Czarne lustro portalu pulsowało wściekle z dołu przepaści, a otaczające ją błyski groźnie grzmiały. Virag stanęła na krawędzi.
- Gotowa? – spytał mag stojący tuż za nią.
- Nie – przełknęła ślinę. - Rozmyśliłam się.
- Za późno.
Mag pchną ją w przepaść.
Nocne niebo nagle rozjaśniało. Padła błyskawica, lecz umkną słuchowi grzmot. Z nieba spadło osiem gwiazd, każda w inny kierunek świata. Zawyły wilki, kiedy księżyc w pełni przykryły ciemne chmury. W niedalekiej wiosce, córce sołtysa urodził się syn poczęty z gwałtu.
Virag, z przerażającym piskiem, pojawiła się znikąd. Po trzech sekundach doszło do niej, że stoi na równych nogach i na twardej ziemi. Rozejrzała się przerażona dookoła. Nie było portalu, natomiast wszędzie były drzewa, których korony poruszał ciepły nocny wiaterek. Coś przeskoczyło z drzewa na drzewo. Jakiś dziwny ptak, któremu nie zdążyła się przyjrzeć, wbił się w nocne niebo. Coś z dala, za jej plecami, brzęczało zawieszone na gałęzi spróchniałego drzewa. Zrobiła kilka kroków do przodu, zawieszając wzrok na pohukujące zwierzę, które wbiło w nią swoje wielkie oczy. Zaczęła iść przed siebie, a za chwilę biegnąć. Biegła ubrana w grube zimowe futro, aż poczuła, że dalej nie może. Ściągnęła i rzuciła na ziemię, obok dużego kamienia, uszatą czapkę, płaszcz i rękawicę. Cały czas przysłuchiwała się szelestowi krzaków i dziwnemu trzeszczeniu, którego nie potrafiła lepiej nazwać, ani określić, z której strony dobiega. Poprawiła torbę zawieszoną przez ramię i poszła dalej.
Szła, sama nie wiedząc, ile czasu minęło od jej przybycia. Przetarła pot z czoła i napiła się wody z manierki. Coś zawarczało i groźnie zaszczekało. Była pewna, że to wilki. Zrobiła kilka kroków do przodu i nadepnęła na pozostawione wcześniej futro. Znalazła się znów w tym samym miejscu. Poszła dalej, aż w manierce skończyła się woda, a ona sama zmęczona wędrówką i ciepłą, wilgotną nocą, miała dość. Kiedy po raz czwarty znalazła się przy dużym kamieniu, oparła się o niego plecami i przysnęła, ciężko wzdychając.