Strona 1 z 2

[Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i apetyt

: Pią Wrz 05, 2014 6:20 pm
autor: Lullasy
Jak wiele rzeczy może się zmienić w jedną noc? Powiada się, że przez ten czas królestwa potrafią upaść, ludzie ginąć w milionach, a nawet sam Prasmok mógłby się przez jedną, nieszczęsną noc zbudzić. Mogą się zdarzyć także zmiany o nieco mniejszej skali, chociaż zależy dla kogo. Przykładowo, dla takiej niepozornej niewolnicy jak Lullasy, jedna noc może odmienić całe, dotychczasowe życie. Jednak starczy już filozofowania. Czas przejść do konkretów.
Anperia. Miasto tętniące życiem zarówno w dzień, jak i nocy. A właściwie - szczególnie w nocy. Miasto niby niepozorne, jednak w rzeczywistości było niejako sercem całego księstwa. W końcu to tutaj znajdowała się siedziba tego, kto rządził Karnsteinem - zamek Chiropterus. Granitowe ściany ciągnęły się z centrum miasta, prosto w górę. Był niejako symbolem tej mieściny. Znakiem rozpoznawczym wręcz.
Jednak miasto to nie tylko wielka twierdza. Wokół jak to w mieście, były dzielnice, uliczki, sklepy i co tylko było potrzebne. Jedne piękniejsze, inne niezbyt. Ważne że było sporo budynków, wśród których trzeba było sprawnie manewrować, by się nie zgubić. Jednak nie tylko fizycznie, lecz mentalnie. Architektura, jej style i wszystko inne były różne. Czasami nie miało się pewności, czy to inna dzielnica miasta, czy też trafiło się do całkiem innego miejsca na kontynencie.
Powiada się, że w dzień tutaj to nic, w porównaniu z urokiem nocy, gdy do życia budzą się wampiry, zamieszkujące Anperie. Z oczywistych względów, większość unika słońca. Lecz gdy nastaje zmrok, całe miasto żyje. Bez wyjątku. Można wtedy spotkać zarówno ciekawe sytuacje, jak i istoty, które je powodują. I właśnie odnośnie tego ostatniego będzie dużo powiedziane…

***

Środek nocy. Księżyc oświetlał swym srebrnym blaskiem nawet najciemniejsze uliczki i zaułki miasta. Powietrze, choć zimne jak na cmentarzu, wypełnione było radosnym gwarem ludzi żyjących w tym mieście. Nie był to nieznośny hałas, wręcz przeciwnie. Nawet miło słuchało się, jak to miejsce tętni życiem ze wszystkich stron. Wampiry, mroczne elfy, ludzie. Głównie te trzy rasy było widać wszędzie dookoła. Z oczywistych względów, więcej było krwiopijców.
Przez jedną z uliczek, która otoczona była głównie sklepami alchemików, zielarzy jak i innych tego typu specjalistów przechodził właśnie jeden z nich. Elegancko, wręcz szlachecko ubrany. Nosił piękny, zdobiony płaszcz z kapturem, który obecnie nie był założony na jego głowie. Materiał już od pierwszego spojrzenia wyglądał na delikatny niczym jedwab. Wyglądał co najmniej na szlachcica lub arystokratę. Niby nikt niezwykły i tak też było. Jednak istota, która mu towarzyszyła przyciągała wzrok, głównie ze względu na rasę. W końcu rzadko widuje się eugone poza dzikimi lasami, a jeszcze rzadziej taką, która grzecznie pełzała za kimś przez jedno z większych miast.
Dla Lullasy czas dziwnie mijał. Sama już nie wiedziała, czy to nadal ta sama noc, w której rozstała się z towarzystwem pokusy i upadłego, czy też minęło już kilka dni od tego wydarzenia. Wampir pewnie wiedział, ale wiedziała że dla kogoś takiego jak ona, pytanie o datę byłoby nie na miejscu. Zresztą, to co się stało od czasu przejęcia przez jegomościa całkowicie ją pochłonęło. Niemal co chwilę wracała myślami do tego, co jeszcze niedawno się z nią działo. A trzeba przyznać, iż trochę tego było.

***

Doskonale pamiętała, gdzie wpierw udała się, idąc dumnie za sługą swojego pana - do kowala. Jeszcze wtedy miała na sobie łańcuchy - dość wyrazisty symbol kim jest. Z tego co mówił wampir, jej nowy pan nie chce tego zbędnego dodatku. Wężowa kobieta nie wiedziała jak to zrozumieć. Żyła z nimi, odkąd pamięta - czyli od zawsze. Czy to oznacza, że czekają ją ciężkie zmiany? Ostatecznie zdusiła w sobie strach, posłusznie dając rzemieślnikowi rozpocząć swoją robotę gdy tylko dotarli na miejsce. Nie było to łatwe, lecz ostatecznie metal opadł na ziemie. Trwało to godzinę, może dwie. Zaklęty materiał naprawdę ciężko było uszkodzić, w sposób by nie uszkodzić naturianki.
Lecz gdy uporano się z tym problemem, powstał nowy, o którym ani kowal ani eugona, czy też nawet wampir nie pomyśleli - bez łańcuchów, niewolnica była naga. Na szczęście rozwiązanie tej sprawy leżało tuż obok. Wężowa dama została okryta starymi płótnami z kuźni. Były w miarę czyste, ale też całkowicie zbędne kowalowi, który nie poprosił nawet o zapłatę za ten skromy dar dla niewolnicy. Dwa pasy materiału przepasały od tego czasu jej ciało - jeden w miejscu, gdzie ludzkie ciało przechodziło w ogon, drugi zaś okrywał jej klatkę piersiową. Do tego jeszcze trzeci skrawek poszarpanego materiału, który zaczął służyć dla Lullasy jako płaszcz.
Dla innych to by było normalne odzienie, ale naturiance ciężko było się przystosować do tej...lekkości. Dotychczas ciężkie łańcuchy obciążały ją, zmuszały do większego wysiłku przy jakimkolwiek ruchu. Teraz jednak tak nie było. Nie czuła też metalicznego zimna na swojej skórze. Na swój sposób, to była przyjemna zmiana. Nie minęło dużo czasu, nim opuścili kuźnię, wychodząc z powrotem na uliczki tego wspaniałego i jakże unikatowego miasta. Wampir wciąż prowadził naturianke w jakieś określone miejsce.
Tym miejscem był budynek, ozdobiony drewnianą makietą wielkiej fiolki, co było czymś jak znakiem rozpoznawczym wszelkiego rodzaju sklepów alchemików. Tam wprowadził ją wampir, by zająć się ostatnią rzeczą, nad którą trzeba było popracować. Rany wężowej kobiety - zarówno te stare, jak i nowe - trzeba było odpowiednio opatrzyć, nie prowizorycznie. Magów ze zdolnością leczenia szkoda było szukać, gdyż nie dość, że jest ich mniej niż ludzi tworzących mikstury, to część z nich absurdalnie drogo się ceni.
Rany po szponach, które miały już wiele miesięcy były łatwe do zwalczenia. Odpowiednia mieszanka oczyściła rany. Następnie, miejsca owe zostały zalane niewielką ilością dosyć słabego kwasu kwasu, by pozbyć się ewentualnych większych zanieczyszczeń, które mogły zalegać w ranach. Ostatnią rzeczą była mikstura, mająca przyśpieszyć gojenie. Głębokie nie były, więc na efekty nie trzeba było długo czekać. Po piętnastu minutach w miejscu, gdzie ciało wężowej damy było naruszone, widniały blizny.
Trudniejszą sprawą były głębokie cięcia na rękach. Miecz, który to uczynił dotarł aż do kości, uszkadzając ją w pewnym stopniu. Jednak było to do odratowania. Alchemik narobił się przez dłuższy czas, tworząc miksturę regeneracyjną. Gdy ją ukończył, w dość prostych słowach wytłumaczył jej działanie wampirowi
- Ta mieszanka znacznie przyśpiesza naturalną zdolność każdego organizmu do regeneracji przez pewien okres czasu. Efekt jest dość mocny, jednak nie ma nic za darmo. Tkanki muszą odrosnąć, a co za tym idzie, jej ciało będzie potrzebować sporej ilości minerałów i energii. W skrócie - będzie dobrze, ale apetyt, a także metabolizm owej eugony wzrośnie w znacznym stopniu. Zaletą tego jest to, że wystarczy jednorazowa dawka. Dodałem także coś na ból, gdyby rana jej doskwierała.
Lullasy przyjęła swój lek, a wampir w międzyczasie zapłacił złotem za usługę alchemika. Smak mikstury był okropny, ale działał. Poczuła, jak cierpienie przemija, a także niemal natychmiast zrobiła się głodna, co dało się usłyszeć po jej burczącym na cały sklep alchemicznym żołądku. Wampir westchnął tylko i wyprowadził ją na zewnątrz.


***

Pół przytomnie pełzając za krwiopijcą, wpatrywała się w owe wspomnienia raz za razem, nie mogąc się nadziwić tym wszystkim. Zmieniła się zewnętrznie w dość krótkim czasie. W niejakim ubraniu i z zabliźnionymi ranami na brzuchu i nad klatką piersiową nie wyglądała już jak świeżo wyciągnięta z sali tortur. Jedyne, co zostało z tego co nosiła przedtem to bandaże na rękach. Ich zdjęcie nie było konieczne, ale nie były także potrzebne. Jednak mimo to nosiła je, by móc pamiętać jak wiele się tej nocy stało. A że wampir jej na to pozwolił , to miała je i tyle
Na ziemię ściągnął ją dopiero zapach, który wypełniał powietrze. Niedaleko była karczma, z której dochodziły przepiękne zapachy jedzenia. budynek był dosyć szeroki, choć wysokość miał ledwo siedmiu metrów. Zarówno ściany, jak i dach oraz dosyć duże drzwi budynku były z surowego drewna, co wyróżniało się w mieście takim jak to. Szyld, także drewniany, który wisiał nad drzwiami miał na sobie wyryty napis
- “Pod Ściętą Brzozą”? - Wampir spytał jakby sam siebie. Spojrzał na eugonę, wiedząc że jeżeli rany mają się zagoić nim przekaże naturianke Medardowi, musi ona się posilić, by rany mogły się zregenerować. Odezwał się do niewolnicy, by wyjaśnić jej co i jak. - Wchodzimy, zjesz tyle ile potrzebujesz i wychodzimy. Nic więcej.
Lullasy pokiwała głową, pokazując że zrozumiała przekaz. Przekroczyli drzwi, które swym skrzypieniem poinformowały wszystkich w środku iż ktoś nadchodzi. Wampiry, mroczne elfy i kto tu jeszcze był, częściowo nadal zajęci swoimi sprawami, obserwowali nowo przybyłych. Karczma była spora. Wejście, jak to w karczmach bywa, prowadziło na sam środek sali, gdzie przy stolikach gęsto siedzieli przedstawiciele poprzednio wymienionych ras. Jedni pili wywary alkoholowe, inni siłowali się na rękę, część z nich także posilała się przysmakami z karczemnej kuchni.
Jednak mimo wszystko, widok pełzającej po wnętrzu budynku wężowej kobiety budził sensacje, co i tak było mało powiedziane. Lullasy próbowała unikać patrzenia na kogokolwiek. Podpełzła do jedynego, pustego stolika, przy którym były 4 krzesła. Niewolnicy jednak wystarczał ogon, który po odpowiednim ułożeniu służył za cieplutkie, osobiste siedzisko. Stolik przy którym była znajdował się on w dosyć niefortunnym miejscu, gdyż na samym środku. Zewsząd patrzyły na nią zdziwione, a także ciekawskie oczy. Jedni tylko obgadywali, co się dzieje, inni - głównie ci którym alkohol zastąpił większą część mózgu - ostrzyli noże, próbując udawać gestami że chcą oskórować istotę z jej skóry i łusek.
Wampir w końcu wrócił, z tacą, na której leżał dorodny, pieczony wieprz w jednej ręce oraz w połowie pustą sakiewką w drugiej. Gdy tylko usiadł, a talerz leżał już na stole, Lullasy nieśmiało sięgnęła po pierwszy kawałek. Zazwyczaj nie jadła takich rzeczy - łańcuchy, które dawniej oplatały jej usta, o ile nie sprawiały problemów z płynami, to z rzeczy bardziej stałych pozwalały jej żywić się wyłącznie okruszkami. I chociaż jako niewolnica przyzwyczaiła się do jedzenia raz na kilka dni, to teraz czuła przeogromny głód, będący skutkiem eliksiru.
Grzecznie, niczym arystokrata będąca na wystawnym przyjęciu, chwyciła większy kawałek, który staranie przeżuła i zjadła. Natychmiast po tym kolejny. I jeszcze jeden. Za każdym razem coraz szybciej, nadal przy tym kontrolując swoje zachowanie, by nie odstawało od norm do jakich przywykła. Ten widok zadziwiał niektórych. Mimo iż posilała się stosowniej niż osoby stołujące się tutaj, to i tak pochłaniała mięso niczym wygłodniały smok po kilku wiekach głodówki. Ludzie przestali rozmawiać, grać w karty czy nawet jeść. Wszyscy patrzyli na wygłodniałą istotę, która kończyła posiłek, który normalnie starczał na kilka osób. Nawet krwiopijca który się nią niejako zajmował był zaskoczony, choć alchemik uprzedził go o tym.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Sob Wrz 06, 2014 12:08 pm
autor: Derogan
        Kary koń wraz z dosiadającym go jeźdźcem galopował, niosąc swojego właściciela wzdłuż kamiennego traktu. Okute kopyta uderzały raz po raz, wydając odgłosy tak charakterystyczne dla pędzącego konia. Jeździec gnał przez noc, mijając domy, wioski, mosty, rzeki. Był już w drodze od wielu dni, zatrzymując się tylko po to, aby pozwolić odpocząć koniu. On sam nie potrzebował snu, jadł w drodze to, co miał w jukach. Choć Derogan nigdy nie był niecierpliwym człowiekiem, to teraz popędzało go coś, czego nie czuł już od dawna. Niewyobrażalnie potężna chęć zemsty.
        Dotarł do Anperii tuż po północy, kiedy miasto już było całkowicie rozbudzone. Derogan już nie pierwszy raz wędrował z miasta do miasta, zwykł najpierw zbierać informacje, zanim odwiedzał jakieś miejsce. To zazwyczaj oszczędzało mu sporo trudu. Wiedział więc, że w Karnsteinie miasta rozpoczynają prawdziwe życie dopiero po zmroku, kiedy wampiry i liczni ich naśladowcy wychodzili na ulice, gdzie nie zagrażało im słońce lub kompromitacja ze strony rówieśników.
        Derogan podjechał pod bramę, którą pilnowało czterech strażników. Nie był jedynym, zmierzającym do miasta. Zanim straż sprawdziła wóz, który blokował niemal całą drogę, minęło trochę czasu. Młodzieniec w tym czasie zlustrował uważnym wzrokiem strażników, obserwując każdy ich ruch. Był wyczulony w takich kwestiach. Strażnicy sprawdzili wóz, po czym jeden z nich odszedł wraz z woźnicą na bok. Derogan nie zdziwił się, kiedy mężczyzna wręczył strażnikowi niewielki mieszek, który szybko znalazł się przy jego pasie.
~Nawet o tym nie myśl. Wystarczyło, że porzuciłeś to, co zrobiliśmy na północy w pogoni za ułudą.
        Nie dał po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał. Nauczył się już dawno ukrywać wszelkie objawy rozmów wewnątrz swojego umysłu.
~Spokojnie, nie mam zamiaru. Jeśli już, to zrobię to później, teraz szkoda mi czasu.
        Havgryd umilkł. Derogan wyczuł, iż ten nie chce wierzyć w to, co właśnie usłyszał. Jednakże nie miał innego wyjścia, ich myśli pozostawały złączone, nie mogli się teraz okłamać.
~Nie poznaję cię. Zero szlachetnych pobudek, zero wykładów na temat dobra?
~Tak. Może i jestem samozwańczym stróżem prawa, ale mam także swoje cele.
~Nie są nimi czasami pomaganie słabszym?
~Także. Ale teraz chcę odpowiedzi.

        Paladyn nie odpowiedział, zajęty własnymi myślami, skrywanymi przed Deroganem. Tym czasem wóz wreszcie przejechał, odblokowując drogę. Młodzieniec podjechał do strażników.
- Kim jesteś – spytał się ten, który wziął łapówkę. Miał krótkie, czarne włosy i barczyste ramiona.
- Podróżnikiem – odparł Derogan. - Zmierzam do dalekiej rodziny w Anperii.
        Strażnik przyjrzał się uważnie młodzieńcowi.
- Dla ciebie będzie ulgowo, boś jeszcze podlotek. Trzydzieści ruenów.
        Derogan wręczył strażnikowi odpowiednią sumę, używając magii Ducha, aby przekazać duszy Havgryda dokładne informacje na jego temat. ”Tak, jak już myślałem, zajmę się nim później. Kiedy już będę miał wystarczająco dużo wolnego czasu.” Następnie skierował konia kłusem przez miasto, w poszukiwaniu jakiejś karczmy, w której mógłby zebrać podstawowe informacje.
~Co masz nadzieję znaleźć? Masz tylko jakiś znak. Naprawdę myślisz, że zdołasz odkryć coś na jego temat w jakiejś karczmy?
        Derogan nie odpowiedział. Jechał przez miasto, mijając mieszkańców. Zdziwiła go nieco różnorodność architektury w mieście. Owszem, czytał o tym interesującym fakcie, ale ujrzenie tego na własne oczy to zupełnie coś innego.
        Niedługo potem znalazł karczmę „Pod Ściętą Brzozą”. Zsiadł z konia i odprowadził go do karczmy, znajdującej się nieopodal. Kiedy wracał, zagadał do niego jakiś człowiek ubrany na czarno.
- Hej mały, nie miałbyś ochoty na trochę srebra w sakiewce? - spytał, uśmiechając się i ukazując swoje wampirze kły.
- Pijawko, nie miałbyś ochoty na trochę srebra między oczami – odparł sucho.
        Wampir zmarszczył brwi, po czym oddalił się. Derogan zobaczył, jak zadaje pytanie jakiemuś człowiekowi, który nie wyglądał na nazbyt rozsądnego.
        Młodzieniec otworzył drzwi, po czym wszedł do karczmy. Znajdowali się w niej przedstawiciele mnóstwa ras. Derogan dostrzegł wampiry, mroczne elfy i ludzi, choć nie wątpił, że znajdują się tam także inne rasy. Zamknął drzwi, kiedy zauważył kątem oka coś, co go zdziwiło. Spojrzał w tamtą stronę, po czym wysoko uniósł brwi.
        Przy stole znajdowała się dziwna kobieta. Zamiast nóg miała gadzi ogon, natomiast włosów – węże. Zjadała wielką ilość żywności z apetytem oraz szybkością, jakiej Derogan nigdy nie widział.
~Hagryvd, co to takiego jest?
~Naga, wężołak, jak zwał, tak zwał. Chociaż najbardziej odpowiednia nazwa to eugona.
~Eugona? Nigdy wcześniej o czymś taki nie słyszałem.
~Nie dziwę ci się. Nie są nazbyt częstym widokiem. Ale teraz rusz się, po ten wampir dziwnie ci się przygląda.

        Rzeczywiście, towarzysz eugony spoglądał na niego krzywo; najwyraźniej nie podobało mu się, że tak intensywnie przygląda się wężowej kobiecie.
        Młodzieniec zamrugał, po czym odwrócił wzrok i ruszył ku jednemu z wolnych stolików, siadając na stojącym za nim krześle.
~Co ty robisz? Myślałem, że chciałeś wypytać karczmarza.
~Odczytujesz moje myśli, doskonale znasz moje zamiary.
~Jak ja nienawidzę tej twojej ciekawości i wścibskości.

        Derogan tylko uśmiechnął się lekko, co dla innego człowieka, znajdującego się w karczmie musiało wyglądać dziwnie.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Sob Wrz 06, 2014 1:48 pm
autor: Lullasy
Eugona kończyła swój posiłek, gdy do karczmy zawitał ktoś nowy. Jednak mimo to nie obracała głowy, głównie z dwóch powodów. Pierwszym z nich był rozkaz wampira - miała tutaj tylko zjeść, co oznaczało zero nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu z kimkolwiek. Drugi powód był bardziej prosty - głód wciąż był nienasycony, chodź pożarła całą pieczoną świnię, zostawiając tylko kości. Czyste, bielutkie kości, na których nie sposób było doszukać resztek. Podobnie z tacą, która lśniła wciąż, jakby dopiero umyta.
Trochę inaczej było z wężykami. One robiły co chciały, jak to miały w zwyczaju. Większość z nich, widząc ogrom istot wokół nich, syczały, ukazując swoje kły. Wyglądało to co najmniej jakby chciały przestraszyć wszystkich w karczmie, co jakoś im nie wychodziło. Reszta gadów wyrastających z głowy Lullasy to patrzyła ciekawsko na kości, które pozostały na tacy, to na zagadkowego człowieka. Tajemniczy uśmiech znikąd przyciągnął uwagę dwóch, może trzech gadzin. Wiły się na boki, próbując ogarnąć sylwetkę młodzieńca, któremu udało się odnaleźć jeszcze jeden pusty stolik, przy którym jak nigdy nic usiadł. Wyróżniał się z tłumu, przez co oczy tych kilku węży bez przerwy wbijały się w niego, jakby chcąc przejrzeć go na wylot.
W karczmie panowała cisza. Niezręczna cisza, jak to się mówi lub też “cisza przed burzą” jak to mawiają niektórzy podróżujący przez bezkres oceanów. Słychać było bicie serc zgromadzonych tu istot. Nikt nawet nie chciał niszczyć tej atmosfery, więc gdy jakaś natrętna mucha wzniosła się pod sufit, bzycząc na pół karczmy, w stronę owada poleciał prosty, dosyć przeciętny nóż, który celnie przybił ją do sklepienia. Czemu w ogóle wszyscy milczeli? Prawdopodobnie czekali aż coś się stanie. Kobieta, będąca od pasa w dół wężem w karczmie jest jak zielone, kwitnące drzewo pośrodku pustyni, gdyż to niesamowicie rzadkie zjawisko. A jak wiadomo, rzadkie zjawiska ciągną ze sobą kłopoty w większości przypadków, co potwierdziłaby większość poszukiwaczy przygód, czy innych istot.
Eugona z pochyloną głową siedziała na swoim własnym ogonie. Choć posiłek był skończony, nie wstawała, ani w ogóle nic nie robiła. Wampir, który siedział przy tym samym stole co ona nie widział tego do teraz. Przedtem był zbyt wpatrzony w osóbkę, która weszła ledwo co do karczmy.
- Najedzona? - Spytał Lullasy, gdy tylko obrócił głowę w jej stronę. Ciężko było mu stwierdzić czy chce więcej czy nie po jej postawie.
- Nie.
Cichutki głos wężowej kobiety tylko przez chwilę przedzierał się przez powietrze. Lecz ta chwila wystarczyła, by zdziwienie namalowało się na wielu twarzach. Niektórzy zaczęli szeptać, ile jeszcze mogłaby zjeść ta istota i co takiego mogłaby zjeść. Wampir tymczasem machnął wymownie ręką w stronę karczmarza, dając mu do zrozumienia, że jeszcze jedna świnia pieczona przydałaby się. Ten wpierw podszedł do stolika, By odebrać pustą tacę oraz należność za kolejną porcję.
- Mam nadzieje że nie pożre mi innych klientów. - Po głosie słychać było, iż sam nie wiedział czy żartuje czy nie. Kątem oka obserwował niewolnicę, ale tylko przez chwilę, widząc minę wampira, do którego zaraz skierował kolejne zdanie. - Tak samo jak poprzednio, pięćdziesiat ruenów się należy.
Wampir sięgnął po sakiewkę, w której trzymał resztę swoich pieniędzy. Przynajmniej próbował, gdyż nie mógł jej znaleźć. Spojrzał na podłogę, czy przypadkiem mu nie wypadła. Lecz gdy jej nie ujrzał, domyślał się co się stało. Wstał, hałaśliwie odsuwając krzesło na bok.
- Przyznać się, kto miał na tyle odwagi by mnie okraść?
Powiedział to grzmiącym głosem, w którym wyczuć można było gniew. Już i tak dość miał stracić na samo wyżywienie eugony. Ale żeby jeszcze go okradziono i to tak że nikt z patrzących w te stronę nie zauważył? To był już szczyt wszystkiego. Jednak w odpowiedzi wszyscy wzruszyli ramionami, zgodnie twierdząc że nikt nawet blisko niego nie był. Karczmarz spojrzał tylko na wampira jak na szaleńca i skomentował to w kilku słowach.
- Alboś pijany albo myślisz żem naiwny. Nikt do ciebie nawet nie podchodził. Płać albo co najwyżej kopa ci zaserwuje. - Krwiopijca tylko spojrzał gniewnie dookoła siebie słysząc mężczyznę, jakby mając nadzieje że znajdzie winowajcę.
Tymczasem Derogan obserwował to zajście. Coś jednak rzuciło mu się w oczy. W jednym z rogów karczmy w odosobnieniu stała zakapturzona osoba, która w ręce trzymała mieszek pełen monet. Przyglądała się mu, patrząc do środka, jakby sama nie wiedziała co tam właściwie jest. Po kilku chwilach przeniosła wzrok na środek karczmy, gdzie sytuacja robiła się nerwowa. W powietrzu czuć było, iż karczemna bójka jest tylko kwestią czasu.
Niewolnica jedyne co mogła zrobić, nie łamiąc przy tym rozkazu od wampira, to obserwować to wszystko. Niczym zaklęta w posąg, nie śmiała drgnąć nawet, gdy jakiś idiota próbował zbliżyć od tyłu rękę do węży zamieszkujących jej głowę, przez co niemal został ugryziony, co skwitował cichym przekleństwem pod nosem. Tylko co jakiś czas rozglądała się, chcąc pomóc swojemu tymczasowemu panu odnaleźć złodzieja.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Sob Wrz 06, 2014 8:10 pm
autor: Derogan
        Derogan z zaciekawieniem obserwował, jak wężowa kobieta zjada posiłek złożony z pieczonej świni. Zdziwiło go nieco, jak wiele zdołała w sobie zmieścić w tak krótkim czasie i to, jak dokładnie oczyściła kości z nawet najmniejszych kawałków mięsa . Ale czemu było się dziwić? Nowa rasa, nowe zasady. Na
~Nie, eugony akurat nie mają aż tak wielkiego apetytu. To akurat musi być spowodowane innym czynnikiem.
        Paladyn swoim zwyczajem odczytał informację płynące z duszy Derogana, po czym poprawił błąd w nich zawarty. Robił to dosyć często, ponieważ widział na Alaranii już nie jedną rzecz i bez żadnego wahania wprowadzał poprawki w każdej, nawet najmniejszej nieprawidłowości, jaką udało mu się dostrzec. Derogan zazwyczaj nie pozostawał mu dłużny i także starał się wyłapywać zagapienia paladyna. Był to rodzaj swoistej rywalizacji między nimi, która nigdy się nie kończyła.
~Masz jakiś pomysł, co to mogło być?
        Dostrzegł, że kilka węży na głowie eugony przypatruje mu się uporczywie, jakby starały się zaglądnąć do jego podwójnej duszy. Odwzajemnił spojrzenie, przez całkiem długą chwilę w ogóle nie mrugając.
~Może głód?
~Tyle to i ja wiem. Postaraj się bardziej.
~A tak właściwie, to po co?
~Żeby zaspokoić moją okropną ciekawość, a jak?
~Ech, przyprawiasz mnie o bóle głowy.
~Jakiej głowy?
~Wiesz doskonale, o co mi chodzi! I co ty robisz z tymi wężami?
~Czekam, aż spuszczą wzrok.
~Ech, niby jesteś dojrzały, jak na swój wiek, ale czasami zachowujesz się naprawdę dziecinnie.
~Jak każdy.
~Ale nie musisz być jak każdy.
~Niestety muszę. Każdy to każdy, tak jak każdy człowiek musi w końcu umrzeć.

        W czasie ich wymiany myśli, eugona dała do zrozumienia, że zjadłaby kolejną świnię. Derogan nie zdziwił się nazbyt, zobaczywszy już, w jakim tempie skończywszy poprzednią. Tak naprawdę, to niczego innego się nie spodziewał.
~Uważaj, Nosicielu. Wygląda na to, że wampirzy pan stracił sakiewkę.
        Hagryvd słusznie zauważył ten fakt o sekundę przed wampirem. Umysł paladyna był bardzo wyćwiczony, Derogan już nie raz miał okazję się o tym przekonać. Bez problemów dostrzegał różne rzeczy, które umykały każdemu innemu. Oczywiście zazwyczaj wszystkie pochwały spływały na młodzieńca, który nikomu nie zdradzał obecności drugiej duszy. Tak czy owak, wampir został okradziony, co nie wahał się ogłosić wszem i wobec.
~Derogan, widzisz to?
        Dostrzegł w kącie zakapturzonego osobnika, przypatrującego się sakiewce, która nie wyglądała na niego. Derogan spojrzał na wampira, czekając na dobrą chwilę. Kiedy ten odwrócił się w inną stronę, młodzieniec wstał od stołu i ruszył w stronę przyczajonego w kącie człowieka, wprawnie manewrując między przebywającymi w karczmie, tak, aby możliwie jak najbardziej go zasłaniali. Po jakimś czasie dotarł do rogu, gdzie stał tajemniczy osobnik. Przysunął się do niego, patrząc na eugonę.
- Mógłbym od razu cię wydać, ale najpierw powiedz mi, dlaczego – wyszeptał tak, aby tylko on mógł to usłyszeć.
        Może i wymierzał sprawiedliwość, ale tą prawdziwą sprawiedliwość. Chciał najpierw poznać wszystkie możliwe powody tego postępowania, zanim wydałby na niego wyrok.
~Ponoć zależało ci na czasie.
~Na złodzieja dużo mi go nie zejdzie.

        Poczuł, jak Hagryvd wyczula jego zmysły, starając go przygotować na ewentualny atak ze strony zakapturzonego.
~Ty się zajmij rozmową, a ja go przypilnuję.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Nie Wrz 07, 2014 4:32 pm
autor: Lullasy
- Po pierwsze, marny człowieku, nie tym tonem do mnie. Po drugie, nie jestem pijany ani też nie próbuje cię oszukać. Przecież płaciłem ci, psia była mać, z sakiewki, której teraz nie mam jakimś cudem!
Wampir, którego słowa kipiały od furii i chęci rozszarpania kogokolwiek, zaczął dość głośną i nieprzyjemną dysputę z karczmarzem i innymi osobami w budynku. Część istot, głównie wampiry, popierały słowa krwiopijcy. Reszta trzymała stronę właściciela karczmy, twierdząc, iż próbował wyłudzić darmowe danie. Jak to zwykle bywa, przekleństwa we wszelakich językach i o najróżniejszych znaczeniach latały z ust do ust niczym strzały podczas wojny.
Tylko trzy osoby w karczmie były spokojne. Pierwszą była oczywiście Lullasy. Jej osóbka, choć wcześniej wzbudzała tak wiele emocji wśród zgromadzonych, przestała się liczyć wobec tego, o co się kłóciła cała reszta. W końcu wężowa istota nie ucieknie, a kłótnia może w każdej chwili minąć, co trzeba wykorzystać i poprzeć jedną ze stron - przynajmniej tak twierdziła większość, jeżeli nie wszyscy zgromadzeni.
Drugą osobą był młodzieniec, który ruszył gdzieś w kąt karczmy, znikając z oczu gadom. Węże na głowie naturianki zasyczały, jakby wygrały w grze, o której one tylko wiedziały. Jednak nie szukały go po raz kolejny. Kłótnia, w której uczestniczył niemal każdy była tak głośna, że aż ciekawa. Obserwowały one jak w ruch szły zarówno słowa, jak i krzesła, gdy słów już brakowało. A po krzesłach ruszyły także pięści, stoły, a nawet inni ludzie na tyle niscy, by można było ich używać w roli narzędzia zniszczenia i zagłady.
Ostatnia, a zarazem trzecia osoba, która utrzymywała względny spokój nadal przeglądała zawartość mieszka z pieniędzmi, gdy człowiek kierował się w jej stronę. Gdy tylko tajemniczy, zakapturzony osobnik usłyszał szept, zamknął mieszek. Jego głowa była pochylona, przez co twarzy nie sposób było dostrzec. W całym tym tłoku karczmy, także aurę było nie sposób odczytać, gdyż wszystkie nakładały się nawzajem, przez co nie było możliwe wyróżnić jedną od drugiej.
- A dlaczego nie? - Głos, który odpowiedział chłopakowi był bez wątpienia kobiecy. Kuszący głos, mający w sobie nutkę tajemniczości dla wielu osób skojarzyłby się z pokusą. Jednak żadna z okolicznych aur nie wydzielała z siebie charakterystycznego dla owej rasy zapachu siarki, co oznacza, iż skojarzenie owo byłoby błędne. - Czasem trzeba doprowadzić do burdy lub dwóch.
Wszystko to także powiedziała szeptem, spokojnym i opanowanym. Jednak można by było przysiąc, że spod kaptura wyłania się szeroki uśmiech, graniczący z szaleńczym wykrzywieniem ust. Kobieta przeniosła wzrok na środek sali, skąd dochodził raban, który zapewne pół kontynentu słyszało. W powietrzu latały zęby ludzi, którzy oberwali w szczękę mocnym prawym sierpowym, lub też po prostu zostali spoliczkowani dość brutalnie kawałkiem drewna. Najbardziej brutalnymi osobami pośród tej szarpaniny był krwiopijca, który płacił za obiad eugonie oraz karczmarz.
- Widzisz jakie to piękne? Oczywiście że nie, skoro chcesz mnie wydać.
Prychnęła, jakby pokłóciła się ze swoim od dawna znanym przyjacielem. Jej ton zaś z miłego, zszedł na dość chamski.
- Jesteś kolejnym człowiekiem, wampirem czy kimkolwiek ty jesteś, bez poczucia humoru. Sztywny, drętwy niczym kłoda na pustyni. Nie potrafisz czerpać przyjemności z niczego, zgadłam? - Wygłaszała ten monolog, będąc pewna, że on ją wysłucha. W końcu chciał słuchać. A takiej okazji by się wygadać szkoda przegapić - Widzisz, że dzieje się coś nie tak i od razu rzucasz się na ratunek? Czyżbyś zgrywał bohatera?
Mówiła tak szybko, że niemal dostała zadyszki. Potrzebowała nabrać kilka wdechów, by móc dalej mówić.
- Skoro tak bardzo chcesz się wtrącać w cudze sprawy, pomogę ci w tym.
Machnęła ręką, która momentalnie otoczyła się delikatną, purpurową poświatą. Kobieta użyła magii przestrzeni, by sakiewka znienacka znalazła się w rękach młodzieńca. Najwyraźniej w ten sam sposób ograbiła z niej nieumarłego, tak by nie zwracać niczyjej uwagi. Jednak mieszek był pusty. Jej zawartość z wysokości metra spadła na ziemie, wydając charakterystyczny dźwięk monet, który mimo tej szarpaniny dotarł do uszu bliżej stojących ludzi. Przestali się oni bić, odwracając głowy w tamtą strone. Inni także odstąpili od walki, widząc, że coś wzbudziło zainteresowanie tych pierwszych. I w ten sposób po kilku chwilach wzrok wszystkich utkwił na Deroganie, trzymającym w ręku sakiewkę, w otoczeniu kilkunastu błyszczących monet. Sytuacja, sądząc po mającej zaraz eksplodować wszystkimi płomieniami świata minie wampira, nie była mu przyjazna. Tym bardziej, że kobieta wyparowała przy pomocy magii na tyle wcześnie, by nikt nawet jej nie zauważył.
Wężowa dama aż musiała odwrócić wzrok. W tej sytuacji miała nadzieje, że wampir nie pogniewa się, gdy będzie robiła więcej niż jej kazał. Przyjrzała się chłopakowi, po czym jakby myśląc na głos, cichutko wyszeptała pod nosem jedno słowo.
- Złodziej… - Zasyczała tuż po ostatniej literze, przerywając na chwilę te niezręczną ciszę, która nastąpiła, gdy bijatyka całkiem ucichła.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Pon Wrz 08, 2014 7:28 am
autor: Derogan
        Derogan oparty o ścianę karczmy obserwował, jak drobna kłótnia pomiędzy karczmarzem, a wampirem powoli przeradza się w pospolitą, karczmianą bójkę, jakich niemało było już na świecie. Obydwie strony najwyraźniej nie miały zamiaru ustąpić w nawet najmniejszym stopniu, toteż używały każdej możliwej broni, nawet, gdy ta wydawała się być całkowicie absurdalną.
~Zawsze tu taka zabawa?
~To Karnstein, lud prosty i nieprzewidywalny. W jednej chwili może być spokojnie, w drugiej już wybucha wieloletnia wojna. Przyzwyczajaj się.
~Niby czemu miałbym się przyzwyczajać?
~Bo jeżeli naprawdę masz zamiar odszukać tych ludzi na podstawie obecnie posiadanych informacji, to trochę tu jednak zostaniesz.
~Cóż, może masz rację.
~Pewnie, że mam rację.

        Choć mogłoby się zdawać, że taka rozmowa dłuższą chwilę trwała, to tak naprawdę była to tylko sekunda, oczywiście nie dosłownie. Komunikacja między ich umysłami, wspomożona przez Magię Ducha potrafiła przynieść naprawdę zdumiewające rezultaty.
        Kiedy tajemniczy osobnik odezwał się, twarz Derogana ledwie zauważalnie drgnęła. Była to kobieta, a ton jej głosu wraz z wypowiedzianymi przezeń słowami sprawiły, iż młodzieniec westchnął. ”Gdyby okradła go dlatego, że potrzebowała tych pieniędzy, to byłoby to zrozumiałe. Mógłbym znaleźć jakiś kompromis. Ale dla zabawy, żeby wywołać bijatykę? Co to za powód?”
~Widziałem już ja takich ludzi. Pamiętasz tę swoją panienkę, Agridię? Jej tak samo z oczu patrzyło.
~A skąd ty wiesz, jak tej z oczu patrzy? Przecież twarzy nie widać, zakrywa ją kaptur.
~To przysłowie, Deroganie.
~Niemniej nie masz pojęcia, jak jej z oczu patrzy, prawda?

        Odpowiedziała mu cisza w jego głowie oraz kolejne słowa tajemniczej kobiety. Sprawiły one, że lekko się wzburzył.
- Wybacz, ale nie widzę nic pięknego we wzajemnym waleniu się po mordach z powodu kilku kawałków złota. A czy chcę cię wydać, czy nie – to akurat jeszcze nie ustaliłem, choć bardziej przychylny jestem ku tej pierwszej opcji.
        Monolog kobiety nie zrobił na nim większego wrażenia. Dostatecznie dużo się już takich wysłuchał z ust swoich ofiar. Nigdy go to nie ruszało, zawsze wiedział, czego dokładnie chciał. Sprawiło to piętnaście lat roztrzaskanych na kawałki, strata wszystkiego, co miał. Jedna rozmowa nie mogła niczego zmienić.
~Wygląda na to, że dobrze jednak robisz. Najwyraźniej potrzebuje wyrzucić to wszystko, co ma w sobie.
~Gdybym miał mniej szczęścia, mógłbym się stać takim, jak ona. Osobą, która wylewa na świat wszystkie krzywdy, które jej się przytrafiły, tym samym rozsiewając ziarna zła.
~Gdybyś miał mniej szczęścia, najpewniej leżałbyś teraz martwy pod jakimś wiejskim grobem.
~Ano, racja.

        Derogan dzięki połączeniu zmysłów z Hagryvdem, zareagował błyskawicznie, ale niedostatecznie szybko. Kobieta zniknęła, zanim zdołał ją chwycić, a brzęk spadających monet rozległ się w całej karczmie, zwracając uwagę wszystkich tam zgromadzonych, którzy w milczeniu mu się przyglądali. Mina wampira mówiła sama za siebie.
~Brawo.
~Miałeś ją pilnować.
~I pilnowałem.
~Najwyraźniej niewystarczająco dobrze.
~Ja zrobiłem swoje. Teraz tylko wykaraskaj się z tej sytuacji.
~A jaki to problem? Wystarczy tylko robić dobrą minę do złej gry, grać kartami, które się ma.

- Nie jestem złodziejem – powiedział, podnosząc sakiewkę, która stanęła w ogniu. Szybko pozostało po niej tylko trochę prochu. - Niestety tłumaczenie tego byłoby zbyt upierdliwe i... bezcelowe.
        Zacisnął dłoń z prochem w pięść, drugą sięgając po miecz. Wszystkie oczy powędrowały za dłonią, która wyciągnęła tylko nieznacząco miecz z pochwy. Pokrywające go runy rozbłysły, a do umysłów wszystkich zgromadzonych dostała się krótka wizja, która na ułamek sekundy oszołomiła ich. Derogan skoczył pędem w stronę drzwi, korzystając z chwilowej przewagi. Pędził najszybciej jak umiał, ale i tak w połowie drogi schwytało go kilka rąk. Derogan sypnął ich właścicielom prochem w oczy, co pozwoliło mu się uwolnić z ich uścisku i gnać dalej. Tuż przed drzwiami, kiedy był już pewien, że ujdzie bez szwanku, usłyszał charakterystyczny dźwięk.
~Uważaj!
        Nie mógł nic zrobić. Rzucony nóż przeciął zbroję, tworząc ranę na jego lewym ramieniu, z której natychmiast popłynęła krew. Zacisnął zęby, czując falę piekącego bólu. Nie zwolnił jednak, wypadł z karczmy, zostawiając za sobą ścianę płomieni, która skutecznie spowolniłaby pościg. Wpadł do pierwszej lepszej bocznej uliczki i zaczął manewrować w ich wielkim labiryncie, aż w końcu uznał, że udało mu się zgubić ścigających go. Usiadł za jakimiś skrzyniami i oderwał kawałek rękawa, bandażując nim ranę, aby zatamować upływ krwi. Zawiązał supeł, pomagając sobie zębami, po czym wstał.
~Brawo, to było całkiem niezłe. Gdyby nie ta rana, powiedziałbym nawet, że perfekcyjne.
~Jak dla mnie amatorskie. Każdy z moimi możliwościami zrobiłby to lepiej.

        Przyjrzał się drodze i dostrzegł drobne ślady krwi.
- Świetnie – uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę karczmy, drogą inną, niż tu przyszedł.
~Co ty robisz?
~Wszyscy popędzą za śladami mojej krwi. A ja nadal jestem ciekaw.
~Kiedyś naprawdę doprowadzisz mnie do zawału.
~Przecież nawet serca nie masz.
~Wiesz, o co mi chodzi!

        Szedł powolnym krokiem przez boczne uliczki, starając się jak najczęściej skręcać i pozostawiać w cieniu. Ramię nieco mu doskwierało, ale nie na tyle, żeby przeszkadzać mu jakoś znacząco w chodzie.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Wto Wrz 09, 2014 6:57 pm
autor: Lullasy
- Łapać go!!!
Krzyknął ktoś z tłumu, gdy tylko raniony człowiek jakimś cudem wywlekł się z karczmy. To, że w ogóle jeszcze śmie uciekać, zagotowało krew wszystkim w karczmie. Alkohol, który zastępował krew w żyłach co niektórym sprawił, iż niemal pięćdziesięcioosobowa grupa upitych ludzi w ślepym szale ruszyła za młodzieńcem. Po drodze przewracali i deptali wszystko. Krzesła, stoły lub nawet innych, którzy mieli nie szczęście upaść na podłogę. Wśród tych nieszczęśliwców była eugona, karczmarz, kilka innych osób i o ironio wampir, któremu najbardziej zależało na domniemanym złodzieju. Wszyscy ci, którzy mieli pecha zostać zdeptanymi, stracili przytomność, jednak wszyscy żyli i nie byli uszkodzeni w większym stopniu na pierwszy rzut oka.
Wracając jednak do wściekłej, napędzanej alkoholem grupie, ci wyszli z karczmy z przysłowiowym...hukiem. I to dosłownie. Wychodzenie po kolei przez drzwi było dla nich najwyraźniej zbyt powolne. Oni przecież chcieli jak najszybciej dopaść nieszczęśnika, który odważył się próbować kraść. Ale jak nie przez drzwi, to jak, nasuwa się pytanie. Odpowiedź była prosta - przez ścianę. Wszyscy, czyli przerośnięte osiłki, jak i przeciętnej postury istoty, po prostu biegli przez siebie, a gdy napór był wystarczająco silny, ściana runęła, a wraz z nią drobna część dachu. Z oczywistych względów, część tłumu, jeżeli nie wszyscy padli na ziemię. Niektórzy dodatkowo mieli niemiłe szczęście móc przywitać się z ciężkimi kawałkami drewna z bliska. Wszystko to sprawiło, że z tej grupy która napierała na ścianę, tylko około dwudziestu było przytomnych i na tyle nie uszkodzonych, by ponowić ten szaleńczy pościg. Byli to głównie ci, którzy byli w takim stopniu pijani, iż nawet rozszarpanie na strzępy dotarłoby do nich dopiero na dzień następny, przez ten czas nadal próbując biec za śladem krwi. O ile biegiem można nazwać chodzenie zygzakiem wzdłuż całej szerokości uliczki.
Wracając do karczmy...przepraszam - tego co z niej pozostało. Otóż jedna trzecia dachu leżała na ziemi w kawałkach, wraz z całą ścianą od strony frontowej. Pośród drewnianych odłamków, przed tą ruiną leżało kilkadziesiąt osób. Wszystkie żywe. Jednak nikt nie był bez szwanku. Jedni połamani w kilku miejscach, inni w bólach skręcali się na boki, inni po prostu wpadli w niespodziewane objęcia braku przytomności.
Tymczasem ranny Derogan dotarł w końcu z powrotem tutaj, do miejsca gdzie został najzwyczajniej w świecie wrobiony. Widział jak przechodnie z ulic podchodzą do karczmy, by obejrzeć, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Chociaż to był cel kierujący tylko niektórymi. Większość po prostu widziała że coś się dzieje, czemu postanowiła się przyglądać. Nie były to tłumy. Ludzie, jak i wampiry i inne rasy po prostu przechodzili obok, zatrzymywali się, by po dłuższej chwili iść dalej. Widać było, jak przebiegają obok miejscy strażnicy, jednak nie biegli oni w stronę karczmy. Kierowali się w stronę upitej bandy, która zapewne była blisko rozniesienia kolejnego budynku. I kto powiedział, że alkohol nie jest niebezpieczny?
Tymczasem Lullasy odzyskiwała świadomość. Głównie dzięki węża zdobiącym jej głowę, które wytrwale lizały ją po twarzy swoimi językami. Na całe szczęście nikt nie uznał jej za część podłogi. Została tylko staranowana barkiem. Na szczęście mikstura alchemika jeszcze działała, a wraz z nią środek przeciwbólowy, który w niej był. W normalnej sytuacji od razu zaczęłaby płakać, w międzyczasie zwijając się z cierpienia, lecz teraz nawet nie odczuwała skutków ani zderzenia kimś, kto ją znokautował ani z twardą podłogą. Była cała pokryta kawałkami drewna i kurzem, a tuż obok był roztrzaskany stół, przy którym tak niedawno jadła. Zresztą, wszystkie inne stoły też były w rozniesione w drzazgi. Tylko pojedyncze krzesła ostały się przed niszczycielską siłą wściekłego tłumu.
- Panie? - Pierwszy dźwięk jaki wydała z siebie, gdy tylko ocknęła się całkowicie. Bez trudu podparła się rękoma o podłogę, by móc choć trochę podnieść swój tułów. Mając twarz całą w wężowej ślinie, rozglądała się za wampirem. Gadziny, które swoimi językami wybudziły naturiankę w międzyczasie syczały donośnie, jakby wraz z nią próbowały go odszukać, na co wskazywały ich obracające się we wszystkie strony świata łebki. - Wszystko w porządku?
- Nie gadaj, tylko pomóż mi wstać! - Z trudem słyszalny głos pochodził od wampira, który właśnie wygrzebywał się spod sterty drobniejszych fragmentów sufitu - Wolałbym być okradziony doszczętnie, niż stratowany w takiej sytuacji.
Eugona po usłyszeniu ponaglających słów, natychmiast wstała, by popełzać w stronę krwiopijcy. W międzyczasie rozejrzała się dookoła. Z zewnątrz doskonale było widać całą karczmę, w której tylko ona i sługa jej prawdziwego pana byli przytomni. Reszta, łącznie z karczmarzem wciąż plackiem leżała pośród drzazg i kawałków drzewca. W końcu przebyła te kilka metrów i wyciągając rękę w stronę krwiożercy, pomogła mu wstać na proste nogi. On tylko rozejrzał się, po czym westchnął, w międzyczasie otrzepując swoje szaty.
- Gdyby nie takie osoby jak w te, które to wszystko zrobiły, Karnstein byłby istnym rajem na ziemi. Ale bez nich strażnicy nie mieliby co robić. - Stwierdził, kręcąc głową. Takie sytuacje były rzadkością w na terenie Księstwa, a szczególnie w Anperii. Ale prędzej czy później zły los musiał pojawić się nawet tutaj.
- Pozbierać twoje monety, panie?
- Nie nazywaj mnie panem, jasne? Medard jest twoim panem. Ja tylko tymczasowo sprawuje nad tobą pieczę. Zrozumiałaś? I nie, sam to zrobię. Ty tymczasem po prostu stój. Nic więcej.
- Tak p...Tak. Zrozumiałam.
Naturianka zgodnie z rozkazem wampira nie ruszała się z miejsca, gdy ten wyruszył pozbierać swoje monety. Dużo ich nie było, ale pewną wartość miały. Lullasy rozumiała to, rok czy dwa lata temu jej dawny właściciel wytłumaczył jej, że dla niektórych każdy pojedynczy ruen ma znaczenie. Nie wiedziała jak w przypadku krwiopijcy, ale nie była aż tak ciekawa, by pytać. Bardziej ją interesowało wszystko dookoła. A konkretnie to co działo się poza karczmą. Wszelakie rasy przechodziły obok, zwracając uwagę bądź nie na to co się stało z budynkiem. Niektórzy przyciągali wzrok naturianki mocniej niż inni. Była w końcu w swoim ulubionym żywiole - mogła obserwować do woli. Ona zresztą także była obserwowana, nie tylko przez gapiów i przechodniów, ale także przez Derogana, który był kilkanaście metrów od karczmy. W oddali słychać było, jak strażnicy pacyfikują zamroczonych alkoholem ludzi, którzy nawet bliscy nie byli doścignięcia młodzieńca.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Śro Wrz 10, 2014 5:58 pm
autor: Derogan
        Derogan nadzwyczajnej w świecie szedł ulicami, nie starając nawet stąpać cicho. Ktoś inny nazwałby to arogancją, jednak dla niego był to po prostu luksus, na który mógł sobie pozwolić. Zanim awanturnicy z karczmy dotrą o końca szlaku z jego krwi, będzie już na tyle od nich oddalony, że nie będzie się musiał nimi przejmować. Poza tym, odgłosy z otoczenia i dosyć spora liczba przechodniów sprawiały, że czuł się stosunkowo bezpieczny. Rana na ramieniu piekła, ale nie był to jakiż znaczący ból.
        Do karczmy dotarł niedługo potem. A raczej do tego, co z niej zostało. Gdy ujrzał pozostałości karczmy, zaniemówił na sporą chwilę. Ściana przednia oraz ładny kawał dachu zostały zburzże i aktualnie w dosyć marnym stanie znajdowały się na podłodze, tuż nad piękną liczbą wampirów, ludzi i mrocznych elfów. Kilka osób podbiegło do ruin, najpewniej po to, aby pomóc pogrzebanym. ”Co tu się do jasnej cholery stało?
~Mówiłem, pamiętasz? Karnstein, przyzwyczajanie się? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
~Przepraszam, właśnie obserwuję gruzy niedawnej karczmy, która w ciągu kilku minut najwyraźniej została pięknie poturbowana.
~To podziwiaj dalej piękno karnsteiskiej sztuki zbiorowej. Może ci na dobrze wyjdzie.

        Derogan parsknął, co przyciągnęło uwagę kilku osób w pobliżu. Popatrzyli na niego z pogardą, bez wątpienia sądząc, iż naśmiewa się ze zburzenia karczmy. To właśnie były wady komunikowania się z Hagryvdem. Cała masa impulsów pochodzących z wewnątrz, które inne osoby nie były w stanie odebrać. Mogły doprowadzić do niezręcznych sytuacji, które ciężko było potem wytłumaczyć. Teraz jednak zignorował otaczających go i spokojnie przyglądał się gruzom, spod których wyczołgały się dwie osoby. Oczywiście jedną z nich była eugona, drugą wampir. Ten ostatni, kiedy tylko wstał, zaczął zbierać leżące na ziemi monety. Wężowa kobieta natomiast obserwowała wszystkich dookoła, co jej się wyraźnie podobało. Derogan niewątpliwie wyróżniał się z tłumu, bo on tylko stał i obserwował wszystko biernie. Inni nigdy nie zatrzymywali się na tak długo, mijali go, nieraz potrącali, spoglądając dziwnie. Dostrzegł, jak kilka wężów na głowie eugony obraca się w jego stronę. Uśmiechnął się i odwzajemnił spojrzenie.
~Znowu zachowujesz się jak dzieciak. Przecież cię zauważy i powie o tym wampirowi.
~I? Słyszysz ten dźwięk? Cała okoliczna straż chyba jest zajęta moimi prześladowcami.
~Ale wampir to wampir. Takich ciężko ubić.
~Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie mam zamiaru walczyć.
~Jak zwykle zresztą.

        Hagryvd umilkł, zostawiając Derogana sam na sam z wężami na głowie eugony.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Sob Wrz 13, 2014 1:28 pm
autor: Lullasy
Księżyc mozolnie sunął po niebie, swym srebrzystym światłem w międzyczasie oświetlając wszystko co było pod nim. Jednak dzisiejszej nocy miało się wrażenie, że księżyc nie chce iść dalej. Zupełnie jakby Prasmok, mimo głębokiego snu, patrzył swoim ogromnym okiem na Alaranie, próbując ogarnąć cały ten bałagan. W końcu czemu nie miałoby go interesować, co się dzieje na jego nieszczęsnej łusce?
Jednak z powodu swojego letargu, nie mógł on tego robić. Nie mógł obserwować, jak życie rodzi się i umiera. Nie dane mu było zaobserwować na żywo tego, co dzieje się na kontynencie. A może widzi to, w końcu jesteśmy niczym innym jak jego snem. Więc może on wciąż nas widzi i obserwuje?
Jednak te filozoficzne myśli i pytania nie były ważne w obecnej sytuacji, jaka działa się tuż przy ziemi w tym nieszczęsnym mieście na terenie Księstwa Karnsteinu. Szczególnie dla obecnych tam ludzi i przy zaistniałej, dosyć niecodziennej sytuacji. Czy działo się wiele? Zależy, kto i z jakiego punktu widzenia spojrzy. Ale na pewno była to niezwykła noc.
W pewnej odległości od centrum miasta, kilkanaście uliczek dalej konkretnie, strażnicy pacyfikowali zagrożenie, które do tej pory włóczyło się po mieście niczym grot strzały po ciele żołnierza. Zróżnicowana zbieranina wampirów, ludzi, mrocznych elfów i kilki innych ras miała w sobie kilka cech, łączących każdego z nich. Pierwszą był fakt, że alkohol praktycznie zastępował im mózg, a oddech jednego z nich mógłby upić trzeźwą osobę. Druga rzecz, którą każdy z nich się wyróżniał, były liczne obtłuczenia i zakurzone ubrania, jakby jeszcze niedawno służyli za żywy dywan dla pędzących rumaków, o podkuciach twardych jak serca co niektórych istot. Wszyscy też byli niezwykle zdenerwowani. Gadali coś o złodzieju, którego najchętniej by skopali, zabili, poćwiartowali i zjedli na kolację. Czy mówili prawdę czy nie - strażnicy tego nie wiedzieli. Wiedzieli natomiast, że te pijaczyny po drodze atakowali każdego, zapewne mając omamy od zbyt sporej ilości procentów w organizmie. Jedyną zaletą tego było to, iż powalić ich można było bez większego wysiłku, a co za tym szło, łatwiej i było rozprawić się z nimi. Nawet mieczy nie trzeba było wyciągać ani wszelkich innych broni białych. Wystarczył nawet zwykły kopniak, by było jednego niebezpiecznego dla miasta alkoholika mniej.
W międzyczasie, przy tawernie był względny spokój. Kilka bardziej dobrodusznych nie przechodziło bezczynnie przy tym. Widać było, jak co niektórzy podchodzą do tej niemalże ruiny, by pomóc ludziom i nie tylko. Jednak dużo problemu z tym nie było, przy większości osób wystarczyło tylko podać dłoń, by mogli wstać na własne nogi.. Tylko niektórym potrzebna była drobna pomoc medyczna, ale były to głównie niegroźne obrażenia. Ta scena niejako ukazywała ład, jaki panuje w tym mieście między jego mieszkańcami. Nie ważne czy pod kawałkiem ciężkiego drewna leżał elf, człowiek, wampir czy jakikolwiek inny osobnik, otrzymał on pomoc. Mogłoby się zdawać, że tylko niektórzy przejmują się w ten sposób nad innymi, gdyż właśnie tylko niewielka garstka pomagała. Ale po twarzach tych, którzy przechodzili obok widać było, że nie jest im to obojętne i pomogliby, w razie gdyby coś poważniejszego się stało. Oczywiście zawsze trafił się ktoś, kto patrzył tylko z ubocza, by obgadać sprawę, plotkować i mieć wszystko w poważaniu. Co się dziwić - nie każdy musi mieć w sobie dar altruizmu, a i niemożliwie chamskie osobniki też nieraz się zdarzają. Taki urok życia od zarania dziejów.
Jednakże, mimo wszystko, pośród tej zbieraniny wyróżniał się wyjątkowo Derogan. Tak jak ziemia ściąga w dół wszystko, co w powietrzu, tak człowiek ów był magnesem na spojrzenia innych. Jego dosyć...tajemnicze zachowanie ściągało uwagę ludzi, zarówno tych podejrzliwych, jak i gardzących osobą, która dla nich wyglądała jak śmiejący się do siebie szaleniec. Ci, którzy jeszcze niedawno plotkowali kilka metrów dalej odnośnie całej tej sprawy z karczmą, zmienili temat na młodzieńca, co on sam mógł doskonale słyszeć.
- Widzisz tego tam? tego no, urodziwego? - Odezwała się starsza, ludzka kobieta. Gdyby chcieć zgadywać jej wiek, trzeba by zapewne mówić o liczbach o sześciu zerach, gdyż wyglądała doprawdy na wiekową. Jednocześnie, ziało od niej typową miejską staruchą, co gada więcej niż wie.
- Tak, tak, ten z urodą księcia. Kochaniutka, na Prasmoka mówię, gdybym była młodsza o dwieście lat, to bym się zakochała w nim! - Towarzyszka jej była mroczną elfką, która też miała swoje lata. Gdyby nie różnice rasowe, byłaby niczym bliźniaczka pierwszej babuni. - Gdyby nie te szmaty, które nosi, to już teraz bym próbowała go zauroczyć. Widać, że biedak z niego.
- Faktycznie. Podejrzane to to. Z twarzy szlachcic, z ubioru niemal bezdomny, a z zachowania jak pijaczyna!
- Może to jakiś arystokrata, co się na dno stoczył?
- Wątpię. Ale wrażenie mam, że z niego mroczny typek jakiś. Za idealny.
- Racja racja. Może to on za to wszystko odpowiedzialny? Patrz, strój jego urwany tam o, a tu - przemówiła, wskazując palcem prowizorczyny bandaż młodzieńca. - Przesiąknięta krwią tkanina! Dziwne, czyż nie?
W tym momencie, to co do tej pory było dosyć głośną i niedyskretną rozmową, umilkło. Staruszki zaczęły wpatrywać się w Derogana, jakby z zamiarem pochłonięcia jego duszy poprzez swoje podejrzliwe oczy. Starały się nawet nie mrugać za często, jakby bały się że człowiek ulotni się w międzyczasie w powietrzu.
Choć jak większość wie, starsze panie mają w naturze wpisane wyolbrzymianie spraw, to jednak mimo wszystko, wszyscy wokół młodzieńca podłapali temat. Odsunęli się od młodzieńca, tak, że wokół niego była pustka. Przyglądali się mu oraz szeptali na jego temat. W końcu zwrócili uwagę na to , że przygląda się czemuś, czy też komuś. Niektórzy obrócili swoje spojrzenia w tamtą stronę, kierowani ciekawością. Ujrzeli eugonę.
Lullasy stała w miejscu, skąd doskonale każdy mógł ją widzieć, a ona każdego też doskonale widziała. Patrzyła na ludzi i inne istoty, które wyłapała wzrokiem. Obserwowała ich zachowanie, jednak na wpół przytomnie, bo była zamyślona. To miejsce wciąż było nowe. Zewsząd dochodziły do niej bodźce, których wcześniej jak dotąd nie doświadczyła. Miasto było na tyle fascynujące, by wężowa kobieta odpłynęła na falach swojego umysłu, stojąc niczym słup soli. Tak, to określenie najlepiej opisywało postawę naturianki. Rozglądała się, ale widać było, iż myślami jest przy czymś całkiem innym, przez co nie dostrzegła Derogana. Dostrzegły go za to węże, które znów postanowiły walczyć z nim na wzrok, gdy tylko go zobaczyły. Syczały i próbowały robić śmieszne miny w stronę człowieka, przynajmniej tak to wyglądało, co w wykonaniu gadzin było po prostu dziwne. O ile ostatnio tylko kilka węży tak robiło, to teraz wszystkie, które pokrywały głowę niewolnicy wpatrywały się w młodzieńca, próbując go pokonać w tej niepoważnej walce.
Wampir w międzyczasie przeklinał siarczyście pod nosem. Na klęczkach, musiał raczkować po podłodze, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Wszech obecne drzazgi były utrudnieniem w poszukiwaniu monet, które po upadku na ziemię potoczyły się w najdalsze zakątki karczmy. Jego szaty zaś były pobrudzone tak, iż wyczyszczenie ich będzie graniczyło z cudem. W dodatku wszechobecne drzazgi, wbijające się w jego ręce i kolana, też nie pocieszały krwiopijcy. Od całej tej sytuacji wyleciało mu z głowy, że naturianka mogłaby dokonać tego za niego. Co poradzić, nie każdemu pamięć sprzyja zawsze i wszędzie.
Wracając do pojedynku na wzrok węży oraz człowieka, jeden z węży nie wytrzymał i mrugnął, skazując na porażkę siebie i całą resztę. Widać nie potrafił się z tym pogodzić, bo aż pociągnął eugonę za ucho ze złości, ściągając jej myśli na ziemię, a wzrok w stronę młodzieńca. Jej emocje zmieniły się niemal natychmiast. Widziała człowieka, który ośmielił się okraść jej pana, a teraz jeszcze wraca tutaj. Spojrzenie naturianki miało w sobie wiele nienawiści, co Derogan, a także ci, którzy obserwowali te wyróżniającą się dwójkę, która teraz jeszcze bardziej zwracała na siebie uwagę. Nastała cisza. Nawet wiecznie rozgadane staruszki zamilkły, chcąc usłyszeć ewentualne słowa kobiety z ogonem zamiast nóg lub też młodego mężczyzny, który tak się wpatrywał w nią.
To, co przerwało te dźwiękową próżnie było głośnym sykiem, pochodzącym od Lullasy. wraz z sykiem wystawiła swój język, długi i rozwidlony niczym u normalnych węży, jednak adekwatnie długi w stosunku do jej proporcji ciała. Zaraz po niej, niczym chór, węże żyjące na jej czaszce zasyczały, tworząc melodię bez słów, która przez kilka sekund wypełniała powietrze swymi odgłosami. Dźwięk ten zaalarmował wampira, który podniósł się z ziemi i stanął u boku eugony, uprzednio otrzepując się z kurzu i pyłu. Gdy tylko zauważył człowieka, który był odpowiedzialny za ten raban, a przynajmniej został w to wrobiony, zacisnął pięści, patrząc pogardliwie na niego, z furią malującą się na twarzy. Ta reakcja ze strony niewolnicy i krwiopijcy sprawiła, iż wszyscy w okolicy zwrócili wzrok ku Deroganowi, oczekując odpowiedzi na to, czemu wzbudził w dwójce z karczmy taką wściekłość.
W tym samym momencie, w stronę karczmy szła straż. Po kilkunastu minutach wysłuchiwań wytłumaczeń alkoholików, które - o dziwo - się zgadzały, ruszyli śladem krwi do miejsca, gdzie to się zaczęło. Widać było, jak zmierzała w tamtą stronę, co zauważyli niektórzy z tłumu, a także derogan, wampir oraz łuskowa dama.
Cało to zamieszanie było niecodzienne, niezwykłe, a przy tym fascynujące. Ludzie już nie szli dalej. Czekali na to, co się stanie. Obserwowali, czy to stojąc przy karczmie, czy gdzieś pod domem, czy też wychylając głowę z okna. Znalazło się nawet dwóch, czy też trzech malarzy, którzy widząc takie wydarzenie, zaczęli je uwieczniać, gdy tylko rozstawili sprzęt w dogodnym miejscu.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Nie Wrz 14, 2014 2:45 pm
autor: Derogan
        Derogan był zadowolony widząc, że ludzie pozbierali się spod gruzów. Sam też chętnie by pomógł, gdyby nie obecna sytuacja. Problem z wampirem mógł mu nieco uprzykrzyć życie, zwłaszcza ten aktualny moment. Mógłby oczywiście uciec, a potem zapomnieć o tym wszystkim, ale to nie było takie łatwe. Wyróżniał się, to było jasne, a oprócz tego był ciekaw towarzyszki wampira.
        Młodzieniec przyjmował wszystko to, co działo się wokół niego, nie zmieniając nawet odrobinę wyrazu twarzy. Znał się na sztuce aktorskiej, potrafił udawać emocje, a także ich brak, co nie było dla niego większym problemem. Choć nie było tego po nim widzieć, wewnątrz niego kotłowało się pod wpływem słów kobiet, które bez problemu usłyszał. ”Biedak? Arystokrata na dnie? Pijaczyna? I mówi to kto? Ludzie pełni cnót, którzy nie mają lepszych rzeczy do roboty, niż mówienie na temat rzeczy, o których nie mają najmniejszego pojęcia! Gdyby tylko wiedzieli o tym wszystkim, co dla takich zrobiłem, gdyby wiedzieli, ile straciłem!
~Uspokój się, Deroganie. Co się z tobą dzieje, na Zastępy Pana! Pomyśleć by można, że to pierwszy raz ktoś tak o tobie powiedział.

        Młodzieniec poczuł niezwykle silną chęć zaciśnięcia dłoni w pięści, ale powstrzymał się od tego odruchu. Dłonie tylko ledwie widocznie mu drgnęły, a w jego oku na ułamek sekundy pojawił się dziwny błysk, który po chwili zniknął tak, jak się pojawił.
~Wybacz, to było nie na miejscu.
~Nic się nie stało, Hagryvd. Muszę się przyzwyczajać, to już dwa lata. To była moja wina, nie twoja.
~Nie, to wina tych bab. Mogłyby się czymś zająć, zamiast obgadywać każdego, kogo zobaczą!

        Ostatnie słowa paladyna sprawiły, iż kąciki ust minimalnie mu się podniosły. Za to go właśnie lubił; choć w niektórych sytuacjach zachowywał się tak, jakby nie do końca pojmował, co się dzieje w umyśle młodzieńca, to jednak zawsze potafił znaleźć coś, co pozwoliłoby temu zaradzić.
        Przez cały czas nadal wpatrywał się w węże na głowie eugony, nie mrugając ani razu. To, że wszystkie skierowały wzrok w jego stronę sprawiło, że nieco się zdziwił, jednak nie okazał po sobie także i tego. Pomimo, iż każdy wąż toczył z nim pojedynek na spojrzenie, eugona nadal go nie dostrzegła, co było jeszcze dziwniejsze. ”Myślałem, że widzi to, co widzą te jej węże, ale najwidoczniej jest zupełnie inaczej. Zastanawiające.” Poczuł, że Hagryvd miał ochotę coś na to odpowiedzieć, ale najwyraźniej się rozmyślił. Derogan dostrzegł także kątem oka wampira, który zbierał coś z podłogi, najpewniej porozrzucane wszędzie monety. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
        Kiedy jeden z węży mrugnął, uśmiechnął się triumfalnie, co najwyraźniej rozzłościło je. Biedne wężyki, nie potrafią przegrywać. Naprawdę nie potrafiły przegrywać, bo ów wąż, który sprowadził na resztę przegraną, dziabnął eugonę w ucho, co było nawet całkiem zabawne. Jej spojrzenie natomiast wprost przeciwnie.
~Wow, co za nienawiść, co za złość!
~Przecież widzę, mam oczy, w odróżnieniu od ciebie.
~Czemu dzisiaj po raz kolejny pyskujesz w moją stronę, wypominasz mi brak ciała, rzecz, na którą nie mam wpływu?
~A nie wiem. Taka moja ludzka natura.
~Lepiej zainteresuj się wężową damą. Nie wygląda na zbyt uszczęśliwioną.

        Tak też było. Po chwili wymiany spojrzeń – nienawistnego od strony eugony i zaciekawionego od Derogana, nastąpił chór wężowych syków, układających się w całkiem interesującą melodię. Ta jednak zaalarmowała krwiopijcę, który spojrzał na niego jeszcze bardziej rozgniewany, niż eugona. Gdyby tego było mało, właśnie nadeszła straż miejska.
~Derogan, mamy problem!
~Przecież widzę właśnie!
~Nie, nie o to mi chodzi! Oni cię malują!
~Co?! Gdzie?!

        Hagryvd nie musiał odpowiadać. Młodzieniec dostrzegł kilku malarzy, którzy uwieczniali tą scenę. ”Gdyby nie starczyło to, co się dzieje, to jeszcze muszą to malować! Trzeba coś szybko zrobić. Nie mógł pozwolić, aby obraz z jego wizerunkiem krążył sobie po Alaranii. To byłoby zbyt niebezpieczne, zarówno dla niego, właściciela obrazu, kupca oraz malarza. Musiał coś zrobić. Wtedy dostrzegł dom w naprawdę koszmarnym stanie, ledwo stojącym na drewnianych podporach. Drzwi oraz okna miał zabity deskami, wyglądał na opuszczały. W głowie Derogana pojawił się pomysł, ale był on niebezpieczny i wymagał od niego kontroli emocji.
        Młodzieniec skłonił się teatralnie w stronę eugony i wampira. Był to ukłon godny hrabiego, nie miał w sobie ani krztyny pychy. Podczas wykonywania go, Derogan skupił się na emocjach, wywołując w sobie gniew i skupiając go na zabudowaniu. Udało się, niewielki fragment drewnianej ściany zapłonął. Derogan podniósł się, szykując wszystkie swoje umiejętności aktorskie. Udał, że dostrzegł coś kątem oka, zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy, które szybko zastąpiło lekkie przerażenie.
- Ludzie, pożar! - krzyknął, rozglądając się wokół.
        Na szczęście w pobliżu znajdowała się studnia, oddalona o kilka metrów. Ruszył w tamtą stronę.
~Co ty planujesz?
~Widziałeś, jak ci ludzie są zżyci? Pomagają sobie. A w razie pożaru nawet w innych, normalnych miastach wszyscy rzucają się do wiader, a co dopiero tu. Powinno to nieco przełamać tę niezręczną sytuację. Potem postaram się odpłacić wampirowi za to wszystko. Akurat jestem przy pieniądzach z ostatniej mej ofiary.
~Ten plan jest beznadziejny! Wzniecać ogień po to, żeby pogodzić się z wampirem? Skąd pewność, że nie dźgnie cię w plecy podczas gaszenia przez ciebie tego ognia. I co, jeżeli się zbyt rozniesie. Pomyślałeś o tym?!
~Kontroluję go, bądź spokojny i módl się, żeby to się udało.
~Pan nie lubi, kiedy żąda się od niego cudów, ale proszę bardzo, jak sobie chcesz.

        Derogan przez cały czas starał się trzymać ogień w granicach domostwa. Dopadł do studni, wrzucił do środka wiadro na linie i zaczął je błyskawicznie opuszczać w dół, aż nie zanurzył się w wodzie. Wyciągnął je i postawił obok, jednocześnie krzycząc:
- Przynieście więcej wiader!

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Pon Wrz 22, 2014 5:03 pm
autor: Lullasy
W młodzieńca wpatrzone były wszystkie okoliczne oczy. Wszystkie pełne zdziwienia i ciekawości. Tylko Naturianka oraz wampir który obok niej stał obarczali człowieka spojrzeniem pełnym wściekłości, kreującej się w nienawiść. Pośród ciszy, jaka panowała w tym miejscu, jedynym dźwiękiem który wypełniał powietrze był gwar pozostałej części miasta.
Wampir gotował się ze złości. Miał ochotę własnoręcznie urwać głowę złodziejowi, który jeszcze teraz ośmielił się od tak po prostu wrócić na miejsce swojej zbrodni. Stał, nie ukrywając swoich emocji. Jego wzrok zdawał się być śmiertelnie poważny, na tyle, by móc wysłać na tamten świat ludzi o słabszych nerwach. Już układał sobie w myślach słowa, którymi by uraczył człowieka, gdy ów osobnik dokonał najgorszej, możliwej rzeczy jaką tylko mógł zrobić. Ukłonił się, niczym arystokrata, witający skromnie swoich przyjaciół.
- Jak on śmie...Po tym co zrobił?!
Wampir szeptał sam do siebie, z trudem hamując gniew. Rzuciłby się na człowieka od razu, ale to by było uznane za morderstwo i to pośrodku miasta. Musiał znaleźć inny sposób. A właściwie, wystarczyło tylko dostatecznie głośno zawołać. Widział że straż była niedaleko i to na tyle, by młodzieniec nie miał szans na ewentualną ucieczkę. “Doskonale...”
Lullasy zdawała się w pewnym sensie nasiąkać emocjami wampira, któremu towarzyszyła. Im bardziej on był wściekły, tym jej twarz także wyrażała coraz to mocniejsze emocje. Mogło się to wydawać dziwne, ale taka po prostu była więź, jaką naturianka łączyła się z właścicielem lub, tak jak teraz, z osobą której miała na obecną chwile służyć. To było na swój sposób czymś unikatowym w eugonie, że dostosowywała się do odczuć swojego pana.
Tymczasem, z ust krwiopijcy miały wylecieć słowa “Łapać złodzieja!”, skierowane do zbliżającej się straży gdy stało się coś niespodziewanego przez nikogo z obecnych. Jeden ze starszych, drewnianych domów, który pamiętał zapewne sam początek miasta stanął w płomieniach, nagłych i szalonych. Czerwone języki w kilka minut obtulały spróchniałe drewno, rosnąć od parteru po dach. Ludzie z przerażeniem przez pierwszą sekundę patrzyli, jak żar trawi konstrukcję. Suche powietrze, jak i stan drewna sprawiło, iż pożar był wyjątkowo trudny do opanowania przez młodzieńca przy pomocy magii. Jednak nie trzeba było czekać na odpowiedź na ponaglające słowa Derogana.
- Słyszeliście chłopaka! Nie możemy pozwolić by ogień objął stojące obok budynki! - Słowa te przemówił jeden ze strażników, głosem na tyle donośnym i motywującym, by w całej okolicy ludzie wzięli się do działania. - Wszyscy który mogą pomóc, pomagają, reszta na bok!
Młodzieniec mógł w tej chwili zobaczyć, jak silna więź może łączyć mieszkańców. Ci, którzy byli w swoich domostwach, zaczęli rzucać z okna wiadra, których w kilka chwil było już z dwadzieścia. W czasie, gdy osoby starsze oraz pacholęta odbiegali jak najdalej od ognia, by nie blokować innym drogi, wampiry, ludzie i inni przedstawiciele ras rzucili się z wiadrami do studni. Nie było to chaotyczne - W tym wszystkim było widać wewnętrzny ład, zupełnie jakby jedna osoba znała myśli drugiej. Nikt nie krzyczał w panice, zaś nikt, kto był w stanie pomóc, nie siedział z boku z założonymi rękoma. Osoby, które były wystarczająco szybkie, biegały z wiadrami do innych okolicznych studni, gdy tylko ta stojąca najbliżej była otoczona przez pomagających ludzi. W ten sposób szło to dość sprawnie. Pośród tych ludzi byli nawet strażnicy, którzy też dawali z siebie wszystko, by zdusić wodą źródło obecnego problemu.
Derogan mógł kątem oka zauważyć pośród osób walczących z pożarem zarówno wężową kobietę, jak i wampira. Pomagali nie mniej niż reszta. Naturianka napełniała przy studni wiadro, które otrzymała z jednego z domostw, by następnie podać je wampirowi, który starał się nie zmarnować ani kropli. Krwiopijca zdawał się zapomnieć całkowicie o sytuacji z kradzieżą. Widać dla niego to miasto także było ważniejsze niż cokolwiek innego. Twarz niewolnicy zdradzała głębokie zamyślenie. Była wyraźnie zdziwiona tak nagłym pożarem, którego wyjaśnienia i przyczyny szukała w głowie. Jednak nie zapominała o ciągłym napełnianiu wiadra, w końcu to był priorytet, którego nie mogła zlekceważyć.
Trwało to tak może z kilka minut. Ogień słabł pod naporem wody, ale nie chciał zgasnąć. Jak na złość, budynek wciąż płonął. Nie chciał ni runąć ni choćby przestać palić się tak mocno. Widocznie nawet współpraca na taką skalę nie dawała rady z absurdalnie palnym budynkiem. A może to młodzieniec nie świadomie podsycał ogień swoim gniewem, skrywanym głęboko w podświadomości? jakakolwiek była tego przyczyna, żar nie ustępował pod naporem wody. Po chwili od południa, uliczką szedł mag, odziany w szaty mające na sobie oznaczenia strażnika miejskiego, a tuż za nim strażnik, który zapewne go tu przyprowadził.
- Wszyscy, zaprzestać jakichkolwiek działań odnośnie ognia i odsunąć się. - Mag przemówił tak, by głos jego wyniósł się ponad zgiełk panujący dookoła, dzięki czemu wszyscy usłyszeli jego słowa bez trudu. - Pozwólcie, że załatwię to w mgnieniu oka.
Choć mogło by się zdawać, że były to dość zarozumiałe i zbyt pewne siebie słowa, to wyczuć można było iż od człowieka w szatach biła potężna magia, którą wyczułaby nawet osoba z najsłabszym zmysłem magicznym, jaki mógłby być. Bez wątpienia był to potężny, ale także i wiekowy mag, którego aura tylko to potwierdzała.
Mieszkańcy miasta posłusznie wykonali polecenie, cofając się, by móc zrobić miejsce czarodziejowi. W promieniu kilku metrów od pożaru zrobiło się pusto, zgodnie z tym o co poprosił. Stanął on dumnie przed budynkiem, ręce splatając w jakiś dziwny symbol, w międzyczasie plotąc magiczną formułę szeptem. Mag stał nieruchomo, nawet w momencie, gdy ze studni w jednej chwili wystrzelił potężny gejzer wody. W powietrzu strumień cieczy zakręcił, by z impetem uderzyć w palący się dom. Ten, niczym domek z kart, padł na ziemię z dosyć głośnym hukiem.
Ogień został ugaszony, lecz strawił wystarczająco dużo, by nic nie dało się ponownie wykorzystać. Ściany sąsiednich domostw były osmalone od dymu i temperatury, jednak nie ucierpiały na całe szczęście. Ludzie przez chwilę tylko patrzyli, po chwili jednak wypełnili powietrze nagłą falą wiwatów i okrzyków. Ludzie cieszyli się, że poszło tak szybko i bez problemowo z ogniem. I nie było się co dziwić - żywioł ten był znany z tego, iż najmniejsza iskra, jeśli nie ujarzmiona, potrafiła strawić królestwa.
- Dobra, koniec zamieszania. Było, minęło. Rozejść się, starczy odwalania tego teatru pośrodku miasta. Niektórzy mieszkańcy chcą spać
Znów powietrze wypełnił głos władającego magią członka straży. Wszyscy, jak dotąd zgromadzeni z czystej ciekawości, posłusznie rozeszli się w swoje strony. Jedni do domów, inni po prostu ruszyli wzdłuż uliczek. Nawet strażnicy rozeszli się, widząc że nic więcej do roboty nie zostało. Zrobiło się dosyć pusto, gdyż zostało tutaj tylko kilka losowych ludzi oraz wampir i niewolnica. Stali niedaleko młodzieńca, w dość złowrogo zapowiadającej się ciszy, wpatrując się w jego oczy. Oczekiwali przeprosin? Wyjaśnienia? Na pewno nie byli tak wściekli jak wcześniej.
Należało także wspomnieć o malarzach. Dwóch z nich zaczęło malować od nowa, skupiając się na temacie wspólnej walki z żywiołem. Tylko trzeci nadal miał na swoim płótnie podobiznę Derogana i Lullasy. Nawyraźniej spodobało mu się to o wiele bardziej niż pozostałej dwójce. Co jakiś czas wystawiał głowę zza sztalugi, by móc upewnić się, czy aby na pewno dobrze mu idzie.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Wto Wrz 23, 2014 5:02 pm
autor: Derogan
        Reakcja mieszkańców Karnsteinu przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania. Przez małą chwilę zdawało mu się, że może mieć kłopoty, ponieważ wszyscy mieszkańcy stali jak zamurowani. Derogan chciał się nawet spytać Hagryvda, czy może mu coś powiedzieć na temat tego, dlaczego tak jest, jednak po chwili rozległ się donośny głos, który zmotywował wszystkich wokół do działania. To, co działo się potem, nie mieściło się młodzieńcowi w głowie.
        Wszyscy rzucili się do gaszenia pożaru. No, może oprócz kilku starszych i młodszych osób, które niezbyt mogły w tym pomóc. Ale poza nimi, dosłownie wszyscy. Nawet mieszkańcy kamienic rzucali z okien wiadra tak szybko i w takiej ilości, że teraz to Derogan stał, oszołomiony. Jednak nie trwało to długo, gdy kilkadziesiąt osób przypadło do studni, został nieco brutalnie wypchnięty z jej pobliża, na co jednak nie zareagował oburzeniem, czy nawet lekką złością. Przynajmniej nie na to.
        Podczas kiedy mieszkańcy byli zajęci gaszeniem pożaru, Derogan przystanął nieco z boku, obserwując ich przy pracy. Wydawali się działać jak jeden umysł, jak jeden zwarty mechanizm. ”Jeżeli armia Karnsteinu wygląda podobnie, to jego sąsiedzi mają się czego obawiać. Zwłaszcza, iż mają w swoich szeregach wampiry, które są niewątpliwie o wiele silniejsze od zwykłych ludzi. Choć z drugiej strony, taka armia może przemieszczać się tylko w dzień.
~Hm, nie jestem pewien, czy regularna armia Karnsteinu zawiera wampiry. Tym państwem akurat mało się interesowałem, choć z tego, co widzę, to był wielki błąd.
~Popatrz tylko. Widziałeś kiedyś taką współpracę?
~Rzadko. I to było wśród ludzi, którzy znali się pół życia i niejedno przeżyli. Ale żeby tak działali losowi przechodnie, którzy rzadko kiedy się spotykają, to nie – nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem i nigdy nawet nie wyobrażałem sobie tego.
~Potęga tkwi w jedności, czyż nie? Ten kraj mógłby może nawet podbić całą Alaranię, gdyby tylko miał ku temu środki i motywacje. A o te wcale nie tak trudno.
~Podbić Alaranię? Wiem, że to imponujące, ale nie przeszkadzaj, drogi Deroganie. Ten pomysł jest absurdalny.
~Tak, jak ten ze wznieceniem ognia? Z tego, co widzę, całkiem dobrze działa.
~Ech... Lepiej skup się na powolnym gaszeniu tych płomieni, bo z tego, co widzę, ogień wcale nie gaśnie.

        Rzeczywiście, ogień zdawał się nie tyle nie gasnąć, co nawet wzrastać w siłę. Derogan zamknął oczy, odetchnął, po czym wypełnił głowę kilkoma miłymi i odprężającymi myślami, które mu jeszcze pozostały. Kiedy jednak otworzył oczy, dom płonął dalej, uspokojenie się w niczym nie pomogło. ”Co się dzieje? Przecież jestem spokojny! Dlaczego to nie chce gasnąć?” Zamknął oczy i spróbował raz jeszcze. Myślał o tych chwilach, kiedy odbierał od zwykłych ludzi nagrodę za swoje łowy, kiedy widział ich radość. I to jednak nie pomogło. ”Nic nie rozumiem. To zawsze działało.”
        Płonący budynek, pogrążony w płomieniach. Budynek tak dobrze mu znany, jego dom, w którym wychował się od dziecka. Wokół biegali ludzie, krzyczeli coś o gaszeniu pożaru. Ale on tylko stał i patrzył się, jak całe jego życie trawi ogień. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze były trzy sznury, z których zwisały trzy ciała. Trzy ciała ludzi, którzy towarzyszyli mu przez całe życie, którzy mu pomagali, wychowywali...
        ”Dlaczego?! Dlaczego tak się stało? Czym zawiniłem temu światu, że zapragnął się na mnie zemścić? Przez całe życie starałem się być jak najlepszym człowiekiem, niczego nie nadużywać, ale mi to wszystko zabrano!” Młodzieniec był naprawdę wściekły. Może z zewnątrz nie było tego widać, ale w środku kipiał jak wulkan. Ogień wcale nie gasnął, wprost przeciwnie, wzmagał się coraz bardziej. Wysiłki mieszkańców zdawały się być na marne, złowrogi żywioł z niesamowitym apetytem pochłaniał drewniany budynek. ”Czym im zawiniłem? Co im zrobiłem? Nie znałem ich, a jednak przybyli po mnie, aby odebrać mi wszystko, co posiadałem. Mój dom, moich rodziców, moich braci, mój ród... nawet Khalię. Czy naprawdę musiało się to stać?”
~Twoja wściekłość jest w pełni uzasadniona, masz prawo się gniewać. Ale proszę, nie rób tego teraz. Jeżeli nie uspokoisz tej złości, niedługo całe miasto gotowe spłonąć od niej!
        Derogan się wzdrygnął. Spojrzał na płonący budynek, na mieszkańców, starających się ugasić ogień. Czas nagle jakby zwolnił. Odetchnął głęboko, starając się wyrzucić z siebie całą złość. Jednak zawsze, gdy patrzył na płonący budynek, widział własny dom, pogrążony w płomieniach. Czuł dokładnie to samo, co w tamtej chwili sprzed pięcioma laty. Pustkę, niemoc, apatię. Może już nie podsycał płomieni, ale także w żaden sposób nie przyczyniał się do ich zgaszenia. ”Co się ze mną dzieje? Dlaczego to wszystko zaczyna nagle ożywać? Przez dwa lata błąkałem się po tym świecie i rzadko kiedy coś takiego mnie brało. A teraz? Teraz po raz kolejny prześladują mnie wizje z przeszłości, którą wydawało mi się, że zaakceptowałem. Ale muszę z tym walczyć. Nie wolno mi się zgodzić, aby moja przeszłość zapanowała nad teraźniejszością.”
        Ocknął się z zapomnienia. Świat powrócił do normy, znowu widział tylko płonący budynek. Czym prędzej chwycił leżące obok wiadro i podbiegł do studni, aby napełnić ją wodą. Kiedy tylko to zrobił, podał je jakiemuś wampirowi, który pędem ruszył w stronę pożaru. Pracował jak mógł, aby tylko móc choć w najmniejszym stopniu pomóc. Ogień był zbyt duży, aby potrafił go ot tak kontrolować za pomocą emocji. Skoro nie mógł zrobić tak, musiały wystarczyć tradycyjne metody. Nie był jednym z tych ludzi, którzy opanowawszy magię, używali tylko jej, całkowicie zapominając o sile fizycznej. Dostrzegł eugonę i wampira, którzy z wielkim zapałem usiłowali gasić pożar, podobnie jak on.
~Widzisz? Wspólna walka jednoczy ludzi. Przecież doskonale to wiesz z własnego doświadczenia.
~To jest walka?
~Tak, walka to mierzenie się z przeciwnikiem. Ten nie zawsze musi być jakąś istotą, może to też być żywioł. Nie widzisz tego?
~Hm, rzeczywiście. Może ten „plan” nie był ostatecznie taki kiepski.
~Co za wielka pochwała! Co się stało, żeś dzisiaj taki hojny w obdarzaniu komplementami?

        Paladyn najwyraźniej nie czuł się zobowiązany do odpowiedzi, ponieważ w umyśle Derogana zapanowała cisza, a on sam dalej starał się ugasić pożar, ramię w ramię z mieszkańcami miasta. Starał się im pomóc im jak najbardziej to było możliwe, także dlatego, że to nadawało temu większą wiarygodność. Jednak głównym powodem nadal była troska o to, aby ogień się nie rozprzestrzenił. Ale pomimo wszystkich tych wysiłków, ogień uparcie nie chciał zgasnąć. ”Najwyraźniej trochę przesadziłem. A nawet bardzo trochę.” Zaczął się obawiać, czy czasem ogień nie przeniesie się na sąsiednie budynki. Jego obawy jednak nie trwały zbyt długo.
        Nagle na jednej z ulic pojawił się starszy mężczyzna odziany w szaty ze znakami straży miejskiej. Emanowała od niego potężna energia, którą Derogan wyczuwał bez trudu. Młodzieniec zatrzymał się wpół ruchu, obserwując jego ruchy. Szedł dumnie, także i przemówił do mieszczan. Biła od niego duża pewność siebie, choć dało się w niej wyczuć także nieco zarozumiałości i egoizmu. Derogan jednak postanowił spełnić jego nakaz i odsunąć się na bok, aby pozwolić mu popisać się swoimi umiejętnościami magicznymi. Reszta zrobiła podobnie, pozostawiając magowi pole do popisu. Ten ich nie zawiódł.
        Stanął przed płonącym budynkiem, wykonał krótką inkantację, po której ze studni trysnął ogrom wody, trafiając prosto w ów budynek. Ten jednak nie wytrzymał wielkiego ciśnienia wody, po prostu się zawalił, osłabiony upływem czasu i ogniem. Ludzie zaczęli mu wiwatować, Derogan zrobił podobnie. Był pod wrażeniem niewielkiego pokazu, musiał to przyznać.
~Masz szczęście, że ten mag wody był w pobliżu.
~Szczęście? Nie widzisz, że ma na sobie znaki strażnika? Los nie miał tutaj nic do tego, po prostu zadziałała miejska przezorność.
~Więc masz szczęście, że coś takiego zadziałało.
~Czyżby? Przecież...
~Dobra, nie chce mi się z tobą kłócić. Jednakże miło mi zobaczyć, że wróciłeś jak na razie do normalności, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
~Tak? Z moim umysłem już wszystko w porządku? Zero zamartwiania się przeszłością?
~No, zerem bym tego nie nazwał, ale powiedźmy, że wróciło to do normy.
~Cudownie.

        Ludzie zaczęli się rozchodzić, słuchając się słów maga – łącznie ze strażą. Przez chwilę zapanował niezły chaos, w którym Derogan był ciągle popychany i spychany na bok, lecz szybko liczba ludzi zmniejszyła się na tyle, aby młodzieniec mógł swobodnie poruszać się pomiędzy nimi. Niedługo potem przed ruinami dwóch budowli zostało niewiele osób. Niedaleko siebie ujrzał wężową kobietę oraz wampira, towarzyszącemu jej. No, nastała najcięższa część tego planu. Przekonać tą dwójkę, że zostałem wrobiony w tę kradzież oraz jakoś ich udobruchać. Mam jednak nadzieję, że jakoś to pójdzie, w końcu mam nawet prowizoryczny plan. Złączył ręce za plecami, po czym podszedł do eugony i wampira.
- Cóż, znaleźliśmy się w dość niezręcznej sytuacji – powiedział spokojnie, patrząc najpierw przez chwilę w oczy wampira, a następnie eugony. Zdecydowanie nie widział w nich już takiej nienawiści, jak poprzednio, co już samo w sobie było pocieszające. - Cóż, mógłbym od razu wyjaśnić wszystko co i jak, może uniknęlibyśmy tych nieprzyjemności. Jednakże niektórzy z obecnych tam ludzi byli trochę... zbyt otumanionych trunkiem. Podejrzewam więc, że niełatwo wtedy szłoby tłumaczenie tej sprawy. Kiedy już im uciekłem wróciłem tutaj, chcąc to zrobić, jednak przerwał mi ten pożar, który na całe szczęście udało si ugasić. Teraz, kiedy już zapanował spokój, mam w końcu taką sposobność. Powiem więc jasno: niczego panu nie ukradłem, zostałem w tę kradzież wrobiony przez pewną mroczną kobietę, będącą magiem. Niestety zanim zdołałem zareagować, umknęła, a ja stałem się głównym podejrzanym. Mam nadzieję, że mi pan wierzy. Ale dobre zamiary warto potwierdzić dobrymi gestami. Jestem gotów panu wynagrodzić wszelkie nieprzyjemności. Niech pan tylko poda kwotę.
        Powiedziawszy to wszystko, nawet nie dostając lekkiej zadyszki, wyjął za pazuchy sakiewkę, w której zabrząkały monety. Uśmiechnął się lekko, otwierając ją i wyczekująco patrząc na wampira, oczekując jego odpowiedzi.
~Ładna mowa. Mnie w każdym razie przekonałeś, podejrzewam, że z nim będzie podobnie.
~Cieszy mnie to, ale to wampir, z nimi nigdy nic nie wiadomo. Warto poczekać, zanim zaczniemy świętować.
~Co racja, to racja. Jakim cudem dzisiaj tak często mnie pouczasz?
~Najwyraźniej aura Karnsteinu nam nie sprzyja.

        Usłyszał jeszcze tylko śmiech Hagryvda, po czym skupił swój cały wzrok na oczach wampira, wpatrując się w niego z zainteresowaniem i oczekiwaniem.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Śro Wrz 24, 2014 5:51 pm
autor: Lullasy
Tak wiele stało się w tak krótkim czasie. Słychać było karczmarza, który załamywał się nerwowo, widząc jak potraktowany został jego lokal. Grzebał bezradnie rękoma pośród pyłu drzewnego i większych kawałków ścian, jakby szukając pocieszenia w tej niedoli, która wyciskała z jego oczu łzy, a z ust lament godny upiora umęczonego przez tysiące lat.
Widać było, jak jakiś bogato ubrany jegomość przeszedł obok ruiny, w której wyżalał się jej właściciel. Obraz ten musiał tknąć jego serce, gdyż podszedł on w stronę biedaka.
- Przeklęte pijaczyny! Niech was diabły w ogniu piekielnym gotują, a dusze niech w nicości znikną! - Choć starał się nie wydzierać się na połowę miasta, emocje były silniejsze od niego. Takie szkody były na chwile obecną zbyt wielkie na jego majątek, choćby i nawet sam siebie sprzedał. Jego głos, przedzierający się przez smutek i łzy dość łatwo było usłyszeć pośród otaczającego to miejsce, względnego spokoju. - Masz ci los! Kto piwo sprzedaje, ten przez piwa zbankrutuje! Biada mi…
Gdy tylko coś przysłoniło księżyc nad jego głową, karczmarz podniósł głowę. Tajemniczy bogacz jak nigdy nic położył mu na głowie sakwę, która ciężka była niczym dwie sztabki złota, a i sama w sobie tak zdobiona była, iż kosztowała majątek zapewne. W tym momencie obie postacie zaczęły rozmawiać o czymś półgłosem. Nie słychać było o czym, lecz w oczach poszkodowanego widać było iskierki nadziei, tańczące w jego głowie niczym płomyki żaru wokół ogniska.
Skoro już o tym żywiole mowa, to warto nadmienić to , co zostało po pożarze. A niewiele tego było, choć zależy z jakiej strony na to spojrzeć. Z materialnego punktu widzenia, jedynym śladem po budynku były zwęglone belki oraz mnóstwo popiołu. Nadal dało się wyczuć ciepło bijące od zgliszczy domostwa, ale poza tym, nawet żarzących się drobin nie sposób było dostrzec, gdyż owych nie było. Kilka pojedynczych osób ciekawie podchodziło tam, jakby szukając powodu, czemu ogień w ogóle zatlił się w drewnianej konstrukcji. Pośród tych osób były, no kto by pomyślał, dwie babcie, które wcześniej obgadywały młodzieńca. Teraz zachowywały się tak samo, a nawet bardziej absurdalnie, wymyślając i klecąc bzdury, jakich ten świat nie widział.
- Mówię ci, to wszystko przez szczury-pułapki! - Rzekła mroczna elfka, pewna swoich słów - Jakiś czarnoksiężnik zaklnął te ochydne zwierzęta, by wybuchały ogniem i powodowały chaos!
- Nie sądze moja droga, mam inne przypuszczenia - Ludzka staruszka także zawzięcie przemawiała, niczym królowa do ludu - Jakiś pijak tam mieszkał po kryjomu. A jak wiadomo, alkohol i ogień to pożar. Odetchnął za mocno i pijackie wyziewy rozpoczęły pożar.
- Głupoty pleciesz…! Chociaż jakby się nad tym zastanowić, może ktoś magią po prostu wzniecił pożar?
- Racja przyjaciółko ty moja! Wiem nawet kto!
- I nie tylko ty…
W tym momencie Derogana dosięgnęły oczy podstarzałych dam, które pod nosem, niczym katarynki zaczęły pleść klątwy, modły czy cokolwiek to było. Niby powód do zmartwień, być oskarżanym o coś takiego. Jednak młodzieniec widział, jak przechodnie, którzy przechodząc obok, kiwali w jego stronę głową, okazując wyrazy współczucia, że musi wysłuchiwać tych dwóch wariatek. W tym momencie nikt nawet, poza staruszkami, nie pomyślałby, że to on wzniecił płomienie. Widział to nawet po minie wampira, który przyłożył rękę do głowy, przysłuchując się bezpodstawnym, choć prawdziwym oskarżeniom dwóch wiekowych pań, które niczym dwójka czarodziejów podczas rytuału od którego zależał los kontynentu, gadały, gadały i gadały. To raz oszczerstwa, to przekleństwa , to coś całkiem niezrozumiałego. Było to na szczęście tylko głupie, niegroźne gadanie.
Tymczasem z okolicy zagęszczenie malarzy stanowczo spadło. Pożar ugaszono nadzwyczaj szybko i gwałtownie, przez co dwójka, która była podekscytowana malowaniem żywiołu, wściekle rzuciła ledwo rozpoczęty obraz na ulicę, ścianę, czy cokolwiek było najbliżej nich. Następnie po prostu chwycili swoje przybory i odeszli, szukając inspiracji gdzieś indziej. Całkiem inaczej sprawa miała się z trzecim artystą, który zdawał się nie widzieć świata poza eugoną, młodzieńcem oraz płótnem, na którym ich malował.
- Matko wszystkich dzieł, uszczypnij mnie! To będzie moja najlepsza praca, czuje to…
Kolejnymi ruchami pędzla tworzył kształty na płótnie. Śpieszył się, wiedząc, że jego “modele” mogą w każdej chwili rozejść się gdzieś w nieznane. I mimo tego pośpiechu, to co powstawało było niesamowitej jakości. Najwyraźniej osoba ów miała wrodzony talent do malowania. A może to magia chwili sprawiła, iż tchnięta w niego wena bez trudu przelewała się w dzieło?
Księżyc zdawał się zakotwiczony pośród morza gwiazd. Od dłuższego czasu zdawało się, iż stoi on w miejscu, próbując naśladować słońce swoim srebrzystym blaskiem. I przyznać trzeba było, że tej nocy blask ten był wyjątkowo silny. Dla przeciętnego artysty taki widok był niezwykły. Przeciętny mag pomyślałby, iż to idealna okazja na jakiś rytuał, którego moc wzrośnie przy takich warunkach. Cała reszta zaś miałaby to głęboko w poważaniu, gdyż byli to ludzie zajęci swoimi sprawami, ważniejszymi niż pierwszy lepszy widok nocnego nieba.
Mowa tu konkretnie o Deroganie oraz wampirze i eugonie, do których nie tak dawno przemówił. Widział, że wampir skupiony był na słowach które młodzieniec wypowiadał. Po jego minie widać było jak analizował każdą literę z osoba, a także ton głosu i ogólną postawę człowieka. Krwiopijca chciał mieć pewność, że to nie są oszczerstwa. I nic na to nie wskazywało, brzmiało to dosyć absurdalnie, lecz powodów nie miał by nie wierzyć w to wszystko. Gdy usłyszał wszystko co było do usłyszenia, nieumarły przemówił, dość podirytowanym głosem.
- Człowieku, jeśli mam być szczery, mam dość tego dnia. Nie dość, że muszę pilnować i dbać o ten łuskowy tworu natury, to w dodatku wszystkie te ostatnie wydarzenia, które by niejednego wyprowadziły z równowagi… Po prostu mam tego dość.
Nie było słychać w jego głosie chęci mordu, co wróżyło dobrze. Był to po prostu osobnik, któremu dzień i sytuację, które tego dnia miały miejsce napsuły w ogólnym samopoczuciu. Zapowiadała się dłuższa chwila, podczas której zapewne wyżali się on lub też będzie po prostu narzekać na wszystko i wszystkich dookoła. Widać to nawet było po jego zachowaniu, które objawiało się w nerwowym tupaniu nogą. Nie wiedział też co zrobić z rękoma, którymi to delikatnie poruszał. Tak, bez wątpienia to nie była dla niego przyjemny okres.
Eugona, która była po prawej stronie wampira zdawała się zasmucona lub też zmartwiona. Po jej twarzy dało się odczytać smutek, który jakby narastał z każdą chwilą gdy towarzyszący jej mężczyzna zadręczał się tym co się działo. Myśli Lullasy zdawały się krążyć wokół tego wszystkiego bezradnie. “Co mogę zrobić? Co mogłam zrobić? Czemu tak się stało? Sama nie wiem. Panie, powiedz co mam robić, by cię pocieszyć.” Pochyliła głowę nieznacznie. Gdy była bezradna, czuła się bezużyteczna. Zupełnie jakby momentalnie traciła jedyną rzecz jaką ma - możliwość służenia. W tym momencie ciężko by było powiedzieć, czy czuje się tak samo jak krwiożerca, czy nawet gorzej.
Najbardziej optymistycznie z całej tej grupy zdawały się być węże, które nie mając wyboru, egzystowały na głowie naturianki. Jeden z nich wpatrywał się w człowieka, niemal nie mrugając. Był to ten sam, który przegrał pojedynek na wzrok. W tych słodkich, gadzich oczach osadzonych na szkarłatnej główce widać było chęć rewanżu. Reszta zaś, cóż, ciężko było stwierdzić. Każdy gad z osobna zdawał się mieć inny charakter, więc też co innego robił. To się gryzły nawzajem niegroźnie, to rozglądały się, to nawet dwa czy trzy z nich tarły swoimi cielskami o policzki eugony, chcąc ją pocieszyć. Były też takie, które próbowały za pomocą syku śpiewać, nucić, a nawet udawać bliżej nie określone odgłosy, które prawdopodobnie dane im było usłyszeć. Kilka zaś przysłuchiwało się rozmowie, z minami, które wyrażały pełne skupienie i zrozumienie sytuacji.
- Nie wiem kim jesteś, nie mam pojęcia, czy mówisz prawdę i czy faktycznie jesteś niewinny. Ale, jeżeli chcesz to zażegnać w ten sposób, niech tak się stanie. - Odetchnął, jakby wypuszczał z siebie wszystko , co negatywne i żądne zniszczenia najbliższej okolicy - Ustalmy to tak, stawiasz mi tyle wina, piwa, czy czegoś innego, byle mocnego, bym mógł odpłynąć bez problemu w objęcia głębokiego, spokojnego snu. W międzyczasie, gdy będę spożywał trunek, szczegółowo wyjaśnisz mi, co stało się w karczmie. Zaś…- Przerwał, gdy usłyszał jak żołądek wężowej damy, wydał z siebie dźwięk jakby był pusty od kilku tygodni. - Cóż, zaś jej stawiasz posiłek. Lub posiłki. Byle by nie była głodna. A gdy alkohol powali mnie z krzesła, przypilnujesz jej do czasu aż się ocknę z klarownym, nie zmąconym procentowymi napojami umysłem. Wtedy nie tylko zapomnę o całej sprawie, ale też będę ci wdzięczny do końca mego żywota.
Niewolnica podniosła głowę delikatnie, by wpatrzyć się to w krwiopijcę dosyć zdziwionym wzrokiem. Ufała mu, jako swojemu, tymczasowemu, właścicielowi, jednak miała wątpliwości co do tego, czy człowiek nie wykorzysta owego faktu na swoją korzyść. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak, ale protestować nie miała za bardzo jak. Słowo pana było jej rozkazem, bez wyjątków.
- To jak? - Rzekł ponownie wampir, w międzyczasie zaś łuskowa kobieta przeniosła swoje szkarłatne, błyszczące w świetle księżyca oczy, w kierunku człowieka. - Im szybciej się zgodzisz, tym szybciej będę mógł się upić. Ale pośpiechu nie ma, chyba że zależy ci na moim zdrowiu psychicznym. W co szczerze wątpię.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Czw Wrz 25, 2014 7:25 pm
autor: Derogan
        Czymże jest spokój? Stanem duszy, w której występuje równowaga, brak nagłych i gwałtownych zdarzeń, rozpraszającą tę równowagę? Jeśli tak i było, to Derogan mógł uznać, że spokoju psychicznego długo nie odzyska. Zresztą, nie był nawet pewien, czy chociażby w jednej chwili od czasu utraty rodziny rzeczywiście go miał. A nie mógł przecież stracić teraz czegoś, czego nie posiadał. Tak, czy owak, młodzieniec czuł się teraz doprawdy okropnie. Patrzył na ruiny karczmy i lamentującego przed nimi właściciela. Derogan posiadał niemal od zawsze umiejętność wczucia się w sytuację drugiego człowieka, co w roli, jaką pełnił nie zawsze mu pomagało. Zawsze mu się zdawało, że krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi staje się po części jego krzywdą. To, że on sam mu ją wyrządził, czyniło sytuację jeszcze gorszą. ”Kiedyś mu to zadośćuczynię. Kiedy będę mógł, kiedy znajdę na to odpowiednie fundusze.
~Kolejny dług do spłacenia? Mój drogi, jeśli naprawdę chcesz odnaleźć tych ludzi, nie powinieneś od tak rozdawać całego swojego majątku na lewo i prawo. Pieniądze by ci się przydały. ~Pieniądze...
~To sam doskonale wiem, sam używałem ich tylko jako narzędzia. Ale ty się pozbawiasz tego, co mogłoby ci pomóc.
~Pamiętasz może specyfikę mojego zajęcia? Jestem Sokołem. Mój majątek spada bardziej niespodziewanie, niż karnsteiskie karczmy, po czym podnosi się szybciej, niż poturbowane wampiry.
~Co to niby miało być?
~A nie wiem, taka próba wolnego żartu?
~Słowo „próba” idealnie to określa.

        Derogan nie odpowiedział Hagryvdowi, bo właśnie do karczmarza podszedł dziwny człowiek, wyglądający na nie lada bogacza. Młodzieniec obserwował go uważnie, nauczył się już wyczuwać na tego rodzaju ludzi. Co prawda, bogactwo nie zawsze oznaczało zepsucia, jednak w większości przypadków jednak tak było. Ów człowiek jednak nie zrobił nic podejrzanego, nie pokpił sobie z krzywdy karczmarza, ani nie zaśmiał się nawet. Po prostu podszedł do niego i położył mu na głowie sakwę, najprawdopodobniej z pieniędzmi, po czym zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami. Każdy inny człowiek powiedziałby pewnie, że wzrusza go szczodrość bogacza, że jest to dar dobrego serca pośród zła tego świata. Jednak Derogan nie był zwykłym człowiekiem. Jednym z jego ostatnich celów była osoba, która między innymi zaoferowała karczmarzowi pomoc, po czym go wykorzystał, przez co ten wylądował na ulicy bez grosza przy duszy. Interwencja Derogana sprawiła, iż lokum wróciło do starego właściciela. Był z tego powodu bardzo zadowolony, zwłaszcza, iż oszustwa okazały się nie być jedynym złym uczynkiem jego celu.
        Tak, czy owak, bogacz i karczmarza rozmawiali w najlepsze, podczas kiedy ludzie najwyraźniej zainteresowali się pozostałościami po karczmie. Pomimo nakazu maga, aby się rozejść. Oczywiście pośród zainteresowanych znalazły się dwie starsze panie, które już wcześniej obrzucały Derogana obelgami pośród osób trzecich. I naturalnym tokiem rzeczy, teraz także nie obeszło się bez oskarżeń skierowanych w jego stronę. Tylko tym razem była pewna różnica. Były one jak najbardziej prawdziwe.
        Derogan poczuł się słabo. Wcześniej ich oskarżenia nie były zbytnio rzeczywiste, ale wszyscy wokół w nie uwierzyli. Teraz było dokładnie na odwrót. Pomimo ich prawdziwości, nikt wokół nie chciał dać im wiarę. Osoby mijające młodzieńca okazywały mu współczucie poprzez skinienie głowy. Ba, wyglądało na to, że nawet wampir nie chciał uwierzyć w wersję starszych pań. ”Jakże zadziwiającą rzeczą jest prawda oraz społeczeństwo. Właśnie dlatego światu potrzebni są tacy, jak ja. Którzy wymierzają sprawiedliwość, nie starając się tym samym uzasadniać tego przed światem, który i tak to odrzuci. Tak właśnie działam.”
~A więc dlaczego tłumaczysz się z tym wampirem? Dlaczego starasz mu się to wyjaśnić?
~Bo tak będzie sprawiedliwie, wszak to, czym zrobiłem nie było wymierzenie sprawiedliwości.
~Łapiesz wiele długów, Deroganie. Zastanawiam się tylko, kiedy to wszystko pospłacasz.
~I dobrze. Im więcej pracy, tym bardziej się udoskonalę. ~Twój trop?
~Mówiłem, mogę poczekać.
~I po to zajeżdżałeś tego biednego konia, który... ~Czekaj! Co z moim koniem?!

        Derogan spojrzał w stronę ruin karczmy. Na szczęście niewielka stajnia była nieruszona. W sumie, dlaczego niby miało być inaczej. Wściekły tłum wyburzył przednią ścianę, przez co sam budynek karczmy się zawalił, natomiast sąsiednie – zupełnie nie. ”Na śmierć o nim zapomniałem. Mam nadzieję, że nie uciekł, tego by jeszcze mi tylko brakowało.” Postanowił przy najbliższej okazji pójść do niego, ale najpierw musiał dogadać się z czcigodnym panem krwiopijcą. Na to przynajmniej zwrócił mu uwagę Hagryvd.
        Ani młodzieniec, ani wiekowy paladyn nie dostrzegli jednej ważnej rzeczy. W tym tłoku, który zapanował podczas gaszenia pożaru, przestali zwracać uwagę na malarzy. Dla Derogana było wtedy rzeczą oczywistą, iż tłum zasłoni go i sprawi, iż malarze sobie odpuszczą. Dla Hagryvda nieco mniej, nigdy nie był zbytnim optymistą. Żadnemu z nich jednak nie przyszło do głowy sprawdzenie, czy rzeczywiście tak się stało. Żaden z nich nie mógł też podejrzewać, jakie konsekwencje może przynieść namalowanie tego obrazu, przedstawiającego ostatniego spośród Nosicieli Dusz. Człowieka, na którego z bliżej nieznanych powodów odbywało się wielkie polowanie po całej Alaranii.
        Powracając do wampira, ten natomiast najwyraźniej zajął się analizowaniem dokładnie całej wypowiedzi Derogana. W sumie, nie dziwił mu się, sam po czymś takim zrobiłby podobnie. Jego pierwsza wypowiedź wprawiła młodzieńca w zaciekawienie. Słowa „muszę pilnować i dbać o ten łuskowy twór natury” nieco zdziwiła go. ”A więc nie jest to jego towarzyszka? Więc kto?” Choć to pozostało dla niego pytaniem bez odpowiedzi, to mimika i ruchy wampira przyniosły mu te, których oczekiwał. Najwyraźniej cała złość już z niego uszła, pozostawiając po sobie tylko rozżalenie. Młodzieniec uzyskał już z jego ciała wszystko, czego potrzebował, natomiast nie wiedział, jak sprawa ma się z eugoną, na którą spojrzał kątem oka.
        Wyglądała na zasmuconą, co nieco go zdziwiło. Podczas, kiedy u wampira wyglądało to na coś bliższego złości, tutaj widać było tylko bezradność. Oprócz tego, wężowa dama o jeszcze nie wypowiedziała ani jednego słowa. ”Czyżby była małomówna? A może to ktoś w rodzaju skruszonej służącej? Cóż, to by wiele wyjaśniało. Zagadką natomiast pozostaje, dlaczego węże na jej głowie zachowują się zupełnie inaczej, niż ona. „
~To jest dla ciebie największą enigmą z tego wszystkiego? Nie to, kim była ta tajemnicza kobieta, nie to, kim jest ten tajemniczy bogacz, ani nawet to, co się dzieje w twoje głowie tylko powód zachowywania się włosów pół kobiety – pół węża? ~Wiesz, w twoich ustach jakoś gorzej to brzmi. ~Jakich ustach?
~Teraz to ty łapiesz mnie za słowa?
~A i owszem. Oznacza to najpewniej, że z twoją głową wszystko już w porządku. ~Ja przynajmniej mam głowę.
~Ja też. Gdzieś daleko, daleko w niebiosach. Czeka tam sobie, pośród chmurek, aż mój duszek opuści twoje ciało przy twojej śmierci, aby nadal móc roztaczać wokół siebie świetlistą aurerolę i przynosić dom moim wesołym myślom. ~Zdecydowanie zbyt długo przebywałeś poza ciałem. ~Możliwe.
~I prawdziwe.

        Wracając do węży eugony, zachowywały się, cóż, co najmniej dziwnie. Walczyły między sobą, pocieszały zmartwioną eugonę, czy śpiewały. Najbardziej natomiast Derogana bawiły te, które zdawały się wsłuchiwać w ich rozmowę, wyglądając przy tym jak jacyś monarchowie, wysłuchujących meldunku dowódców wojskowych.
        Gdy wampir w końcu podał cenę, Derogan uniósł brwi wysoko w górę. Takiej odpowiedzi akurat nie spodziewał się usłyszeć. Zamknął sakiewkę i schował z powrotem za pazuchę, jak na razie nie miał po co ją wyjmować. ”Upić wampira? Rety, przecież te krwiopijce mają strasznie twarde głowy. I do tego nakarmić eugonę, która bez problemu w chwilę zjadała danie, które mi wystarczyłoby na tydzień, nadal pozostając głodną? Cóż, moja sakiewka może się zrobić nagle zadziwiająco lekka. Ale mam, czego chciałem.”
~Oj masz. Zostanie ci wdzięczny do końca życia? Naprawdę, udało ci się naprawić, coś zepsuł. ~Nie ja, lecz ta kobieta. Poza tym, jeszcze tutaj nie skończyłem. Została jeszcze karczma i ten dom, też wymagają zadośćuczynienia. ~Na to wygląda.
~Ale to nawet mi sprzyja. Ten wampir wygląda na poinformowanego w sprawach tego miasta. Może nawet powie mi coś na temat tych, których szukam? ~Raczej wątpię. Już szybciej powie im coś na twój temat. ~Nie bądź takim czarnowidzem. Zresztą, będę mógł też trochę przebyć z tą eugoną. To akurat powinno dać upust mojej ciekawości.
~Cudownie. W końcu skupisz się na tym, co ma znaczenie.

- Zgadzam się na te warunki – uśmiechnął się Derogan. - Z chęcią spełnię je, tylko najpierw musiałbym pójść do konia, który został stajni. Na całe szczęście, ta się nie zawaliła.
        Nie kłamał, nie miał zamiaru uciec w takiej chwili. Ruszył nieco przyspieszonym krokiem w stronę stajni. Przyspieszonym, bo nie chciał wystawiać na próbę cierpliwość wampira. Mijając dwie starsze kobiety, które mierzyły go wymownym spojrzeniem, zgiął się wpół i szedł dalej. Nie miał zamiaru zniżyć się do ich poziomu, niech się zastanawiają, co ten ukłon mógł znaczyć.
        Kiedy otworzył drzwi stajni, ujrzał w niej kilka koni, w tym swojego, który o mało co nie zerwał się z uwięzi. Widząc swojego właściciela, zarżał rozpaczliwie i pociągnął za linę jeszcze mocniej. Najwyraźniej ten cały hałas musiał nieźle go przestraszyć. Oddychał nerwowo, miał rozszerzone oczy i rżał rozpaczliwie. Młodzieniec podszedł do niego powoli, odzywając się do niego i trzymając ręce przy sobie:
- Spokojnie, cichaj. Wszystko będzie dobrze, mówię ci. Zabiorę cię do innej stajni, gdzie będziesz miał świeży owies i zero podobnych atrakcji. Tak przynajmniej mi się zdaje, ale raczej tak będzie.
        Doskonale zdawał sobie sprawę, że zwierzę nie rozumie jego słów, ale mówienie do koni zawsze działało, przynajmniej w jego wypadku. A najlepiej było mówić to, co było oczywiste. Nie dość, że łatwo było znaleźć słowa, to w dodatku w tonie mówienia było wtedy dużo szczerości. Rzeczywiście, koń po chwili w miarę się uspokoił. Derogan podszedł do niego i ostrożnie pogłaskał po boku. Czuł jego przyspieszone bicie serca i oddech. Po chwili zwierzę było już w zupełności spokojne, Derogan więc odwiązał je i wyprowadził na zewnątrz. Tam czekali na niego wampir i eugona. Trzymając konia za uzdę, podszedł do nich.
- Wybaczcie, że musieliście czekać, zwierzak przestraszył się tego całego rabanu. Zresztą, nie ma się czego dziwić. Teraz możemy już ruszać do karczmy. Ale wy prowadźcie, ja jestem w tym mieście pierwszy raz.
        Mówiąc to, powstrzymał się od śmiechu. Miał dziwne uczucie, że kolejna karczma może skończyć podobnie jak pierwsza. W końcu pijany wampir, wężowa dama i człowiek o dwóch duszach wydawali się idealnymi kandydatami na zabawki dla Losu.

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Czw Paź 02, 2014 4:21 pm
autor: Lullasy
Pewien bardzo mądry mag i filozof zarazem, powiedział kiedyś, że tak jak świat dzieli się na części, tak zwane przez niektórych “plany”, tak samo wydarzenia się dzielą na plany. Każdy plan jest odzwierciedleniem punktu widzenia jednej osoby lub grupy osób które biorą w zajściu, przez co wszystko jest względne i niemożliwe do potwierdzenia w rzeczywistości. Co do ostatniej kwestii nie ma pewności. Jednak w obecnej sytuacji rzeczywiście, było tu wiele planów, każdy mający swój porządek, swoją akcje, a także swoje ciekawostki. Wszystkie razem, a jednak osobno.
Pośród tego, co było jeszcze niedawno nietkniętą karczmą, rozmowa właściciela budynku i tajemniczego osobnika przebiegała dość żywo. Karczmarz wciąż na klęczkach, nie dowierzał temu co słyszy. Czuł nacisk, jaki kosztowności w sakwie wywierały na jego czaszkę. Sam do końca nie wiedział co się dzieje. Jego myśli goniły się nawzajem niczym wściekłe, wygłodniałe psy, chcące zjeść siebie nawzajem. W pewnym momencie musiało dość do momentu, gdy zgubi wątek, nie będąc pewnym co w ogóle się dzieje.
- W..wybacz mi mości panie, lecz ta sytuacja niewiarygodna dla mych uszu i umysłu mego! Po prostu nie potrafię uwierzyć w to co słyszę i widzę! - Entuzjazm człowieka sprawił, iż przestał mówić szeptem. Jednak zauważył ten fakt po chwili i wypowiedział następne słowa już o wiele spokojniej i ciszej. - Błagam cię o szlachetny, powiedz mi, czemu to robisz i co oczekujesz w zamian? Gdyż jak dotąd, nic o tym nie rzekłeś, choćby i słowa jednego.
Osobnik, który do tej pory stał nad człowiekiem uklęknął po chwili milczenia. W swoje dłonie, które nie wyglądały na strudzone pracą chwycił mieszek, który do tej pory gościł na głowie jego rozmówcy. Następnie pewnym ruchem ręki wcisnął go w dłonie karczmarza, uświadamiając mu na swój sposób, że pieniądze które trzyma od teraz należą do niego. Tuż po rozległ się szept szlachcica. Ciepły, miły i godny zaufania już od pierwszych chwil.
- Nie kłopotaj swej głowy tą sprawą. Mam swoje powody, o których nie musisz wiedzieć. - Położył rękę na ramieniu człowieka, uśmiechając się przy tym. Z ust wystawały radośnie śnieżno-białe kły, charakterystyczne dla wszystkich wampirów. Jakby nie patrzeć, skóra jego była blada, jednak wcześniej nie dało się tego zauważyć, przez cień jaki księżyc rzucał na lico jegomościa. Jego wygląd, poza tym faktem, przeciętniejszy być nie mógł. - Następnym razem bądź przygotowany na takie coś. Historia lubi się powtarzać.
Powiedział to z rozbrajającym uśmiechem na ustach, śmiejąc się przy tym szczerze. Nie minęło dużo czasu, nim jego rozmówca pochwycił żart i wraz z nim śmiał się, nie znając umiaru. Śmiech tej dwójki niósł się dookoła, sprawiając iż co niektórzy spoglądali w ich stronę. Co się dziwić - ciężko sprawić, by ktoś komu budynek stracił jedną ze ścian od tak zaczął się śmiać, jakby to było dawne wspomnienie, nie warte żałoby.
Tymczasem młodzieniec poinformował swoich rozmówców, iż musi udać się po swojego wierzchowca. Natychmiast po tym, odpowiedział mu wampir, ponaglającym głosem
- Dobra, dobra. Już idź do tej stajni. Nie chce stać tu aż do wschodu słońca.
Nie dało się ukryć, że zaufania brakowało w tych słowach. Krwiopijce nieco niepokoiła postać, z którą dokonał zgody. Gdy odchodził w stronę karczmy, wciąż przyglądał się Deroganowi.
- Hmm…
- Coś nie tak? - Głos eugony przemówił potulnie do wampira, pełen ciekawości. Nie chciała się narzucać, jednak nie mogła zignorować tego zamyślenia, które gościło na twarzy jej “pana”
- Mam niezwykłe wrażenie, że będzie jednym wielkim magnesem na problemy. - Spojrzał w stronę, z której dochodził od dłuższego czasu śmiech. Karczmarz wciąż na klęczkach śmiał się wraz ze szlachcicem. Ten drugi dla krwiożerczy był charakterystycznie znajomy. Wiedział kim jest ta postać. W jego umyśle fakty powoli łączyły się w całość.
- To wiele wyjaśnia… - Przemówił sam do siebie, wciąż wbijając wzrok w jegomościa. Zdawał się być poważny, niczym rycerz idący na walkę, od której zależało życie i śmierć. Niewolnica już miała spytać się o co chodzi, lecz wampir skinięciem ręki kazał jej milknąć.
Naturianka była zagubiona w tym wszystkim. Jednak zdawała sobie sprawę, że jej pan zdaje się wiedzieć coś więcej odnośnie tego co się działo. “Mój pan wie co robi. Nie jest pochopny. Wiem to. W razie kolejnych kłopotów, będzie gotowy na wszystko”. Czy była to prawda, czy po prostu przesadny optymizm? Raczej to drugie. Wężowa dama miała w zwyczaju przeceniać tego, komu służy. I to bardziej niż się wydaje.
Malarz tymczasem rwał sobie włosy z głowy, starając się ukończyć dzieło na czas, by przy tym nie straciło ani trochę na jakości wykonania. Jedno krzywe machnięcie i cała praca nadawałaby się jedynie do podtarcia rzyci bezdomnego. A ryzyko tego było ogromne, gdyż w każdej sekundzie ręka trzymająca pędzel wykonywała średnio po pięć pociągnięć pędzla.
- Uda ci się, musi się udać!
Przemówił do siebie, okrzykiem brzmiącym jak te, które wypowiadają żołnierze przed bitwą. Nakładał kolejne, idealnie zaplanowane warstwy farby, co przy jego tempie sprawiało, iż ściągał na siebie uwagę. zebrało się trochę osób, które stojąc kilka metrów za malarzem obserwowali go przy pracy.
Gdy tylko młody mężczyzna ruszył do pobliskiej stajni, malarz całą uwagę skupił na eugonie. “Najpierw skończę te cudną istotę utrwalać, a potem chłopaka jak wróci! Ta dwójka jest wprost idealna!” Ta myśl wędrowała w jego umyśle przez dłuższy czas. Faktycznie, obraz zdawał się już teraz niesamowity głównie przez tą niezwykłą dwójkę. Piękny człowiek i szpetna, łuskowata istota, których dosyć mało na tym świecie. Ten kontrast, uchwycony na płótnie miał swój urok. Bez wątpienia, artysta nie będzie miał problemów z zarobieniem dosyć sporej sumki na tym. Lecz obraz wciąż był ledwo w połowie zrobiony. Jednak wystarczyło że naturianka i człowiek zostaną ukończeni. Resztę mógłby bez problemowo kiedy indziej dokończyć.
Tymczasem ze stajni słychać było rżenie rumaka. Naturianka wraz ze swoim towarzyszem, o ile kogoś kogo się ledwo zna można nazwać towarzyszem, spoglądnęła w tamtą stronę. Krwiożerca przez chwilę miał wrażenie, że wypadnie stamtąd rozpędzony koń, którego osiodłać będzie mężczyzna, który zgodził się na dosyć kosztowne warunki. Potocznie mówiąc - Był on gotowy na najgorszy scenariusz. Jednak, o dziwo, stało się na odwrót. Wbrew oczekiwaniom, młodzieniec wyszedł ze stajni, ze swą szkapą u boku. Człowiek ów mógł bez trudu dostrzec zdziwienie nieumarłego, który nawet nie maskował tej emocji goszczącej na jego bladej twarzy. W końcu jednak potrząsnął on głową, po czym przyjął bardziej godną postawę, w której łatwo było doszukać się manier z tak zwanych “wyższych sfer”. Przedtem, zapewne z powodu rozdrażnienia, jego postawa była dosyć nie na miejscu, jak na kogoś kto wykonuje rozkazy Medarda.
- Nic nie szkodzi. Przynajmniej w ogóle wróciłeś. Już myślałem, że nim wrócisz, spopieli mnie słońce
Przemówił do człowieka spokojnym, lecz zmęczonym głosem, przez który przeplatała się szczypta humoru, mająca niejako pocieszyć jego samego. Przeniósł swój wzrok z młodzieńca na niewolnicę, poprzez powolny obrót głowy. Widział, że spogląda gdzieś w stronę karczmy, będącej obecnie ruiną. “Pewnie głodna. No nic, wytrzyma jeszcze kilka chwil.” Tuż po tym ponownie przeniósł swe spojrzenie na swojego rozmówcę.
Tymczasem oczy naturianki dokładnie przeszukiwały otoczenie. Analizowała otoczenie, szukając czegoś co ją dosyć zaniepokoiło - Mężczyzna, który ofiarował pieniądze karczmarzowi znikł bez śladu. Sam karczmarz nawet drapał się po głowie, rozglądając się wokół siebie. A mogła przysiądz, że jedno mrugnięcie oka temu tajemniczy “on” nadal tam był. Była tym na tyle przejęta, by węże gospodarujące powierzchnię jej czaszki pomagały jej swym wzrokiem, lecz na próżno. W końcu wężowa dama poddała się, krzyżując swoje ręce na piersi. Była tą sprawą nieco zaniepokojona, a w dodatku uczucie głodu sprawiało, iż miała wrażenie że zaraz strawi sama siebie. To wszystko skomentowała jednym, cichutkim sykiem, po którym jej żywe “włosy” wróciły do własnych zajęć. Następnie obróciła się delikatnie przy pomocy kilku zgrabnych ruchów swojego ogona, by wysłuchiwać rozmowy jej pana i człowieka. “Może to nic ważnego. Nie powinnam się tym przejmować bez powodu.”
- Jeśli chodzi o to gdzie pójdziemy, to znam pewno...miejsce, które będzie o wiele bardziej spokojne. - Powiedział, dosyć niepewnym głosem. Jednak mimo tego był zdecydowany. A to oznaczało że wiedział gdzie iść, jednak nie miał pewności czy aby jest to bezpieczny pomysł. - W końcu jak to mówią, najciemniej jest tuż przy ogniu, czy jakoś tak.
Ostatnie słowa były skierowane jakby do powietrza. Niczym pytanie, które rzucone na wiatr miało zostać złapane przez los, by w niedalekiej przyszłości mógł on na nie odpowiedzieć. I tak właściwie było. Krwiopijca miał w głowie niemały mętlik. Jegomość, którego widział i który obdarował karczmarza złotem wzbudzał w nim chęć ucieczki w panice. Myśl o ów dobrze znanej mu postaci sprawiła, iż momentalnie przeszły go ciarki. Jednak zdołał się opanować przed nagłym i nie kontrolowanym wypływem emocji.
- Ale nim ruszymy, jeszcze dwie sprawy do załatwienia. Pierwsza to ostrzeżenie. Tam, dokąd ruszymy atmosfera niezbyt przyjazna, ale akurat mi po drodze, bo mam pewne...sprawy do załatwienia. Druga rzecz, to fakt iż nie zdołaliśmy się jeszcze przedstawić sobie nawzajem. - Powiedział, po czym ukłonił się delikatnie. - jestem Eridios Ver’dorisan z rodu Nekstorów, jednak mówią mi po prostu Eridios.
Pierwsze słowa wypowiedział ściszonym głosem, jednak kolejne wypowiadał oficjalnie i donośnie. Wyprostował się, czekając na odpowiedź mężczyzny ze spokojem. Był z każdą chwilą coraz spokojniejszy, ale niedawne wydarzenia wciąż malowały grymas na jego twarzy. Eugona tymczasem przysłuchiwała się temu. Miło było dla niej poznać imię osoby, która się nią opiekuje na obecną chwilę. Atmosfera była dosyć rozluźniona. Czyżby koniec kłopotów na dzisiejszą noc?

Re: [Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i ap

: Sob Paź 04, 2014 6:59 am
autor: Derogan
        Jak można było opisać emocje targające Deroganem? Cóż, byłoby to zadanie niezwykle trudne. Gdy patrzył na tajemniczego jegomościa, wręczającemu biednemu karczmarzowi spore środki w pieniądzach, czuł coś dziwnego. Jakieś przeczucie, że coś tutaj nie pasuje, że nie gra ze sobą. Nie licząc tego, że przypadkowy przechodzeń wręczył zrujnowanemu człowiekowi mieszek z pieniędzmi, jednocześnie traktując go jak starego, serdecznego przyjaciela. To już na pewno nie pasowało. ”Najjaśniej pod latarnią, słudzy mroku rzadko kiedy ukrywają się w ciemnościach. Przynajmniej teraz. Dziś wilki chodzą w owczych skórach, sztuka polega na tym, aby odróżnić ich od prawdziwych owiec. A jest to trudne zadanie.”
~W końcu kto wie o tym lepiej, niż ty? Za moich czasów zło było jasne, nie było żadnych problemów z odróżnieniem ich od nas. Tępiło się je bezlitośnie, nie dawało się mu chociaż zakiełkować.
~Czyżby? Nie pominąłeś może cieni, skrywających się za twoimi plecami?
~Zawsze patrzyłem na to, co czaiło się wokół mnie. Wszystkie cienie, jakie dostrzegłem, natychmiast zwalczałem.
~A co, jeżeli cień znajdował się w świetle? Nie był widoczny, lecz nadal ci zagrażał. Ja dostrzegam ciemność ukrytą w jasności, to, czego inni nie dostrzegają. Na tym polega moja niezwykłość.
~A nie na tym, że właśnie rozmawiasz z kimś, siedzącym w twojej głowie.
~Ano, w tym też.

        Derogan uśmiechnął się lekko, niewątpliwie zwracając na to uwagę wampira. Nie mógł nic poradzić, niektóre jego dialogi z Hagryvdem po prostu zbytnio go bawiły. I choć sprawiały, że czasami ludzie traktowali go jak jakiegoś szaleńca (którym z wielkim prawdopodobieństwem rzeczywiście był), to jednak nie wyobrażał sobie dnia bez tych kłótni z paladynem. Stał się częścią jego samego, choć z drugiej strony od zawsze nią był.
        Dostrzegł także oznakę zdziwienia na twarzy wampira, co go zadowoliło. Lubił zaskakiwać ludzi, co często mu się udawało całkiem nieźle. Nieraz pokazywał ludziom, że otaczająca ich rzeczywistość może być inna, niż podejrzewają. Choć o wiele częściej tego nie robił, skrywał swoje tajemnice wewnątrz siebie.
        Po chwili jednak wampir sprawił, że Derogan nieco sposępniał, bo przyjął typową pozycję pana wszystkiego i wszystkich. Ogłosił, dokąd się udają i ostrzegł go przed, jak to określił „niezbyt przyjazną atmosferą”. Derogan się tym nie przejął. Bywał już w niejednym miejscu i do niejednej rzeki wskakiwał. Może i wymierzał sprawiedliwość, ale potrafił też to robić dyskretnie. O ile oczywiście wszystko wokół niego nagle nie waliło mu się na głowę.
        Inaczej natomiast było z tym, w jaki sposób wampir ogłosił swoje imię. Był niewątpliwie szlachcicem, to było słychać od razu. I w dodatku w jego głosie brzmiała tak wielka duma, że młodzieniec westchnął w duchu.
- Derogan – przedstawił się krótko i nieco zbyt sucho.
        Samo jego imię wydawało się brzmieć dziwnie, przynajmniej dla niego. Było jakieś... puste. Jednak doskonale wiedział, że nie mógł powiedzieć niczego więcej. To byłoby zdecydowanie zbyt niebezpieczne, sprowadziłby tym samym zagrożenie nie tylko na siebie. Nagle w jego myślach rozległ się głos. ”Derogan Sokół Nearvhiin, zaszczytny Nosiciel Dusz i Wybranek Losu, Bohater Gawiedzi.” Zdziwił się mocno, gdy to poczuł. Wydawało się jakieś... inne? Podobne nieco do komunikacji z Hagryvdem, ale w większym stopniu przypominało to jego własne myśli.
~Mówiłeś coś?
~Ja? Milczałem jak grób. Ale poczułem tę myśl, rzeczywiście była dosyć... specyficzna.
~Sądzisz, że sam ją stworzyłem?
~Ciężko powiedzieć, to musiałby zbadać jakiś wykwalifikowany mag umysłu. Moja wiedza w tej dziedzinie jest zdecydowanie zbyt mała.
~Czyli co? Ja albo jakiś mag umysłu?
~Gdyby to był mag umysłu, to rzeczywiście byłoby się czego obawiać.

- Wyruszamy więc? - spytał Derogan. - Jak wspomniałeś, całej nocy nie mamy. Ach, a ty, wężowa pani, jak się zwiesz? - To ostatnie pytanie skierował do eugony, zaciekawiony.
        W jego obecności jak dotąd wypowiedziała tylko jedno słowo, a było to oskarżenie o złodziejstwo. Wobec tego stwierdził, że lepiej nieco poprawić kontakty między nimi. Poza tym dzięki niemu mógłby się zorientować, jaką rolę pełni wężowa istota.