[Stary smok] Droga ku Efne
: Wto Gru 01, 2009 7:07 pm
Ile to czasu minęło od jego nagłego zniknięcia? Nawet nie liczył. Musiał natychmiast opuścić swoje towarzystwo z pewnych niemiłych powodów. I, tak oto, gdy poukładał wszystkie sprawy, zaopatrzył się ponownie w leki, wyruszył w dalszą podróż.
Wędrował przez różne krainy, czasem nocował tam, gdzie go przyjęto, jednak większość nocy spędzał na łonie natury. W końcu czasy niespokojne, kto by wpuszczał do domu obcego wędrowca? Szczególnie o tak niespotykanej urodzie. Ludzie boją się tego co nieznane. Nie przeszkadzało mu to jednak tak bardzo. Owszem zdarzały się nieprzyjemne momenty, kiedy to śmiałkowie porywali się na niego, by zabrać wszystko, co przy sobie posiadał. Z marnym skutkiem. Zwiewali od razu, gdy tylko ich oczy ujrzały złotą łuskę i ogromne błyszczące oczy.
W końcu jego droga poprowadziła go do równin Maurat. Potrzebował gdzieś się zatrzymać i nabrać sił, nim uda się do Efne, do dobrego przyjaciela. Wiedział, że ten na pewno zaoferuje mu nocleg.
Zatrzymał się na niewielkiej polanie obok traktu, gdyż słońce chyliło się ku zachodowi. Rozpalił niewielkie ognisko i postawił obok siebie kufer. Przygotował lekką strawę, po czym westchnął z uśmiechem. Lubił te momenty, gdy rześkie powietrze stawało się chłodniejsze, niebo przygasało i jedyne, co było słychać, to trzaskające drewno w ognisku. Ile już lat spędza tak swoje dni? Wiecznie w drodze. Chyba nigdy się nie zmieni. Rozpuścił swój, już stargany przez wiatry, warkocz i z cichą pieśnią na ustach, zaczął pleść go z powrotem, powolnymi i dokładnymi ruchami. Pieśń była wesoła i niosła się po pustym lesie echem, bardzo daleko.
Kiedy zakończył tą czynność wyciągnął z kufra długą i szczupłą fajkę. Zdobył ją u pewnego kupca, gdy przemierzał Pustynię Nanher. Musiał przyznać, że spotkanie z nim uznał do wyjątkowo ciekawych. Poznał parę nowych plotek do sprawdzenia. Dlatego też wyruszył do Efne. Wiedział, że tam znajdzie odpowiedź. Zapalił sobie jedno z jego ulubionych ziół i już po chwili wypuścił z ust smugę dymu, który przybrał kształt małego baśniowego smoka. Widząc go, poczuł się jakoś dziwnie i westchnął.
- Czy to już pora, kiedy taki stary smok jak ja, zaczyna tęsknić za domem? Ale jeszcze tyle do odkrycia. Moja droga dopiero się rozpoczęła. - Uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął swoje smocze karty. Rozłożył je przed sobą w długim ciągu i zaczął powoli wyciągać, jedną po drugiej. Przy piątej zatrzymał się. Jego brwi zmarszczyły się lekko. Długo przyglądał się temu, co zobaczył i bardzo go to zaniepokoiło. Znów wypuścił z ust dym, tym razem, wijący się i kąsający niczym węże.
- "Widzę, że wiele się zmieniło od tamtych czasów... cóż za wielka strata" - pomyślał niezadowolony. Gdyby nie brak swoich lekarstw nie spuściłby z oczu tak cennych istot. A teraz, niestety te istoty umknęły gdzieś i przepadły. Schował karty i dorzucił drewna do ognia. Położył się na trawie i obserwował, świecące pomiędzy liśćmi, gwiazdy. Kontynuował swoją pieśń jeszcze chwilę, po czym odłożył fajkę i zasnął.
Obudził go poranny śpiew wiatru. Podniósł się z ziemi i przeciągnął mocno.
- Ostatni raz spałem w ludzkiej postaci - mruknął ze śmiechem, czując ból kręgosłupa. Jak mierne i kruche było to ciałko w porównaniu ze smoczym. Ale pomagało jak żadne inne. Zabrał swój kufer na plecy i razem ze śpiewającymi ptakami ruszył w stronę miasta.
Ciąg dalszy: Faurun
Wędrował przez różne krainy, czasem nocował tam, gdzie go przyjęto, jednak większość nocy spędzał na łonie natury. W końcu czasy niespokojne, kto by wpuszczał do domu obcego wędrowca? Szczególnie o tak niespotykanej urodzie. Ludzie boją się tego co nieznane. Nie przeszkadzało mu to jednak tak bardzo. Owszem zdarzały się nieprzyjemne momenty, kiedy to śmiałkowie porywali się na niego, by zabrać wszystko, co przy sobie posiadał. Z marnym skutkiem. Zwiewali od razu, gdy tylko ich oczy ujrzały złotą łuskę i ogromne błyszczące oczy.
W końcu jego droga poprowadziła go do równin Maurat. Potrzebował gdzieś się zatrzymać i nabrać sił, nim uda się do Efne, do dobrego przyjaciela. Wiedział, że ten na pewno zaoferuje mu nocleg.
Zatrzymał się na niewielkiej polanie obok traktu, gdyż słońce chyliło się ku zachodowi. Rozpalił niewielkie ognisko i postawił obok siebie kufer. Przygotował lekką strawę, po czym westchnął z uśmiechem. Lubił te momenty, gdy rześkie powietrze stawało się chłodniejsze, niebo przygasało i jedyne, co było słychać, to trzaskające drewno w ognisku. Ile już lat spędza tak swoje dni? Wiecznie w drodze. Chyba nigdy się nie zmieni. Rozpuścił swój, już stargany przez wiatry, warkocz i z cichą pieśnią na ustach, zaczął pleść go z powrotem, powolnymi i dokładnymi ruchami. Pieśń była wesoła i niosła się po pustym lesie echem, bardzo daleko.
Kiedy zakończył tą czynność wyciągnął z kufra długą i szczupłą fajkę. Zdobył ją u pewnego kupca, gdy przemierzał Pustynię Nanher. Musiał przyznać, że spotkanie z nim uznał do wyjątkowo ciekawych. Poznał parę nowych plotek do sprawdzenia. Dlatego też wyruszył do Efne. Wiedział, że tam znajdzie odpowiedź. Zapalił sobie jedno z jego ulubionych ziół i już po chwili wypuścił z ust smugę dymu, który przybrał kształt małego baśniowego smoka. Widząc go, poczuł się jakoś dziwnie i westchnął.
- Czy to już pora, kiedy taki stary smok jak ja, zaczyna tęsknić za domem? Ale jeszcze tyle do odkrycia. Moja droga dopiero się rozpoczęła. - Uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął swoje smocze karty. Rozłożył je przed sobą w długim ciągu i zaczął powoli wyciągać, jedną po drugiej. Przy piątej zatrzymał się. Jego brwi zmarszczyły się lekko. Długo przyglądał się temu, co zobaczył i bardzo go to zaniepokoiło. Znów wypuścił z ust dym, tym razem, wijący się i kąsający niczym węże.
- "Widzę, że wiele się zmieniło od tamtych czasów... cóż za wielka strata" - pomyślał niezadowolony. Gdyby nie brak swoich lekarstw nie spuściłby z oczu tak cennych istot. A teraz, niestety te istoty umknęły gdzieś i przepadły. Schował karty i dorzucił drewna do ognia. Położył się na trawie i obserwował, świecące pomiędzy liśćmi, gwiazdy. Kontynuował swoją pieśń jeszcze chwilę, po czym odłożył fajkę i zasnął.
Obudził go poranny śpiew wiatru. Podniósł się z ziemi i przeciągnął mocno.
- Ostatni raz spałem w ludzkiej postaci - mruknął ze śmiechem, czując ból kręgosłupa. Jak mierne i kruche było to ciałko w porównaniu ze smoczym. Ale pomagało jak żadne inne. Zabrał swój kufer na plecy i razem ze śpiewającymi ptakami ruszył w stronę miasta.
Ciąg dalszy: Faurun