Fiołkowa PolanaPoszukiwanie sojusznika.

Polana usłana kwieciem, fiołkami, niezapominajkami i wrzosami. Położona na południe od Kryształowego Królestwa, gdzieś pod wzgórzami Thenderionu. Zamieszkana przez dwie lisołaczki. Siostry: Amertin i Farico. Wcześniej zamieszkiwali ją ich rodzice: Tenor i Arya.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - My na pewno jesteśmy po tej samej stronie? - zapytała sfrustrowana Groszek.
- Śmiesz wątpić w moje słowa? – półbyk ryknął wściekle, widząc niespodziewanie zły obrót spraw spowodowany niefrasobliwością wróżki. – A może chcesz się zamienić? Ty idź się bić, a ja wam zakopię tę sadzonkę.
        Nie ruszył w pogoń za uciekającym nasionkiem, ani nie zareagował na gwałtowny start centaura do boju. Obserwował gamoniowatą wróżkę. Musiał się zastanowić. Krótką chwilę. Jak rozwiązać problem. Z Groszek. Denerwowała go. A on nie przywykł, żeby ktoś go denerwował... bezkarnie. Cóż, zabić jej nie mógł. I nawet nie chodziło o to, że dał słowo. Przecież nie dał. Ale przewidująca Natura ustanowiła w podświadomości swoich dzieci, zwłaszcza tych potężnych ras jak minotaury, swego rodzaju blokadę rodzicielską, żeby się rodzeństwo pochodzące z jednej Matki nie tłukło między sobą. Miał okazję się o tym przekonać dawno temu, jeszcze w czasach spędzonych w rodzinnych stronach. O ile na zewnątrz minotaurzy barbarzyńcy słynęli z brutalności, niewrażliwości na strach i ból i niezwykłej biegłości w zabijaniu przy użyciu wielkich toporów, maczug, szabli czy tasaków, o tyle walki międzyklanowe niezmiennie rozwiązywane były bezkrwawo. W razie sporów wyznaczano wojowników, którzy stawali naprzeciw siebie i w zależności od wcześniejszych ustaleń rozstrzygali swoje racje czystą siłą mięśni, jak przystało na barbarzyńców: mocowaniem na rękę, bądź klasycznymi zapasami. Obie te metody Agelatus po prostu uwielbiał. Pierwsza dyscyplina była szybsza i z tej racji służyła rozwiązywaniu raczej błahych problemów. Generalna zasada brzmiała: im większy obwód bicepsów, tym pewniejsza wygrana. Młody druid kiedy tylko miał okazję ochoczo i bez wahania opierał łokieć o pniak, a ktokolwiek odważył się stanąć naprzeciw niego i zwarł z nim łapska w ciasnym uścisku, przegrywał sromotnie z klanowym osiłkiem i odchodził jak niepyszny. Natomiast zapasy jako sport podniosły wymagały odpowiednich rytuałów, które trwały całymi dniami. Przygotowanie podłoża, ustalenie ceremoniału, zestawienie par przeciwników, ułożenie kolejności walk, wreszcie same zmagania. W klasycznej wersji zapasów dozwolone było łapanie tylko powyżej pasa, a wygrywał ten, kto pierwszy docisnął plecy przeciwnika do ziemi. Dodatkowo jako wielka sztuka uznawane było odłamanie przeciwnikowi w trakcie walki któregoś rogu, a jeśli udało się odłamać oba, splendor jakim okrywał się taki bohater był nieporównywalny z niczym innym pośród minotaurzej społeczności.
        Natomiast gdy ktoś omijając te dwie metody spróbował zamachnąć się na życie innego naturianina Matka szybko eliminowała takiego zuchwalca. Ginął pod powalonym drzewem, albo rozstępowała się pod nim ziemia i znikał w czarnej otchłani, albo zdychał rażony piorunem z jasnego nieba, albo w jeszcze inny sposób rozstawał się z tym światem. Matka miała mnóstwo pomysłów i nieograniczone możliwości. Wszyscy naturianie o tym wiedzieli. No, prawie wszyscy. Napotkana ekipa na pewno nie wiedziała, skoro nawet z rozróżnianiem ras mieli problemy. Poza tym ciężko mu było sobie wyobrazić, jak dajmy na to takie wróżki miałyby wpaść na to, że nie mogą zabijać swoich braci i sióstr? Niezmiernie pokojowo nastawione do świata istoty, których najgorszym ewentualnym atakiem mogło być rzucanie wyzwiskami, a i to najwyżej kalibru nie przekraczającego: „śmierdzą ci stopy!”. Nic nie wiedzą, świetnie się czują, dezorganizują innym robotę i ogólnie pożytku z nich nie ma. Wrócił myślami do swojego problemu. Co tu z tą małą, zieloną ciamajdą zrobić?
        Nie wiadomo do jakich wniosków doszedłby sam, ale Matka znów dała o sobie znać cichym szeptem w wielkiej, rogatej głowie. Tak jak jego potrzebowała jako twardego bydlaka, tak widocznie była jej potrzebna mała niezguła Groszek. I tylko Ona jedna wiedziała, czyja misja jest ważniejsza; rogatego olbrzyma czy filigranowego bzyczka. Mało rzeczy z Matczynych Decyzji rozumiał, ale przynajmniej to jedno tak. I gdy mu o tym przypomniała, wszystkie wątpliwości z niego uleciały. Jeśli taka wola Matki, bez wahania oddałby życie za skrzydlatą istotkę. Bo pomimo odstraszającej powierzchowności starego gargulca i twardego jak granit charakteru w jego szerokiej piersi biło serce. Wielkie i zwierzęce, ale ofiarowane mu przez Matkę. I teraz to właśnie Ona, jednym wypowiedzianym w myślach zdaniem, odkryła w tym wielkim serduchu istniejącą tam od zawsze, rozumianą po barbarzyńsku, ale jednak dobroć, i coś w rodzaju troskliwego ojcostwa dla mniej rozgarniętego rodzeństwa. Nawet pomimo faktu, że dopóki się nie przyzwyczai, będzie jeszcze czasem wściekał się, że ktoś w tak rażący sposób nie potrafi ułożyć sobie nawet swojego własnego życia, nie wspominając już o porządkowaniu rzeczywistości wokół siebie. I niewyjaśnione pozostawiła mu tylko jedno pytanie: czy kiedykolwiek przestanie go dziwić ta kompilacja trzech melepetów – wróżka, driada i wilk - pośrodku bezpardonowej bitwy o podobno ostatnie ziarenko tutejszego Drzewa-Praojca.
        Trzech melepetów plus centaur. Właśnie, centaur! Obejrzał się za siebie. W samą porę, by zobaczyć jak Nemain rozpłatała dwa pająki jednym ruchem.
- Dwa do jednego! – wrzeszczała radośnie. Podpaliła się jak młodziak. Tak też zresztą wyglądała. Chuda jak szczaw, głos jak nieletni gówniarz przed mutacją, fryzura uczesana łopatą, jakieś marne zalążki cycków, pogodna buźka i szczery, przesympatyczny uśmiech. Tak, tym uśmiechem wygrywała wszystko pozostałe. Poza tym musiał też przyznać, że dobrze machała mieczem. Tego ostatniego cięcia nie powstydziłby się żaden szanujący się wojownik, nawet w jego klanie.
        Nie miał zamiaru z nią rywalizować, tak tylko rzucił komentarz bez konkretnego celu. W zasadzie jeśli nie chodziło o siłowanie na rękę albo o zapasy, to dotychczas nigdy nie odczuwał potrzeby konkurowania. Robił po prostu swoje, beznamiętnie, sucho, spokojnie, profesjonalnie, nie zwracając uwagi na innych. Widząc jednak, jaką frajdę jej to sprawia, nie chciał psuć zabawy. Dla tego jej uśmiechu mógł się poświęcić. Postanowił kontynuować rozpoczętą grę. Splunął w wielką garść, roztarł ślinę po obu dłoniach, złapał mocno za swój kostur i pochyliwszy nieco łeb ruszył w kierunku przeciwników.
        Może gdyby wiedział, że dla Groszek uderzenie głazu w glebę było kataklizmem, nie zdecydowałby się fundować jej Armagedonu. Może. Gdyby wiedział. Ale skąd miał wiedzieć? Nie miał świadomości jak to jest wystawać tylko niecałą piędź powyżej gruntu. Sam oglądał świat z wysokości dwunastu stóp, a pod kopyta spoglądał niezwykle rzadko. Nie podejrzewał, że to łupnięcie rzuconego kamienia, ważącego może trzydzieści, może trzydzieści parę funtów, zwaliło wróżkę z nóg. Przypisywał to gapowatości skrzydlatej. Napakowany mięśniami minotaur z imponującym porożem, podkutymi kopytami, poobwieszany mnóstwem dziwacznych amuletów i ciężką lagą w łapskach znacznie przekraczał jedenaście cetnarów i zbliżał się do dwunastu. Porównując go z tamtym kamieniem to jakby porównywać psa do konnego rycerza w pełnym rynsztunku. Kiedy więc rozpoczął szarżę, to słychać było jak ziemia jęczała z bólu, nadepnięte głazy dosłownie płakały skalnym olejem, podłoże pod wielkimi kopytami zdawało się uginać, łąka wypełniła się głośnym dudnieniem. Biegł prosto, a kiedy już wydawało się, że zaraz stratuje Nemain pochylił kostur, wetknął w ziemię i całą siłą zwierzęcych nóg wybił się w górę. Wsparty na swym kiju wyskoczył wysoko ponad głową centaura, fiknął w powietrzu salto i obróciwszy się ponownie nogami w dół, uderzając w ziemię zmiażdżył kolejnego pająka. Powstały przy lądowaniu łoskot mogła odnotować nawet uśpiona jaźń prasmoka, na którego łusce znajdowała się Alarania. Gdy stał już twardo na własnych kopytach zamachnął się i kosturem wywinął młyńca nad głową. Wirujący drągal pokruszył odnóża kolejnych kilku poczwar, odrzucił je w tył, ale całkowicie z walki nie wyeliminował.
        Minotaur nie widział co za jego plecami zdziałał wykonany przed chwilą wiatrak, ale w jednym momencie nabijanie licznika powalonych potworów straciło dla niego znaczenie. W miejscu, gdzie podczas skoku wbił się w glebę kostur powstało spore zagłębienie, z którego teraz ze złowieszczym świstem uchodziły półprzeźroczyste, bezwonne gazy, a z szczeliny sączyło się słabe światło topazowej barwy. Coś jednak siedziało w tym kurhanie. Coś chaotycznego, nieprzyjaznego Matce Naturze i Jej Harmonii. Szaman znieruchomiał, ciągle stojąc na truchle pajęczaka. Jego amulety, dotychczas milczące, nagle ożyły. Krótkie ogonki, pourzynane kiedyś diabelskim pomiotom zaczęły dziki, szalony taniec. Agelatus poczuł w chrapach swąd siarki i topionej smoły.
- Chyba jednak driada spotka dzisiaj swojego diabła – mruknął pod nosem.
        Odrzucone w tył pająki, pobudzone magią sączącą się z wyrwy, ruszyły do ataku z większą determinacją niż kiedykolwiek.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Rogaty Pyszczek wykazywał się osobliwym podejściem w kwestii niesienia pomocy. Tam gdzie potrzebne były dwie krople, on wywoływał burze. Wzniecał tornado by przesunąć kępkę suchych liści, a chcąc zerwać jedna jagodę, zapewne podeptałby po drodze z trzydzieści innych.
Skrzydlata nie rozumiała po co Matce były te wszystkie wielkie kreatury. Tylko niszczyły, pożerały, łamały, tratowały i siały zamęt. Ileż to pożytecznych wróżek można by stworzyć w miejsce takiego mino – aura. Powstawanie nowych bytów, Groszek starała się porównywać do znanych sobie czynności. Na przykład zbierania żołędzi, które spadły z Sokownika. Najpierw wybierało się te najdorodniejsze, najładniejsze i o najobfitszych kształtach. Te z całą pewnością były wróżkami. Później wszystkie inne które nadawały się do tego by zastać posadzone, a całą bezkształtną masę, owoców, nadbitych, ponadgryzanych przez szkodniki, stłuczonych czy chorych, zgarniano w jedno miejsce i pozwolono jej gnić. W naturze wszystko powinno zostać jakoś zagospodarowane, dlatego Wielka Matka musiała zrobić coś z pozostałymi resztkami, a że najpewniej nie chciała długo brudzić sobie rąk i szybko pozbyć się problemu, lepiła duże i brzydkie stworzenia.
Oczywiście dobrze wychowane Groszek nie zamierzała dzielić się swoją teorią z Rogatym Pyszczkiem. Nie miała zresztą na to czasu, ponieważ ledwie stanęła na nogi, wokół niej rozpętał się prawdziwy kataklizm.
Ziemia kotłowała, kamienie podskakiwały przelatując niebezpiecznie blisko głowy Groszek. Wszystkie stworzenia, większe i mniejsze, od dżdżownicy po polne myszy, rzuciły się do desperackiej ucieczki. No może poza ślimakami, które przyjmując taktykę toczącego się nasiona, podążały dokładnie w kierunku zagłady, pod byczymi kopytami. Wszędzie wokół wznosił się pył, kurz i odłamki ziemi. Wróżka szybko straciła z oczu przygotowany przez siebie wykop. Posadzenie nasiona w tych warunkach przypominało próbę uczesania pędzącego zająca.
Mimo wszystko Groszek nie zamierzała się poddawać. Była gotowa wykonać swoja misję nawet jeśli będzie musiała wyszarpać sadzonkę z paszczy bestii. Wzbijając się nieco wyżej w powierzę, tak aby uniknąć szalejącej wichury, Skrzydlata znalazła się bezpośrednio przed wilgotnym nosem Baala. Dopiero widząc pysk rysia i jego masywne szczeki zaciśnięte na delikatnej skorupce, stanowiącej pozostałość po Jedynym Owocu, wróżka uświadomiła sobie jak dosłowna była to deklaracja.
- Ty też? - Oskarżycielsko spojrzała w stronę wilka. Dziwnym trafem wszyscy wokół starali się utrudniać jej zadanie. Wróżka musiała działać niezwykle delikatnie. Nie tylko z względu na wielkie kły czworonoga, ale również biorąc pod uwagę fakt,iż przy takim chaosie, odnalezienie nasiona które spadłoby na ziemię, mogło okazać się niemożliwe.
Sądząc po tym jak świetnie jej dziś szło, brakowało tylko tego aby ryś z uśmiechem na mordzie, połknął nasionko, zamykając tym samym temat.
Groszek miała problem. Umiała porozumieć się z owadami, płazami, niewielkimi ssakami czy ptakami rozmiarów Lotki, jednak duże zwierzęta, a zwłaszcza drapieżniki, pozostawały poza jej zasięgiem. Wróżka nie miała pojęcia jak nakłonić Baala by ten wypuścił nasionko z swoich siekaczy, nie kłapiąc przy tym pyskiem, gdy ona sama będzie w środku. Gdyby tylko potrafiła wytłumaczyć rysiowi wszystko o Jarzębinie, była by pewna iż futrzak jej pomoże, a w obecnej sytuacji towarzysz Nemain mógł mieć dodatkowe wątpliwości, czy przy całym tym zamęcie panującym na ziemi, Skrzydlata da sobie radę.
- No dobrze, panie rysiu, wilku czy czym tam właściwie jesteś. Może po prostu uznamy, że to cos utkwiło ci miedzy zębami, a wspaniałomyślna wróżka przyjdzie i cię uratuje? – Zaproponowała Groszek. – Co ty na to? Bo widzisz nie mogę tu tak stać i pozwolić na to by Rogaty Pyszczek podważał moje kompetencję.
Starając się nie myśleć o konsekwencjach, Skrzydlata zaparła się nogami o dolne kły wilka i ciągnąc nasiono, próbowała odzyskać swoją własność.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

Skupiona na ratowaniu Jedynego owocu, nie słyszała wymiany zdań między Rogatym a Skrzydlatą. Szczęśliwie nie była też świadoma dylematów rozgrywających się w umysłach obu naturian, robiąc to co według niej było najistotniejsze. Może nie była wstanie posadzić dębu, ale Dziadunio wyraźnie nakazał jej chronić nasiono i wróżkę, tak też czyniła, najlepiej jak potrafiła. Jak tylko oznajmiła swoją przewagę w niecodziennych zawodach, dostrzegła zrywającego się w jej stronę minotaura. Ucieszyła się w duchu, widząc swoiste zaangażowanie Półbyka w ich sprawę. Dodatkowo, Kara nawet walkę o życie potrafiła traktować jak zabawę. Tak i tym razem. Nawet jeśli Agelatus postrzegał wszystko chłodno i na poważnie, nawet jeśli zakład nie istniał naprawdę, Nem miała zamiar dobrze się bawić. Przynajmniej było to coś na czym się znała. Zadanie dużo prostsze, niż na przykład dowodzenie driadami albo rozmowy dyplomatyczne. O tak mordowanie pająków było tysiąc razy przyjemniejsze niż ważkie rozmowy z Siewcami, Dębami czy minotaurzymi wojownikami.
Zignorowała łomot czyniony przez barbarzyńcę, nie uważając go za coś nietypowego. Normalne, że stworzenie jego rozmiarów czyniło znacznie większy tętent niż drobniejsze byty. Nie sądziła też, by ten ją zaatakował, albo nie wyrobił się w swoich manewrach. Może nie było to do końca zaufanie, co bardziej niefrasobliwość Kopytnej, która w zwyczaju miała zajmować się problemami dopiero gdy te się pojawiały. Zamiast więc śledzić poczynania Byka, zajęła się swoją działką w postaci kolejnych nadbiegających pająków. Obracała się, tnąc po kolei następne trzy kreatury, dokładnie w momencie gdy druid szybował ponad jej głową.
Wtem do uszu centaurzycy dotarł niepokojący trzask, zupełnie inny od naturalnego byczego łoskotu. Dobiła mieczem ostatniego z będących pod ręką pająków, wbijając sztych broni w wielooki łeb, z lekkim niepokojem zerkając w stronę syku dobywającego się z pęknięcia w ziemi. Wyrwała miecz, podczas gdy kończyny paskudy jeszcze drgały spazmatycznie i bardzo ostrożnie zaczęła się zbliżać w stronę powstałej szczeliny.

Gajłak patrzył na zbliżającą się i gadającą do niego wróżkę, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego zwyczajnie nie może ona pokazać mu dołka. Wrzucił by tam orzech, Skrzydlata przysypała by go ziemią i po kłopocie. Podążał ślepiami za zbliżającą się Groszek, aż zrobił zeza. Wilk chciał jej wyjaśnić, że pomoże, ale wróżka wlazła mu do pyska i zaczęła ciągnąć trzymane nasionko. Położył uszy po sobie w wyrazie skrajnego zagubienia, popiskując jednocześnie. Co mógł zrobić, jeśli to małe coś wcale nie chciało go słuchać, nie dało mu nawet chwili na wyjaśnienia, a już zaczęła działać na swój sposób.
Najdelikatniej jak potrafił, puścił trzymany owoc i ostrożnie zaczął dreptać za wróżką. Jego partnerka była zajęta pająkami, chciał więc czy nie, ale jego zadaniem było pilnować małego latającego stworzenia by nie nabroiło. Kroczył więc za wróżką jak cień, by w razie potrzeby interweniować.

W tym czasie wyłom w ziemi powiększał się z głuchym trzaskiem. Gdy osiągnął rozmiar, w którym bez problemu zmieściła by się centarzyca, na moment zapanowała grobowa, nienaturalna cisza. Nawet nadciągające coraz liczniej pająki nie wydawały żadnych dźwięków. Światło wydobywające się z pęknięcia znikło i opadła widmowa mgła. Przez ułamki sekund jakby czas się zatrzymał. Zaraz potem świat rozdarł przeraźliwy, świdrujący uszy wizg, a ze szczeliny wyłonił się koń o barwie ciemności i coś na kształt jeźdźca o skórze w takiej samej barwie z nietoperzymi skrzydłami u pleców. Wierzchowiec kwicząc i wierzgając, gramolił się z otchłani, podczas gdy ciało jeźdźca powoli zmieniało swój kształt.
Nemain patrzyła osłupiała, zatrzymując się w odległości trzech skoków od pojawiającej się istoty. Jeździec wciąż był ulotny i niewyraźny, zmieniając swoją posturę, wzrok więc skupiła na czworonogu. Przez chwilę miała wrażenie jakby oglądała swój koński odpowiednik. Suche, żylaste ciało, na długich szczupłych nogach, obleczone w czerń. Szybko jednak można było dostrzec, że czerń czerni nie była równa. Gładka skóra, ściśle opinająca ponad siedmiostopowe cielsko, wyglądała jak stworzona z czystej ciemności. Tak jak sierść i włosy dziewczyny lśniły w świetle, tak tu wydawało się jakby światło ginęło w ciemnych odmętach. Biczowaty, bezwłosy ogon z sykiem przecinał powietrze, podczas gdy wściekłe czerwone ślepia z żądzą mordu w pionowych źrenicach, taksowały otoczenie wyraźnie szukając ofiary. W czasie gdy bestia wydostała się na powierzchnię, jeździec z niewyraźnego cienia o skrzydłach upiora, przekształcił się w kruczowłosego mężczyznę. Do tego jakiego mężczyznę. Barwy odzienia stapiały się z kolorem wierzchowca, zdając się jednym nierozłącznym bytem. Odziany niczym szlachcic, w czarną tunikę, zwieńczona płaszczem w takim samym kolorze. Spięty broszą o barwie płynnej magmy, spływał po barkach i placach, aż na koński zad. Szczupłe, długie nogi w bryczesach o niezmiennie czarnym kolorze, ginęły w wysokich skórzanych butach.
Długie włosy falowały na wietrze, którego nie było, otaczając swoimi mrocznymi pasmami szlachetną twarz o ostrych rysach.
Tak przystojnego przedstawiciela przeciwnej płci, jak żyje nie widziała. Nie to by widziała ich wielu. Wiedza Nemain ograniczała się do przedstawicieli dawnego klanu, niewielkiej puli ludzi, całego wachlarza krasnoludów no i świeżo poznanego minotaura, więc nie specjalnie było w czym wybierać. Słyszała, że elfy są ładne, ale z jej nikłej wiedzy ten tu raczej nie był elfem.
Piękno mrocznego zaparło centaurzycy dech, a im lepiej mu się przyglądała, im doskonalszym się zdawał, tym czujniejsza się robiła. Nie miała co prawda porównania, nie znając urodziwszych gatunków, nie mniej uroda jegomościa zdawała się tak nienaturalną, że obudziła wszystkie dzwonki alarmowe w głowie Kopytnej. W tym samym czasie dzwoneczki wplecione we włosy, brzęczały wściekle ostrzegając przed niebezpieczeństwem.
Nawet nie spojrzała w stronę skaczącego w jej kierunku pająka. Cięła mieczem na odlew, pozbawiając maszkarę kilku odnóży i głowy, w jednym czasie odsuwając się z zasięgu upadającego cielska, a wszystko to nie tracąc z oczu piekielnego jeźdźca. Z zewnątrz ciężko było ocenić, czy czworonożna kobieta została oczarowana, czy zwyczajnie wolała nie spuszczać z oczu najgroźniejszego przeciwnika.
Nem zaś rozważała co powinna zrobić ? Chwilowo zrezygnowała ze ślepej brawury na rzecz przemyślenia dalszych działań, co samo w sobie było działaniem wielce nietypowym dla Karej.
Piekielny koń parskał, rzucał głową i gryzł kiełzno, kłapiąc zębiskami ostrymi jak brzytwy, podczas gdy jeździec przyglądał się obu wojownikom.
- Miło z waszej strony, że mnie uwolniliście - odezwał się Łowca dusz. Chłodny głos zadźwięczał metalicznie, powodując u Nem gęsią skórę i zjeżenie sierści.
Stała wyprostowana, z mieczem w pogotowiu, co jakiś czas przestępując z nogi na nogę. Cały czas zastanawiała się jak i czy powinna zaatakować, czy w ogóle zwykła broń była wstanie skrzywdzić bruneta, bo, że nie był ziemskim bytem domyśliła się, nawet ze swoją nikłą wiedzą. Pozostawało też pytanie, czym jegomość był.
Najwyraźniej los wziął sobie do serca pragnienie Nemain dotyczące poznania mieszkańców Alarnii, nadrabiając zaległości z kilkudziesięciu lat w kilka dni.
Jakby wyczuwając wahanie Kopytnej, na twarzy przybysza zagościł uśmiech, a czarne oczy odnalazły spojrzenie centaura.

W tym samym czasie Sinfe zdążyła się obudzić. Usiadła niepewnie, kaszląc by złapać głębszy oddech, jakby właśnie wydostała się z wodnej kipieli. Driada odzyskała przytomność dokładnie na czas, by ujrzeć wykraczającego z czeluści ziemi, mrocznego jeźdźca.
Ręce młodej liściastej ponownie zaczęły drżeć, tak jak i ona sama. Miała chronić las, ale stawiać czoła potworom z piekieł, tego nikt jej nie uczył.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

         – Wot, dwużopnaja szljucha! – zaklął szpetnie widząc wyłaniającego się spod ziemi łowcę dusz. Miał już do czynienia z takim paskudztwem i nie wspominał miło tamtego starcia. Był wtedy niedoświadczony i porywczy i rzucił się z gołymi pięściami na piekielnika. Diabelstwo regenerowało rany szybciej, niż on był w stanie je zadawać. Gdyby nie stary szaman i pomoc Matki, byłby wtedy zakończył swój żywot. Dopiero po tamtym zdarzeniu wziął sobie do serca powiedzenie starego mentora, że wrogów trzeba znać. Nie był wybitnym specjalistą, ale wiedział sporo o przybyszach z innych wymiarów. Dlatego od razu poznał do czego zmierza łowca. Przechwycił wzrok centaurzycy i począł motać wokół mgliste opary zauroczenia. Minotaura i Nemain dzieliło nie więcej jak dwa kroki, więc natychmiast znalazł się przy kopytnej.
- Nie patrz! – krzyknął zasłaniając jej oczy. Chwycił ją wielką dłonią za twarz i zacisnął w ciasnym uścisku. Taki wolny duch na pewno się będzie wyrywać. Dlatego złapał solidnie i mocno, ale na tyle, żeby nie zrobić jej krzywdy. Jakiś tam ból jednak na pewno poczuła. Przybliżył swój pysk do jej ucha. Patrzył cały czas na przeciwnika, ale mówił do Nemain spokojnym i jak na niego nawet ciepłym głosem.
- Zaufaj mi, to dla twojego dobra. – spróbował ją wpierw uspokoić, ale szybko przeszedł bezpośrednio do rzeczy. - Prowadzisz dwa do sześciu, ale ten laluś jest za pięć punktów. – Przerwał na chwilę, bo jeździec wściekły na szamana przeszkadzającego mu w uwiedzeniu kobiety, sięgnął po broń. Agelatus kontynuował - Mieczem nie dasz mu rady. Wierz mi, znam się na tym.
W tym momencie druid puścił ją i błyskawicznie odwracając dłoń osłonił oblicze Karej przed trzaśnięciem piekielnego bicza. Z trafionej ręki trysnęła obficie krew, ale barbarzyńca nawet jeśli odczuł ból, nie dał tego po sobie poznać. Momentalnie zacisnął broczące juchą łapsko w pięść i złapał końcówkę bata.
- Biegnij i znajdź driady z łukami, bo jeśli ja go ubiję, to przegrałaś.
        Nie rzekł nic więcej. W prawej wciąż mocno trzymał bicz łowcy. Lewą ręką natomiast uniósł swój kostur w górę, a następnie z głośnym plaśnięciem wbił go głęboko w glebę. Ryknął gniewnie dając się opanować swojej furii. Łowca szarpnął lejce i gwałtownie podrywając wierzchowca w tył chciał wyrwać z łapy półbyka swoją broń. Przeliczył się. Nie docenił siły minotaura. Bycze kopyta nieco zaryły w ziemi, ale nic więcej. Dla niego było to zupełnie niespodziewane, a szarpnął na tyle mocno, że wciąż trzymając rękojeść bata sam zleciał z siodła i zapadł się pod końskie kopyta. Zdekoncentrował się. Przerwał na moment rozsiewanie mrocznych uroków. Mieli dosłownie chwilę: Nemain na oddalenie się, a Agelatus na wezwanie Matki. Z gardła naturianina wydobył się basowy pomruk. Oczy błysnęły mu wściekłym płomieniem. Kostur wypuścił korzenie, które migiem rozpełzły się po skrawku polany pod druidem i zagłębiły się w grunt. Konar szybciej zapulsował intensywną zieloną poświatą. Matka przybyła. Ich jaźnie połączyły się w jedną.
        Czarny podnosił się już na nogi i szykował do ataku. Potrzebowali jeszcze trochę czasu. Było kilka rzeczy do zrobienia, a co najmniej dwie ważniejsze, niż samo unicestwienie piekielnego posłańca. Agelatus, mimo że zastygł nieruchomo jak pomnik, nie skamieniał całkiem. Stalowe mięśnie ramienia zapracowały i teraz to on pociągnął trzymany koniec bicza. Łowca znów nie utrzymał równowagi, upadł na twarz i przeszorował kawałek po trawie, po czym wpadł do dziury, z której sam przed chwilą wyszedł. Tym razem jednak nie był zupełnie zaskoczony, więc gdy tylko zaczął spadać rozłożył szeroko nietoperzowe skrzydła i wzleciał ponad łąkę. Syknął coś groźnie, ale ta drobna chwila wystarczyła na załatwienie jednej z nie cierpiących zwłoki spraw. Natura skumulowała pomiędzy rogami swojego Szamana kulę magicznej energii. Wystarczył moment, gdy chaotyczny piekielnik zniknął pod ziemią, a jej cienka osłona pękła i fala spokoju i naturalnej harmonii rozeszła się we wszystkich kierunkach. Przeniknęła przez całe okoliczne lasy i usunęła z wszystkiego wokół wszelki wpływ Chaosu. Pająki wyrwane z niewoli szalonej magii zaprzestały ataków. Momentalnie czmychnęły z otwartej przestrzeni, zniknęły między drzewami i pędem wróciły do swoich siedzib w czeluściach, tam gdzie Matka stwarzając je wyznaczyła im miejsce. Nemain miała drogę wolną, a driady jeśli przeżyły, mogły tu dotrzeć bez przeszkód.
        Diabelstwo unosiło się nad ziemią i syczało we wstrętnej czarnej mowie jakieś zaklęcia. Zmienił taktykę. Nie próbował więcej uwolnić bicza. Wykorzystał go do pompowania w druida swoich przekleństw. Najpierw trzymająca go pięść, potem powoli przedramię, łokieć i w górę bicepsów aż do barku, wielkie łapsko Minotaura siniało, czerniało, dalej zaczynało dymić, skóra poczynała pękać, a następnie odpadać płatami, ukazując ciągle napięte grube powrozy mięśni barbarzyńcy. Swąd smażonego mięsa rozchodził się po polanie. Nietrudno było się domyślić, że gdy dotrze do serca, szaman zginie. Po łowcy dusz natomiast nie było znać żadnych ataków. Czyżby był potężniejszy od samej Matki Natury? A może Matka zostawiła swojego wiernego sługę na pastwę losu?
        Nie. Matka była skupiona na kim innym. Wielki jak stodoła Agelatus mógł wytrzymać dużo. Delikatna Groszek niewiele. Mroczne bydlę, gdy straciło z grzbietu swojego jeźdźca nie kręciło się po łące ot tak bez celu. To nie był zwykły koń, który zadowoliłby się trawą. To była krwiożercza bestia, która potrzebowała zabijać. A najbliżej znajdowała się mała wróżka, gamoniowaty wilk i ledwie świadoma driada. Wyczuwszy więc łatwy łup potwór ruszył galopem w kierunku skrzydlatej dziewczynki i jej towarzyszy. Biegł wpierw szybko, później coraz wolniej, jakby powietrze wokół niego z każdym krokiem zamieniało się w coraz gęstszą smołę. W końcu zatrzymał się i mimo mięśni naprężonych do granic możliwości nie był w stanie ruszyć z miejsca. Agelatus potężną Magią Sił ze swojego kostura schwycił go w żelaznym uścisku. Koński łeb bestii począł powoli, stopień po stopniu przekręcać się. Dzikie rżenie wpierw zamieniło się w charkot, wreszcie w skowyt, w końcu umilkło. Truchło wierzchowca padło na ziemię ze skręconym karkiem.
        Groszek była bezpieczna. Prawy mięsień piersiowy Agelatusa zaczynał skwierczeć, lewa pierś poczerniała, a ukryte wewnątrz bycze serce pracowało na najwyższych obrotach.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Tym razem Groszek pozostawała skoncentrowana i w pełni świadoma toczących się wokół niej wydarzeń . Przynajmniej tych najbliższych, jako że przy swoich umiejętnościach skupienia się na celu, Skrzydlata nie dostrzegłaby całej armii upiornych rycerzy wychodzących z wnętrza kurhanu. Za to doskonale wyczuwała obecność wielkiego pyska, podążającego za nią niczym cień. Wilgotny nos rysia nieustannie jej towarzyszył. Baal wykazywał się sporą dozą cierpliwości, nakierowując Groszek na wykopany wcześniej otwór w ziemi, którego sama wróżka nie była w stanie teraz odnaleźć. Wilk trącał małą istotkę pyskiem, gdy tylko ta zaczęła kierować się w niewłaściwą stronę, jednocześnie zachęcając łapą do lądowania, gdy kierunek lotu wróżki przybliżał ją do celu.
Los wreszcie uśmiechnął się do Skrzydlatej. Panująca na dole zawierucha powoli zaczęła się uspokajać. Kurz opadł, widoczność się poprawiła, a warunki na wzgórzu zdawały się sprzyjać sadzeniu nowych roślin. Mimo tego, iż dalsze czynności jakie maiła do wykonania wróżka, wydawały się banalne, wilk nie zamierzał ryzykować. Gdy tylko wróżka wylądowała, zwierzak klapnął swoim cielskiem obok drobnej istoty, układając swoje przednie łapy w ten sposób, że swoim cielskiem i nimi odgradzał niewielki teren w którym miało zostać posadzone nasiono. Baal wolał mieć pewność, że tym razem nic nie zostanie pozostawione przypadkowi.
- Ale wiesz, że w takich sytuacjach dodatkowa presja jest niewskazana? – Próbowała targować się Groszek, na co Wilgotny Nochal tylko prychnął.
Skrzydlatej nie pozostawało nic innego jak zabrać się do pracy. Po raz ostatni spojrzała na nasiono, przytuliła je do siebie, następnie pocałowała i delikatnie umieściła w przygotowanym wcześniej zagłębieniu. Później wylała w to miejsce kilka kropel wody z rodzinnego jeziora i wymówiła zwyczajowa formułkę.
- Mocą daną wróżkom, powołuję cię do życia. Pora abyś wypełnił swoje przeznaczenie. – Zacytowała Groszek przysypując jednocześnie swoją sadzonkę. Teraz musiała tylko uwolnić się z uciążliwej eskorty.
- Gotowe. – Zwróciła się do wilka. – Pewnie spodziewałeś się większej ceremonii, ale tak naprawdę tyle wystarczy. Oczywiście moja przyjaciółka Jarzębina robi to trochę inaczej. Dodaje do rytuału sadzenia jakieś znaki kreślone na ziemi, a przy tym cały czas nuci, ale ona jest nieco dziwna. Opowiadałam ci już o Jarzębinie?
Groszek miała właśnie zamiar poinformować Kopytną o wykonaniu misji, gdy nagle w miejscu wykopanej ziemi, Sinfee odcisnęła głęboki ślad swojego obcasa. Uciekająca przed upiorem, driada biegła na ślepo do momentu w którym nie przewróciła się , potykając o leżącego na ziemi zwierzaka. Łuczniczka natychmiast się podniosła, a widok wyrządzonej przez nią szkody, przeraził ją znacznie bardziej niż jakikolwiek demon.
- O nie! Podeptałam go?
- Teoretycznie nie da się nadepnąć na coś co siedzi w ziemi. – Uspokajała wróżka. – Chociaż mi kiedyś udała się ta sztuka z dżdżownicą.
- Czy to znaczy że teraz nie wyrośnie?
- Wyrośnie, znaczy pewnie dopiero za kilka dni, ale… - Skrzydlata urwała widząc zielone pędy powoli wybijające się z ziemi. Obie z driadą nie miały pojęcia co tak naprawdę powinno teraz nastąpić, dlatego z fascynacja patrzyły jak nowy Obrońca Lasy nabiera swoich rzeczywistych kształtów. Z każdym oddechem, kruche gałązki rozrastały się coraz bardziej. Pień drzewa piął się ku światłu, a kolejne odnogi formowały rozłożystą koronę. W kilka chwil po tym jak nasiono zaczęło kiełkować, na kurhanie stał największy bukowaty, jakiego wróżka kiedykolwiek widziała. Jego liście lśniły tak intensywną barwą, iż cała reszta okolicznych drzew wydawała się przy nim szara. Światło w górnych partiach dębu załamywało się w tajemniczy sposób, a jego długie promienie powoli rozprzestrzeniały się na całą okolice.
Sinfee jako pierwsza wyrwała się z zauroczenia, przypominając sobie o czającym się w pobliżu niebezpieczeństwie. Do tej pory nie miała pojęcia gdzie mogłaby znaleźć schronienie przed diabłem, jednak na widok dzieła małej wróżki, wszystko stało się jasne. Driada chwyciła Skrzydlatą. Płynnym ruchem usadowiła ją sobie na głowie, po czym biorąc Baala pod pachę, zaczęła wspinać się na sam wierzchołek drzewa. Gdy sytuacja tego wymagała, driada potrafiła działać bardzo szybko. Kompletnie zdezorientowany wilk, nim zorientował się co się z nim dzieje, znalazł się na wysokości, z której zeskok mógł okazać się dla niego nad wyraz niebezpieczny.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

Już miała się odezwać do piekielnego, którego przypadkiem wyswobodził minotaur, gdy przerwał jej krzyk i wielka łapa zaciskająca się na głowie. Wierzgnęła rękoma i nogami, zaskoczona nagłym ubezwłasnowolnieniem.
- Jak mam walczyć nie patrząc ? Mogę na ślepo, ale unieruchomiona to już na pewno nie - starała się wyartykułować, ale z pod duszącej ją dłoni wydostał się niezrozumiały bełkot. Biedny druid nie mógł wiedzieć, że w zajętym analizą sytuacji umyśle centaura, pozostało bardzo niewiele miejsca na zauroczenie. Resztę ochronnej pracy wykonały amulety. Podczas gdy Agelatus robił wszystko by Kara nie dała się opętać, jej prosty umysł był dość daleki od tego niebezpieczeństwa. Nem była w pewien sposób zafascynowana przybyszem, ale nie było to wynikiem uroku, a jedynie pragnieniem poznania tego, który był źródłem aury budzącej w centaurzej duszy niepokój. Chętnie by to wszystko wyjaśniła, ale druid już zdążył zadziałać.
Usłyszała głos przy swoim uchu i naprawdę chciała spytać, jakim cudem duszenie jej miało być dla jej dobra, ale szybko przestała się rzucać, uznając, że w ten sposób chyba szybciej dojdzie do porozumienia z Rogatym wojem, który najwyraźniej przywykł do kontrolowania całej sytuacji. Nem miała zupełnie odwrotnie, nie znosiła odpowiedzialności wydawania rozkazów i pilnowania drużyny by ta się nie skrzywdziła. Owszem troszczyła się o towarzyszy najlepiej jak umiała i towarzyszyły jej przy tym ciepłe uczucia, ale jakby miała wybierać, to wolała walczyć samotnie z całą hordą wrogów niż z pomocą grupy o której dobro martwiła się, czy tego chciała czy nie.
- No wreszcie coś konkretnego. Dlatego jeszcze nie atakowałam, nie mając pewności z czym mam do czynienia - jednak znów spod garści druida wydobył się jedynie bełkot. Argument o punktach na pająki nie dotarł do głowy kopytnej, która chwilowo ponad rywalizację przełożyła znacznie poważniejsze problemy.
Wreszcie łaskawie uwolniona, pokręciła głową na akcję ratunkową, gdyby Byk wcześniej dał jej swobodę, przecież bez problemu uniknęła by ciosu. Zaraz potem przekrzywiła czuprynę, obserwując ruszającego do natarcia druida. Skoro miecz nie pomoże, to szczerze wątpiła by pięści pomogły, ale nie kłóciła się z wojownikiem, szybko domyślając się, że ten próbuje kupić jej trochę czasu.
Westchnęła ciężko, słysząc polecenie.
- Próbowałeś kiedyś znaleźć driady w lesie ? A rozpierzchnięte w cztery strony świata ? Nie jestem psem gończym - szeptała sama do siebie szukając wyjścia z całej tej sytuacji. Można było spróbować rozwiązać sytuacje pokojowo, ale oczywiście Półbyk musiał zareagować jak wszyscy naturianie, których miała okazje poznać w swoim życiu, czyli postawić wszystko na ostrzu noża. Nem zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszyscy byli dobrzy, ale można by chociaż spróbować negocjacji.
Szukanie driad nie miało najmniejszego sensu, ale zamiast tego Nem przypomniała sobie o tej jednej, która była pod ręką, a przynajmniej powinna być. Gdy wreszcie plan pojawił się w głowie Kopytnej, ta zerwała się z miejsca, w kilku krokach zyskując pełną prędkość.
Chociaż tyle, że pająki się rozproszyły, zostawiając na ich głowie z każdą minutą bardziej wściekłego łowcę dusz.
Cięła cwałem w w stronę, gdzie zostawili nieprzytomną Sinfee w tym samym momencie gdy Byk zsadził z siodła bruneta. Uwolniony wierzchowiec zamiast wspomóc pana, ruszył w kierunku jedynej nadziei lasu i jednocześnie najbardziej bezbronnej istoty w okolicy kurhanu. Rozpoczął się wyścig. Przez chwilę zrównała się z piekielnym czworonogiem, choć dzieliła ich spora odległość mierzona w poprzek polany. Wtedy też piekielny koń padł. Zerknęła na leżącego kopytnego, zwalniając odrobinę i pokręciła głową, przecież to było zwierzę i można było się z nim porozumieć. Naturianie mieli chronić, ale chronili tylko to co im odpowiadało. To zawsze budziło sprzeciw karej, dlaczego nie mogli traktować każdego życia na równi, zamiast tego wartościując je na godne opieki i te plugawe, jedynie na podstawie pochodzenia. Może kiedyć spróbouje przekonać rogatą głowę barbarzyńcy, ale teraz na głowie miała ważniejsze sprawy.
W biegu odwróciła się w stronę byka by ocenić jak sobie radzi i nawet z tej odległości widziała, że nie było najlepiej. Ponownie przyspieszyła, gdy poczuła drżenie ziemi z której zaczął wyrastać najprawdziwszy cud natury. Kopytna zwolniła patrząc oniemiała na niesamowite dzieło. Groszek udało się posadzić następcę. Odetchnęła głęboko ciesząc się z sukcesu małej istoty, nie było jednak czasu na dłuższe zachwyty. Jak uporają się ze wściekłym uwolnionym, będzie mogła oglądać potężny dąb do woli. Kolejny raz skoczyła w cwał, dokładnie widząc siedzącą liściastą.

Była już blisko, ale spanikowana driada najwyraźniej pomyliła Nem z piekielnym pomiotem i zerwała się sprintem w stronę drzewa. Faktycznie Sinfee była wyjątkowo szybka, co Kara musiała przyznać, gdyż młoda wojowniczka błyskawicznie zerwała się z miejsca i porywając wilka wlazła na pień nowego Praojca zanim Nem zdążyła się do niej zbliżyć. Znalazła się wysoko w koronie drzewa, gdy kopytna dopiero dopadła pnia. Basior szarpał się i wyrywał podczas wspinaczki, ale bezskutecznie. Później zaś było stanowczo za wysoko by mógł coś zdziałać, pozostało mu ciche popiskiwanie i patrzenie wilkiem na porywaczkę.

- Kpina i żarty jakieś - westchnęła, odwracając się w stronę barbarzyńcy, który wyraźnie potrzebował pomocy. Jak niby miała ściągnąć jedyną dostępną driadę z dębu. To tak jak próbować wyciągnąć borsuka z nory. Wyjątkowo trudne i czasochłonne zajęcie, a czasu to akurat miała najmniej.
Zawracając na tylnych nogach popędziła galopem w drogę powrotną, widząc że sytuacja druida nie wygląda dobrze i pogarsza się z każdą sekundą.
Im była bliżej, tym lepiej dostrzegała dramatyzm sytuacji. "Idiota" - pomyślała zakładając, że minotaur chce się poświęcić.
Z braku lepszego pomysłu, rzuciła mieczem, raniąc ramię łowcy i przecinając bicz. Nagle pozbawiony oporu Rogatego piekielny, wykonał kilka kroków w tył nieudolnie łapiąc równowagę i upadając na ziemię.
W ten sposób pozbawiła się broni, ale nie zdążyła by dobiec na czas, a Agelatus wyraźnie nie miał zamiaru odpuścić, Kara zaś nie miała zamiaru pozwolić na jego samobójstwo.
Wciąż biegła, na prędce próbując sklecić jakiś plan, gdy w jej oczy rzucił się pozostawiony przez roztrzęsioną driadę łuk, razem z kilkoma strzałami, które wypadły z kołczanu w momencie gdy Sinfee upadła.
Odległość była dobra, zatrzymała się ze wślizgiem przy znienawidzonym orężu. Kolejna drwina bogów ? Strzały wbiła w ziemię, by mieć do nich łatwiejszy dostęp, podniosła łuk i nałożyła pierwszy bełt na cięciwę.
- Musi ci wystarczyć centaur, bo driady się skończyły ! - krzyknęła do Agelatusa, gdy mroczny właśnie podnosił się z ziemi, spoglądając złowrogo w kierunku z którego nadleciała broń. Wtedy też miała okazję ujrzeć, dlaczego miecz był na nic. Zadana rana już zdążyła się zabliźnić.
Bogowie, jak dawno nie używała łuku. Sprawdziła cięciwę, by nie przesadzić i nie zerwać jej z gryfu. Po czym nałożyła pierwszą strzałę, napięła łuk i strzeliła.
Bełt poszybował szybko, płaskim torem przecinając powietrze zaraz przy pysku Byka.
- Przepraszam ! - krzyknęła przez pół kurhanu, wzruszając ramionami. Nigdy nie była w czołówce strzelców, a przez kilkadziesiąt lat, podczas których nawet nie zbliżała się do łuków miała prawo trochę zardzewieć.
W tym czasie piekielnik widząc strzałę, rzucił się wściekle w kierunku centaurzycy.
"A mogliśmy najpierw spróbować rozmowy" - pomyślała. Praca w drużynie zawsze nastręczała trudności. Westchnęła raz jeszcze napinając łuk. Cięciwę wraz z lotkami oparła o policzek i na chwilę wstrzymała oddech mierząc w nadciągającego piekielnika. Wraz z wypuszczanym powietrzem uwolniła strzałę, która poszybowała ze świstem i musnęła ramię piekielnego. Posoka bryzgnęła na trawę wypalając ją, pozostawiając czarny popiół. Tym razem jednak rana nie zaczęła się goić.
- To dlatego chciałeś driady - szepnęła cicho do siebie. Zostały jej trzy strzały. Kolejną wyciągnęła z ziemi i nałożyła na łuk. Nie miała zbyt wiele czasu, bo piekielnik dość szybko się zbliżał. Może to i lepiej, z mniejszej odległości zawsze łatwiej trafić, bo jak do tej pory, celniej potrafiła rzucać ciężkim oburęcznym mieczem niż strzelać z łuku.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Agelatus nie mógł poznać myśli centaurzycy. Może to i lepiej. Gdyby je usłyszał, zniknęłyby jego wszystkie wątpliwości cóż ona tu robi z taką ekipą. Dogadywanie się z wysłannikami piekieł, ale to tylko dlatego, że nie wiadomo jak z nimi walczyć. Słudzy Natury chroniący biedne diabelskie koniki. Driady w lesie są nie do odnalezienia, chociaż las niesie język naturian lepiej niż wiatr. Ona była naturianinem? Gdzie ona się chowała? W jaskiniach u krasnoludów? Co to w ogóle za zestaw myślowy? Wszystko na opak. Zero jakiegokolwiek ogarnięcia Matczynego zamysłu. Była równie postrzelona jak wróżka, kojot i driada. Bardzo dobrze, że Agelatus nie mógł poznać jej myśli.
        Gdy padł piekielny wierzchowiec minotaur był na granicy śmierci. Ognista skaza już niemal dosięgała serca, które pompowało krew jak oszalałe. Gdy pękł bicz i zmagające się z diabelstwem ramię przestało pracować, jego zwęglone resztki rozsypały się w pył. To co zostało - czarny wypalony kikut - kończyło się pół piędzi poniżej barku. „Kto mieczem wojuje od miecza ginie” – pomyślał. Uśmiechnął się w duchu do tego przekonania. Śmierć w boju. Pójdzie prosto do pałacu poległych. Do Vallhalli. Na wieczną ucztę. Wieczne zapasy. Wieczne zmagania wśród najlepszych wojowników.
        „Zdechnij, ale zrób”, brzmiało barbarzyńskie motto. Nie zastanawiasz się. Nie kalkulujesz. Idziesz jak taran. Robisz swoje. A potem niech się dzieje co chce. Prychnął. Zebrał w sobie resztki sił. Matka była z nim. Łowca dusz atakujący Nemain nagle stanął jak wryty. Syknął coś żałośnie, ale nie miało to już żadnego znaczenia. Wszystko działo się za szybko. Jego obraz wpierw zachwiał się, zamigotał, rozmył, a wreszcie jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie zdążył nawet odwrócić się do okaleczonego szamana, który potężnym zaklęciem Harmonii odesłał najeźdźcę z powrotem do piekła. Nemain była ostatnią osobą na tym świecie, która widziała jego przerażone spojrzenie.
        Drugi raz tego dnia stanął obok niej. Ale tym razem powstrzymał się od prostackiego obłapania. W lewej ręce wlókł za sobą swój kostur, żałosny kikut prawej zwisał bezwładnie.
- Wygrałem. – rzekł sucho. – Robisz kolację. A zielony komar niech ratuje jarzębiny.
        Zakończył gadanie na dziś. Podtrzymująca go jeszcze przy życiu adrenalina krążyła coraz wolniej. Furia wyczerpywała się. Ledwie doczłapał pod Święty Dąb i padł na twarz. Chciał medytować, ale Matka momentalnie przełączyła go w tryb uśpienia. Tak łatwiej było Jej działać. Chrapanie minotaura poniosło się po łące. Korzenie nowowyrosłego Obrońcy Lasu oplotły ciało olbrzymiego barbarzyńcy.
         Niedowiarek wzruszyłby ramionami i z drwiną powiedziałby coś w stylu, że tego się nie da zrobić. Ale dla Matki Natury nie ma rzeczy niemożliwych. Zwęglone ciało szamana wracało do życia. Nasamprzód w miejscu dawnego ramienia pojawiła jego się niematerialna wersja, coś jakby ułuda, duch, złudzenie optyczne zaledwie załamujące na sobie światło. Zaraz jednak spod podstawy pnia trysnęły nie wiedzieć skąd strużki płynnej skały, które tężejąc przybierały powoli kształt kości. Z mglistych oparów porannej rosy kształtowały się wokół nich grube sznury mięśni. Barachitowe pnącza lian plotły powoli nową sieć układu krwionośnego. Małe pajączki rozpinały swoje nici, mające się wkrótce stać nerwami Agelatusa. Zanim bohaterska trójka uciekinierów zdążyła zejść z drzewa, druid odzyskał kończynę, jego rany były zabliźnione, a wszelkie uszkodzone miejsca pokryte świeżym, zdrowym naskórkiem. Jedynym śladem po spaleniźnie była pozbawiona brudu skóra, wyróżniająca się jasną kolorystyką w porównaniu z zaniedbaną resztą ciała i całkowity brak owłosienia na odzyskanej ręce. Minotaur spał w objęciach Matki kamiennym snem sprawiedliwego, chrapiąc przy tym niemiłosiernie, a z szeroko otwartej paszczy ział przed siebie smrodem gnijącego szczurzego mięsa i skwaśniałych owoców.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Wróżka z zadowoleniem przyglądała się stworzonemu przez siebie dziełu. Czuła dumę. Zachwycała się każdą gałązką, każdym nowym pędem, liściem czy owocem. Jeśli było coś czego w tej chwili Gorszek mogła żałować, to fakt iż prawdopodobnie nigdy nie będzie miała okazji aby pochwalić się Jarzębinie z tego, co udało jej się dokonać. Niestety przyjaciółka Skrzydlatej wykazywała się spora niechęcią w kwestii podróżowania do miejsc, z których nie dało się dojrzeć Sokownika. Wróżka zastanawiała się właśnie nad możliwością przejęcia kolejnego cudownego nasiona i powtórzenia całego spektaklu nad rodzimym jeziorem, gdy z zadumy wyrwał ją głos Sinfee.
W odróżnieniu od Groszek, driada cały czas zachowywała czujność, reagując natychmiast gdy tylko wyczuła odór jaki wydobywał się z ciała minotaura.
- Tylko nie to! – Zawołała przerażona. – On chce spalić drzewo. Czujesz ten smród?
Sugerując się radą Sinfee, wróżka mocniej zaciągnęła się otaczającym ją powietrzem. Fetor był tak intensywny, iż nie tylko zakręcił w samej głowie wróżki, ale cała Skrzydlata zaczęła bujać się na wszystkie strony, niemal spadając z gałęzi.
- To nie jest pożar. To zapach mężczyzny. – Wyjaśniła uradowana Groszek, faktem że mogła pochwalić się swoją wiedzą.
- Mężczyzny? – Zaciekawiona driada jeszcze raz wyjrzała w kierunku tego czegoś co gniło na dole. Niestety z wierzchołka drzewa nie była w stanie dostrzec nic więcej niż bezkształtną masę, w związku z czym, swój pytający wzrok przeniosła na wróżkę. Wywołana do odpowiedzi, Groszek nadęła poliki, z swoich ramion imitowała olbrzymie rogi, jednocześnie ruszając rytmicznie całą szczęką, starała się wyjaśnić przyjaciółce że chodzi o Rogatego Pyszczka.
W kwestii informacji jakie Sinfee posiadała na temat tak zwanej płci przeciwnej, jej wiedza nie różniła się zbytnio od mądrości wróżki, a te szczątkowe informacje które kiedyś usłyszała od Aliany dodatkowo podsycały zarówno strach jak i fascynację młodej driady.
- Nigdy nie widziałam kogoś takiego.
- Ja też nie. Ale kiedyś jezioro wyrzuciło na brzeg martwego szczupaka. Z brzuchem napęczniałym jakby połknął cały ul. Ryba leżała tak kilka dni, a gdy wreszcie pękła, z jej wnętrzności dało się wyczuć mężczyznę.
- Chcesz powiedzieć że ryba pożarła kogoś takiego?
- Nie wiem. Może go tylko nagryzła ale zapach pozostał.
- Wśród driad nie ma mężczyzn. Aliana nie tłumaczyła dokładnie dlaczego, ale pamiętam, że mówiła iż mężczyźni są ważni. A im taki jest większy, tym większy z niego pożytek. I jeszcze cos o tym że trudno znaleźć odpowiedniego samca, dlatego tak ważne jest aby korzystać z okazji. – Sinfee jeszcze raz, nerwowo spojrzała w dół. Nie do końca rozumiała co powinna zrobić, ale poczcie obowiązku podpowiadało jej to czego nie był w stanie podsunąć rozsądek. Z drugiej strony driada uznała że chyba jednak wolałaby pozostać tu na drzewie. Przynajmniej przez kilka najbliższych lat, dopóki całkowicie nie zatraci zmysłu powonienia. – Ja… nie wiem czy dam radę. Ale nawaliłam już dziś tyle razy, że tej ostatniej szansy nie mogę zawalić. Mam tylko nadzieję, że on będzie wiedział co robić.
- A co właściwie musicie zrobić?
- Pojęcia nie mam. Chodzi o przedłużenie gatunku. No i po wszystkim powinnam ściąć mu głowę.
- Przypuszczam że nie będzie zadowolony. – Podsumowała dyskusję Groszek. – Może Kopytna będzie wiedziała coś więcej. Ona jest bardzo mądra. I ma mapę. Podlece zapytam. Pilnuj rysia bo coś się zsuwa z gałązki.
Driada mocniej chwyciła Baala. Wciąż walczyła z swoimi lękami i całym zestawem najróżniejszych emocji związanych z szansą zrobienia czegoś w imię chwały plemienia, podczas gdy jej emisariuszka leciała w dół wysądować temat.
- Nemain, spójrz! Udało się. Teraz będziemy mogły uratować Jarzębinę. – Krzyczała zadowolona z siebie Skrzydlata, po czym, znajdując się już bezpośrednio przed twarzą centaura, nieoczekiwanie zmieniła temat. – Czy wiesz coś na temat driad i mężczyzn? Ścinaniu głów, zjadaniu przez ryby i przedłużaniu gatunków? Sinfee ma taki obowiązek, ale na razie nie bardzo wie jak się za niego zabrać. Przynajmniej nic więcej niż to, że powinna zrobić to szybko, najlepiej na bezdechu.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

Pierwsza myśl, która zastąpiła desperacką próbę trafienia do celu, zupełnie nie współpracującą bronią, był żal. Spojrzenie łowcy dusz, które spotkało wzrok centaura, było tak żałosne i może nie tyle ludzkie, co zwykłe. Charakterystyczne dla rozumnych istot pragnących żyć, że Nem nie mogła się nie zasmucić. Martwiła się jednak raptem ułamki sekund, gdyż zaraz potem jej myśli zostały zdominowane przez złość. Widząc zadowolonego z siebie minotaura, miała ochotę krzyknąć - " To nie mogłeś tak od razu, podczas gdy ja wydurniam się próbując strzelać z łuku ? No i jeszcze kolacje mam zrobić ? Co więcej, może masaż ? "
To ona dwoiła się i troiła ratuje ten durny las pilnując słabszych, a ten przyszedł, palnął jakieś zaklęcie Matki natury i wielki zwycięzca. Gdyby Nemain była wróblem czy kotem, to zapewne napuszyła by się oburzona.
No właśnie, zaklęcie. To był kolejny powód, dla którego centaur zamiast cieszyć się zwycięstwem jak to miał w naturze, kroczył jak na szpilkach. Nigdy nie czuła się dobrze przy magii natury. Powodowała ona u kopytnej nie mniejsze ciarki niż sztuki piekielne. Zawsze czuła się wtedy nie na miejscu. Dodatkowo miała wrażenie, jakby odczuwała dezaprobatę zawiedzionego rodzica. Może nie była takim centaurem jakiego oczekiwano, ale nikt, nawet sama Matka Natura, nie będzie jej mówić jaka ma być i co ma robić.
Pełna czupurnych przemyśleń, ruszyła kłusem najpierw po swój ukochany miecz, który tak sponiewierała by ratować niewdzięcznego Byka. Potem znów kłusem ruszyła w drogę powrotną, mijając w między czasie truchło piekielnego konia. Jak znajdzie jakąś olszynę, poprosi ją o zabranie stworzenia do podziemnego świata.
Zdolności kopytnej w kwestiach porozumiewania się z roślinami były nie tylko znacznie ograniczone, ale i wyjątkowo specyficzne. Dobrze porozumiewała się tylko z niektórymi gatunkami drzew i dość często wiązało się to ze sprzątaniem zwłok. Nie podobało się to ani jej klanowi, ani pewnie Naturze, ale nikt też nie był wstanie zabrać jej umiejętności, zakazać ich używania, ani zmienić karej buntowniczki.

Westchnęła siadając niczym duży dziwaczny pies, po przeciwnej stronie wielkiego dębu, tak by czuć wiatr a nie druida. Akceptowała go i jego zapach, ale to nie znaczy, że lubiła siedzieć w smrodzie. Westchnęła po raz kolejny, wreszcie w spokoju oddychając świeżym powietrzem i łagodniejącą z sekundy na sekundę atmosferą, wraz z rozpraszaniem się magii, która stopniowo kończyła uzdrawianie barbarzyńcy. Może przynajmniej wielki dąb zamiast się czepiać, doceni jej starania.
Słusznie zrobiła odchodząc. Krasnoludy były zatwardziałymi nacjonalistami, ale przynajmniej nie należały do fanatyków religijnych, były w pewnym sensie normalne, w przeciwieństwie do naturian.
Odpoczywając słyszała dyskusję driady i wróżki, nie będąc pewną czy powinna się śmiać czy płakać, ale chyba nie miała siły ani na jedno ani na drugie. Po za tym Nemain chyba wcale nie było do śmiechu, gdy przypomniała sobie klanowe zasady. Sinfee a tym samym każda inna liściasta były w takiej sytuacji jak centaurzyce. Nadrzędny cel istnienia - wydać na świat potomstwo.
Dodatkowo, w jej dawnej rodzinie nie było nawet możliwości wyboru partnera. Organizowano kilkudniowe zawody i to one wyłaniały zwycięzców, w liczbie odpowiedniej do obecnych w grupie kobiet.
Ledwie zdążyła zacząć swoje rozważania, a przyleciała Groszek. Nem uśmiechnęła się pogodnie, nie dając poznać po sobie targających nią rozterek.
- Tak, wspaniale sobie poradziłaś - pochwaliła wróżkę. Jakby nie było spełniła swoją misję doskonale, nawet jeśli w międzyczasie przysporzyła drużynie paru kłopotów. - Cała twoja osada, bo macie osady czy może żyjecie w klanach ? - zapytała trochę niepewna, bo o wróżkach nie wiedziała za wiele, zresztą tak jak o innych rasach. Ot posiadała bazowe informacje. - W każdym razie wszyscy mogą być z ciebie dumni, a jak jeszcze ocalimy Jarzębinę, to zostaniesz bohaterką na cały las.
Słysząc pytanie, zamyśliła się głęboko. Słowa Groszek były chaotyczne, ale udało jej się wyłapać kilka mających sens, po za tym podsłuchiwała rozmowę, więc domyśliła się o co mogło chodzić.
- Myślę, że coś nie coś wiem - odparła spokojnie centaurzyca - Nie będzie tego wiele, ale spróbuję pomóc - zwróciła się do Skrzydlatej, by zaraz potem krzyknąć w koronę drzewa - Sinfee przynieś mojego wilka i choć tutaj, gdzie powietrze świeże, bo górę, to swąd leci bardziej, niż można by przypuszczać.
Driada bardzo powoli i niepewnie wyszła z korony drzewa, nie będąc pewną reakcji kopytnej i stanęła gdzieś z boczku, jakby trawa parzyła ją w stopy.
Baal, gdy tylko został uwolniony z piskiem dopadł centaura, opierając się o jego brzuch i łasząc się jak kot, jednocześnie całym sobą mówił, że nie chce być więcej zostawiony na pastwę szalonych driad.
Leniwie głaszcząc czarną sierść podopiecznego, prawie, że ignorując jego histeryczne wybuchy uczuć, Nem zaczęła powoli tłumaczyć.
- Żeby przedłużyć gatunek musisz znaleźć partnera, ale właściwego dla siebie, takiego który będzie ci odpowiadał i będzie odpowiedniego gatunku. Świerk brzozy nie zapyli prawda ? - zaczęła metaforycznie, uznając, że porównanie do drzew będzie dla Sinfee najłatwiejsze do zrozumienia. - Ty jesteś jak taka piękna smukła brzoza, z tego tam leżącego śwerczyska nie będziesz miała pożytku - dodała wskazując chrapiącego jak smok mminotaura.
- Nie znam się na driadach, twoja siostra pewnie powie ci więcej, ale szukałabym kogoś z normalną głową, bez poroża i z dwiema nogami, to będzie bardzo dobry początek - zachęciła łagodnie. Cóż dla niej idiotyzmem było całe to przedłużanie gatunku, ale każdy decydował sam o sobie. Jedni się buntowali jak Kara, innym zasady, nakazy i zakazy były na rękę.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Przebudził się, gdy słońce chowało swoją rozczochraną głowę za horyzontem. Wielki dąb, pod którym spał minotaur szumiał spokojnie mnóstwem liści i rzucał coraz dłuższy cień. Barbarzyńca podniósł się flegmatycznie do pozycji siedzącej i przeciągnął. Mięśnie ramion stęknęły, ale ustąpiły posłusznie pod sygnałem z mózgu i wyprostowały w górę długie łapska. Kark delikatnie chrupnął podczas przekręcania wielkiego rogatego łba z boku na bok. Westchnięcie uniosło szeroką klatkę piersiową. Ziewnął, powstał i splunął. Trawa w miejscu, na którym leżał nieśmiało poczęła się wyprostowywać.
- Ale się dobrze spało! – warknął radośnie. Z pewnym zdziwieniem przyglądał się swojej nieskazitelnie czystej, odzyskanej łapie. Wpierw ją powąchał, potem liznął, żeby sprawdzić co ona taka dziwna. Żadnych ciekawych wniosków jednak nie wysnuł, więc olał kwestię.
        Rozejrzał się po okolicy. Pod rozłożystą koroną wielkiego Drzewa skrywała się już praktycznie cała polana. Wzniesienie jakby zapadło się, teren na powrót zrobił się płaski. Widocznie korzenie wgryzające się w głąb ziemi dotarły do ukrytego pod kurhanem portalu i zlikwidowały go. Tak, na pewno o to miejsce chodziło Matce. Piekielny portal. Łowca dusz wszak nie wziął się tu znikąd. To raczej nie są istoty cierpliwie czekające pod ziemią, aż ktoś przypadkiem je uwolni. Przyszedł bezpośrednio z planu piekieł na swoją pierwszą wyprawę i chciał zawojować świat. Niefortunnie jednak dla siebie wkroczył na arenę prosto pod kopyta pokornego sługi Natury. I równie szybko wrócił skąd przyszedł. Długo tu nie zabawił, zasług piekłom żadnych nie przysporzył, a tylko dał się po frajersku wygnać, a co najgorsze, odsłonił świetnie ukryty dotychczas portal przejścia, i pozwolił na jego zamknięcie. Podsumowując jego dokonania czarny władca podziemia pewnie w ramach zapłaty wymierzy mu co najmniej parę klapsów, albo postawi do kąta na czas jakiś, ale to już Agelatusowi latało koło zadu. Razem z wielkimi muchami.
        Po drugiej stronie drzewa, schowane za jego wielkim pniem zobaczył swoje koleżanki i ciapowatego wilczura. Centaur siedziała naburmuszona, a żarcia oczywiście nie było. Tradycyjny kobiecy foch. Nic dziwnego, przegrała zakład. Nie przejął się tym zupełnie. Przejdzie jej. Tylko kolacji trochę szkoda. Mała driada przyglądała mu się jakoś dziwnie. O co chodziło? Nie był pewien czy kiedykolwiek zrozumie. Z tego co dotychczas dane mu było ją poznać, to umysł tej niewiasty chadzał swoimi drogami, zupełnie nie korzystał z twardych traktów logiki, a z utartych szos ogólnie akceptowanych schematów nie korzystał w żadnych zakresach. Poza tym cóż, kobieta. „Jak nie pokochasz to nie zrozumiesz.” – przypomniało mu się wyrwane z kontekstu mądre stwierdzenie poczciwego mentora. Nie wiedział co mogłoby to oznaczać w tym akurat przypadku. Pokochać driadę? „Miłość jest wtedy, kiedy do czterdziestoletniej kobiety wciąż mówisz „moja maleńka” i kiedy patrzysz, jak ona je, a sam nie możesz nic przełknąć. I wtedy, kiedy nie zaśniesz, zanim nie dotkniesz jej brzucha. Miłość jest wtedy, kiedy stoicie pod drzewem, a ty marzysz o tym, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ją osłonić.” – znów stary szaman przypomniał się mu ze swoimi mądrościami. Nie czuł tego. Bardziej żałowałby drzewa. Nie kocha, zatem nie zrozumie driady. Zgodnie zatem ze swoim zwyczajnym sposobem rozwiązywania problemów, które nie miały dla barbarzyńcy żadnego konkretnego znaczenia, wzruszył ledwie ramionami i wypchnął myśli na ten temat ze swojej głowy.
Płowy wilk zachowywał się nie jak wilk, a bardziej jak kotowate, namolnie łasząc się do nóg swojej właścicielki i usilnie zabiegając o atencję. Natomiast mała wróżka fruwała radośnie wokół całego towarzystwa, szczęśliwa z monumentalnego efektu swoich starań. Radość aż tryskała. Chciał ją jakoś pochwalić, ale jako jedyna się nie przedstawiła, miał więc drobny problem jak się do niej zwrócić.
- Dobra robota Bzyczku – odezwał się wreszcie, używając wymyślonego wcześniej przezwiska. – Nie doceniałem cię. Sorry.
Zamilknął znów i patrzył na towarzyszki. Drzewo-Strażnik wyrosło, piekielny portal zniknął. On swoją misję wykonał, one też. Zastanawiał się co dalej. Nemain była obrażona, a że nie chciał jej bardziej denerwować, dlatego zwrócił się do skrzydlatej:
- Co z twoimi jarzębinami? Gadaliście już Matką? – poklepał korę wielkiego dębu.
Jakby na komendę sieć pęknięć i zagłębień w pniu ukształtowała się w brzydką, chropowatą twarz wiekowej kobiety. Dąb stęknął i z parchatej gęby przemówił subtelnym głosem Matki Natury.
- Dobrze się spisaliście drogie dzieci! Dziękuję wam. Każde pojawiło się tu w innym celu, ale potrafiliście współpracować, jak rodzeństwo. Jestem z was dumna.
Następnie zwróciła się do Groszek:
- Jarzębinę da się uratować, ale droga do celu jest niebezpieczna. Postanowiłam, że jeśli dalej będziecie kontynuować tę misję, to Agelatus wam pomoże. Mimo wszystkich jego wad, zaręczam wam, że naprawdę szybko przestanie was męczyć jego śmierdząca obecność. Napisane jest bowiem w księdze Przysłów: „Gdzie są woły, tam jest gnój. Ale dzięki pracy wołu plon jest obfity.”
        Minotaur klapnął na murawę przysiadając sobie pędzelkowatą końcówkę byczego ogona. Nie wiedział o co chodziło Matce z tym śmierdzeniem, ani tym bardziej nijak nie potrafiłby wymienić, która cecha charakteru zalicza się do tych jego rzeczonych wad, ale nie protestował, tylko był cicho i słuchał dalej z uwagą.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Sinfee z wyrazem ulgi na twarzy wsłuchiwała się w wyjaśnienia udzielane jej przez Nemain. Niewiele z nich rozumiała, ale ogólny sens wypowiadanych przez centaura słów, jasno sugerował, że najbliższa przyszłość driady wcale nie musi rysować się w tak ponurych i wątpliwych aromatycznie barwach. W tym momencie Kopytna traktowana była przez Sinfee jako duchowy przewodnik, wiedzący wszystko o życiu, rad którego nie należy lekceważyć.
- Powinien mieć nogi, żadnych rogów, i normalną twarz. Zapamiętam. – Uznała rozpromieniona driada. W tym momencie do dyskusji włączyła się Groszek.
- No co ty, przecież jesteś Lisciatą. Prawda? To znaczy że jesteś tak trochę drzewem.
- Nie jestem drzewem, znaczy się przynajmniej nie dosłownie. Wiem że niektóre moje siostry tak wyglądają i w sumie ja też mogłabym … No ale…, to trochę skomplikowane. Jest symbioza, zmiana formy, więź i poczucie jedności, to coś co łączy mnie z moim… dobra, dla uproszczenia przyjmijmy że jestem drzewem. – Poddała się Sinfee wiedząc niezrozumienie na twarzy wróżki. Gdyby była przy niej Aliana na pewno pomogłaby jej wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, nie licząc oczywiście karcącego spojrzenia za to iż driada tak niewiele może powiedzieć o swoje rasie.
- I co z tego? – Dodała Lisciata?
- Nie rozumiesz? Właśnie dlatego pozwalamy Rogatemu Pyszczkowi leżeć tam gdzie teraz gnije. – Skrzydlata wyraźnie uradowała się że doszły do porozumienia. – Ponieważ wszystkie drzewa są zadowolone jak coś się pod nimi rozkłada. Przecież właśnie z truchła, próchnicy i zgnilizny czerpią siły witalne. To taki ich nawóz do życia.
- Że co?
- No trochę to pewnie i cuchnie, jednak wniosek jest z tego taki, że kto jak kto, ale ty powinnaś lubić Rogaty Pyszczek najbardziej.
- Dlaczego ja? Ja się go boję. – Protestowała Sinfee jednocześnie uświadamiając sobie, że nie chce robić niczego co byłoby niezgodne z jej naturą. Nawet jeżeli ta ostatnia była tak dziwaczna jak to opisywała Groszek. – W porządku, przyznaję. Boje się, ale i tak go lubię.
- A widzisz.
Jakby dla potwierdzenia stworzonej przed chwilą teorii o związku minotaurów z driadami, wokół drzewa dał się słyszeć głos Matki, która potwierdziła towarzyszkom że Agelatus jest im pisany. Zdając sobie sprawę kogo ma przed sobą Sinfee natychmiast przyklękła na jedno kolano, pokornie spuszczając głowę, natomiast Groszek nadęła policzki w wyrazie oburzenia.
- Hej, chwileczkę, Nie tak się umawiałyśmy. Miałaś nam powiedzieć konkretnie gdzie znajdziemy duszę Jarzębiny.
- Mapa centaura wskaże wam drogę. – Po raz ostatni odpowiedziała Matka ściszonym głosem, znikającym w oddali.
- Jak to mapa? Tylko nie to. Przecież tam nic nie ma. Tylko papier i jakieś kreski. No i wszystkie wróżki które namalowałam na niej wcześniej. Oszustka! Chodziło mi o prawdziwą Jarzębinę, a nie tą mojego autorstwa. – Groszek była załamana. W temacie map wiedziała mniej więcej tyle samo co żaby o szybowaniu w powietrzu.
Na szczęście w sprawie trudnych pytań miała do pomocy Nemain. No i Lotkę, o ile ta w końcu zamierzała się obudzić.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

Nie kontynuowała dyskusji, pozwalając Groszek i Sinfee na swobodę rozważań. W sumie to nie wiedziała czy jakby driadę podlać gnojówką, to ta bardziej urośnie, albo mocniej się zazieleni. Wydawało się to dość absurdalnym pomysłem, a i wróżka nie zawsze była najlepszą wyrocznią w życiowych kwestiach, ale Nem uznała, że nie jest istotą dostatecznie wykwalifikowaną w hodowli liściastych wojowniczek, by się spierać.

Jakby wzywany obgadywaniem żeńskiej części drużyny, druid obudził się z całym swoim wdziękiem, a zaraz po nim, o zgrozo, drzewo ożyło i to w bardzo nieprzyjemny, powodujący ciarki, przynajmniej u centaura, magiczny sposób.
Wszystkim towarzyszyło jakieś nabożne posłuszeństwo, no może prawie wszystkim, bo Groszek wydawała się niewzruszona, z wyjątkiem Nemain, która poczęła się cofać. Byle znaleźć się przynajmniej parę kroków od drzewska które postanowiło nie tylko gadać, ale uznało, że przemówi głosem Matki Natury.
Minotaur uznawał kopytną za naburmuszoną, ale tak naprawdę dopiero teraz Nem się w pełni nastroszyła i z każdym słowem drzewa nastrój ten się pogłębiał. Co to za gadki o wołach i gnoju. Dobre dla rolników, a ona nie tylko była kowalem, to mieli uratować wróżkę, nie sadzić pomidory. Oczywiście jakby tego było mało, to dąb powiedział parę zdań o zupełnie nie jasnym i nie trzymającym sensu przekazie, snując jakieś przysłowia i prawie zagadki, jednocześnie nie przybliżając im celu w nawet najmniejszy sposób. Tak samo gadała starszyzna. Potrafili ględzić jakieś bzdety godzinami, a z pogadanki wychodziła równie głupią jak weszła, była co najwyżej bardziej znużona i zdeterminowana by opuścić klan. Tym razem jednak obiecała pomóc, nie mogła odejść. O ile obecność rogatego wcale jej nie przeszkadzała, o tyle ingerencja sił natury, o wątpliwej wartości owszem.
Całe szczęście skrzydlata była chyba podobnego zdania, gdyż na głos wykrzyczała swoją opinię o "pomocy" Matki. Jak się okazuje, jedyną normalną osobą w grupie była wróżka, która nie wiedziała co to mapa.
No właśnie, mapa. Nem z westchnięciem otworzyła juki, znajdując właściwą kieszeń, jak się okazuję, tę samą w której leżała Lotka. Delikatnie wyjęła ptaka razem z mapą i zarówno zwierzątko, jak i ich jedyną nadzieję ułożyła na trawie.
Gdy tylko rozpostarła pergamin, jej oczom ukazała się niewielka zielona plamka.
" I jeszcze zabrudziła mi mapę !" - chciała krzyknąć gniewnie pod adresem całkiem niepomocnej Boskiej siły. Tak jakby nie mogła powiedzieć gdzie mają iść.
- Naszym celem wydaje się być Kryształowe królestwo, a przynajmniej tak twierdzi ona - powiedziała z zupełnym brakiem szacunku. Tyle zachodu, uratowali puszczę, posadzili drzewo, a "Wielka Matka Natura" nie mogła im nawet powiedzieć co mają robić w tym kryształowym królestwie, gdy je w końcu znajdą. - Nic więcej nie wiem, będziemy musieli pytać na miejscu - wyjaśniła, uprzedzając ewentualne pytania skrzydlatej i reszty zespołu.
Może chociaż elfy pozna. Było by to całkiem przyjemnym zwrotem wydarzeń, o ile pozwolą jej z takowymi zawrzeć znajomość. Kto wie w końcu, czego by się można spodziewać po półbyku z drągiem, udającego się do uszatych.
W trakcie gdy centaur prezentował kierunek ich podróży, na tle lasu, zaczęły się odcinać postaci Aliany z pozostałymi driadami, które przeżyły walkę z pająkami.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - Macie mapę i nie wiecie gdzie iść? – bardziej stwierdził niż zapytał. Nie czekał na odpowiedź, spuścił głowę zrezygnowany i litościwie przemilczał to, co pomyślał na ten temat. Jednak niektórzy faktycznie nadawali się wybitnie tylko do zbierania żołędzi. Albo opowiadania kawałów o dzielnych driadach.
        Matka faktycznie powiedziała niewiele. Zawsze tak było, gdy ktoś nie miał zamiaru jej słuchać. Bogini nie będzie strzępić języka dla ignorantów. Milczał. Nie podniósł się. Leżał nadal na boku, żując źdźbło trawy. Bawił się podrzucając i łapiąc olbrzymie jabłko. Czekał na dalszy rozwój wypadków. Zgodnie z rozkazem miał tylko stanowić dla nich wsparcie, a nie przejąć dowodzenie nad tą cywilbandą. Dlatego decyzja co dalej, powinna zapaść między dziewczynami. Skoro mieli mapę, wszystko wydawało się jasne, ale nie chciał siłą wprowadzać swojej logiki, a w ich pokrętną za żadne skarby nie chciał się zagłębiać. Dlatego patrzył tylko i czekał. Centaurzyca wspomniała coś o kryształowym królestwie. Dla niego to było bez różnicy gdzie, ale jeśli zwalisty barbarzyńca faktycznie miał się tam udać, to niezbyt dobrze wróżyło to miastu postawionemu z delikatnego kryształowego budulca.
        Gromadka driad zbliżała się od ściany lasu do siedzących, z rozdziawionymi buziami podziwiając wyrosły na dawnym kurhanie monumentalny Pomnik Natury. Na ich widok roztrzęsiona Sinfee podniosła się i szybkim krokiem podbiegła do kobiety idącej na przedzie, nieco wyższej niż pozostałe, widocznie jakiejś przewodniczącej. Ożywionym głosem coś jej opowiadała, zapewne ostatnie wydarzenia na polanie, gestykulując przy tym gwałtownie, ale również co chwilę w odpowiedzi na pytania przełożonej pochylając głowę i rumieniąc się w zawstydzeniu. Starsza w końcu jednak uciszyła gadułę gestem ręki. Driady zatrzymały się przy centaurze, a tylko ich dowódczyni po krótkiej chwili namysłu skierowała swe kroki ku rogatemu. Podeszła sama, nie wiadomo jednak czy pozostałe driady usadził rozkaz szefowej, czy były zbyt onieśmielone naturalnymi perfumami minotaura. Wielki barbarzyńca przewrócił się na wznak.
- Jestem Aliana - zaczęła rozmowę - najstarsza z tutejszych opiekunek lasu. Z kim mam.. khe khe.. – zakrztusiła się intensywnym aromatem zjełczałego potu, ale uprzejmie dokończyła pytanie – ..przyjemność?
- Agelatus – mężczyzna uniósł tylko jedną dłoń w górę i w geście powitania rozcapierzył palce.
- A co tu.. khe khe.. robisz? – zapytała nieco zatroskana o stan sanitarny tego miejsca.
- Ja? – wydawał się być zdziwiony pytaniem. – Ja tu tylko sprzątam – odparł, zupełnie niezrażony tym, że po niedawnej bitwie ta kiedyś piękna fiołkowa polana, głównie dzięki niemu przedstawiała iście żałosny widok, stratowana dzikimi szarżami, podziurawiona od ciężkich tąpnięć i skoków, poryta szramami odsłaniającymi czarną glebę, zupełnie jakby była zaorana pod zasiew. Rozejrzała się po swojej biednej domenie i cichszym, zrezygnowanym głosem kontynuowała rozmowę:
- Sifnee twierdzi.. khe khe.., że Matka kazała ci nam pomóc…
- Szaman klanu Pradrzewa, do usług. – głośnym ryknięciem wszedł jej w słowo. Kultura osobista nie była jego głównym atutem. Driada z widocznym wysiłkiem przełknęła barbarzyński brak ogłady. To był szaman. Mógł rozwiać pewne wątpliwości. Wróżbici minotaurów znali się na odczytywaniu Jej Woli.
- Mógłbyś zapytać Matki o jakieś konkretniejsze wytyczne?
- Mógłbym – odpowiedział druid, ale nie ruszył się z miejsca i tylko bębnił palcami po swojej klatce piersiowej, ciągle wpatrując się w rozłożyste gałęzie Pradębu.
- To zapytaj – poprosiła po dłuższej chwili wyczekiwania.
- A uwierzycie, że to od Niej?
Obejrzała się na towarzyszki. Jej wzrok zatrzymał się dłużej na Nemain i Groszek. Na chwilę zwątpiła, ale mimo to gdy popatrzyła ponownie na barbarzyńcę rzekła:
- Nie mogę ręczyć za wszystkie osoby tutaj, ale za swoje driady owszem.
W zasadzie tyle wystarczyło minotaurowi. Podniósł się powoli, usiadł krzyżując bycze nogi i pierwszy raz popatrzył w oczy dowódczyni driadziej partyzantki.
- Odpocznijcie. Może mi to zająć chwilkę.
        Czystą, odzyskaną prawą ręką uniósł swój kostur i dotknął nim kory Świętego Dębu. Zamknął oczy. Ciche mruczenie dobywające się z jego przepastnej gardzieli świadczyło, że rozpoczął medytację; rozmowy z duchami; wróżby. Aby porozumieć się z Nią. Jednak nie tak nachalnie jak poprzednio, by niepotrzebnie nie płoszyć zbieraniny marud, gburków, ciamajdek, śpiochów i gapciów zgromadzonych na polanie. Kiwał się rytmicznie dobry kwadrans, pomrukując gardłowo, nieco podobnie do gniazda szerszeni. W końcu jednak otworzył oczy i przemówił:
- Mamy znaleźć elfa imieniem Yrinjakis – powiedział, płynnie szeleszcząc w mowie naturian – arcymaga, znawcę magii przestrzeni, twórcę portali, klucznika bram międzyplanowych. Pomoże nam przejść w inny wymiar, a potem stamtąd wrócić. Wszystko, żeby ratować jakiegoś szczyla. Co to ma wspólnego z wróżkami tego nie wiem, ale tę drobną nieścisłość może nam wyjaśni małe, zielone, skrzydlate „BUU” – wlepiając gały w Groszek wydął policzki jak jeszcze niedawno wydymała je wróżka do Matki Natury. Po chwili przestał i wracając wzrokiem na Alianę dokończył – chociaż to ostatnie to niekoniecznie.
Driada mimowolnie się uśmiechnęła, widocznie też miała ze skrzydlatą istotką utrapienie i znała jej kompetentność we wszelkich możliwych dziedzinach. Minotaur zaś dodał jeszcze.
- Blondyna idzie z nami. – wskazał palcem Sinfee – Matka chce, żeby poznała swojego mężczyznę.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Na polanie zrobiło się zbyt tłoczno i gwarno by wróżka była w stanie ogarnąć całość wydarzeń. Zwykle w takich sytuacjach po prostu odcinała się od tego co sama uznała że mniej ważne. Dyskusji Aliany z Rogatym Pyszczkiem nie słuchała wcale, a z opowieści Sinfee tłumaczącej siostrom skąd w ogóle wziął się mino – aur rozumiała niewiele, podobnie zresztą jak z uwag wymienianych sobie przez poszczególne driady. Skrzydlata koncentrowała się na Nemain i swojej Lotce. Tej ostatniej musiała w jakiś sposób wyjaśnić cały szereg tajemniczych okoliczności, które doprowadziły do częściowego paraliżu grzbietu małego ptaka. Natomiast Kopytna pochylała się nad mapą. Groszek kompletnie nie wiedziała po co, a mimo to w jakiś sposób uznała ten rytuał za ważny.
Naśladując miny i gestykulację przyjaciółki, Skrzydlata udawała, że również z zapartym tchem studiuje kawałek papieru. Latała wokół trzymanej przez centaura mapy, tak jakby możliwość spojrzenia na nią pod każdym kątem i z wszystkich możliwych stron, pozwalało lepiej analizować „to coś”.
- Od początku wiedziałaś dokąd powinnyśmy iść, a mówisz nam o tym dopiero teraz? – Nie wytrzymała wróżka, przegrywając walkę z swoim zniecierpliwieniem. – To gdzie znajdziemy te królewskie kryształy, tak potrzebne do uratowania Jarzębiny?
Nagle rozmowy na polanie zostały zdominowane przez pełen protestu wrzask Sinfee.
- Ja? Ale dlaczego ja? Nie chcę nikogo poznawać! Nie zakwitnę od tego! Może dałaby się go lubić na odległość?
- To wielki zaszczyt, sama Matka cię wybrała. Powinnaś być z tego dumna. – Krótko ucięła Aliana, po czym zwróciła się do Minotaura. – Rozumiem że to ciebie uczyniono odpowiedzialnym za drużynę. A zatem chroń ją…
Przywódczyni Liściastych pchnęła swoja siostrę prosto w potężne ramiona Agelatusa. Sinfee trzęsła się z przerażenia niczym liść na wietrze.
- Jestem brzozą. – Piszczała z strachu, mając nadzieję że „diabeł” będzie znał te same metafory co centaury.
Uznając temat za zamknięty driada skierowała swoje kroki w kierunku Nemain, oddając centaurowi pokłon.
- Jestem ci niezmiernie wdzięczna za uratowanie naszego lasu i moich sióstr. – Oznajmiła Pierwsza Wśród Straży, jasno dając do zrozumienia komu przypisuje wszystkie zasługi w zakończonym właśnie boju. Samego minotaura chociaż traktowała z szacunkiem, uważała za szkodnika, którego im szybciej pozbędą się z lasu, tym więcej drzew uda im się zachować w naturalnej pozycji. – Teraz gdy wasz cel jest już jasny, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenia. Zaiste jest to dość niezwykłe. Tak liczna drużyna w trosce o jedna małą wróżkę. Oczywiście Sinfee się do was przyłączy i będzie wam służyć swoją pomocą.
- Wygrałyśmy? – Nie dowierzała Lotka. – Dlaczego nic nie pamiętam?
- Moim zdaniem zasłabłaś z przemęczenia – natychmiast odpowiedziała Groszek – ale mogą znaleźć się tacy którzy będą mieli inne teorie.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

Stała nad mapą, jakby w jakkolwiek miało jej to pomóc, podczas gdy Agelatus rozmawiał z driadami. Jednym uchem słuchała ich rozmów, w między czasie wyrabiając sobie własną opinię. To musiała być jakaś zemsta Matki natury, na pewno tak. Starszyzna wiecznie ją straszyła, że odwracanie się od prawidłowej natury centaura kiedyś się zemści i wykrakali. Oczywiście, że nie wierzyła by najazd i możliwa zemsta niekoniecznie pomocnej Matki natury był jej winą. Winiła za to starszyznę i ich czarnowidztwo, samej nie mając zamiaru zmieniać raz obranej drogi.
Gdy druid zaczął medytować Nem próbowała palcem zetrzeć paskudną zieloną plamę zostawioną przez nawiedzony dąb.
- Nie wiedziałam - opowiedziała spokojnie, drapiąc kleksa paznokciem, bez żadnego widocznego skutku - Drzewo napluło w jakiejś marnej namiastce przekazu - spojrzała oskarżycielsko na jeszcze chwilę temu gadający pień - W żałosny sposób wskazując kierunek.
- Gdzie znajdziemy nasz cel … - powtórzyła pytanie, mówiąc do siebie i patrząc w niebo, by zorientować się w kierunkach - W lesie, a musimy iść - znów zawiesiła na chwilę głos, obracając się i szukając właściwego kierunku - Tam - wskazała ręką gdzieś na wschód.
W tym samym momencie druid obudził się, rozpoczynając jakąś hecę z poznawaniem mężczyzny. Nem miała wątpliwości, czy to Matka natura była dość szurnięta by swatać byczysko z driadą, czy barbarzyńcy trzymały się żarty. Jeśli to drugie, to były one mało smaczne, bo liściaste dziewczę gotowe było zejść na atak serca.
Najwyraźniej Aliana była wyjątkowo spokojną driadą, albo tyle przeszła z ich szalonym mini oddziałem, że nic nie było wstanie wyprowadzić jej z równowagi. Co prawda jawiła się jeszcze trzecia opcja, że teraz to nie będzie jej problem. Pozostawiła rozmyślania bez odpowiedzi.
Skromnie przyjęła gratulacje od pierwszej, w myślach już mniej skromnie uznając, że jednak driady to mądre stworzenia, skoro rozpoznały komu należą się podziękowanie. Skinęła pierwszej głową z wdzięcznością i na pożegnanie jednocześnie i zaczęła zbierać drużynę do kupy.
- Tak Lotko, zasłabłaś - przytaknęła, patrząc jednoznacznie na Groszek, iż utrzyma ich sekret w tajemnicy, o ile ta zapamięta by więcej nikogo nie ratować. Na dobrą sprawę podanie ptakowi prawdziwych informacji doprowadziło by jedynie do niepotrzebnej histerii.
- Zbierajcie się , ruszamy - odezwała się jeszcze raz do skrzydlatej części grupy, po czym podeszła do minotaura i driady.
Nieszczęsną Sinfee, otoczyła ramieniem stawiając ją u swojego boku - Choć brzozo. Świerczysko, kopytkuj radośnie - Barbarzyńcę klepnęła w plecy, z siłą adekwatną do jego rozmiarów, wyraźnie dając do zrozumienia, że czas ruszać.
- Na wschód - wskazała kierunek jeszcze raz, tym, którzy mogli tego nie zobaczyć za pierwszym razem. Nie czekając na dalsze reakcje ruszyła raźnym stępem kierując się w stronę lasu.

Sinfee z ulgą powitała ramię centaura i teraz przylgnęła do kopytnej jakby od tego miało zależeć jaj życie. Prawdopodobnie gdyby tylko mogła to objęła by Nemain w pół, a najlepiej wsiadła na jej grzbiet przytulając się do pleców centaurzycy.
Wyprawa zapowiadała się iście niezwykle, tak jak to określiła driada. Mieli znaleźć jakiegoś elfa wskoczyć w coś zwanego portalem, a potem tu wrócić. Cuda na kiju po prostu. Nem jednak najbardziej cieszyła się, że wreszcie pozna elfów. Ciekawe czy wyglądają tak jak o nich mówią. Ciekawe czy są mili. W ogóle to ciekawe jak zareagują widząc ich eskapadę. Co jeśli okażą się nieprzyjazne ? Krasnoludzcy bracia nie mieli najlepszych opinii o uszatych. Wtedy też kolejna prawda dotycząca elfiego ludu, przypomniała się Karej. Łucznicy ... Przecież idą do miasta, miasto ma pewnie mury obronne, albo przynajmniej jakąś basztę czy dwie, ostrzał z wysokości byłby sytuacją tragiczną w skutkach, dla podróżników oczywiście.
Całe szczęście Nem nie była ani tchórzem ani pesymistką, bo w takim wypadku zatrzymała w momencie, odmawiając dalszej wyprawy.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Czy tylko minotaur w tym towarzystwie wiedział skąd się biorą driady? I że parzą się tylko z ludźmi albo elfami? Istny dom wariatów. Zgraja popieprzonych dziewuch z wyliniałym psem na kupę. Choć akurat strachliwy kojot wykazywał się największym rozsądkiem z tej całej zbieraniny. Jako jedyny nie sprawiał wrażenia chorego psychicznie. Poza nim wszystkie te idiotki swatają wielkiego barbarzyńcę z tą blond chudziną. Tak jej nie lubią, że wpędzają małe biedne dziewczę w kompleksy i przyprawiają o hercklekoty? Czy są o coś zazdrosne? Rodzaj babskiej zawiści? To jakaś zemsta? Kręcą je perwersyjne związki pomiędzy rodzeństwem? A może po prostu chcą się jej pozbyć? Ale dlaczego? Wydawała się nawet sympatyczna, zgrabna i całkiem urocza w tym swoim wiecznym zakłopotaniu. Oczywiście zupełnie nie w jego typie. To tak jakby porównywać baobab i stokrotkę. Nie ta bajka. Co nie zmienia faktu, że nie mogła się nie podobać. Rzeczywiście, była mało rozgarnięta, ale od kogo w takim towarzystwie miała się czegoś mądrego nauczyć? Toć te kretynki wpychały ją bez zastrzeżeń w ramiona ledwie poznanego przybysza. Wystarczyło powiedzieć, że tak chce Matka. To dlatego barbarzyńcy szli do walki tylko w męskim towarzystwie. Możemy sobie nawzajem wybijać zęby i łamać rogi w zapasach, ale jeśli dochodzi do konfrontacji z obcymi, to idziemy w bój ramię w ramię. Jak trzeba, to i życia własnego nie szczędząc. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A tu? Fajna ta babska solidarność. Można przypuszczać, że oddałyby koleżankę każdemu, nawet gdyby zjawił się tu po małą sam czart piekielny. O ile smarkatą Groszek można było tłumaczyć, że pojęcie o świecie ma niewiele większe niż żołędzie, o których cały czas gadała. O ile centaurzyca mogła nie wiedzieć nic o prawach Natury, bo wolała szukać szczęścia pod ziemią wśród bandy zakochanych w złocie pokurczów. Ale szefowa zgromadzenia driad? Doprawdy, gdyby nie znał troskliwości Matki w stosunku do swojej dziatwy, to nie posiadałby się ze zdumienia, że ta zbieranina oszołomów jeszcze nie wyginęła.
        Zrobiło mu się żal Sinfee.
- Bez nerwów siostrzyczko – Agelatus pochylił się z troską nad drobną niewiastą – nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Dostarczę Cię całą i zdrową do tego elfa, którego Ci przeznaczyła Matka. A który niespodziewanym zbiegiem okoliczności będzie również w stanie pomóc nam z tą całą Jarzębiną. – Pogłaskał ostrożnie głowę dziewczynki lekko paternalistycznym gestem i mrugnął porozumiewawczo. – Bądź spokojna, Matka zawsze wie co robi.
        Nemain sprzedała mu klapsa w plecy. Gdyby tego nie widział, to w zasadzie po samej sile klepnięcia nie mógłby jednoznacznie stwierdzić co zaszło. Siła uderzenia była tak ledwie odczuwalna, że w zasadzie równie dobrze mogła pochodzić od patykowatej dłoni centaurzycy, jak i od małej wróżki, gdyby ta z rozpędu przywaliła w kołduniastą grzywę na jego plecach.
        Patrząc na zbierającą się do podróży kompanię zastanawiał się, czy powiedzieć głośno o jeszcze jednej rzeczy przekazanej przez Matkę. Interesowałoby to wyłącznie centaurzycę. Przyglądał się szczupłym plecom oddalającej się karej i stwierdził, że poczeka, aż kopytna przestanie się na niego dąsać. Wtedy rzeczywiście ucieszy ją wiadomość, że Matka zupełnie inaczej rozliczyła ich pojedynek w zabijaniu przeciwników. Łowca Dusz nie zginął tylko został odesłany, zatem punkty za niego przepadły. Nemain zwyciężyła sześć do dwóch. Może gdy to usłyszy, to wtedy znów okaże ten swój uśmiech, którym mogła zdobyć cały świat.
        Niespiesznie schylił się po swój kostur, podniósł go i wspierając się grubą lagą ruszył za osobliwą gromadą, której kazała mu pilnować Matka Natura.
Zablokowany

Wróć do „Fiołkowa Polana”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości