Jadeitowe Wybrzeże[Ujście Starii] Brzęk monet i melodia życia

Bajkowe wybrzeże Oceanu Jadeitów. Jego nazwa wzięła się od koloru jakim promieniuje. Znajdziesz tu plaże ze złotym piaskiem, palmy i rajskie ogrody. Palące słońce rekompensuje cudowna morska bryza.
Awatar użytkownika
Øra
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Øra »

        Smokołak nie należał do osób, które łatwo zaczynały darzyć innych nieprzychylnymi uczuciami. Nie łatwo było go wytrącić z równowagi, nie przejmował się też błahostkami, a w większości rozumnych istot dostrzegał zarówno zło, jak i dobro. Tak było i teraz, w przypadku Mourneliana. Nie można chyba zaprzeczyć, że nie był jedną z tych osób, które łatwo polubić, choć z pewnością przyczyniły się do tego również okoliczności poznania. W każdym razie, w momencie, w którym sprawa zwoju stała się drugorzędna, obecność blondyna nie była aż tak problemowa, jednak wciąż odrobinę irytująca. Øra na razie nic sobie z tego nie robił, jednak w myślach stwierdził ten... fakt. Najwidoczniej o empatię zainteresowanego zwojem nie było łatwo. Rodzeństwo elfa było zwyczajnie dużo przyjemniejsze w obyciu. I bardziej pomocne. Wyjątkowo cicha bunait an adhartais choć zdawała się nieco oderwana od rzeczywistości, to ziemi dotykała dużo pewniej, niż jej wyższy brat wachlujący się pod drzewem i od niechcenia odpowiadający na pytania smokołaka. Ten drugi zaś, tak zapatrzony - nawet pustelnik to zauważył - w zieloną istotkę był zwyczajnie zawsze tam, gdzie potrzeba.
        Jak się okazało, sole trzeźwiące nie były potrzebne. Na szczęście. Na nieszczęście jednak wyprzedziła je wyjątkowo niepokojąca pobudka. Øra nie mógł znieść widoku rozgorączkowanej kobietki, z którą z każdą chwilą było coraz gorzej. Definitywnie potrzebowała pomocy profesjonalisty. Żeby jednak wiedzieć jak leczyć, najpierw trzeba było dowiedzieć się CO. Øra nie wiedział z czym ma do czynienia, za to szybko zrozumiał, że ma to związek z potężną magią. Czuło się ją w powietrzu, które w upale gęstniało. Magii nie rozwiewała nawet morska bryza. Na domiar złego pochodzenie cierpiącej było dla wszystkich zagadką, a więc również jej przypuszczalna choroba czy inny problem.
                Będzie trzeba wyciągnąć od samozwańczej boginki jak najwięcej praktycznych informacji, ale w jej obecnym stanie smokołak nie zamierzał zamęczać jej zbyt wieloma pytaniami. Póki co trzeba było radzić sobie inaczej.
        Trzeba było, bo pustelnik na obecnym już poziomie zaangażowania w sprawę, nie był w stanie zignorować jej błagania o pomoc, wewnętrznego żaru, który ją spalał i chował się w małym, dziwnym ciałku. Chwycenie za kostkę i przenikliwe, rozpaczliwe spojrzenie wbijało w serce igły. Øra nic nie odpowiedział rogatej, jednak jego oczy mówiły same za siebie.
        Dla tych zaś, którzy z magią do czynienia mają na co dzień, nie do zignorowania było powiązanie dziwnych wydarzeń z bransoletami na rękach zielonej. Niestety smokołak nie wiedział, czym dokładnie artefakty te są i co (o ile w ogóle) należy z nimi zrobić. Miało ochotę się zdjąć - przynajmniej tę z lewej ręki - niestety bez odpowiedniej wiedzy, mogło to być zbyt ryzykowne. Jakkolwiek pustelnik chciał pomóc, nie mógł zachowywać się głupio. Może jednak ktoś inny ze zgromadzonych miałby jakiekolwiek pojęcie o tym, co należy uczynić. To, co sam mógł na chwilę obecną uczynić, to nakazać złotowłosej podanie wyjętej wody do wypicia potrzebującej i wstanie, by przywitać lądującą w obłokach pyłu Myszkę.
        Zwierzę zaskrzeczało przenikliwe, wierzgając oburzone łapami. Skarżyła się. Jej towarzysz stanął naprzeciw i pochylił głowę, w ten sposób wykazując, że poświęca jej pełną uwagę i nie zamierza wynosić swojej pozycji ponad nią. Byli sobie równi. Dopiero wtedy Myszka uspokoiła się i zbliżyła dziób do smoczego pyska. Smokołak uśmiechnął się i pogładził towarzyszkę po policzkach.
- Wiem, wiem, Myszko - szeptał łagodnym tonem. - Ludzie gonią za atrakcją. Niektórym należy się upomnienie. Ale już zaraz się stąd wyniesiemy.
        Mogło się wydawać, że zignorował błagania o pomoc, skupiając na czymś zupełnie innym, ale on po chwili zdjął z pleców tarczę i doczepił ją do uprzęży gryficy, po czym z przewiązanego do jej ciała pakunku wyjął trzy wykonane z brązu spiżowego misy i wrócił do gromadki. Warto było spróbować... Nim smokołak zapewni zielonej transport.
         Dopiero teraz skomentował odpowiedź Mourneliana na swoje wcześniejsze pytanie:
-Moje zamiary pragną wyprowadzić stąd omdlałą. Jeśli zamierzacie mi w tym przeszkodzić - tu znacząco spojrzał na blondyna, z wyraźnym zadowoleniem badającego zwój - to jest na to moment. Jeśli nie takie wasze zamiary, to zwrócę się z prośbą, byście zawieźli tę kobietę ze mną waszym wozem do najbliższej wioski. Na moją gryficę trzeba mieć siły, której tej obecnie brak.
        Rozstawiając misy, w jego głowie pojawiło się dotychczas spychane na plan dalszy pytanie: czy pomoc nieznajomej nie zaburzy równowagi świata? Nie można było zaprzeczyć, że od tego, jak jej losy na nieznanym kontynencie się potoczą, może zależeć dużo więcej, niż pojedyncza historia.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Serce ściskało się w Nutrii kiedy patrzyła na niespokojnie omdlałą kobietę. Nie czuła magii buchającej w jej ciele, ani nie potrafiła odczytać niepokoju rodzącego w rogatym umyśle burze. Oczyma mieszańca, zwykłej dziewczyny widziała tylko zranioną istotę, której jedynym wsparciem była czwórka nieznajomych. Po historii jaką przedstawiła, półelfka nie łudziła się, że odnajdzie ją ktoś z jej rodziny i posłuży radą im - jako jej towarzyszom. Oczywiście już postanowiła, że jej nie zostawią. Co prawda nie przeceniając swoich sił, a i mając odrobinę rozsądku chętnie przekazałaby przemienioną w bardziej odpowiednie ręce niż jej własne, ale właśnie to zamierzała uczynić - opchnąć ją braciom. Nie, żeby nie ufała smokowi - ale co trzy pary rąk to nie jedna. Ta trójka mogła zająć się zieloną panią, kto wie czy nie najlepiej na całym targu.         Przynajmniej Nutria była tego pewna.

        Dlatego też teraz, chociaż trudno było nie zasłonić oczu na widok rozedrganej kobiety, uparcie trzymała jej dłoń, a jej wzrok, otulający przemienioną, pełen był nadziei.
        Nie opuściła swego stanowiska także wtedy, gdy rogata zerwała się z krzykiem; kiedy zaś spłoszone spojrzenie starło się z jej własnym, wyszeptała tylko: ,,Spokojnie” i nawet nie drgnęła, choć dreszcz przeszył jej ciało. Dawno nie widziała kogoś w takim stanie i gdyby nie myśl, że musi zieloną wesprzeć, byłaby schowała się za jednym z braci i zadrżała z trwogą. Ale nie teraz. Klęcząc przy rogatej czuła się dziwnie potrzebna, a dzięki temu - i silna. Dlatego i spokój i postanowienia przychodziły jej z taką łatwością.
        Zostają.

        Mournelian był za. Oczywiście z innych powodów. Rogata wiła się na piachu jak zwierzę, ale nie było co obdarzać jej współczuciem - cholera wie czym jest i co się z nią teraz dzieje. I choć jej kiepski stan czy błagalne gesty zmiękczyłyby wiele serc, to nie jego. On, choć na pewno tam jakieś miał nie zamierzał obdarzać żadnym cieplejszym uczuciem czegoś (tak, czegoś) co nie należało do jego rodziny lub nie przyczyniało się do poszerzania zbiorów Alarańskiej wiedzy. Nie w sposób świadomy. Bo, że demonica była doprawdy ciekawym obiektem badawczym to już wiedział. Ale obiekt nie zasługiwał na jego uznanie. Co najwyżej fascynację. I niestety tego uczucia już nie potrafił powstrzymać - to ono w dużej mierze trzymało go w tym miejscu, przy magicznym stworzeniu i sprawiło, że przestał się wachlować. Uniósł się i czujnie patrzył. Nasłuchiwał. Wychwytywał drgania aury i zaburzenia w umyśle. Tak to nazywał.
        I jako mag umysłu właśnie, nie powstrzymał się przed zerknięciem wgłąb jej koszmarów - tak szybko jednak już dawno z cudzego światka nie uciekł. Widział już wiele, ale natłok magii, wspomnień i przekonań podszytych chaosem emocji wybiły go z rytmu. Czegoś się już jednak dowiedział i o tyle wyprzedzał rodzeństwo.
        Po nieudanej próbie rozejrzenia się po świadomości przemienionej skupił się na jej ciele i bransoletach. Tym razem uaktywniona została inna niż poprzednio - miała też odmienne funkcje, choć jakie konkretnie jeszcze nie był pewien. Jednak choć nie wyglądał, był naprawdę wyśmienitym naukowcem i pewien był, że w końcu do tego dojdzie. O ile będzie miał ku temu okazję.

        Tymczasem Changhin szukał innej okazji - by jakoś wspaniałej istocie pomóc. Sole trzeźwiące okazały się nieprzydatne, to Nutria trzymała jej dłoń, a Smokołak obdarzony został największym zaufaniem. Ale to pewnie i lepiej. Gdyby to on klęczał przy rogatej damie tylko by ją pewnie wystraszył paskudnym uśmiechem, a na miejscu smoka - przewróciłby się po chwyceniu za koślawą kostkę. Tak mógł stać z boku i usługiwać, niemal niezauważony i nie szpecący zanadto krajobrazu innym. Jednak i on był magiem i także swoje chciał dołożyć do zrozumienia natury demonicy. Ale… nie chciał jej tak nazywać. Różka. Pewnie uwłaczające jej godności, ale o wiele milsze określenie. Nie pozwoliłby sobie na takie spoufalanie się, gdyby nie odbywało się tylko w jego myślach - ale w nich mógł pozwolić sobie na odrobinę swobody.
        Choć co to za swoboda, gdy tak wyraźnie odbierał emocje niezwykłej kobiety - to właśnie była jego dziedzina. I dzięki niej zaczynał coraz lepiej pojmować zachowania przemienionej, które innym zdawać by się mogły przesadzone czy irracjonalne.

        Poniekąd tak patrzyła na to Nutria - nie umiała wejść do umysłu, ani obnażyć cudzych uczuć - musiała używać swoich ludzkich zdolności, by przy pomocy zwykłej empatii odnajdywać właściwą drogę. Dlatego to ona trzymała dłoń nieznajomej. Ale do czasu - gdy ta krzyknęła o pakcie, a w końcu zaczęła krwawić, Nutria, spanikowana zerknęła na obu braci szukając ratunku. I znalazła.
        Szybciej niż można by się po nim spodziewać Momo klęknął przy rogatej wytężając zmysł magiczny i wodząc dłonią nad jej przegrzanym ciałem. Gestem pokazał rodzeństwu, by mu nie przeszkadzało i miał tylko nadzieję, że smokołak nie będzie miał głupich pomysłów.
        Już lepiej rozumiejąc sytuację, zaintrygowany zgarnął na palec trochę błękitnej krwi. Przyjrzał się jej i nie zważając na zdegustowanie rodzeństwa - skosztował, odkrywając w sobie całkiem nowe myśli. Coś tak niezwykłego…
        Ale nie, nie czas na to.
        Pogonił brata o magiczną chustkę i szybko starł krew szpecącą twarz(?) demonicy. Gdy już przeszedł do działania stracił na swojej ospałości i niemrawych reakcjach - ciągle nad czymś myśląc, na spółkę ze smokiem wydawał polecenia - sprawiał jednak wrażenie bardziej niż on zaangażowanego.
        Przynajmniej kiedy ten poszedł do gryficy.

        - Co jej jest? - Nutria nie mogła już wytrzymać. Widziała, że brat się stara, ale i ona chciała coś wiedzieć. Ten jednak uciszył ją kolejnym gestem.
        - Zaraz - Mruknął, pochylając się nad byłą niewolnicą. - Chan. - Dodał nagle i jak się okazało była to pełnoprawna prośba; drugi elf już podchodził, by pomóc bratu.

        Dla Nutrii wyglądało to jakby nagle obaj zaczęli czcić leżącą kobietę, a jednocześnie odprawiać rytuał - Momo mamrotał zaklęcia używając księgi, a Chan, ze skupieniem i pełnym oddaniem przykładał rękę do jej czoła. Już osobno umieli wiele, ale współpracując wyciszyć mogli największe tajfuny i wzniecać ogromne pożary. Dlatego czasami aż trudno było im zaufać - to Nutria nie raz uspokajała postronnych, że przecież jej bracia to dobre elfy. Nadal była tego pewna.
        Choć czy powinna? Lecz w końcu ich zaklęcia przyniosły jakiś tam efekt - i właśnie - tylko ,,jakiś tam”. To nie było podobne do nich, żeby spartolili robotę. Ale choć przemieniona wyciszyła się, nadal wyraźnie na coś cierpiała.

        Ona sama przyniosła jej tylko wody, a smok poszedł… przywitać się z gryfem, co też niewiele pomogło. Ale tym lepszą okazję mieli bracia do przejęcia inicjatywy.
        Z tym, że teraz Chan był roztrzęsiony porażką, a Momo grzebać coś zaczął w plecaku. Jednak kiedy smok wrócił wraz ze swoją dostojną towarzyszką, starszy elf nie wyglądał wcale na przegranego.
        - Mówisz? - Zapytał niemalże z ironią. - A więc przeszkadzam ci. - Oznajmił i machnął na niego ręką. Dla wyjaśnienia jednak kontynuował, kiedy znalazł już to czego szukał w plecaku.
        - Nasze zamiary bowiem pragną pozbyć omdlałą omdlałości - wyrecytował nieskazitelną przekorą, po czym rzucił smokowi znudzone spojrzenie aroganta, który wszystko wie - tylko zwracam się do ciebie z prośbą byś raczył poczekać chwilę w oddaleniu. - ,,Sio, sio” dopowiedział wyrazem twarzy, a sekundę potem skalpel już przeciął skórę przemienionej. Nutria pisnęła i odwróciła się gwałtownie, a Chan wzdrygnął się, choć na wszelki wypadek zagrodził drogę smokowi. Wydawać by się mogło, że Momo z własnej chciwości przelewa błękitną krew do flakonika, ale jego spojrzenie, choć chytre, na to nie wskazywało - śledził uważnie reakcje przemienionej i zawirowania w jej magii. Na upuszczenie krwi zdecydował się głównie z powodu krwotoku - a także pewnych innych objawów, które kazały mu sądzić, że może nie być to taki zły pomysł. I trafił - choć spodziewał się nieco innych efektów. Sądził, że magiczna posoka mocno wpływa na przemienioną - tymczasem okazało się, że to nie magia, a ilość decydowała o jej samopoczuciu. Tego nie przewidział. Ale co zrobił poskutkowało, więc zadowolony otarł czoło, zamknął flakonik i zatamował upływ krwi z rany, nie przyznając się do tego, że nie jest wcale aż taki genialny na jakiego wyglądał. A niech sobie myślą, że jest. Ich problem.
        - Dobra - Mruknął, kiedy brat się uspokoił, a siostra spojrzała na niego z podziwem godnym szczerego wyznawcy. Wrócił myślami do smoka, bo poza rogatą to on był tu elementem… najmniej zrozumiałym.
        - Jak mniemam pomagasz tej małej się tutaj odnaleźć… - Zaczął już mniej bezczelnie - prosiłeś nas o pomoc, więc możemy chyba założyć, że nie chcesz jej na wyłączność. A nasza... ,,współpraca" chyba się opłaciła. Ty masz swoją rogatą w całkiem niezłym stanie, ja mam zwój, próbki i wiedzę… pytanie co dalej planujesz?
        - Momo… - Wyrwało się Nutrii.
        - Nie teraz. No więc? A zresztą, pozwól - wstał i odciągnął go lekko na bok, by rodzeństwo go nie słyszało. - Przyznaję się, że mnie los tego demona mało interesuje. Ciekawi mnie ona (jak i wiele osób tutaj) ze względów naukowych. Ale zdradzę ci sekret; wiem o niej już więcej niż powiedziała i dowiem się więcej jak trochę odpocznę. Męczące stworzenie. Ty tu jesteś niańką, a i ta dwójka będzie chciała teraz przy niej zostać. Więc zapewne dobrym pomysłem będzie... powiedzmy, połączenie sił. Mogę na to pójść; nie odciągnę ich teraz, więc niech z nią gadają, a ty… jakie masz plany?Ta mała zależy od ciebie zdaje się. Nie wiem jaki jest twój stosunek do niej, ale mogę pomóc ci ją ogarnąć, jeżeli ty dasz mi w spokoju zbierać informacje. Mamy inne systemy wartości, ale chwilowo podobny cel… bo zakładam, że ani ja ani ty nie odejdziemy teraz od tego upiora. - Spojrzał na niego bystro.
        ,,Tak. Nie jesteś księciem, ale i tak zostaniesz. A trzymanie cię tutaj będzie mi na rękę… nie oddam ci jej, ani nie będę o nią walczyć. Domyślasz się tego? Czy może nie wiesz jakie mam zamiary? A z resztą. Już mam co chciałem, tyle powinno być dla ciebie jasne. Patrz lepiej na nich. Ich czyste serduszka nie pozwolą im zostawić jej samej. A ja nie zostawię ich. Więc jesteśmy na siebie skazani, czyż nie? Twoja siła może mi się przydać. Ja też mam coś co powinno cię zainteresować. Skusisz się?”.
        Spojrzał na misy i pytająco uniósł brew.
Awatar użytkownika
Ziharria
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Ziharria »

        Pojawienie się gryfa w lepszych okolicznościach z pewnością zostałoby przywitane przez Ziharrię z odpowiednim połączeniem zachwytu, strachu i zaskoczenia, jednak w obecnej sytuacji przemieniona jedynie zerknęła na wielką bestię, gdy ta wylądowała na ziemi i drgnęła, próbując się odsunąć, a jej słabe dłonie powędrowały do uszu, gdy rozbrzmiał skrzek, odbijający się echem wewnątrz jej obolałej, pękającej głowy. Głosy innych zresztą nie okazywały się znacząco lepsze, gdyż wszystkie dźwięki dochodziły do niej na podobieństwo wrzasków tuż nad jej uszami, dlatego też "bogini" nie była w stanie kompletnie orientować się w tym, co się wokół niej dzieje. Przez to w owej mozaice kolorów, ruchów i dźwięków niczym w szaleństwie impresjonistycznego malarza mało co dało radę się przebijać do jej umysłu poza rozpalonym bólem podróżującym razem z krwią w jej ciele. Nawet nie poczuła nacięcia na skórze - nie chodziło o jej stan, a o fakt, że była do takich procedur straszliwie przyzwyczajona. Jednak wtedy, gdy błękitna substancja zaczęła z niej wypływać, razem ze świecącym stróżkami uciekały z niej kolejne fale porażających impulsów, a wirowanie świata poczęło się uspokajać. Ziharria zamrugała, będąc w stanie w końcu wypuścić wielki kłąb rozgrzanego powietrza z jej drżących płuc. Całe ciało zresztą wciąż było mocno rozedrgane, a na swoich policzkach "bogini" czuła strumyki łez, wciąż świeże, ale...
        Zerknęła na zatamowaną ranę, a następnie na fiolkę przepełnioną lśniącą, błękitną krwią, znajdującą się w posiadaniu jednego z elfów. Butelkę pełną jej boskiej krwi, której żadne śmiertelnik nie miał prawa dotykać, a jedyną prawowitą osobą mogącą wchodzić w jej posiadanie był jej własny ojciec. Podniosła się, powoli, jako że jej ciało było osłabione po wcześniejszych przejściach, jednak zdołała powstać na niezbyt równe, ale wciąż własne nogi. Lekko się zataczając, zdołała wyminąć rodzeństwo, jej gołe stopy nie zdradzające jej ruchów, podobnie jak delikatny szept jej szaty. Dzięki temu zdołała podkraść się aż za plecy zajętego poważną rozmową ze smokołakiem Momo; mała kobieta uniosła wtedy powoli ręce, jej palce powoli zaginające się w szpony, jej kolana obniżające się w gotowości, aż w końcu skoczyła. Jej ramiona owinęły się wokół klatki piersiowej elfa, a twarz zbliżyła się do wrażliwej szyi. Po chwili Ziharria oparła o nią swój podbródek, gdy jej oczy się przymknęły, a jej ciało przycisnęło do pleców elfa w uścisku.
        - Dziękuję - wyszeptała mu tuż pod jego uchem, po czym oderwała się od elfa. Gdy wylądowała na tylko własnych nogach, zachwiała się, czując, jak mimo wszystko osłabienie organizmu po wcześniejszej walce daje o sobie znać - przemieniona rozłożyła ręce, próbując utrzymać równowagę, kilka razy obróciła się w miejscu jak młyn wodny, przypominając jedną z tych zabawek, którą na jarmarkach pokazują przybysze z odległych krain, po czym udało jej się uczepić czegoś stabilnego - ramienia smokołaka. Po chwyceniu go jedną dłonią, natychmiast objęła je własnymi dwoma ramionami i przyciągnęła się, opierając o ciało wielkoluda, po chwili udało jej się zatrzymać zawroty głowy, a wtedy podniosła główkę do góry, zerkając na górującego nad nią Øra.
        - Górowość owa znacznie głębiej mi się była jawiła - mruknęła zadziwiona Ziharria, po czym potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do smokołaka. Spuściła wzrok i wtedy dostrzegła dwie rzeczy. Pierwszą było to, co znajdowało się w miejscu, na którym wcześniej leżała - nawet ograniczona przez jej bransoletę, przemieniona doznała emocji tak skrajnych, że na powierzchni odbiła się jej sylwetka, poznaczona przez lód o czerwonej barwie, w który to został zmieniony piasek wcześniej znajdujący się pod jej ciałem, o dosyć niepokojących kształtach, szczególnie gdy odbijał w mocno abstrakcyjny i zaprzeczający logice sposób promienie słońca. Drugą rzeczą była wielka bestyja, na której to widok otworzyła szerszej usta i przypomniała sobie kilka wspomnień sprzed chwili. Czmychnęła pod ramię smokołaka, opierając je o swój brzuch, a swoje własne plecy o jego ciało, po czym spojrzała znów w górę, z zadziwieniem i ciekawością. - Jest pozostającą w twych rękach ów wyższy krąg? W co go zowiesz? Owa mikstura niższych kręgów...
        Lśniące od schnących łez oczy Ziharrii przez chwilę przyglądały się gryfowi, po czym natrafiły ponownie na elfa, który jej pomógł, przemknęły przez chwilę na jego rodzeństwo, gdy spoglądała teraz na nie ponownie, ze zdziwieniem dokonując nowych obserwacji, które zachowała głęboko w sobie do przemyślenia. Tak czy owak, teraz spojrzała w oczy Momo.
        - Boskość moja skroi ci nieba i przyjdzie zechce przełożyć ci skarb - powiedziała, spoglądając sugestywnie na zwój będący w jego posiadaniu i uśmiechając się do samego elfa nieśmiało. - Nadziejuję w kręgu równym poszukamy mowy naszej.
        Po tym Ziharria zorientowała się, że dzieje się coś wyjątkowego, bowiem jej oczy rozjaśniły się na moment, gdy ona poczęła dostrzegać zarysy nici oplatających każdego z tu obecnych. Czasem udawało się jej dostrzec, choć od bardzo dawna wszystkie, jakie była w stanie przyuważyć i śledzić, emanowały czernią, ogniem i cuchnącymi oparami, tutaj zaś... dostrzegła o wiele bardziej urozmaiconą mieszankę. Przytulona do smokołaka "bogini" na dobrą chwilę odpłynęła zupełnie, poszukując odpowiedniej nici - po upływie tego czasu nagle uśmiechnęła się szeroko i wyskoczyła spod ramienia smokołaka, stając tak, aby wszyscy ją widzieli.
        - Naszą wolą dostać miejsce, gdzie ni widmo ognia wczesnego ni wojen najmniejszych nie osiada! A zapisałam miejsce w życzenia nasze wpadające! Dobroboć i harmonia! - powiedziała Ziharria z uśmiechem, rozkładając ramiona, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie krokiem nieznoszącym sprzeciwu, chcąc prowadzić całą gromadkę za nicią, której się uczepiła i w którą wpatrywała się świecącymi oczami.

        Jeśli by kto chciał zrozumieć, skąd ta nagła zmiana postawy, to wynika ona z prostej zmiany punktu widzenia - faktu, że po byciu uciskaną przez straszliwy ból i doprowadzoną na prawdziwy skraj wytrzymałości swojego ciała, Ziharria w jednym momencie została tego pozbawiona, a coś, co - jak to jej zalany cierpieniem mózg malował - miało nigdy się nie skończyć i tylko pogarszać się do chwili, aż nie umrze, ustało, a przemieniona mogła teraz w pełni docenić, jak piękny jest świat pozbawiony tego. Dlatego też pomimo zmęczenia dziarsko parła naprzód, a morskie fale delikatnie chłodziły jej bose stopy, gdy "bogini" szła wzdłuż wybrzeża. Nie minęło więcej niż pięć minut gdy nawet jej kiepski nos zaczął wyczuwać zapach jedzenia. Gdy wspięła się na niewielkie wzniesienie, jej oczom ukazało się kilka namiotów rozstawionych tuż obok wielkiego, płaskiego, umocnionego obszaru, zupełnie pustego. Przed namiotami znajdowało się pełno długich ław, przy których zasiadała tylko jedna osoba, kobieta cała praktycznie zakuta w pancerz, jedząca posiłek z hełmem położonym tuż obok niej. Niedaleko, przy jednym z namiotów stała wielka bestia, jakiej jeszcze Ziharria nie mogła ujrzeć na oczy. Wyposażona w skrzydła jaszczurka, wysoka jak duży koń, która zajadała mięsiwo przygotowane specjalnie dla niej, podczas gdy jakiś człowiek z wiadrem i ścierką w dłoni zajmował się obmywaniem zwierzęcia.
        - Najwyższy krąg! - zakrzyknęła zadowolona Ziharria i zaczęła schodzić ze wzgórza. Ludzie krzątający się pomiędzy stolikami dostrzegli ich małą grupkę, a gdy ta zbliżyła się dostatecznie blisko, na jej spotkanie wyszedł człowiek o obfitym ubraniu, skrywającym rezultaty wieloletnich ćwiczeń sztuki konsumpcji pożywienia, rysy twarzy oraz nieco skośne oczy zdradzały cudzoziemskie pochodzenie, a dobrze zadbany wąs razem z szerokim fartuchem wokół pasa oraz nietypową, czarną czapką na głowie zdradzał, że to najpewniej kucharz - razem z faktem, że to on zdawał się być głównym źródłem aromatu wędzonego mięsa, soku owoców i warzyw oraz mieszanki przypraw, z których żadne z nich nie mogło znać wszystkich.
        - Oho, z reguły nie mamy gości przybywających z takich wysokości - zaśmiał się serdecznie, jego głos miał silny akcent i brzmienie mocno sugerujące zachodnie pochodzenie. Rozłożył grube ramiona w powitalnym geście. - Śmiało, siadajcie, a Fuang wraz z rodziną zapewnią, że opuścicie miejsce z pełnymi brzuchami i zadowolonymi podniebieniami. Tyczy się to też tej tutaj piękności.
        Kilku innych ludzi, o podobnych rysach, choć powszechniejszej sylwetce zbliżyło się do nich, oferując im możliwość pozostawienia wierzchniej odzieży, a także zaprowadzenia gryfa do miejsca, w którym zostanie nakarmiony i zadbany na inne możliwości, choć póki co zachowując bezpieczny dystans, zdając sobie najwidoczniej sprawę, jak te dumne stworzenia mogą zareagować, gdy ktoś potraktuje je jak zwykłego konia. Jeden z mężczyzn zagadał także do smokołaka, nieco łamanym wspólnym pytając, czy ten chciałby, aby gryfica została dopieszczona w jakikolwiek inny sposób poza dostarczeniem odpowiedniego posiłku.
        Ziharria była uśmiechnięta, przypatrując się temu wszystkiemu. Jedna z jej dłoni wylądowała wokół łapy smokołaka, druga na ramieniu Momo, gdy zaczęła ich ciągnąć w stronę jednego z długich stołów, mając raczej nadzieję na to, że jej przekonanie i samozaparcie będzie wystarczającym czynnikiem, aby zadośćuczynić jej oczywistym brakom sił, aby być w stanie zaciągnąć gdziekolwiek elfa, nie mówiąc już o wielkim smokołaku.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Czego jak czego, ale takich podziękowań Momo się nie spodziewał. W ogóle żadnych podziękowań! Dlatego ciężko byłoby określić, czy bardziej zaskoczył go nagły dotyk, od którego zamarł, czy słowo, które usłyszał. Niby jedno, ale ile znaczące…
        Cholera, ta demonica niemal go dziabnęła!
        Otrząsnął się, gdy tylko odskoczyła, nawet nie skrywając niezadowolenia i kto wie - może i obrzydzenia. Natrętnie przetarł własną szyję i zadrżał parę razy, nim wrócił do ogólnego stanu prawie-równowagi. Jednak po jego dumie i pewności siebie nie zostało śladu - nastroszył się jak wyściskany przez ciotkę nastolatek i rzucał zielonej czujno-strachliwe spojrzenia.
        Tak, z trójki rodzeństwa był tym, które nie znosi dotyku.

        Mimo wszystko nagłe ożywienie rogatego stworzenia przyjął z zadowoleniem, bo nie dość, że im obiekt doświadczalny nie padnie, to jeszcze jego uprzednie działania okazały się jak najbardziej skuteczne. Zielona też zaczęła bardziej do rzeczy mówić i nie irytowała już postawą pełną upartego niezrozumienia. Tak, nagle stała się w oczach elfa taka bardziej… ludzka, rzekłby chociażby dlatego, że dla niego było to określenie nie do końca może prześmiewcze, ale pobłażliwe na pewno. Tak, ta ,,boginka” bardziej niż elfa przypominała mu ludzkie dziewczę, ale czego by nie przyznał - odrobinkę też jego siostrę. Oczywiście siostry nie chciał obrazić, więc założył, że to jedynie przez uśmiech, niski wzrost i nieporadność w ruchach - poza tym te dwie były zupełnie różne i tego należało się trzymać. Ostatecznie Nutria była chociaż trochę normalna i nie paplała głupot, dając ponieść się urojeniom. Nie była też tak zmienna w nastrojach.

        Jednak było nie było w porównaniu do wcześniejszych dialogów ten wydawał się raczej zachęcający - Zielona obrócona charakterem o 180 stopni przynajmniej wykazywała się jakąś chęcią współpracy, co - przy jej położeniu - wydawało się najrozsądniejsze. A już na pewno bardziej od wyrywania uczciwie kupionych od jakichś rabusiów zwojów poczciwym, elfim badaczom.
        No dobra, tylko elfim badaczom.

        Uśmiechnął się koślawo półgębkiem, co u nikogo innego nie uszłoby za uśmiech i oddał spojrzenie byłej niewolnicy. Tylko że jego zdecydowanie nie było podekscytowane, błyszczące i wdzięczne. Gość był w środku padliną.
        W dodatku padliną, która już węszyła korzyści z niespodziewanego układu…
        - Słusznie wdzięcznościujesz, proszę. - Skinął głową nieskromnie, choć przecież zasłużenie. - Chętnie skorzystam z twoich skarbów, jak przyjdzie na to pora - dodał, ale tak beznamiętnie, że trudno było odnaleźć w tym chciwość. Rodzeństwo jednak wiedziało zbyt dobrze, że Momo nie ma najmniejszych oporów, by wykorzystywać cudzą wdzięczność i długi. Dlatego już patrzyli na niego niepewnie, zastanawiając się, jak uchronić przed nim nieznajomą, jednocześnie zostając po jego stronie.
        - Jak będziesz mówić do rzeczy, dogadamy się - powiedział już tylko rzeczowo i, ku ich uldze, odwrócił się, by zebrać próbki z ziemi, na której leżała. Czerwony lód… to nie była codzienność.

        Zbierali się opieszale, bo choć byli spakowani i już wcześniej postanowili za boginką ruszyć, to elf cały czas skrobał krystaliczne odłamki i marudził, by czekali, bo to przecież ważne. Od czasu do czasu przecierał też półświadomie kark i szyję, w miejscu o które otarła się ta rogata zaraza. Że też go dotknęła… uhh!


        Że też nie jego dotknęła…
        Changhin patrzył zranionym wzrokiem na subtelne gesty brata. Dlaczego to on zawsze był takim szczęściarzem? Nawet tego nie chciał! Nie doceniał… nie znosił tego. Od zawsze było tak między nimi - śliczny, czysty i porcelanowy Momo tulony przez wszystkich i zaskarbiający uwagę, z którą sobie nie radził, a z tyłu nieśmiały, pokraczny braciszek, uśmiechający się krzywo, żeby ukryć żale. Zmieniło to dopiero młodsze rodzeństwo - dhampirek, teraz już dhampir, którym Chan się zajmował i Nutria - która, tak jak niegdyś nieumarły, upodobała sobie młodszego-starszego brata. Ale reszta świata? Dla nich Mournelian zawsze był czymś lepszym i ciekawszym.
        Puknięcie w ramię.
        Uśmiechnięta siostra czekająca, aż wstanie i sugerująca, by ruszyli za Różką. Wyciągnięta dłoń.
        Chwycił ją z niepewnym uśmiechem i stanął koślawo, by zagórować nad promienną siostrzyczką. Obejrzał się jeszcze tylko na brata i ruszyli powoli, sądząc, że ich pomoc się już tutaj nie przyda.


        Był nawet trochę zadowolony. Nie, więcej… Był, być może… rozemocjonowany! Niosąc w torbie próbki krwi i magicznie stworzonego lodu, czuł podniecenie, jakiego brakowało mu od miesięcy. Coś nowego, coś niezwykłego… na wyciągnięcie ręki. I jeszcze zdobywał tego przychylność!
        Spojrzał na tył głowy rogatej, a zaraz powiódł spojrzeniem po całym jej ciele pełnym tajemniczej, błękitnej posoki. Ruszało się nieco chwiejnie to naczynko na magię i krew, ale jakoś działało.
        Ciekawe, czy to się powtarza?
        Te napady?
        Zamyślony nie zauważył kiedy wyprzedził w marszu rodzeństwo, choć całkiem świadomie znów pozwolił robić im za tragarzy. Sam niósł minimum pakunków, bo przecież stale sprawował pieczę nad własną głową, a więc i umysłem i dźwigał ciężar odpowiedzialności za losy nauki. Nie mógł się przepracowywać i sobie dokładać. Rodzeństwo, jako że myśli miało mniej, mogło wykazać się fizycznie. Wtedy było po równo.

        A najmniej i tak niosła była niewolnica, bo nie dość, że krwi jej spuścili, to jeszcze nie miała rzeczy. Aż dziwne, że pod tym brakiem obowiązków aż tak się uginała.
        Chociaż prowadziła ich nadal.
        Wiedziała w ogóle dokąd?

        Na to odpowiedzi nie dostał, ale przynajmniej stało się jasne, gdzie doszła, bo zapach przysmaków pobudził wygłodniałe żołądki - jedzenie!
        Jak raz dobrze było oddać komuś kierownictwo - Momo już miał marudzić, lecz rogacizna właśnie się wybroniła. On sam skąpiłby do kolacji i pewnie uparł się na suchary z rozmarynem, ale skoro już tutaj byli - ciepły posiłek. Pełnoprawny, syty i satysfakcjonujący Chana i Nutrię, tych obżartuchów. On też oczywiście zje, ale nie aż tyle…

        Zaskoczony (znowu!) dał się pociągnąć uszatej, a zaraz wysmyknął się jej i pierwszy zajął miejsce przy ławie, do której zmierzali. Strzepnął coś z ramienia i opadł łokciami na stół, jakby nagle stał się bardzo zmęczony.
        Dopiero teraz dotarło do niego, jak strasznie głodował!


        Usiedli wszyscy - poza smokołakiem, który zniknął im gdzieś z pola widzenia - dlatego miejsce przy przemienionej zająć mogła Nutria. Naprzeciw niej, choć jakby nieco w rogu usiadł Chan, pilnując bagaży, a Mournelian miał na nową zdobycz najlepszy widok, bo wystarczyło, by uniósł głowę i już mógł jej grozić spojrzeniem. Nie to jednak planował - zapadła bowiem pełna wyczekiwania i niepewności cisza, której nie zamierzał przerywać, ni mącić. Była dobra do myślenia.
Awatar użytkownika
Ziharria
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Ziharria »

        Ziharria usiadła za jedną z krótszych lad, umożliwiającej na siedzenie przy niej od sześciu do ośmiu osób, w zależności od ich rozmiarów oraz oczekiwanego poziomu komfortu. A jako, że smokołak w pewnym momencie im znikł, wyglądało na to, że zmieściłyby się tutaj dwie dodatkowe boginki bez najmniejszego problemu. Sama przemieniona siedziała prosto, z ramionami przypartymi do boków, spoglądając w przestrzeń przed sobą z uśmiechem i pustym spojrzeniem, a tak się złożyło, że przestrzeń ową postanowił okupować Mournelian. Albo też ta przestrzeń łaskawie postanowiła być okupowana przez niego; w końcu nie pochlebiajmy mu zanadto. Jakakolwiek by nie była prawda, pozostawało faktem, że para błękitnych oczu wpatrywała się „w niego” z prawdziwą upartością. Choć najpewniej byłby zawiedziony gdyby wiedział, że przemieniona w istocie wpatruje się w mozaikę losu, którą prezentowała jej nadzwyczajna moc.
        - Świetnie, bierzmy się więc do dzieła! - ogłosił Fuang. Masywny mężczyzna mówił głośno, ale patrząc na niego można było dojść do wrażenia, że tak donośny głos to jedyne, co mogło się dobyć z takiej przepony. Kucharz rozwinął nietypowo długi zwój nawinięty na coś, co wyglądało na specjalnie przygotowany do tego kij, prezentując im szkic człowieka wypełniony trzema kolorami: żółcią dominującą głowę, błękitem, który zajmował wnętrze, a także czerwienią okalającą to wszystko. - Zanim przystąpimy do wyboru dań, musicie zrozumieć, że przyrządzanie dań w moich stronach jest sztuką nieco bardziej... Opiera się na innych regułach niż te, które zastałem tutaj. Abyście zrozumieli, wpierw muszę wam przybliżyć naszą filozofię.
        Premieniona po części przysłuchiwała się temu, co mówił mężczyzna, ale nie potrzeba było geniuszu, aby dostrzec, że jej uwaga błąka się zupełnie gdzie indziej. Oczy dziewczyny pozostawały w ruchu, błądząc po całym otoczeniu, zupełnie jakby nie dostrzegała osób siedzących wokół niej. Jej jakże żywa obserwacja skutkowała jednak osłabioną świadomością własnego ciała, która też zakończyła się przechyleniem szyi nieco nazbyt w tył i upadkiem Ziharii z okrzykiem: „Auć!” Bardziej z powodu zaskoczenia niż autentycznego bólu. To też przerwało na chwilę monolog kucharza, przynajmniej dopóki bogini nie została odratowana – czy to z pomocą któregoś z dżentelmenów swojej cichej towarzyszki, czy też własnych rączek.
        - Wszystkie istoty składają się z trzech substancji. Ciała, duszy oraz umysłu, jak to byście wy nazwali. Podczas gdy ciało jest fizycznym łącznikiem ze światem materialnym, opoką trzymającą w zwarciu bardziej wrażliwe substancje oraz naczyniem na owe, dusza to energia wewnętrzna zachowana w emocjach oraz samej esencji bytu, zgromadzona we wnętrzu, jak i w ciągłej wymianie z otoczeniem, umożliwiająca osiąganie rzeczy, które wy nazywacie magią. Umysł zaś to substancja umożliwiająca kontrolę nad obydwiema z poprzednich, esencja myśli oraz decyzji, dar skupienia oraz silnej woli potrzebnej, aby opanować własną istotę. Nie będę teraz wchodził w szczegóły na temat przyrządzania dań, ale każde z nich stanowi wyzwanie dla jednej z owych substancji. Może obciążyć ją na tyle, aby wywołać trwałe uszkodzenia, jeżeli spróbujecie dania obciążającego ten aspekt waszej istoty, którego nie jesteście pewni. Dlatego też muszę was spytać, jakie będą wasze preferencje co do rodzaju dania.
        ”Możność ma w przyswojeniu wszech!”, te właśnie słowa chciała Ziharria natychmiastowo zakrzyknąć, ale gdy tylko otworzyła do tego swoje usta, mozaika losu wokół niej zamigotała ostrzegawczym światłem, które sprawiło, że powieki bogini zadrgały z bólu, który naszedł jej głowę. Zrozumiała mniej więcej przekaz.
        - Dusza jako moja wola! - zakrzyknęła więc, wciąż dosyć pewna siebie i uśmiechnięta, zerkając na innych w oczekiwaniu, co takiego wybiorą.
        - W porządku, dusza dla tej małej duszyczki. – Zaśmiał się Fuang, chwytając za obfity brzuch. - Muszę wam powiedzieć, że poza moją rodzimą prowincją nie znalazłem jeszcze ani jednej osoby, która byłaby w stanie wytrzymać prawdziwy posiłek! Jeżeli więc wszyscy wyjdziecie cało z tej konsumpcji, to wszystko na mój koszt. Mam nadzieję, że przeżyjecie!
        Pogodny kucharz zaczął naprawdę głośno się śmiać swoim donośnym głosem – szybko przyłączyła się do niego w tym momencie beztroska Ziharria, wtórując mu swoim szczebiotem, nie do końca rozumiejąc, z czego tak naprawdę się śmieją.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Myślał, że się odezwie. Nie wiedział, czy na to liczy, ale przedłużające się milczenie wydało mu się z lekka nieplanowane. Patrzyła uparcie gdzieś na jego twarz, mrużąc te nieelfickie, przemienione ślepia i myśląc (chyba) o czymś, co mogło, choć nie musiało, go interesować. Sam patrzył na nią ni to znudzony, ni chytry, a Chan w rogu aż dostawał wypieków ze skrępowania i niepewności. Nie miał oczywiście odwagi odezwać się pierwszy, ale to, jak brat walczy z Różką na spojrzenia i bezsłowność jakoś go krępowało. Poza tym, choć nie przyznałby głośno, chciał znowu usłyszeć głos tajemniczej kobiety. Jej zagadkowy, w tym wieku mityczny już niemal sposób mówienia. A także powymieniać się z siostrą karteczkami. Do ciszy był przyzwyczajony, ale nie do braku dialogu. A jednak czuł się bardzo nieswobodnie i nie umiał ot tak zwrócić się nawet do Yaami, by pogawędzić z nią niejako na stronie. To jak szeptanie w towarzystwie! Przy Mournelianie mógł, ale nie przy rogatej damie!

        Tymczasem Nutria wydawała się zadowolona i niemal radosna, bez lęku siedząc u boku nieznajomej i rozglądając się bez wahania na boki - ni to w poszukiwaniu smoka, ni to kelnera. Początkowo patrzyła pytająco, zastanawiając się, gdzie też opiekun demonicy może się podziewać, ale w końcu przyjęła wzruszenie ramionami Momo za odpowiedź, że nie ma pojęcia i nic z tym nie zrobią, więc przytaknęła i po chwili stała się niemalże beztroska. Dobrze zakrywała swoje zaciekawienie, pytania i myśli - nawet bracia nie wiedzieliby, że coś ją trapi, gdyby nie znali jej po prostu zbyt dobrze. Ale zgodnie z tradycją udawali, że nie mają pojęcia. W końcu nie po to wysilała się z tym uśmiechem i pogodną miną, by w kółko ją o coś pytali i się o nią martwili. Nie chciała im przeszkadzać.
        Głupi pół-człowiek.

        Momo westchnął niecierpliwie, widząc, że Nutria jak zwykle nie będzie mącić i już założył, że nie powie nic poza imieniem i ewentualnymi wyjaśnieniami, jeśli rogata ją poprosi. Na Chana, tego tchórza, też nie było co liczyć. Więc… to on miał zacząć? Popatrzył na demonkę z powątpiewaniem.
Nie, on nie zaczynał rozmów. Nie, jeśli nie miał w tym interesu. Ale teraz - uśmiechnął się, co u jego rodzeństwa wywołało dreszcze - to zupełnie inna sprawa. Demonica - jej zwoje, historia, język, ciało, umysł, emocje i myśli - wielce go interesowały. Były jego sprawą. Jego zdobyczą. Smok się zwinął, trzeba było to wykorzystać. Rogata nie miała tu nikogo. Nic nie wiedziała. A on zdołał się jej już z lekka przypodobać… a nawet jeśli przestanie myśleć o nim w kategoriach wypaczonych chwilową wdzięcznością, to co przeszkodzi mu w ponownym jej zniewoleniu?
        Poza rodzeństwem?
        Ale oni byli naiwni. Dało się ich obejść. Jak nie tak, to inaczej. Prawdziwym problemem byli inni magowie zainteresowani osobą przemienionej oraz - o czym należało pamiętać - jej prawowity właściciel. Jak tylko nieco się posilą i zbiorą siły, będą musieli ruszyć. Przebiegnie jeszcze tylko szybko po straganach, a potem zabierze tę małą wiedźmę tam, gdzie będzie mógł robić z nią co chce.
        No, biorąc poprawkę na uczuciowość towarzyszącej im dwójki niedorośniętych idiotów.

        Powoli obmyślał plan i możliwe próby ataku, jeśli coś stanie mu na drodze - miał też otworzyć usta, by zacząć konwersację, kiedy w polu odczuwania pojawiła się znajoma już aura, a zaraz zaczął towarzyszyć jej głos z mocnym akcentem.
        Elf spojrzał, jakby miał go zdzielić zdechłą rybą.

        Chciał tylko zjeść! Czy to było tak wiele!? Jakieś ryby, pieczone, gotowane, nawet małże czy inne mięczaki - byle szybko i świeże. A co dostał?
        Całkiem intrygujący, choć bardzo nie na miejscu, wykład o badziewnej kulturze ludzi, którzy najwyraźniej lubią głodować i zamiast zamawiać, zastanawiają się filozoficznie nad tym, co kieruje ich poczynaniami w życiu. A nim teraz kierował żołądek. Wiedział to aż za dobrze i tylko ze względu na swoje skąpstwo nie postanowił podzielić się z Fuangiem paroma niepochlebnymi słowami jasno to wyjaśniającymi. Spojrzał za to wymownie na jego tuszę. Była wielką pomyłką, jeżeli gadka o jedzeniu wybieranym poprzez wielożyciowe dylematy miała okazać się prawdziwa. Pewnie mógł podżerać, bo był kucharzem, dlatego się ostał. Reszta jego ludu albo zagłodziła się, nim wybrała posiłek, albo zginęła, bo wybrała źle. Och, on już znał te tłustobrzuche gadki - niech no tylko ten oszust go wpuści do kuchni, a on już sobie wybierze to, co nasyci jego duszę, umysł i ciało. Miał teraz ochotę na coś krwistego. Albo rybie flaki.
        Łypiąc spode łba na kucharza przymrużył oczy jak w migrenie, kiedy rogata wykrzyknęła swój wybór, najwyraźniej w ogóle nie podzielając jego opinii.
        Kolejna irytująca osoba do wykarmienia. A Nutria już poleciała jej na pomoc, gdy niemota się za mocno gibnęła do tyłu. Och, ależ to będzie urocze. Te dwie razem… och, i jeszcze brat!

        - Hmm… - Zastanowiła się Nutria, nie zważając na humorki najstarszego, za to z całą uprzejmością skupiając się na gospodarzu. Dzięki jego donośnemu głosowi, usłyszała praktycznie wszystko i teraz z czystą rozkoszą mogła się zastanawiać. Co też było w niej najsilniejsze? Obawiała się, że nic, co ma związek z magią…. Więc nie dusza. Ale coś za coś!
        - To - odezwała się słodko, choć krótko, wskazując palcem na głowę pergaminowej postaci. Uśmiechnęła się pewna swojej decyzji i spojrzała zachęcająco na braci. Ich kolej.
        - Ech, wszystko jedno… - Mournelian założył nogę na nogę i wywrócił oczami. - Biorę ,,duszę” lub ,,umysł”; jeżeli padnę, to przynajmniej nikt już nie przyjdzie do twojej restauracji. Możesz wybrać co do mnie lepiej pasuje. - Wyszczerzył się kwaśno, choć włożył w to cały swój urok niecierpliwego mędrca, i pacnął Changhina, by ten też coś wybrał.
Palec młodszego brata niepewnie wisiał nad stołem, ale potem szybko i bez wahania wskazał na niebieską część obrazka. Dusza. Nie miał wątpliwości, że to jest jego najmocniejsza strona. Jeżeli w ogóle jakąś ma.

        - M-myślicie, że t-to może n-n-nam za-zasz… - zapytał, gdy Fuang odszedł, ale jak zwykle nie skończył.
        - Nic ci nie będzie. Nie czytałeś kiedyś w sumie o czymś podobnym? Kojarzy mi się… - Momo odchylił się w zamyśleniu - Tak, kojarzy mi się z górami… ale nie, nie sądzę, by mógł jedzeniem obciążyć nas za bardzo, chyba że będzie zwyczajnie niestrawne. Ale jeśli nie posłuży się magią albo trucizną, nie ma siły, by nam zaszkodziło. W sumie jedzenie tutaj może być ciekawe…
        - Momo…! - Nutria westchnieniem zareagowała na jego niebezpieczne żądze. Doprawdy nie zawsze była pewna, kiedy on żartuje. Nigdy w pełni nie zdradzał, co myśli. Był w gruncie rzeczy bardzo skrytą osobą.
        - Dusza? - zagadnęła więc do nieznajomej, patrząc tylko, czy ta znowu nie zamierza się wywrócić. - Musisz być bardzo związana z magią, prawda? - dopytała, uaktywniając kryształek. Chciała móc wykorzystać te chwilę spokoju, by swobodnie (na ile pozwalała bariera językowa) porozmawiać.
        - Och, i w zasadzie - obróciła się nieco bokiem, by móc wyciągnąć prawicę - nie przedstawiliśmy się sobie jeszcze! A trochę już przeszliśmy. - Poruszyła ramionami jak przy chichotaniu, choć było to raczej podkreślenie serdecznego uśmiechu niż faktyczne rozbawienie. Tak naprawdę martwiła się nadal o nową znajomą i chciała jakoś ją wesprzeć. Zwłaszcza że smokołak zniknął, a Momo… no, był taki jak zwykle. Nie zły, oczywiście, ale niezwykle szorstki.
        - Ja jestem Yaami. - Wyciągnęła rękę. Chan zawiercił się w miejscu, niepewnie unosząc i spuszczając wzrok, aż w końcu z determinacją pochylił się nad stołem i, przyłożywszy rękę do piersi, wyjąkał:
        - Ch-chang…hin.
        - Mournelian. - dorzucił Momo, nie zmieniając pozycji i nie zaszczycając demonicy spojrzeniem.
        - Jesteśmy rodzeństwem z Pustej Doliny - wyjaśniła Nutria i przechyliła głowę zapraszająco. Byłoby miło usłyszeć imię przemienionej, ale w zupełności wystarczyło, by spróbowała zapamiętać ich własne i zrozumieć mowę, do której najwyraźniej nie była przyzwyczajona.
Awatar użytkownika
Ziharria
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Ziharria »

        Fuang pokiwał głową, zbierając wszystkie „zamówienia” i najwyraźniej zapamiętując je, bo nie było widać żadnego notatnika w pobliżu. Po tym oddalił się i pozostawił czwórkę w pewnego rodzaju prywatności. Co, naturalnie, skutkowało zaraz rozmowami, na które większość osób – jak się zdawało – miało pewnego rodzaju chęć. Szkoda, że Ziharria nie za bardzo należała do tej kategorii. Jednak trudno nie być przytłoczonym nieco przez rodzeństwo, które zna się nawzajem tak dobrze. Choć przemieniona nieszczególnie widziała siebie jako przytłoczoną. Choć przynajmniej nie milczała zupełnie.
         – Ma-gia... byt mniejszy był wykazujący wielkie kręgi naokół swego naczynia, błękit, jak był został wspomnięty przez ów – wytłumaczyła z miną łaskawego opiekuna, tuż po tym, jak przyjrzała się jaskrawej aurze Fuanga, tak samo donośnej, jak jego głos. - Wplecienie duszy ku posiłków widzi się jako brama możliwa!
        - Krąg mój spleciony z duszą i spoiwem niczym dwie strony! - odpowiedziała entuzjastycznie Ziharria Nutrii, po czym ze zdziwieniem powtórzyła to dziwne słowo. - Maagia... Boskie wyczyny. Spojone z kręgiem mym.
        To w zasadzie było wszystko, co przemieniona miała do powiedzenia na ten temat – zerknęła jednak nieco zdziwiona na Nutrię, gdy ta przedstawiła się, zerkając z niezrozumieniem na jej wyciągniętą dłoń. Nie odwzajemniła gestu, jedynie przypatrywała się jej w milczeniu, obróciła głowę dopiero, kiedy usłyszała kolejne imię. Tym razem gestykulacja była znacznie bardziej zrozumiała dla niej, przez co uśmiechnęła się i skinęła głową. Zmarszczyła nieco brwi, zerkając na Momo, ale najwyraźniej nie miała teraz zbyt wiele motywacji do żadnych uwag.
        Jednak po tym, jak dziewczyna wyjaśniła, skąd pochodzą, i że tak naprawdę są rodzeństwem – na co Ziharria spojrzała po ich twarzach nieco sceptycznie – bogini uznała, że chyba powinna coś odpowiedzieć. Zwłaszcza, że czuła na sobie to oczekujące spojrzenie. Dlatego też otworzyła swoje usta, ale wtem wszystkie linie losu dookoła niej zalśniły ostrzegawczą czerwienią, tak intensywną, że zakręciło jej się wręcz w głowie. Ale zrozumiała przekaz. Szybko spróbowała się podnieść z miejsca, co przy jej kondycji nie mogło skończyć się nazbyt szczęśliwie. Wyglądało na to, że obawy Nutrii, że przemieniona mogła znowu upaść, były jak najbardziej trafione. Jednak zanim dziewczyna zdołała ponownie ją uratować, Ziharria nagle zniknęła.
        Przemieniona poleciała w tył, ale uderzyła plecami o coś twardego, zanim jeszcze zdołała upaść na ziemię. Na ramieniu poczuła dłoń obdarzoną łuskami, a do jej uszu doszedł dźwięk.
        - Ależ mi się zapodziałaś.

[Ciąg dalszy: Ziharria]
Awatar użytkownika
Desta
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Desta »

Włosy dziewczyny stanęły dęba, potem ich naturalny, brązowy kolor zmienił się w jaskrawą purpurę, a na jeden ekscytujący moment nawet całkiem zniknęły. Przez chwilę zastanawiała się, czy ich tak nie zostawić, jednak ostatecznie cofnęła zaklęcie i wróciły w swojej nudnej, kręconej okazałości.
Długie podróże konne mogą znudzić, a Desta wybitnie nie tolerowała takiego stanu. Zabawa w zmienianie fryzury zaklęciem była tylko jednym ze sposobów radzenia sobie z nim. Innym była rozmowa.
- Nie powiem, jedzenie tam mają niezgorsze. Bardzo pomysłowe. I zawsze jedzą takie duże posiłki – to zawsze pochwalam. Ale ile można się żywić owocami morza i rybami? Nie wiem, jak ty, ale ja zjadłabym sobie coś innego. Tak dla odmiany. Od przybycia do Leonii nie miałam w ustach porządnego kawałka mięsa. Ale powiesz pewnie, że nad samym morzem to było do przewidzenia i będziesz miała rację. Zresztą, niedługo pewnie pozbędziemy się kłopotu z wyborem jedzenia. Dlaczego, zapytasz? To jeszcze się nie domyśliłaś? Bo skończą się nam pieniądze, a tutaj co upolujesz? Nie będę brodzić w wodzie i łowić jakichś skorupiaków, czy innych krabów. Nie umiem tego przyrządzić tak, jak oni, to nie będę się za to zabierać. To skąd niby zamierzam wziąć jedzenie tak daleko od Turmalii? Poczekaj, właśnie do tego dochodzę. Mówili mi w mieście, że gdzieś tu u ujścia rzeki jest wielki targ. A gdzie jest targ, tam będą... no, zgadniesz? To nie jest trudne: głodni kupujący i sprzedający. Znaczy, na pewno są jakieś miejsca, gdzie można sobie zjeść. Tam wyrzucimy resztę naszych pieniędzy i zafundujemy sobie smaczny posiłek. Potem? No, nie żartuj, jak to, co potem? Najedzone i wypoczęte będziemy mieć siłę, żeby przejechać się na północ i znowu coś upolować. Czy tobie też brakuje polowania? Prawdę mówiąc, zwykle nie pomagasz mi za bardzo – Desta zaśmiała się z własnego żartu i popatrzyła na swoją rozmówczynię.
Właściwie to trudno było nazwać ją rozmówczynią – Caris była najzwyczajniejszą w świecie klaczą, a zatem zupełnie niezdolną do rozmowy. Deście jednak taki drobiazg zupełnie nie przeszkadzał, gdyż w razie potrzeby potrafiła wcielić się w dwie strony rozmowy – a czasami nawet więcej niż dwie. Teraz też nie przerywała monologu, dopóki nie zaschło jej w gardle – wówczas szybko pociągnęła łyk wody z bukłaka, po czym kontynuowała przerwany wątek.
Ostatnie kilka dni były dosyć spokojne dla Desty. Zwiedziła Leonię od jednego końca do drugiego, spróbowała miejscowych specjałów i wypytała każdego, kto miał ochotę jej odpowiedzieć, czy nie mieszka tu gdzieś młoda Mahinka z mężczyzną imieniem Kidan. Leonia niewątpliwie leżała wystarczająco na północ od jej rodzinnego Xan-Lovar, by być miejscem, do którego udała się Dayo, siostra Desty. Fakt, że "północ" była wskazówką cokolwiek ogólną wcale Desty nie zrażał. Gdzieś przecież musi być, a ona ma dużo czasu. Tymczasem w Leonii najwyraźniej nie było Dayo ani Kidana. Dziewczyna uznała, że nie ma co przeciągać pobytu tutaj – do zwiedzenia była przecież cała Alarania.
Wreszcie oczom Desty (i Caris) ukazała się Złota Oaza. Dziewczynie aż zaświeciły się oczy – uwielbiała miejsca wypełnione tłumami, zgiełkiem i najróżniejszymi różnościami, na które można było w najgorszym przypadku do woli sobie popatrzeć, w najlepszym – zabrać jakąś ze sobą. Wbrew solennym postanowieniom, że nie będzie wyrzucać pieniędzy na drobiazgi i że poszuka jedzenia zanim zacznie oglądać stragany, Desta spędziła dobrą godzinę przy stoisku z plecioną biżuterią. Kolorowe bransoletki, naszyjniki i kokardy tak przypadły jej do gustu, że kupiła po dwie każdego rodzaju. Dopiero wtedy z niechęcią przyznała, że i zawartość jej sakiewki, i czas, przez jaki może znosić głód nie są nieograniczone i udała się na poszukiwanie miejsca, gdzie zajmowano się żywieniem zgłodniałych przybyszów.
Krążąc po okolicy trafiła wreszcie do takiego właśnie przybytku. Poprosiła obsługujących o odpowiednie zajęcie się Caris, a następnie oznajmiła, że z chęcią zjadłaby tu dużo oraz smacznie. Nie chciała siedzieć w samotności – cóż to za przyjemność, biesiadowanie w pojedynkę? Czy można w ogóle powiedzieć, że czuje się smak jedzenia? Rozejrzała się, szukając potencjalnego towarzystwa. O, tutaj była już cała grupka – dziewczyna i dwóch mężczyzn, wszyscy o jasnych włosach. Nie pytając nikogo o pozwolenie, usadowiła się obok blondynki. Powiodła wzrokiem po twarzach całej trójki i uśmiechnęła się szeroko.
- Czas zostawić tutaj ostatnie pieniądze – powiedziała wesoło. - Ponoć to strasznie nierozsądne, wydawać tyle na posiłek, który trwa przecież tak krótko, ale czy wszystko musi być rozsądne? Nie lepiej dobrze się najeść tu i teraz, zamiast zastanawiać się, czy te pieniądze w jakiejś tam przyszłości nie przydadzą się na coś innego? Pieniądze zawsze jakoś tam się zdobędzie, zresztą, nie w każdej sytuacji są absolutnie niezbędne. A skąd można wiedzieć, czy kiedyś trafi się okazja, by zjeść coś takiego, jak tutaj? A nie można wiedzieć, tyle wam powiem. Dlatego życzę smacznego i sobie też życzę – zachichotała. Mówiła szybko, tak, że nie dało się wtrącić ani słowa między jednym a drugim zdaniem. Teraz w końcu wzięła oddech i zdała sobie sprawę, że czegoś w tej konwersacji brakowało – czegoś poza odzewem rozmówców. -Jestem Desta. Miło was poznać. Chyba nie macie pretensji, że tak się przysiadłam? A wy? Jesteście z daleka? Co kupowaliście? - zagadnęła.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Sprawy wymknęły się nieco spod kontroli. Jednak Momo, choć wydawał się niekiedy wręcz uzależniony od trzymania sytuacji w ryzach i przejmowania nad nią wszelkiej możliwej władzy, gdy przyszło co do czego tylko lekko drgnął. Przytomnie sprawdził ślady użytej magii i rozejrzał się dookoła, podczas gdy rodzeństwo krzyknęło i zakryło usta w zaskoczeniu i niedowierzaniu. Kiedy zaś odkrył już wszystko co mógł, nie podnosząc się - a zajęło mu to z niecałą minutę - opadł ciężko na ławę, przybity i z większą niż zwykle gburnością spojrzał gdzieś dalej, na krzątających się pracowników.
        Zdezorientowany Chan i głęboko przejęta, bo nazbyt empatyczna wobec rogatych dziwolągów, a byłych niewolników, Nutria przyglądali się mu wyczekująco, nadal spięci i gotowi pobiec gdzie im wskaże. Ale on siedział tylko, bijąc palcem o blat i mrucząc coś do siebie półsłówkami w wielu językach. Składał w całość dostępne informacje i, walcząc z nieprzychylnymi wobec świata emocjami, zastanawiał się, jak usadzić rodzeństwo i uspokoić je tak, by mu potem już nie zawracało głowy.
        Nagle coś jakby go tknęło i pospiesznie zaczął sprawdzać swoją torbę - lecz gdy wszystko było w niej na swoim miejscu, odetchnął i odprężył się wyraźnie. Już trudno. Na to co się stało nic nie poradzi. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie wpakują się przez spotkanie przemienionej w jakieś większe kłopoty. Oczywiście, szalenie szkoda było takiej zdobyczy - nie dowiedział się większości z tego, co go interesowało, nie mówiąc o tym, że nie dał rady dostarczyć jej do uczelni i uczynić z niej swojego prywatnego trofeum. Jednak jeżeli miał na chwileczkę przestać myśleć egoistycznie to jej zniknięcie… było im w zasadzie na rękę. Może gdyby był tu ze swoimi kolegami z wydziału nie odpuściłby tak łatwo. Ale z nimi… Przemieniona sama z siebie była (fascynująca) niepokojąca, a jej zdolności i ograniczenia trudne do pojęcia. O ile dobrze rozumiał, została zakupiona przez kogoś jako niewolnik, a smok - w jakikolwiek sposób w jej ‘posiadanie’ nie wszedł - uwolnił ją. Ale nie formalnie. Teraz zaś zniknął, więc wina i ewentualne sankcje spadłyby na nich. O ile nie doszłaby do tego chęć zemsty podsycona chciwością kogoś, kogo stać było na taką żywą karykaturę… boginki, zdaje się.
Problemem zaś pozostawał sam smok - jeżeli się pojawi, jak wytłumaczą mu zniknięcie demonicy? Ale nie, to już nie był problem. Jemu nie musieliby wiele tłumaczyć - prawo nie było po jego stronie, a jeżeli chodzi o siłę… też daliby sobie radę.
        Nutria zaniepokoiła się i nachyliła nad stołem, gdy przez posępną twarz Mourneliana przeleciał te blady uśmieszek satysfakcji. Nie lubiła, gdy brat cieszył się w ten sposób - bo zwykle robił to z niezbyt dobrych powodów.
        Ponownie ponaglony oznaką życia z jej strony, mlasnął zniecierpliwiony, po czym zmienił front i leniwie oparł głowę na dłoni, jakby właśnie ogłaszał zakończenie pracy na ten dzień i swoją postawą dawał przyzwolenie innym, by wyciszyli się i odpoczęli.
        Z tym, że ich humorom było to bardzo nie po drodze.
        - Co się stało? - dopytała Yaami, delikatnie dotykając miejsca, które jeszcze przed chwilą zajmowała przemieniona. Nadal wyglądała na zbyt gotową do działania, by Mournelian był usatysfakcjonowany, a i Chan miał na twarzy wypisane pragnienie zostania rycerzem rogatej. Trzeba ich było przygasić.
        - Nic, na co możecie cokolwiek poradzić - mruknął spokojnie, nawijając na palec kosmyk włosów. - Ale też nic, na co powinniście. - Zerknął na nich ostrzegawczo i sprawdził czy zrozumieli. Jego autorytet starszego brata miał się jednak znakomicie i dwójka potulnie skuliła się, gotowa słuchać dalszych wywodów. To usposobiło go jak zwykle łaskawie, kontynuował więc tonem dobrego opiekuna i troskliwego brata… który jest poirytowany i chętnie by w kogoś kamieniem rzucił, no ale przecież nie w nich.
        - Wygląda na to, że prawowity właściciel się zgłosił. - A kiedy rozwarli usta w zbliżającym się proteście, podniósł uspokajająco dłoń i wyjaśnił: - Była niewolnikiem, tak? Kupił ją. I wielu chciałoby ją dostać… ale myślę, że to on. Działa zgodnie z tutejszym prawem. Nie możemy się wtrącać. Sam niechętnie oddaję taką ofiarę, ale powiedzmy szczerze, w oczach zbrojnych bylibyśmy porywaczami, jeśli nie zwykłymi złodziejami. Mamy szczęście, że nie podchodzą bliżej. Ale mogą, jeżeli będziemy zbyt uparci.
        - Kto?
        - Obserwują nas małe gryzonie. - Momo machnął ręką, jakby nie było to nic specjalnego, a Chan rozejrzał się nerwowo, choć i wyjątkowo dyskretnie. Wkrótce też dostrzegł dwie jaszczurowate, a rozmazane w upale sylwetki na pobliskich wydmach. Wyglądały na uzbrojone i podejrzanie czujne. Głowy miały zwrócone w ich stronę.
        Głośno przełknął, nim skinął głową i położył ręce na stole, rezygnując z prób wszczęcia poszukiwań i akcji ratunkowej. Zwiesił głowę zły i zamyślony.

        Nutria też przez dłuższy czas trwała w milczeniu. Nie wiedziała, co sądzić o spotkanym smokołaku, ale zdecydowanie polubiła już dziwną nieznajomą. Może było to słuszne… ale nie mogła też walczyć z tutejszymi prawami. Momo miał rację. Była niewolnikiem.

        Siedzieli spokojnie - trochę przygnębieni, może poddenerwowani. Mournelian nawet mruczał coś pod nosem, przygryzając paznokieć i wbijając niewidzące spojrzenie w dębowe deski. Plama, jakiś sęk… och, rysa… a w zasadzie można by sprawdzić…
        - … czy ktoś coś wie… powinni. Dowiedzieć się… trzeba będzie pomyśleć… ostrożnie…
        A kiedy rodzeństwo podniosło na niego oczy zaczął mówić głośniej.
        - Zjemy, odpoczniemy i rozejrzę się. Nie ma co się spieszyć, ale zanim stąd odejdziemy, wypytam co kto wie. Trzeba to robić wprawnie, więc nie wtrącajcie się. Najlepiej zachowujcie się, jakbyście żadnej rogatej tu nie widzieli. Dla własnego dobra. - W miarę jak mówił ich oblicza jaśniały, a w końcu skinęli, pełne zaufanie pokładając w bracie o zbyt mocnych naukowych ciągotach. Może nie był miły jako taki, ale na pewno demonicy ot tak sobie nie odpuści. Pewni przynajmniej tego, popatrzyli po sobie porozumiewawczo i uspokoili się, wiedząc, że skoro Momo się uwziął, to czegoś się dowie. Teraz była to jego sprawa, a on swoje sprawy potrafił załatwić.

        Jeszcze nie przyniesiono im dań, kiedy w pobliżu pojawiła się nowa aura - ale niegroźna, ciepła i w miarę słaba, tak zlewająca się z otoczeniem, że nie zwrócili na nią uwagi. Ale to nie szkodzi. Bo aura śmiało zbliżyła się, nakierowała wprost na nich i zajęła miejsce rogatej, uśmiechając się pełnymi ustami młodej, ludzkiej dziewczyny.
        A ta zaczęła trajkotać.
        Nutria zaskoczona, dziękowała tylko Prasmokowi, że postanowiła aktywować kryształek i słyszała wyraźnie każde słowo nowej sąsiadki, mogąc powoli wyciszać się i skupić na niej rozproszoną uwagę. Chan, tkwiący w czymś między szokiem, zlęknieniem i lekką niechęcią, zastygł w nienaturalnym bezruchu, a Mournelian, kiedy już podniósł spojrzenie na obcą katarynkę, patrzył na nią jak na muchę przylepiającą mu się do szklanki i brudzącą ją swoimi małymi, lepkimi nóżkami. Czyli jak na jego standardy był całkiem uprzejmy, bo nie machnął na nią wachlarzem i nie kazał znikać.
        Musiał być wbrew pozorom nieźle zaaferowany.

        - A, ach tak! - Nutria jako pierwsza wpadła w ciąg ożywionej wypowiedzi i, mimo pewnego dysonansu z własnymi odczuciami, uśmiechnęła się dobrotliwie. - Tutaj na pewno warto coś zjeść! - potwierdziła, patrząc z zakłopotaniem na braci. Nie była pewna, czy podzielają jej opinię, ani czy chcą, by dziewczyna tutaj została, ale… czemu mieliby ją wyganiać? Nie, Chan musi to znieść, a Momo… niech przynajmniej nie zwraca na nią uwagi. Ona się Destą zajmie. Jej uśmiech był zresztą tak zaraźliwy, a osobowość radosna, że naprawdę miała ochotę ją tutaj zatrzymać. Musiała przyznać, że tym razem głównie ze względu na siebie, ale była pewna, że Mahince też milej będzie zostać przyjętą bez żadnych protestów. Odwróciła się więc bardziej w jej stronę i powtórzyła to, co jeszcze niedawno mówiła zielonkawej kobiecie.
        - Nazywam się Yaami. Yaami z Pustej Doliny. A to są moi bracia, Changhin i Mournelian. Pusta Dolina jest… na Równinie Drivii. Blisko Pustyni Nanher, więc jesteśmy raczej z daleka. I pewnie, zapraszamy! Miło nam, że się dosiadłaś - powiedziała szczerze, choć powinna tylko za siebie, bo jej bracia uosabiali w tym momencie wszystko, tylko nie wdzięczność i chęć zawierania znajomości. Nutria jednak nie dawała się zrazić i mówiła dalej, jakby przy stole były tylko we dwie, przy okazji dając elfom czas na przyzwyczajenie się do wylewności i obycia Mahinki.
        - My akurat jesteśmy tutaj ze względu na różne antyki, artefakty… och, czy to wstążki? - zapytała nagle, zaciekawiona tym, co Desta miała na nadgarstkach. Rzemyczki, sznureczki, wszystko pięknie barwione… aż westchnęła, tęsknie przyglądając im się z bliska. Momo fuknął wtedy cichutko i zmrużył oczy. Już on nie pozwoli, by wydawała pieniądze na jakieś ozdoby, kiedy mogą wspólne oszczędności wydać na stare stemple. Zresztą… zgadzała się z nim. Co nie znaczyło, że rzeczy takie jak spineczki, bransoletki czy korale jej się szalenie nie podobały. Aż pozazdrościła dziewczynie jej beztroskiego podejścia i plecionych zdobyczy. Gdyby kiedyś sama wybrała się na wycieczkę… nie, też pewnie byłaby oszczędna. Ale na pewno nie tak jak wtedy, gdy byli tu razem z Momo, głosem już nie tyle rozsądku, co naukowej chciwości. Wszystko na zabytki!
        - Są śliczne - westchnęła raz jeszcze, a starszy z elfów skrzyżował ręce na piersi i odchylił się tak, jakby do ławki doczepione było niewidzialne oparcie. Odwrócił głowę gdzieś w bok, może w poszukiwaniu kelnera, i mruknął:
        - Tak, na pewno warto wydawać rueny na jakieś bzdurne ozdoby, a ostatnie pieniądze na zagadkowy posiłek okraszony filozofią, która zakłada, że zginiesz z własnej głupoty. Lepiej stąd znikaj, nim ktoś przyjdzie i każe ci zamawiać.
        - O-on ma na myśli, że tutaj podają naprawdę bardzo niecodzienne dania! - Szybko a przepraszająco wtrąciła blondynka. - Co prawda, na nasze nadal czekamy, ale wybieranie ich było dosyć…
        - Idiotyczne.
        - Ciekawe! Ale o dziwo nie takie drogie. No i myślę, że jeżeli chcesz spróbować czegoś niesamowitego, to właśnie tutaj!
        - Kto wie, może będzie to twój ostatni posiłek. Wtedy na pewno nie będziesz miała okazji spróbować po raz drugi czegoś takiego.
        - Momo!
        - Tylko uprzedzam… o, idzie pan Fuang, twój ulubieniec. Proszę, na pewno się dogadacie. - Ku przerażeniu Nutrii uśmiechnął się lisio do Desty i wskazał ją nadchodzącemu mężczyźnie, gestem królewicza prezentującego nową narzeczoną.
        - Proszę Fuang, jedna z osób musiała opuścić stolik, ale oto mamy zastępstwo! Byłbyś tak uprzejmy, zmienił zamówienie i pokazał jej tego kolorowego ludzika? Młoda chciałaby wiedzieć, jak tutaj (nie) zginąć. - Odchylił się jeszcze bardziej, chyba dumny z siebie, i spojrzał na dziewczynę… wyzywająco? Zapraszająco? Wyglądał na zadowolonego, więc humor musiał mieć podły.
        Yaami już obmyślała, jak tu za niego przeprosić.
Awatar użytkownika
Desta
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Desta »

Desta ciekawie przyglądała się swoim nowym znajomym – tak, cokolwiek by sądzili na ten temat, byli już jej znajomymi. Dziewczyna, która przedstawiła się jako Yaami od razu się jej spodobała. Nie miała jakichś dziwacznych oporów przed pogrążeniem się w rozmowie z przed chwilą poznaną osobą, a z takimi oporami Desta zdążyła się już spotkać nieraz. Mieli je też najwyraźniej bracia jasnowłosej, z których jeden chyba się jej przestraszył, a drugi albo jej nie polubił, albo właśnie zjadł coś wyjątkowo niesmacznego. Ta druga wersja martwiła ją znacznie bardziej – przecież ona też będzie tu jadła! Jednak Yaami zapewniła ją, że jedzenie jest tu dobre, a jej jakoś bardziej ufała... po tych kilku minutach rozmowy.
- Miło was poznać. Mournelian – Wyciągnęła rękę do Changhina. - Changhin... - zwróciła się do Momo. - Mogę ci mówić Chan? Trudne macie te imiona. Ciebie jeszcze nie wiem, jak będę nazywać. - to powiedziała znowu do Chana. - Może masz jakieś przezwisko? Ma jakieś przezwisko? - spytała Yaami.
- Równina Drivii? - Desta przywołała resztki swojej wiedzy geograficznej. - To gdzieś za tym... lasem? I... górami? O, zabrzmiało jak początek jakiejś bajki. To co robicie tak daleko od domu? Tylko zakupy? – zapytała dziewczyna, która od domu znajdowała się równie daleko. Coś jej jednak mówiło, że Yaami i jej bracia nie szukają tutaj dawno niewidzianego rodzeństwa.
- Artefakty? Magiczne? Jesteście magami? - zapytała, wyraźnie zaciekawiona. - Jakie znacie czary? Ja coś tam potrafię, ale to takie tam sztuczki, nic wielkiego. Jakbyś chciała, żeby ci kiedyś zrobić bałagan w domu, albo zmienić kolor włosów, to służę uprzejmie – powiedziała ze śmiechem.
- Prawda? – z zapałem zgodziła się z uwagą o ozdobach. - Uwielbiam je. Znaczy, pewnie to widać. Te kolory od razu poprawiają mi humor... Chcesz jedną? - zapytała nagle, ściągając z nadgarstków wszystkie cztery posiadane bransoletki. Były wykonane podobnie – kępki różnokolorowych nitek ciasno posplatane w taki sposób, by układały się w proste, geometryczne wzory. Pierwsza była pomarańczowo-czerwono-żółta, druga zielono-żółto-niebieska, trzecia łączyła w sobie pięć różnych odcieni różu i fioletu, a na czwartą składało się siedem kolorów tęczy.
- Wybieraj – powiedziała, wyciągając wszystkie w jej kierunku.
Słysząc słowa Mourneliana, wydała z siebie krótkie prychnięcie. Sama nie była do końca pewna, czy jest rozbawiona, czy rozdrażniona.
- Moje rueny, moja sprawa, na co je wydaję. Nie rozumiesz takich potrzeb, to twój problem – oznajmiła stanowczo. - Ale że co? - tym razem to ona nie rozumiała słów o jedzeniu i filozofii. Wyjaśnienia Yaami też niewiele pomogły. Co to znaczyło? Można tu było coś zjeść, czy nie?
- No, to ja chyba... - zaczęła Desta, ale Momo ją uprzedził, zaczepiając Fuanga i wskazując mu ją. Znowu nie całkiem pojmowała, co się dzieje. Dlaczego tamten był taki dziwnie zadowolony? To ona powinna się cieszyć, że zbliżyła się do zjedzenia posiłku.
- Dzień dobry. Przychodzę z drogi i jestem głodna. Co dobrego polecacie? Ach, i tamci państwo też z chęcią już by zjedli swoje posiłki.
- Oczywiście, panienko – odpowiedział Fuang, skłaniając lekko głowę. - Abyś jednak mogła doświadczyć swojego posiłku w pełni, muszę opowiedzieć ci o naszej filozofii przyrządzania i spożywania jedzenia.
Zanim Desta zdążyła zaprotestować, mężczyzna wziął głęboki oddech i zaczął mówić:
- Wszystkie istoty składają się z trzech substancji. Ciała, duszy oraz umysłu...
Zdumiona i głodna Mahinka wysłuchała tej samej przemowy, którą wcześniej usłyszało rodzeństwo i Ziharria – a właściwie nie wysłuchała, a wysiedziała w milczeniu do jej końca, podczas gdy w głowie miała tylko jedno: "Jeść, jeść, jeść..."
- Tak. To bardzo ciekawe – powiedziała, gdy wreszcie skończył. - To co podajecie?
Fuang musiał zdać sobie sprawę, że wcale go nie słuchała. Na jedną, bardzo krótką chwilę uśmiech zniknął z twarzy kucharza, zaraz jednak na nią powrócił.
-To już zależy od panienki. Ciało, dusza i umysł – której z tych substancji jest panienka najbardziej pewna? To ona zostanie najbardziej obciążona przez stosowny po...
- Ciało! - przerwała mu Desta. - Ciało, tak, ciało. Dziękuję bardzo, będziemy czekać. Niecierpliwie.
Mężczyzna uśmiechnął się ponownie – tym razem nieco krzywo - i oddalił się. Desta westchnęła ciężko.
- Chyba już rozumiem, o czym mówiłeś – powiedziała do Momo. - To co, zjemy coś dzisiaj, jutro, czy za miesiąc? - zażartowała, ale tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Na liście rzeczy, które psuły jej humor, odwlekanie posiłku było dosyć wysoko.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Chan jakby przestraszony spojrzał na wyciągniętą dłoń Desty, drgnął i z chwilą opóźnienia podał jej rękę. Kiedy zwróciła się do niego bezpośrednio, nie był już taki niechętny, choć widocznie nadal czymś strapiony. Uścisnął jednak dość raźnie ciemną dłoń swoją wilgotną łapą, uśmiechnął się koślawo, wyrwany z przygnębienia, i podniósł głowę, by od tego czasu już dziewcząt nie ignorować. Na zamianę imion nie zwrócił jednak uwagi.
        To zrobił Momo.
        Westchnął niemo, kiedy ta niezwykle inteligentna i uważna dziewczyna już na wstępie pomyliła go z bratem, chociaż Nutria przed chwilą ich przedstawiła. Co jednak zrobić. Chyba w poczuciu wyższości, albo może zrodzonej z niej łaski i on podał dziewczynie dłoń - jego uścisk był słabszy, niechętny, a gest z początku przypominał nadstawianie palców do uniżonego pocałunku niż uścisku prawic. Także szybko uciekł od tego zbędnego kontaktu - także spojrzeniem, które powędrowało gdzieś z ukosa ponad sąsiadującymi stołami.
        - Na tego tam mów sobie jak chcesz. Ja jestem Mournelian - ,,Zwłaszcza dla ciebie” - ale on może być Chanem. Możesz być, prawda? - Zerknął na niego leniwie, a młodszy skinął, patrząc na Mahinkę potwierdzająco. Poza tym nie mieli już wiele do dodania.
        Na szczęście Destę zagadała Yaa… Desta zagadała Nutrię, a ta robiła wszystko co mogła, by innym rozmawiało się miło. Uśmiechała się, słuchała, kiwała nieznacznie głową i odpowiadała.
        - Za równinami, lasem, pasmem górskim i pustynią - podpowiedziała niewinnie, jakby mówiła nie o przebytej przez nich drodze, a jakimś obrazku, albo może faktycznie bajce… zaraz też wyjaśniła. - Tak w prostej linii oczywiście. Na północny-wschód. My ominęliśmy wyższe góry; przejechaliśmy przez Meot oraz kolejną równinę. Podróż była długa, ale to część dobrze zaplanowanych wycieczek… - Rzuciła szybkie spojrzenie Momo. - Wybraliśmy się na poszukiwania przydatnych rzeczy, a przy okazji do bibliotek w większych miastach, do miasteczek, krewnych… wiele rzeczy po drodze - stwierdziła z zadowoleniem.
        - Moi bracia są magami. Bardzo dobrymi zresztą - pochwaliła ich, udzielając kolejnych odpowiedzi. - Ile oni o tym wiedzą! W praktyce też są zadziwiający - kontynuowała z całą niewinną dumą młodszej siostry, kiedy Mournelian patrzył na nią uważnie. - Ale jesteśmy tu raczej przez wzgląd na historię niż faktyczną magię… och, naprawdę? Brzmi całkiem zabawnie! - stwierdziła, patrząc na swoje jasne końcówki, a podchwytując zaangażowanie Desty w jej własne zdolności.
        - Urocza magia chaosu - mruknął Momo lekceważąco, ale zignorowała go.
        - Można by kiedyś spróbować! Ze swoimi też coś zrobiłaś, czy są takie naturalnie? Wyglądają imponująco. - I nim Momo zdążył dodać kolejną uwagę, kopnęła go lekko pod stołem. Niesamowite do jakich rzeczy zmuszała ją jego niechęć.
        - O, ojej… są śliczne… chętnie! - Po pierwszym zawahaniu postanowiła przyjąć podarunek. Jakoś jej się wydawało, że Deście przyjemniej będzie, jeżeli będzie się mogła podzielić, niż gdy zaczną jej uprzejmie odmawiać. Nie chciała jej obrabiać, więc wolała wybrać taką, która wyglądała jej na najtańszą, ale… chyba wszystkie były podobnej ceny. Która więc Mahince mogła się najmniej podobać? Jeżeli je kupiła, to chyba lubiła wszystkie… och, no to już trudno! Uznała, że im więcej kolorów, tym mniejsza śmiałość, odrzuciła więc śliczną różowawą i tęczową (za tę ostatnią Momo by ją wyśmiał), a z pozostałych dwóch wybrała zielono-żółto-niebieską, bo nie dość, że druga zbyt pasowała jej do dziewczyny, by jej ją zabierać, to jeszcze ta obecna kojarzyła jej się nieco z nią i braćmi. Dla każdego po jednym kolorze. Mournaliana przypisywała do niebieskiego - chłodnego i majestatycznego jak niebo, i te jego oczy rzucające ostre i zdystansowane spojrzenia na wszystko, czego nie wielbił. Chan dostał za to zielony - jak ubrania, które najczęściej nosił, jak trawa, na której uwielbiał leżeć. Niepozorna, a tak niezbędna, tak trudna do wyplenienia roślina, niedostrzegająca własnego piękna. Tak, trawa pasowała do niego. No i żółty… nie chciała sobie pochlebiać, ale była w tej trójce najcieplejszą osobą, a jej włosy miały najbardziej złocisty odcień. Wszyscy razem w jednej bransoletce, to takie miłe!

❃ ❃ ❃


        Desta zdecydowanie nie miała cierpliwości do słuchania tajemniczych wywodów Fuanga, ale Nutria nie winiła jej, zwłaszcza jeżeli ta była głodna. Wybrała jednak odpowiadający jej element z zadziwiającą pewnością (rodzeństwo podzielało jej zdanie) i już tylko pozostawało czekać. Tylko jak długo?
        - To się okaże… - westchnął Momo i spojrzał na Mahinkę przyciężko. - Sądząc po tłumie klientów - wskazał na opuszczone stoły i wiatr hulający pod ławami - albo wszyscy boją się tutaj jadać, albo nikt nie ma ochoty siedzieć i kontemplować czekania. Chociaż nam akurat się nie spieszy. - Oparł się na ręce wzorem królewny z wieży, jakby samym tym gestem wystawić miał cierpliwość dziewczyny na jeszcze większą próbę.
        - Skoro i tak czekamy, to powiedz może skąd przybyłaś? Podróżujesz z jakąś grupą? Rodziną? - Nutria niezrażona kontynuowała robienie dobrego wrażenia za całą ich trójkę. - Masz ciekawe ubrania… wybacz, że tak komentuję. Ale nietutejsze - wyjaśniła. - Wielu kupców i klientów przyjechało z daleka. To niezwykłe widzieć taką różnorodność i tyle ras zebranych w jednym miejscu!
        Po raz pierwszy Chan również przyłączył się do wymiany zdań, choć milcząco, bo jedynie skinął głową, aprobując słowa siostry. Siedział twarzą w ich stronę i przysłuchiwał się, jakby już był członkiem tego pogadankowego trójkąta, jednak nie wtrącał się, jak robił to czasem odizolowany od nich dumą i postawą drugi mag. Ten z kolei nie zdążył się zbytnio nacieszyć głodem Mahinki, bo po całkiem niedługim czasie przyniesiono tace z talerzami i miseczkami do sosów i różnych dodatków, a do tego koszyk z intrygująco zakrzywionymi sztućcami.

        - Proszę, oto dania dla państwa - powiedziała serwująca im kobieta, o urodzie bardzo zbliżonej do chudszej wersji pana Fuanga i jeszcze mocniejszym niż jego akcencie. - Dusza. - Postawiła przed Changhinem półmisek kandyzowanych kwiatów pływających w przezroczystym sosie między cienkimi, kruchymi kluseczkami. - Umysł. - Ustawiła talerz delikatnie doprawionych podrobów i plasterków ryby przed nosem Nutrii. - I to ,,co najbardziej pasuje”. - Uśmiechnęła się do Mourneliana, prezentując wplątane w jeżowce ośmiorniczki i dekorujące je liście kontynentalnych ziół. Mimo zastanowił się, którego z martwych mięczaków przypominał szefowi kuchni najbardziej i miał nadzieję, że danie będzie na tyle paskudne, że będzie mógł pójść mu nagadać. Pachniało niestety dobrze.
        - I ciało dla panienki - dopowiedział z boku młody chłopak, najpewniej także z rodziny gospodarza, stawiając przed Destą istną ucztę, podaną w postaci czerwonego mięsa, młodych cebulek i odrobiny wina przesiąkającej pieczenie. Do tego podsmażane kłącza, które chyba robiły za odpowiednik ziemniaków. Każdy dostał ponadto dwie lub trzy miseczki sosów, pojemniczek do obmywania palców i zapewnienie, że się nie zawiodą.
Awatar użytkownika
Desta
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Desta »

- O – poprawiona przez Momo Desta na krótką chwilę zapomniała języka w gębie. I tylko na krótką.
- Przepraszam, poplątało mi się. Albo mi jakoś tak bardziej pasowało. Czemu nie mówiłeś, że jesteś Chanem, Mournelianie? - zwróciła się do Changhina. - Znaczy Changhinie, żartuję.
Gdy Mournelian (prawdziwy) podał jej rękę, ona, niewiele myśląc, wykonała krótki ukłon całym tułowiem, jeden z tych, jakich uczono ją w domu na lekcjach etykiety. Kiedy jej głowa zawisła nad trzymaną ręką Momo, przez moment rzeczywiście wyglądało to, jakby miała zamiar go w nią pocałować. Kiedy się wyprostowała, można było zauważyć, że kąciki ust drgają jej lekko.
- Równinami, lasem... - Desta powtarzała szeptem po Yaami. Wyglądała, jakby próbowała zajrzeć sobie do głowy w poszukiwaniu mapy, aby lepiej uzmysłowić sobie, o których miejscach tamta mówiła. Z konkretami radziła sobie lepiej, potrafiła odnaleźć się w terenie, zaś gorzej szło jej z takimi abstrakcyjnymi opisami. - Daleko szukacie tych przydatnych rzeczy. To muszą być bardzo rzadkie przedmioty codziennego użytku – zauważyła dziewczyna, choć Yaami wcale tak ich nie określiła. - Dużo czasu spędzacie w podróży? Czy to pierwsza wasza tak wyprawa i chcieliście załatwić wszystko podczas jednej? Zakupy, biblioteki, odwiedziny u krewnych? Jesteście magami - powtórzyła, patrząc na Changhina i Mourneliana. - Długo się uczyliście? Jaka to magia? Co potraficie robić? Macie jakieś księgi? A może znacie jakiegoś nauczyciela? - zadawała pytanie za pytaniem.
- I jest zabawne – zapewniła Yaami. - Zanim opuściłam dom, myślałam, że cała magia jest taka nieprzewidywalna, że rzucając jakiekolwiek zaklęcie nie wie się, jak zadziała. Wyobraź sobie: chcesz rzucić zaklęcie suszące, a zamiast tego jeszcze bardziej mokniesz. Ale nie, ponoć to nie tak, to tylko urocza magia chaosu tak ma – powiedziała, posyłając Mournelianowi szeroki uśmiech.
- Moje włosy? - zdziwiła się dziewczyna. - Nie, zawsze tak wyglądały. U nas praktycznie wszyscy takie mają. A wiesz, ile z nimi roboty? Nigdy nie dają się od razu ułożyć. To chcesz teraz... - zaczęła. Mimo wszystko może nie powinna od razu przeprowadzać fryzjerskich eksperymentów w przybytku Fuanga. Może... później. - To jak zechcesz, to powiedz. Nie próbowałam jeszcze z takimi włosami jak twoje.
Mahinka była uszczęśliwiona, kiedy Yaami przyjęła prezent. Wyglądała, jakby nie zrobiło jej różnicy, którą tamta weźmie. - Taką nieśmiałą sobie wybrałaś – skomentowała. - No ale co komu pasuje.

- Mają mało klientów, więc dlaczego to tyle trwa? - marudziła Desta. - Mnie się spieszy – zwróciła się do Momo. - Jak przychodzę jeść, to znaczy, że jestem głodna, czyli spieszy mi się, aby zjeść. Ale nie wiem, jakie wy macie zwyczaje – mówiła z przekąsem.
Zaraz jednak ponownie wróciła do rozmowy z Yaami. Jakże różna była od swoich braci! Gdyby wszyscy nie mieli jasnych włosów, mogłaby nawet zwątpić, czy naprawdę są rodzeństwem. Z drugiej strony – czy ona i Dayo też nie były jak dzień i noc? Yaami, Mournelian i Changhin podobnie – pierwsze było jak dzień, drugie jak noc, trzecie zaś jak żadne z nich. Milczący młodzieniec najbardziej kojarzył się jej z tą dziwną porą tuż przed wschodem słońca, kiedy wstający rano jeszcze spali, a czuwający do późna już spali.
- Skąd? To zależy – odpowiedziała chętnie. - Ostatnio z Leonii, wcześniej z Saorais... i… i tak dalej, a tak w ogóle, to z Xan-Lovar. Podróżuję sama. A właśnie – coś sobie przypomniała, kiedy jej rozmówczyni wspomniała o rodzinie - przebyliście taką drogę – może gdzieś spotkaliście inną Mahinkę, trochę starszą ode mnie? Albo mężczyznę o imieniu Kidan? - spytała z taką samą nadzieją, z jaką pytała każdego od początku swojej podróży. - Szukam ich.
- Ubrania? Ciekawe? - powtórzyła. Nie myślała o tym przedtem ale teraz zdała sobie sprawę, że faktycznie, im dalej była od ojczyzny, tym więcej ciekawych spojrzeń przyciągała. Tutaj rzeczywiście nosiło się inne ubrania – nie tak wzorzyste i barwne, a i materiały były nieco inne. Wstała i okręciła się, ukazując fioletową, muślinową tunikę w coraz bledsze żółte kropki, skórzane spodnie farbowane na pomarańczowo i ciemnoczerwony płaszcz z podszewką. - Takie się u nas nosi. To to jeszcze nic, ja się szczególnie nie stroję – zapewniła.
- Prawda? Można chodzić po targu i po prostu patrzeć, wcale się nie nudząc. Właściwie nie trzeba podróżować, cały świat jest w jednym miejscu. Co ja gadam? - powiedziała, patrząc porozumiewawczo na Yaami. - Nie można nie podróżować. Mam rację? - zwróciła się do Changhina, widząc, że zgadza się ze słowami siostry. -A co robicie, gdy nie wędrujecie po świecie? - zainteresowała się.
Nos Desty niebawem powiedział jej, że nadeszła chwila, na którą tak czekała. Przyszło jedzenie – tak, tak właśnie głodna Mahinka określiła to w myślach. Z lekkim przestrachem obserwowała, jak podawano pierwszą potrawę – chyba nie spodziewano się, że będzie jadła kwiaty? Druga wyglądała już bardziej obiecująco, a trzecia ciekawie, jednak ta ostatnia od początku cieszyła jej wzrok i węch (na tyle, iż nawet nie zastanawiała się, dlaczego danie serwowane Mournelianowi „najbardziej pasuje”).
Przez chwilę świat wokół przestał istnieć. Była tylko ona i jej obiekt marzeń - "porządny kawał mięsa", jak to ujęła wcześniej. Z podanych sosów wybrała ten najbardziej pikantny. Wydała z siebie westchnienie pełne zadowolenia i już miała się rzucić na swój posiłek, ale wcześniej podniosła spojrzenie na Mourneliana. Nieoczekiwanie wyprostowała się, nabrała małą porcję jedzenia i zaczęła jeść powoli i z gracją.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Przyglądał jej się, mrużąc oczy. Jeszcze nie wymownie, jeszcze nie w pełni agresywnie, ale jednak uważnie. Skoro już się ukłoniła, mogła złożyć ten poddańczy pocałunek. Pewnie musiałby myć po nim rękę, ale nadal - może obdarzyłby ją resztą swojej elfiej łaski. Ale nie, nie na tym jej zależało - nabijała się z niego. Już na wstępie, już od progu. Dobrze. Bardzo dobrze. Przetrzepie ją jak należy, kiedy tylko trafi się sprzyjająca okazja i miła okoliczność. A skoro młoda zamierza tutaj zabawić na cały posiłek to będzie miał wiele możliwości. Byle tylko Nutria nie postanowiła się nagle uczepić i zostać walecznym rycerzem. Taki raźny babsztyl jak ta tutaj nie potrzebował zresztą rycerza - co najwyżej drugiego konia, by w czasie podróży mógł go słuchać, gdy pierwszemu się znudzi lub mu głowa od tego odpadnie.
        Zerknął z ukosa na cichego brata. Ich biedny jąkała zdawał się coraz bardziej doceniać humor nieznajomej i, choć uśmiechał się niemrawo, bo w nastroju nadal był nieco skopanym, widać było, że ożywiał się, gdy paplała, a gdy kończyła żarcik, kąciki ust unosił lekko, jakby doceniając starania. Z inicjatywą jednak nie wychodził, rozdarty między kotłowaniną w głowie, a gadaniną przy stole i próbując na obu po równo się skupić, co owocowało zdawkowym przytakiwaniem i zdawaniem się na Yaami w kwestiach towarzyskich. W sumie rozmyślnie.

        - Och nie, podróżujemy dość często - sprostowała siostrzyczka. - Co prawda nie zawsze aż tak daleko, ale jesteśmy już przyzwyczajeni do drogi. Dlatego siedzenie w domu to czasem jak wakacje. - Uśmiechnęła się. - Można posegregować nowe nabytki, spisać je, poukładać… no i jeść na własnym ganku.
        Chan skinął tęsknie głową.
        - Tutaj już niewiele zostało nam do zrobienia, więc pewnie zostaniemy do końca trwania targowiska i skierujemy się w drogę powrotną. Chociaż… - dyskretnie wskazała na drugiego brata - nigdy nie wiadomo, co ustali przewodnik wycieczki.
        - Och, już ty się nie martw mój mały gryzoniu, jestem przygotowany - odparł z nutą zadowolenia w tym swoim z pozoru przyjemnym głosie. Tą samą, która nieodmiennie nakazywała czujność i zapowiadała, że coś się komuś stanie. Nic groźnego oczywiście, ale na tyle przykrego, by mógł się z tego pośmiać, a satysfakcja zmusiła go do wysiłku zrobienia zadowolonej miny. Rezerwował ją na takie okazje.
        - Ja jestem nauczycielem - mruknął za chwilę, nagle poważniejąc, bo i sprawy magii zawsze traktował serio. - Uczyliśmy się przez całe życie, możesz tak powiedzieć, i trwało to dużo dłużej, niż będziesz w stanie osiągnąć. - Po czym spojrzał na Nutrię, upominającą minę Chana i jakby nieco przyhamował. Ale tylko na chwilę. I zaraz też zrobił się bardziej drażliwy.
        - Uczenie się przez ludzi magii wydaje mi się dosyć bezsensowne. Tak - powtórzył, patrząc hardo na brata, a ten posmutniały wycofał się z konfliktu bez słowa. - Choć oczywiście do prostych sztuczek tyle co macie wystarczy. Lecz wybierać sobie na jedynego towarzysza wesołkowatej podróży akurat magię chaosu… musisz być równie rozsądna co pruderyjna. - Wyszczerzył się półgębkiem, co przydawało mu wyglądu prawdziwego łotra, ale pod niemym naporem rodzeństwa kontynuował w nieco innym już kierunku.
        - Widzę, że nie wiesz wiele o magii, nie mam pojęcia, ile powiedzą ci nazwy dziedzin. Czytać aur też pewnie nie umiesz? Ech, tyle roboty z wami, nowicjuszami… ale niech będzie. Magia Umysłu, Ziemi, Harmonii - wymienił, otwartą dłonią wskazując na siebie, po czym wyprostował ramię i w geście prezentacji pokazał Changhina, który nagle drgnął onieśmielony. - Emocji, Powietrza, Energii. Inkantacje. Mówi ci to coś?
        Kolejne kopnięcie pod stołem kazało mu syknąć na Nutrię i przerwało ciąg docinek. Poza tym następne słowa Desty zaraz wymalowały na jego twarzy obraz wzgardy i niedowierzania, dokładnie taki, jaki wita niepiśmiennego, gdy zetknie się z fanatycznym uczonym. Że taka ignorancja była dopuszczalna w świecie inteligentnych istot… odrażające!
        Czując, że nadchodzi napad migreny, Momo pochylił się nad stołem i przytrzymał głowę. Świetnie. Ta dziewczyna prędzej niż konia wykończy jego.
        Ojć ojć ojć!

        ,,Znokautowany” pomyślała Yaami, przejmując prowadzenie rozmowy, a ratowanie brata pozostawiając Chanowi, który zaproponował mu odrobinę wody. Powinien jeszcze uspokajająco wyrecytować parę magicznych ciekawostek i przypomnieć, że istnieje coś takiego jak wiedza spisana, najlepiej powiewając mu przed nosem urywkami pradawnych pism. Ich zapach działał na niego doprawdy kojąco.
        - Widzę, że są zupełnie różne niż moje. - Oderwała się od braciszków i dotknęła końcówek sprężynkowatej fryzury Mahinki. - Moje zawsze układają się same. I w zasadzie nie chcą inaczej - zaprezentowała kosmyk ciężkich, grubych włosów, które opadały gładko jeszcze wcześniej, niż zostały puszczone. - Pewnie, zajmiemy się tym później - przytaknęła, zostawiając temat, bo i nie wiedziała, jak sprecyzować to ,,później”. Jak długo będą z Destą rozmawiać? Zostanie z nimi na obiedzie, ale potem… no nic, zobaczy się!
        - Myślę, że do mnie pasuje. - Zachichotała w odpowiedzi, pokazując bransoletkę Chanowi, a nawet na chwilę wkładając mu ją na rękę. - Tobie też. Bardzo ci ładnie z takimi ozdobami - przypomniała, przytrzymując jego dłoń i bawiąc się sznurkami. - Prawda? Chyba ma taki typ urody, że ładnie mu z wisiorkami i innymi rzeczami. Momo na odwrót. - Uśmiechnęła się do elfa, którego każde świecidełko przeciągało na stronę zniewieścienia i odbierało resztki męskiego uroku. To była mała złośliwostka z jej strony.
        - Piękni nie potrzebują się dopiększać. Więc wieszajcie na sobie co chcecie. Dla mnie to strata czasu - odburknął, wyciągając wachlarz i pokazując, że i bez zdobień w postaci spinek czy korali potrafi odjąć sobie na maskulinizmie. Chyba niestety nie do końca świadomie. W końcu był elfem. Mógł sądzić, że mężczyźni wyglądają tak jak on, a dalej są tylko zdziczali nordowie. Z takimi barami na przykład lub włosem na klacie. Szczeną czy coś. Fuj.

        - Może nie chce wracać i patrzeć na taką ignorantkę? Przychodzić tylko po to, żeby jeść? Musiał być urażony - wymruczał do Desty na poły ze zrozumieniem, na poły z docinką. - U nas zaczyna się jeść, kiedy pierwsze już padnie. Pewnie czeka, aż sobie pójdziesz.
        - Momo…
        - Co tam chcesz? Snuję sobie tylko przypuszczenia.
        Nutria westchnęła ciężko i rozłożyła ręce. Był niereformowalny.
        Nawet nie wiedziała jak bardzo.
        Wsłuchali się na chwilę w opowieść Mahinki, by dowiedzieć się, skąd pochodzi. Ale kiedy zapytała ich o siostrę i Kidana, Momo aż odłożył wachlarz.
        - Mahinkę? Straszą od ciebie? No nie! To taką da się znaleźć? Ojej ojej, Chan, powiedz no, czy kiedykolwiek widziałeś innego człowieka o ciemnej karnacji niż ta tutaj panienka? To taka rzadka rasa… ale chyba czytałem o tym w księgach! - Wyraz twarzy z przejętego zmienił na wyjątkowo zadowolony i odsunął nogę, by Nutria nie mogła dyskretnie upomnieć go po raz trzeci. O nie, dopiero zaczynał.
        - Kidan… znałem kiedyś jednego Kidana. I tak, był mężczyzną. To na pewno ten. I ten drugi i trzeci też. Umiesz precyzować co? Mam nadzieję, że ich nie szukasz tak na poważnie, bo jeżeli takie pytania zadajesz po drodze, to zgubią się, choćby pojawiali się w wioskach na dwa dni przed tobą.
        - Nie, nie widzieliśmy - przetłumaczyła na empatyczny Nutria, zbiła braciszka spojrzeniem i z nieudawaną troską dopytała: - Próbujesz ich dogonić? To niezwykłe, że przyjechałaś sama z tak daleka! Powinnaś ich spotkać jak najszybciej. No i nie podróżować samotnie…!
        - Patrz na strój, jak prezentują - przerwał jej Momo, gdy zbliżyła się do niebezpiecznego tematu, i wskazał na okręcającą się Mahinkę. Może na nim barwy nie robiły aż takiego wrażenia, ale uwagę Yaami mogły skutecznie odwrócić. Chyba podziałało. Tak samo jak dalsza rozmowa z Destą.
        - Kiedy nie podróżujemy… och, tyle jest rzeczy do zrobienia! Momo prowadzi badania, Chan i ja w zasadzie mu pomagamy… no i uczymy się oczywiście. Momo wyjeżdża częściej niż my, prowadzi prelekcje (nie żartował z tym nauczycielem). Segregujemy nasze zbiory… czasami gościmy uczniów zaprzyjaźnionych akademii. Ale jeżeli mamy taką chwilę dla siebie, to lubimy wypoczywać na naszych łąkach. Nie ma to jak długie zachody słońca w dolinie, prawda? - zwróciła się do cichszego z braci, a ten po raz pierwszy naprawdę się uśmiechnął.

        I tak zgoda zapanowała przy posiłku. Przynajmniej między Chanem, Nutrią i Destą, którzy wygłodniali skupili się na jedzeniu. Momo zajął się robieniem notatek i opisem tego, co znajdowało się na talerzach - faktycznie, chyba mu się nie spieszyło zanadto. Ale z gracją zapisując kolejne domniemane składniki, zerkał na Destę, patrząc, jak długo uda się jej jeść tak… zaskakująco powoli. Nie spodziewał się po niej takich manier i nadal uważał, że to jakaś sztuczka. Dlatego zwracał na nią uwagę częściej, niż miał w zwyczaju, a kiedy sam zabrał się za jedzenie… wyjątkowo nie robił wszystkiego z wrodzonej wredoty, a jedynie gracji. Nie przykładając do tego większej uwagi, krajał mięsiwa sprawnie i szybko, pochłaniając jedzenie z niewymuszoną godnością, jak książę czy inny wielmoża. Nie spożywał przy tym najszybciej, nadając rytm, który jakoś głupio było pomijać, a jednocześnie potrafił irytować co bardziej zachłannych. Chan, który z gracją miał niewiele wspólnego, niemalże już kończył oczyszczać talerz uprzednio pełen kwiecia. Kiedy zwolnił, z niejakim podziwem patrzył na brata, żałując, że sam nie jest choć trochę bardziej… szlachetny. Zawsze jadł za szybko i mniej estetycznie. Nie wiedział dlaczego. Może chciał po prostu zjeść i przestać stukać, by nikt nie zwracał na niego uwagi. Albo może wolał nieskrępowanie dobierać potrawy, ciesząc się ich smakiem i zapachem, nie chcąc skupiać się przy tym na ograniczających swobodę normach. A może był zwyczajnie do niczego. Jak zwykle zresztą.

        - I jak wam smakuje? Czujecie coś dziwnego? - spytała Yaami po jakimś czasie, zastanawiając się nad filozofią Fuanga. Sama nie sądziła, by to, co było na talerzu, miało jej zaszkodzić, ale nie odważyła się próbować innych dań. W przeciwieństwie do Momo, który w całej swojej kulturalnej postawie nie omieszkał umieścić naukowego akcentu i podbierał kąski od rodzeństwa, by sprawdzić czym są i dodać je do listy.
        - Nie dorabiałbym do posiłków filozofii, która uwzględnia zgon klienta na miejscu. Jeżeli to ma jakieś działanie, to obliczone raczej na kilka godzin po opuszczeniu przez ofiary lokalu.
        - N-nie sądz-dzę…
        - Ja też nie. Ale jeżeli się mylimy, to wrócę tu i zażądam takiego odszkodowania, że się Fuang z rodziną nie podniesie. Nawet jeżeli będę miał zrobić to jako duch.
        - B-byłb-byś strasznnny jak-ko zjawa…
        - I upierdliwy jak mało co. Dla własnego dobra nie próbowałbym mnie otruwać.
        - S-słusz-sznie. - Chan przytaknął i oddał mu ostatniego kwiatka. Takiego jeszcze nie jadł.
Awatar użytkownika
Desta
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Desta »

Desta myślała, że padnie ze śmiechu. Sztywniak chyba naprawdę przez chwilę sądził, że była tak olśniona jego majestatem, że ucałuje go w dłoń. "Niedoczekanie", pomyślała. Tymczasem szczere i radosne uśmiechy posyłała w kierunku drugiego z braci, widząc, że miała jego życzliwą uwagę. Już ona go rozrusza – to tylko kwestia czasu!
- To wolicie podróżować, czy siedzieć w miejscu? - spytała w odpowiedzi na słowa Nutrii, jednak kierując swoje słowa do obojgu słuchaczy. - Bo tak mi się zdaje, że w waszym przypadku to nie tylko konieczność, ale i przyjemność.
- Wracacie? Już do domu, czy zamierzacie jeszcze zbaczać z drogi? - spytała, oglądając się na przewodnika wycieczki. Jej zdaniem wyglądał na kogoś, komu rola decydenta bardzo odpowiadała – znowu sprawiał wrażenie bardzo z siebie zadowolonego.
- Nauczycielem magii? To... bardzo imponujące – powiedziała Desta z powagą. Z jej miny i tonu głosu trudno było wywnioskować, czy znowu kpi, czy rzeczywiście jest pod wrażeniem. Natomiast nie było już wątpliwości co do jej reakcji na jego następne słowa. Mahinka była przekonana, że nie osiągnie wiele w dziedzinie magii, jednak usłyszeć to od Mourneliana to było coś zupełnie innego. Zupełnie.
- Wypowiadanie się o zdolnościach innych i o ich szansach na naukę bez poznania ich możliwości wydaje mi się jeszcze bardziej bezsensowne – odparowała. - A twierdzenie, że wybrałam magię... chaosu też nie jest zbyt mądre. A co, jeśli to jedyna magia, którą poznałam? Pośpieszyłeś się w swoim osądzie – wyrzuciła z siebie.
- Widzę, że zarzucanie damie braku pruderii przy pierwszym spotkaniu należy u ciebie do dobrego tonu, Mournelianie - mówiła dalej ze śmiechem. Nie wiedziała, skąd wzięło się podobne oskarżenie, dlatego ubawiło ją ono, zamiast obrazić. - Uświadomię cię zatem – nie mówią mi ani trochę! - oznajmiła triumfalnie.
- Czytać? Aur? Nie, nie sądzę. Nowicjuszami? Znaczy, że myślisz o tym, żeby mnie uczyć? - Nie prosiła go o to. O nie. Ale sam przecież zaczął, a, chociaż denerwował ją, spodziewała się, że mógł nauczyć ją czegoś przydatnego.
- Emocji, powietrza, energii... – powtarzała. - To rodzaje magii, tak? Chyba spotkałam się z niektórymi po drodze. A inkantacje znam, oczywiście – mówiła, akcentując to "oczywiście". - To te słowa wypowiadane przy czarowaniu.
- Pewnie jakbyś miała takie przez całe życie i oglądała takie przez całe życie, to by ci się prędko takie znudziły – odpowiedziała na słowa Yaami o włosach. - Twoje są bardzo ładne i masz rację, że nie chcesz nic w nich zmieniać – dodała i popatrzyła na nie tęsknie jeszcze jeden raz. Eksperymenty będą musiały więc zaczekać.
- Też tak myślę – orzekła, patrząc taksującym wzrokiem na Chana. - W Xan-Lovar robią takie śliczne kolorowe ozdoby. Jak tam będziecie, musicie koniecznie sobie kupić. No, chyba że i bez tego jesteście piękni – z szerokim uśmiechem spojrzała na Momo. Każdy, kto musiał w ten sposób o sobie mówić, z miejsca wzbudzał jej podejrzenia.
- Do jadłodajni? Po to, żeby jeść? Masz rację, co ja sobie myślałam? Pan Fuang z pewnością nie widział do tej pory nikogo, kto tu nie przyszedł, by rzucać mądre komentarze nad talerzem i olśniewać swoją pięknością – mówiła Desta. Doprawdy, mało tego wieczora ubawiło ją tak, jak to, jak nieprawdopodobnym osobnikiem był brat uroczej Yaami.
Zaraz jednak rozbawienie zniknęło jak ręką odjął. Nowo poznany młodzieniec kpił bowiem z jej poszukiwań, celu, dla którego (między innymi) porzuciła rodzinny dom i przemierzała wiele krain. Kpina dotyczyła wprawdzie raczej sposobu, niż samego celu, ale Mahinka nie zauważyła różnicy, albo nie miała ona dla niej żadnego znaczenia.
- Myślałam, że pytanie było proste. Przeliczyłam się, jak widzę – mówiła, tym razem tonem poważnym, z każdym kolejnym słowem rozbrzmiewającym bardziej wyraźnym gniewem. - Skoro "łaskawego pana" tak mierzi moje poszukiwanie siostry, to może być pewien, że więcej nie poproszę go o radę, pomoc, czy chociażby szklankę wody. Musi to panu sprawiać niesłychany ból, gdy nie może się pan dzielić swą nieskończoną mądrością, zwłaszcza gdy nikt o to nie prosi. Przyszło panu do głowy, że dokładnie dlatego zaczynam od takiego ogólnego pytania? Żeby usłyszeć na przykład "Mahinka? Kidan? Nie" i odejść, zamiast w nieskończoność wysłuchiwać monologów na temat GDZIE ICH NIE WIDZIAŁ, DLACZEGO ICH NIE WIDZIAŁ I JAK BARDZO ICH NIE WIDZIAŁ!!! - wykrzyknęła i usiadła na swoim miejscu. Jak drobna igiełka zakuła ją myśl, że Mournelian może mieć nieco racji – może szukając w ten sposób naprawdę nigdy ich nie odnajdzie? Prędko jednak odrzuciła tę myśl, bo gdyby zaczęła tak myśleć, wszystko straciłoby sens.
- Tak. Próbuję – odpowiedziała, wciąż markotnie, na pytanie Yaami. - Też chciałabym ich szybko spotkać. A podróżuję samotnie, bo nie mam z kim tego robić. Yaami, Changhinie, przepraszam – powiedziała po chwili, nie patrząc na nich.
- Ależ nie musi pan patrzeć, jak pana razi – odezwała się na uwagę Momo. Potem przyszło jej na myśl, że lepiej by było, jakby wcale się nie odezwała. Cóż, stało się.
- Badania? Zbiory? - pytała z ciekawością, choć starała się nie dawać zanadto do zrozumienia, że profesja Mourneliana jakoś szczególnie go interesuje. - Wszystko o magii? A ty czego się uczysz?
Spojrzała ciepło na Changhina. Gdyby tylko jego brat był trochę do niego podobny!
- Musicie koniecznie wybrać się na południe – zauważyła. -Tamtejsze zachody słońca są naprawdę wspaniałe. - Ona sama wprawdzie nie miała poetyckiego usposobienia i aż tak bardzo nie przejmowała się zachodami, ale wszyscy inni tak mówili.
Wzrok Desty nie mógł podczas jedzenia nie uciekać do zajęcia Mourneliana, co sprawiało, że musiała dzielić swoją uwagę między to zachowywanie pełnej gracji postawy i zaspokajanie solidnego już głodu. Ale ten Momo... Kto robi notatki w czasie posiłku? Dziewczyna widywała w rodzinnym mieście naukowców i, jak słyszała, takie zachowanie było oznaką prawdziwego oddania się swojej dziedzinie badań. Sama, nie będąc uczoną, podziwiała to u innych. Może powinno się wybaczyć sztywniakowi pewne ułomności charakteru?
"Nie", postanowiła po chwili. Nie aroganckie i pełne wzgardy słowa o jej zdolnościach magicznych. Na pewno nie drwiny z jej poszukiwań siostry. Nie ma tak dobrze.
- Ja tam czuję, że się najadłam – stwierdziła Desta. - Dobre. Sycące. Tylko ten ostry sos był raczej słodki, niż ostry. - Uwag Mourneliana nie skomentowała wcale. Jeśli "upierdliwość" była dla niego powodem do dumy, ona na pewno mu nie da satysfakcji i nie zdenerwuje się już więcej, ale i nie odezwie, jeśli nie zostanie przez niego o coś zapytana. A i wtedy niekoniecznie.
Awatar użytkownika
Nutria
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Badacz , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Nutria »

        Chan i Nutria popatrzyli na siebie żywo i niepewnie, chcąc zarówno od razu odpowiedzieć Mahince, jak i nie przeszkodzić drugiemu w wyrażeniu myśli. Poza tym wyglądało na to, że po fali pierwszej pewności, przyszedł moment zawahania.
        - W zasadzie… - Nutria zerknęła na brata.
        Spuścił oczy i pokiwał głową.
        - W zasadzie to jesteśmy raczej domatorami. Ale podróże też dają nam dużo radości! I praca tego wymaga. A po długiej nieobecności zawsze jeszcze milej wrócić do domu! - Uśmiechnęła się do dziewczyny, a Chan miną w pełni zaaprobował jej wyjaśnienie - na tyle skwapliwie, że zdawało się, że on jeszcze chętniej niż siostra wraca do domu.

        - Jak wyjdzie, tak wyjdzie. Tutaj interesy mamy w zasadzie skończone, ale mam parę innych planów. - Momo sucho wtrącił swoją odpowiedź, przypominając bratu, że jeszcze tak szybko to sobie na własnym ganku nie usiądzie.
        Westchnął cichutko, ale jego tęsknoty stały się szybko niczym w porównaniu do napięcia tworzącego się między Mournelianem a Destą. Rodzeństwo obserwowało ich z rosnącym przerażeniem. Mahinka była temperamentna, a złotowłosy wyjątkowo uparty i wymagający respektu. Pokory. Nie miał szansy dostać tego od czupurnej, pewnej siebie dziewczyny. Ich spotkanie musiało skończyć się przynajmniej gwałtownie…
        Ale jeszcze nie teraz.

        Żałowali nerwów Mahinki i byli w zasadzie po jej stronie, lecz bali się brata. Żadne z nich nie chciało widzieć jego wybuchu - choć pełni empatii, prędzej zdzierżyliby łzy dziewczyny niż szansę, że gniew pierworodnego osiągnie szczyt. Nie byli z tego dumni, ale kulili się pokornie, chcąc choćby własną postawą udobruchać brata. A on był jeszcze póki co spokojny.

        - Już poznałem twoje możliwości - odparł lakonicznie, póki co nie zdradzając ani cienia pasji. - Nie byłbym imponującym nauczycielem, gdybym tego nie umiał. - Wręcz wzruszył ramionami, choć gest ten był ledwie zauważalny.
        - Wybrałaś, bo nie nauczyłaś się żadnej innej zanim wyruszyłaś w drogę. A więc to twoja decyzja - odparł niezrażony. - Mogłaś też nie uczyć się tego wcale lub jej nie używać (tfu!).
        Tylko miłość Mimo do magii mogła powstrzymać go przed dalszymi docinkami.
        I niestety to ona powodowała, że na ludzką dziewczynę patrzył coraz to bardziej pogardliwie.

        Nic nie wiedzieć… szczycić się tym, że się nic nie wie! O rzucaniu zaklęć, o aurach! Skręcał się wewnętrznie i zastanawiał tylko, jakim cudem ludzie, ta przytępa i karykaturalnie bezmyślna w swym uporze rasa, zdołała zostać jedną z najlepiej prosperujących i licznych na Łusce.
        Uniósł na jej przedstawicielkę umęczone spojrzenie, kiedy wspomniała coś o nauce. Nauki by nie wyśmiewał, ale pomysł dziewczyny, by to on ją szkolił był absurdalny. On! Uczyć człowieka!
        Prędzej przez tydzień nie dotknie zwojów naukowych.

        Cierpiał dalej, pocieszając się tym, że inkantacje ,,to te słowa wypowiadane przy czarowaniu”, a może trując tym sobie duszę. O ile miał. Ale dobrze, że podlotki zajęły się sobą, bo miał chwilę na uporządkowanie myśli i posegregowanie w głowie na nowo wszystkich powodów swojej niechęci i pogardy względem ludzi.
        Troglodyczna, krótko żyjąca banda ignorantów, zdolna tylko do rozmnażania i rozbijania rodzin. Okropność!

        W międzyczasie rodzeństwo zaprzyjaźniało się z ciemnowłosą. I Nutrii i Chanowi świetnie się z nią rozmawiało, chociaż Chan zdecydowanie więcej słuchał niż mówił. Na swego rodzaju komplement zaaranżowany przez Nutrię i dokończony przez Destę umiał odpowiedzieć tylko niezdrowym rumieńcem i speszonym uśmiechem - podczas gdy jego brat ze znudzoną pewnością siebie przyjmował kolejną docinkę.
        Doprawdy, gdyby przy urodzeniu został obdarzony chociaż odrobiną jego urody albo charakteru…
        Chociaż może lepiej nie charakteru.
        Nigdy by nie powiedział bratu wprost, że ten potrafi się zachować jak ostatni palant, bo i niestety nigdy mu by to do głowy nie przyszło - pewnie nawet nie znał tego wyrażenia. Za to zazdrośnie i pokornie adorował brata, rozumiejąc jedynie, że nie każdy musi go tak szanować jak on. Lecz reakcji Desty właściwie się nie dziwił. Chociaż zawsze żal mu było, gdy ktoś nie miał do brata cierpliwości - tracili wtedy szansę na poznanie naprawdę wartościowej osoby i korzystania z zasobów jego wiedzy i umiejętności. Ale mało kto żałował pogorszenia relacji z Momo - większość zwyczajnie nie była jej w stanie utrzymać ani nawet nawiązać. Tylko ci, którzy wielbili i wyznawali to samo co on. Wiedzę i magię. Tylko ich Momo darzył jako takim respektem.

        - Dokładnie tego potrzebuję. Byś nie zawracała mi głowy.

        Skończone. Grobowy ton elfa, tylko udający jakąś obojętność oznajmił rodzeństwu, że ich znajomość z dziewczyną nie będzie trwać długo. Momo, przewodnik wycieczki, ich szef i opiekun w jednym, właśnie im ją przekreślił. Nie chciała jego wiedzy podanej w uszczypliwych komentarzach, to nie. Nie musi marnować już żadnego słowa na takiego człowieczka. I jej sprawa też go już nic a nic nie obchodzi.

        Nutria starała się jakoś podratować sytuację i czuła, że jakoś jej się udało. Ale ubodło ją, że przeprosiny Desty wyminęły Momo. Wiedziała, że to tylko wszystko pogorszy! A przecież Mahinka była sama z siebie taka wesoła i ciepła! Tak samo Momo nie był wcale egocentrycznym gburem - ale ci dwoje wyciągali z siebie swoje najgorsze wady. I to już teraz! Działali jak przeciwstawne żywioły - gasząc się i zapalając na nowo.

        Bo, co było dziwne, Momo faktycznie po wstępnym obrażeniu przestał ignorować Mahinkę, a zamiast tego poddał ją (czy świadomie, nie wiedziała) kolejnej próbie. Jakby ukaranie jej milczeniem mu nie wystarczało. Musiał ją dobić i pogrążyć ostatecznie, zanim sobie pójdzie.
        Dlaczego!?

        - W-wiedzy t-tajemmnej, zzapissów…
        Z zamyślenia wyrwał ją Chan, który z nieśmiałą przyjemnością dukał odpowiedź zainteresowanej tym dziewczynie. Mało kto pytał go o cokolwiek kiedy siedział obok swojego brata.
        - K-kultur… z… zastanawiam się n-nad rekkonstru…kcją coddziennego ż-życia. - Widząc, że brat mu nie przerwie, a Mahinka nie machnie na niego ręką, pozwolił sobie swoją koślawą manierą dokończyć: - J-jesteśmmy głównie hiss-hisstorrykami.
        Nutria uśmiechnęła się do niego z podziwem. Zawsze cieszyła się, gdy jej młodszy-starszy brat odważał się mówić.

        Dalej posiłek przebiegł spokojnie, aż wszyscy byli najedzeni, a Momo dokańczał notatki. Niedługo też pożegnali się z Fuangiem i zaczęli zbierać swoje klamoty. Trochę tego było.
        Tylko… co teraz?

❃ ❃ ❃


        Momo zerknął na Destę, spojrzał na swoje rodzeństwo. Milczeli.
        A on czekał, aż będą gotowi do odejścia.
        ,,Miło było cię poznać!” mogła powiedzieć w tym momencie Nutria, żegnając się z Mahinką. Chan mógł skinąć głową i unieść niezdarnie dłoń. Ale zamiast tego stali w niemym proteście. Yaami zbyt dobrze widziała, że jeżeli teraz przytaknie i zainicjuje pożegnanie, pewnie z Destą się już nie zobaczą. A tego nie chciała.
        Changhin też nie.
        Najstarszy elf mierzył ich wzrokiem, ale w końcu wizja mu się rozmazała i zamyślił się. Odetchnął i spojrzał na wydmy, gdzie niedawno czaiły się jaszczurowate postaci.
        - Idę sprawdzić co z wozem. - Odwrócił się nagle, powiewając tuniką i dał im znak gestem, że mają wolną rękę. W końcu obiecał, że zajmie się pewnymi sprawami nim stąd odjadą… niech więc bawią się z niedouczonym dzieciakiem, skoro mają czas.

❃ ❃ ❃


        Rodzeństwo z ulgą i wdzięcznością przyjęło takie rozwiązanie. Po pierwszej chwili potrzebnej na rozluźnienie atmosfery wyraźnie się ożywili i rozpromienili - choć nadal gnębiło ich zaginięcie Rogatej. Ale o niej Mahinka przecież nie wiedziała. I nie chcieli jej wcale narażać.
        Zdali się więc na Momo, sami postanawiając zająć się tą, która była z nimi teraz.

        - Sz-szukkasz s-swoj… jej siostry, t-tak? - zagadnął Chan z troską i empatią. Teraz kiedy stał widać było jak nad nią góruje. Nawet jeżeli w swojej żylastej i niezgrabnej chudości, przygarbiał się nieśmiało.
        - I mówiłaś, że nie masz z kim szukać? Masz jakieś wskazówki, gdzie może być?
        Rodzeństwo zgodnie popatrzyło po sobie.
        - Jeżeli byś chciała… i byłoby to w twoim kierunku, to zapraszamy, byś ruszyła z nami.
        Kolejna wymowna wymiana spojrzeń.
        - Momo był… em, jest bardzo szorstki niekiedy, ale wiem, że ci pomoże, jeżeli go poprosimy. Znaczy, że on też się zgodzi. Mamy własny powóz i jedziemy tam, gdzie nam się podoba. Znaczy jego trasą, ale rozumiesz. Ja z nim porozmawiam - zapewniła Nutria, prosząco ściskając dłoń Desty. Tak bardzo nie chciała, by jej prawie-rówieśniczka się teraz zraziła!
Awatar użytkownika
Desta
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Mahińczyk
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Desta »

- Dom. Pewnie, że tak. Nie ma jak w domu – tak się mówi, prawda? Rozumiem. Ja lubię podróżować, więc życie właściwie zaczęło się dla mnie od wyjazdu, ale rozumiem, naprawdę – mówiła Desta. W istocie, dobrze bawiła się w drodze i nie żałowała porzucenia Xan-Lovar. Myślała czasami o rodzinnych stronach, wspomniała znajome widoki, dźwięki, smak potraw. Przywołała też w pamięci znajome kąty w domu rodzinnym oraz rzadkie i krótkie rozmowy z wujem. Wszystko to było dobrym wspomnieniem, jednak nie tęskniła przecież. Nie, nie tęskniła. Nigdy. Nawet przez krótką chwilę. Stanowczo nie tęskniła. Nie.
- Nie byłbyś imponującym... No nie! - Mahinka udała oburzenie. - Nie wolno nawet w ten sposób gdybać! Nie wolno nawet sugerować, że mógłbyś nie być imponującym nauczycielem. Ale przecież... sam to powiedziałeś, a ja nie śmiem się z tobą spierać – mówiąc to, pokręciła ze smutkiem głową, jakby ubolewała, że nie może obronić Mourneliana przed jego własnymi słowami. Natomiast po jego następnej wypowiedzi tylko wzruszyła ramionami, lekko przekrzywiając głowę. Elf nie znał wprawdzie sytuacji Desty, która sprawiała, że miała utrudniony dostęp do wiedzy o magii, ale miał też trochę racji. Mogła przecież uniezależnić się finansowo od wuja, jak Dayo, a wtedy nie obowiązywałby jej niepisany zakaz studiowania magii. W końcu w mieście byli na pewno tacy, którzy mogliby ją sporo nauczyć.
Im więcej pogardy wyczuwała ze strony Momo, tym wyżej unosiła głowę i obiecywała sobie, że nie pokaże po sobie, iż to odczuwa. Jej pytanie, czy będzie ją uczył, pozostało bez odpowiedzi, więc przyrzekła sobie, że więcej swojej dumy tak nie narazi. Jeszcze będzie ją prosił, żeby mu pozwoliła się uczyć! A ona może łaskawie się zgodzi.
Wyglądało na to, że znowu udało się jej zawstydzić Changhina. Kąciki jej ust podjechały tak wysoko, jak to było tylko możliwe.
- No, co? Mówię tylko, jak jest. Chyba to widać, że jakbym tak nie myślała, to bym nie mówiła.
Na Destę dobrze działała jego łagodna, małomówna natura. Może dlatego, że był pod różnymi względami jej przeciwieństwem, może dlatego, że mogła się przy nim swobodnie wygadać, a może dlatego, że nie docinał jej i nie umniejszał w co drugiej wypowiedzi. Zresztą, lubiła też towarzystwo Nutrii. Od odejścia Dayo nie miała bliższej koleżanki w podobnym wieku. Gdyby tylko ten ich brat był inny! Bez słowa skinęła głową, dając Mournelianowi do zrozumienia, że jego życzeniu stanie się zadość i da mu spokój. Tymczasem zwróciła się znowu ku Changhinowi.
- Wiedza tajemna to to samo, co magia, zgadza się? - pytała ciekawie. - Rekonstrukcją? Znaczy, chcesz się dowiedzieć, jakie było życie kiedyś? Jakie były domy, zajęcia, zwyczaje? Ale czyje konkretnie? I gdzie? Jak dawno? Co odkryłeś? Może coś o Mahińczykach? W domu uczyłam się trochę historii, ale wam chodzi o coś, czego nikt przed wami nie odkrył, prawda? Jak to robicie? Czytacie jakieś stare dokumenty, odgrzebujecie stare misy, coś w tym rodzaju? Skąd wiecie, gdzie szukać? Jak możecie przeczytać jakiś alfabet, którym się już nikt nie posługuje? - dopytywała Desta na jednym wydechu. Nie była typem intelektualisty, ale odebrała (choć niechętnie) nienajgorsze wykształcenie, a przede wszystkim ciekawiło ją dosłownie wszystko. Nie mogła więc nie skorzystać ze spotkania z uczonymi i nie wypytać o to, co ją interesowało.

Desta zauważyła, że rodzeństwo wymienia spojrzenia. Domyśliła się, że pytają się nawzajem, kto z nich ma jej powiedzieć, że na nich już czas i trzeba się pożegnać. Dziewczyna miała swojego kandydata, dlatego była zdziwiona, kiedy zamiast tego sztywniak oznajmił, że idzie sprawdzić wóz. Może liczył, że to ona wykona pierwszy krok i ulotni się, zanim wróci, żeby nie musiał się z nią żegnać. Ale Deście zbyt dobrze było z pozostałą dwójką, żeby miała się do tego śpieszyć.

- Tak, szukam siostry – odpowiedziała Chanowi, patrząc na niego z wdzięcznością. - Nie mam żadnych wskazówek, poza tym, że to jest jakieś miejsce na północy. Mogło chodzić o cokolwiek na północ od Xan-Lovar, ale trochę brzmiało to, jakby chodziło o północ Alaranii. Tak czy inaczej, moja droga wiedzie gdzieś w tamtym kierunku. Słucham? - zawołała, gdy Changhin przedstawił jej propozycję. - Mogłabym, naprawdę? - pytała uradowana. Fakt, że wreszcie będzie miała towarzystwo (nawet i przez krótką część drogi), że nie będzie musiała zagadywać Caris, która nie odpowiadałaby jej nawet, gdyby znała ludzki język, znaczył dla niej wiele. A nawet i to, że budziłaby się i kładła spać, mając wokół siebie przyjazne twarze, było powodem do radości. Deście, która potrzebowała innych osób jak powietrza, samotna podróż dawała się we znaki, choć do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy. Wobec takiej perspektywy nawet obecność tego sztywniaka Mourneliana, tego olśniewającego pięknością imponującego nauczyciela nie przeszkadzała jej tak bardzo. A jeśli on miałby być niezadowolony z jej obecności, Mahinka miałaby dodatkową satysfakcję. Czego chcieć więcej?
- Tak, z przyjemnością. Nie jedziecie na południe, prawda? Bardzo, bardzo wam dziękuję! - mówiąc to, dziewczyna zagarnęła jedną ręką Yaami, drugą Changhina, aby ich do siebie przytulić.
Zablokowany

Wróć do „Jadeitowe Wybrzeże”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości