[ulice miasta] Pożegnanie z domem
: Wto Lis 03, 2015 1:15 pm
Wychodząc z warsztatu zamknął za sobą drzwi. Skrzypnęły z wyrzutem, ale nie przejął się tym zbytnio. Decyzję już podjął, i nic nie mogło go zatrzymać w mieście, a zwłaszcza ta stara furta. Przyrdzewiałą kłódkę zacisnął na skoblu, ale nie żeby wierzył, że kogokolwiek mogłaby zatrzymać przed włamaniem. Na pewno lepszym zabezpieczeniem pracowni był sam fakt, że w środku nie pozostawił nic, co dla złodzieja byłoby warte mozołu. Bardziej chodziło mu o symbol zamknięcia czegoś za sobą.
Westchnął, a odwróciwszy się wręczył klucz od kłódki młodemu czeladnikowi, który u niego praktykował. Bez słów, bo i nie było sensu czegokolwiek gadać. Nie skończył go szkolić, ale chłystka zupełnie to nie zmartwiło. Patrzył teraz na niego głupkowato i nawet cień żalu za odchodzącym nauczycielem nie zawitał na jego nalanej buźce. Chłopak przez cały okres praktyk czeladniczych nie przykładał się do nich w najmniejszym stopniu. Często nie przychodził wcale, a jak już zawitał do warsztatu, to zawsze spóźniony. I nawet wtedy skupiał się bardziej na podrywaniu córek szwaczki z manufaktury naprzeciwko, niż na pracy z drewnem i nauce ciesielki.
Wobec takiego podejścia Jeremy również nie zaprzątał sobie głowy co będzie porabiał ów gnojek, gdy zabraknie go w mieście. Nadal milcząc poprawił swoje toporki i siekierę przy pasie. Następnie nachylił się, podniósł załadowaną narzędziami skrzynię i zarzucił sobie na lewe ramię. Powoli wstał z ciężarem, a w prawą rękę wziął od chłopaka tobołek z własnymi ubraniami. Nie odezwawszy się ominął młokosa i począł schodzić w dół ulicy w kierunku targowiska.
Dotarłszy na miejsce podszedł prosto do karawany błękitno-fioletowych wozów z symbolem czterech delfinów na burtach.
- O! Jesteś wreszcie! – wrzasnął na jego widok energiczny staruszek w kosztownych szatach. – Załaduj swój pakunek na pierwszy furgon i pomóż chłopakom – wskazał upierścienionym paluchem tragarzy ładujących bele materiałów i jakieś worki na pozostałe pojazdy.
Jeremy skinął tylko głową. Swój dobytek upchnął pod kozłem pierwszej furmanki, przetarł ramię ścierpnięte dźwiganiem drewnianego kufra i tak jak kazał starzec poszedł pomóc pozostałym tragarzom.
Gdy skończyli, bogacz siedział już wygodnie w głębi pierwszego zaprzęgu i głośnymi okrzykami poganiał swoich ludzi. Nie było specjalnych powodów do aż takiego spieszenia się, albowiem wyruszali w długą podróż i pół godziny w tę czy w tamtą nie robiło żadnej różnicy, ale ten kupiec widocznie taki miał styl kierowania ludźmi, żeby utrzymywać wszystkich w ciągłym stresie. Jeremy nie przejmował się tym zbytnio, ale ponieważ był w ekipie nowy, to nie bardzo wiedział co ma z sobą teraz zrobić. Jego nowopoznany znajomy widząc to zakłopotanie wybawił go z niego wskazując mu miejsce obok swojego woźnicy.
- Siadaj przyjacielu! - Ten facet miał jakiś dziwny zwyczaj, żeby do każdego zwracać się wrzeszcząc. – Dokończymy nasz wczorajszy temat!
Jeremy poznał tego staruszka zeszłego wieczora w miejscowej tawernie. Pamiętał mniej więcej jego dziwne imię, bo w trakcie nocnych rozmów przy samogonie przeszli na ty. „Frrranczieszko” – wymawiane w taki sposób, jakby człowiek dławił się gorącym kartoflem. Nie miał pojęcia jak się to pisze, ale w zasadzie jakie to miało znaczenie? Korespondencji uprawiać nie mieli zamiaru, a i tak kupiec zwracał się do niego per „Młody”. Jeremy w rewanżu nazywał go „Dziadek” i to wystarczyło żeby się dogadywać, więc kij tam z jego pieruńskim południowym imieniem. Usiadł na koźle koło rudowłosego woźnicy i otarł rękawem pot z czoła. Konwój dziesięciu pojazdów w barwach narodowych Leonii powoli ruszył w kierunku południowej bramy.
- Moja Ojczyzna to najcudowniejszy kraj na świecie! – handlarz przesadnie wrzaskliwie podjął przerwaną opowieść. Jeremy zastanowił się, czy w kontrakcie podpisanym wczoraj z Dziadkiem zawarto jakąś klauzulę drobnymi literkami, że do jego obowiązków oprócz świadczenia usług tragarskich i ciesielskich, należy również konieczność wysłuchiwania oracji starego piernika wygłaszanych skrzeczącym głosem rannego pterodaktyla. Kupiec w najlepsze trajkotał dalej, ale Jeremy już odruchowo wyłączył słuchanie. Zwykle tak robił, więc teraz też miał pewność, że gdyby gaduła wszedł na interesujące go tematy, do których wczorajszego wieczora dołączyły okręty i flota wojenna Leonii, to jego do tej pory niezawodny czujnik przywróci jego umysł z krainy marzeń z powrotem do ciała. Uśmiechnął się łagodnie i od czasu do czasu lekko potakując starcowi, zajął się własnymi myślami.
Westchnął, a odwróciwszy się wręczył klucz od kłódki młodemu czeladnikowi, który u niego praktykował. Bez słów, bo i nie było sensu czegokolwiek gadać. Nie skończył go szkolić, ale chłystka zupełnie to nie zmartwiło. Patrzył teraz na niego głupkowato i nawet cień żalu za odchodzącym nauczycielem nie zawitał na jego nalanej buźce. Chłopak przez cały okres praktyk czeladniczych nie przykładał się do nich w najmniejszym stopniu. Często nie przychodził wcale, a jak już zawitał do warsztatu, to zawsze spóźniony. I nawet wtedy skupiał się bardziej na podrywaniu córek szwaczki z manufaktury naprzeciwko, niż na pracy z drewnem i nauce ciesielki.
Wobec takiego podejścia Jeremy również nie zaprzątał sobie głowy co będzie porabiał ów gnojek, gdy zabraknie go w mieście. Nadal milcząc poprawił swoje toporki i siekierę przy pasie. Następnie nachylił się, podniósł załadowaną narzędziami skrzynię i zarzucił sobie na lewe ramię. Powoli wstał z ciężarem, a w prawą rękę wziął od chłopaka tobołek z własnymi ubraniami. Nie odezwawszy się ominął młokosa i począł schodzić w dół ulicy w kierunku targowiska.
Dotarłszy na miejsce podszedł prosto do karawany błękitno-fioletowych wozów z symbolem czterech delfinów na burtach.
- O! Jesteś wreszcie! – wrzasnął na jego widok energiczny staruszek w kosztownych szatach. – Załaduj swój pakunek na pierwszy furgon i pomóż chłopakom – wskazał upierścienionym paluchem tragarzy ładujących bele materiałów i jakieś worki na pozostałe pojazdy.
Jeremy skinął tylko głową. Swój dobytek upchnął pod kozłem pierwszej furmanki, przetarł ramię ścierpnięte dźwiganiem drewnianego kufra i tak jak kazał starzec poszedł pomóc pozostałym tragarzom.
Gdy skończyli, bogacz siedział już wygodnie w głębi pierwszego zaprzęgu i głośnymi okrzykami poganiał swoich ludzi. Nie było specjalnych powodów do aż takiego spieszenia się, albowiem wyruszali w długą podróż i pół godziny w tę czy w tamtą nie robiło żadnej różnicy, ale ten kupiec widocznie taki miał styl kierowania ludźmi, żeby utrzymywać wszystkich w ciągłym stresie. Jeremy nie przejmował się tym zbytnio, ale ponieważ był w ekipie nowy, to nie bardzo wiedział co ma z sobą teraz zrobić. Jego nowopoznany znajomy widząc to zakłopotanie wybawił go z niego wskazując mu miejsce obok swojego woźnicy.
- Siadaj przyjacielu! - Ten facet miał jakiś dziwny zwyczaj, żeby do każdego zwracać się wrzeszcząc. – Dokończymy nasz wczorajszy temat!
Jeremy poznał tego staruszka zeszłego wieczora w miejscowej tawernie. Pamiętał mniej więcej jego dziwne imię, bo w trakcie nocnych rozmów przy samogonie przeszli na ty. „Frrranczieszko” – wymawiane w taki sposób, jakby człowiek dławił się gorącym kartoflem. Nie miał pojęcia jak się to pisze, ale w zasadzie jakie to miało znaczenie? Korespondencji uprawiać nie mieli zamiaru, a i tak kupiec zwracał się do niego per „Młody”. Jeremy w rewanżu nazywał go „Dziadek” i to wystarczyło żeby się dogadywać, więc kij tam z jego pieruńskim południowym imieniem. Usiadł na koźle koło rudowłosego woźnicy i otarł rękawem pot z czoła. Konwój dziesięciu pojazdów w barwach narodowych Leonii powoli ruszył w kierunku południowej bramy.
- Moja Ojczyzna to najcudowniejszy kraj na świecie! – handlarz przesadnie wrzaskliwie podjął przerwaną opowieść. Jeremy zastanowił się, czy w kontrakcie podpisanym wczoraj z Dziadkiem zawarto jakąś klauzulę drobnymi literkami, że do jego obowiązków oprócz świadczenia usług tragarskich i ciesielskich, należy również konieczność wysłuchiwania oracji starego piernika wygłaszanych skrzeczącym głosem rannego pterodaktyla. Kupiec w najlepsze trajkotał dalej, ale Jeremy już odruchowo wyłączył słuchanie. Zwykle tak robił, więc teraz też miał pewność, że gdyby gaduła wszedł na interesujące go tematy, do których wczorajszego wieczora dołączyły okręty i flota wojenna Leonii, to jego do tej pory niezawodny czujnik przywróci jego umysł z krainy marzeń z powrotem do ciała. Uśmiechnął się łagodnie i od czasu do czasu lekko potakując starcowi, zajął się własnymi myślami.