Cisza przed burzą? [Obrzeża miasta]
: Czw Mar 29, 2018 5:01 pm
Obrzeża miasta tonęły w słodkiej ciszy. Mrok rzedł, chłodny oddech nocy rześkim powiewem muskał trawę i zbocza, coraz słabiej, wolniej, świadom, że niedługo będzie świtać. Ciemne niebo na wschodzie znaczyła ledwie widoczna, różowa łuna, delikatna linia, za którą chowało się słońce. Zabawne, że rytm życia zdeterminowany jest przez ognistą tarczę na nieboskłonie... Dzień i noc, jawa i sen... A sen nie śpieszył się by zdjąć swą władzę z tej części Alaranii - ciche świergotanie wśród drzew należało do najwcześniej budzących się ptaków, reszta tego małego świata wciąż tkwiła w objęciach marzeń sennych. Nie słychać było pokrzykiwania dzieci, porannego rozgardiaszu i pośpiechu, zwierzęta nie domagały się śniadania, na paleniskach w domach dogasał żar. Jeszcze za wcześnie. Nieliczne budynki i chaty stojące wokół murów miasta otaczały sady owocowe, wypełniając powietrze miodowym, rozkosznym zapachem. Mieszkańcy tego miejsca pewnie mieli równie słodkie sny. Wydeptany trakt, znaczony tysiącami stóp, końskich kopyt oraz kół prowadził prostą linią do głównej bramy... Jednak o tej porze było za wcześnie by zbierać się w drogę. Jeszcze nie, jeszcze nie pora. Brama otworzy się o świcie, a wtedy pękate wozy pełne towarów ruszą kolorowymi szlakami, przed siebie, w świat.
Mury Nowej Aerii stały dumne, spokojne, wyróżniając się prostą linią szczytu na tle koronkowego pasma gór Dasso. Ciemne i potężne wzniesienia zdawały się górować nie tylko nad miastem, ale i światem, surowym spojrzeniem obserwując losy żywych i umarłych. Jyneth pozwoliła sobie przystanąć na uboczu drogi i dłuższą, zadziwiająco długą chwilę stać z uniesioną wysoko głową. Włosy miała w nieładzie po wędrówce, otuliła się płaszczem, lecz senność nie zmąciła dziś jej myśli. Złotym, szczerym spojrzeniem przyjęła na siebie srogi wzrok gór, nim skłoniła czoło, oddając niemy hołd tym kamiennym obrońcom miasta. To była jedna z tych rzeczy, które robiła instynktownie i nie umiała wytłumaczyć się z powodu swego postępowania. Tak jak zwierzęcy instynkt trzymał ją z dala od pewnych miejsc i osób, tak ludzka wyobraźnia kazała respektować i cieszyć się cudami natury. Chwilowo dość miała biegania jako pantera... Jej siły wyczerpały się po ostatnim nowiu i chęć baraszkowania musi poczekać, nim w Jyneth znów pojawi się ta iskra. Nasyciła się lasem, polowaniem, przybrała sierść i witalność gibkiej, dzikiej łowczyni otulonej barwami nocy... Teraz chciała odpocząć. Usiąść w słońcu na ławce, obserwować ludzi i wszelkie inne stworzenia i dumać. Zjeść miskę gorącej strawy, spróbować lepkiej, śliwkowej nalewki, z której słynie Aeria i zarobić trochę grosza.
Wspierając się na kulach, młoda kobieta ruszyła przed siebie, w stronę murów miasta. Droga była sucha i wydeptana, szło jej szybciej niż można by przypuszczać, lecz miarowo, statecznie... Jyneth w całym swym kalectwie zachowała pewien powab i wyprostowaną postawę. Nie pozwoliła sobie na zaniedbanie własnego ciała, codziennie, choć nie miała władzy w połowie nóg, rozmasowywała tamte mięśnie i zmuszała je do ruchu. Kroki stawiała jak każdy, lewa, prawa, lewa, prawa, nie bacząc na spojrzenia i szepty wokół siebie... Bezwład dolnych kończyn uniemożliwia utrzymanie pozycji pionowej bez kuli, to było oczywiste. Przy każdym kroku wspierała się na szczudłach, mocnych kijach, na których mogła oprzeć dłonie, ramiona i swój ciężar, by bez przeszkód poruszać się na przód. Małymi krokami, ale o własnych siłach. Jeszcze tę dumę i samozaparcie miała, by nie być czyjąś kulą u nogi... Choć sama, paradoksalnie, kul potrzebowała by być samodzielna i samowystarczalna.
W miarę, jak w ciszy delikatnie stukała kijami, tym wyraźniej kształtowała się myśl, by poczekać tu na świt. Na skropionej rosą trawie powitać nowy dzień nim wkroczy do Nowej Aerii. Pomysł nie wydawał się zły, lepszy od możliwości stania pod murami miasta nim strażnicy otworzą bramę... Jyneth zwolniła kroku, szukając wzrokiem kamienia albo pniaka, na którym mogłaby przysiąść. Ławy, które widywała w niektórych miastach, gdzie mogli usiąść strudzeni codziennościami mieszkańcy były miłym i przemyślanym dodatkiem, lecz nie spodziewała się ich poza murami, na obrzeżach miejscowości. Zauważyła za to pień, nieco spróchniałą, powykręcaną kłodę na wpół ukrytą pod gęstą trawą i kwitnącymi drzewami. Z przyczyn wiadomych, łatwiej było się kobiecie podnieść z poziomu krzesła niż podłogi, a choć nie bała się ubrudzić i trawa wydawała się bardzo wygodnym siedziskiem, to mozolne powstanie do pozycji stojącej mogło zabrać więcej siły i czasu niż by chciała. Skierowała się w stronę drzewa, drobnym, spokojnym krokiem i w towarzystwie miarowego stukania. Podeszwy butów ślizgały się subtelnie na wilgotnej trawie, lecz bez niechcianego upadku po drodze, usiadła na zwalonym pniu. Wysoką śliwę pokonała starość lub wiatr, losu tego martwego drzewa zmiennokształtna nie odgadnie, ale da jej chwilę na odpoczynek i refleksje.
Odłożyła kije obok, rozprostowała nogi i zdjęła z ramion płaszcz, strzepując gruby, ciemny materiał. Im dłużej podróżowała, tym bardziej wierne odzienie stawało się znoszone i miejscami przetarte... Czyste, żeby nikt nie podejrzewał braku higieny. Czyste, zadbane, lecz czas nie był łaskawy dla jej butów i płaszcza... Trzeba zarobić w mieście trochę więcej niż początkowo planowała, przed Jyneth pojawiła się wizja wizyty u szewca i krawca. Nie lubiła wydawać pieniędzy, głównie dlatego, że nigdy nie miała ich tyle, by pozwolić sobie na wszystko co chciała... No i, na co panterze buty?
Nie. Nie powinna tak myśleć. Jyneth potarła energicznie skronie. Łatwo, za łatwo byłoby zostawić wszystko za sobą, cały skąpy dobytek, przyziemne zmartwienia oraz uczucia i przeżyć resztę swych dni jako pantera. Opcja ta kusiła prostotą i obietnicą nieskomplikowanego życia blisko natury, lecz za cenę miała ludzką świadomość oraz możliwość powrotu. Jeśli wyrzeknie się tej postaci, już nigdy nie będzie w stanie jej przybrać. Nigdy więcej na gościńcu ani w karczmie nie zawita kulawa kuglarka, by bawić zebranych opowieścią, już nigdy nie spotka nikogo w drodze... Zostanie jej tylko dzicz i pierwotny instynkt... Podejrzewała, że zew ten jest silniejszy, ponieważ forma kota daje jej więcej swobody, daje jej wolność, której od dekady nie zaznała jako człowiek. Gdyby nie była kulawa, łatwiej byłoby znaleźć balans instynktu zwierzęcia z ludzkim rozsądkiem. Ani jednej, ani drugiej strony nie mogła ani nie potrafiła się wyrzec, lecz pogodzenie obu wymagało natłoku myśli i ogromnej cierpliwości.
Póki co sobie radziła. Póki co.
A to najważniejsze.
Mury Nowej Aerii stały dumne, spokojne, wyróżniając się prostą linią szczytu na tle koronkowego pasma gór Dasso. Ciemne i potężne wzniesienia zdawały się górować nie tylko nad miastem, ale i światem, surowym spojrzeniem obserwując losy żywych i umarłych. Jyneth pozwoliła sobie przystanąć na uboczu drogi i dłuższą, zadziwiająco długą chwilę stać z uniesioną wysoko głową. Włosy miała w nieładzie po wędrówce, otuliła się płaszczem, lecz senność nie zmąciła dziś jej myśli. Złotym, szczerym spojrzeniem przyjęła na siebie srogi wzrok gór, nim skłoniła czoło, oddając niemy hołd tym kamiennym obrońcom miasta. To była jedna z tych rzeczy, które robiła instynktownie i nie umiała wytłumaczyć się z powodu swego postępowania. Tak jak zwierzęcy instynkt trzymał ją z dala od pewnych miejsc i osób, tak ludzka wyobraźnia kazała respektować i cieszyć się cudami natury. Chwilowo dość miała biegania jako pantera... Jej siły wyczerpały się po ostatnim nowiu i chęć baraszkowania musi poczekać, nim w Jyneth znów pojawi się ta iskra. Nasyciła się lasem, polowaniem, przybrała sierść i witalność gibkiej, dzikiej łowczyni otulonej barwami nocy... Teraz chciała odpocząć. Usiąść w słońcu na ławce, obserwować ludzi i wszelkie inne stworzenia i dumać. Zjeść miskę gorącej strawy, spróbować lepkiej, śliwkowej nalewki, z której słynie Aeria i zarobić trochę grosza.
Wspierając się na kulach, młoda kobieta ruszyła przed siebie, w stronę murów miasta. Droga była sucha i wydeptana, szło jej szybciej niż można by przypuszczać, lecz miarowo, statecznie... Jyneth w całym swym kalectwie zachowała pewien powab i wyprostowaną postawę. Nie pozwoliła sobie na zaniedbanie własnego ciała, codziennie, choć nie miała władzy w połowie nóg, rozmasowywała tamte mięśnie i zmuszała je do ruchu. Kroki stawiała jak każdy, lewa, prawa, lewa, prawa, nie bacząc na spojrzenia i szepty wokół siebie... Bezwład dolnych kończyn uniemożliwia utrzymanie pozycji pionowej bez kuli, to było oczywiste. Przy każdym kroku wspierała się na szczudłach, mocnych kijach, na których mogła oprzeć dłonie, ramiona i swój ciężar, by bez przeszkód poruszać się na przód. Małymi krokami, ale o własnych siłach. Jeszcze tę dumę i samozaparcie miała, by nie być czyjąś kulą u nogi... Choć sama, paradoksalnie, kul potrzebowała by być samodzielna i samowystarczalna.
W miarę, jak w ciszy delikatnie stukała kijami, tym wyraźniej kształtowała się myśl, by poczekać tu na świt. Na skropionej rosą trawie powitać nowy dzień nim wkroczy do Nowej Aerii. Pomysł nie wydawał się zły, lepszy od możliwości stania pod murami miasta nim strażnicy otworzą bramę... Jyneth zwolniła kroku, szukając wzrokiem kamienia albo pniaka, na którym mogłaby przysiąść. Ławy, które widywała w niektórych miastach, gdzie mogli usiąść strudzeni codziennościami mieszkańcy były miłym i przemyślanym dodatkiem, lecz nie spodziewała się ich poza murami, na obrzeżach miejscowości. Zauważyła za to pień, nieco spróchniałą, powykręcaną kłodę na wpół ukrytą pod gęstą trawą i kwitnącymi drzewami. Z przyczyn wiadomych, łatwiej było się kobiecie podnieść z poziomu krzesła niż podłogi, a choć nie bała się ubrudzić i trawa wydawała się bardzo wygodnym siedziskiem, to mozolne powstanie do pozycji stojącej mogło zabrać więcej siły i czasu niż by chciała. Skierowała się w stronę drzewa, drobnym, spokojnym krokiem i w towarzystwie miarowego stukania. Podeszwy butów ślizgały się subtelnie na wilgotnej trawie, lecz bez niechcianego upadku po drodze, usiadła na zwalonym pniu. Wysoką śliwę pokonała starość lub wiatr, losu tego martwego drzewa zmiennokształtna nie odgadnie, ale da jej chwilę na odpoczynek i refleksje.
Odłożyła kije obok, rozprostowała nogi i zdjęła z ramion płaszcz, strzepując gruby, ciemny materiał. Im dłużej podróżowała, tym bardziej wierne odzienie stawało się znoszone i miejscami przetarte... Czyste, żeby nikt nie podejrzewał braku higieny. Czyste, zadbane, lecz czas nie był łaskawy dla jej butów i płaszcza... Trzeba zarobić w mieście trochę więcej niż początkowo planowała, przed Jyneth pojawiła się wizja wizyty u szewca i krawca. Nie lubiła wydawać pieniędzy, głównie dlatego, że nigdy nie miała ich tyle, by pozwolić sobie na wszystko co chciała... No i, na co panterze buty?
Nie. Nie powinna tak myśleć. Jyneth potarła energicznie skronie. Łatwo, za łatwo byłoby zostawić wszystko za sobą, cały skąpy dobytek, przyziemne zmartwienia oraz uczucia i przeżyć resztę swych dni jako pantera. Opcja ta kusiła prostotą i obietnicą nieskomplikowanego życia blisko natury, lecz za cenę miała ludzką świadomość oraz możliwość powrotu. Jeśli wyrzeknie się tej postaci, już nigdy nie będzie w stanie jej przybrać. Nigdy więcej na gościńcu ani w karczmie nie zawita kulawa kuglarka, by bawić zebranych opowieścią, już nigdy nie spotka nikogo w drodze... Zostanie jej tylko dzicz i pierwotny instynkt... Podejrzewała, że zew ten jest silniejszy, ponieważ forma kota daje jej więcej swobody, daje jej wolność, której od dekady nie zaznała jako człowiek. Gdyby nie była kulawa, łatwiej byłoby znaleźć balans instynktu zwierzęcia z ludzkim rozsądkiem. Ani jednej, ani drugiej strony nie mogła ani nie potrafiła się wyrzec, lecz pogodzenie obu wymagało natłoku myśli i ogromnej cierpliwości.
Póki co sobie radziła. Póki co.
A to najważniejsze.