[Centrum Miasta Adrion] Toksssyczni Ludzie
: Sob Wrz 30, 2017 3:39 pm
Drogę do miasta stanowił szeroki trakt kupiecki, a jego żółte kamienie jak ścieżka ze starej bajki wskazywała drogę do Adrion. Była to droga wytarta latami użytkowania, o czym dawały świadectwo kamienie milowe - ociosane słupy wielkości dorosłego człowieka, pisane jeszcze starodawnym językiem, znanym głównie tutejszym Elfom. Ruiny mijane po drodze od zapomnianych lat cieszyły się świętym spokojem pustki. Różnobarwne kwiaty i rośliny pokrywały siwo-żółte kamienie, chwasty z uporem narwanych władców przejmowały połacie dachów, ścian. Powybijane okna służyły za wejście dla zwierząt wędrujących, czających się w mroku chat.
Para śmiałków mijała starożytne wspomnienia, to rozkruszone młotem chytrych budowniczych, to pożarte przez Matkę Naturę. Ogołocone z bogactw ruiny nie wskazywały natomiast na działalność jakichkolwiek złodziei lub hien cmentarnych. Nikt o zdrowym umyśle nie położyłby na szali łakomstwa swoje własne życie - zwłaszcza tutaj, w Szepczącym Lesie. Regularne patrole dzielnej straży podpatrywały głównej drogi handlowej, zbójecki najm nie miałby żadnych szans w starciu z gwardią poruszającą się konno. Okoliczni farmerzy i druidzi zazwyczaj działali razem- Towarzystwo Sierpa i Wideł broniło interesów obu grup społecznych, co cieszyło się aprobatą ze strony miast zaangażowanych w rozwój życia w Lesie. O przeważającej sile Dobra zwyciężającego plagę Zła niech stanowi również przykład z ostatniego obrotu księżyca, kiedy to rabusia uciekającego z Danae, zaraz po udanym napadzie na jeden z większych domów szlacheckich, zaatakowały dzikie jelenie. Na nic zdał się brawurowy popis akrobatyki, skok przez wysoki mur, czy zmylenie straży miejskiej. Zaraz po wypłynięciu z fosy okalającej twierdzę, na brzegu czekała trójka zwierząt gotowych pochwycić kradzieja. Co prawda nie skończyło się to dla niego dobrze, lecz czego oczekiwać od sprawiedliwości wymierzanej stratowaniem, licznymi ugryzieniami i śmiertelnym rozsadzeniem rzyci. Jelenie w Szepczącym Lesie zachowują się prawie jak obrażone Czarodziejki.
Dotarcie do centrum Adrion wymagało połowy dnia spędzonej na spokojnym, jednostajnym marszu. Galanoth nie pokazywał po sobie zażenowania sytuacją, w której czuł się trochę jak zdecydowanie zbyt stara niania opiekująca się młodą panną gotową iść na zakupy. Łał, magia wydawania pieniędzy. Poniekąd było to całkiem zabawne. Nikt o zdrowym umyśle nie powierzałby mu dziecka, ani tym bardziej nie zostawiał pociechy sam na sam z jednym z największych awanturników w imię prawa.
Niewiele wiedział o przeszłości Kharginei. Dociekł prawdy, wywnioskował - więzienną przeszłość można tłumaczyć na milion sposobów. Sam przecież gnił w łańcuchach długi, długi czas, a przecież nie było to więzienie skazujące faktycznie winnych... Ciekawe, czy znała swoich rodziców... myślał w duchu. Ktoś przecież musiał ją wychować, pokazać jak przeżyć, co zrobić w nagłej sytuacji, gdy niebezpieczeństwo nakazuje działać. Ma problemy z przemienianiem form i kontrolowaniem mocy. Mogłaby być moją wnuczką... no, gdyby nie te lisie geny widoczne gołym okiem.
Rynek Adrion składał się z czterech bloków, każdy z nich ustawiony rzędami budek i pomniejszych stoisk, każdy z nich postawiony równolegle do murowanych ścian osady. Każda ściana reprezentowała odmienny kram kupiecki, kategorię towarów i produktów do znalezienia wśród kramarzy. Przykładowo, ściana północna ukazywała kapłana odzianego w białą niczym mleko szatę, z kapturem naciągniętym na nieznajomą twarz, trzymający w poskręcanych nienaturalnie dłoniach płonący krzew i nóż. Inna z kolei ściana, ta skierowana na zachód, prezentowała malunek przyczajonego na kamieniu łowcy, naprężającego długi łuk myśliwski, a strzała skierowana ku górze ściany punktowała stworzenie - coś na podobieństwo byka, lecz z oślizgłymi wężami zamiast rogów, i dymem buchającym z przerażającej paszczy.
- Proszę. Jesteśmy na miejscu. - oznajmił z zadowoleniem Galanoth. - Jest coś, czego faktycznie potrzebujesz?
Kątem oka uchwycił linię kramów oferującą medykamenty i odtrutki, zioła, kwiaty, lekarstwa, eliksiry... uff, sporo by tego wymieniać. Wyczulone zmysły dwójki bohaterów pozwoliły wyczuć harmonię, porządek, dobro płynące z cymesów sprzedawanych na rynku. Lisołaczka mogła również podsłuchać przypadkowe rozmowy, dowiedzieć się nowości oraz plotek płynących spod jęzora bardziej gadatliwych mieszkańców, jak również wycenić tkaniny sprzedawane między bramą zachodnią, a południową.
- Tylko pamiętaj... Nie rób problemów, dobrze? Wiem, że wy, zmiennokształtni, rządzicie się swoimi prawami, ale to miejsce wręcz kipi od konserwatywnych idealistów zapatrzonych w cud medycyny, magii dobra czy rytuałów uzdrawiających. Jeden dowód wskazujący, że lubisz od czasu do czasu czytać na czym polega wymiana dusz w Piekle czy przedłużanie życia nekromancją, a powędrujesz na stryczek. Ekhm.
Para śmiałków mijała starożytne wspomnienia, to rozkruszone młotem chytrych budowniczych, to pożarte przez Matkę Naturę. Ogołocone z bogactw ruiny nie wskazywały natomiast na działalność jakichkolwiek złodziei lub hien cmentarnych. Nikt o zdrowym umyśle nie położyłby na szali łakomstwa swoje własne życie - zwłaszcza tutaj, w Szepczącym Lesie. Regularne patrole dzielnej straży podpatrywały głównej drogi handlowej, zbójecki najm nie miałby żadnych szans w starciu z gwardią poruszającą się konno. Okoliczni farmerzy i druidzi zazwyczaj działali razem- Towarzystwo Sierpa i Wideł broniło interesów obu grup społecznych, co cieszyło się aprobatą ze strony miast zaangażowanych w rozwój życia w Lesie. O przeważającej sile Dobra zwyciężającego plagę Zła niech stanowi również przykład z ostatniego obrotu księżyca, kiedy to rabusia uciekającego z Danae, zaraz po udanym napadzie na jeden z większych domów szlacheckich, zaatakowały dzikie jelenie. Na nic zdał się brawurowy popis akrobatyki, skok przez wysoki mur, czy zmylenie straży miejskiej. Zaraz po wypłynięciu z fosy okalającej twierdzę, na brzegu czekała trójka zwierząt gotowych pochwycić kradzieja. Co prawda nie skończyło się to dla niego dobrze, lecz czego oczekiwać od sprawiedliwości wymierzanej stratowaniem, licznymi ugryzieniami i śmiertelnym rozsadzeniem rzyci. Jelenie w Szepczącym Lesie zachowują się prawie jak obrażone Czarodziejki.
Dotarcie do centrum Adrion wymagało połowy dnia spędzonej na spokojnym, jednostajnym marszu. Galanoth nie pokazywał po sobie zażenowania sytuacją, w której czuł się trochę jak zdecydowanie zbyt stara niania opiekująca się młodą panną gotową iść na zakupy. Łał, magia wydawania pieniędzy. Poniekąd było to całkiem zabawne. Nikt o zdrowym umyśle nie powierzałby mu dziecka, ani tym bardziej nie zostawiał pociechy sam na sam z jednym z największych awanturników w imię prawa.
Niewiele wiedział o przeszłości Kharginei. Dociekł prawdy, wywnioskował - więzienną przeszłość można tłumaczyć na milion sposobów. Sam przecież gnił w łańcuchach długi, długi czas, a przecież nie było to więzienie skazujące faktycznie winnych... Ciekawe, czy znała swoich rodziców... myślał w duchu. Ktoś przecież musiał ją wychować, pokazać jak przeżyć, co zrobić w nagłej sytuacji, gdy niebezpieczeństwo nakazuje działać. Ma problemy z przemienianiem form i kontrolowaniem mocy. Mogłaby być moją wnuczką... no, gdyby nie te lisie geny widoczne gołym okiem.
Rynek Adrion składał się z czterech bloków, każdy z nich ustawiony rzędami budek i pomniejszych stoisk, każdy z nich postawiony równolegle do murowanych ścian osady. Każda ściana reprezentowała odmienny kram kupiecki, kategorię towarów i produktów do znalezienia wśród kramarzy. Przykładowo, ściana północna ukazywała kapłana odzianego w białą niczym mleko szatę, z kapturem naciągniętym na nieznajomą twarz, trzymający w poskręcanych nienaturalnie dłoniach płonący krzew i nóż. Inna z kolei ściana, ta skierowana na zachód, prezentowała malunek przyczajonego na kamieniu łowcy, naprężającego długi łuk myśliwski, a strzała skierowana ku górze ściany punktowała stworzenie - coś na podobieństwo byka, lecz z oślizgłymi wężami zamiast rogów, i dymem buchającym z przerażającej paszczy.
- Proszę. Jesteśmy na miejscu. - oznajmił z zadowoleniem Galanoth. - Jest coś, czego faktycznie potrzebujesz?
Kątem oka uchwycił linię kramów oferującą medykamenty i odtrutki, zioła, kwiaty, lekarstwa, eliksiry... uff, sporo by tego wymieniać. Wyczulone zmysły dwójki bohaterów pozwoliły wyczuć harmonię, porządek, dobro płynące z cymesów sprzedawanych na rynku. Lisołaczka mogła również podsłuchać przypadkowe rozmowy, dowiedzieć się nowości oraz plotek płynących spod jęzora bardziej gadatliwych mieszkańców, jak również wycenić tkaniny sprzedawane między bramą zachodnią, a południową.
- Tylko pamiętaj... Nie rób problemów, dobrze? Wiem, że wy, zmiennokształtni, rządzicie się swoimi prawami, ale to miejsce wręcz kipi od konserwatywnych idealistów zapatrzonych w cud medycyny, magii dobra czy rytuałów uzdrawiających. Jeden dowód wskazujący, że lubisz od czasu do czasu czytać na czym polega wymiana dusz w Piekle czy przedłużanie życia nekromancją, a powędrujesz na stryczek. Ekhm.