Nowa AeriaIdź kocie do diabła

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Czart starał się by złość nie wylewała się na kotkę, w końcu dziewczyna nic nie zawiniła, przynajmniej jeszcze nie. To, że poza popisem Chrysa pojawił się też Seth, również nie było jej winą. Spięta kocica była najlepszym dowodem jak mało wiarygodnie wyszło mu bycie spokojnym i łagodnym, lub jak bardzo rozsądną dziewczyna potrafiła być. Trudno, to nie było miejsce na rozmowy.
        Okolice ogrodu wybrał z racji, że te dzielnice prawie całkowicie omijali ludzie z półświatka, zwykle nie mając tu czego szukać. Pośród pachnących krzewów spacerowano z raczej jasno określonych pobudek. Zazwyczaj jeśli ktoś włóczył się tutaj nocą, to miał w głowie schadzki i inne znacznie milsze rzeczy niż podsłuchiwanie.
Samo miejsce zainteresowało panterę ale w niezbyt zadowalający ją sposób. Nie dało się tego przeoczyć, gdy rozproszona kocica rozglądała się po krzewach, a trochę już znając zmiennokształtną czart poznawał czy coś jej się podobało czy nie. Jeśli miałby obstawiać, nie było to nic dziwnego, nie spodziewałby się po panterze niczego innego, ale teraz dodatkowo miał dowód, że zabranie złodziejki na obiad było znacznie lepszym prezentem niż kwiatki. Pytanie tylko brzmiało czy będzie miał chęć lub powód na jakiekolwiek następne prezenty, to się właśnie miało okazać. Dopiero postój w cieniu i jego głos wyrwały ją z zamyślenia.
        Nie do końca spodziewał się otrzymać pytanie w ramach odpowiedzi. Popatrzył na dziewczynę oczami przymrużonymi z zaskoczenia i rodzącej się czujności. Przecież powiedział, że jej ufał jako jednej z niewielu, że nie zawiodła go do tej pory więc nie miał powodów do podejrzliwości, ale wolał się upewnić, a Kimiko zamiast odpowiedzieć, zadała pytanie, stawiając go pod ścianą. Za mało dał jej dowodów swojego zaufania? Patrzył z góry w połyskujące oczy drapieżnika, ale po odgarnięciu włosów nie dotykał już dziewczyny i nie wywierał większej presji. O dziwo nie wykręcał się też od odpowiedzi, ręce swobodnie chowając w kieszenie, tak, że wyglądali jak osobliwe połówki tej samej karty.
        - Ufam - odpowiedział krótko. Niestety tak było czy mu się to podobało czy nie i wyznał to na głos.
        - Nie, nie należysz - przytaknął równie spokojnie. Między innymi to właśnie było tak pociągające. Zaczęło się tylko butnie, ale zapowiadało się, że reszta odpowiedzi miała mu się nie spodobać. Nawet jeżeli przez moment kąt ust biesa chciał drgnąć, nie musiał długo powstrzymywać uśmiechu, wystarczyło słuchać dalej.
Jeszcze sam nie wiedział co zrobi gdy dziewczyna wreszcie podsumuje, że robi co chce i dla kogo chce. Czy zamordowałby ją tu i teraz kończąc niefortunną pomyłkę, czy może kazałby jej odejść i nigdy więcej nie pokazywać się na oczy, póki jeszcze wspaniałomyślnie na to pozwalał. Tym razem nie dane mu było się przekonać. Twarz czarta stopniowo się rozluźniała, a słysząc o dwuosobowym stadzie, nawet odwzajemnił uśmiech.
        - Aż nadto. - Wyciągnął dłoń do Kimiko, układając ją na swoim ramieniu i wznawiając spacer do domu.

        Seth już czekał na miejscu. Pieprzony kocur do wyboru miał cały bar, a wziął jeden z cenniejszych trunków. Bajer miał kilka unikatowych butelek zakupionych w różnych sytuacjach, trzymanych na specjalne okazje, a gnojek oczywiście musiał wybrać jedną z nich. Najbardziej drogocenna była bezpiecznie schowana, ale kocur wciąż wiedział co wybrać, dokładając sobie kolejnych przewinień.
Laufey podszedł do bezczelnego zmiennokształtnego i krzyżując ręce na piersi oparł się o pianino, tuż obok butów Setha.
        - Reed Villain. Nie wiem czy masz aż tak wiele żyć i asów by się wypłacić - wychrypiał czart patrząc na mężczyznę z góry, gasząc nieco impet panterołaka, co odbiło się jedynie ledwie dostrzegalnym wahaniem w złotych ślepiach. Był to częściowo ślepy strzał. Przez ostatnie dni Dagon zdążył dodać parę faktów i raptem o dwóch osobach nie mógł dowiedzieć się nic, tajemniczy nieznajomy oraz poznany niedawno smokołak. Kram gada zamknięty w tym samym momencie co zamknięta Chryzantema. Zbyt wiele zbiegów okoliczności jak na tak krótki czas, ale wciąż nie miał bezpośredniego dowodu. Podejrzenia właśnie potwierdził kocur. Diabeł zerknął na niego ponaglająco, gdy dziewczyna rozglądała się po pomieszczeniu. Ale nim dostał jakikolwiek konkret, otrzymał kolejny kpiarski uśmiech z bezczelnym wytłumaczeniem rzucanym na pół jemu na pół Kimiko.
        - Nie pomagasz sobie - skomentował, wbijając ciemne spojrzenie w żółte kocie oczy, wyraźnie oczekując czegoś sensownego.
Zmiennokształtny odezwał się ponownie, wywołując drapieżny uśmiech, w którym czart odsłonił kły.
        - Widzisz informacje są w cenie, podobnie jak kompetentni ludzie... - zaczął diabeł i zniknął znienacka. W tym samym momencie pojawił się za barem, skąd wziął dwie szklanki, by znowu pojawić się przy pianinie, obok panterołaka. Tę samą, drogą whisky rozlał do trzech szklanek, jedną z nich podsuwając Kimiko, z krótkim uśmieszkiem sugerującym by spróbowała. Wiedział, że woli tequilę i szanował jej gust, ale nie był to moment by zabawiać się w barmana. Sethowi podsunął jego szkło. Sam znowu oparł się o klawiaturę, wziął łyk trunku mrużąc oczy z zadowoleniem i dopiero kontynuował - Tylko jak sam zauważyłeś masz dużo do powiedzenia, co niestety może działać w obie strony. Nie należysz do zbyt wiarygodnych osób. Czemu niby mam zaryzykować i zaufać ci na tyle by uwierzyć w to co powiesz? Właśnie zdradzasz aktualnego obrońcę, dzięki któremu możesz teraz negocjować. Powiedz mi kocurku czemu niby mam zrezygnować z czystej przyjemności wypatroszenia cię tu na miejscu na rzecz niezbyt sprawdzonych wieści od gościa, który strony zmienia częściej niż panna rękawiczki?
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Zaskoczyła go swoim pytaniem, co właściwie nie powinno jej dziwić. Po raz kolejny przeciągała strunę. Dagon ewidentnie nie nawykł ani do stawiania mu się, ani do odpowiadania na pytania, których sam nie sprowokował. Kimiko jednak nie nawykła do hamowania się tylko dlatego, że komuś może się nie spodobać jej zdanie i teraz tylko spoglądała spokojnie w mrużące się niebezpiecznie czarcie oczy. Skoro chce rozmawiać szczerze, to proszę bardzo, ale ma to działać w dwie strony, czyli bez standardowego diablego kręcenia. A może on już sam tak bardzo nawykł do owijania w bawełnę, że nawet nie wiedział, że to robi?
        Minimalnie przechyliła głowę, słysząc odpowiedź i powstrzymując cisnący się na usta łagodny uśmiech. Jej zadowolenie mogłoby zostać opacznie zrozumiane, a miało być poważnie, i też nie miała zamiaru spoczywać na laurach tylko dlatego, że Laufey robił dla niej jakiś wyjątek w rutynie swojego życia. Musiała wyjaśnić pewne kwestie i nie będzie już chyba lepszego momentu. Przypomniało jej się jednak, jak kiedyś powiedział, że lubi ufać innym tak jak ona, i chyba miał rację… Spokojne i krótkie odpowiedzi czarta brzmiały mimo wszystko szczerze, a ta druga sprawiła, że Kimiko otrząsnęła się niezauważalnie z nierzeczywistego ciężaru na barkach i odetchnęła spokojniej, spoglądając przychylniej na diabła. Gdy ten uśmiechnął się słabo w odpowiedzi, złodziejka opuściła lekko głowę i skinęła nią, spokojnie wznawiając spacer, gdy Dagon zabrał jej dłoń, układając sobie swobodnie na przedramieniu.
        I ta krótka droga do kamienicy była jedyną chwilą oddechu, bo na miejscu znów trzeba było się z kimś użerać, a tego konkretnego typa złodziejka zaczynała mieć zdecydowanie powyżej uszu. Łypała więc na Setha spode łba, ewidentnie nie wyglądając na rozbawioną żartem i odkąd przyszli praktycznie się nie odzywała, wbijając tylko zielone ślepia w panterołaka. Dopiero słysząc znajome nazwisko spojrzała zaskoczona na Dagona, ale trzymała język za zębami, smagając tylko ogonem z niezadowoleniem. Seth zaś pogrążał się coraz bardziej, po pierwszym zawahaniu szybko odzyskując rezon. Kimiko zajęła swoje krzesło, na nowo wbijając wzrok w irytującego ją bruneta, który drgnął nieznacznie, gdy diabeł dosłownie zniknął mu z oczu. Zerknął pytająco na dziewczynę, ale nie otrzymał nawet złośliwego uśmiechu, a tylko wrogie spojrzenie wwiercających się w niego zielonych ślepi, co powitał z kpiarskim uśmiechem, podobnie jak powracającego ze szklankami Laufeya.
        Kimiko przyjęła drinka, zerkając krótko na diabła, a na jego zachęcający uśmiech uniosła jeden kącik ust i upiła łyk. Jej spojrzenie zmieniło się lekko, gdy zaintrygowana zerknęła w szklankę, wyczuwając znaczącą różnicę w smaku. Nie była znawczynią alkoholi (ważne, że trzepie, jak to mówią) i whisky nadal nie była jej pierwszym wyborem, ale umiała dostrzec, że jest to o wiele lepszy trunek niż ten, który próbowała ostatnio. Dodatkowo też nie zamierzała wybrzydzać. Chciała mieć gdzie utopić własną irytację, gdy tylko spoglądała na panterołaka. Wciąż jednak milczała, przysłuchując się prowadzonej rozmowie. Seth zaś w końcu pogodził się z tym, że tory rozmowy miał wyznaczać diabeł i skinął głową, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy.
        - Właśnie dlatego, że jesteś rozsądny, z furiatem nie ma co prowadzić interesów – zaczął beztrosko, ale powoli dobierając słowa, chociaż nie wyglądał na przejętego czarcimi słowami, malującymi obraz wypatroszenia go na miejscu. Zaraz też wzruszył ramionami. – Póki co, nic nie ryzykujesz, a możesz tylko zyskać. Ze zmiany stron nie będę się tłumaczył, moja sprawa. Jak oczekujesz wierności do grobowej deski to kup sobie psa. – Wyszczerzył się i zerknął porozumiewawczo na Kimiko, która nawet nie mrugnęła. Seth wrócił spojrzeniem do diabła. – Ale z umowy się rozliczam. Z Reedem również. On póki co chce ode mnie tylko tyle, bym miał oko na Kimi…
        - Hej, mnie w to nie mieszaj – warknęła złodziejka, podnosząc głowę, a Seth wywrócił oczami.
        - Już jesteś zamieszana, skarbie, nadążaj - mruknął kocur spokojnie, ale odpowiedziało mu tylko warknięcie, na które znów się uśmiechnął. - Wracając, Bajer, ja pilnuję młodej, on trzyma twoich chłopców z dala ode mnie. Odwołaj psy, to nic mnie tam trzymać nie będzie, też mam gada powyżej uszu. Koleś jest stuknięty, wolę pracować z kimś, kto ma równo pod sufitem, nawet jeśli chwilowo rozważa wypatroszenie mnie tu i teraz. – Spojrzał porozumiewawczo na czarta i poprawił się na pufie, popijając whisky.
        - A jeśli chodzi o konkrety. Jak chcesz, to robota na dwa fronty mi nie wadzi, mogę się dowiedzieć co dokładnie gad knuje. Chryzantema jest spalona, więc tam nie pogadamy. Tutaj mogę wpadać pod pretekstem zaglądania do dziewczyny – kontynuował, uśmiechając się pod nosem, gdy kątem oka dojrzał bujający się nerwowo ogon panterołaczki i odsłaniające się ostrzegawczo kły.
        – Villain nie wiedział wcześniej gdzie mieszkasz, pojawiałeś się i znikałeś na terenie całego miasta. Niestety, pechowo dla ciebie, Kimi prawie co noc wraca w jedno miejsce. Czasem ciężko było ją dośledzić, ale gdy już się udało, to wracała do jednej kamienicy, twojego baru. I chociaż można założyć, że ugościłeś ją po prostu z resztą swoich dziewczyn, to równie możliwym jest fakt, że sam masz gdzieś tutaj swoje lokum. I on to wyłapał.
        Kimiko, chociaż pozornie spokojna, była o krok od rzucenia się na dupka z pazurami. Znowu. Nie miała pojęcia, jak on to robi, ale dosłownie wywoływał w niej furię co drugim swoim słowem i tym kretyńskim uśmieszkiem samozadowolenia, gdy widział, że ją drażni. Jemu nie umykała nerwowość w ruchach jej ogona ani palce zaciskające się na oparciu krzesła, chociaż Dagonowi już pewnie też nie – trochę zdążył ją poznać. I tylko dlatego się zachowywała, skoro właśnie się dowiedziała, że naprawdę mogła niechcący narobić mu kłopotów. I to powstrzymywało ją od pyskówki na bezczelne teksty kocura. Szlag by to. Spojrzała na Laufeya, ciekawa czy to jego zaufanie sprawi też, że nie życzy jej śmierci, również z własnych rąk. Poza tym, cholera, naprawdę żałowała, że sprawiła mu problem. Seth jednak znowu zwrócił na siebie uwagę. Naprawdę, gęba mu się nie zamykała.
        - Co miałem powiedzieć Reedowi, żeby uratować skórę, to powiedziałem. Jak dojdziemy dzisiaj do porozumienia to będę powtarzał już tylko to co mam albo nic, jeśli tak ma być. Nad Kimi oczywiście nadal będę czuwał, dla pozorów, a i może jej wstawiennictwo u ciebie da mi jedną cenną chwilę, by stąd prysnąć, gdybyś jednak nie chciał współpracować.
        - Zapomnij – prychnęła złodziejka, dopijając resztę drinka, podczas gdy panterołak uśmiechał się z niezmiennym zadowoleniem.
        - Na deser dorzucę ciekawostkę, że to Reed stoi za zniknięciem karawany z Trytonii oraz ploteczką puszczoną w Nowej Aerii, jakobyś to ty nie dotrzymał swojej części umowy, przez co jakiś tam gość ileś tam stracił. – Brunet wywinął niedbale szklanką. – Więc jakby ci się jacyś klienci wycofali to się nie zdziw. Kazał też cię śledzić, ale to upierdliwa robota, jak co chwila znikasz i pojawiasz się w innym miejscu, więc odpuścił i odwiedził cię osobiście w barze, a ja wróciłem do deptania po ogonie Kimi. Nie wiem co jeszcze chcesz wiedzieć, Bajer. Po prostu ci się przydam, i tyle. Jak rozwiążemy ten gadzi problem to możemy rozmawiać o dalszej współpracy już za normalnym wynagrodzeniem, innym niż mój cenny żywot, albo po prostu dam drapaka i więcej ci w drogę nie wejdę. To jak będzie?
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Przez całe negocjacje Laufey był niewzruszoną oazą spokoju, chociaż panterołak ani myślał nawet przez chwilę uważać czy przytemperować swoją butę. I przez całą rozmowę czart miał dziwne deja vu, czy przypadkiem już kiedyś (całkiem niedawno) nie pomyślał, że jak coś się pieprzyło, to się pieprzyło na całego. Co gorsza miał nieodparte wrażenie, że jak już zaczęło się chrzanić, tak jeszcze do tej pory nie przestało, a tylko się rozkręcało.
        Może nie do końca podzielał zdanie kocura, jakoby nic nie tracił. Nie dosłownie, ale samo dopuszczenie osoby o tak wątpliwej reputacji do swoich interesów było ryzykiem. Tylko jak sam wcześniej niejednokrotnie stwierdzał, nigdy nie grał asekuracyjnie, a teraz niespecjalnie miał wybór czy czas na zabawę w podchody. Ale względnie przemawiał do niego pragmatyzm Setha, więc wciąż słuchał bruneta, spoglądając na niego sporadycznie znad szklanki.
        Nawet gdy panterołak wytknął Kimiko wplątanie się w całą sprawę, diabłu nie drgnęła powieka. Piekielnik wręcz wyczuwał rządzę mordu gdy zmiennokształtny trafnie zgasił kocicę zupełnie niewzruszony jej zbulwersowaniem. Więcej: cała sytuacja setnie go bawiła i miał ogromna ochotę po raz kolejny spytać jakim cudem Kimiko zawsze ściągnęła na siebie kłopoty, ale zachował kamienną twarz. Droczyć się z dziewczyną zamierzał na osobności, a nie pogrążać ją przed potencjalnym wrogiem, nawet jeżeli rozważali grę w jednej drużynie.
        - Znowu wszystko rozchodzi się o jedną panterę - skomentował zawieszając głos, gdy Seth tłumaczył powody swojego działania. Co do świra się zgadzał. Gad trącił sukinkotem, ale takim z którym nie szło pertraktować, ponieważ on nie rozmawiał, on wydawał rozkazy. Draniem, który miał wszystko albo nic, a jeśli czegoś zapragnął to osiągał to idąc po trupach. Takim gnojkiem znającym dwie prawdy, mogłeś być z nim, a dokładniej na jego skinienie, albo przeciw niemu czyli wybierać się na drugą stronę. I nawet jeśli brzmiało to znajomo, to różnice tkwiły w całkiem istotnych detalach.
Czart lubił dominować, ale zazwyczaj szło się z nim dogadać. Zwyczajnie w tej branży bycie miłym się nie opłacało. Ale nie pomiatał i nie sprowadzał każdego do poziomu swoich obcasów tylko dlatego, że mógł. Wpierw trzeba było go wkurzyć. Nie rządził w pełnym tego słowa znaczeniu a korzystał z przysług i zależności, to było zabawniejsze i mniej upierdliwe zarówno dla piekielnika jak i otoczenia oczywiście o ile ono umiało się z nim układać.
Zakręcił whisky w szklance i spoglądając w złote, bezczelne ślepia, subtelnie zasalutował kocurowi szklanką, uznając jego punkt widzenia dotyczący faktu, że chociaż rozważał wybebeszenie go na środku baru to miał równo pod sufitem.
        Oczywiście podczas pobytu w barze Seth robił wszystko by dziewczynę rozdrażnić, chociaż fakt był faktem, że facet nie musiał się nawet starać by komukolwiek działać na nerwy. Moment później jeszcze dołożył do ognia. Chociaż Dagon był przez cały czas spokojny, jakby nowiny nie zrobiły na nim wrażenia, zdenerwowanie panterołaczki dawało się wyczuć, a gdyby przegapić subtelne odczucia, sygnały słane jej mową ciała były wystarczająco wymowne. Dziewczyna całą rozmowę siedziała napięta jak struna albo lepiej - jak pantera przed skokiem. Laufey wręcz słyszał ogon przecinający powietrze. A teraz gotowa była w każdej chwili rzucić się do gardła zmiennokształtnego. Bajer widział wszystko kątem oka i nie mógł nie dostrzegać zmian zachodzących w dziewczynie, a poznał ją na tyle dobrze, by czytać je względnie poprawnie.
        Mimo to bies upił łyk whisky, nie reagując w żaden inny sposób na coraz mniej pomyślne nowiny. Gadzina miała znacznie bardziej skonkretyzowane plany niż Dagon sądził i działał, zanim diabeł zdążył się o tym dowiedzieć. A tym razem podjął ryzyko, którego zawsze unikał. Nie zachował zwykłych środków ostrożności i pech, jak to ładnie kocur określił, uczynił to w dość nieciekawym czasie. Cóż, jego kłopot, i tym razem na twarzy nie pojawiły się żadne oznaki możliwego zdenerwowania czy złości.
        I to wcale nie był koniec. Kocur okazał się prawdziwą gadułą: najwyraźniej rzeczywiście zależało mu na koalicji, a wkurzający charakter i sposób bycia zwyczajnie były jego częścią jak ogon.
Pierwszą oznaką, że czart rzeczywiście słuchał a nie był tylko biernym obserwatorem niezbyt zainteresowanym tematem, był kąśliwy komentarz, gdy Seth uznał, że nadal będzie czuwał nad panterołaczką.
        - A kto będzie czuwał nad tobą, gdy już zostaniecie sami? - zadrwił z kpiącym uśmieszkiem, który moment później poszerzył się arogancko, odsłaniając kły piekielnika. Grymas znacznie lepiej niż słowa wyrażał myśl czarta, że gdyby chciał, to ani perswazje Kimiko, ani zyskany czas nie wystarczyłyby by kocur uszedł z życiem skoro już sam wszedł w diable łapy, wykonując za niego najtrudniejsze zadania i pozostawiając do wykonania jedynie tę przyjemną część.
Dalszych rewelacji wysłuchał nie odzywając się aż do samego końca. Dlatego właśnie Dagon “skakał” po mieście. Jak to już dwukrotnie kocur zdążył wytknąć, nie tylko ciężko było go śledzić, ale i znaleźć jego siedlisko. Do tego podobne zjawianie się znienacka zawsze robiło odpowiednie wrażenie. Zawsze brał pod uwagę, że ktoś, w tym momencie akurat jaszczur, mógłby chcieć podpiąć mu ogon, ale karawanę początkowo miał za kijowy zbieg okoliczności, nie chciał popadać w paranoję. Jak się właśnie dowiadywał, paranoja była wyższym stanem świadomości, a gad zawziął się bardziej niż piekielnik początkowo sądził i prawie jawnie wypowiadał mu wojnę.
        - To może życie za życie, rozwiąż mi gadzi problem i jesteśmy kwita - rzucił znad szklanki, łypiąc na kocura, który w tym samym momencie parsknął bezczelnym śmiechem.
        - Gdyby to było takie proste, nie negocjowałbym teraz - brunet odpyskował szczerząc kły.
Nie by Bajer liczył na inną odpowiedź. Łatwym do wydedukowania było, że gdyby kocur tylko mógł, to sprzedałby gadowi kosę, co szło mu przecież całkiem nieźle. Bardziej miał kaprys by skłonić panterołaka do przyznania iż bardziej obawiał się smokołaka niż jego. Ostateczne potwierdzenie jego przypuszczeń, chociaż ani optymistycznych ani tym bardziej nie poprawiających diablego nastroju czy sytuacji.
        - Jutro odwołam zlecenie, nie chce mi się biegać w tę i z powrotem - wychrypiał odpychając się od fortepianu.
        - I jutro w drzwiach chcę widzieć nowy zamek, kocie. - Diabeł poczuł powiew nocnego powietrza gdy sięgał po szklanki, reszty się domyślił. Kimiko sprawdzała właśnie to miejsce. Okien w tej ścianie nie było, więc dupek musiał wleźć drzwiami, a z jakiegoś powodu ich nie zamknął.
        Kończąc rozmowę, odstawił szklankę na czarne drewno, w zamian sięgając po butelkę i zniknął. Kimiko była dużą dziewczynką. Będzie chciała to porozmawia z kocurem, pójdzie na spacer albo trafi do mieszkania. Bajer chciał poukładać sobie wszystko w głowie, a bar był chwilowo zajęty. Z kolei jeszcze moment patrzenia na zadowoloną z siebie facjatę kocura, a pertraktacje poszłyby się bujać, gdy uznałby, że bardziej musi poprawić sobie nastrój niż układać się ze zmiennokształtnym.
Nawet nie palił światła. Usiadł na kanapie popijając whisky z gwinta butelki i obserwując niebo nad miastem przez wysokie okno. Trochę się wszystko pokomplikowało. Jak na jedną rogatą głowę, chyba trochę za wiele. To co zazwyczaj ułatwiało piekielnikowi życie, teraz działało na jego niekorzyść. Nie miał ludzi i nie rządził żadną organizacją. Kontrolował informacje i zbiegi okoliczności. Zwyczajnie pilnował by znajdować się we właściwych miejscach i o czasie, a teraz gad dawał diabłu do zrozumienia, że był zdecydowanie w niewłaściwym miejscu i miał fatalne wyczucie czasu.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Kimiko może i była spięta, ale nie licząc jednej czy drugiej pyskówki milczała, trzymając jeszcze nerwy na wodzy. Słysząc podsumowanie Laufeya, że znowu się wszystko o nią rozchodzi, łypnęła na niego ciężko, nie kontrolując spojrzenia, ale on skupiony był na panterołaku i może lepiej. Też się dobrali, jak w korcu maku, dranie. Z tym, że jednego jakoś polubiła, a drugiego nie znosiła. Oni też różnili się chyba w każdym możliwym aspekcie, nie licząc tupetu, arogancji i magicznego słowa „interesy”, przy którym zdawały się odchodzić w niepamięć wszelkie zwady. Jeszcze tydzień temu jeden drugiemu wyrwałby serce z piersi, gdyby mógł, a teraz rozprawiają przy drinku, bo przecież zapewne „to nic osobistego”. Szlag by ich obu trafił. I ją na zapas, że wciąż tu jest. Do tej pory, chociaż cierpliwie przekazywała informacje, nie brała zbyt na poważnie możliwości, że Bajer naprawdę Sethowi odpuści. To nie tak, by życzyła panterołakowi źle, ale chyba spodziewała się, że jakoś to się rozejdzie po kościach i nie będzie musiała więcej kocura na oczy oglądać. A gdzieś w międzyczasie tak się porobiło, że panowie właśnie rozprawiali o możliwej współpracy, a do Kimiko z pełną mocą docierało, jak bardzo jej to nie na rękę.
        Tyle dobrego, że o ile diabeł uznał potencjalną przydatność Setha, to wciąż nie pałał do niego sympatią, co przejawiało się w drobnych złośliwościach, które przy drapieżnym uśmiechu biesa jakoś nie nastrajały do żartów. A Kimiko, chociaż doceniła pogrożenie nią kocurowi, nawet jeśli ten wciąż nie traktował jej poważnie, nie odezwała się, wciąż nie w sosie przez dzisiejsze rewelacje. Zwłaszcza te, w których wyszedł jej udział.
        Ostatecznie jednak panowie niemal uścisnęli sobie dłonie i Kimiko skrzywiła się nieznacznie. Seth skinął głową w niemym, ale widocznym podziękowaniu i jednocześnie przypieczętowaniu współpracy, a słysząc pierwsze polecenie wyszczerzył się z pełnym zadowoleniem i zasalutował nieco przyjaźniej niż ostatnim razem w Chrysantemie.
        - Tak jest, szefie - odparł niezmiennie czymś rozbawiony, chociaż z pełną powagą, i przy jednoczesnym, ewidentnym już niezadowoleniu Kimiko, która podążyła pytającym spojrzeniem za diabłem, ale ten po prostu złapał butelkę i zniknął. „Fantastycznie”, pomyślała dziewczyna, ale tylko zacisnęła usta.

        - To co wspólniczko, rozchodniaczek? - Brunet wciąż się szczerzył, poruszając teraz pustą szklanką i spoglądając w zielone kocie ślepia, które w istocie pałały żądzą mordu.
        - Nie jestem twoją wspólniczką. Nie pracuję dla niego.
        - A co dla niego robisz? - zamruczał zaraz Seth z wrednym uśmiechem, a ten zaś przeszedł w krótki śmiech, gdy dziewczyna prychnęła z pogardą i wstała z krzesła, kierując się do baru.
        Na górze też był alkohol, ale nie chciała tam iść dopóki ten dupek się stąd nie ewakuuje. Może już było po ptakach i diable lokum nie stanowiło tajemnicy, ale wciąż miała opory przez tak ostentacyjnym sypaniem okruszków, zwłaszcza gdy sam Laufey zniknął, a nie udał się po schodach. Chociaż to już mógł być nawyk. Nieważne. Miała zamiar odczekać, aż Seth się ulotni, więc nalała sobie whisky za barem, łypiąc spode łba na panterołaka, który nie wyglądał, jakby się gdzieś wybierał.
        - Po cholerę mnie w to wciągałeś? - zapytała, upijając łyk drinka. Wolała tequilę, ale wystarczająco już dzisiaj namieszała z alkoholami i w tej chwili satysfakcjonowało ją wszystko, co miało procenty.
        - Mówiłem, że już byłaś w to uwikłana. Przecież wiesz, uprzedzałem cię jeszcze wcześniej niż jego. - Panterołak w końcu podniósł cztery litery z siedziska i bujając swobodnie ogonem skierował się w jej stronę, wymownie stawiając pustą szklankę na ladzie i opierając się o blat z bezczelnym uśmiechem.
        - Wiesz o co mi chodzi. - Kimiko szkło zabrała, ale nie uzupełniła go, tylko odstawiła pod ladę, co w komplecie z jej słowami skwitowane zostało wywróceniem oczami.
        - Och nie bocz się, dawałem, co miałem. Zresztą, co to za tajemnica, i tak się dowie.
        - Czego się do cholery dowie, jak sam nie wiesz o co chodzi? - warknęła złodziejka, podnosząc głos i pochylając się przez blat. - Nic tylko mielisz ozorem, a nie masz żadnych konkretów. Robisz z igły widły. Na twoim miejscu nie opierałabym się tak bardzo na mojej roli w tym wszystkim, bo możesz się srogo przeliczyć - prychnęła i duszkiem dopiła drinka, pod czujną obserwacją złotych ślepi.
        - A może to ty nie doceniasz swojej roli, w “tym wszystkim”, jak pięknie i oględnie to ujęłaś - mruczał rozbawiony kocur. - Nawet Laufey zauważył, że jakimś dziwnym trafem po raz kolejny jesteś w centrum wydarzeń, a nawet nie musisz mi mówić, że kłopotów nie szukasz, już sam zdążyłem zauważyć, że to one znajdują ciebie. Masz talent dziewczyno, jeszcze trochę i mnie dogonisz. Ale spokojnie, dowiem się, co gadowi po głowie chodzi.
        - Idź już – mruknęła zmęczonym tonem, wychodząc zza lady, ale Seth jednym krokiem zgrabnie znalazł się przed nią, tarasując drogę. Zielone oczy podniosły się na niego powoli, jasno błyszcząc ostrzeżeniem o coraz szybciej wyczerpującej się cierpliwości Kimiko. Groźba niestety nie została poprawnie odczytana, lub najzwyczajniej w świecie zignorowana, gdy kocur zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku.
        - Bądź milsza, jesteśmy po tej samej stronie - powiedział cicho brunet, bezczelnie sięgając do dziewczyny i obejmując ją w pasie jedną ręką. W tym samym momencie złodziejka błyskawicznie wyciągnęła sztylet, a mężczyzna prychnął śmiechem, czując ostrze dość silnie napierające na skórę i mięśnie pod żebrami. Nawet nie próbował się cofnąć, więc albo potraktował to jako uczciwe ostrzeżenie, którego granic miał zamiar się trzymać, albo jej nie doceniał, czego zdecydowanie trzeba będzie go oduczyć. - Spokojnie, nie zjem cię przecież. Będziemy teraz spędzać więcej czasu razem, zaprzyjaźniam się tylko...
        - Łapy precz.
        - Czemu mnie tak nie lubisz, co? Wolisz piekielnika od pobratymca? – wytknął złośliwie, kiwając z zadowoleniem uniesionym ogonem, podczas gdy ten panterołaczki chodził wściekle, smagając otaczające ją ścianki baru.
        - To ja ciebie powinnam zapytać, czemu tak niestrudzenie pracujesz na to, żebym cię nie znosiła. Łapy precz, Seth - wysyczała przez zęby, sugestię wspomagając wzmożonym naciskiem ostrza na bok panterołaka, a gdy i to zostało zignorowane, na dodatek z niezmiennie bezczelnym uśmiechem zadowolonego z siebie kocura, zmrużyła ślepia i po prostu go dźgnęła. Nawet nie pół długości klingi zniknęło w ciele panterołaka, ale wystarczająco, by sapnął zaskoczony, na moment odruchowo wzmacniając uścisk nim puścił dziewczynę.
        - Cholera jasna - warknął, cofając się o krok i zadzierając przedziurawioną koszulę. Złodziejka mimowolnie zerknęła na umięśniony brzuch i szybko przesunęła spojrzeniem na ziejącą wyżej ranę, która zasklepiała się na jej oczach. Podniosła niewinne spojrzenie na łypiącego na nią Setha, u którego lekko niedowierzający uśmiech na nowo zastępował zaskoczenie. - To może potrwać dłużej niż myślałem...
        - Dobranoc, Seth.
        - Ta, dobranoc, Kimi - zaśmiał się kocur i puścił jeszcze do dziewczyny oko, nim opuścił bar tylnym wyjściem, z rozbawieniem zamykając za sobą ostentacyjnie rozwalone drzwi.

        Panterołaczka dopiero wtedy poruszyła lekko palcami, rozluźniając uchwyt na sztylecie i chowając go do pochwy. Przez uchylone krótko drzwi widziała, że facet z bramy wciąż jest nieprzytomny, ale nie była dzisiaj w miłosiernym nastroju, więc tylko odetchnęła głębiej i skierowała się w stronę mieszkania. Zatrzymała się zaskoczona w korytarzu, przez moment spoglądając na puste fotele, gdzie zawsze siedział ochroniarz, a co więcej, był tam jeszcze godzinę czy dwie temu, ale i do tego nie miała głowy. Chwilowo najważniejszy był potencjalnie nieprzychylny diabeł z więcej niż jednym powodem, by ukręcić jej kark.
        A jednak wspięła się bezszelestnie po schodach, tak samo cicho zjawiając się w mieszkaniu. Stała chwilę w ciemności, przyglądając się sylwetce odcinającej czarnym cieniem na tle nikłego blasku nocy za oknem. Nie odzywała się jednak zza jego pleców, tę fazę ostrożności już przerobili; jakby miała kłopoty to te dwa kroki różnicy by jej nie pomogły. Podeszła więc do Dagona i przysiadła obok na kanapie, podbierając mu butelkę i pociągając z niej kilka łyków z gwinta, co najlepiej prezentowało aktualne samopoczucie dziewczyny. Trzymając ją wciąż za szyjkę, oparła butelkę na udzie i dopiero spojrzała na Laufeya.
        - Wybacz – mruknęła pokornie, odwracając błyszczące ślepia w stronę okna, śledząc wzrokiem ten sam widok, co diabeł przed chwilą. – Nie chciałam, żebyś miał z mojego powodu problemy – szeptała wciąż łagodnym głosem, doskonale słyszalna w niezakłóconej niczym ciszy pomieszczenia i dopiero po chwili zerknęła znów pytająco na czarta, ale sama nie wiedziała, które pytanie chce zadać ani co powiedzieć więc tylko otworzyła i zamknęła usta, po czym westchnęła zirytowana. Pieprzony gad. I pieprzony kocur.
        - Na dole nikogo nie ma. To znaczy Seth już poszedł, ale nie ma też tego faceta, który pilnował wejścia, nie pamiętam, jak ma na imię. Ten typek z podwórza jest nieprzytomny. Zostawiłam go tak, nie chciało mi się targać, a wygląda jak zwyczajny pijak, więc nikt nie zwróci na niego uwagi – powiedziała zamiast innych, kłębiących się po głowie myśli, spoglądając znów za okno.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Światło księżyca odbijało się od dachówek miasta jeszcze nie tak dawno będącego bezpieczną przystanią, drwiąc wesoło z czarnych myśli, które ogarnęły diabła. Niebo powinno zasnuć się ciemnymi burzowymi chmurami dla podkreślenia dramatu sytuacji. Tymczasem pogoda nic sobie nie czyniła z diablich kłopotów ani wisielczego nastroju. Jesień rozpieszczała niemal letnią aurą, a ciepłe romantyczne noce aż zapraszały do schadzek.
Niechby to najczarniejsza cholera trafiła wszystkich razem i z osobna. “Tak jest szefie” będzie mu się odbijać czkawką jeszcze przez długi czas. Ani kocurowi nie ufał, ani nie cieszył się na przymusową współpracę, ale nie miał wielu opcji do wyboru i ten bezczelny sukinkot doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z kolei Laufey nie byłby sobą, gdyby coś tak trywialnego jak złość powstrzymała go od kolejnego knucia i prób wpływania na następne rozdanie kart w partii życia. Był diabłem, ale w zasadzie jedynie rogi i nienasycona dusza łączyła go z pobratymcami. Pokrętnym charakterem i bezwzględną przemyślnością znacznie bliżej było mu do jakiegoś piekielnego demona. Z jednej strony wada, która uniemożliwiła mu czerpanie z prostych przyjemności codzienności jak rozczłonkowania panterołaka. Z drugiej zaleta, dzięki której przez całe swoje życie serwował sobie inne uciechy jak osiąganie wyznaczonych celów zamiast bezsensownej egzystencji upływającej na nieustannych rękoczynach. Teraz na listę wpłynęła zemsta serwowana na chłodno, obejmująca zimnego trupa jaszczurki. Niby pan Reed Villain nie zrobił jeszcze nic wycenianego zgonem, ale obserwując jego poczynania, Dagon zakładał, że to jedynie kwestia czasu. Jedynym pytaniem było, komu pierwszemu puszczą nerwy by otwarcie wypowiedzieć wojnę temu drugiemu.
Rozsądek nakazywałby opuszczenie mieszkania i zadekowanie się gdzieś w nowej sekretnej kryjówce. Czart miał w zanadrzu ze dwie miejscówki w innych całkiem przyjaznych dla niego miejscach, tak na wszelki wypadek. Może nie aż tak dramatyczny, zazwyczaj rozpatrywał je jako lokum w razie dłuższych interesów, ale nadały by się również na obecną sytuację. Tylko opuszczenie miasta oznaczałoby ucieczkę. Niedoczekanie. Bajer jeszcze fortu nie poddawał. Zazwyczaj wiedział kiedy należało się wycofać, ale do tego punktu jeszcze nie dotarł. To co zastanawiało go najbardziej, to samo podejście smokołaka. Zazwyczaj każdy wolał się z nim układać i dogadywać, czerpiąc korzyści z podobnej znajomości. Tymczasem gad niby nie był przeciw, ale też robił wszystko by utrudnić diabłu życie. Upierdliwy pat. Może właśnie dzięki kocurowi wreszcie dowie się o co tak naprawdę dupkowi chodziło.
        Kimiko jak zawsze zjawiła się bezszelestnie. Zdradzała ją jedynie aura, do której zdążył przywyknąć, wyczuwając ją bez większych problemów. Przysiadła obok podkradając butelkę i dopiero przełamała ciszę po upiciu kilku łyków.
        - A mam je? - zapytał spoglądając na profil dziewczyny, szybko jednak zaniechał odruchowej rozmowy półsłówkami. Kimiko po mało przyjemnym spotkaniu nie cierpiała na nadmiar cierpliwości. Do tego wyraźnie się martwiła możliwym ściągnięciem mu na głowę kłopotów. To nie był moment na rozmowę w takim stylu. A kto mógł przypuszczać, że będzie śledzona. Cóż, diabeł tej możliwości nie rozpatrzył i teraz mogły pojawić się tego konsekwencje.
        - Nie przysporzyłaś mi problemów. To ja popełniłem błąd - rozwinął spokojnie patrząc krótko w pytające oczy. To zdanie również miało zbyt wiele półcieni. Zazwyczaj bawiłby się nimi celowo, przecież błędem mogło być zarówno zbyt swobodne zachowanie w mieście, które nieopatrznie uważał za swoje, zaproszenie panterołaczki do własnego domu jak i sama znajomość z nią, wszystko zależało od tego co czart mógł w danej chwili mieć na myśli i który błąd ewentualnie planował naprawić... Ale nie dziś wieczór. Ale z kolei tłumaczyć wszystko krok po kroku mu się nie chciało. Do tej pory złodziejka radziła sobie przy nim niezgorzej to i teraz powinna załapać o co chodzi, w końcu już teraz świadków wokół nie było, a i ostatni drink w postaci flaszki whisky na pożegnanie brzmiał mało prawdopodobnie. Bies nie złościł się na złodziejkę za coś, czego sam nie dopatrzył, bardziej przejmując się kwestią, że ktoś chciał go śledzić niż tym, że się to udało. Skinął dziewczynie głową, odbierając flaszkę.
        - Ludzie się wykruszają, zobaczył co miał zobaczyć to się ulotnił. Nie minie wiele czasu a i sępy się zlecą, wyczuwające świeżego trupa - dokończył pochmurnym tonem pociągając łyk alkoholu.
        Może należało zabierać dupę do Trytonii i tam na nowo ułożyć sobie życie. Problem w tym, że ewakuacja z podkulonym ogonem ani nic nie ułatwiała, ani tym bardziej nie dawała gwarancji, że tam będzie miał spokój. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli nie macki smoka, bo kto wiedział gdzie gad chciał zakończyć swój rewir, to dosięgłaby go renoma prędzej czy później rujnując wszystkie interesy. Nie po to tyle czasu walczył by wyrwać się z piekła, żeby teraz odpuścić.
        Wierzchem palców pogładził policzek Kimiko, podał jej butelkę i z westchnięciem wstał, kierując się do biblioteczki. Nie szukał długo, dokładnie pamiętając gdzie potrzebne księgi spoczywały. Wracając zapalił oliwną lampkę i postawił ją na ławie, obok niej rzucając niepozorne tomy. Przy okazji, od płomyka zapalił jeszcze cygaro i sięgnął po pierwszą z ksiąg, rozsiadając się z powrotem na kanapie.
Skórzane okładki były mocno zniszczone. Rogi miały powycierane, skóra gdzieniegdzie popękała i pociemniała, a kilka plam bynajmniej nie przypominało śladów po winie czy herbacie.
        - Wiesz jak nie lubię dymu - odezwała się księga. Czart wydmuchnął szarą chmurę wprost w pergaminowe stronice, wywołując widmowy kaszel tomiszcza.
        - Daj mi coś na smokołaka - odezwał się spokojnie, kątem oka obserwując kocicę.
        - Na przywołanie? Na połysk łusek? - zapytała książka pokasłując między zdaniami.
        - Na skuteczne ukatrupienie - burknął czart.
        - Nic takiego nie mam - odpyskowało tomiszcze przerzucając swoje kartki z rozmachem i zamykając się w piekielnych rękach.
        - Nie pieprz mi głupot tylko otwieraj co masz - warknął.
        - Mówiłam co mam, z pustego nic ci nie wymyślę - zawzięła się księga. Na palcach jednej ręki mógł policzyć razy gdy książka raczyła nie utrudniać.
        - Jak cię przypalę, to od razu nabierzesz chęci do rozmowy - zastrzegł bies, zaciągając się cygarem. - Z kim ja muszę się użerać - mruknął dodatkowo gdy książka poruszyła się na kolanach i zaczęła wertować strony.
        - Potrzebujesz czegoś co umknie czułym zmysłom, tym zwykłym i magicznym - tom zaczął gadać, nieregularnie przerzucając stronice.
        - Co ty nie powiesz - zamarudził Bajer.
        - Jak takiś mądry, to sam szukaj.
        - Nie utyskuj tylko skup się na robocie - burknął czart, osypując popiół do popielniczki stojącej obok drugiej z ksiąg.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Kimiko podeszła do diabła spokojnie i wręcz swobodnie, widocznie czując się jak u siebie, mimo wszystko jednak rozpoczynając od przeprosin (to, że w tym samym momencie podkradała alkohol było zupełnie niezwiązane z tematem). Nie było co ukrywać, że czuła się winna, bo ciąg przyczynowo–skutkowy był aż nadto dostrzegalny, a jej nie było wszystko jedno. Mimo wszystko jednak, gdy Dagon odruchowo już chyba złapał ją za słówko, spojrzała na niego pustym wzrokiem. Poczucie winy nie pozwalało na posłanie mu morderczego spojrzenia, ale ewidentnie nie wyglądała na rozbawioną. Wyjaśnienie, które padło po chwili, również nie poprawiło jej humoru i dziewczyna zacisnęła usta w niezadowoleniu. Owszem, przysporzyła. A co do błędów… to była osobna sprawa, której nawet nie miała zamiaru roztrząsać, bo by jej ta butelka nie starczyła. Spojrzała tylko na diabła mrużąc lekko ślepia, jakby odruchowo oceniając czy wciąż jest przy nim bezpieczna, a po chwili o dziwo rozluźniła się lekko, wzruszając ramionami. Chyba oboje byli zbyt zmęczeni i zniechęceni, by analizować własne zachowanie (głównie diabła, bo tego, że jeśli chodzi o czarta to rozsądek Kimiko ewidentnie został w Demarze, chyba oboje byli świadomi; obojgu też to chyba niespecjalnie przeszkadzało).
        Zdawało się więc, że w milczeniu uzgodniono, że panterołaczka dożyje następnego ranka i tematu nie ma co więcej poruszać. Posłusznie oddała butelkę, lekko już wstawiona i na nowo przymrużyła oczy, słysząc słowa Laufeya o wątpliwej lojalności jego pracowników. Nie rozumiała jego zupełnej beztroski, spodziewając się już może nie gniewu, bo na tyle poznała piekielnika, by wiedzieć czego oczekiwać po jego niezadowoleniu, ale chociaż jakiejś zawoalowanej groźby, czy zapewnienia, że faceta nie ma, bo wącha kwiatki od spodu za niedopilnowanie knajpy. Bajer zaś miał ewidentnie wywalone. Chyba też miał już dość wszechogarniających trudności i zawód ze strony pracownika po prostu dorzucał do puli, jako zaledwie okruch jego problemów w tej chwili.
        Uniosła lekko kącik ust, czując dotyk na policzku i odprowadziła diabła spojrzeniem, podciągając nogi na kanapę i siadając na niej bokiem, o oparcie wspierając się na łokciu. Ciężka głowa spoczęła w dłoni, mimowolnie mierzwiąc długie czarne włosy, gdy Kimiko spod półprzymkniętych powiek obserwowała mężczyznę, który wracał w jej stronę, tym razem bogatszy o lampkę i księgi. Przyglądała mu się, jak odpala cygaro, a gdy rozsiadł się wygodniej na kanapie, przysunęła się bliżej, układając wygodnie, najwyraźniej mając zamiar mu towarzyszyć, cokolwiek nie miał w planach. Złożone kolana wsunęła pod rękę Dagona, opierając je na jego udzie, a ze swoich czyniąc niemalże podłokietnik. Dłonie zaś splotła przy sobie, głowę przekładając na męskie ramię i, wtulając się wygodnie w piekielnika, obserwowała znad materiału marynarki jego poczynania. Pewnie przysnęłaby po krótkim czasie, mrucząc cicho, ukojona ciepłem towarzysza, alkoholem i przyjemnym zapachem pergaminu, gdyby stara księga nie okazała się takim zaskoczeniem.
        Niczym w zwolnionym tempie dym z cygara prześlizgnął się po zmurszałym grzbiecie i okładce, wywołując spokojny głos, który jednak nie należał ani do diabła, ani do Kimiko. Panterołaczka zacisnęła dłonie na ramieniu Dagona, a jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, gdy nad męskim ramieniem pochylała się w stronę księgi, jednocześnie całe ciało wycofując w poduchy kanapy, w której by się chyba zapadła, gdyby mogła. Wszystko wydarzyło się tak naturalnie i spokojnie, że dziewczyna nawet nie spanikowała, zwyczajnie nie dowierzając własnym uszom, pewna, że to zamroczony alkoholem umysł płata jej figle. A gdy już pojęła, że w istocie, na kolanach Dagona leży książka, która pokasłuje, gada i do tego pyskuje, chaos zdążył już przerodzić się w czystą fascynację, którą złodziejka wyrażała jak zawsze po swojemu, jednocześnie chcąc i nie chcąc zbliżyć się do intrygującego przedmiotu.
        Wytrzeźwiała momentalnie. Uszy strzygły w zaciekawieniu, a ogon wymknął się spomiędzy poduch, opadając miękko na podłogę i podrygując niespokojnie końcówką. Szczupłe palce wciąż zaciskały się kurczowo na rękawie marynarki, ale wielkie ślepia nie opuszczały księgi na moment. Kimiko z każdym zdaniem księgi cofała głowę w niepojętym zdziwieniu, a gdy wolumin milknął (przewracając stronice lub zatrzaskując się diabłu przed nosem, co panterołaczka skwitowała zduszonym fuknięciem), pochylała się znów w jego stronę.
        Rozmowę biesa z książką rejestrowała, ale nie skupiała się na niej specjalnie, gładko przyjmując treść do wiadomości, jako że bardziej zaaferowana była formą dialogu. Dziewczyna nawet nie spojrzała na diabła, by szukać u niego odpowiedzi, bo widziała swobodę z jaką obchodził się z przedmiotem. Ewidentnie nie pierwszy raz kłócił się ze starą księgą – autentycznie nie miała pytań. Za to niemalże na Dagona wpełzła, próbując zbliżyć się do tomiszcza i jednocześnie przypadkiem go nie dotknąć, chociaż jedna z dłoni sunęła już ciekawsko po diablim udzie, kierując się w stronę przewracających się niedbale kartek. Nieprawdopodobne, jak daleko od siebie dziewczyna potrafiła wyciągnąć rękę, jednocześnie nie zbliżając się ciałem nawet o włos. Palce przysuwały się i odsuwały od księgi, jakby Kimiko sama nie wiedziała, czy chce pacnąć, czy nie, aż w końcu odskoczyły jak oparzone, gdy wolumin poruszył się na diablich kolanach.
        - Gdzie z łapami! – wydarła się książka, a Kimi zasyczała i odruchowo trzasnęła w książkę ręką. – Aua, cholero jedna! Tej, Bajer, może ci coś na panterołaka znaleźć? Tego mam więcej.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        W tej chwili czart miał stanowczo zbyt wiele na swojej głowie by przejmować się jeszcze nieumyślną wpadką Kimiko. Przy bezczelnym smokołaku spychającym go z pozycji czołowego negocjatora miasta na zwykłego rzezimieszka z koneksjami, czy panterołaku, który miał obejrzeć swoje wnętrzności a został objęty amnestią, panterołaczka, która przegapiła dopięty jej ogon była kłopotem, ale raczej pogarszającym sprawę w nieznacznej mierze. Wypadki się zdarzały. Większości pechowców nie były darowywane, ale niektórym wyraźnie czasem się upiekło, życie i jego “sprawiedliwość”. Oboje zgodnie i bez słów uznali, że temat nie był godzien jego rozdrapywania.
Szkoda też było energii na wściekanie się o coś, czego zmienić ani naprawić się nie dało. Znacznie lepiej było spożytkować ją na rozwiązanie sedna problemu - jednego smokołaka.
Wpierw zaplecze i kwestie podstawowe, czyli to co mógł zorganizować w mieszkaniu. Na miasto zamierzał ruszyć później, jak trochę ochłonie i będzie miał chociażby zarys planu.
Księgi miały mu pomóc znaleźć punkt zaczepienia. Oczywiście książka ułatwiać nie zamierzała, jak zwykle zresztą. Kłapała nieistniejącą jadaczką, marudziła i gadała o wszystkim tylko nie odpowiadała na pytanie. Bies już nauczył się brać ją na przeczekanie, wdając się jedynie w niezbędne pyskówki. Teraz czas dodatkowo mu umilono.
        Zwyczajnie nie szło nie zauważyć zaskoczenia dziewczyny, czy może powinien powiedzieć - kotki. Jeszcze moment temu Kimiko przytuliła się do niego w znajomy sposób, przymierzając się do spania czy po prostu relaksu, teraz zbystrzała obserwując nieznane jej dziwo jak niegdyś jego rogi.
Kątem oka zaczął obserwować złodziejkę, która kurczowo chwyciła go za rękaw i zupełnie jak najprawdziwszy kot cofała się i przybliżała do źródła niepokoju jakby wahała się czy polować czy uciekać. Po pieszczotliwym wtulaniu się w diable ramię nie pozostał ślad, gdy brunetka może nie zerwała fizycznego kontaktu, w pewnym sensie nawet go nasilała, ale diametralnie zmieniła jego formę.
Dagon uśmiechnął się kątem ust, gdy drobna ręka popełzła po jego nodze od razu zdając sobie sprawę z celu wędrówki. Kimiko podstępnie traktowała go jako ochronę i osłonę podczas swojego polowania, zupełnie jak to drapieżniki zwykły traktować elementy otoczenia. A to przycupnę za konarem. Może zaczaję się w trawie. Skryję się na gałęzi. Jednym słowem sprowadzono go roli korzystnego fragmentu terenu. Pozostało mu tylko kontynuować śledzenie widowiska.
Księga okazała się wcale nie mniej czujna. Podskoczyła na kolanach piekielnika, trzepocząc stronami i krzykiem karcąc panterę, gdy tylko palce zmiennokształtnej zanadto się zbliżyły. Reakcja kocicy była równie szybka. Kimiko zasyczała groźnie i trzasnęła okładkę łapą, znaczy ręką, a w tym momencie diabeł parsknął ochrypłym śmiechem, na moment całkowicie zapominając o gorszym nastroju. Z rozpędu aż oparł łeb o oparcie kanapy jeszcze przez chwilę zanosząc się rechotem. Wolną ręką, odruchowo już chyba, pogłaskał złodziejkę po uszach i włosach w uspokajającym geście, podczas gdy druga wciąż robiła za kocią kryjówkę. Dopiero jak się uspokoił, odezwał się do tomu.
        - Z nimi radzę sobie całkiem przyzwoicie. Nawet drugiego się dorobiłem - czart prychnął pogardliwie, tracąc rozbawienie, wyraźnie poirytowany faktem rozmnożenia menażerii.
        - Za to smokołaka mam o jednego za dużo, dawaj coś skutecznego na gadzinę - zakończył, ponaglając wolumin. Księga postękała, powzdychała i pomamrotała coś pod nosem, wreszcie otwierając się na stałe na konkretnej stronicy. Dagon zaczytał się w runach i tchnienie później zmarszczył brwi, ze złością uderzając ręką w zapisany pergamin.
        - A skąd ci ja wezmę czarci ozór? - fuknął rozdrażniony.
        - A skąd mam to wiedzieć? - książka odbiła pytanie. - To już nie moja sprawa. Chciałeś receptę to masz, a jak sporządzisz napar to już twój problem. Coś jeszcze chcesz?
        - Nie - burknął bies zamykając okładkę z rozpędem i rzucając książkę na ławę, wywołując jej przeciągły, buntujący się jęk. Przez chwilę jakby piekielnik wahał się czy sięgnąć po drugi tom, ale ostatecznie zrezygnował rozpierając się na kanapie, uprzednio sięgając po coś znacznie pożyteczniejszego - wciąż jeszcze nieopróżnioną butelkę whisky. Magia potrzebowała czasu, a ten nie zawsze był pod ręką. Złożona i odpowiednio silna magia, dodatkowo pochłaniała dużo sił. W obecnej chwili i układzie sił nie mógł sobie pozwolić ani na nadszarpnięcie jednego ani na liczenie na drugie.
        Szukanie składników do trucizny u dostawców w tej chwili nie było zbyt bezpiecznie. Z ostrożności należało uznać, że smok w garści miał całe miasto i podobne zakupy na pewno nie umknęły by jego uwadze. Jeśli sam nie byłby zaznajomiony z miksturami, to zapewne znalazłby się ktoś życzliwy, który odpowiednio by go uświadomił.
Skoro jednak jaszczurka lubiła bruździć mu w biznesie, przy okazji pewnie odnosząc korzyści jak przy karawanie, która zaginęła, to przecież wątpliwe by zadowolił się samą stratą diabła i nie upiekł drugiej pieczeni, jednocześnie na niej zarabiając. Przynajmniej Laufey by tak uczynił. Należało więc zabrać się za gada w bardziej tradycyjny sposób. Podrzucić mu fałszywą owieczkę jak temu nieszczęsnemu smokowi z wieśniackich bajań. Przekąskę, która stanęłaby mu w gardle i przyprawiła o solidną niestrawność. Pytanie tylko brzmiało co temu smokowi podrzucić. Pomysł był dobry, tylko teraz należało wymyślić konkrety.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Gadająca książka. Też wynalazek. Jakby jej nie wystarczyły komentarze przeświadczonych o swojej wyższości ludzi i przedstawicieli innych ras, to teraz ją będzie wolumin opierniczał, no jeszcze czego! Solidny cios ręką był odruchowy, Kimiko zwyczajnie zapomniała, że jest w ludzkiej postaci, ale efekt został osiągnięty. Uśmiechnęła się złośliwie na jęk, który wydobył się spomiędzy stronnic i prychnęła pogardliwie na zawoalowaną groźbę. Czego by tam nie chowała spisane, złodziejka nie miała zamiaru przejmować się starą książką. Orientując się, że zawiera liczne receptury na napary i trucizny zainteresowała się nieznacznie, ale wątpiła, by była aż tak ciekawa, by użerać się z głupim przedmiotem.
        Humor jednak poprawił jej się niezwłocznie, gdy usłyszała diabli śmiech. Najpierw co prawda spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero przypominając sobie, że tu siedzi, ale gdy rogata głowa aż opadła na oparcie kanapy, a Dagon rechotał w głos, usta złodziejki rozciągnęły się w uroczym uśmiechu. Lubiła jak miał dobry humor, ale szczery śmiech był czymś zupełnie nowym. I nie przeszkadzało jej nawet, że paskud śmieje się z niej.
        - No co? Bardzo zabawne – fuknęła na niego, udając obruszenie, ale zielone ślepia błyszczały wesołością.
        Usadowiła się już wygodniej, zsuwając lekko w kanapie i opierając buty o stolik, zanurzyła się w poduchach, tylko kolana pozostawiając na bajerowym udzie. Prychnęła pogardliwie na zrównanie jej z Sethem, ale nie odzywała się więcej, zezując już tylko na samowertującą się księgę, ciekawa czy jest równie przydatna, co pyskata. Złośliwy grymas znów pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy diabeł prychał nad składnikami trucizny.
        - No wiesz, jeden mamy – zamruczała niewinnym tonem, ale szczerząc wrednie zęby, gdy złapała diable spojrzenie. – Trochę byłoby szkoda twojego bajerowania, ale smoka miałbyś z głowy – droczyła się, leniwie wiercąc w kanapie i gdy Laufey odrzucił już wredną księgę, oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła się za okno.

        - Seth mówił, że Reed czegoś ode mnie chce, dlatego ostatnio go unikam – powiedziała po dłuższej chwili milczenia, lekko przeciągając słowa, jakby wciąż nie była pewna, czy chce się tym podzielić. Gdy jednak już zaczęła, westchnęła cicho i kontynuowała normalnym głosem, gdy diabeł popijał whisky.
        - Mówił, że nie chodzi o krew. On własną normalnie sprzedaje, dupek, więc pewnie mu zaproponował. Ale nie wiem, o co innego może chodzić, nic więcej nas nie wyróżnia. Nic, co można odebrać – mówiła cicho, zastanawiając się jednocześnie nad własnymi słowami.
        Miała oczywiście na myśli swoją rasę. Charakteryzowało ją wiele cech, które możnaby określić jako szczególne, czy spisać jako właściwe dla panterołaków, ale tylko krew była czymś ogólnie uznawanym za cenne, co można było im odebrać. To dzięki niej się regenerowali i nią mogli uleczać innych, chociaż mało kto się na to decydował, jednak rozstrzał był spory. Od typów sprzedających swoją krew jak Seth, po zmiennokształtnych, którzy w ogóle się nie przyznawali do jej magicznych zdolności, jak Kimiko właśnie. Dagon był wyjątkiem. I wcześniej Zona i Owen… cóż, przeszłość nie nastrajała pozytywnie, ale mleko się już rozlało. W każdym razie, gdy rozmawiała z Sethem na dachu przeszło jej nawet przez myśl, że może Villainowi chodzi o wisior od Zony, ale ten przecież mógł jej zabrać, gdy odurzył ją za pierwszym razem. Teraz już nie wątpiła, że to nie był wypadek i od wczoraj zastanawiała się tylko, o co chodziło. Nic jej nie zginęło. I naprawdę nie widziała w sobie nic więcej, czym można by się aż tak interesować. Krew i medalion, to tylko mogło być dla innych cenne.

        Westchnęła znów, przymykając ślepia i poruszając się w poduchach. Przeciągłego ziewnięcia nawet nie zasłaniała dłonią, trzymając je splecione przy sobie, tak jak podwinęłaby pod siebie łapy w kociej postaci. Głos Dagona by ją obudził, ale o ile nie padłoby pytanie pewnie by go zignorowała, jako coś stanowiącego przyjemne i znajome tło. Czuła się na tyle bezpiecznie, by nie dbać o to, gdzie przysypia i chociaż w sytuacji zagrożenia poderwałaby się natychmiast, diabła traktowała już jako coś swojego, czym nie trzeba się stresować. Nie powinno być więc zaskoczeniem ciche mruczenie, które rozległo się po dłuższej chwili ciszy, wnosząc się i opadając w rytm miarowego oddechu śpiącej złodziejki.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Wybuch diablego śmiechu nie był może wyjątkowo długim objawem radości, ale i tak raczej niespotykanym chociażby ze względu na jego szczerość.
        - Owszem, bardzo - odparł, pomiędzy ostatnimi falami rechotu. Połączenie kotki z kobietą było dla Dagona na przemian fascynujące i zabawne właśnie. Do tego okazywało się po raz kolejny, że jej obecność potrafiła poprawić mu nawet paskudny dzień. Komiczne. Nie raz poprawiał sobie humor innymi, ich kosztem. Ale by ktoś go pocieszał z własnej woli, nawet jeśli nie zawsze świadomie, niezmiennie bez uszczerbku na własnym dobru, nie zdarzało się. Kocica z charakterystycznym dla siebie drapieżnym wdziękiem, w sposób niezrozumiały i zupełnie nieracjonalny dla czarta i pewnie dla kogokolwiek, kto zostałby zapoznany z całą sytuacją, umościła sobie miejsce na metaforycznych diablich kolanach (by uniknąć nadmiernie optymistycznych i naiwnych określeń, używając sformułowania w sercu), i rozsiadła się na nich na dobre. Nawet głaskał dziewczynę chociaż z niezmienną sympatią, coraz częściej odruchowo niż z premedytacją i pełną świadomością.
        Laufey dokończył przepytywanie księgi, nic przy tym nie zyskując i jak to ostatnio często bywało znów został sam z problemem na łbie. Nie było mu dane jednak pogrążyć się w czarnowidztwie, w zamian spotkał się z zielonymi oczyskami błyszczącymi wesołością i ilością wypitego alkoholu.
        - To zioło jest, ty złośliwa bestio. Rośnie w piekle a zrywając je można stracić palce - odmruczał podobnym tonem jak drażniąca się z nim kotka, przysuwając twarz do wyszczerzonych ząbków. Potem już tylko śladem brunetki, wygodniej usadowił się na kanapie. Objął dziewczynę gdy głowa Kimiko opadła mu na ramię i pogrążył się w rozmyślaniach korzystając z ciszy. Nie by nagle przybyło mu pomysłów. Wciąż był na etapie fałszywej i letalnej owieczki, tylko nie miał pomysłu na podstępną trzodę. Siedzieli tak dobrą chwilę, oboje wpatrujący się w okno i promienie księżyca odbijające się od nierówności murów i gontów sąsiednich budynków. Płynące po niebie chmury co jakiś czas przykrywały nocne światło nasilając grę cieni, które rosły i malały pełgając po mieście jakby żyły własnym życiem. Czart do podziwiania widoków dołączył raczenie się starym trunkiem, który miał służyć do uczczenia jakiejś wyjątkowej okazji a nie zalewania problemów.
        Gdy Kimiko przełamała ciszę, czart początkowo tylko westchnął ochryple. Wysłuchał jej do końca i dopiero się odezwał.
        - Jesteś pewna, że kocurek cię nie wkręca by poświęcić ciebie zamiast własnego zadka? - Kto mógł wiedzieć o co chodziło jaszczurce. Przecież od kilku dni dokładnie to chciał rozgryźć, chociaż niezupełnie pod kątem ciągot do kota. O nich wcześniej nie wiedział.
Nad kwestiami wyjątkowości złodziejki się nie rozwodził. Dla każdego oznaczały coś innego. Dziewczyna mówiła, że wyróżniała ją tylko magiczna krew, ale już za sam ogon i charakterek będące w komplecie z kobietą, wielu zapłaciłoby nierozsądną sumę, więc punkt widzenia zależał od preferencji i punkt siedzenia.
        - A może chce założyć hodowlę panterek… Ma kocurka, potrzeba mu teraz samiczki - odgryzł się za "ozór" i rechocząc z własnego pomysłu odstawił flaszkę na podłogę. Nie chciało mu się sięgać do stolika. Sięgnął za to do czarnego uszka by pogłaskać je palcami na ewentualną zgodę i sam również zapadł się w kanapie.
        Powoli przysypiającą dziewczynę zagarnął bliżej do siebie i wplótł palce w długie czarne włosy gdzieś w okolicy karku. Kolejna zabawna sprawa z kociakiem: głaskał jak zwierzaka, drapał za uchem, a wszystko czynił z intencją typową dla postępowania z kobietami.

        Księga milczała, pora była bardziej wczesna niż późna, więc miasto już zasnęło zaciągając na siebie zupełną i tak rzadką ciszę, spała również pantera, a bies knuł. Cały czas palcami muskał leniwie skórę dziewczyny, a monotonny ruch i ciche mruczenie nawet pomagała mu się skupić. W myślach robił przegląd możliwych biznesów mając w głowie ciągłą ideę pod szyldem owieczka dla smoka. Wtedy go olśniło. Gdy ostatnio dogrywał końcowe sprawy związane z karawaną, zaczepił go jakiś leszcz i zaczął proponować zakup znacznej ilości importowanego zielicha. Sposób w jaki zagadał, wyraźny pośpiech z jakim to czynił i rzucająca się w oczy desperacja były wystarczającymi argumentami przeciw. Nie handlował z desperatami. Nie, może inaczej. Handlował, ale nie dużą ilością dóbr, które równie dobrze mógłby mieć nad sobą transparent - trefny towar. Ale w tej sytuacji… Gość co prawda chciał pozbyć się ziółek na pniu i raczej tanio, ale jednocześnie transakcja budziła tyle dzwonków alarmowych i resztek pokładów rozsądku u każdego myślącego, iż można było mieć całkiem uzasadnioną nadzieję, że przez te kilka dni nikt się nie skusił.
Wyprostował się, chcąc nie chcąc wybudzając Kimiko, nie mogąc ruszyć się z kanapy nie ruszając kotki.
        - Pa, moje natchnienie, wychodzę na trochę - wymruczał biorąc podbródek dziewczyny w palce i cmoknął ją w nos. Zaraz potem zniknął.
Garnitur nie zaplamiony, nie zapluty, nie jakoś bardzo wymięty więc musiał wystarczyć. W tym momencie szkoda było diabłu czasu na kąpiele i przebieranki. Fakt, wcale nie chciało mu się dzisiaj iść na miasto, ale dobre pomysły nie mogły czekać następnej nocy.
Zahaczył o swój stały kontakt biznesowy, wypytał o odpowiednie osoby, jako że dostał cynk o interesie wymagającym szybkiej realizacji, dostał namiary na jednego krasnoluda, który znał wszystkich graczy i handlarzy z Trytonii i powinien być w temacie, po czym zniknął mając nadzieję, że informacja o jego planach rychłego odkucia się po stratach z karawany dotrze do odpowiednich gadzich uszek.

        Zjawił się przed drzwiami kantoru i zastukał do drzwi o porze nieprzyzwoitej zarówno dla dziennych jak i nocnych mieszkańców, nietrudno więc się dziwić, że przywitały go kaprawe i rozdrażnione, krasnoludzkie oczka. Nazwisko mówiło jednak za siebie, gdy więc tylko czart się przedstawił, został wpuszczony do środka.
        - Co sprowadza biznesmena o takiej porze? - zagaił krasnolud ze standardową grzecznością, która właśnie liczyła monety jakie można było zyskać.
        - Szukam jednego łosia florysty, miał do sprzedania dużo importowanych roślinek - melodyjnym tonem odpowiedział mu bies, a oczy norda powoli się powiększały.
        - Nie mów mi panie Laufey, żeś się nabrał na tego kwiatka. - Ślepka zmrużyły się chytrze, obserwując czarta i czekając jego odpowiedzi.
        - Kto wie, może... - odpowiedział z miną odpowiednią do pytania, z bezczelnym uśmieszkiem unoszącym kąt ust.
        - To nie będzie łatwe, gówniarz świetnie się kryje. Tylko dlatego żyje - zadrwił nord. Ściągnięto go z łóżka o takiej chorej porze, ale temat był tak absurdalny, że wręcz ciekawy. Krasnolud nie miał przyjemności osobiście handlować z diabłem z Nowej Aerii, ale wiedział o nim sporo, jak każdy szanujący się biznesmen pokrewnych branży. Teraz był pewien, że Laufey coś kombinował bo aż tak głupi raczej nie był, tylko nie miał pojęcia co.
        - Aż tak ostro? Komu zwinął towar? - zaśmiał się bies szczerząc się szeroko, wywołując podobny grymas u właściciela kantoru.
        - Czarnym chustom - odpowiedział krasnolud licząc na jakieś zawahanie albo inną ciekawą reakcję.
        - Żartujesz sobie? Jakim cudem podpieprzył towar Czarnym bandamkom? - zapytał bies kpiąco, z twarzą, na której uśmiech zastąpił grymas głodnego wilka. Się krasnolud doczekał nawet bardzo ciekawego zachowania. Ten piekielnik na bank coś knuł, skoro cieszył się z wiadomości, że właścicielem przemycanych, nielegalnych roślin, był kartel.
        - Jest kapitanem statku, którym go transportowali - odparł niby od niechcenia nord.
        - Przednio. Możesz mnie z nim umówić?
        - Idź do doków, zarzucę nici, a dzieciuch sam cię znajdzie.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Roześmiana złodziejka jeszcze długo szczerzyła ząbki, chichocząc pod nosem, gdy diabeł odpowiadał na jej zaczepki. Nazwana „złośliwą bestią” nawet nie mrugnęła, szerokim uśmiechem i aparycją tylko dopasowując się do niecnego stworzenia, którym bycie jej przypisywano. Jedynie zmrużyła lekko ślepia, gdy Dagon zbliżył do niej twarz, ale i tym razem zadarła butnie brodę, wciąż wyszczerzona, nie wyglądając ani trochę na poczuwającą się do winy.
        - Jesteś diabłem, to nie możesz kopsnąć się do piekła po roślinkę? – zapytała swobodnie, podnosząc się lekko i pozwalając objąć ramieniem, podczas gdy sama przytulała się wygodniej do piekielnika.
        Dopiero przedłużająca się cisza i rozmyślania sunące powoli przez lekko zamroczony umysł, starły uśmiech z jej ust. Wahała się chwilę, czy dzielić się z Dagonem tym, co powiedział jej Seth, ale nawet nie z braku zaufania do niego, co właśnie z niepewności, czy informacje są w ogóle istotne. Kocurowi bowiem nie ufała za grosz, to pogrzebał sobie już w momencie, w którym wyszedł na jaw jego udział w planie Whitakera, i to dość spory, delikatnie mówiąc. Raz zdradzona złodziejka nie zapominała łatwo i nawet jeśli potrafiła obecność zmiennokształtnego tolerować, a nawet posuwać się do względnie przyjaznego zachowania, to tylko z pragmatyzmu, nie amnestii na przewiny.
        - Ta, to by do niego pasowało – westchnęła. – Myślałam o tym, ale dlaczego by mi wtedy kazał trzymać się od Reeda z daleka? Może i jestem przekorna, ale nie głupia, a on nie wygląda na mistrza knowań – mruknęła.
        Ostatnie co przypisałaby kocurowi to ponadprzeciętną inteligencję. Był sprytny, ale bez przesady. Gdy Dagon znów się odezwał, nadstawiła lekko ucha myśląc, że być może ma jakiś pomysł, ale szybko okazało się, że złośliwiec odgryza się za jej wcześniejszą zaczepkę. Powierciła się zaraz w objęciu, by trzepnąć głupka w pierś.
        - No jużci! – prychnęła oburzona samym pomysłem. Nie uznawała go nawet za tyle zabawny, by się zaśmiać, bo przerażała ją sama wizja kociąt. – Ja ci dam samiczkę… – mruknęła już nieco bardziej wesoło, tym razem dźgając rechoczącego biesa łokciem w brzuch. Dupek.

        Zasnęła szybko. Pora była późna, alkohol przyjemnie rozgrzał i rozluźnił ciało, a Laufey się nie odzywał, pogrążony w swoich przemyśleniach, stanowiąc idealne panterze legowisko. Pomrukiwała przez sen, beztrosko wtulona w diablą pierś i przytulana ramieniem, dopóki jej towarzysz nie zaczął się wiercić. Mruknęła coś pod nosem w proteście i podniosła się, gdy Dagon wymykał się z objęcia. Podniosła na niego zaspane ślepia, zastanawiając się, jak długo spała i uśmiechnęła się lekko na to urocze „moje natchnienie”, którego rano miała nawet nie pamiętać.
        - Mhm – mruknęła przesuwając się lekko na zwolnione miejsce. Nawet nie chciało jej się przenosić na łóżko. Kanapa była przewygodna i wygrzana, więc złodziejka wyciągnęła się na plecach na całej jej długości i delikatnym kręceniem się, mościła sobie posłanie.
        - Uważaj na siebie, Dagon – wymamrotała jeszcze, nim z zarzuconym na oczy przedramieniem pogrążyła się w dalszym niezmąconym śnie.

        Obudziło ją skrzypnięcie deski przy wejściu. W nocy zdążyła przekręcić się na brzuch i teraz kocie oczy otworzyły się szeroko, wyłapując spojrzeniem tylko fragment obicia kanapy i podłogę. Uszka stanęły na sztorc, podczas gdy Kimiko powolnym ruchem sięgała do ostrza w cholewie buta. Trzymając już jego rękojeść, podniosła się gwałtownie, nie wyciągając jeszcze broni, nim nie oceni powagi zagrożenia.
        - Na Prasmoka! – wykrzyknęła Helen, podskakując i upuszczając naręcze pościeli i ręczników. Kimiko zaś opadła ramieniem na oparcie, wzdychając z ulgą i rozbawieniem. – Przepraszam, myślałam, że was nie ma – mamrotała pokojówka i złodziejka machnęła dłonią.
        - Nie ma sprawy. Wybacz, że cię wystraszyłam – mruknęła panterołaczka, przeciągając się mocno, aż strzeliły jej kręgi. Rozczochrane włosy uklepała lekko na oślep, skupiając w końcu spojrzenie na wgapiającej się w nią dziewczynie.
        - Emm… zaraz zmienię pościele… coś nie tak z łóżkiem? – zapytała pokrętnie Helen, która zdążyła już pozbierać wszystko z podłogi, ale wciąż stała, przyglądając się brunetce. Ta zaś tylko zaśmiała się lekko.
        - Nie, siedzieliśmy tu wczoraj i po prostu zasnęłam. Diablo wygodna ta kanapa – zamruczała, wciąż dochodząc do siebie, nieświadoma poszerzających się oczu głodnej na plotki pokojówki.
        - Szef już wyszedł?
        - Tak.
        - Jesteś może głodna? Rika zaraz będzie robić śniadanie… - podpowiedziała nieśmiało dziewczyna, wreszcie przykuwając na dłużej zielone oczy.
        - Mmm… wiesz co, chyba później wpadnę, chciałam iść pobiegać – mruknęła Kimi, klęcząc wciąż na kanapie i próbując okiełznać zmierzwione przez noc włosy. Odplątała z nadgarstka rzemień, by zawinąć go wokół uniesionych wysoko pukli.
        - Pomogę ci! – rzuciła szybko Helen i nim zaskoczona Kimiko zdążyła w ogóle zapytać „w czym?”, dziewczynka zabrała jej przytrzymywany zębami rzemyk i zaczęła przeczesywać palcami czarne włosy.
        - Emm… dzięki – wydukała zaskoczona panterołaczka, rzucając jeszcze kilka ukradkowych i zaskoczonych spojrzeń w stronę dziewczyny, ale w końcu siadając posłusznie na kanapie, tyłem do stojącej za oparciem Helen, i pozwoliła dłubać sobie przy głowie.
        - Masz bardzo ładne włosy, takie długie.
        - Eee, dzięki. Ty też. – Kimiko strzeliła lekko spłoszonym spojrzeniem na boki, coraz mniej pewna, czy to był dobry pomysł.
        - Nah, moje sterczą na wszystkie strony, nieważne co próbuję z nimi zrobić.
        - Uhm… - ”Losie drogi, ratuj mnie”, pomyślała złodziejka, nie nawykła to takich pogaduszek.
        - Zostajesz już na stałe?
        - Słucham? – Zaskoczona Kimiko chciała się odwrócić, ale w miejscu utrzymała ją nieświadomie dziewczyna, trzymając wciąż za włosy. Delikatnie, ale na tyle pewnie, by unieruchomić rozmówczynię.
        - No u szefa w domu.
        - Nie, no co ty – zaśmiała się złodziejka, nieświadomie powodując konsternację u Helen. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poddać.
        - Szef nigdy z nikim nie mieszkał.
        - Uhm…
        - Gości też nie zaprasza. No, tylko dziewczyny. Nasze, znaczy się.
        - Tak słyszałam – odparła już z nieco większą premedytacją ubawiona panterołaczka. Będzie ją mała brała na spytki, jeszcze czego. Trybiki w głowie Helen chodziły jak szalone, ale nijak nie wiedziała, jak to rozegrać, bo już bardziej bezpośrednich pytań chyba nie mogła zadać. Na razie postanowiła więc ruszyć nieco naokoło.
        - Będziesz biegała po rynku?
        - Co?
        - No mówiłaś, że musisz pobiegać. Szukasz czegoś konkretnego? Lafayette ma ładne sukienki… drogie bardzo, ale ładne – westchnęła Helen, a Kimiko w końcu zaskoczyła i parsknęła lekko, rozbawiona nieporozumieniem.
        - Nie, Helen. Chcę pobiegać, dla rozrywki. Po ulicy póki jest wcześnie i nie ma ludzi, później może po lesie – dodała, czując, że dziewczynka za nią zamiera skołowana, próbując nadążyć.
        - Ach! Tak… dla sportu?
        - Uhm – potwierdziła złodziejka i tak samo odpowiedziała jej pokojówka.
        Drobne dłonie sprawnie rozczesały włosy i końcówką rzemienia uwiązały je wysoko z tyłu głowy. Kimiko poczuła też, że dziewczyna nie zostawiła jej kitki, tylko coś tam plącze z tyłu. Dopiero, gdy skończyła, brunetka przeciągnęła dłonią po swoich włosach. Od uwiązania ciągnął się długi warkocz, przeplatany dalszą częścią rzemienia, którym związana była też końcówka. Jednym słowem Helen uplotła jej całkiem solidną fryzurę.
        - Nieźle. Dobra w tym jesteś – uśmiechnęła się Kimiko, zarzucając lekko głową na próbę. Czarny warkocz niczym bicz smagnął powietrze za nią. Helen zarumieniła się z zadowolenia.
        - Dzięki. Czeszę wszystkie dziewczyny – dodała dumnie i zawahała się na chwilę, jednak jej natura wygrała. – To kim właściwie jesteś dla szefa? – wyrzuciła z siebie, siląc się na obojętny ton, chociaż mimowolnie otworzyła szerzej oczy w przestrachu, widząc ostre jak sztylet spojrzenie Kimiko, które wbiło się w nią nagle, mimo lekkiego uśmiechu na ustach panterołaczki.
        - Wścibska z ciebie dziewczyna, co? – uśmiechała się złodziejka, nie spuszczając jednak karcącego spojrzenia z blondynki, która zmieszała się jeszcze bardziej.
        - Przepraszam.
        - Nic się nie stało. – Kimiko znów machnęła niedbale ręką, ewidentnie nieurażona, ale… ale znów nie zaspokajając ciekawości Helen, która przygryzała już wargę. Pociągnęła wzrokiem za wstającą dziewczyną, która znów się przeciągnęła, poprawiła ubranie i odkładając kąpiel na po bieganiu, skierowała się do wyjścia. – Dzięki za pomoc Helen!
        - To wpadniesz na śniadanie? – zawołała jeszcze za nią pokojówka, zdeterminowana, by dowiedzieć się czegoś więcej.
        - Będę za godzinkę, może dwie – dobiegł ją jeszcze okrzyk ze schodów i szybkie kroki obwieściły zniknięcie Kimiko.
        Helen westchnęła, spoglądając za nową znajomą, nim w końcu otrząsnęła się i zabrała za porządki. Dopiero będzie, jak pan Laufey wróci, a tu nieposprzątane! A dziewczynę szefa przydybie na śniadaniu, o! Rohanna na pewno jej pomoże!

        Niestety Kimiko nie pojawiła się na śniadaniu, jak obiecała. Helen liczyła jeszcze, że zobaczą się w porze obiadowej, ale czarnowłosej panterołaczki nie było nigdzie widać. Pokojówka nie wiedziała już, że nikt nie widział Kimiko przez następne trzy dni.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Doki nad ranem charakteryzowały się przewidywalnym rytmem. Wiele statków szykowało się do wyjścia póki godzina była wczesna. Wykonywano najbardziej żmudne czynności by tracić jak najmniej dziennego światła i jak najszybciej wypłynąć w morze. Rybacy wyruszali swoimi kutrami by znaleźć jak najlepsze łowiska i uprzedzić konkurencję. Kupcy chcieli wystartować przed rywalami, gdy zaoszczędzone wydawać by się mogło krótkie chwile w porcie, mogły zaowocować wcześniejszym przybiciem do obranego brzegu, kontrolą celną we wcześniejszej kolejności a tym samym szybszą sprzedażą dóbr nim pojawili się rywale, to zaś ciągnęło za sobą ostatni i najważniejszy skutek - korzystniejsze warunki do negocjacji cen. Jednym słowem panował harmider i poruszenie. Nie było tłoku, każdy zajmował się swoimi zadaniami, ale ludzie uwijali się na nabrzeżu niczym mrówki niosące maleńkie skarby do mrowiska.
Czart, w przeciwieństwie do reszty, spokojnym spacerkiem przemierzał bruk doków tym razem wyjątkowo nie szukając a czekając aż zostanie znalezionym. Trzymał się raczej półcieni, murów i zaułków, ale dla oka wprawnego i wiedzącego czego poszukiwało bies był łatwy do znalezienia.
Każde poszukiwania wymagały jednak czasu. Większość szykowanych statków już odcumowało i ginęło na horyzoncie. Ostatni maruderzy wreszcie wypływali z portu. W ich miejsce za to przybywały nowe statki, które z przybijaniem czekały na dzień by prze zbędną niecierpliwość nie wprowadzić statku na mieliznę czy rafę, zamiast paru godzin tracąc cały statek. A bies czekał.
Nawet cierpliwy rogaty powoli zaczął zastanawiać się czy aby nie kręci się po trytońskim nabrzeżu bezcelowo. Łoś wcale nie musiał się pokazać. Dagon stracił jednak już tyle czasu, że bez większego poruszenia kontynuował zacięte oczekiwanie.
Cały dzień spędził na przemian na wędrówce między statkami a prawie niewidocznym podpieraniem jednej z akurat wybranych ścian. Nie świadczyło to dobrze przynajmniej w jego mniemaniu, ani o nim samym, ani o jego pozycji, ale zawziął się by wreszcie gadowi odbić się czkawką, a to wymagało ugięcia karku i poświęceń. Powoli nadchodziła noc i to wtedy wreszcie usłyszał szept.
        - Podobno mnie szukasz - odezwał się mężczyzna. Chyba starał się brzmieć groźnie, ale nie udało mu się całkowicie stłumić strachu wybrzmiewającego w głosie.
        - Mam kupca na twój towar - odpowiedział czart, nie odwracając się by nie przepłoszyć rozmówcy.
        - Co się nagle zmieniło? - prychnął kapitan, wyraźnie pamiętając, że diabeł już raz wyraził brak zainteresowania podobnym biznesem.
        - Tak jak mówię, mam kupca. Nie jestem naiwniakiem, nie biorę sobie na łeb tak dużego i poszukiwanego ładunku, póki nie wiem czy da się coś z nim zrobić - Dagon odpowiedział, nie tracąc spokoju.
Kapitan wahał się chwilę rozważając swoje opcje, a że innych nie miał, to zwyczajnie budując napięcie, po czym wyszedł przed diabła i skinął by ten podążył za nim.
Szczegóły dogadali już siedząc w knajpie przy rumie. Umówili się na konkretne miejsce i odbiór następnego dnia, gdy tylko zapadnie zmierzch.
Dla złodziejaszka był to dobry obrót spraw i nadchodzący koniec zmartwień. Dla diabła początek załatwiania szczegółów.
Wpierw wrócił do Aerii. Decyzję o chwilowym zawieszeniu nagonki poprzedził szybką kontrolą zamka w drzwiach. Dopiero potem znalazł Szczura, by przekazać wszystkie dyspozycje. Kontakt nie dopytywał, nie wyrażał nawet zdziwienia, a jedynie rzeczowo potwierdził zrozumienie komunikatu. Za to Bajer lubił go najbardziej. Nigdy nie pytał, zwyczajnie robił, byle by zapłata była terminowa.
Potem pozostało dograć transport wyjątkowo rzadkiego towaru wprost do Aerii. Tak jak w przypadku Szczura, tak i w tych kwestiach bies miał swoje sprawdzone kontakty. Ostatnio podupadły one trochę na rzetelności i wiarygodności, ale przecież nie musiał tego manifestować. Nie tym razem. Gdy więc upewnił się, że w Trytonii będą na niego czekać ludzie, którzy zapakują towary i przewiozą je bezpiecznie do niego - nowego właściciela mającego się znacznie wzbogacić ich kosztem, czyli jeśli nie mylił się w swoich przeczuciach i knowaniach wprost do pazernego i nazbyt łakomego smokołaka, właśnie świtało.
Udał się do mieszkania głównie po to by się wykąpać i zmienić garnitur. Tradycyjne czynności zapewniające mu odpowiednią prezencję uzupełnił wypaleniem cygara i solidną szklaneczką whiskey, które były niezbędne już tylko i wyłącznie dla poprawy morale strudzonej piekielnej duszy.
Przy okazji rozejrzał się po mieszkaniu, ale kota nigdzie nie było. Jednak brak pantery nie przejął czarta. Przecież nie zamierzał pilnować Kimiko na każdym kroku, a przez swoje wojaże, nie wiedział jak długo jej nieobecność trwała i jak długo miała trwać. Laufey uważał, że dziewczyna nie raz chadzała własnymi ścieżkami, robiła na co miała ochotę, więc diabeł uznał, że zwyczajnie kompensowała sobie nudę. Odstawił naczynie i znów zniknął by ponownie zjawić się w Trytonii.
        Nim nastał zmierzch gotowi ludzie czekali z wozami na odbiór jutowych, ciasno posznurowanych pakunków. Z biegiem nocy wozy wyładowano i niewielka karawana, wciąż jeszcze pod osłoną gwiazd wyruszyła do Nowej Aerii. Czart zakończył jeden etap, ale nie pracę.
Zapłacił cwanemu młodzikowi, który nie omieszkał napomknąć coś o stałej współpracy. Długiego życia Dagon mu nie wróżył, ale tym razem zamiast kategorycznego "nie" odparł jedynie “pożyjemy zobaczymy”. Odpowiednią działkę dostał też krasnolud pośrednik.
Czas jako jedyny był nieubłaganym i nieprzekupnym tworem i słońce wspinało się coraz wyżej po niebie, a piekielnik dopiero domykał ostatnie formalności. Wszystko było gotowe a plan prawie zrealizowany. Musiał złożyć jeszcze jedną wizytę, ale to trochę później, z pełnymi konkretami. Teraz mógł wrócić do Aerii, a po prawie trzech dniach biegania między miastami leciał z nóg. Znowu. Życie diabła w jego opinii stało się ostatnio stanowczo zbyt pracowite.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Podsłuchiwanie jak zawsze się opłaciło, chociaż czy wyjdzie mu na dobre, to się dopiero okaże. Seth zauważył brak złodziejki, bo miał jej siedzieć na ogonie, a ten zaś zniknął jakieś trzy dni temu, jakby się smarkula pod ziemię zapadła. Reeda nie podejrzewał, bo przecież to on kazał jej mieć dziewczynę na oku. Dopiero więc podsłuchując jego rozmowę z tą dziwną babką, zorientował się, gdzie jest złodziejka. Poczekał, aż gad zajmie się jednym ze swoich kontrahentów, a gdy zamknęli się w biurze, zakradł się schodami do piwnicy, zaglądając po kolei do pomieszczeń. Znalazł ją w ostatnim. Surowych ceglanych ścian pomieszczenia nikt nawet nie próbował dekorować. Po jednej stronie pod ścianą leżały trzy prowizoryczne posłania. Jedno z nich było puste, na jednym leżał jakiś młody chłopak, a na trzecim Kimiko. Blada jak sama śmierć, z ustami wysuszonymi na wiór i ledwo unoszącą się klatką piersiową, zdawała się martwa, podobnie jak dzieciak. Seth zerknął głębiej do środka i powoli podniósł spojrzenie, rozchylając w zdziwieniu usta i pierwszy raz zwyczajnie wystraszony.
Dobrze, że wydarzenia wymusiły na nim reakcję, bo diabli wiedzą, czy odważyłby się wejść do środka. Przyłapany jednak przez kobietę w dziwnym stroju, ogoloną na łyso i ewidentnie zamierzającą się do rzucenia zaklęcia, zwyczajnie i odruchowo sięgnął do jej głowy i jednym ruchem skręcił jej kark. Ciało upadło miękko na ziemię, a zdezorientowany brunet rozejrzał się znów po pomieszczeniu. Ale jak już powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Podbiegł do Kimiko i próbował nią potrząsnąć, ale głowa panterołaczki tylko poruszyła się bezwładnie po posłaniu. Poklepał ją po policzkach.
- Kimi? Hej, ocknij się! – Nie odważył się na więcej niż uniesiony szept, wciąż odwracając przez ramię. – Dobra, pieprzyć to – mruknął i schylił się, wsuwając dłonie pod plecy i uda złodziejki, i biorąc ją na ręce.
Zwisała z nich bezwładnie, wywołując wrażenie, jakby niósł martwe ciało. Przez drzwi musiał przejść bokiem, więc później przystanął na moment, by inaczej ułożyć dziewczynę. Głowa spoczywająca teraz na jego piersi przynajmniej sugerowała, że brunetka przysypia, czy inne dziwo, które wymyśli, jeśli na kogoś wpadnie. Po schodach stąpał powoli. Deski nie skrzypiały wcześniej pod jego ciężarem, ale teraz był on większy. Słyszał głos Reeda dochodzący z gabinetu i zerknął ukradkiem w stronę kramu. Ten pieprzony dzwonek nad drzwiami go zdradzi. Przeszedł korytarzem, niemal wstrzymując oddech i wyszedł tak jak wszedł - tylnym wyjściem, nogą odprowadzając zamykające się skrzydło, by nie trzasnęło.
        Najgorsze za nim. Odetchnął głębiej i szybkim krokiem ruszył ulicą. Podrzuci ją do Laufeya i problem z głowy. Gdy już Reed się skapnie, co się stało, to będzie na diabła, a u tego i tak będzie miał kolejne punkty, idealnie. Wyszedł swobodnym krokiem zza rogu i zaklął w myślach, zmuszając się, by nie stanąć i nie zawrócić na widok nadchodzącej z naprzeciwka straży.
- Dobry wieczór. – Strażnik zasalutował mu pałką, w jednoczesnym powitaniu i ostrzeżeniu.
- Dobry wieczór, panowie. – Seth uśmiechnął się przyjaźnie i poprawił lekko chwyt, jakby dziewczyna mu ciążyła.
- Jakiś problem z panienką?
- Ach, wie pan, słaba głowa. – Kocur mrugnął porozumiewawczo. – Świętowaliśmy i niestety moja towarzyszka nieco przeceniła swoje siły. Kobiety… – Panterołak wyszczerzył się nieco złośliwie, na co podobnym grymasem odpowiedział mu jeden ze strażników. Został jeszcze ten pierwszy do przekabacenia.
- Pan pozwoli? – zapytał mundurowy, zerkając na bruneta, ale nawet nie czekając odpowiedzi podszedł i przyjrzał się dziewczynie, podczas gdy Seth błagał w duchu, by złodziejka nie wybrała sobie akurat tego momentu, by się ocknąć i narobić rabanu.
- Odcięta całkowicie, przespałaby trzęsienie ziemi – rzucił wciąż pewnym siebie tonem i znów poprawił chwyt, sugerując koniec rozmowy. Po chwili ciszy strażnik skinął głową i odszedł na bok, puszczając mężczyznę.
- Uważajcie na siebie.
- Tak jest, panie władzo, miłej nocy!
Będąc już tyłem do strażników, Seth odetchnął głęboko, wznosząc spojrzenie ku niebu. Wiedział, że ratowało go tylko to, że na rękach nie niósł blond pannicy w drogiej sukni, tylko skromnie ubraną przedstawicielkę jego gatunku. Dwa koty, ma sens. Porwanie mało prawdopodobne. Więcej ich nie interesowało, a mężczyzna kontynuował spacer. Nauczony jednak doświadczeniem, przed ostatnim skrętem przykucnął odstawiając dziewczynę i sam wyjrzał ostrożnie za róg. Po ulicy wałęsało się niewielu ludzi; o tej porze większość była już w domu lub barze. Dojrzenie jednak smoczej czujki naprzeciwko wejścia do kamienicy Laufeya było jednak banalnie proste. Seth zaklął pod nosem i wycofał się, myśląc szybko. Swoją skórę cenił bardziej niż możliwe martwienie się diabła o dziewczynę. „Jak kocha, to poczeka”, parsknął pod nosem z własnego dowcipu i przykucnął znów przy Kimiko.

        Z dziewczyną na rękach wszedł do jednej z wielu zwyczajnych kamienic i wspiął się po schodach na piętro. Mieszkanie było zaledwie dwupokojowe, ale z łazienką. I tak zresztą nie jego. Właściciele wyjechali na jakiś czas, wiec kocur pod ich nieobecność postanowił korzystać z wygód. Wszedł do sypialni i ostrożnie odkładał złodziejkę na łóżko, gdy zobaczył, że ta porusza się lekko.
- Pobudka, kociaku.
- Dagon? – ledwie szepnęła, a Seth wywrócił oczami.
- Dagon, Dagon – prychał ironicznie, układając Kimiko na pościeli. – Rusz nosem – mruknął, a czarnowłosa głowa, jak na komendę, potoczyła się po jego ramieniu, wtulając nos w materiał koszuli i marszcząc brwi. Otępili jej nawet zmysły.
- Seth?
- Bingo. Jak się czujesz? – zapytał, kucając przy łóżku, ale panterołaczka znów odpłynęła. – Kimi? Ej, młoda! Ehh…
Aswad przetarł twarz dłońmi, myśląc chwilę, a w końcu wstał i jednym susem przesadził dziewczynę, układając się po drugiej stronie łóżka z ramieniem pod głową. Zerknął jeszcze kontrolnie na złodziejkę, ale ta spała jak zabita, lub była nieprzytomna, diabli wiedzą, więc sam też tylko ułożył się wygodniej i przymknął ślepia.

        Obudził go nóż na gardle. Nie przejmując się tym specjalnie, panterołak odetchnął głębiej i palcami jednej ręki przetarł oczy, spoglądając na leżącą przy nim Kimiko. Ostrze, które przytrzymywała mu pod brodą, było jego własne, menda gwizdnęła mu je od pasa. Ledwo dycha, ale i tak go okradła, niezła jest. Opierała się na nim, z trudem utrzymując głowę w powietrzu, a zielone tęczówki ledwo było widać spod półprzymkniętych powiek. Powoli wyjął jej broń z ręki, jakby zabierał dziecku lizaka. Nawet nie miała siły protestować.
- Gdzie ja jestem? – zapytała chrypiąc, a brunet położył ją znów na jej miejscu.
- U mnie. Jesteś bezpieczna. Idź spać – powiedział łagodnie, ale nie wiedział czy w ogóle usłyszała końcówkę zdania, nim odpłynęła. Przyglądał jej się chwilę i odgarnął czarne kosmyki z twarzy. – Byłoby ciekawiej jakbyś była przytomna – mruknął rozbawiony i z westchnieniem opadł znów na poduszkę, przysypiając.

        Obudziła się znowu przed nim. Odwrócił głowę, napotykając utkwione w sobie zielone ślepia. Leżała na boku, z dłońmi pod głową. Wciąż była śmiertelnie blada, a usta miała wyschnięte, ale przynajmniej spojrzenie nieco przytomniejsze, chociaż wciąż nieco zamglone.
- Głęboko śpisz – mruknęła cicho i kocur wyszczerzył kły w uśmiechu, przeciągając się i ziewając szeroko.
- Do kościoła nie chadzam, po co się zrywać o brzasku?
- Żeby cię nie okradli.
- O, humor ci wraca, to dobrze. Śpij, jesteś słaba jak kociak.
- Co się stało?
- Kiedy?
- Co ja tu robię?
- Przyniosłem cię. Wolałaś zostać u gada? – prychnął kpiąco, ale zielone ślepia wciąż wbijały się w niego uparcie. Opowiedział jej wszystko co wiedział i widział, bo dziewczyna ledwo pamiętała nawet moment, w którym ją złapano. Pominął tylko fakt, że oprócz niej był tam jeszcze jakiś dzieciak. Raczej o tym nie wiedziała, a po co miał ją stresować. Nie była za tamtego odpowiedzialna, a mogłaby wpaść na taki głupi pomysł. Milczała chwilę, analizując fakty i uderzając w kolejne pytania.
- Ale czemu on to robi? I czemu zabrałeś mnie tu?
- U twojego chłopaka Reed rozstawił czujki. Nie mam zamiaru sam się wsypywać, że to ja cię zabrałem. Skoczymy dachami, jak nabierzesz sił. A co do gada to nie mam pojęcia, ale normalny to on z pewnością nie jest.
- Uhm. Dzięki, Seth.
- Nie ma sprawy, polecam się.
- Nie, naprawdę dziękuję. Chyba uratowałeś mi życie – powiedziała szczerze, a panterołak przyglądał się chwilę wpatrzonym w niego oczom, po czym pochylił się w jej stronę, opierając na ręce za talią dziewczyny i przysuwając do niej, nim solidne plaśnięcie w twarz nie zatrzymało go nagle w miejscu.
- Auć? – mruknął zaskoczony i parsknął, mimo wszystko nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
- Co ty wyprawiasz? – prychnęła złodziejka, odsuwając się od niego, podczas gdy brunet rozmasowywał policzek.
- Myślałem, że chcesz mi podziękować.
- Podziękowałam! Nie wyobrażaj sobie za wiele.
- Tego mi już nie zabronisz.
- Dupek z ciebie.
- Ale uratowałem ci życie – zauważył ze złośliwym zadowoleniem, znów śmiejąc się na widok „groźnego” spojrzenia pantery.
- Cholera! – Kimiko zerwała się nagle, sięgając do szyi. Oczy rozszerzyły jej się z przerażenia.
- Co?
- Zabrał mój medalion! Ten… - tu złodziejka przez chwilę rzucała takimi epitetami, że Seth uniósł wysoko brwi i mimo wszystko parsknął śmiechem. – …gad zabrał mój medalion! Zabiję go! Wypruję mu wszystkie flaki!
- Cieszę się niezmiernie, będę miał jeden problem z głowy.
- To nie jest śmieszne!
- Jestem śmiertelnie poważny. Co to za medalion? - zapytał zaintrygowany.
- Nie twój interes – warknęła, rozzłoszczona kradzieżą artefaktu.
- Musisz kotku popracować nad relacjami międzyludzkimi - zacmokał, wciąż mrużąc oczy z ciekawości.
- Żeby w ramach podziękowania wskoczyć ci do łóżka?
- Już jesteś w moim łóżku – szydził z zadowoleniem, poważniejąc dopiero, gdy dziewczyna odrzuciła koc, zbierając się do wstawania. – Hej, powoli!
Kocur skoczył na równe nogi akurat by złapać osuwającą się złodziejkę. Kimiko próbowała podeprzeć się o ścianę, ale dłoń zjechała jej bezradnie, gdy świat wirował przed oczami.
- Nie jadłaś i nie piłaś od trzech dni, nigdzie nie idziesz, kładź się.
- Zabiję go…
- Wiem, ale później. Teraz nawet nie dojdziesz do schodów. Masz, zjedz coś – podsunął jej kawałek chleba i ser, ale złodziejka skrzywiła się, odsuwając talerz.
- Nie jestem głodna – mruknęła i mężczyzna wywrócił oczami, mamrocząc pod nosem.
- Jak z dzieckiem. Napij się chociaż. – Seth podsunął jej szklankę i dziewczyna posłusznie wychyliła przezroczystą zawartość. W momencie jednak jej oczy otworzyły się szeroko, a Kimiko zakrztusiła się i rozkaszlała, ku rozbawieniu panterołaka.
- Coś nie tak?
- To nie jest woda – wychrypiała z trudem, na oślep waląc pięścią w rechoczącego kocura.
- Oczywiście, że nie. To czysta wódka, woda cię przecież na nogi nie postawi. O, zobacz, już kolorów nabierasz.

        Spała jeszcze do południa, później już nie dając się zatrzymać i chwiejnie chodząc po mieszkaniu. Wyglądała lepiej, ale nadal tak, jakby miał ją przewrócić najlżejszy powiew wiatru. Kąpała się przy uchylonych drzwiach, bo Seth bał się, że straci przytomność i się utopi, więc kazał cały czas do siebie mówić, pod rygorem wejścia do środka, żeby się upewnić, że żyje. Na przebranie, zamiast swojej bluzki dostała czarną koszulę, którą przedziurawiła mu ostatnio sztyletem. Podwinęła rękawy do łokci, a niezapięte poły koszuli zawiązała naprędce w supeł na wysokości bioder, nie dbając o powstający w ten sposób głęboki niemal do pępka dekolt. Kamienicę opuścili bowiem jako dwie czarne pantery, przemykając po zmroku ulicą i wspinając się na budynek w pierwszym możliwym miejscu. Później przemykali już tylko górą. Seth przodem, oglądając się co jakiś czas na wolniejszą niż zwykle złodziejkę i udając, że nie widzi, jak ta dyszy z wysiłku. Gdy dotarli do baru Laufeya, podszedł do gzymsu i wskazał łbem faceta, stojącego naprzeciwko wejścia. Villain już się nawet nie krył, nie zmieniając od wczoraj człowieka. Później pantera pobiegła na boczną stronę i pokazała dziewczynie kolejnego faceta, stojącego w bramie. Złote ślepia spoglądały z wyczekującym spokojem na drugiego kota, a Kimiko myślała gorączkowo i w końcu wróciła do swojej ludzkiej postaci, a Seth za nią.
- Zostajesz, czy wracasz?
- Wypada się z szefem przywitać – odparł brunet z uśmiechem, a złodziejka westchnęła bezgłośnie, już szykując się na burę. Podeszła do przeciwległej krawędzi budynku i zsunęła się z dachu na parapet, gdzie przykucnęła, pukając w okno. Kilka krzyków i śmiechów później, Solan uchyliła skrzydło, a ciepło i światło pomieszczenia omiotło złodziejkę.
- Cześć kociaku – zamruczała czarnoskóra dziewczyna. – Ukrywasz się przed kimś?
- Właściwie to tak – uśmiechnęła się Kimiko. – Mogę?
- Jasne, wchodź.
Kurtyzana cofnęła się, a panterołaczka wskoczyła przez otwarte okno, pierwszy raz znajdując się w sypialni dziewcząt. Podobnie jak Seth, który pojawił się zaraz za nią, wywołując wybuch pisków i krzyków, podczas gdy on sam stał na środku, rozglądając się z miną lisa, który wpadł do kurnika. Zamieszanie powodował podobne.
- Witam panie – mruczał, bujając ogonem z zadowoleniem i przyciągając coraz śmielsze spojrzenia. Początkowe piski zastępowały teraz ciche śmiechy i szepty zaintrygowanych dziewczyn. Kimiko zaś podeszła do Rohanny.
- Mogę cię prosić o przysługę?
- Zależy… - zamruczała rudowłosa, taksując ponad jej ramieniem bruneta. – Znajomy?
- Bardzo bliski – zawołał Seth, szczerząc się na widok karcącego spojrzenia złodziejki. Ta zaś odwróciła się na powrót do Rohanny, siłą powstrzymując od komentarza, a wracając do meritum.
- Jakiś zbok za mną łazi ciągle i teraz ślęczy w bramie. Nie chcę, żeby widział, jak wchodzę, możesz mi pomóc?
- A twój nieprzyzwoicie przystojny, bardzo bliski znajomy sobie z nim nie poradzi?
- Wolałabym uniknąć starć i zdać się na kobiecą subtelność – zełgała i uśmiechnęła się przymilnie do rudowłosej, która złożyła usta w dzióbek, przyglądając się czujnie panterołaczce.
- Cóż, chyba mogę się przewietrzyć, skoro krzywda nikomu się nie stanie.
- Dziękuję, jesteś boska!
- Och, wiem.
- Seth, zlituj się – jęknęła złodziejka, ciągnąc za koszulę panterołaka, który nie przestawał całować dziewczyn po dłoniach, cofając się do wyjścia. Radosne śmiechy tylko wezbrały na sile, gdy zamknęły się za nimi drzwi.
- Ten to się urządził – westchnął brunet, idąc posłusznie za dziewczynami i szczerząc się wesoło, do rzucającej mu ukradkiem spojrzenia Rohanny.

        Czekali na schodach za winklem, a rudowłosa poszła przodem, kręcąc biodrami i z długą, ale cienką, drewnianą fajką w wystawionej dłoni, wołała słodkim głosem o ogień. Nie minęła chwila, a pogrążony w rozmowie z rozweseloną kurtyzaną mężczyzna odwrócił się tyłem do drzwi, a Kimiko i Seth przemknęli do środka. Kocur wstawił już nowy zamek, ale drzwi były na szczęście otwarte, oszczędzając dziewczynie manipulowania przy mechanizmie. Sprawnie przeszli przez bar, odprowadzani tylko spojrzeniem kelnera, gdyż goście jeśli już zwracali na nich uwagę, to ograniczali ją do rozchełstanej koszuli złodziejki. Ta zaś zwolniła w przedsionku, jakby się nagle zawahała, ale panterołak minął ją bezwiednie, wbiegając przodem po schodach i grzecznościowo pukając w ścianę, gdy znalazł się już w mieszkaniu.
- Dobry, szefie! Ja tylko na moment, wpadłem oddać zgubę – dokończył szybko, karcąco szturchnięty przez Kimiko, która pojawiła się zaraz za nim, zerkając niepewnie na Laufeya i mając uwagę w głowie o niesprowadzaniu gości. Niby ani gość, ani jej, a Seth ewidentnie sam wiedział, gdzie się kierować, więc lokalizacja tajemnicą nie była, ale dziewczyna wciąż nie wiedziała, jak poważnie diabeł traktuje nienaruszalność mieszkania.
- Hej – przywitała się oszczędnie.
Wciąż nie wyglądała najlepiej, zwłaszcza po biegu przez miasto, wchodzeniu przez okno i kombinowaniu, by dotrzeć tu niezauważona. Twarz i usta miała blade, włosy wciąż lekko wilgotne, serce waliło jej jak po biegu przełajowym, a nogi chwiały się pod marnym ciężarem złodziejki. Wciąż nie była głodna, ale i tak żałowała, że nie zjadła wszystkiego, co zostawił jej Seth. Ten zaś chyba wyczuł atmosferę.
- Taa, to ja nie będę przeszkadzał, Kimi w razie czego wie, gdzie mnie szukać. Koszuli nie musisz oddawać – dopowiedział już do niej i wyszczerzył się złośliwie zerkając w przymrużone gniewnie zielone ślepia. Twarz dziewczyny jednak szybko złagodniała.
- Dzięki – powiedziała, nie dziękując za koszulę, a ponownie za ratunek, co kocur chyba wyczuł, bo powstrzymał się już od komentarza i tylko puścił do niej oko, znikając na schodach.
Kimiko zaś odwróciła się znów do Dagona i po chwili wahania skierowała do barku, nalewając whisky do dwóch szklanek. Podeszła z nimi do diabła, podając mu jedną, samej popijając drugą i zerkając na niego czujnie znad szkła.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Powrót do domu oznaczał krótki odpoczynek. Wszystkie tryby i trybiki planu wymagały teraz odrobiny czasu i szczypty cierpliwości, w tym czasie mógł się zdrzemnąć. O dziwo w domu znów nie było kota. Przespacerował się po apartamencie, zaglądając nawet do sypialni dziewczyny, ale Kimiko niezmiennie znikła jak kamfora. Za to na deptaku, tuż pod kamienicą, doskonale i bezczelnie widoczny stał szpicel.
Bies sięgnął po jedną z butelek whisky, po raz kolejny w ostatnim czasie nie trudząc się poszukiwaniem szklanki. Pociągnął łyk prosto z gwinta i stanął na chwilę przy oknie przyglądając się wystawionej czujce. Szlag by trafił zawszonego gada.
Alkoholu ubywało w dziwnie zawrotnym tempie. Diabeł ledwie zdążył ocenić rzezimieszka pracującego dla kogóż by innego jeśli nie Villaina, a jego oczy zobaczyły dno butelki. Pewnie dlatego dziewczyna wciąż nie wróciła do domu. W końcu mogli się rozmijać, ale zbyt wiele przypadków wydawało się coraz mniej prawdopodobne. Coś musiało ją zatrzymać. Zdrady się jeszcze nie upatrywał, chociaż był świadomy, że mógł tego pożałować.
        Biorąc ostatni łyk, nawet zaczął rozważać czy nie rzucić flaszką przez okno. Jakby dobrze wycelować i się postarać, to szpieg już na zawsze zostałby tam gdzie stał. To byłoby jednak jawne wypowiedzenie wojny, a z tym piekielnik wciąż się wstrzymywał. Nie miał kart by krzyczeć "sprawdzam", przynajmniej jeszcze nie, należało więc jeszcze pograć w gadzią gierkę. Niech mu się wydaje, że zacisnął garść na piekielne szyi. Ale niech tylko jaszczurka połaszczy się na niewłaściwy kąsek, Laufey już wiedział co zrobić by się nim udławił.
Pustą butelkę postawił przy oknie na wszelki wypadek, jakby jednak miała się przydać i poszedł do łazienki.
Doprowadził się do porządku niemalże przysypiając w wannie. Później raz jeszcze przeszedł się po mieszkaniu sprawdzając czy Kimiko nie wróciła, gdy był w łazience. Pantery jednak nie było jak nie było. Zniknięcie złodziejki robiło się coraz dziwniejsze, ale zmęczony diabeł postanowił dać dziewczynie jeszcze chwilę zanim zacznie się zastanawiać, przynajmniej taką poświęconą na własny odpoczynek. Padł na łóżko jak długi i momentalnie pogrążył się w drzemce.
Obudził się przed wieczorem i trzeci raz dopełnił rytuału powoli czując się jak nieudolny rogacz w znaczeniu w jakim nigdy siebie nie rozpatrywał. Zmiennokształtna zniknęła. Albo postanowiła go jednak zdradzić, albo wpakowała się w coś… znowu. Tak czy inaczej na miasto musiał iść podomykać sprawy i przy okazji mógł zasięgnąć języka. Oporządził się i zniknął wprost do jednej ze znanych ciemnych alejek.
        Spotkanie ze Szczurem nie przyniosło żadnych wieści związanych z Kimiko, ani tym gdzie mogła być widziana po raz ostatni. Nawet tak prostych informacji nie mógł już uzyskać w tym mieście. Szybko natomiast goniec, niegdyś jeden z opłacanych i używanych przez Dagona, teraz pracujący dla diabła zapewne jedynie na pozór, poinformował Laufeya, że jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności ktoś podpieprzył drogocenny towar przez niego transportowany. I chociaż wszystko przebiegło wedle planu, bies nawet nie musiał udawać złości. Coraz bardziej dobitne panoszenie się pierdolonej jaszczurki po niegdyś jego mieście już dawno stało się nie do zaakceptowania, ale smokołak co i rusz odkrywał nową granicę wyznaczającą szczyt bezczelności.
Zniknął wściekły, o czym zresztą szybko poinformowano gada. Nie było jednak wiadomo gdzie Dagon się zmaterializował.
        Piekielnik tymczasem zjawił się znów prosto w Trytonii, gdyż właśnie przyszła pora odwiedzić prawowitych właścicieli ziółek.
Miasto portowe, które było doskonałą metropolią dla wszelkiej maści bandytów i nielegalnych działalności. Niejedna rodzina, gang czy kartel starał się zapuścić tam chociaż ułamek swoich wpływów, z uwagi na nieudolność aparatów prawa oraz dostęp do portu i morza. A doki rządziły się prawami bardziej złożonymi niż mogłoby się wydawać.
W pełni niezależne i poza wszelkimi jurysdykcjami, umożliwiały wolny handel. Czytając między wierszami - wszelkiej maści przemyt. Dziwnym trafem głowy przestępczego półświatka dogadały się ze sobą unikając bezproduktywnych i szkodzących interesom walk o wpływy, w zamian czerpiąc ile się tylko dało. Dopiero głębsze dzielnice miasta miały swoich mniej lub bardziej ustalonych patronów.
Bies zjawił się w mieście, ale granicę interesującej go strefy przekroczył zupełnie jawnie i pieszo, z rękoma w kieszeniach maszerując uliczkami w kierunku głównej siedziby kartelu. Czarne Chusty były nie byle jakimś gangiem. Najprawdziwsza organizacja funkcjonująca równie dobrze jak niejedna armia.
Idąc, diabeł dostrzegał obserwujących go ludzi, kryjących się na granicy pola widzenia. Najpewniej o jego obecności wiedzieli już wszyscy zainteresowani. Obserwując czujność miasta wręcz nutka nostalgii trąciła diable myśli, nęcąc nigdy nie zaspokojony apetyt piekielnika. Gdyby zasiadanie na czele podobnego tworu nie było tak uciążliwe, może już jakiś czas temu pomyślałby o założeniu własnej organizacji zamiast bazować na ogólnodostępnych rzezimieszkach. Co tu jednak było gdybać, gdy właśnie tracił nawet ich. Laufey szybko otrząsnął myśli i znów skupił się na swoim celu.
Jeszcze nie zbliżył się do centrum dzielnicy, gdy z cienia wyłoniły się sylwetki godne diablej postury. Trzech typów z przodu, trzech wyszło z zaułków zza czarcich pleców, zastępując mu drogę ewentualnej ucieczki. Bajer zatrzymał się i powoli wyjął dłonie z kieszeni, unosząc je w neutralnym geście.
        - Przychodzę z pokojowymi zamiarami - odezwał się nonszalancko, jakby miał jakiś wybór co do rodzaju swoich zamiarów. Na gębach osiłków, przy czym przynajmniej jednego o jakimś piekielno-demonicznym pochodzeniu, widać było co sądzą o nastawieniu Laufeya przy przewadze jeden do sześciu. Jedyne nad czym się zastanawiali to czy facet, który zjawił się w ich dzielni, był aż tak ułomnym by szczerzyć się bezczelnie zamiast robić w gacie. Jako że nie miał do czynienia z jednostkami elokwentnymi, w końcu podobnym panom płacono za pracę rękoma nie głowami czy językami, diabeł odezwał się znów.
        - Chcę się widzieć z bossem. - Tym razem słowa Dagona wywołały jawną podejrzliwość graniczącą z irytacją. Kim elegant był, by rzucać podobnymi żądaniami? Nie, by się tacy nie trafiali. Zazwyczaj jednak uczono ich pięściami gdzie ich miejsce. Mięśnie szyi jednego z drabów napięły się pod czarną jak otaczająca ich noc bandaną, jaką nosił każdy z obecnych, z wyjątkiem diabła oczywiście. Nazwa nie była podchwytliwa, a kartel nie werbował poetów. Proste i czytelne symbole oraz klarowna nazwa stanowiły o rozpoznawalności mafii.
        - Laufey - bies uśmiechał się luzacko, kończąc swoją wypowiedź i wywołując konsternację piątki osobników gdy szósty z nich, nieco bardziej obeznany z wyższymi szczeblami, jaki zwykle zarządzał ciżbami osiłków, nagle spoważniał chociaż wydawało się, że już wcześniej był śmiertelnie poważny. Szef bandy odwrócił się do czarta plecami niemo dając do zrozumienia by podążył za nim.
        Dotarli do pokaźnej rozmiarami chociaż niezbyt pięknej kamienicy, dobrze wpasowującej się w ogólny klimat upadającego miasta. Nocny klub połączony z kasynem stanowiły główną siedzibę kartelu, a jego wnętrze nie odbiegało od zewnętrza budynku. Nie pierwszej nowości i podniszczone meble, zadymiony półmrok pełen wijących się w nim cieni klientów i pracowników, jednym słowem miało swój mroczny urok.
Drewniane schody obite czerwonym i wydeptanym przez lata dywanem zaprowadziły diabła i prowadzącego go głównego osiłka (podczas gdy piątka zniknęła gdzieś równie zgrabnie jak się wcześniej pojawiła) na piętro.
Dym w biurze, do którego go zaproszono był tak gęsty jakby diabeł nieustannie palił tu cygaro od cygara, i ciepłe światło oddawane przez kinkiety niewiele dawało zamiast rozświetlać ciemność, odbijało się od srebrzystych kłębów.
        - Czego tu chcesz pieprzony chachmęcie? - wprost z dymu warknął głos brzmiący jakby kilka centarów gwoździ rozbijało się w żelaznym wiadrze. Dagon nienawidził tego głosu, zresztą chyba jak każdy posiadający słuch. To był talent i chyba powołanie Marcusa, wkurzać ludzi.
        - Nie do ciebie przyszedłem - odparł piekielnik z nieodmiennym uśmieszkiem zawadiaki, wlepiając ślepia w przypuszczalne źródło dymu.
        - Ale to ja decyduję, czy przejdziesz - diabłu znów odpowiedział metaliczny warkot. Taka ich rola. Marcus drażnił Dagona zgrywając ważną prawą rękę, Bajer go ignorował, znali ten taniec obaj.
        - Scarlett… - zanucił melodyjnie. - Naprawdę musimy przez to przechodzić? - Należałoby jeszcze dodać, “po raz kolejny”, ale rogaty zakończył nie czepiając się detali.
        - Dagon... - zadźwięczał kobiecy głos. Zgrabna postać nachyliła się nad stół. Rude loki okalające twarz opadły na blat z ciemnego drzewa. Podbródek spoczął na dłoni trzymającej dymiące cygaro. - Dobrze wiesz, że masz zakaz wstępu na moją ziemię, a tym bardziej do moich kasyn - zanuciła słodkim głosikiem, który u rozsądnych zmroziłby krew w żyłach.
        - Za ten jeden przekręcik? - wychrypiał bies, podstawiając sobie krzesło i sadowiąc się na przeciw.
        - Który konkretnie z nich masz na myśli, to odpowiem czy myślimy o tym samym - odpowiedziała kobieta. Rozmowa znów przypominała swoisty rytuał i grę w podchody, tyle że opatrzoną pewnym ryzykiem.
        - Aż tak mocno sobie nagrabiłem? - Dagon doskonale wiedział, że nie znajdował się u siebie i za mocno fikać nie powinien, ale jak zwykle nie brakowało mu arogancji, która chyba też stanowiła o jego uroku. Doskonałym potwierdzeniem były brązowo-zielone oczy opatrzone wachlarzami rzęs, które na pytanie odpowiedziały pragnieniem odarcia czarta ze skóry, a jednak, chociaż wystarczyło by jedno słowo kobiety, bies wciąż siedział nietknięty i zadowolony z siebie.
        - Czego chcesz - rudzielec mruknął ozięble, wywołując szerszy uśmiech piekielnika.
        - Przychodzę z dobrego serca - odpowiedział czarująco, wywołując drwiący ale dźwięczny śmiech bossa kartelu.
        - Ty nie masz serca, piekielny pomiocie. - Kąt ust diabła uniósł się delikatnie. Scarlett akurat nie była najlepszą osobą do wytykania innym braku serca. Kto jak kto, ale kartele słynęły z pomysłowych egzekucji, ten nie był wyjątkiem, a zleceniodawca był jeden i siedział naprzeciw zarzucając mu brak uczuć. Przedstawienie jednak trwało.
        - Nawet jeśli powiem, że przypadkiem znalazłem twoje ziółka? - zapytał niby od niechcenia, w pełni skupiając na sobie spojrzenie kobiety.
        - Wpierw podaj cenę - zaczęła asekuracyjnie, ale diabeł przerwał jej unosząc rękę, szybko kładąc ją na piersi w miejscu, gdzie rzeczonego serca podobno nie miał.
        - Ranisz mnie. Nie mogłem przybyć bezinteresownie?
        - Nie pieprz i mów szybko jaki masz w tym interes diable - warknęła Scarlett, znowu przyprawiając czarta o uśmieszek.
        - Może zwyczajnie chcę zażegnać dawne niesnaski. - Sięgnął po cygaro i również zapalił. W końcu ile można było wdychać cudzy dym. Czart zdecydowanie wolał palić niż patrzeć jak palili inni, ale niewykluczone, że oryginalny głos Marcusa wynikał właśnie z przesiadywania w pomieszczeniach z szefową, która całkowicie pozbawiała je świeżego powietrza.
        - Zdajesz sobie sprawę, że za grosz ci nie wierzę i kończy mi się cierpliwość? - Wypuściła z ust kolejny kłąb dymu.
        - Pozwolisz by dawne nieporozumienia przesłoniły ci osąd i uniemożliwiły odrobienie strat?
        - Znalazłeś gnojka? - Scarlett zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w czarta.
        - Nie… - ledwie zaczął, a szkarłatne usta zacisnęły się w wąską linię zwiastującą diabłu kąpiel w święconej wodzie.
        - Ale wiem gdzie jest towar. Nowa Aeria - dodał szybko, zanim kobieta faktycznie straciłaby cierpliwość i uczyniła coś, czego żałowaliby oboje, diabeł chyba najbardziej.
        - I mam go niby odkupić? - Ale załagodzenie sytuacji i nasłanie Chust na Villaina wcale nie szło tak łatwo. Z jakichś pobudek, zresztą całkiem słusznych i pewnie częściowo wynikających z doświadczenia, Scarlett doszukiwała się kolejnych podstępów. Tylko, że w złym kierunku, co oczywiście zamierzał wyprostować. Nie, wiadomo, że nie mówiąc jaki miał w tym interes. Przecież było to nieistotne dla sprawy, z którą przyszedł a jedynie z nią powiązane, a że celowo przez diabła - inna inszość.
        - Gdzieżby, nie ja mam twoje ziółka. Gość, którego szukasz nazywa się Reed Villain. - Dwubarwne oczy niemal całkowicie zniknęły pod rzęsami, gdy krwistoczerwone usta zaciągały się płonącym tytoniem, by wypuszczając dym wyszeptać “Villain”. Scarlett domyślała się, że bies coś nakręcił, ale importowane rośliny warte były stanowczo zbyt wiele by ostrożność przed ewentualnym podstępem piekielnika, wstrzymała ją od działania.
        - Nie ma za co. Nie odprowadzajcie mnie, sam trafię do wyjścia - odezwał się czart wychodząc z biura. Efektowne zniknięcie uniemożliwiała mu ochronna magia, więc lekkim krokiem opuścił kasyno by teleportować się z ulicy.

        Zjawił się w apartamencie by znów dojrzeć czujkę, wkurzająco oficjalnie sterczącą przed jego kamienicą. Nie było za to butelki. Szlag by to jasny trafił. Cholerna pokojówka, teraz gdy bez większego zastanowienia skorzystałby ze szklanego i mocno improwizowanego pocisku, musiała go uprzątnąć. Właśnie w chwili gdy spoglądał przez okno, otworzyły się drzwi, a czarcie ślepia przekierowały żądzę mordu z draba wprost na wchodzących.
Kocur rozsądnie ulotnił się równie szybko jak się zjawił, a Dagon zmierzył wzrokiem obsługującą barek złodziejkę. Wyglądała na pół żywą. Również skierował się w stronę brunetki i spotkali się wpół drogi, ale zamiast do szklanki sięgnął do włosów Kimiko, odgarniając je i delikatnie gładząc kark.
        - Ciężki dzień? - zapytał łagodnie, bardziej by zacząć bo odpowiedź nasuwała się sama. Szybko też w oczy rzucił się brak magicznego medalionu.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Dłonie jej się nie trzęsły, ale złodziejka opierała się biodrem o barek, oszczędzając siły. Zbliżającego się Dagona powitała krótkim spojrzeniem, z ulgą, że może zostać na miejscu, i wysunięciem szklanki w jego stronę. Ręka diabła minęła jednak szkło i sięgnęła do jej szyi, odgarniając włosy i delikatnie głaszcząc kark. Kimiko wypuściła powietrze przez nos i odstawiła jego whisky, popijając swoją i przyglądając się nadto spokojnemu i łagodnemu Laufeyowi. Słysząc pytanie, drgnęła w stłumionym prychnięciu i przełknęła trunek.
- Można tak powiedzieć. U ciebie chyba nie lepiej – stwierdziła ponuro, nawet nie pytając, a stwierdzając fakt.
Rozmowa kleiła się, jakby dzieliła ich przepaść. Dziewczyna nie zareagowała na pieszczotę inaczej niż wzmożoną czujnością, chociaż nie wyglądała, jakby spinała się do ucieczki. Zwyczajnie wiedziała, że nie ma na to siły. Była tak cholernie zmęczona, że marzyła jej się tylko własna pościel, do której niebezpiecznie się przyzwyczaiła. Ostrożność błyskała w kocich ślepiach, ale Kimiko nie ruszała się bardziej, niż wymagało tego podniesienie ręki ze szklanką do ust. Nie spuszczała oczu z twarzy diabła, badając ją spojrzeniem i poszukując czegoś… chyba tylko ona sama wiedziała czego. Przyjemność z zobaczenia znajomych rysów była jednak widoczna bardziej niż czujność zagrożonego drapieżnika.
Śmiałe założenie złodziejki wynikało zaś ze spojrzenia Laufeya, które napotkali zaraz po wejściu, czy to dlatego, że nie zdążył ukryć swoich intencji, czy dlatego, że o to nie dbał. Żądza mordu w oczach kogoś takiego jak on sprawiała, że każdy rozsądny brałby nogi za pas. Cóż, najwyraźniej Seth miał więcej oleju w głowie niż Kimiko, bo ta wciąż tu była. Może z mylnego poczucia bezpieczeństwa, może ze świadomości własnej bezsilności, a może było jej zwyczajnie wszystko jedno. Wychyliła resztkę trunku, odkładając szklankę na barek.
- Widzę, że poznałeś już naszego nowego znajomego – mruknęła, spojrzeniem wskazując za okno. – Drugi stoi w bramie. Pozwoliłam sobie wykorzystać Rohannę do odwrócenia uwagi, żeby dostać się tutaj niepostrzeżenie. Powiedziałam jej, że to jakiś zboczeniec, który za mną łazi – prychnęła, uśmiechając się cierpko pod nosem. Ciężko było powstrzymać ponure rozbawienie, gdy przyrównała dość poważną sytuację do tak trywialnego problemu, ale kurtyzana nie musiała wiedzieć wszystkiego. Powoli też odzywało się wyczerpanie wszechobecnym absurdem i drastyczną zmianą sytuacji. Ciepłe nagle spojrzenie wróciło do czarcich ślepi i złodziejka uśmiechnęła się nieco szczerzej.
- Tęskniłam za tobą – zamruczała miękko. Zmęczenie ewidentnie padało jej na mózg.

        Villain chodził już prawie po ścianach ze zniecierpliwienia. Zniknięcie panterołaczki przełknąłby łatwiej, gdyby nie zwinięto jej spod samego jego nosa. Dodatkowo nie wiedział, kto za tym stoi, bo dziewczyna na pewno była nieprzytomna i nie było szans, by wyszła stąd o własnych siłach. Oczywiście pierwsze podejrzenie padło na Laufeya, ale czujki donosiły niezmiennie o jego niewinności, przynajmniej jeśli chodziło o ten zarzut. Czart faktycznie pojawiał się i znikał, ale nikt nie widział zmiennokształtnej w jego towarzystwie, a co więcej niedawno podejrzewano, że sam jej poszukiwał. Nieco biernie, ale raczej nie na pokaz. Pozostawała jeszcze jedna opcja, ale ta zbyt mocno irytowała smokołaka, by rozważał ją na poważnie zanim nie pozna szczegółów.
Ciało Kirie kazał wyrzucić gdzieś, gdzie nie wzbudzi to podejrzeń i czekał. Nakręcony wcześniej szwindel zakończył się sukcesem i w jednym z podmiejskich magazynów znajdowały się kradzione wozy, będące efektem diablej transakcji oraz o niebo lepszej smoczej ingerencji. Może to w końcu strąci diabła z tego wysokiego konia, na którym siedzi i uciszy wszelkie próby wywalczenia swojej pozycji.
        Dalej jednak nie wiedział co robić. Chłopak w piwnicy powoli mu się wybudzał, a znajomej alchemiczki jak nie było tak nie ma. Był bliski spalenia kogoś na popiół z irytacji, gdy nagle w jego biurze błysnęło, a w miejscu biblioteczki zaczęła ziać czarna dziura. Smokołak zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć niespokojnie przed poszerzającym się portalem, ciągnąc za sobą ogon i w zapomnieniu wysuwając czujnie smoczy język. Gdy w końcu czarnowłosa piękność postawiła pierwszy krok na deskach pomieszczenia, nie bawił się nawet w uprzejmości.
- Co tak długo!? – syknął rozeźlony, rzucając zirytowane spojrzenia na niezmiennie spokojną nemoriankę, która jednym ruchem ręki zamykała przejście.
- Myślisz, że odtworzenie materialnej powłoki jest takie proste? – prychnęła. - Poza tym lubiłam tamto ciało. Kocur nie wyjdzie z tego żywy – stwierdziła chłodno, a Reed zatrzymał się w miejscu.
- Aswad? – syknął wściekle, gdy demonica potwierdziła jego podejrzenia. Cholerne koty, ostatni raz pracuje z kimś takim.
- We własnej osobie. Bezczelnie skręcił mi kark. Zastanawiałam się, czy mimo wszystko nie próbować odnowić tamtego ciała, ale przetrącone kręgi szyjne są takie nieestetyczne – mruknęła zamyślona, dotykając się po łabędziej szyi.
- Jak już skończysz przeglądać się w lustrze to wracaj do roboty, dzieciak się budzi – prychnął Villain pocierając skronie i dopiero uspokajając się powoli. Teraz też dopiero skupił na sobie pełną uwagę alchemiczki, która wbiła w niego ostre spojrzenie.
- Nie zapominaj się, Reed. Nasza współpraca jest owocna, ale nie lubię takiego traktowania…
- Wybacz Kirie, irytują mnie po prostu wszystkie te przeciwności – westchnął smokołak, opadając na fotel przy biurku.
- Irytują cię każde przeciwności. – Nemorianka przewróciła oczami, ale spoglądała łagodnie na znajomego.
- Bo ich nie lubię. Kiedyś było tu inaczej, nikt nawet nie kichnął bez mojej wiedzy.
- Nie przesadzaj, masz już prawie całe miasto w garści.
- Prawie. Ten cholerny diabeł działa mi na nerwy.
- Bo mu pozwalasz. Czemu tak ci wadzi jeden facet?
- Bo myśli, że jest u siebie. To tak jakby ktoś wszedł do twojego domu, usiadł przy stole i bezczelnie rzucił buty na blat. Jak ten kocur pieprzony miał w zwyczaju chociażby.
- Spokojnie, zajmiemy się obojgiem – stwierdziła łagodnie alchemiczka, a jej piękną twarz rozjaśnił upiorny uśmiech. To zawsze uspokajało zmiennokształtnego.
- Laufeya już prawie przycisnąłem. Kolejny jego transport jest u mnie. Tym razem nie transakcja na czyjąś rzecz, ale jego własna. Może to zadziała. Nie wiem, czy facet jest tak niedomyślny, uparty czy zwyczajnie życie mu niemiłe.
- Mam nadzieję, że nie popełniasz błędu niedoceniania przeciwnika?
- Skąd. Ale tym razem mam dwie pieczenie przy jednym ogniu. Importowane zioła, towar pierwsza klasa. Zerknij do magazynu i weź to, co potrzebujesz. Resztę sprzedam później dalej.
- Chętnie, kończą mi się zapasy. Ale to później. Teraz daj mi jakąś brzytwę.
- Po cholerę ci brzytwa? – Villain dopiero teraz spojrzał czujniej na alchemiczkę, wracając z planowania do rzeczywistości. Kirie zaś krzywiła pełne usta, kręcąc czarnym lokiem na palcu i przyglądając się swoim włosom z pogardą.
- Muszę się pozbyć tego badziewia. Przeszkadza mi w pracy.

        Na powrót idealnie łysa i przebrana w tunikę, spędziła jeszcze ponad godzinę na malowaniu symboli na gładkiej czaszce, nim w końcu zstąpiła boso do piwnicy. Chłopak rzeczywiście podnosił się już z materaca, spoglądając na nią z przestrachem, ale tym razem zmusiła się do przyjemnego uśmiechu. Dlatego wolała dzieci. Nie tylko ich energia była czystsza, ale też łatwiej było nimi manipulować.
- Gdzie ja jestem? – Blondynek rozglądał się z przestrachem, niezmiennie uciekając wzrokiem do błyszczącej blaskiem wielu barw ściany.
Tam zaś znajdowało się to, co tak przestraszyło Setha, nieco lepiej zdającego sobie sprawę z tego, na co spogląda. Cała ściana pokryta była wąskimi drewnianymi półeczkami, ciągnącymi się przez całą szerokość pomieszczenia. Na nich zaś stały rzędami fiolki wszelkich kształtów i rozmiarów, a ich zawartość błyszczała wszystkimi znanymi na Łusce barwami. Dosłownie błyszczała, gdyż po oczach bił blask wydzielany przez całe istnienia zamknięte w szklanych naczyniach. Niektóre mniej, niektóre bardziej, ale wszystkie połyskujące esencją czerpaną z żywych istot, stanowiącą najczystsze źródło magii w tak ogromnych ilościach, że przerażeniem napawało wyobrażenie sobie, iż jedna osoba mogłaby władać taką mocą.
        Kirie zbliżyła się do chłopaczka, głaszcząc go delikatnie po głowie i subtelnie nakłaniając do tego, by znów się położył.
- Jesteś chory, mój drogi. Ale nie martw się, zaraz cię wyleczę i wrócisz do swoich rodziców nim się obejrzysz, w porządku?
Blondynek spoglądał przez chwilę w piękne zielone oczy i łagodny uśmiech, nim pokiwał ostrożnie głową i położył się posłusznie, odprowadzając wzrokiem zmierzającą do stołu alchemicznego kobietę. Chciał przecież jak najszybciej wrócić do swojej mamy.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Wzrok jaki otrzymały oba panterołaki oczywiście zarezerwowany był pośrednio dla czujki oraz oczywiście bezpośrednio dla smokołaka, który niestety był poza zasięgiem czarta. Zmiennokształtni zjawili się więc trochę nie w porę, a bies poniekąd musiał siłą się uspokoić, co wcale łatwe nie było. I przez pewien czas słowa oraz głos diabła, które podlegały znacznie szczelniejszej kontroli, były łagodniejsze niż prezentowane oblicze.
Na niezbyt rozbudowaną odpowiedź dziewczyny prychnął tylko ni to potwierdzając ni naśmiewając się. On przynajmniej stał na nogach i najpewniej nie wyglądał tak marnie.
Złodziejka pewnie doczekałaby się większej podejrzliwości i wyrzutów: prawie pełen negliż, do tego ograniczony cudzą, męską koszulą aż prosił się o złość by nie powiedzieć zazdrość. Jeszcze tego brakowało by oba koty na podobieństwo wszystkich innych postanowiły przestać traktować go poważnie i zaczęły pogrywać sobie pod jego nosem. I może nawet rozważyłby martwienie się czy jednak wiosną nie będzie miał okazji do sprzedaży kociąt, gdyby nie to jak Kimiko wyglądała. A prezentowała się tragicznie. Nawet ofiara gwałtu nie stanowiłaby takiego obrazu nędzy i rozpaczy, chociaż pewnie byłaby bardziej sponiewierana. Złodziejce jednak wyraźnie brakowało podstawowych sił, zupełnie jakby ktoś okradł ją z życia. Nie tak wyglądała romansująca kobieta. Bliżej jej było do wieloletniego więźnia obozu pracy.
        Rozmowa szła jak krew z nosa nieboszczykowi i ani diabeł ani pantera nie tryskali gadatliwością, ale atmosfera powoli się wyrównywała.
        - Uroczo - prychnął na wzmiankę o drugim szpiclu, mimowolnie zerkając na ulicę. Coraz gorzej pilnował swoich odruchów, a to znaczyło, że hamulce Dagona zajęte były czymś ważniejszym niż utrzymywaniem pozorów. Czymś jak na przykład powstrzymywaniem go by w tej chwili nie ruszyć do Villaina by urwać mu łeb, pieprząc wszystko i wszystkich z własnym życiem na czele. Je jednak raczej lubił i to chyba głównie miłość do własnego, zwykle raczej wygodnego i przyjemnego żywota, trzymało czarta w cuglach.
Z irytacją sięgnął po szklankę i opróżnił ją na raz, tylko uśmiechając się kątem ust na opowieść o fortelu. Zaraz potem wrócił spojrzeniem do złodziejki i uśmiechnął się do weselejących ślepi. Przesunął rękę na jej plecy, przyciągając dziewczynę do siebie i oparł policzek na włosach dziewczyny.
        - Mimo że miałaś obok kocurka? - odmruczał pytaniem, drocząc się lekko ze złodziejką. Ręką owiniętą wokół pleców pod ramionami dziewczyny, bez większego wysiłku podniósł Kimiko z ziemi, przytulając ją do siebie. Nigdy nie była ciężka, ale teraz zdawała się ważyć jeszcze mniej niż zwykle. Wolną dłonią złapał butelkę, gdyż ostatnio zrezygnował z rozdrabniania się na korzystanie ze szklanek i płynnym krokiem podążył do kanapy. Usiadł już dla odmiany z lekkim rozmachem, a brunetka chcąc nie chcąc wylądowała na diablich kolanach.
        - W co się wpakowałaś tym razem? - Wtulił twarz we włosy dziewczyny, szeptem burząc jej fryzurę, dłonią gładząc jej plecy.

        Znów dopijał whisky do dna z półprzymkniętymi oczyma, gdy kocica odpoczywała. Nie liczył czasu, ale tym razem nie pił pospiesznie, a właśnie kończyła się butelka, więc spędzili tak dobrą chwilę, gdy do apartamentu wpadła Helen.
Dziewczynka ledwie łapała oddech, ale jeszcze nie zdążyła się zatrzymać a już zaczęła wyrzucać z siebie potok słów rwącym się głosem.
        - Dwójka oblechów wpadła do zamtuzu. Straszą i krzywdzą dziewczyny. Szukałam naszych, ale nikogo nie ma - opowiadała zdenerwowana na jednym i tak płytkim wdechu. Diabeł już po pierwszych słowach spiął się wyraźnie, wysuwając się spod pantery by wstać wraz z kończącymi się słowami blondynki. Pamiętał, że już nie mieli ochrony, za to sterczące na widoku czujki jasno opisywały pozycję diabła i jego biznesu, nic więc dziwnego, że knajpa przestała być nietykalna.
Wcześniej szybko nauczono klientów, że tu się nie rozrabia, a draby rozsądnie zaczęły omijać przybytek Bajera. Najwyraźniej dobre nawyki przepadły równie gwałtownie jak zniknęła ochrona.
        - Idź do siebie - odezwał się krótko, a Helen pomknęła jakby goniło ją samo piekło, gdy Laufey właśnie fatygował się by porozmawiać z uciążliwymi gośćmi.

        To co zastał bynajmniej nie pomagało ani w samo-uspokajaniu się diabła, ani w hamowaniu się. Dziewczyny stały zbite w ciasną grupkę, podczas gdy burdelmama niczym matka kwoka stała najbardziej wysunięta w przód, z kamienną miną mierząc bandytów wzrokiem wróżącym im zgon. Minie pochlipywała cicho ze spuchniętym łukiem brwiowym i okiem, pocieszana przez dwie inne dziewczyny. Rohanna jako jedyna poza Mary stała niewzruszona niczym marmurowy posąg i wyraźnie starała się opanować sytuację zajmując osiłków, chociaż minę miała jakby zmuszono ją do grzebania w szalecie. Jeden z nich właśnie szarpał ją za rękę, próbując wciągnąć kobietę na kanapę, którą zajmował razem z kolegą, gdy dojrzeli wchodzącego do salonu Dagona.
        - Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odezwał się szarpiący, wywołując paskudny uśmiech u swojego kumpla. Za to chociaż na chwilę przestał targać kurtyzaną.
        - Beznadziejne masz te dziwki. Przychodzimy od pana Villaina, a one nie chcą nas porządnie obsłużyć - mądrala perorował dalej, a kumpel nieświadom co zamierzają wywołać, zaraz postanowił się przyłączyć.
        - Albo to naprawisz, albo szczerze pożałujesz, już pan Villain się o to zatroszczy - celowo ponownie podkreślili nazwisko swojego zwierzchnika, sprawiając, że czart wyjął ręce z kieszeni. Nie zwalniając ani nie przyspieszając kroku Laufey minął zgromadzone dziewczyny nawet nie zerkając w ich stronę.
        - Chcecie rozmawiać o interesach? - wychrypiał, ale goście nie mieli dość rozsądku by zdjąć z gęb zadowolone uśmiechy i wyłapać groźbę pojawiającą się w głosie właściciela.
        - Nie gadam o interesach przy dziwkach - dokończył piekielnik zatrzymując się w naprzeciwko kanapy. Kilka dziewczyn wymieniło między sobą zranione spojrzenia, ale Mary szybko je utemperowała, nadal uważnie obserwując sytuację. Zimnej krwi nie straciła również Rohanna. Szef nigdy się tak o nich nie wyrażał. Obie znały Laufeya dość długo by zwietrzyć, że coś było nie tak (o ile sama wizyta dwójki drabów nie była wystarczającą aluzją) i czytać między wierszami, że zwyczajnie w te pędy miały się ulotnić. I chociaż każda z dziewczyn miała za sobą taką a nie inną przeszłość, w przypadku burdelmamy i Rohanny obejmowała ona wiele nieciekawych miejsc, w których podobna klientela była na porządku dziennym, a życie dziwki było mniej warte niż opłata za pokój z jej usługami. Jedno słowo nie starczało by straciły grunt pod nogami i poczuły się urażone, zapominając o tym, że diabeł jako pierwszy traktował je z szacunkiem jakiego nigdy nie śmiałyby oczekiwać i troską pracodawcy, na którą nigdy by nie liczyły. Tak więc gdy tylko mężczyźni ryknęli obleśnym śmiechem, a bogowie jedynie wiedzieli czy śmiali się ze stawiającego się im pojedynczego elegancika, czy z przedniego w męskim gronie dowcipu o dziwkach, Rohanna wykorzystała moment i wyszarpnęła rękę z uścisk, dołączając do reszty dziewczyn, które Mary również nie zwlekając popędziła za kotarę.
Dziewczyny umknęły nim mężczyźni przestali się śmiać, a Dagon odezwał się ponownie, przerywając im ostatnie salwy rechotu.
        - Przychodzicie do mojego lokalu. Straszycie i bijecie dziewczyny, a potem próbujecie zastraszać mnie - zawiesił głos odpowiednio podkreślając kogo właśnie chcieli straszyć. - Chowając się za jakąś jaszczurką? Albo sami jesteście tak głupi, albo wasz szef jest większym kretynem niż sądziłem - wycharczał bies, niemal w zwolnionym tempie pokonując ostatnie kilka kroków dzielących go od dwójki bandytów, coraz bardziej nad nimi górując i zmuszając ich do zadzierania głów.
Mężczyźni oczywiście i tych sygnałów nie zrozumieli. Zerwali się z siedziska wyciągając noże, a cierpliwość i dobre chęci diabła skończyły się w chwili w której musiał pofatygować się na dół.
        - Siad! - warknął bies, a słowo chociaż proste wybrzmiało nienaturalnie i facet, któremu akurat diabeł patrzył w oczy, siadł wyraźnie wbrew sobie, jak wystraszona pięciolatka. W tej samej chwili czart chwycił rękę drugiego wciąż atakującego jegomościa, ignorując trzymany w niej nóż, nawet nie zauważając zadrapania jakie przy okazji zarobił i jednym ruchem wykręcił ją łamiąc w stawie. Druga garść do wtóru krzyku nieszczęśnika już łapała go, ale nawet nie za obszewki. Kciuk wgniótł w okolicy mostka, palce zaciskając na żebrach tuż pod pachą, potęgując wrzask schwytanego, który poderwany w górę zamajtał nogami w powietrzu, zdrową ręką szarpiąc histerycznie za rękaw trzymającej go łapy.
        - Powiedz mi jeszcze raz, czego będę żałował? - diabeł wywarczał przez zęby, mocniej zaciskając garść, wywołując nieludzki skowyt zagłuszający chrzęst żeber.
Niestety gość poza czynionym hałasem, który pewnie powoli był słyszalny w barze mimo wygłuszonych ścian, nie był specjalnie rozmowny. Palce Laufeya zaciskały się coraz mocniej, a bies powoli dokładniej zaczynał wyczuwać pod palcami serce rozbijające się o ścianki coraz ciaśniejszej klatki piersiowej niczym przerażony królik.
W oczach kompana panował strach w najczystszej postaci. Wrzaski trwały nieustannie - aż dziw, że gość wciąż miał tyle sił w płucach - gdy wreszcie diabeł ostentacyjnie znudzony brakiem współpracy w konwersacji, ostatecznie zacisnął chwyt, połamanymi żebrami tłamsząc ostatnie trzepotanie serca. Bez emocji upuścił wiotkie truchło i przeniósł spojrzenie na drugiego z facetów.
- To może chociaż ty powiesz mi czego będę żałował?
Sprawę załatwił czyściutko i bezkrwawo, bo przecież wyczyścić puszyste dywany z krwi byłoby cholernie trudno, gdy z zadowolonych myśli wyrwała diabła mokra plama pojawiająca się na spodniach posadzonego, ledwie pozwalając mu dokończyć kulturalne zapytanie.
        - Nie na kanapę, k u r w a - niemalże ryknął, a gość zerwał się na baczność przerażony nie tylko stojącym naprzeciw psycholem, ale i własnymi reakcjami, nad którymi nie miał kontroli.
        - A teraz zabierzesz swojego ziomka i przekażesz wiadomość tej obsranej gadzinie - wychrypiał fiksując spojrzenie wo oczach żyjącego osiłka, który jawnie zaczął dygotać, a cisza jaka na chwilę zapadła po wrzaskach była jeszcze bardziej przerażająca.
Po kilku oddechach osiłek oderwał wzrok od czarta, złapał towarzysza pod pachy i wywlókł go w noc najszybciej jak potrafił.
Oddech mu się rwał, cały był zlany potem, a ciało odmawiało posłuszeństwa, ale wewnętrzny nakaz mobilizował jego ostatnie rezerwy i siły. Wpadł do kramu smokołaka ciągnąc za sobą trupa. Szybko odnalazł Reeda spojrzeniem i rwącymi się słowami zaczął dukać.
        - Pierdolony gadzie, pan Laufey kazał przekazać, żebyś pilnował swojego warcholstwa i żąda traktowania jego oraz jego domostwa z odpowiednim szacunkiem, bo właśnie skończyła mu się cierpliwość - dokończył łamiącym się głosem i ze łzami w oczach. Trzęsąc się niczym w febrze wyciągnął nóż. Wbił go po rękojeść, tuż pod żebrami i przeciągnął aż do samego biodra po przeciwnej stronie. Na podłogę z nieprzyjemnym plaśnięciem wylały się wszystkie jego wnętrzności, w które dopiero upadł konający.
U siebie Laufey załatwiał sprawy czysto, ale gadowi z jawną satysfakcją dostarczył trochę powodów do sprzątania.

        Dopiero gdy mężczyźni opuścili zamtuz, bies zerknął na rękę, rozszarpany rękaw i dywan, szybko dłonią łapiąc krwawiącą ranę i zaciskając na niej materiał marynarki.
        - Szlag! Krew się licho spiera. Trzeba szybko zawołać Helen - mamrotał pod nosem, cały czas zakładając, że jest sam. Przecież nie liczył czy wszystkie dziewczyny wyszły gdy on będzie rozmawiać z gnojkami. Nie musiał. Tym zajęła się Mary. Teraz więc wodził przez chwilę wzrokiem po zaplamionym przez niego i to literalnie przez niego, dywanie. A był tak zadowolony, że obędzie się bez uciążliwego sprzątania.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Niegasnąca irytacja Dagona nie dziwiła Kimiko jakoś specjalnie, natomiast tak jasne jej przejawy u opanowanego zazwyczaj diabła już owszem. Przyglądała mu się uważnie, gdy odruchowo zerknął za okno i gdy później wychylił drinka na raz. Nie wnikała. Oboje mieli własne zmartwienia. Przysunęła się bliżej do mężczyzny, a gdy jego ręka spłynęła na jej plecy, odruchowo uniosła ramiona, oplatając je wokół jego szyi i przytulając się chętnie. Naturalność i znajomość tych gestów była zaskakująco przyjemna. Na wymruczaną we włosy złośliwość tylko uśmiechnęła się pod nosem, skryta w szyi czarta, ale nie odpowiedziała. Od zbędnych słów powstrzymał ją mocniejszy uścisk i sama objęła Dagona mocniej, oplatając nogi wokół jego pasa, gdy ją uniósł. Nie złościła się już na samą siebie, że jego bliskość sprawiała jej przyjemność i otaczała poczuciem bezpieczeństwa. Już dawno się z tym pogodziła. Diabeł nie diabeł, był dla niej bardziej niż w porządku.
Złożyła głowę na jego ramieniu i pozwoliła zanieść się na kanapę, gdzie opadli już mniej kontrolowanie i pantera zaśmiała się cicho, przysiadając Laufeyowi okrakiem na kolanach. Szept w okolicach szyi i ogólna czułość była przyjemna, ale Kimiko zmarkotniała niejako, słysząc pytanie. Troskliwe i nawet słodkie, jednak brutalnie świadczące o tym, że Dagon nie miał pojęcia, co działo się z nią przez ten czas. Nie ukazywała twarzy, wciąż kryjąc ją w czarciej szyi i wzdychając tylko cicho, gdy zastanawiała się czy jej nieobecność przez te dni została w ogóle zauważona, czy też może wcześniejsza żartobliwa złośliwość świadczyła o tym, że diabeł zupełnie olał jej zniknięcie, a później był przekonany, że cały ten czas spędziła z Sethem. Zwlekała więc chwilę z odpowiedzią, nim w końcu wyprostowała się lekko, spoglądając dopiero na Laufeya.
- Możliwe, że wpadłam znów w małe tarapaty – zaczęła ostrożnie, już bez uśmiechu. – Ale opowiem ci wszystko później, dobrze? Jestem potwornie zmęczona – westchnęła cicho i zerknęła na diabła z nagłym zadziornym uśmiechem. - Głaszcz – zamruczała butnie i wtuliła się na nowo w Dagona, układając wygodniej na jego piersi, rękami wciąż obejmując jego szyję, a głowę składając na swoim ramieniu, by zbyt mu nie przeszkadzać. Ogon zsunął się swobodnie z kanapy, oplatając lekko wokół jednej z czarcich nóg. Nie trwało długo, nim oddech dziewczyny się uspokoił, a ta zapadła od razu w ciężki sen, pozbawiony jej zwykłego zadowolonego mruczenia.

        Nie wiedziała ile spała. Obudziła się nagle, i to nie słysząc kroki Helen na schodach, chociaż ciężkie, ale dopiero jej głos rozbrzmiewający w mieszkaniu i poruszenie się Dagona. Podniosła gwałtownie głowę i zsunęła się z biesa, przysiadając na kanapie i przecierając twarz. Oboje już zniknęli, nim do Kimiko dotarł sens słów dziewczyny. Oprzytomniała momentalnie i zaklęła pod nosem, zrywając się chwiejnie z siedziska. Podparła się na nim i ruszyła już pewniej w stronę schodów, po drodze zaciągając mocniej skraje koszuli i ścieśniając na biodrach rozluźniony supeł materiału.
Zbiegła na dół, przytomniejąc szybko i tak też trzeźwiejąc, jakby z każdą drzemką wracały jej siły. I apetyt! Teraz jednak nie było na to czasu, bo to co wyrwało dziewczynę z ciepłych poduch to wzmianka o krzywdzeniu dziewcząt. Nie zaprzyjaźniła się specjalnie z kurtyzanami, ale były miłe i jej przyjazne, więc każdego, kto tylko podniósłby na nie rękę, Kimiko gotowa była sprać na kwaśne jabłko. No, chwilowo może było to nieco utrudnione, ale od czego miała ostrza przy biodrach?
        Bar był już opustoszały, nie było nawet kelnera. Kimiko kierowała się jednak głosami dobiegającymi zza kurtyny prowadzącej do części zamtuzu, a gdy do niej dotarła, niemal zderzyła się z wybiegającymi stamtąd dziewczętami, które niczym gąski zaganiała poznana już przez nią Mary. Burdelmama spojrzała na nią krótko, ale zaraz zniknęła za swoimi podopiecznymi. Kimiko zaś uchyliła lekko zasłonę i stanęła niezauważona w przejściu, akurat by być świadkiem, jak Dagon… czy dobrze widziała? Nie dbając o to czy ktoś ją dostrzeże zrobiła krok do przodu, wciąż pozostając w cieniu przejścia, ale zmieniając kąt na tyle, by wyjrzeć zza postawnej sylwetki diabła i być świadkiem tego, jak ten jedną ręką miażdży serce oprycha. Gołą ręką. Panterołaczka rozchyliła usta w zdziwieniu, zastanawiając się, jak to w ogóle jest możliwe, oraz co jest z nią do cholery nie tak, że bardziej jej to imponuje niż przeraża. Powinno przerażać! Spała z tym facetem w jednym łóżku, a w jego garści strzelały właśnie żebra jakiegoś człowieka, charakterystycznym trzaskiem wybijając się nawet ponad jego żałosne krzyki. Jakby Dagon zgniatał ptasi szkielet. Łał…
        Nagłe szarpnięcie za włosy wyrwało ją poza tą część sali, ponownie przez kotarę. Osłabiona cofnęła się bezradnie, zaciskając zęby, by nie krzyknąć z bólu i próbując dojrzeć napastnika. To ten kretyn z bramy.
- Cześć złotko, nie widziałem jak wchodzisz – oprych szeptał jej do ucha, oplatając szyję ramieniem i cofając się z nią w stronę wyjścia. – Szef cię szuka, podobno wyszłaś bez pożegnania.
Nie odpyskowała nawet, oszczędzając siły. Znacznie niższa od mężczyzny, dała się prawie ciągnąć, nim w końcu udało jej się zaprzeć nogą o ścianę w wąskim przejściu i resztką sił odepchnąć w tył. Mężczyzna z sapnięciem uderzył w przeciwległą ścianę i mimowolnie poluźnił uścisk, a dziewczyna odwinęła się zgrabnie, wciąż unieruchomiona silnym objęciem, ale teraz przodem do napastnika, któremu chyba przez moment wydawało się, że znalazł się w lepszej sytuacji, spoglądając odruchowo na rozpiętą koszulę złodziejki. Przynajmniej na to zawsze można było liczyć, walcząc z mężczyznami. Łatwo się rozpraszają. Zajęty przytrzymywaniem jej, by nie uciekła, nie unieruchomił jej rąk. Kimiko zwyczajnie sięgnęła do przypasanego przy biodrze noża i dźgnęła; nie tak delikatnie i ostrzegawczo, jak Setha, w boczek. Wbiła nóż głęboko, między czwartym a piątym żebrem, przekręcając zdecydowanie i wpatrując się ze złością w przepełnione zdumieniem oczy mężczyzny. Nie usłyszał od niej żadnej ciętej odzywki, wszystko odbyło się w nienaturalnej wręcz ciszy. Osłabiona osunęła się na ziemię razem z nim, oddychając ciężko. Nie musiała długo czekać, facet zmarł na miejscu, a panterołaczka podniosła się z trudem, opierając o ścianę, gdy drgnęła znów, słysząc krzyk Laufeya. Chyba pierwszy raz słysząc jak diabeł unosi głos.
        Odsłoniła ponownie kurtynę akurat, gdy jeden z wykolejeńców ciągnął drugiego za sobą. Nawet nie spojrzał na złodziejkę, podejrzanie spokojny z lekko zamglonym spojrzeniem zmierzając w kierunku wyjścia. W momencie, gdy nie zwrócił uwagi nawet na martwego kumpla po fachu, panterołaczka domyśliła się, że są pod wpływem uroku. Widziała już takie spojrzenia nie raz, a ostatnio chociażby u Setha, gdy Dagon wrobił go w zabójstwo Whitakera na balu. Opierając się o ścianę i przytrzymując wciąż ciężką zasłonę, spoglądała na marudzącego pod nosem diabła i nie mogła powstrzymać cierpkiego uśmiechu.
- Będę pamiętać, żeby nic ci nie zakrwawić – rzuciła, bardziej dając mu znać o swojej obecności, niż zaczepiając wściekłego biesa. Chociaż i to z własnego zmęczenia, a nie obawy o swoje zdrowie.
- Pójdę po Helen. Zgłodniałam – ostatnie słowo mruknęła już pod nosem i posnuła się na zewnątrz, mozolnie wspinając po schodach.
Po dziewczynach nie było śladu, ale słyszała stłumione głosy w sypialni. Wahała się chwilę przy drzwiach, ale stwierdziła, że nachodzenie ich teraz nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że jedyne co mogła zrobić, to zapytać, czy nic im nie jest. Bardziej nie pomoże, muszą po prostu odsapnąć. Nie sądziła też, by coś takiego zdarzyło się tu pierwszy raz. Po drodze spotkała Helen, więc przekazała jej, że Laufey jej szuka, uspokajając jednocześnie, że już wszystko w porządku, bo blondynce prawie oczy wyszły z orbit ze strachu. W kuchni zaś była Rika. Zdenerwowana, co zdradziło gwałtownie podskoczenie w miejscu, gdy w drzwiach stanęła złodziejka.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć – powiedziała cicho, a dziewczynka zaraz podbiegła do niej, próbując pomóc jej usiąść. No jasna zaraza, czy ona naprawdę tak źle wyglądała?!
– Wiem, że to może nie najlepszy moment… - zaczęła niepewnie, przysiadając na ławie, ale głód był silniejszy niż ewentualne maniery. – Umieram z głodu Rika, masz coś może ze śniadania albo obiadu? – Spojrzała przepraszająco na niemowę, ale ta wyglądała na niemalże uradowaną.
        Skąd zmiennokształtna miała wiedzieć, że małoletnia kucharka w zamtuzie naprawdę ma niewiele do roboty poza karmieniem mieszkających tu kurtyzan? Zwłaszcza teraz, gdy wydarzyło się coś złego, a ona w żaden sposób nie mogła pomóc, bo ani nikomu jeść się nie chciało, a ona nic innego tu nie umiała. Rzuciła się więc do garnków z takim zapałem, że wystraszona tym entuzjazmem Kimiko aż wstała, powstrzymując ją prawie siłą od wstawiania na ogień całego zestawu potraw i prawie błagając o to, by nie robiła sobie kłopotu, a w niej nie wywoływała wyrzutów sumienia. Doszły do kompromisu, gdy złodziejka obiecała zjeść wszystkie kiełbaski, którymi regularnie wzgardzały odchudzające się dziewczęta, dwie bułki, które do jutra byłyby już czerstwe, i jajecznicę chociaż! Tej już Kimiko odmówiła, wciąż nie chcąc robić dziewczynie kłopotu, ale też tłumacząc jej, że dawno nie jadła i za duży posiłek na skurczony żołądek bardziej jej zaszkodzi niż pomoże. Ten argument zadziałał.
        Jedząc opowiedziała też pokrótce co stało się na dole, a Rika siedziała naprzeciw niej z wielkimi oczami, podpierając brodę na rękach i chłonąc każde słowo. Kimiko oczywiście darowała sobie szczegóły, informując oględnie, że Laufey poradził sobie z natrętami i ci z pewnością już tutaj nie wrócą. Później, gdy zmiotła już wszystko z talerza, czując się też o niebo lepiej, podziękowała wylewnie kucharce i prosiła, by ta się nie martwiła, bo na pewno wszystko jest już w porządku. Ogromne było jednak jej zdziwienie, gdy wstała, a niemowa podbiegła do niej, obejmując w pasie i przytulając mocno. Złodziejka stała przez chwilę wystraszona, z rękami w górze, jakby nie wiedziała, co powinna zrobić, ale w końcu objęła drobne ramionka i poczochrała krótkie brązowe włoski. Słodka istotka z tej małej.

        Gdy wróciła do pokoju, Dagon już tam był. Dopiero po drodze, gdy zarejestrowała brak ciała czujki, którą zabiła, zdała sobie sprawę, że mogła jakoś uprzątnąć ciało. Nawet nie wiedziała, kto się tym zajął. Teraz jednak nic już nie mogła zrobić, więc wróciła na górę i dołączyła do siedzącego na kanapie diabła, niezmiennie dzierżącego w dłoni butelkę whisky. Tym razem usiadła obok niego, podciągając nogi pod siebie i opierając się o oparcie bokiem, by móc spoglądać wprost na rozmówcę.
- Masz parę w rękach – mruknęła z nutą uznania w głosie. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy diabeł będzie chciał odnosić się do awantury w zamtuzie, ale uznała, że nie ma co przypominać mu o tym, jak wściekły był, zwłaszcza że chyba właśnie uspokajał się alkoholem. Trochę mu zazdrościła tego, ile może wlać w siebie trunku bez większych szkód dla organizmu. Co z tego, że sama kaca nie miała, jeśli po zbyt dużej popijawie odcinało ją, jak każdego?
Milczała chwilę, wyraźnie mając problem z rozpoczęciem tematu, który obiecała mu przybliżyć. Westchnęła opierając łokieć na poduchach, na nim układając głowę i mierzwiąc palcami włosy spoglądała za okno, by nie widzieć reakcji Dagona na jej słowa. Bała się, że nie będzie żadnych.
- Trzy dni temu wyszłam pobiegać. No i nie wróciłam. Zawsze jestem ostrożna, ale… Nie wiem nawet, kto mnie złapał. Nic nie pamiętam. Trochę wracają do mnie urywki, ale wszystko jest zamglone… pamiętam jakąś kobietę, ogoloną na łyso, w białej tunice do samej ziemi – mruczała, nieco chaotycznie i też wyraźnie z tego niezadowolona, przeszła więc do konkretów.
- Seth mnie znalazł wczoraj u Reeda w piwnicy. Mówi, że ta łysa kobieta z nim współpracuje. Ma tam jakieś laboratorium alchemiczne i… oni chyba kradną z ludzi życie – przerwała znów, mając problem z wypowiadaniem na głos tak absurdalnych zdań. Myślała, że ta historia przyjdzie jej łatwiej, w końcu miała tylko powiedzieć co się stało. Ale co się właściwie stało?
- Seth mówił, że leżałam tam nieprzytomna. Zabił tamtą babkę, bo go zaskoczyła i chyba u niego odruchem jest skręcanie ludziom karku – prychnęła. – Ale zabrał mnie stamtąd – powiedziała łagodniej i dopiero teraz spojrzała na Dagona. – Zabrał mnie do siebie, stąd... – zawiesiła głos, trącając dłonią rozchylone lekko poły koszuli. - Obudziłam się następnego dnia, nieziemsko słaba. Mówił, że byłam nieprzytomna te trzy dni u Villaina, nie jadłam i nie piłam. Próbowałam dojść do siebie u Setha cały dzień i wtedy dopiero przyszliśmy tu dachami, bo mówił, że masz czujki pod budynkiem. Nie chcieliśmy, żeby Reed wiedział, że jestem u ciebie. – Przerwała na moment i westchnęła, przecierając twarz dłońmi.
- Nie wiem, jak się w to wpakowałam, Dagon. Naprawdę nie wiem. Nie wiem czemu chciał tam mnie. Nie wiem, czemu chciał mnie zabić. Seth mówi, że w tym laboratorium pełno było fiolek z jakąś błyszczącą zawartością, mówił że to była energia życiowa. Nie wiem skąd to wie. Ale to musiały być setki istnień! On po prostu uprowadza ludzi… i co? I wysysa z nich życie? – Kimiko potrząsnęła głową i znów złożyła ją w dłoni, mierzwiąc czarne włosy. – Dlaczego ludzie są tacy popaprani!?
Zablokowany

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość