[Zajazd "Pod Dziką Klaczą"] Odpoczynek
: Pon Lis 16, 2015 1:58 pm
Jeremy skąd przybywa: [Zielony szlak] między Ostatnim Bastionem a Nową Aerią
Gospodarstwo wglądało na zaniedbane, ale wystarczająco solidnie okopane, aby wytrzymać napad takich sił, jakie wczoraj ich zaskoczyły. Było to pocieszające, bo w takim razie, póki bandyci nie zbiorą jakichś posiłków, to nie mieli szans poprawić tego, co spartaczyli zeszłej nocy. Wewnątrz grodu główne miejsce zajmowała duża, trzęsąca się od gwaru i rozmów tawerna, nad którą nadbudowano dwa piętra pokojów noclegowych, ale z osobnym wejściem. Na szczycie domostwa urządzono świetnie sytuowany punkt obserwacyjny. Zamontowano tam na pierwszy rzut oka solidny, acz niewielki podest i urządzono na nim małą wartownię. Oprócz tego wewnątrz ogrodzenia znajdowały się stajnie na kilkanaście par koni, dwa spore budynki pełniące rolę spichlerzy i magazynów, i lekko przechylona buda, którą w zależności od potrzeb przebywającej tu społeczności wykorzystywano jako warsztat płatnerski, stolarski, kowalski lub sukienniczy.
Stary pogadał z właścicielem zajazdu i dowódcą tutejszego garnizonu i załatwił opiekę dla rannych i prawo do postoju dla całej karawany na tyle dób, ile będzie potrzeba, w zamian za trochę złota i fachową pomoc ciesielską w renowacji nadwyrężonych zębem czasu umocnień. Jeremy w tych ustaleniach nie uczestniczył, i ostatecznie został postawiony przed faktem dokonanym, ale w zasadzie nie przeszkadzało mu to zupełnie. Jeżeli mógł się na coś przydać, to cieszył się, zwłaszcza, jeżeli miała to być robota w jego ukochanym zawodzie. Postanowił, że weźmie się za to nazajutrz rano. Póki co jednak jako tragarz pomógł przenieść rannych do lazaretu. Kiedy wreszcie wszystkich opatrzono i jego pomoc nie była już potrzebna, większość pozostałych karawaniarzy dawno udała się na spoczynek. W zasadzie już tylko młody koniuszy zajmował się końmi, więc Jeremy i Dziadek, którzy nie potrafili odmówić sobie piwa, tylko we dwóch poszli do knajpy.
Gospodarstwo wglądało na zaniedbane, ale wystarczająco solidnie okopane, aby wytrzymać napad takich sił, jakie wczoraj ich zaskoczyły. Było to pocieszające, bo w takim razie, póki bandyci nie zbiorą jakichś posiłków, to nie mieli szans poprawić tego, co spartaczyli zeszłej nocy. Wewnątrz grodu główne miejsce zajmowała duża, trzęsąca się od gwaru i rozmów tawerna, nad którą nadbudowano dwa piętra pokojów noclegowych, ale z osobnym wejściem. Na szczycie domostwa urządzono świetnie sytuowany punkt obserwacyjny. Zamontowano tam na pierwszy rzut oka solidny, acz niewielki podest i urządzono na nim małą wartownię. Oprócz tego wewnątrz ogrodzenia znajdowały się stajnie na kilkanaście par koni, dwa spore budynki pełniące rolę spichlerzy i magazynów, i lekko przechylona buda, którą w zależności od potrzeb przebywającej tu społeczności wykorzystywano jako warsztat płatnerski, stolarski, kowalski lub sukienniczy.
Stary pogadał z właścicielem zajazdu i dowódcą tutejszego garnizonu i załatwił opiekę dla rannych i prawo do postoju dla całej karawany na tyle dób, ile będzie potrzeba, w zamian za trochę złota i fachową pomoc ciesielską w renowacji nadwyrężonych zębem czasu umocnień. Jeremy w tych ustaleniach nie uczestniczył, i ostatecznie został postawiony przed faktem dokonanym, ale w zasadzie nie przeszkadzało mu to zupełnie. Jeżeli mógł się na coś przydać, to cieszył się, zwłaszcza, jeżeli miała to być robota w jego ukochanym zawodzie. Postanowił, że weźmie się za to nazajutrz rano. Póki co jednak jako tragarz pomógł przenieść rannych do lazaretu. Kiedy wreszcie wszystkich opatrzono i jego pomoc nie była już potrzebna, większość pozostałych karawaniarzy dawno udała się na spoczynek. W zasadzie już tylko młody koniuszy zajmował się końmi, więc Jeremy i Dziadek, którzy nie potrafili odmówić sobie piwa, tylko we dwóch poszli do knajpy.