaczej. Nakręcał się coraz bardziej i bardziej. W pełni świadomy jak niebezpieczne obroty jest w stanie osiągnąć. Nacierając na obóz ujął rękojeść miecza w obie dłonie. Jak bezmyślnym musiał być pierwszy żołnierz, którego napotkał próbując sparować ostrze gościa, którego całe przedramię płonie żywym ogniem. Miecz Cedrica był pewnie większy od tego mężczyzny, a dźwięk uderzenia ostrza łowcy dusz o jego miecz był na tyle głośny, że nikt nawet nie dosłyszał cichego jęknięcia i odgłosu strzaskanych nadgarstków. Chwilę później chłopaczek spojrzał na swoje ledwo trzymające się swoich miejsc na końcu rąk dłonie huśtające się bezwiednie i zastygł w bezruchu. Ciężko określić, czy zdążył w ogóle pomyśleć o czymkolwiek nim ostrze piekielnego pozbawiło go głowy. Obozujących w lesie było wielu, ale nie stawiali oporu zbyt długo. Drużyna Freya dopadła do kolejnej grupki przeciwników widząc w tle, że ich towarzysze salwują się ucieczką w głąb lasu - czyli w kierunku przeciwnym do posiadłości Shasamo.
- Wy dwaj, zlokalizujcie dowódcę. Chcę go żywego, już! - rozkazał znajdującym się najbliżej siebie podwładnym.
W oddali przez odgłosy starcie przebiło się rżenie przerażonych koni. Popędził w jego kierunku. Jeźdźcy byli już osiodłani, uzbrojeni w łuki. Pozostawiona przez dowódcę drużyna Freya wpadła w zasadzkę, musieli zebrać się w kółku i odeprzeć atak liczniejszej grupy żołnierzy. Piekielny odwrócił się na moment tylko po to, by strzała świsnęła mu tuż koło szyi i przebiła nogę towarzysza w górnej partii uda. Krew obficie trysnęła z ranionego ciała a mężczyzna padł na ziemię z krzykiem.
- Nie! - wrzasnął piekielny chwytając swój miecz również drugą dłonią w połowie długości ostrza pchnął nim z całej siły w kierunku jeźdźca. Ten pieprznięty tak ogromną bronią został zrzucony z impetem z siodła i przybity do grubego pnia pół metra dalej. Piekielny naładowany już żądzą mordu miał coraz większe kłopoty z kontrolą własnej bojowej furii, gdy padł na jedno kolano i płonącą łapą trzasnął o ziemię wywołał wybuch w kształcie pierścienia ognia wokół swojej drużyny, który zmiótł z nóg napierających na nich wojowników. Las zamienił się w pełne brudnej krwi i zwęglonych, rozczłonkowanych zwłok pobojowisko. Polana, która niegdyś stanowiła tak spokojne miejsca była stojącym w ogniu wojennym obozem.
- Ruszać się, ruszać! - popędził w stronę konia, nie mógł już czekać na nich dłużej.
- Wracamy do punktu pierwotnego. Jeśli zdołacie raportujcie jakiekolwiek informacje dowództwu czarnej posiadłości. - oburącz wyrwał swój miecz z drzewa i przybitego do niego torsu przez krótką chwilę przyglądając się jak nieszczęśnik jeszcze niepozbawiony ostatniego oddechu powoli osuwa się po pniu pozostawiając podłużną plamę krwi i błagając o skrócenie męki pełnym agonialnego cierpienia głosikiem. Frey wsiadł na wierzchowca i ruszył ile sił w zwierzęciu. Wtedy również zorientował się, że jego ramię zostało przebite a w ciele tkwił wyjątkowo paskudny, haczykowaty grot. Nie stanowił on zagrożenia dopóki nikt mu go nie wyrwie, więc Cedric jedynie złamał strzałę w pół tak, by jej wystająca drewniana część nie przeszkadzała w dalszej walce.

Po przegrupowaniu się jego drużyna, znacznie już przerzedzona znalazła się ponownie przed posiadłością. Był to właśnie ten moment, w którym maszt magicznej fregaty zajął się ogniem. Pole bitwy wyglądało okropnie. Jednak było w nim coś, co wzbudzało zarówno ogromny niepokój, jak i podziw u piekielnego. Walczących nie ubywało. Ścierali się od dobrych paru godzin i pomimo odwrotu regularnych wojsk z pod lasu pole przed posiadłością wciąż było tłoczne. Szczęk mieczy nie ustawał, okrzyki równie liczne, lecz już mniej pełne werwy. Właściwie puste wrzaśnięcia, chłodne i mroczne zawołania zaczynały przeważać w tej monstrualnej orkiestrze wojny. Żołnierze poruszali się wolniej, ale bardziej nieustępliwie. Bez szału, bez pasji i finezji, bez ducha. Krucze cienie finezyjnie przeskakiwały między nimi i siekały zawzięcie, precyzyjnie i skutecznie, ale nie były w stanie poradzić sobie z tak natarczywą i nietopniejącą liczebnością. W końcu i na nich nadeszła pora, kiedy upadłe uprzednio ciała poległych zaczęły sięgać łapskami do ich kostek, przewracać ich i uniemożliwiać ucieczkę. Żywe trupy stanowiły wybitną dystrakcję podczas gdy oddziały takie, jak ten Freya miały rozbijać istotniejsze człony wojsk przeciwnika. Cedric odwrócił się w kierunku posiadłości, chcąc dopatrzyć wampira. Zobaczył go podpierającego futrynę okna jedną z dłoni, nie wyglądał najlepiej. W oddali za budynek przejechała trójka jeźdźców. Może to ktoś z jego wracającej z lasu drużyny pogubił punkt zbiorcze... Zamyślił się i właśnie w tym czasie spadająca z nieba czarodziejka uratowała go przed walącymi się pod ostrzałem kolejnej magicznej salwy pocisków. Huk był niemiłosierny, kiedy uderzyły one o ziemię wysyłając truchła Shasamo frunące na wszystkie strony świata. Wampir padł na kolana na punkcie widokowym. Całe szczęście kolejna salwa nie mogła paść, gdyż statek zdawał się próbować drastycznie zmienić kurs. Kruki pohamowały sobie zajadłości przy kolejnych natarciach, przechodząc na ofensywę bardziej pasywną. Wciąż jednak mieli w oczach swój cel priorytetowy - spadającą z nieba, niby aniołek czarodziejkę. Niech to szlag, że Frey nie mógł jej złapać i ująć w swe dłonie, jak w tych wszystkich romantycznych powieściach. Oczywiście nie mógł dosłyszeć jej pytania. Patrzył jedynie na nią w lekkim osłupieniu, kiedy odwrócona plecami do przeciwników próbowała się z nim skontaktować. Natychmiast zeskoczył z konia, ale nie był w stanie zareagować odpowiednio szybko i jedynie patrzył, jak cień przeszywa jej bok niemal na wylot. Zabrakło jedynie odrobiny długości ostrza. Sam zacisnął zęby z jej bólu ruszając z odsieczą. Nie zdążył. W odpowiedzi na wystrzeloną ze statku salwę posiadłość Shasamo ukruszyła swojej bariery uwalniając ogromne pokłady skumulowanej energii magicznej. Impuls uderzenia był tak silny, że Krucze cienie niemal zwiało z powierzchni podwórza i sam Frey ponownie stracił równowagę. Dwójka przed nim wprawnie to wykorzystała powalając go na ziemię, by następnie porwać czarodziejkę i z pomocą kamienia powrotu zabrać ją ponownie na statek, który właśnie zbierał się do ponownego przebycia portalu. Nie mieli wiele czasu, gdyż ogromny twór magiczny łączący czasoprzestrzenie zdawał się zanikać a jego mieniący się magią blask nie był już tak imponujący jak na początku. Może nadchodził ranek, a może to spadek energii potężnego antagonisty. Cedric leżąc na plecach widział, jak lodowe sople wystrzelone z baszt obronnych przenikają przez uciekające z powrotem na statek Kruki. Widział jak porywają Rakhszasę, jak jeden z nich w ogromnych stalowych rękawicach niósł łańcuch z dwimerytu. Psia krew, przecież nie po to tyle jej szukałem, by mi ją ot tak zabrał jakieś ciemne dupska. Ogień z jego dłoni przetopił zbroję odpowiednio nadając jej ostatecznej, wyposażonej w skrzydła formy. Jego uprzedni towarzysze dla których był przez całą bitwę dowódcą zobaczyli jak w momencie niemal niechybnego zwycięstwa piekielny opuszcza walkę. Równie brawurowo i głupio co czarodziejka uprzednio, lub w strachu przed konsekwencjami a może w nieopanowanym przypływie gniewu chcąc sprowadzić ogromny magiczny twór na ziemię. Jego niewielka, z tak dużej odległości skrzydlata postać uderzyła gdzieś w dolny kadłub statku, który chwilę później zniknął w zamykającym się portalu. W okolicy posiadłości nastał kompletny mrok, którego efekt jedynie pogłębiały znajdujące się blisko oczu płomienie leżących pochodni, czy pożar rozlegający się w pewnej części lasu. Żołnierze powoli padali jeden za drugim z wycieńczenia, doznanych ran, bądź faktu bycia nieumarłymi przywołańcami wampira, któremu mocy nie wystarczyłoby zapewne do rana.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Atristan oczywiście słyszała wszystko. Na pewno nie mogłaby zasnąć, czy ot tak nie myśleć o horrorze, który odbywał się za cieniutkimi murami czarnej strażnicy. Mogła czuć magię, wszak była na tyle intensywna, że niemal trzęsła fasadami budynku samą energią, która fluktuowała w okolicy. W końcu mogła dostrzec prawdziwy wyraz wojny, chociażby jej namiastka w pojedynczej bitwie. Coś, czego się nie zapomina i coś, co po części sama tu przyprowadziła. W tej mniejszej i mniej groźnej części, rzecz jasna, bo za lwią część fajerwerków odpowiadał nie kto inny, jak jej przekochana służka. Nagle księżniczka usłyszała rżące tuż pod jej oknem konie. Ze dwa, lub trzy jeśli chciała przysłuchać się dokładnie, ale zarżały tylko jednokrotnie. Cichej wymiany szeptów nie zdołałaby usłyszeć nawet przy bardzo wyostrzonych zmysłach z powodu zawieruchy bitewnej, a gdy już usłyszała hak chwytający się wewnętrznej części parapetu i zobaczyła linę było już za późno. Do wnętrza dostał się smukły, ubrany całkowicie na czarno mężczyzna trzymający krótką linę w lewej i sztylet w prawej dłoni. Nie miała czym się bronić, kiedy zbliżał się do niej. Słysząc prawdopodobnie jej pełen przerażenia głos, czy wołanie o pomoc do wnętrza zajrzał strażnik. Chwilę potem wpadł do środka dobywając miecza, ale był sam. Zamaskowany napastnik rzucił w jego kierunku sztyletem i wprawnie przeskoczył za Atris obwiązując ją na raz grubym sznurem wokół szyi. Przylgnął do jej delikatnego ciała z tyłu i użył jej jako żywej tarczy. Ochroniarz lekko raniony w udo kuśtykał w ich kierunku, ale widocznie wahał się zaatakować, gdy trzymający perłę nowej aerii cwaniaczek krok po kroczku zbliżał się do okna. W końcu strażnik doskoczył z widocznym grymasem bólu do nich i spróbował rozciąć liny. Ten jednak szarpnął Atris i odskoczył w bok, stając plecami tuż przy ścianie obok okna wewnątrz którego do dołu głową zwisała postać z kuszą. Nieszczęśnik padł przebity na kolana przed Atris zanim z jego rozdziawionych ust zdołał wydobyć się jakikolwiek przedstawiający ból odgłos.
- Zbieramy się, Maleńka. Czeka nas długa droga. - wyszeptał jej do ucha łapserdak ostrożnie kierując ją do liny, po której następnie zjechali, wsiedli na konie i ruszyli przyśpieszonym galopem w jedynie sobie znanym kierunku.
Zablokowany

Wróć do „Błyszczące Jezioro”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości