[Gdzieś w górach] Na szlaku wspomnień
: Nie Paź 07, 2018 10:54 am
Stradivion zatrzymał konia na małej polance wychodzącej z leśnego traktu. W dole widoczny był cel jego podróży - mała wioska położona między klifami. Skąpana w porannej mgle prezentowała się iście malowniczo. Pogoda była wyjątkowo ładna, co dodało mężczyźnie energii. Wolnym stępem zjechał więc w kierunku miejscowości, napawając się widokami i wizją przyszłego zarobku.
Wiedział, że wieśniacy mają problemy z lokalną fauną. W końcu to dzikie góry, a nie nadmorska plaża. Każda wioska miała co prawda swojego łowczego, ale czymże jest polujący na sarny w starciu z trollem? No właśnie. Dlatego też takie mieściny poszukiwały ludzi pokroju Stradiviona. Płaciły ochoczo, choć często nie w walucie, jakiej oczekiwałby najemnik. Niektóre z nich były biedne i pieniądze posiadało może dwóch wieśniaków. Czasem odjeżdżał, nie chcąc ryzykować życia za dwie bułki i dozgonną wdzięczność. Tym razem liczył jednak na zarobek, który niespecjalnie się go trzymał.
Wioska była dość typowa. Kilkanaście domków, kuźnia kowala, chata sołtysa i mała karczma, z której dochodziły odgłosy zabawy. Mieszkańcy utrzymywali się zapewne z tego, co przyniosła im natura. Raczej nie przechodziły tędy szlaki handlowe. Trakt doń prowadzący również zarósł, dawno nie deptany. Miejscowość była oderwana od cywilizacji, jakby rozpływająca się w górskich przełęczach.
Mężczyzna podprowadził Anubisa w kierunku pierwszych zabudowań. Mimo wczesnej pory ludzie już byli na nogach, zabierając się do pracy. Stradivion został więc szybko dostrzeżony. Mieszkańcy z zaciekawieniem przypatrywali się przyjezdnemu. W ich oczach było widać, że nie jest u nich tak sielsko, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Tymczasem łowca podjechał już do chaty sołtysa, która prezentowała się tylko nieco lepiej od innych. Zsiadł z wierzchowca, poprawiając miecz na plecach. Zapukał w drzwi, oczekując szybkiej i entuzjastycznej oferty. Nikt jednak nie otworzył. Załomotał nieco głośniej, myśląc, że starosta śpi. Zero reakcji.
- Przepraszam, szanowny panie... - Usłyszał zza pleców zachrypnięty głos. - Obawiam się, że nikt panu nie otworzy.
Odwrócił się. Za sobą ujrzał staruszka w pomiętych ubraniach i słomianym kapeluszu. U jego boku wesoło kołysała się mała owca, szarpiąc za nogawki spodni wieśniaka.
- Dlaczegóż to? - spytał mężczyzna chłodnym tonem.
- Nasz starosta, widzi pan, przepadł. Od dawna dokuczała nam grupa trolli, która podjadała owce i niszczyła wysunięte wyżej chaty. Diaboliszcze, nic na nich nie działało. A łowca równy chłop, ale stary nieco i z bestiami nie da rady. Miły człowiek z naszego pana, to i zajął się sprawą. Chwycił za widły i na ośle pojechał wgłąb lasu, coby zmory ubić. Było to z dwa dni temu, dotąd żadnych wieści. Martwi się wieś cała, już trumnę wyciągamy, a tu pan się zjawia niczym dar od losu. - Jak każdy mieszkaniec wiosek odciętych od świata, staruszek miał długą gadkę. - Jakby pan pomógł łaskawie...
Wiedział, że wieśniacy mają problemy z lokalną fauną. W końcu to dzikie góry, a nie nadmorska plaża. Każda wioska miała co prawda swojego łowczego, ale czymże jest polujący na sarny w starciu z trollem? No właśnie. Dlatego też takie mieściny poszukiwały ludzi pokroju Stradiviona. Płaciły ochoczo, choć często nie w walucie, jakiej oczekiwałby najemnik. Niektóre z nich były biedne i pieniądze posiadało może dwóch wieśniaków. Czasem odjeżdżał, nie chcąc ryzykować życia za dwie bułki i dozgonną wdzięczność. Tym razem liczył jednak na zarobek, który niespecjalnie się go trzymał.
Wioska była dość typowa. Kilkanaście domków, kuźnia kowala, chata sołtysa i mała karczma, z której dochodziły odgłosy zabawy. Mieszkańcy utrzymywali się zapewne z tego, co przyniosła im natura. Raczej nie przechodziły tędy szlaki handlowe. Trakt doń prowadzący również zarósł, dawno nie deptany. Miejscowość była oderwana od cywilizacji, jakby rozpływająca się w górskich przełęczach.
Mężczyzna podprowadził Anubisa w kierunku pierwszych zabudowań. Mimo wczesnej pory ludzie już byli na nogach, zabierając się do pracy. Stradivion został więc szybko dostrzeżony. Mieszkańcy z zaciekawieniem przypatrywali się przyjezdnemu. W ich oczach było widać, że nie jest u nich tak sielsko, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Tymczasem łowca podjechał już do chaty sołtysa, która prezentowała się tylko nieco lepiej od innych. Zsiadł z wierzchowca, poprawiając miecz na plecach. Zapukał w drzwi, oczekując szybkiej i entuzjastycznej oferty. Nikt jednak nie otworzył. Załomotał nieco głośniej, myśląc, że starosta śpi. Zero reakcji.
- Przepraszam, szanowny panie... - Usłyszał zza pleców zachrypnięty głos. - Obawiam się, że nikt panu nie otworzy.
Odwrócił się. Za sobą ujrzał staruszka w pomiętych ubraniach i słomianym kapeluszu. U jego boku wesoło kołysała się mała owca, szarpiąc za nogawki spodni wieśniaka.
- Dlaczegóż to? - spytał mężczyzna chłodnym tonem.
- Nasz starosta, widzi pan, przepadł. Od dawna dokuczała nam grupa trolli, która podjadała owce i niszczyła wysunięte wyżej chaty. Diaboliszcze, nic na nich nie działało. A łowca równy chłop, ale stary nieco i z bestiami nie da rady. Miły człowiek z naszego pana, to i zajął się sprawą. Chwycił za widły i na ośle pojechał wgłąb lasu, coby zmory ubić. Było to z dwa dni temu, dotąd żadnych wieści. Martwi się wieś cała, już trumnę wyciągamy, a tu pan się zjawia niczym dar od losu. - Jak każdy mieszkaniec wiosek odciętych od świata, staruszek miał długą gadkę. - Jakby pan pomógł łaskawie...