[Jaskinia Klanu Wiatru] Powiedz przyjacielu i dołącz
: Wto Gru 05, 2017 9:22 pm
Piaszczyste wzniesienia wydawały się trudniejsze do przezwyciężenia, niż zakładał to przed rozpoczęciem wspinaczki. Nogi co i rusz wsuwały się głęboko w piasek przez co zapadał się między niego, a z powodu noszonego przebrania, zwłaszcza napierśnika oraz zbrojnego ekwipunku nie łatwo było podciągać się do góry. Niezliczone ilości osób zostało wciągnięte w przemieszczające się, ruchome piaszczyste podłoże. Jak na ironię wzgórza te stanowiły graniczną część pustyni. Warto było zatem posiadać trochę pokory aż do samego końca. Jemu się udało. Czuł, jak grunt staje się nieco twardszy. Piasek przeradzał się w żwirowate oraz kamienne podłoże. Te stanowiło budulec drugiego stoku, po którym Abraxas niemal zbiegł, co raz zjeżdżając również na boku.
Gdy dotarł u krańca wydm poczuł na swoich policzkach przyjemny powiew wiatru, nadchodzącego z północnego zachodu. Ruszył, stąpając już teraz po zielonej trawie Równiny Maurat. Cały czas maszerował wzdłuż rzeki Nefari, która stawała się coraz szersza a jej nurt znacznie przyspieszał. Wszystko było przeciwnością tego, jak prezentowała się i zachowywała na pustynnym odcinku.
Widok był niezwykle malowniczy. Dominowały zielone płaszczyzny oraz niewielkie wzgórza. Ktoś o lepszym spojrzeniu na pewno zdołałby wyłapać plamy w odcieniach ciemniejszej zieleni, które wskazywały na lesiste obszary Krainy. Tych było sporo, zwłaszcza na początkowym odcinku Równiny, którym przemieszczał się Abraxas. Wolał się jednak tam nie zapuszczać zwłaszcza, iż słońce zachodziło za horyzontem, co dawało między innymi pomarańczowe niebo. Nie wchodził tam nie dlatego, że się bał, lecz cenił sobie niczym nie zmąconą, spokojną wędrówkę. Chciał też cały czas trzymać się rzeki, a ta wiodła go niemal idealnie między dwiema puszczami.
Kiedy Abraxas znajdował się w odległości mniej więcej połowy smoka od Meot niebo przybrało mroczniejszą poświatę. Nie należało jednak dziś do najciemniejszych. A to za sprawą wielkiego księżyca zawieszonego na niebie, który świecił wyjątkowo bardzo jasnym światłem. Przez to cała kraina pokryła się odcieniami koloru niebieskiego oraz srebra w miejscach, w których była bardziej podatna na światło. Nieco strudzony już wędrówką Abraxas skręcił na zachód. Postanowił znaleźć bezpieczną kryjówkę na czas nocy. Takową wypatrzył nieco wyżej, na skalistych wzgórzach, stanowiących początek, czy też koniec gór Dasso. Droga była na pewno mniej męcząca niż ta po pustyni. Wspiął się na występ skalny i znalazł się przed wejściem do groty.
Otwór znajdował się niemal dokładnie na wprost księżyca. Z początku nie wyróżniał się niczym spośród innych jaskiń. Było tu dużo występów skalnych oraz cieków, zarówno wyrastających z ziemi, jak i zwisających z sufitu. Zdecydowanie ciekawszym faktem było to, iż korytarz zdawał się prowadzić daleko wgłąb wzgórza. Łowca zdecydował się sprawdzić, do jakiego miejsca przyszło mu trafić. Wszedł więc w cień, choć wszystkie kontury widział bardzo dobrze. Na ścianach zdołał wyczuć i odnaleźć kilka magicznych znaków. Spojrzał w górę. Sklepienie miejsca stawało się coraz wyższe. Powoli zaczynał się czuć, jakby właśnie przebywał w jednej z kopalni krasnoludów, u których z resztą często gościł. Przeszedł parę kroków i wtedy znalazł się w bardzo dużej, jak pomyślał, komnacie. By rozeznać się lepiej Abraxas wykonał gest, równocześnie wypowiadając słowa. Jego pierścień ognia zabłysł a nad dłonią pojawiła się kula ognia. Po chwili stała się nieco większa, a Łowca był w stanie lepiej dostrzec wszystkie detale pomieszczenia.
Stanowiło ono przedsionek do czegoś, co znajdowało się za wielkimi, skalnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Wykute na nim były różne wzory, nie sposób których było ogarnąć w całości. Podszedł do nich i spojrzał w górę. Położył dłoń na skalnym budulcu i przeciągnął ją przez pewien odcinek. Zdecydowanie wyczuł ich magiczną moc. Odsunął się od po niekrótkim czasie i zerknął za siebie. Zastanawiał się w tej samej chwili, czy to miejsce jest opuszczone przez jej pierwotnych mieszkańców. Nawet jeśli tak nie było, nic nie zrobił sobie z wtargnięcia na nieproszony teren. W końcu i tak miał tylko przenocować. Wyciągnął jeden z łuczników, zawieszony na filarze. Wszystkie były zgaszone, co tym bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że to po prostu starożytne, puste miejsce. Nie miał tak naprawdę pojęcia, iż jaskinia było siedzibą jednego z klanów Centaurów. Przeszedł do ciemnego miejsca w kącie, w którym postanowił się rozłożyć. Zdjął z siebie łuk, kołczan oraz miecz, po czym usiadł pod ścianą. Wbił pochodnię w jedną ze szczelin po czym używając niewielkiej magicznej siły rozpalił ją. Nie było zimno, jednak ciepła nigdy za mało.
Wybudził się nagle, kiedy tylko usłyszał bardzo głuchy szmer kroków, których dźwięki powoli stawały się głośniejsze. Nie wiedział od razu, ile zdążył przespać; na pewno nie wiele, skoro słoneczne promienie jeszcze nie zaczęły oświetlać tego miejsca. Miał na tyle wyczulony słuch, iż usłyszał odgłosy, dobiegające jeszcze z bardzo oddali. Kontrolując ogień szybko go zgasił, powstrzymując również unoszenie się dymu. Szybko chwycił swój miecz i schował się za filarem, wtapiając się jednocześnie w ciemność. Chcąc pozostać niezauważonym, przymknął oczy, a po chwili jego skóra nabrała czarnego koloru, który nosił w pierwotnej wersji siebie. Nie było to zbyt komfortowy moment. Mocno złożył swoje skrzydła, które wtedy wyrastały na plecach, a teraz uwierały go pod jego napierśnikiem.
Nasłuchiwał uważnie kroków, których dudnienie było już wyraźnie słyszalne. W końcu miał pewność, że osoba również trafiła do tej komnaty. Na pewno właśnie miała taką reakcję jak jego, gdy zaraz się tutaj pojawiła. A może owa istota była mieszkańcem tego miejsca. Teraz, na pewno zbliżała się do niego, krocząc ścieżką ku wysokim drzwiom skalnym. On stawiał spokojnie kroki, przemieszczając się wokół filaru, pozostając niezauważonym. W dłoni trzymał swój miecz, będąc gotowym do obrony. Zerknął swoimi oczami w prawo. Cień osoby padał właśnie na obszar, gdzie znajdowała się pochodnia, pod którą leżały łuk i strzały. Kroki ustały. Wiedział, że druga osoba znajduje się mniej więcej za jego ramieniem, po drugiej stronie filaru. Czekał na ruch ze strony nieznajomego. Krzyż zawieszony na jego szyi spełniał swoją rolę, bardzo ograniczając jego aurę, przez co nie został jeszcze zauważony w ten sposób. Nie wykluczał jednak, że było wprost przeciwnie. Razem z nieznajomym czekali na pierwszy ruch tego drugiego. Wtedy zauważył ruch ręki, która sięgała po jego łuk. Przesunął się nieco za swoim prawym ramieniem. Widział teraz zarys osoby, która i dla jego oczu była pokryta nocną poświatą. Zwinnym ruchem wyciągnął rękę w bok i przeciął ostrzem miecza powietrze, a jego lot skończył się na gardle nieznajomego, który wyraźnie zamarł, nie wykonując już ruchu. Dłoń trzymająca miecz, jak i całe ciało Łowcy ponownie przybrało ludzką barwę. Poczuł wielką ulgę, zwłaszcza na plecach, kiedy pozbył się skrzydeł. Gdy teraz to on miał przewagę nie musiał zdradzać swojego prawdziwego wcielenia.
- Na Twoim miejscu bym nie ruszał i odszedł - rzucił w stronę postaci swoim nieco ochrypłym głosem, unosząc dłoń w górę, zmuszając tym samym nieznajomego do wyprostowania się.
Gdy dotarł u krańca wydm poczuł na swoich policzkach przyjemny powiew wiatru, nadchodzącego z północnego zachodu. Ruszył, stąpając już teraz po zielonej trawie Równiny Maurat. Cały czas maszerował wzdłuż rzeki Nefari, która stawała się coraz szersza a jej nurt znacznie przyspieszał. Wszystko było przeciwnością tego, jak prezentowała się i zachowywała na pustynnym odcinku.
Widok był niezwykle malowniczy. Dominowały zielone płaszczyzny oraz niewielkie wzgórza. Ktoś o lepszym spojrzeniu na pewno zdołałby wyłapać plamy w odcieniach ciemniejszej zieleni, które wskazywały na lesiste obszary Krainy. Tych było sporo, zwłaszcza na początkowym odcinku Równiny, którym przemieszczał się Abraxas. Wolał się jednak tam nie zapuszczać zwłaszcza, iż słońce zachodziło za horyzontem, co dawało między innymi pomarańczowe niebo. Nie wchodził tam nie dlatego, że się bał, lecz cenił sobie niczym nie zmąconą, spokojną wędrówkę. Chciał też cały czas trzymać się rzeki, a ta wiodła go niemal idealnie między dwiema puszczami.
Kiedy Abraxas znajdował się w odległości mniej więcej połowy smoka od Meot niebo przybrało mroczniejszą poświatę. Nie należało jednak dziś do najciemniejszych. A to za sprawą wielkiego księżyca zawieszonego na niebie, który świecił wyjątkowo bardzo jasnym światłem. Przez to cała kraina pokryła się odcieniami koloru niebieskiego oraz srebra w miejscach, w których była bardziej podatna na światło. Nieco strudzony już wędrówką Abraxas skręcił na zachód. Postanowił znaleźć bezpieczną kryjówkę na czas nocy. Takową wypatrzył nieco wyżej, na skalistych wzgórzach, stanowiących początek, czy też koniec gór Dasso. Droga była na pewno mniej męcząca niż ta po pustyni. Wspiął się na występ skalny i znalazł się przed wejściem do groty.
Otwór znajdował się niemal dokładnie na wprost księżyca. Z początku nie wyróżniał się niczym spośród innych jaskiń. Było tu dużo występów skalnych oraz cieków, zarówno wyrastających z ziemi, jak i zwisających z sufitu. Zdecydowanie ciekawszym faktem było to, iż korytarz zdawał się prowadzić daleko wgłąb wzgórza. Łowca zdecydował się sprawdzić, do jakiego miejsca przyszło mu trafić. Wszedł więc w cień, choć wszystkie kontury widział bardzo dobrze. Na ścianach zdołał wyczuć i odnaleźć kilka magicznych znaków. Spojrzał w górę. Sklepienie miejsca stawało się coraz wyższe. Powoli zaczynał się czuć, jakby właśnie przebywał w jednej z kopalni krasnoludów, u których z resztą często gościł. Przeszedł parę kroków i wtedy znalazł się w bardzo dużej, jak pomyślał, komnacie. By rozeznać się lepiej Abraxas wykonał gest, równocześnie wypowiadając słowa. Jego pierścień ognia zabłysł a nad dłonią pojawiła się kula ognia. Po chwili stała się nieco większa, a Łowca był w stanie lepiej dostrzec wszystkie detale pomieszczenia.
Stanowiło ono przedsionek do czegoś, co znajdowało się za wielkimi, skalnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Wykute na nim były różne wzory, nie sposób których było ogarnąć w całości. Podszedł do nich i spojrzał w górę. Położył dłoń na skalnym budulcu i przeciągnął ją przez pewien odcinek. Zdecydowanie wyczuł ich magiczną moc. Odsunął się od po niekrótkim czasie i zerknął za siebie. Zastanawiał się w tej samej chwili, czy to miejsce jest opuszczone przez jej pierwotnych mieszkańców. Nawet jeśli tak nie było, nic nie zrobił sobie z wtargnięcia na nieproszony teren. W końcu i tak miał tylko przenocować. Wyciągnął jeden z łuczników, zawieszony na filarze. Wszystkie były zgaszone, co tym bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że to po prostu starożytne, puste miejsce. Nie miał tak naprawdę pojęcia, iż jaskinia było siedzibą jednego z klanów Centaurów. Przeszedł do ciemnego miejsca w kącie, w którym postanowił się rozłożyć. Zdjął z siebie łuk, kołczan oraz miecz, po czym usiadł pod ścianą. Wbił pochodnię w jedną ze szczelin po czym używając niewielkiej magicznej siły rozpalił ją. Nie było zimno, jednak ciepła nigdy za mało.
Wybudził się nagle, kiedy tylko usłyszał bardzo głuchy szmer kroków, których dźwięki powoli stawały się głośniejsze. Nie wiedział od razu, ile zdążył przespać; na pewno nie wiele, skoro słoneczne promienie jeszcze nie zaczęły oświetlać tego miejsca. Miał na tyle wyczulony słuch, iż usłyszał odgłosy, dobiegające jeszcze z bardzo oddali. Kontrolując ogień szybko go zgasił, powstrzymując również unoszenie się dymu. Szybko chwycił swój miecz i schował się za filarem, wtapiając się jednocześnie w ciemność. Chcąc pozostać niezauważonym, przymknął oczy, a po chwili jego skóra nabrała czarnego koloru, który nosił w pierwotnej wersji siebie. Nie było to zbyt komfortowy moment. Mocno złożył swoje skrzydła, które wtedy wyrastały na plecach, a teraz uwierały go pod jego napierśnikiem.
Nasłuchiwał uważnie kroków, których dudnienie było już wyraźnie słyszalne. W końcu miał pewność, że osoba również trafiła do tej komnaty. Na pewno właśnie miała taką reakcję jak jego, gdy zaraz się tutaj pojawiła. A może owa istota była mieszkańcem tego miejsca. Teraz, na pewno zbliżała się do niego, krocząc ścieżką ku wysokim drzwiom skalnym. On stawiał spokojnie kroki, przemieszczając się wokół filaru, pozostając niezauważonym. W dłoni trzymał swój miecz, będąc gotowym do obrony. Zerknął swoimi oczami w prawo. Cień osoby padał właśnie na obszar, gdzie znajdowała się pochodnia, pod którą leżały łuk i strzały. Kroki ustały. Wiedział, że druga osoba znajduje się mniej więcej za jego ramieniem, po drugiej stronie filaru. Czekał na ruch ze strony nieznajomego. Krzyż zawieszony na jego szyi spełniał swoją rolę, bardzo ograniczając jego aurę, przez co nie został jeszcze zauważony w ten sposób. Nie wykluczał jednak, że było wprost przeciwnie. Razem z nieznajomym czekali na pierwszy ruch tego drugiego. Wtedy zauważył ruch ręki, która sięgała po jego łuk. Przesunął się nieco za swoim prawym ramieniem. Widział teraz zarys osoby, która i dla jego oczu była pokryta nocną poświatą. Zwinnym ruchem wyciągnął rękę w bok i przeciął ostrzem miecza powietrze, a jego lot skończył się na gardle nieznajomego, który wyraźnie zamarł, nie wykonując już ruchu. Dłoń trzymająca miecz, jak i całe ciało Łowcy ponownie przybrało ludzką barwę. Poczuł wielką ulgę, zwłaszcza na plecach, kiedy pozbył się skrzydeł. Gdy teraz to on miał przewagę nie musiał zdradzać swojego prawdziwego wcielenia.
- Na Twoim miejscu bym nie ruszał i odszedł - rzucił w stronę postaci swoim nieco ochrypłym głosem, unosząc dłoń w górę, zmuszając tym samym nieznajomego do wyprostowania się.