Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Noc minęła jej wyjątkowo spokojnie, bez cierpień, bez gorączki co nie było często spotykane w jej życiu. Czuła sie na prawdę zrelaksowana, tylko według niej ciągle było go, snu, mało. Nie towarzyszyły jej także koszmary ani dziwaczne wizje, to dodatkowo ją uszczęśliwilo.
Poczuła delikatny aczkolwiek wypełniony męskością dotyk na swoim ramieniu. Promyki słońca zwinnie wkradały się do pomieszczenia, dzisiejszy dzień był wyjątkowo słoneczny jak na Maurie.
-Vanya aure... Du-fea
Mruknęła w niezadowoleniu wypowiadając niewyraźnie elfickie słowa. Oznaczały one sprzeciw wobec owego, bezlitośnie świecącego słońca, jednak ostatnie słowa oznaczały czyjeś imię bądź przezwisko i nie należało go tłumaczyć.
Z początku ukryła się pod powierzchnią pierza i dopiero po chwili zrozumiała do kogo się zwraca i nie był to ciemny mężczyzna... Chociaż skóra Darshes'a malowała się w naturalnej opaleniźnie, które nijak można było ją określić w zimnych kolorach. Gwałtownie odkryła swoją twarz dostrzegając towarzysza, usta wygięły się w dół jakby w jeszcze większym niezadowoleniu. Prawda jednak kryła się w jej oczach. Dostrzegła jego ramiona, później klatkę piersiową. Nie był zbitą masą mięśni. Ciało mężczyzny wykazujące brak zbędnego tłuszczu o zakreślonych mięśniach przypominało typową dla elfów sylwetkę. Wzrokiem powędrowała w dół, wyznaczając własną ścieżkę, szczególnie skupiając się na delikatnym owłosieniu, które jak wiadomo kończyło się na...
Potrząsnęła przecząco głową zaciskając powieki. Szybko usiadła niemalże wygrzebując się z łóżka, co zazwyczaj sprawiało jej dużo problemów. Zakryła na chwilę oczy dłonią przed napływającą jasnością, jeszcze raz pokierowała wzrok na druida. Tym razem na jego twarz.
-Na co Ci jeszcze te uszy? - spytała ochrypłym, świeżo rozbudzony głosem.
Zimno wbiło przez stare, mało szczelne okno. Sutki odznaczyły się na szaro-białej halce. Spłoszona reakcją swojego ciała, przeciągnęła poskręcane włosy na przód klatki piersiowej, zgarbiła się nieco chcąc skryć kobiece atuty. Pamiętała jeszcze dotyk maie na swoim zielonym ciele, co wzbudziło w niej dodatkowy żar.
Wyszła z łóżka zrzucając kołdrę na bok. Zbliżyła się do szafy i wygrzebała z niej męską bluzkę o długich rękawach. Nałożyła ja na siebie. Zdecydowanie za duże na leśną dziewczynę odzienie sięgało jej kolan. Wręcz się w nim ukryła, a raczej zatopiła.
-Pozbądź się ich bo zawiśniesz na sznurach jak reszta kobył co idzie pod topór rzeźnika-stwierdziła podwijając rękawy. Wyglądała uroczo, chociaż zachowanie driady nijak się miało do cukiereczka-Chyba, że lubisz jak Ci coś w żyć wsadzają.-zakpiła chcąc wywinąć się z wszelkich zobowiązujących wypowiedzi jak i romantycznych cerygieli. -A słońce... Słońce wstaje dla... -nie potrafiła wymyślić nic logicznego-...dla tych, którzy chcą spać...- burknęła pod nosem kierując się w stronę drzwi.
Wyszła na korytarz i pierwszą osobą jaką dojrzała był gigant, który szwendał się po mieszkaniu od dłuższego czasu w celu przygotowania śniadania, a raczej obiadu bo pora wcale nie była już tak wczesna. Ujrzała w jego minie nonszalancki uśmiech i wcale nie zgasł pod wpływem irytacji Frigg. Zniknął w kuchni. Driada zawiesiła czekoladowe oczy na zastawę umieszczona na stole, ale dopiero wspinając się na schody dojrzała pięć talerzy, a nie cztery. Czyżby ktoś miał dołączyć?
Doszła do łaźni, gdzie przyodziała swój strój, jeszcze nieco wilgotny nie przeszkadzał zielono-skórnej. Zgrabnie i mocno upięła włosy w kok, wykorzystując spinki Inellitte. Tym razem nie dopuści do ich kompletnego sklejenia gnojem. Zeszła na dół, zajęła miejsce na przeciw dwóm talerzom. Czekałą na resztę, raz po raz kierując wzrok na kuchnię. Brzuch już od dawna pobudzał ośrodek sytości, któremu brakowało witamin czy też białka.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Zachowywała się...
...jak spłoszona łania. Chociaż nie mógł jeszcze powiedzieć, co było przyczyną jej zachowania, to łatwość z jaką udało mu się odczytać jej nastrój wprowadziła go w dobry humor. Oparł się o ścianę i cicho się przyglądał, jak driada zarzuca na siebie lnianą koszulę o rękawach zbyt długich, nawet jak na niego. W międzyczasie w jego głowie kłębiły się myśli, na temat wcześniejszych słów driady.
Nigdy nie przepadał za elfami i nawet fakt, że jego humanoidalna forma przypominała elfa, nie zmienił jego opinii na temat długouchych. W Ash Falath'neh było jedno elfie miasteczko i siłą rzeczy, nauczył się paru wyrazów, jednak nigdy nie twierdził że jego elficki jest w jakimkolwiek stopniu komunikatywny. Dodatkowo słowa, jakimi posłużyła się Frigg zdawały się różnić od tego co słyszał. Jakby w innym dialekcie...
"Aure wydaje się być podobne do elfickiego Taurë, co oznacza las. Jednak nie miałoby to sensu w połączenie z drugim słowem, które mogło zarówno oznaczać przymiotnik piękny jak i bardziej nieprzyzwoite określenie." - rozwikływał zagadkę w głębi swojego umysłu. - "Ostatnie słowo to chyba jakiś pseudonim albo kryptonim... W każdym razie nie przypomina żadnego ze znanych mi słów..."
Frigg powtórnie wspomniała o uszach na co maie zmarszczył brwi i dotknął swojej małżowiny. A raczej miał taki zamiar. Znalazł ją nieco wyżej, śród gęstwiny włosów. Cała pokryta miękka sierścią, niezwykle przyjemną dla skóry. Nawet łagodny dotyk, którym sam sobie fundował, sprawiał mu nieziemską przyjemność. Jak zaczął o tym myśleć tak na trzeźwo, tą zwątpił czy zeszła noc skończyłaby się dla driady jedynie pocałunkiem, gdyby ta skupiła się na jego uszach. Zapewne oszalałby z pożądania...
- Dziwne, nigdy nie miałem z tym problemów. - powiedział zakrywając dłońmi swoje uszy.
Nie, nie chodziło o to, że paradował tak wśród normalnych ludzi. Właściwie to go kiedyś wieśniacy pogonili widłami, gdy na ich oczach zmienił się z wilka w człowieka. Po prostu, jego transformacje nigdy nie miały wad, a to z powodu, że korzystał już z gotowych schematów wewnątrz jego podświadomości. Co sprawiło tą dysfunkcje w jego przemianie? Tego druid sam chciałby się dowiedzieć.
Spod długich palców wystrzeliły migoczące drobinki, które zaledwie na ułamek sekundy zawirowały w powietrzu, by ponownie wrócić na miejsce i tym razem przyjąć formę półelfickich małżowin. Darshes skrzywił się lekko, gdyż częściowa transformacja ciała sprawiała pewien dyskomfort i wciąż się miało wrażenie, jakby jeszcze istniała już nieistniejąca część twojego ciała. To coś jak po amputacji kończyny: przez parę godzin człowiek jest jeszcze pewien, że ją czuje, i że może nią poruszać. Dzięki owemu chwilowemu rozkojarzeniu, maie umknęła docinka Frigg. A z pewnością wybuchnąłby śmiechem, gdyby usłyszał jej bezowocne próby odszczeknięcia na temat słońca. I chociaż nie miał pojęcia co się właściwie w nim zmieniło, to jednak coś musiało. Od jakiegoś czasu wpatrywał się w jej sarnie oczy i miał wrażenie, że uśmiecha się do niej głupkowato. A to go zirytowało.
Tak samo jak przyłapanie się na tym, że jego wzrok podążył za jej jędrnymi pośladkami, gdy zielono-skóra znikała za rogiem.

Na śniadaniu jego irytacja sięgnęła zenitu.
W pokoju wynalazł brązową, lnianą koszulę i z szafy wygrzebał nieco ciemniejszą pelerynę. Zaraz po wyciągnięciu wiadome było, dlaczego gospodarz jej nie używał. Była nie tylko brudna. Rozległe, beżowe plamy przeplatały się z kawałkami wytartego materiału, a w niektórych miejscach widoczne były nawet ślady napraw krawieckich. Mimo to, kaptur zdawał się być nienaruszony, a sam odcień nie rzucał się tak bardzo w oczy. Zacznie mniej niż jego zielono-złotawa peleryna. Kościanym sztyletem - całkiem przypadkiem leżał na łóżku! - zdrapał resztki osadu ze swoich skórzanych butów, a samo ostrze wytarł w swoje stare spodnie i zatknął je za pas. Na koniec spiął pelerynę pod szyja Kamieniem Magazynującym. Tego ranka, jego ciemna powierzchnia zdawała się pulsować złowrogo, jakby uwięziona w niej energia chciała wybuchnąć.
Tak ubrany, porzucając swą bezcenną torbę w kącie pokoju, maie zszedł na śniadanie. Przy stoliku zobaczył zarówno Frigg jak i Boruma. Olbrzym był odziany w swoje zwyczajowe odzienie, za to dziewczyna, z dumą graniczącą z głupotą, zarzuciła na siebie swój nieco wilgotnawy strój. Po czym to było można poznać? A no po tym, że na jej przedramieniu pojawiła się drobna, gęsia skórka, która nie miałaby prawa tam wystąpić w tej jakże ciepłej izdebce. Maie usiadł do stołu, starając się zignorować ciekawskie spojrzenia giganta i próbując nie wpatrywać się zbyt nachalnie w zielono-skórą.
Podczas prowadzenia niezobowiązującej rozmowy, nie od razu zauważył dodatkowe nakrycie przy stole, jednak to nieobecność gospodyni - której wcale mu nie brakowało - zwróciła na siebie największą uwagę. Między jednym, a drugim kęsem wciąż jeszcze letniego chleba, maie podzielił się swoim odkryciem z gospodarzem.
- Nie mam pojęcia... - odparł olbrzym, drapiąc się po łepetynie. - Inellitte!
Odpowiedziała mu cisza.
- Ej, kobieto!
Cisza się przedłużała. Wyraz jego twarzy nie oznaczał niczego dobrego, dlatego maie zmarszczył brwi. jak przez mgłę pamiętając protekcjonalną mowę Boruma, podczas nocnej popijawy. W ogóle, mężczyzna dużo gadał, a połowa z tego umknęła gdzieś w czarnej otchłani wczorajszego wieczoru. Darshes pamiętał jednak coś na temat Czarnego Bractwa i parę podejrzanie pasujących szczegółów, jednak sens tych przemyśleń umknął mu w...
Znów przyłapał się na tym, że wpatruje się we Frigg, wiec szybko spuścił głowę, oglądając swój talerz. Cóż, za pewne wszyscy śniadaniowicze zdążyli połapać się, czyj kark tak wielce zainteresował druida, więc ów gest zawstydzenia, który przed chwilą wykonał, przyjmował zaledwie symboliczną wartość. Mógł jednak go trochę zatuszować, a przy okazji okazać właścicielowi, że poświęcał jednak choć TROCHĘ uwagi jego słowom.
Mimo iż wciąż miał głowę opuszczoną, gdyby ktokolwiek spojrzał w jego oczy, dojrzałby jarzącą się magiczną mgiełkę. Wysłanie macek, złożonych z magii życia, nie niosących ze sobą żadnego potężniejszego zaklęcia, było stosunkowo proste i tylko osoby o wyczulonym zmyśle magicznym, znajdujące się niedaleko, mogły wyczuć rzucany czar. Borum zwracał głowę w kierunku schodów, więc niewidoczne macki pomknęły wzdłuż poręczy, rozlewając się na górne piętro. Ściany czy drzwi nie stanowiły dla niego problemu, chyba że cel znajdował się poza jego maksymalnym zasięgiem. W końcu ją znalazł i wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze. Krzątała się po jednym z górnych pokoi, co jakiś czas zmieniając miejsce przy którym stał czy siedziała. Raz nawet nadepnęła na jedną z macek, co pozwoliło Duchowi Lasu błyskawicznie odczytać wszystkie dane z jej ciała, tworząc w jego głowie gotowy schemat. Teraz, gdyby naszła go taka potrzeba, czy tez ochota, mógłby przybrać jej kształt, idealnie odwzorowując jej sylwetkę, twarz, kolor włosów bądź nawet barwę głosu.
Uszy Darshesa aż poczerwieniały. Nazwanie jej ładną było równym niedomówieniem, co nazwanie piekielnego ogara złym. Proporcje jej ciała, zdrowa i delikatna skóra, lśniące długie włosy, pełne piersi, kształtne pośladki... Nawet on uznał, że Inellitte jest cholernie atrakcyjną kobietą. Jej ciało jednak skrywało parę sekretów, o których Borum zapewne nie wiedział. Albo nie chciał mówić.
- Jestem pewien, że zaraz zejdzie. Wiesz, jakie są kobiety... - powiedział, ukazując swoje nieco spiczaste uszy. Miał nadzieje, że gospodarz pomyśli, że maie ją usłyszał. Unosząc kubek z parującym napojem, przypomniał sobie uwagę olbrzyma tego... ranka, gdy wparował do jego pokoju.
"Zabawa w Panią i pieska, tak?" - pomyślał rozbawiony. Słyszał już gdzieś to określenie, jednak nie był pewny gdzie.
- W międzyczasie... Wybacz, że staram się to rozkopywać, ale... Czy nie byłeś czasem najemnikiem? Gdzie służyłeś?

Choć wciąż nieco poddenerwowany, olbrzym rozpoczął swoją gawędę. Frigg stracił zainteresowanie niezwykle szybko, maie, gdy doszedł do chamsko-grubiańskich opowiastek z życia najemnika. Ciężko było poznać po kamiennej mace, jaką założył na twarz, ale każdy opis "ostrych zabaw" czy też krwawych łaźni, jakie on i jego kompania urządzali od czasu do czasu w pomniejszych gospodach albo, o ile dali bogowie, na polu bitwy, napawał Darshesa obrzydzeniem i podsycał nienawiścią do rodzaju ludzkiego. Ograniczył się więc do kiwania głową i udzielania potwierdzającej odpowiedzi.
Pół godziny później, ciche kroki na schodach powitał niemal z radością. To niesamowite, jak w ciągu zaledwie dwóch kwadransów mogło mu zbrzydnąć towarzystwo ex-najemnika. A myślał, że będzie miał z nimi cokolwiek wspólnego...
"Pfff..."
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Z początku nienaganna cisza była zbyt nienaganna. Mogłaby to porównać do typowego spotkania rodzinnego, gdzie dzieciaki zmuszone zostały do siedzenia wraz z dorosłymi, ale żadna ze stron nie potrafiła nawiązać ze sobą kontaktu. Irytacja giganta wzrastała z każdą chwilą i według Frigg miała w sobie coś dziwnego albo po prostu nie rozumiała mężczyzn, tak jak Ci kobiet. Nie reagowała na to w żaden sposób, wciąż oczekiwali ludzkiej dziewczyny.
Uwadze driady nie uciekło spojrzenie druida, tak samo jak Borumowi. Tylko Frigg nie rozumiała nagłej uwagi poświęconej naczyniu. Uniosła brew do góry, okazując swoje niezrozumienie, ale szybko to zignorowała. Uznała po prostu, że "faceci" to rzeczywiście dziwne istoty. Przerzuciła wzrok na Zorgriego, który delikatnie poczerwieniał na policzkach ze złości. Utkwiła więc czekoladową głębią gdzieś przed siebie opierając łokieć o stół.
Jej znudzenie przerwało dziwne odczucie, kłębiło się od środka organizmu. Kopnęła delikatnie maie w nogę. Chciała się przekonać czy sprawcą owego, dziwnego odczucia, które wzbudzało się w niej określone uczucia na dany rodzaj magii, nie był Darshes. Chwila dekoncentracji może na to wskazać. Borum nie wyglądał na człowieka obdarzonego magicznymi zdolnościami, co udowodnił w późniejszych historyjkach.
Gdy tylko druid zadał pytanie, wnet olbrzym ruszył do kuchni zapełniając stół wszelaką żywnością. Spodziewał się, że ktoś z jego gości, a dokładniej miał na myśli zielono-skórną dziewuchę, nie przyswoi mięsa. Pomylił się. Opowiadanie jednak historii przy pustym stole nie uznawał za godne dobrego gospodarza, a Inellitte długo jeszcze nie przychodziła.
Co było zaskakujące, Frigg w cale nie słuchała go aż tak wielkim obrzydzeniem. Można rzec - kwestia przyzwyczajenia. Kogo to ona na drodze nie spotykała... Z kim interesów nie ubijała, zarówno na czarnym jak i zwyczajnym, dziennym rynku. Były oczywiście historię, które wywołały w niej oburzenie i wcale się z tym nie kryła. Zorgri jednak pogłaskał rudo-brązową czuprynę w sposób ojcowski, traktując ją nieco pobłażliwie, co wzbudzało w niej jeszcze większą złość. Ten zaś zaczynał nowe bądź kończył stare opowiadanie. Jedna z sytuacji jaką przedstawił gigant rozśmieszyła Frigg, na tyle mocno, że niemal opluła dania stojące przed nią. Było jej trochę wstyd przed jej kompanem, bowiem "anegdota" zdawała się być wyjątkowo wstrętna, a zarazem zabawna - zajeżdzała krasnoludzkim klimatem. Wszedł też temat broni i wojaczki, który również kończył się kłótnią między dwojgiem.
-Nosz to!-zmarszczył nos- Kto to widział! Prawdziwej broni żeś nie widziała!
-Ja?! -wskazała na siebie drobnym, zielonym palcem- Jak te wszystkie ludzkie istoty robią pod siebie to i wiadomo, że nie widziałam! Chytry żeś...-zbliżyła twarz w stronę Boruma.
-Bo ktoś to widział driady! Za miecze się brać! Ahaha!-zakpił.
-Wy byście tylko nas do lasu, chędożyli pod pniami! Trza ubić takiego, to i nawet krasnoludy robią lepszy grot żeby i samych siebie przedziurawić mogli! Bynajmniej, takich idiotów! -uniosła się leśna istotka i to pod każdym względem, bowiem ciało wspięło się ku górze- Widziałeś?! -skierowała się w stronę Darshes'a nie oczekując jego odpowiedzi, gdyż kłótnia podążyła dalej swoją drogą, w końcu uzyskując jakąkolwiek zgodę.
Frigg zdecydowanie wczuła się w klimat gospody, z rzadka kiedy opowiadała historię o walce, prędzej o czyjejś niż z własnego doświadczenia. Głównie uwagę skupiał na siebie gigant.
Stukot obcasów rozległ się po pomieszczeniu, czego z początku ani Frigg ani Zorgri nie zauważyli. Dosiadła się do stołu w momencie końca posiłku. Twarz mężczyzny zrzedła.
Jasnowłosa jak zawsze pięknie się prezentowała. Warkocz zawinięty w kok, przeplatał się wzdłuż całej głowy i towarzyszył mu kwiatek,a także złota, ślimacza wsuwka. Ciemno-niebieska suknia przyozdobiona była o gorset, ciasno zasznurowany, czego pełna podziwu była driada.
-Po cóż się znowu tak wystroiła?-rzucił ostro Zorgri, ostrzej niż spodziewała się tego Frigg.
-Przecież wiesz... -wymamrotała dziewczyna ze spuszczoną głową.
-Nie, przecież nie wiem. -powiedział sarkastycznie-Przecież nie przyjdzie!-przedłużającą się ciszę przerwał gigant.
Inellitte uniosła głowę, a na jej twarzy pierwszy raz można było ujrzeć złość.
-Przyjdzie. Zobaczysz... Przyjdzie!
Zapewniała ludzka dziewczyna, już nie tak świergotliwym głosem. Nałożyła na talerz odrobinę jedzenia, dosłownie kapkę po czym zgodnie z zasadami etykiety, zaczęła delektować się daniem. Bez słowa, bez komentarza od strony olbrzyma.
-...kto?...-spytała niepewnie Frigg, chociaż uznała to za odważny krok. Dobrze też myślała. Ręka Boruma chciała powędrować na ramię jasnowłosej, ale ta gwałtownym ruchem odepchnęła ją. Wstała, nie kończąc nawet dania, które z resztą ledwo zaczęła.
-Ravarden Volg-odpowiedziała krótko po czym odeszła od stołu, pozostawiając po sobie jedynie zapach bzu z balsamu.
Zorgri ciężko westchnął, a jego brwi przysłonił małe oczka. Gigantyczna ręką oparła się o stół, a palce zastukały w swój charakterystyczny rytm. Dwa szybkie i trzeci z nieco większą przerwą. Szybko pozbierał myśli i spojrzał na towarzyszy, nieco już bardziej promiennym grymasem twarz.
-Toż to...czegoś chcieli?-spytał drapiąc się po łysinie-Ach ta, kupiec...-zaciągnął nosem- Musicie się zgłosić to tegoż no...strażnika... Tegom co podatki zgarnia, suczisyn jeden... ostatnio tyle ode mnie zgarnął...!-już miał zacząć nową opowieść, ale przypomniał sobie powód przybycia swoich gości-Ten tego no... Będzie tam jeno pod wieżyczką smiszną czekać. Hełm na głowie, nochal zasłania i z czerwonym piórem odstającym. Musicie ominąć jakieś cztery przecznice stąd, na lewo, później w prawo... będzie uliczka, ale na jej końcu musicie zawirować w takim śmisznym zakręcie... dojdziecie do tej cudacznej wieżyczki i tego luja. Musicie uważać bom z nim jakiś zasraniec inny jest, co pisać potrafi i liczyć, sługus pieprzony.-burknął na koniec.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Maie nie odzywał się podczas przepychanki między Inellitte, a Borumem. Nie był pewien o co chodzi, ale mógł się domyśleć że dziewczyna darzyła owego Ravardena jeśli nie głębokim podziwem, to szczerą miłością. Z drugiej strony - tu jego wzrok znad kubka padł na olbrzyma - Zorgri zachowywał się jak zazdrosny ojciec, któremu nie podoba się, że jego córka, puszcza się z jakimś podejrzanym typkiem. Nie żeby druid wiedział coś na temat tego tajemniczego Volga, ale facet musiał nisko celować, skoro wybrał sobie córkę karczmarza. Pokręcił tylko głową w rozbawieniu.
Ludzie mieli dziwne zwyczaje. Jedni żenili się dla majątku, ślubem zaaranżowanym na długo przed swoimi narodzinami. Inni robili to z miłości - tych był wstanie zrozumieć. Sam odczuwał miłość, albo lepiej by to nazwać swoistego rodzaju zauroczeniem. Jego spojrzenie padło na Frigg, która z ciekawością przysłuchiwała się tematowi. Zaskoczyła go tym, że odnalazła wspólny język z ex-najemnikiem, więc spodziewał się, że teraz weźmie stronę Boruma. Ta jednak zachowywała się jak nastolatka z oczami błyszczącymi ciekawością. Upił kolejny łyk z kubka, maskując uśmiech. Ze wszystkich obecnych, tylko Inellitte zauważyła jego rozbawienie obecną sytuacją i wychodząc posłała mu zabójcze spojrzenie.
"Tak, ja ciebie też nie lubię" - posłał jej w odpowiedzi.

Wysłuchawszy wskazówek gospodarza, maie kiwnął głową.
- Przydatne. - stwierdził odkładając kubek. - Myślę, że od tego zaczniemy poszukiwania. I tak nie mamy lepszego punktu zaczepienia...
Jego spojrzenie padło na Frigg.
- Muszę się przygotować. Nie chcę, żeby coś nieprzewidzianego nas zaskoczyło. - posłał driadzie znaczące spojrzenie. - Wszak kupiec zawsze musi być przygotowany. Prawda Pani Wspólniczko? - dodał, podkreślając ostatnie słowa.
Dzisiaj niemal ich wydała. Dziewczyna wdała się w rozmowę na tematy których, kupiec powinien mieć znikome pojęcie. Szczęściem jednak Borum był równie tępy, co większość najemników i chyba się nie pokapował, co i jak. Druid odsunął więc krzesło od stołu, które wydało przy tym dość nieprzyjemny dźwięk.
- Potem będziemy musieli znaleźć nabywcę na towar, który jeszcze nam został. Mam nadzieje, że nie będziemy się włóczyć do późnej nocy, jednak... - spojrzał na Zorgri przepraszająco. - ... nie sądzę, żebyśmy wrócili o uczciwej porze. Nie czekajcie na nas.
Nic więcej nie dodając, wrócił do pokoju. Jeszcze przez chwilę utrzymywał magiczne macki, których obecność najwyraźniej Frigg wyczuwała(sądząc po rosnącym sińcu na prawym goleniu), a następnie zwolnił zaklęcie. Jego ostatnie informacje wykazały, że Inellitte wróciła do siebie, olbrzym podniósł się chwile po tym jak druid odszedł od stołu, a przerwania wzdłuż magicznych linii, tam gdzie ciało driady pochłonęło części zaklęcia, powiedziały mu że i ona ruszyła się od stołu.
- No to mamy problem. - mruknął druid, podchodząc do torby.
Zaczął w niej grzebać, wyjmując poszczególne sakiewki. Sprawy przybierały jeszcze gorszy obrót niż mu się wcześniej wydawało. Sądził, że o porwaniu kupca będzie raczej głośno. Spodziewał się, że kto jak kto, ale oberżysta wręcz zasypie go plotkami czy spekulacjami na temat kupca czy też jego tajemniczego zniknięcia. A tu cisza, jakby facet zapadł się pod ziemię, a wszyscy wokół nagle stracili pamięć albo przestali się nim interesować.
"Takie plotki nie cichną szybko..." - pomyślał podirytowany.
Przerwał swoja pracę i wyjrzał przez niewielkie okienko. Rzeczywiście, dzień był niezwykle słoneczny, zwłaszcza, że od paru dni nie widzieli nic poza chmurami na ciemnym nieboskłonie. Nie, nie znaczyło to wcale, że niebo było czyściutkie i granatowe. Po prostu, nad ich głowami unosiła się spora luka w mrocznym, pierzastym dywanie, która zdawała się oświetlać miasto pogrążone w wiecznym mroku. Jednak, mimo złocistych promieni słonecznych, szarawy kamień nie nadbierał ani odrobiny życia. Za oknem czaiła się ulica, nieco tylko szersza od zaułków rozchodzących się na prawo i lewo od głównego gościńca przecinającego miasto. Brukowaną drogą podążali ludzie, niektórzy samotnie inni w parach. Gdzieś pomiędzy nimi przejeżdżał wóz, którego nieumarły woźnica rozganiał przechodniów przerażającymi okrzykami, wydobywającymi się z nieistniejących ust. Gdzieś dalej, pod szyldem z kotłem i czaszką, szkieletor uzbrojony w miotłę porównywalnej wielkości, zamiatał schodki prowadzące do ponurego sklepiku. Z drugiej strony, pośród straganów z biżuterią, zamożnie ubrana kobieta wybierała kolczyki, a dwa towarzyszące jej dryblasy, które posturą i ilością rąk nie przypominały niczego, co maie widział, lustrowały gapiów pustymi oczami.
Nigdzie natomiast nie widział straży miejskiej. Spodziewał się szkieletowych kordonów na każdym rogu, lub co najmniej olbrzymiej, zakapturzonej postaci, z kosą przewieszoną przez plecy, patrolującej ulicę z góry na dół. Zaniepokoiło go to. Przecież parę dni temu do miasta wdarła się grupa podejrzanych ludzi.
- Może chociaż rozwiesili listy gończe... - mruknął spoglądając na ścianę. Serce mu na chwilę stanęło, gdy w jednej z witryn sklepowych ujrzał list gończy, jednak dzięki duchom, nie było to żadne z nich. - Widać Frigg wykończyła tamtego czarnoksiężnika - pomyślał zadowolony.
Nie miał pojęcia, że dziewczynie, ledwo udało się wtedy umknąć.

Z pokoju wyszedł po blisko pół godziny. Peleryna, choć nieco przykrótkawa, zasłaniała jego pas uzbrojony w niezliczona ilość sakw i sakiewek. Większość wypełniały różnego rodzaju nasiona, w ten czy inny sposób zabójcze dla istot żywych. Dwa niezwiązane z mordowaniem, skórzane woreczki wypełniały kolejno: cicho pobrzękujące monety i zmodyfikowane nasiona Noctem Lilium. Jeden obok drugiego, tak żeby nie pomylić zabójczej broni z w miarę nieszkodliwą rośliną. Zwoje schował pod świeżo obluzowaną deskę w podłodze i obtoczył je magiczną energią. Jeśli nieuważny złodziej próbowałby je dotknąć, energia sparaliżuje jego ciało na kilka dobrych godziny.
- Chyba, że to będzie ktoś pokroju Frigg... - mruknął z uśmiechem.
Jeszcze nie skończył zdania, gdy ujrzał rozłożoną na kanapie driadę. Nuciła jakąś piosenkę, bawiąc się niesfornym, rudym kosmykiem. Darshes musiał się przez chwile zastanowić w czym lepiej wyglądała: w skórzanych spodniach i koszuli, nadających jej zawadiacki wygląd, halce wprawiającej w zakłopotanie i rozpalającej pożądanie, czy może w długiej, białej koszuli, w której wybiegła dziś z jego pokoju. Z niechęcią oderwał wzrok od jej smukłego ciała i przegnał wspomnienie półnagiej dziewczyny, wylegującej się tego ranka w jego łóżku, by skupić wzrok na jej twarzy.
- Nie wyglądam w tym dziwnie? - zapytał, wskazując na wytarty płaszcz, zasłaniający większość jego ciała.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zorgri rozumiał sytuację, nie miał też w planach ujrzeć ich jeszcze choćby raz. Ludzie zjawiali się tu i odchodzili, niektórzy wracali, ale przyjaciele przyjaciół - rzadko kiedy.
-Ohohoho!-machnął ręką- Dajta spokój! Jeżlibyś chcata wracać to moje drzwi zawsze szeroko otwarte! Cieszę się, że miałem okazję poznać takie dwie osobistości! -nie kłamał, na prawdę był z tego faktu zadowolony. Jego goście nie wydawali się być owieczkami chodzącymi za tłumem. Dwie osobistości, które zdają się łamać prawa natury chociaż był częścią niej - ale Borum wiedział tylko o jednej. Darshes zaś zdawał mu się pełen zagadek, ale przy tym nie nieprzyjemny.
Driada skrzywiła się nieco na hasło "wspólniczka". Szybko jednak zamaskowała ową mimikę serdecznym uśmiechem, ktoś kto znał ją bliżej dojrzałby perfekcyjną sztuczność tego gestu.

Frigg wstała od stołu, delikatnie się kłaniając w podzięce. Jedzenie wyjątkowo jej smakowało, chociaż do jajecznej pasty miałaby akurat małe zastrzeżenia. Zboczenie kucharskie wciąż pozostawiło na niej piętno, tak jak wspomnienia o pannie Kryber, która uczyła ją gotować na elfickich dworkach. Ach, okrutna była ta kobieta! Pulchna na tyle, by policzki zasłaniały jej oczy, z wiecznie białym nakryciem głowy typowym dla kucharek. Mimo, że służyła tak godniej rasie to sama była człowiekiem. A raczej babą. Straszną babą, po której Frigg miała siniaki na dłoniach, bo nie tyle mąki dodała, bo za dużo kminki wsypała, bo nie tak rozbiła skorupkę jajka. Rany od kuchennej łychy goiły się zawsze, idealnie przed powrotem Hergilsa, który, logicznie rzec biorąc, niczego złego nie dostrzegł. Po części, srogie nauki kuchary Kryber na coś się zdały, na kuchenną przeczulice.
Z początku grzecznie usiadła na kanapie, z rękoma ułożonymi na złączonych kolanach. Nie mogła zbyt długo usiedzieć w tej pozycji, dlatego przechyliła się w tył. Plecy przywarły do oparcia a dłonie podpierały głowę, kierując ją delikatnie ku górze. Wzrokiem wędrowała wzdłuż sufitu i tym samym zagłębiając się coraz to bardziej we wspomnieniach.
Elfy słynęły ze wzniosłości i przepięknych legend. Niektóre z nich zapisano w słowach piosenki z typowym przekazem dla dzieci. Chyba od tego zaczęło się jej pomruki, a później i nawet ciche podśpiewywanie driady. Nie mogła sobie przypomnieć melodii... Była podobna do tej o świni i gospodarzu, ale jednak inna, bo nie mogła sobie przypomnieć rytmu elfickiej.
W końcu sama już nie wiedziała kiedy rozłożyła się nieco niechlujnie na ulubionej kanapie Boruma. Coś w sobie miała, każdy mógł ją polubić.
A może jednak to wyliczanka od driad brzmiała podobnie? Szukała w pamięci podobieństw między śpiewkami, wreszcie wyłapała! Szła..o tak... Machała palcem ostrożnie, jakby nie chciała pokierować w odpowiedni sposób orkiestrą. Wymawiała słowa coraz głośniej i głośniej... Piosenka nabierała tempa, już miała unieść się z zadowolenia, ale wtargnięcie druida jej w tym przeszkodziło. Oparła się na łokciach spoglądając na niego zgorzkniałą miną, byłą tak blisko sukcesu.
-Co?-spytała retorycznie, a nogi driady powędrował w dół przywołując ją do siadu. Przyjrzała się maie i uniosła brew do góry- A co Ty? Na wybieg idziesz po gównianym dywanie szczurom się pokazać?
Przechyliła głowę nieco w bok. Płaszcz był dość charakterystyczny, choć nie potrafiła go określić jako "nieładny". Raczej "niepasujący". Tak to było odpowiednie słowo. Przywiązała się już do listkowego odzienia Darshes'a, bardziej do niego pasowało, było bardziej..druidzkie?
-Trzeba było dać swój do uprania albo samemu wyczyścić, a nie mi teraz będziesz marudzić-obróciła głowę przed siebie przymykając powieki.-Ewentualnie możesz chodzić w śmierdzącym odzieniu, ale w tedy to Cie wykryją na kilometr, bez użycia magii.-zakpiła.
Chciała także dodać, że nie po to tyle na niego czekała by teraz zmieniać jeszcze raz ubiór marnując kolejne pół godziny, ale przemilczała. Faktem było, że Inellitte zajęło to zdecydowanie więcej czasu, strojenie się rzecz jasna, w dodatku tylko do obiadu, którego nie zjadła, zjawiając się na zaledwie dwa-trzy zdania.
Wstała, po czym nałożyła na siebie płaszcz spinając go broszką z przodu i dodatkowo związując. Między jej piersi wdarł się naszyjnik o zielonym oczku, ale sprawnie okrył go lisi płaszcz dając wrażenie jedynie widma tego momentu.
-Mam Ci podać jeszcze jakieś argumentu przeciw zmianie Twojego, jakże szlachetnego, stroju? Czy możemy już ruszać?-na chwilę zapadła cisza, ale ta oczywiście odczuła potrzebę przerwania jej - I tak będziesz śmierdział. -dodała- Możemy wyjść przez zaplecze, albo przez główne drzwi. Nie wiem też czy wolisz iść dachami, chociaż tak zwinny pewno nie jesteś jak ja. -nie mogła też sobie odpuścić odrobinę narcyzmu- Pozostaje nam więc.."droga powrotna" albo ulice, one zaś wydają mi się najmniej bezpiecznie, przy tak jasnym świetle moja skóra będzie się rzucać w oczy. Fakt, że mogę się ukryć pod płaszczem nie oznacza, że mocniejszy wiatr nie zwali kaptura z mojej głowy. Ale decyzje pozostawiam Tobie... Wspólniku. -ostatnie słowo wypowiedziała z przekąsem.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Złote źrenice zwęziły się niebezpiecznie w sposób, w jaki nie jest to możliwe u żadnego człowieka. Ugryzł się w język, by nie przypomnieć driadzie, że w przeciwieństwie do niej, on może latać.
"Jesteś ponad to!" - powtarzał sobie w duchu.
Uwagi driady trafiły w dziesiątkę i to tą czerwoną. Wszystkie poza tą o stroju. Skoro aż tak źle wyglądał, nie będzie uznawany za jakiekolwiek zagrożenie, a może wręcz przeciwnie. Stare porzekadło mówiło, że im bardziej śmierdzisz, tym bardziej ludzie starają się na ciebie nie patrzeć. Cóż, on z pewnością bardziej przyglądałby się schludnie ubranemu jegomościowi niżeli garbatemu włóczędze. A no właśnie, garb i dodatki.
Druida otoczyła barachitowa poświata, a oczy zaszły na krótki moment zielenią. Jeszcze chwila i gotowe. Garb oszpecił jego dumnie wyprostowaną sylwetkę, nabytą przez lata ćwiczeń. Właściwie to niewiele osób o tym wiedziało, ale ten jeden humanoidalny kształt był w większości tworzony ciężką pracą, a nie czystą magią. Był z niego dumny, a taka deformacja godziła w tą dumę gorzej niż grot strzały. Znikły też jego elfie uszyska, zastąpione przez niewielki kikut po prawej stronie i częściowo nadgryzione ucho z drugiej; oba w pełni ludzkie. Twarz zrobiła się czerwona i znacząco spuchła, a na podbródku i prawej stronie nosa, wyrosły sporych rozmiarów brodawki, które wyglądała... no cóż, obrzydliwie. Obejrzał się, szczególnie ręce. Były zbyt zadbane jak na osobnika tego pokroju, a i struktura ramion niezbyt pasowała do osoby, która od czasu do czasu przymierała głodem. Jego oczy znów rozbłysły, a ciało niemal w oczach zmizerniało. Jeszcze tylko musiał postarzeć je o kilka lat, parę naturalnych zmarszczek i voilà, włóczęga jak się patrzy.
Uśmiech, którym obdarował driadę był... cóż budził mieszane uczucia. Niektórych zębów brakowało, reszta była w stanie przynajmniej częściowego rozkładu. Figlarne, złote źrenice i oczy przepełnione rozbawieniem... tylko to zdradzało jego prawdziwą tożsamość. Jednak nawet one były maskowane przez drobną siateczkę zmarszczek.
- Podejrzewam, że efekt jest jeszcze lepszy .. - powiedział i zarechotał.
Tak, najwyraźniej głos tez mu się udało zmienić: był bardziej skrzekliwy. Zrobił niepewnie jeden krok, potem drugi... przy takim ciele, niezgrabny chód nie był żadnym problemem. Sięgną jeszcze swoimi kościstymi łapskami w stronę paska i zacisnął go mocniej, by dobrze opinał się na wychudłych biodrach, a także poprawił rozmieszczenie sakiewek.
- Jak będziesz grzeczną dziewczynką - zaskrzeczał niedbale. - To może w przyszłości nauczę cię tego i owego. Do tej pory zdaj się na kaptur bądź pomykaj po dachach niczym ruda wiewiórka.
Wyprostował się - na tyle, na ile jego nowa sylwetka na to pozwalała - i ruszył w stronę wyjścia z obrzeży.
Głównego wyjścia.

Ciężkie popołudnie zawisło nad miastem. Brakowało tu wiatru, który by przegnał panującą w powietrzu wilgoć. Ci nieliczni ludzie, którzy nie wrócili jeszcze do swoich domów w porze obiadowej wyglądali na umordowanych duchotą kamiennego miasta. Kiedy tylko otworzył drzwi do karczmy, w jego stronę spojrzało kilku przechodniów, ci jednak szybko odwrócili wzrok zniesmaczeni. Przebranie się sprawdzało i to całkiem nieźle. Ludzie rzucali mu szybkie spojrzenia i natychmiast odwracali głowę, jakby samo spojrzenie na niego, mogło ich zarazić syfilisem lub innym syfem. Maie to było na rękę, naciągnął kaptur na twarz, nie specjalnie starając się zasłonić swoją ohydną mordę i wpakował się w rozstępujący się przed nim tłumek z niemal dziecięcą radością. Mimo iż, nawet teraz winien być nieco większy od driady, jego pokręcona sylwetka sprawiała wrażenie niemal karłowatej, co pozwalało mu obserwować ludzi bez żadnego ryzyka. Byłe tylko nie natkną się na jakiegoś potężnego maga.
Pogwizdując cicho(albo starając się to robić), ruszył przed siebie raźnym krokiem. Cztery przecznice, na lewo, później w prawo - tak jak mówił Borum. Prosto do celu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Barachitowa barwa otoczyła mężczyznę, ale Frigg w większym stopniu odczuła jak macki jego wytworu powoli przemieniają ludzką sylwetkę. Wkradły się do kości uwypuklając kręgosłup na wysokości łączenia się odcinka szyjnego z piersiowym, deformują skrawek łopatki i ciągną jeszcze za sobą konsekwencje klatki piersiowej. Nie chciała się dowiedzieć w jaki sposób oddychają tacy ludzie, ale też nie była pewna czy akurat maie lasu jakoś wybitnie potrzebują tlenu. Pierwszą myśl jaką ją dopadła to po co duchom tlen? Jednakże szybko odrzuciła je w niepamięć, przecież sama nie potrafiła istnieć bez niego. Doszła do wniosku, że nie może określać maie jako ducha, bo duchy nie przybierają postaci energetycznych, a one raczej nie oddychały.
Wracając jednak do obecnej sytuacji, zdecydowanie wolała go w poprzedniej wersji. Szczerbaty uśmiech nazbyt jej nie obrzydził, chociaż i też nie zachęcał do bliższych kontaktów. O tak... w sumie, to mógł zostać w takiej postaci na dłużej. Nie kusi swoją męskością, ale i też nad wyraz nie brzydzi. Nie na tyle by nie mogła z nim podróżować. Będzie w stanie trzeźwo myśleć. Bez jakichkolwiek wkradających się wspomnień jego dotyku, zapachu czy też wszelakich fantazji na jego temat o wiele łatwiej się funkcjonowało.
Była więc zadowolona, co wyraziła szczerym, trudno dostrzegalnym uśmiechem.
Tylko cholerne oczy wciąż mówiły o jego prawdziwej postaci... albo raczej, ludzkiej postaci, bo trudno było określić jak prezentuje się jego prawdziwy wygląd, o ile takowy miał.
Grzeczną dziewczynką? Nie ukrywała swojego obrzydzenia, machnęła ręką odganiając go od siebie.
-Wyglądasz bardzo... naturalnie.-przyznała z przekąsem- A niby w jaki sposób chcesz driady nauczyć zmiany postaci, Ty stara ruro?
Nie mogła powstrzymać się od tego typu określenia, nawet cicho zachichotała odczuwając dziwną satysfakcję. Szybko jednak żarciki z jej strony wygasły, gdy ten mógł bezpiecznie wyjść na ulice. Pięść wraz z zębami zacisnęły się z irytacji.
"Cwaniak..." pomyślała cofając się do zaplecza "Myśli, że jak zmieni postać to będzie lepszy, pfff! Nie muszę tak prosto działać. Mnie potrzebne są wyzwania!"
Wyjrzała za drzwi, by obeznać się w okolicy. Obecnie, żadna żywa dusza nie znajdowała się w okolicy, a te nieżywe raczej nie mają na tyle wysokiej świadomości, z resztą ich też nie było. Tylko koty. Biały kocur zgrabnie otarł się między jej nogi zjawiając się niewiadomo kiedy i nie wiadomo skąd.
"Znowu ten kocur... co on się uczepił tak tego miejsca?"
Rozdrażnienie z powodu jego obecności szybko poszło w niepamięć, gdy tylko spojrzała na to delikatne stworzenie. Nie chciała tego przyznać, ale rozczulił ją te kocie oczka... Pochyliła się by pogłaskać stworzenie, które domagało się jeszcze więcej. Ramiona driady się rozluźniły, a dawanie przyjemności kotu okazało się działać w obie strony. W końcu usiadł i wpatrzył się w brązowe oczy leśnej dziewczyny. Niczym zahipnotyzowana zbliżała twarz w jego stronę odczytując ze złoto-zielonej barwy mieszankę emocji i niemalże widząc w nich czyjeś wspomnienia. Wydawało się jakby był wypełniony smutkiem i umęczeniem, zaklęty, nie trzymająca się w odpowiednim ciele postać.
Okno rąbnęło z wielką siłą od strony kuchni, głos giganta jak zawsze był rozweselony, szczególnie gdy śpiewał znane mu pieśni wojownicze. Wyrzucił odrobinę kości z mięsem, gdzie prawie od razu napłynęła chmara kocisk. Także i biały nie odpuścił, zwinnym skokiem zbliżył się do resztek jedzenia.
Frigg wstrząsnęła głową, jakby chciała się obudzić i wrócić do rzeczywistości. Wykrzywiła mimikę twarzy wyrażając swoje zdezorientowanie. Zrozumiałą, że był to tylko kot.
-Powodzenia!-machnął Zorgri po sierżancku ręką. Ona tylko przytaknęła w podzięce.
Ominęła róg budynku, odnajdując idealne okno, jednego z sąsiednich budynków, do wspinaczki. Powędrowała wzrokiem jeszcze raz po okolicy po czym trochę niezdarnie wspięła się na dach. Nisko ustawiona postawa pozwoliła jej wyjrzeć w stronę Darshes'a, który stąpał po uliczkach niczym król. Co prawda, odsuwali się w celach czysto higienicznych, ale jednak drogę miał łatwiejszą.
Ku niezadowoleniu Frigg, słońce jeszcze znajdowało się ponad horyzontem. Utrudniało jej to podróż po dachach, jej cień na ulicy mógł zdradzić jej położenie. Póki co, domy, a może raczej i dachy, znajdywały się stosunkowo blisko siebie. Niektóre z nich połączone był linami na świeżo uprane ubrania. Póki szli na wprost, mogła spokojnie kierować się tą drogą. Większe problemy sprawią jej zakręty i zapewne dziwaczny zaułek, o którym wspomniał Borum. Wymyśli się coś, za trzy przecznice.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Jak rybka w górskim strumieniu płynie na tarło, tak maie mknął pośród prądu ludzi i ich martwych towarzyszy w stronę domniemanego celu. Parę razy trafiał na grupy akolitów, kretynów oddających cześć mrocznym bogom. Tymi się nie przejmował, ich obecność nie była bardziej szkodliwa od mrówek, choć w większej grupie potrafili być prawdziwą plagą. Gorzej było z nekromantami. Co jakiś czas, jego oczom ukazywali się ponurzy goście, odziani w ciemne szaty z tajemniczymi insygniami. Niektórzy dzierżyli proste laski, inni zatykali na ich końcach czaszki lub inne kawałki ludzkiego szkieletu, a jeszcze inni nosili pierścienie i naszyjniki wykonane z ludzkich szczątków. W niektórych drzemała potężna uśpiona energia, inne za to były niewiele potężniejsze od podkowy centaura-wróżbiarza. Jednak ta kasta magicznej społeczności była równie ślepa co kura o zmroku. Darshes raz nawet takiego zaczepił, młodego, mógł mieć koło 20 i spróbował mu sprzedać zioła na potencje. Cóż, w rzeczywistości były to liście tojadu, lecz nawet to nie miało znaczenia. Nekrus pogroził mu swoją, stylizowaną na kształt ludzkiej ręki, różdżką i odszedł pośpiesznym krokiem.
"Idiota..." - przebiegło Darshesowi przez myśl.
Niedługo jednak potem mina mu zrzedła gdy natrafił na licha. Nigdy wcześniej żadnego nie widział, więc przez nieuwagę zaczął przyglądać mu się nieco zbyt natarczywie. Trudno było powiedzieć czy ów worek kości wyczul, że ktoś mu się przygląda, czy też wyczuł potężne źródło magii w okolicy, bo odwrócił się od straganu(wypełnionego jakimś szmelcem w słoikach) i spojrzał prosto na Ducha Lasu. Ich spojrzenia się spotkały, a umarlak zmarszczył brwi. Maie niemal mógł zobaczyć, jak trybiki w przegniłym mózgu maga zaczynają się obracać. Jak analizuje to dziwne spotkanie i sięga najpierw po swój zmysł magiczny, a potwierdzając swoją teorię, sięga dalej po zdolność czytania aur.
Darshes nie mógł mu na to pozwolić. Spojrzał na stojącego z tyłu sklepikarza i zawładnął jego ciałem w ułamku sekundy. Barczysty mężczyzna, z siwiejącymi włosami, uniósł jeden z cięższych słoików i trzepnął nim w głowę licha. Zakłóciło to jego koncentracje, pozwalając maie wynieść się poza zasięg zarówno wzroku jak i zmysłów magicznych upiornej istoty. Prawdę mówiąc, serce Ducha Lasu tłukło się niespokojnie w jego piersi. Oto był przeciwnik, który w skali trudności od 1 do 10, gdzie 10 jest "niemożliwy do pokonania", zdobywał 8 punktów.

Cel jego podróży, a może powinien go nazwać informatorem, okazał się zupełnie czym innym niż maie początkowo myślał. Słysząc strażnik, Darshes maił przed oczami mężczyznę o postawie drwala i przynajmniej porównywalnej sile. I inteligenci odwrotnie proporcjonalnej do wymienionych wcześniej zalet. Tym czasem zbrojny, którego miał okazję oglądnąć wydawał się wręcz chuderlawy i nawet Frigg przy nim wyglądała na dobrze zbudowaną.
A tak nawiasem mówiąc, Frigg od czasu do czasu migała mu między dachami. Przechodnie tego nie zauważali, a magowie jej nie wyczuwali, ale ktoś, kto tyle lat mieszkał pośród jej rasy, kto wiedział czego szukać, mógł zobaczyć cień jej sylwetki migającej między jednym kominem, a drugim. Szkoda tylko, że był to warunek konieczny, a nie wystarczający by nie dostać od jej sióstr strzały w plecy.
Wracając jednak do zbrojnego. Mężczyznę i jego towarzysza odnalazł pod niewielką wieżyczką, wbudowaną we fragment czegoś większego, byc może muru. Strzelista na prę kondygnacji, zbudowana z wilgotnego, szarego kamienia, nie wyróżniała się niczym szczególnym spośród upiornej panoramy zabudowań. A może tak by było, gdyby nie olbrzymi herb miasta Maurii wiszący nad drzwiami i same drzwi, co prawda drewniane, ale wciąż okute żelazem. Z boku drzwi, przy kamiennej ławie siedział człowiek odziany w stalowoszary napierśnik i wystającą spod spodu przeszywanicę. Z boku, na wyciągnięcie ręki, spoczywała stalowa halabarda, a zaraz obok niej wystawała rękojeść miecza. Trudno się dziwić, że odpasał swoją broń. Powietrze było ciężkie, a wśród skalnych uliczek panowała duchota i wilgoć. Nawet druid, w samej koszuli i płaszczu czuł jak pot spława po jego czole.
Wierzchem dłoni wytarł słone krople z czoła i z obrzydzeniem uświadomił sobie, że całe jest pokryte drobną wysypką. Cóż, Magia Życia nigdy nie działała idealnie, a zwłaszcza kiedy władało się nią w ten sposób. Prędzej czy później będzie musiał do tego przywyknąć. Tymczasem strażnik ziewnął... chyba. Większą część jego twarzy przysłaniał stylizowany na głowę ptaka hełm i Darshes miał przedziwne wrażenie, że to nie feniks. Ornamentowany szyszak, z błyszczącej stali, zakończony został na czubku pstrokato-krwistym piórkiem. Metal spływał na kark, chroniąc potylicę i uszy przed najbardziej zabójczymi ciosami. Przyłbica, jeśli można to tak nazwać, stylizowana w kurzy dziób, sięgała niewiele poniżej nosa, zostawiając odsłonięte usta. Cóż jeśli zajmował się zbieraniem haraczu - to słowo maie poznał na jednym z mostów - to umiejętność werbalnej komunikacji musiała być niezbędna.
Ogólnie rzecz biorąc strażnik, mimo swojego lenistwa, robiłby dobre wrażenie. Błyszcząca zbroja, wyeksponowany ekwipunek zabójczej stali i prawdziwie królewski hełm. Problem jednak polegał na tym, że o ile wyposażenie było w porządku, o tyle samemu strażnikowi czegoś brakowało. A tym czymś była masa mięśniowa. Chude ramiona, drobne rączki, szczupłe nogi.
- Przecież on nawet nie uniesie halabardy... - pomyślał maie, chowając się w cieniu jednego ze sklepów.
Jako ekspert od żywych organizmów, w większości wypadków mógł powiedzieć, jak ktoś jest silny już po samej masie mięśniowej. Oczywiście mogło to być mylne... Istota mogła by być magiczna, wspomagana magią lub w ogóle nie używała siły fizycznej do poruszania przedmiotami. Ciekawe było do której kategorii należał ich informator....
Zamykając oczy, druid skupił się na zmyśle magicznym i "przyjrzał" się uliczce.
- A więc dwójka... - mruknął, widząc mężczyznę obwiniętego całunem magicznym. Fioletowym, jeśli miał być dokładny.
Cóż niewiele mu to mówiło i nie po raz pierwszy pożałował, że nigdy nie rozwijał zdolności czytania aur bądź wykrywania źródeł magicznym. Dodał jednak dwa do dwóch. To hełm był magiczny i w jakiś sposób wzmacniał jego ciało. A dlaczego tak pomyślał? A dlatego, że tylko kretyn nosiłby w takiej duchocie kawał żelastwa na łbie i to jeszcze z opuszczoną przyłbicą.
Teraz musiał zlokalizować drugi cel. Urzędasa. Sądząc z opisu Bruma, musiał być stary i zrzędliwy, a do tego cholernie cwany. Przeszukał więc swoim normalnym wzrokiem otoczenie, poszukując kogoś pasującego do tych cech. Nic.. sklepikarze, damy, akolici i nekromanci... Spojrzał w drugą stronę i niemal wyskoczył ze skóry, gdy zobaczył przypatrującą mu się zjawę.
- Zjeżdżaj stąd! - odparła męskim głosem, zupełnie nie pasującym do jej kobiecej postaci.
Darshes nie musiał udawać ani zaskoczenia, ani strachu. Oto miał przed sobą banshee, zabójczego ducha, spętaną jakąś mroczną magią. Zapewne to jej pan, właściciel sklepiku obok którego ukrywał się druid, przemawiał przez nią, każąc mu iść do wszystkich diabłów.
- T-tak... tak! - zawołał maie, nico może zbyt głośno. Cóż, pasowało to przynajmniej do obrzydliwe skrzata, który zapewne był złodziejem... i w którego skórze był teraz zielonooki.
"Frigg... Gdzie jesteś?" - zawołał w myślach, choć wiedział, że driada go nie usłyszy.
Zerwał się z kamiennego murka, na którym wcześniej przycupnął i udając przerażonego, podbiegł do strażnika łapiąc go za chuderlawą rękę.
- Panie! Ratuj Panie! - zaskrzeczał, ściskając rękę mężczyzny. Wydawała się jakaś dziwna, ale nie teraz był czas na myślenie. - Widziałm żem ducha! Nie zjawe! Pewno sama śmiyrć! - wrzasnął strażnikowi niemal w twarz. Był niewiele wyższy niż młodzian gdy ten siedział.
- O tam! - koślawy, pokrzywiony palec wskazał na witrynę sklepu. - Jeno się obróciłem! Chciała mnie zabić!
Wpierw oszołomiony, zbrojny spojrzał na przemienionego druida z obrzydzeniem, po czym strzepnął rękę i się roześmiał.
- Sam żeś się o to prosił. Nie sadzaj zada, gdzie nie trza! - powiedział zgryźliwie, - Jeśli chcesz, w środku jest urzędnik. Możesz złożyć skargę.
Wypowiedział to takim tonem, jakby chciał powiedzieć: "Strata czasu i tak cię nikt nie wysłucha."
- J-jasne. - skrzeknął uradowany, ponownie chwytając rękę strażnika, jednak tym razem zrobił to z nieludzką szybkością. - A ty pójdziesz ze mną.
W brązowych tęczówkach odbiły się świecące oczy maie...

- Co to k... - zaczął urzędas, spoglądając znad swoich okularów połówek i zamilkł w pół zdania.
- Bystry jesteś. - uśmiechnął się skrzat, wprowadzając strażnika do środka.
Poznał już sekret zbrojnego i zaklęcia jakie spowijało jego ciało. W pierwszej chwili, gdy zrozumiał omal się nie roześmiał, potem jednak pomyślał, że być może ma w tym jakiś cel. Wszyscy w tym cholernym mieście mieli jakiś cholerny cel.
Wracając jednak do chwili obecnej. Obecnie strażnik był zaledwie marionetką. Lalką z własną wolą i umysłem, ograniczona jednak sznurkami mocy Darshesa. Patrzył przed siebie spokojnymi oczami, coś przekazując spojrzeniem urzędasowi. Szybko się otrząsnął po szoku, jaki druid zauważył w jego oczach, gdy ten uświadomił sobie, że właśnie stracił kontrolę nad swoim ciałem.
- Nawet nie próbujcie. - druid machnął ręką, a oczy urzędasa wywinęły fikołek i staruszek padł z łoskotem na ziemię.
Poruszany wolą Darshesa, strażnik podszedł do drzwi i rękami drżącymi z wysiłku(o panowanie nad własnym ciałem) zamknął potężne drzwi. Zasuwą zaryglował zamek i usiadł na krześle, za biurkiem. Tym samym, za którym leżało nieprzytomne ciało urzędnika. Dopiero wtedy Maie zwolnił zaklęcie oddając strażnikowi władze nad jego własnym ciałem.
- Wykonasz jeden gwałtowniejszy ruch, a poślę cię na deski tak jak twojego kumpla. - powiedział opierając się o ścianę. Na oczach oszołomionego strażnika, zaczął wracać do swojego normalnego wyglądu; znaczy się do humanoidalnej postaci. Ten proces był znacznie trudniejszy niż poprzedni i dla zwykłego maga w dziedzinie życia całkowicie nieosiągalny. Żeby wrócić do stanu poprzedniego trzeba było wiedzieć, jak ten stan wyglądał i jakie różnice trzeba cofnąć. W przeciwieństwie do innych magów, on miał w głowie schemat samego siebie, wszak tyle razy przybierał tą postać...
Kiedy skończył transformacje, uśmiechnął się, nie do końca przyjaźnie.
- Zadam pytania, a ty mi odpowiesz. - jego uśmiech, mimo białego kompletu zębów i przystojnej twarzy, wydawał się jeszcze okropniejszy niż ten wcześniejszy. - Zaznaczam, że masz prawo tylko odpowiadać. Jeśli wyczuję, że kręcisz, zafunduje ci wycieczkę w jedną stronę do krainy bólu i rozpaczy.
Nie czekał na potwierdzenie, że strażnik zrozumiał. Zrozumie już wkrótce, przy pierwszym błędzie.
- Zacznijmy od początku. - powiedział zamykając oczy. Nie potrzebował ich. Z pomocą magicznych macek, rozesłanych po całym pokoju, nie tylko wiedział, co jego zakładnik robi, ale także miał wgląd w jego ciało. Kłamstwo wiązało się z przyspieszonym biciem serca i wzrostem pulsu. Nauczył go tego jeden z jego mentorów i Darshes miał zamiar to wykorzystać. - Kim jesteś i jak się nazywasz? Dla kogo, poza władzami Maurii jeszcze pracujesz? I co wiesz o kupcu, Etrom Keane?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg z początku gubiła swojego jakże pociągającego towarzysza w tłumie, którego jednak odnajdywała dzięki jego brzydoty. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem, lecz nie ze strony driady. Na chwilę wstrzymała się z przeskokiem na kolejny dach, gdyż promienie słoneczne padały pod nieodpowiednim dla niej kątem. Chciała dojrzeć innej drogi wyjścia. Nieznacznie wychyliła się do przodu, co było jej błędną decyzją.
Darshes wyprzedzał driadę już wcześniej, a chwilowy przystanek sprawił, że zgubiła go całkowicie. Tylko przez chwilę dojrzała jak ten przystanął przy jednym ze straganów, nie wiedząc nawet czemu. Nie za bardzo ją to w danym momencie interesowało, skupiła się bowiem na odpowiednim przejściu na kolejny dach.
Rozglądała się po okolicy. Równoległa ulica okryta była cieniem wysokich budynków. Miejsce niemalże idealne na przeskok, a chwilowe zakłopotanie jakie wywołał brzydal nie zwróci na nią większej uwagi. Wykorzystując sznurek na pranie, zwinnie wykonała na nim salto lodując na ciemno-czerwonych, zabrudzonych dachówkach, które wręcz jęczały o wymianę. Mech już dawno pokrył intensywność tego wyjątkowego koloru. Niezbyt się tym przejęła, raczej i tak należałaby do grona zaskoczonych jakiejkolwiek roślinności w tym miejscu.
Dach był wyjątkowo spadzisty, co utrudniało ruch, ale w żaden sposób nie stanowił wyzwania dla leśnej dziewczyny. Doczołgała się do komina. Obejmując go ręką wreszcie się wyprostowała, niski wzrost zdaje się jednak czasem przydatny. Spojrzała na wieżę z kamieni i dopadła ją rezygnacja. Będzie jednak zmuszona zejść na dół i przemknąć się w jakiś sposób tym tłumem. Majestatyczność miasta w dziwny sposób ujęła driadę. Zdawało się emanować potęgą i niezłomnością, czasem jej tego brakowało. Tej siły jakie kryło w sobie to okrutne miasto, wypełnione zdecydowanymi istotami, które nie kierowały się wyższymi zasadami moralnymi. Spuściła wzrok na porośnięte mchem dachówki, ostatnio kiepsko znosiła swoją niezłomność.
Wiatr delikatnie pogładził końcówki włosów, które nieposłusznie wylazły poza objęcia koku.
Coś zaskrzeczało okrutnie i podle. Nim Frigg zorientowała się czym to było, już wplątało się w jej włosy dziobiąc ją bezlitośnie w czoło. Z początku nie pisnęła ani nie krzyknęła, opanowała krtań całą swoją zdolnością uciszania samej siebie, jednak ptak nie dawał za wygraną. Z początku odganiała ptaszysko rękoma chcąc sięgnąć po sztylet, ten jednak uparcie próbował trafić w oko, co dodatkowo zestresowało zielono-skórną dziewczynę. W końcu błyskawicznym ruchem wysunęła sztylet umieszczony na jej przedramieniu i machnęła gwałtownie przed siebie odganiając ptaszysko. Objęła twarz dłonią i poczuła piekące rany, z daleka już usłyszała kolejne zbliżające się kruki, które ni stąd ni zowąd jakby teleportowały się tuż obok niej, atakując ją całą chmarą. Zdążyła sięgnąć po swoją większą zabawkę, którą ubiła kilka stworzeń. Jeden z nich swoimi pazurami uczepił się koka ciągnąc za sobą. Obróciła się gwałtownie z zamiarem kolejnego ciosu, gdy na jej twarz rzucił się biały kocur. Krzyknęła zaskoczona uderzając go z pięści. Koci pazur jednak pozostawił pamiątkę na jej szyi sięgając obojczyka. Kocur, biały jak śnieg, jak wilk, zaburczał niezadowolony i szykował się do kolejnego ciosu. Frigg nie wiedziała na kogo się zamierza. Kimkolwiek była jego ofiara nie miała zamiaru dopuścić do ciągnącej się walki. Syknęła wściekle, uniosła wysoko dłoń chcąc wydłużyć swój ruch i zwiększyć siłę ciosu. Płynnie go rozpoczęła, ale niefortunnie zakończyła. Noga osunęła się na śliskiej powierzchni mchu, a nietrwałe dachówki wreszcie postanowiły się zbuntować. Poślizgnęła się i wraz z nim, uderzając po drodze o rynnę. spadła w dół rozwalając stragan pod swoim niewielkim ciałem, któremu prędkość i siłę nadała wysokość budowli.
Zajęczała pełna bólu, wygrzebała się spod sterty reszty stoiska. Dłoń przywarła do głowy zabarwiając zieleń na krwistą czerwień. Wolała nie wiedzieć jak teraz wygląda... A dopiero co upiększała się pod okiem piękne Inellitte. Z początku nie za bardzo wiedziała co się dzieje, jednak szybkość odzyskała świadomość, gdy sprzedawca niemalże stracił przez nią życie. W chmurze uniesionego piachu, pyłów zmieszanego z irytującym zapachem śmiertelnych ziół dojrzała dwa ślepa. Niezbyt pozytywnie przyglądające się jej oczy półumarlaka. Przede wszystkim zbudził ją wydzierający się sklepikarz. Chciał załapać w swoje łapska przyczynę burdelu, ale powolne ruchy nie pozwolił mu uchwycić szybko poruszającej się driady. Przeturlała się z płachtą w bok, co wyglądało dość komiczne, gdyby spojrzeć okiem doświadczonego wojownika czy strażnika, po czym jakby jednym ruchem wycofała się z własnej pułapki uciekając między uliczki.
Zachichotała kpiącą, ale jej radość nie trwała długo. Jeden ze strażników akurat znalazł się na drodze driady, a raczej ona na jego. Jednym ruchem przywarł ją do muru, zaciskając rękojeść broni do zielonej szyi. Rozwścieczona zacisnęła dłonie na jego przedramionach, wszczepiając w niego czekoladowe oczy. Nie dała mu szans na obronę, ciało padło bezwładnie na ziemię pozostawiając za sobą dźwięki gryzącego się żelaza. Nie zabiła go, nie dlatego, że nie chciała, ale gdyby ją złapano to nie będzie przynajmniej posądzona o zabójstwo.
Nie powiedziała nic do siebie ani w myślach, ani na głos. Nie westchnęła, chciała ruszyć dalej. Powstrzymał ją szmer kroków. Spojrzała za siebie.
-Witaj...półumarlaku.-wysyczała spoglądając na niego przez ramię.


Strach i dezorientacja uleciała ze strażnika. Teraz w lśniących, brązowych oczach zagościł stoicki spokój. Kącik ust uniósł się ku górze, zakreślając cwany uśmieszek.
-No proszę...-zaczął z dziwnym zadowoleniem- Zaskoczyłeś mnie. -przyznał.
Sięgnął hełmu, chociaż z początku gwałtowny ruch rąk mógł wywołać zwątpienie jego zamiaru. Jeszcze na krótki moment przyjrzał się druidowi. Zdjął hełm, z którego wypłynęły srebrno-białe włosy sięgające mężczyźnie do ramion. Mrugnięcie dokonały przemiany w jego tęczówkach, teraz lśniły w czystej szarości. Końce uszów wydłużył się i wygięły w charakterystyczny sposób, nadając postaci typowych dla elfów zarysów. Niemalże niewidoczny, ciemno-fioletowy pył opadł odsłaniając prawdziwą tożsamość "strażnika". Zbroja oddzielała się sama od siebie spadając bezgłośnie na podłogę. Dłoń ułożył na stole, rozsiadł się dość wygodnie. Palce zastukały w sposób charakterystyczny, zupełnie tak samo jak w zwyczaju miał Borum. Przez chwilę jeszcze nie odpowiadał.
-Nazywam się Reethearl-rozpoczął mowę używając oczywiście ojczystego języka- Nie bądźmy niegrzeczni-rzucił z przekąsem dając aluzję a by i ten zdradził swoją godność, chociaż wcale się tego nie spodziewał-No cóż... Jak widzisz, raczej nie przynależę do miejscowej straży. Wykonuję bardziej czystą robotę... Otóż jestem szpiegiem. Uczestniczę w tym syfie od samego początku, wiele się wydarzyło i wiele plotek uszło moim uszom. Jestem jednym ze sławniejszych osób w tej branży, dlatego mnie tu przydzielono. Mnie i jeszcze między innymi mojego świętej pamięci współpracownika. Pewnie się zastanawiasz dlaczego tkwię pod tak nędzną przykrywką, otóż jakaś ciamajda z całej sieci szpiegowskiej musiała coś wypeplać, nie wiem co za idiota wysyła świeżaki do tak wysokiej rangi zgłoszenia, ale cóż... Nie odpowiadam za kretynizm tego swiata. Przez ten cały burdel padła cała Sieć,co swoją drogą skutkowało, podobno, szczelnie zamkniętymi i pilnowanymi bramami. Ja zaś nawiązałem współpracę z pewną wiedźmą, która zapewne Cię tu wysłała. Ciebie i jeszcze jedną istotę, żywcą wyciągnięta z lasu. Tak, tak... Słyszałem o Waszym wtargnięciu. Trudno nie było. Poza tym, idiota, którego łatwo było zaszlachtować i pod którego się podszywam, był idealnym trafem. Prawdziwe źródło informacji, naprawdę...-ostatnie słowa rzekł w zachwycie, nie miał zamiaru tego ukrywać-Ostatnio jednak nie wszyscy chcą gadać. Coś lub ktoś musiał przyczynić się do milczenia, albo utworzyła się jakaś tajemna spółka, która nie sięga nawet najsłynniejszych arystokratów i wysoko usadzonych generałów, bowiem tacy cenią mnie wysokim zaufaniem. -stwierdził z przekąsem, wzrok elfa przybrał poważny i pusty wyraz. Rękę oparł o przedramię krzesła- Nie tak prędko. Myślisz, że Ci tak szybko pójdzie? Możesz mnie zabić bez oporów, nawet w największym torturach a i tak mnie nie złamiesz. Stąpam po tych ziemiach tysiące lat i na swoim fachu znam się nie od dziś-głos elfa był niski, stonowany, buchała od niego groza już od samego początku- Jeżeli chcesz informacji, najpierw wykonaj dla mnie prostą robotę. Coś za coś, paniczu.
Reethearl był czysto urodzonym górskim elfem i nie dało się temu zaprzeczyć. Ukryty pod lekką koszulą w zielonych barwach, skórzanymi spodniami i dość wysoko sięgającymi butami, wcale nie wyglądał na słabeusza i truchło. Miał dość szerokie barki i solidną szyję. Poza tym, można było dostrzec zarysy mięśni na opiętych miejscach jakim było choćby przedramię.
-Jak zginiesz po drodze... -przyjrzał się posturze maie-... to chociaż muszę zadbać o swoją sławę i jakże wielkie poważanie w tym mieście. Nie daję nic za darmo, a robota łatwa, prosta. Nie wymaga zbyt wiele. Głupio by było nawiązać współpracę bez korzyści. -podparł głowę o rękę czekając na odpowiedź nieznajomego.-Swoją drogą, gdzie masz ów towarzyszkę?-zakpił, jakby przekonany był o jej niewielkiej wytrzymałości, z jakiej słynęły driady.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Otwierając jedno oko, maie przysłuchiwał się szpiegowi.
"Czym w ogóle jest ten szpieg?" - przemknęło maie przez myśl.
Słowa takie jak szpieg czy siatka szpiegowska nie istniały w jego słowniku. Mało tego, nigdy ich nie słyszał. W przeciwieństwie do driady, która wychowała się wśród ludzi i na różnych dworach, Darshes był niemalże barbarzyńcą i o świecie polityki, szpiegostwach i tym podobnych niewiele wiedział bo i niewiele go to obchodziło. Nie był jednak całkowitym ignorantem z dziedziny militari i po trochu kojarzył pewne fakty. Opisywana przez elfa grupa zdawała się zajmować taką samą pozycję co zwiadowcy w oddziałach driad czy centaurów. Cicho i bezszelestnie zinfiltrować wrogie pozycje, zebrać informację i raczej zginąć niż dać się złapać.
Jego wzrok skupił się na zarozumiałych, aroganckich oczach barczystego elfa.
Czyżby któreś z leśnych królestw planowało wojnę z Maurią? Jakoś nie mógł sobie wyobrazić starej wiedźmy - jeśli oboje myśleli o tej samej kobiecie - w roli nadwornej czarodziejki elfiego króla lub co gorsza - tu maie niemal splunął - starszej druidki. Wzruszył jednak ramionami i przysłuchiwał się dalej słowom elfa. Im dalej cielesny brnął, tym bardziej, ukryte pod powiekami, złociste źrenice zwężały się do szparek. Kim ten długouchy myślał że jest? Arogancki, popieprz.. ugryzł się w język, by nie wykrakać w czarną godzinę. A jednak impertynencja elfa nie znała granic. Nie tylko odzywał się do niego poufale. Swoją postawą i zachowanie okazywał całkowity brak szacunku dla profesji i osoby ducha lasu. Jednak wściubianie nosa w nie swoje sprawy leżało już daleko poza granicą szpiega i Darshes nie miał zamiaru pozwolić by on, lub jego koledzy dowiedzieli się czegokolwiek więcej. Tak na prawdę to miał go ochotę...
...zabić.
- Chyba się nie zrozumieliśmy - powiedział maie, odbijając się od ściany i wolnym krokiem ruszając w stronę elfa. Z każdym centymetrem, śnieżnobiała twarz elfa purpurowiała z braku tlenu. Łapał potężnymi haustami powietrze, trzymając się za gardło i walczył o każdy centymetr sześcienny cennego gazu. - Ty nie masz prawa zadawać pytań.
Zniżył swoje oczy to poziomu oczu elfa. Wiedział że ten mu nic nie zrobi, gdyż mimo świecącego wyzwania, wciąż widocznego w jego oczach, jego wzrok wcale nie był skierowany na maie. Szare tęczówki o czarnych źrenicach zdawały się patrzeć ale nie widzieć. Jego ciało szamotało się, jakby mając nadzieje, że samą siłą fizyczną uwolni się z zaklęcia, które zatrzymało pracę jego serca. Nie kontrolował swojego spanikowanego ciał, które w brew jego woli walczyło o każdą porcję tlenu. I tak, gdy jego oczy, teraz już niemal pokryte czerwoną siateczką naczyń krwionośnych, wyszły z orbit, a Pan Szpieg niemal stracił przytomność maie odsunął się i zwolnił zaklęcie.
Powietrze przeszył głęboki wdech, a następnie gwałtowny atak kaszlu. Uderzenie tlenu po tak długim niedoborze, wystawiło długouchego na potworną migrenę i obrzydliwy odruch wymiotny zmęczonego ciała.
Reethearl pochylał głowę między kolanami, a maie miał szczerą nadzieje, że elf nie rzygał na posadzkę.
- Nigdy was nie tolerowałem elfie i nie mam zamiaru robić tego również w tej chwili. - powiedział, obracając się z łopotem wytarganego płaszcza. - Dla twojego małego mózgu, wypełnionego intrygami i tajnymi spiskami klas wyższych, ważna jest tylko jedna, jedyna wiadomość: Ja szukam informacji i ty mi je przekażesz.
Wolnym krokiem odszedł od elfa i zaglądnął w boczne drzwi. Te prowadziły do sąsiedniego pomieszczenia, prawdopodobnie czegoś na kształt klatki schodowej, ciągnącej się aż po sam szczyt wieży. Przedłużył jedną ze swoich macek i posłał ją w górę schodów, by w razie czego zatrzymać niepotrzebnych intruzów.
- Jeśli mam być szczery, to z chęcią bym cię zabił tu i teraz, jak wilk jelonka. Problem jest jednak to, że wolę poczekać, aż zaprowadzisz mnie do tłustej łani...
Odwrócił się do strażnika chociaż wcale nie musiał tego robić. Ciągle miał go otoczonego całą kohortą macek. Zdawał sobie jednak sprawę, że utrzymywanie takiej magii przez dłuższy czas może go wykończyć i musiał zakończyć to przesłuchanie tak szybko jak to możliwe. Kiedy jego wzrok napotkał hardy opór oczu szpiega mówiący coś w stylu: "Nie złamiesz mnie szczylu!", maie posłał mu jeden ze swoich bardziej zwierzęcych uśmiechów.
-... Samymi kośćmi się nie najem. A więc dobrze, załatwię dla ciebie pewną sprawę a potem zdecyduję, czy najpierw wyrwę ci informację a dopiero później serce, czy może zrobię to równocześnie.
Musiało to dziwnie brzmieć, szczególnie że to teraz maie wydawał się mizernej postury w porównaniu z potężnym górskim elfem, ale Darshes wiedział, że atuty fizyczne ważne są tylko dla półgłówków. Podszedł więc szybkim krokiem do blatu i oparł obie dłonie tuż przed nosem elfa.
- Mów szybko co to za sprawa, a może się nie rozmyślę co do darowania ci życia.

Ż-żywa... - odezwał się nekromanta głosem podobnym do wycia wiatru. Głos licha nie był jednak podobny do cichego, łagodnego szeptu maie. Zdawał się być ponurym wichrem, który towarzyszył kostusze, gdy ta przybywała po swoją ofiarę. Zawierał również w sobie coś z syczenia węża. - Jaaa cie zznaam. Widziaaałem twój uuumysł!
Kościsty, wychudły palec, wciąż powleczony przez skórę, lecz martwy od dziesiątków lat wysunął się z obszernego rękawa i wskazał na rudowłosą driadę. Ciemne szaty "upiora" zdawały się poruszać na wietrze, którego w tej parnej, dusznej uliczce de facto nie było. Postać nie nosiła żadnych insygnii, żadnego berła, żadnego amuletu, a jednak potężna aura śmierci obniżała temperaturę otaczenia o dobrych kilka stopni. Kontury wychudłej twarzy, skrywał mrok kaptura, rozjaśniony jedynie krwistym światłem dwojga ślepi.
- Kiiilkadzieeesiąt godzin teeemu z-zniszszczyyyłaś moje słuugi... przed braaamą. - z trupiej ręki zaczął się wydobywać równie upiorny dym, co jego właściciel. Ciężka, czarna mgła zdawała się otaczać driadę niczym wąż obwijający się wokół polnej myszki, tuż przed uczta. - Mój uuczeń! Co z nim z-zrobi-iłaśśś? Odpowiaadaj śśśmieeeertelniiiczkooo!
Magiczna chmura zakryła teraz zarówno licha jak i driadę czarną, puchatą kopułą, blokującą nikłe promienie słoneczne i pogrążające otoczenie w nagłym mroku.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Był blisko oddania zawartości swojego żołądka, jednakże do niego nie doszło. Ledwo co. Zużył chyba całą świadomość by powstrzymać reakcję ciała. Łapał chełpliwie powietrze, a gdy wreszcie organizm w miarę odzyskał równowagę, potarł dłonią po gardle. W szarych oczach zapłonął gniew, chociaż nie na długo. Ból głowy wytrącił go z toku myślenia. Długo jeszcze milczał chcąc się całkowicie pozbierać, ale i nie tylko.
"Jeśli przyjdą Żywe Istoty... Zdradź im wszelkie informacje, ale najpierw...." migrena wywołała wspomnienia z ostatniego spotkania z wiedźmą. Powoli tracił cierpliwość. Żywe Istoty, jak to określiła stara baba, długo nie przychodziły, a akcja wciąż się rozwijała. Tkwił między młotem a kowadłem w jej łapach, nic nie mógł zrobić. Nie miał też wpływu na to, kto przybędzie i z kim będzie musiał współpracować. Denerwował go fakt, że jest nim właśnie obecny nieznajomy, który wcale nie wyglądał na godziwego szpiega czy współpracownika. Szczeniak.
Spuścił nisko głowę, a gdy ją uniósł oczy ponownie wypełniły się pustką, ale tym razem głębszą. Jakby wędrował gdzieś dalej, poza granicami rzeczywistości. I tak było. Maie poczuł się nieco nieswojo, jakby i ktoś ingerował w jego ciało, a raczej umysł. Zdawało się, że elf pochłonął obraz jego oczami, ten odległy, o którym jeszcze sam druid nie wiedział.
-Jeśli mam być szczery...-zaczął ochrypniętym głosem-...wątpię by takie chuchro daleko zaszło. Szczególnie na skalistych terenach, między zgrają kamieni. Ktoś tak żywy w tak obumarłym miejscu...-uśmiechnął się zgryźliwie-...i tak niewiernym towarzystwem.-mina mu zrzedła, nieprzyjemnie i niesfornie, bo musiał mimo wszystko mówić dalej i zakończyć "osobisty" temat- Ludzie marudzą na jakiegoś stwora, który podobnosz okrada stragany z żywności i kosztowności. Mówią, że wypełza ze ścieków, ale nikt do nich nie schodzi, bo to część starego miasta i wszystko może się tam zawalić. Mogłaby się tym zając straż, ale cóż... teraz wszyscy skupili się na kupcu kompletnie olewając potrzeby swoich mieszkańców. Z resztą, i tak liczą na to, że ścieki w końcu doszczętnie się zawalą. Załatw stwora a później wróć, dowodem będzie "moja" sława. Wówczas otrzymasz jakieś informacje w zamian.
Zacisnął pięść. Nie był zadowolony z tego co musiał robić, ale owy nieznajomy był jedynym punktem wyjścia i z jego sytuacji.
-Heh...-zadowolenie na jego twarzy powróciło bowiem....-....ścieki to miejsce dla takich szczurów jak Ty.

"No cóż... przynajmniej znamy swoje imiona, on półumarlak, ja żywa" to była pierwsza myśl jaka pojawiła się w głowie Frigg, gdy tylko usłyszała pierwsze słowo.
-He?-spytała automatycznie. Jej umysł, ją? Z początku odniosła wrażenie, że jest nawiedzony, jednak sprawa szybko się wyjaśniła, a Frigg nie na żarty zwątpiła w swoje możliwości. Zimno owładnęło jej ciałem czego dowodem była gęsia skórka i delikatnie drgające ciało, które próbowało przystosować się do nagłego środowiska i wytworzyć odrobinę ciepła. Miała nadzieję, że nie wykorzysta tej samej sztuczki co i jego uczeń, dywan z rozkładających się organizmów wcale się jej nie uśmiechał, szczególnie, że ledwo wyszła z tego cała, a raczej żyjąca. Nie była pewna czy przeżyłaby drugi tego typu zamach a w dodatku nie odkryła jeszcze w jaki sposób z tym walczyć. Nie tak do końca. Tutaj ratowały ją okna, ale tylko po części. W bardzo małej części.
Dym pokrył dwie postacie. Straciła kompletną widoczność i średnio pamiętała otoczenie, a "śpiew" kruków dał jej znać, że ptaszyska czekają na swój gałkowy posiłek.
Zastanawiała się ile w tym wszystkim widzi sam przeciwnik, z pewnością więcej niż one... jeśli jego widoczność w tej zasłonie dymnej nie była wyostrzona. Oby ta przeklęta mgła nie wpłynęła pozytywnie na żaden z jego zmysłów. Gdzie był?
-Hehe...-zaśmiała się z przesyconą ironią- Sama chciałabym wiedzieć. Mam nadzieję, że nie na tym świecie i posłuży Ci jako kolejna marionetka...
Dłoń powoli skierowała ku lewemu biodru. Robiła to wyjątkowo ostrożnie, tak by mgła nie dała znać o jej punkcie położenia. Gwałtowne ruchy były w stanie rozproszyć mgłę. Uciekanie poza jej ściany też było bezsensowne. Po pierwsze nie wiedziała na jak daleki teren jest ona rozproszona, po drugie nie wiedziała czy ktoś jest w stanie z niej wyjść.
-Kiepski z Ciebie nauczyciel.-te słowa wypowiedziała cicho, jakby do siebie.
Przesuwała się w bok, powoli, cicho. Palce ujęły między sobą sztylety, a później skierowała się ku górze, ramię przysłaniało pół zielonkawej twarzy. Jeszcze w życiu chyba nie była tak powolna jak w tym momencie. Szukała w mgle jakiejkolwiek informacji. Wiatr nie docierał do tego pudła, a sam "trup" zdawał się nie ruszać. Nie miał z pewnością takiej potrzeby, nie teraz. Męczyło ją to niesamowicie, musiała przecież szybko działać i tak też zrobiła. Wypuściła szybkim ruchem rodzinę sztyletów w miejsce, w którym ostatnio się znajdował. Mogła liczyć tylko na to, że trafi albo ten sam się zdradzi. Pochwyciła także płaszcz wyrzucając go w przeciwnym kierunku do swoich kroków, nie spuszczając oka z przestrzeni, w której znajdował się liche. Jeżeli widział tyle co ona, to powinno go to choć trochę zmylić. Dym zawirował pod wpływem działających sił.
"Zawsze gdy potrzebuję Twojego wsparcia, to akurat Ciebie nie ma." pomyślała zgryźliwie i wściekle. Obiecała sobie skarcić Darshes'a.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Maie ugryzł się w wargę, by nie utracić kontroli nad rosnący w nim gniewem. Niewidoczne wcześniej magiczne macki, w jednej chwili zalśniły zielenią. Na ułamek sekundy, być może mniej. Wystarczyło to jednak, by ujawnić niewidoczną wcześniej strukturę zaklęcia. W miejscu, gdzie stał maie, z ziemi wyrastał olbrzymi słup magicznej energii, podobny do pnia drzewa. Z podstawy owego trzonu, na wszystkie kierunki rozchodziły macki kształtem i fakturą przypominające korzenie, rozlewając się po całym pomieszczeniu. Sam Druid stał we wnętrzu strumienia magii, krążącego pod powierzchnią magicznego pnia i w jakiś przedziwny sposób, krawędzie jego postaci zdawały się rozmywać, łagodnie przechodzić w otaczające go, barachitowe światło.
Iluzja prysła jednak jak bańka mydlana... A może to rzeczywistość znów zakrył bąbel złudzeń? W każdym razie, mistyczne drzewo znikło jakby nigdy nie istniało; jakby było zaledwie senem, wytworem wyobraźni elfa. W jednej chwili ściany pokrywała barachitowa łuna, w kolejnej wydawały się równie szare jak zawsze. Tylko powietrze wciąż tętniło czystą, pierwotną mocą.
- Dobrze. - odpowiedział w końcu druid, a jego głos leciutko drżał. - Pobabram się w tych waszych ściekach jak... szczur. - ostatnie słowo przyszło mu z trudem. - Dowiem się jednak, że opuściłeś miasto bądź zacząłeś węszyć wokół mojej osoby, a twoje informacje staną się dla mnie bezużyteczne w równym stopniu co twoje żałosne życie.
Nie uśmiechnął się, ani nie skłonił głowy na porzegnanie. Podszedł do drzwi, a jego postać zalśniła delikatnie.
- Kiedy załatwię poczwarę, znajdę cię, a ty przekażesz mi swoje informacje. - jego wzrok padł przez ramię prosto na długouchego. Jeśli wzrok elfa mówił o doświadczeniu przeżytych lat i mądrości, to ten należący do maie wyrażał jedynie nieokiełznaną dzikość i bezgraniczną bezwzględność. Nie był pieskiem na posyłki, a usługi bestii jego kalibru drogo będą kosztowały Reethearla. - I lepiej żeby były precyzyjne.
Z tymi słowami, świetlistą ręką sięgnął do żelaznej zasuwy i odsunął ją, jakby nic nie ważyła. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie przez ramię i zniknął za drzwiami.

Uszu driady dobiegło ciche westchnięcie, nie przypominające żadnego innego.
Lich nawet się nie trudził z uniknięciem grupy sztyletów. Jego filakterium spoczywało bezpiecznie na dnie skarbca, w jego ukrytej posiadłości. Tak długo jak jego dusza będzie powracała do klejnotu, będzie mógł powtarzać cykl odradzenia się, poprzez powtórne opętanie martwych ciał. Wysiłki tej małej, zielonej istotki były niemal komiczne jeśli nie wręcz żałosne.
Ciemność przeszkadzała zmysłom nieumarłego w równym stopniu co driadzie, jednak w przeciwieństwie do niej, on mógł wyczuć źródło magii znajdujące się w jej ciele. Roztoczył więc swą magiczną percepcje na całe wnętrze bariery i odkrył dwa źródła mocy, poruszające się w przeciwnych kierunkach.
- Ssspryyytneee! -zawył upiornie. - Nieee pooomooooże ciii to jeeednak, żyyywaaa!
Opalizujące światło przebiło się przez mroki mgły, odsłaniając zarówno licha jak i to, co w tym momencie robił. Na trupiobladej dłoni maga, uniesionej wysoko nad zakapturzoną głową, spoczywała niewielkich rozmiarów, magiczna kula. Źródłem refleksów była wirując w jej wnętrzu energia, zmieniająca barwę od ciemno fioletowej po niemal całkowicie czarną. Mroczna energia w standardach nekromanckich nazywana była również negatywną energią i uznawano ją za przeciwieństwo tego, co laicy nazywali życiem bądź też energią życiową.
- W aaantyyycznej kraiiinieeee... -rozległ się ponury głos żniwiarza, który zdawał się rozdzierać wrażliwe uszy driady - ...Zaaatopiooonej w cieeemnooościaach...
Kula, na oczach Frigg, zaczęła zapadać się coraz bardziej, a energia w niej skondensowana, zdawała się obracać z coraz to większą prędkością. Coraz mniejsza i mniejsza, aż wreszcie wielkości niewiele większej od ziarenka grochu...
- Diaboliczna Emisja!
Magiczna kula zapadła się jeszcze o milimetr, a następnie eksplodowała.
Purpurowo-czarna sfera zaczęła rozrastać się w zabójczym tempie i pochłaniać wszystko w obrębie kilkudziesięciu metrów od epicentrum wybuchu, przepełniając napotkane, żywe organizmy negatywną energią.

Po wyjściu ze strażnicy, Darshes nałożył kaptur i ruszył w drogę powrotną. Nie wszystko poszło tak jak się spodziewał. Miał nadzieje, że Frigg będzie przy przesłuchaniu i prezentując swoją imponującą kolekcję noży, zmusi faceta do gadania. Cóż, jego nadzieje były płonne. Sam musiał się tym zająć i o mało nie zabił informatora. A tak przy okazji, gdzież mogła się podziewać jego zielono-skóra towarzyszka?
Nim dążył dokończyć to pytanie w swojej głowie, poczuł poruszenie na krawędzi zmysłów. Rozejrzał się czujnie po okolicy, spodziewając się magicznego ataku. Ktoś rzucał w pobliżu potężne zaklęcie... I gdy maie mówił potężne, to nie ma na myśli ognistej kuli czy jakiejś innej mistycznej sztuczki.
Opalizująca, czarno-purpurowa ściana magii, pędziła w jego kierunku, pochłaniając wszystko co napotkała na swej drodze. Zwierzęta i ludzie, budynki i stragany znikały w jej wnętrzu, pochłaniając swoje ofiary w lodowatej ciszy. Jego moc zadziałała odruchowo, znacznie wcześniej niż umysł zdążył przetworzyć sytuację w jakiej się znalazł. Fala negatywnej energii rozbiła się od barachitowej skorupy, co uratowało nie tylko maie, ale również grupkę przechodniów, którzy mieli to szczęście stać za nim.
Darshes stał jeszcze parę sekund oszołomiony(tak jak trójka ludzi za jego plecami) i wpatrywał się nieprzytomnie w ulicę zasłaną na mozór martwymi ciałami.
Mrugnął dwa razy.
- Dooobra... powiedział powoli, uwalniając zaklęcie bariery. Magiczna fala zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, siejąc spustoszenie w odleglejszych częściach miasta. - To było dziwne...
W tym momencie, nie wiadomo dlaczego, przed oczami stanął mu obraz driady takiej, jaką ją zapamiętał z chatki wiedźmy: rannej i cierpiącej. Wychudłej i wymęczonej przez walkę z nieumarłymi i chorobą. Rudowłosa zielono-skóra w jego umyśle albo umierała, albo cierpiała nieziemskie katusze.
- Jasna cholera, Frigg! - wrzasnął, otrząsnąwszy się z transu.
Ruszył biegiem na oślep, w stronę epicentrum wybuchu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Nie uszła uwadze elfa ta niesamowita struktura mocy. Nie dostrzegł jej szczegółowo, chwila ujawnienia trwała, na jego nieszczęście, za krótko. Jednak wystarczyło by dowiedział się jak bardzo panuje nad swoją dziedziną magii i jak wielki obszar jest w stanie objąć swoimi mackami, a patrząc na ich gęstość, mógł spodziewać się większych możliwości po swoim gościu. Coś go musiało rozproszyć i zdekoncentrować skoro chwila nieuwagi ujawniła ten barachitowy wzór.
Nie odpowiedział nic. Odprowadził druida jedynie wzrokiem. Po pierwsze - nie czuł wobec niego szacunku więc i nie odczuł potrzeby wstawania, po drugie - jego ciało jeszcze wracało w pełni do sił. Gdy tylko drzwi oddały odgłos zamknięcia, zbliżył się do okna. W nodze czuł jeszcze mrowienie, jakby dopiero teraz odpływ krwi się normował. Utykał.
Darshes mógł jeszcze dostrzec jego twarz za szybą, ale sam elf zwrócił się do tyłu, gdy tylko usłyszał miauczenie. Złoto-zielone oczy zabłysnęły na pobliskim stoliku. Wściekły Reethearl rąbnął kocisko, zwalając je ze stołu.
-Spieprzaj. -rzucił z przekąsem, a samo zwierze syknęło w odwecie uciekając poza mury budynku.

Driada poczuła zrezygnowanie. Głównie z tego powodu, że sztylety niezbyt zadziałały, w późniejszym czasie dlatego, że sam odkrył swoją pozycje. Dała mu czas, tak cenny dla niej, licząc jako po trzecie.
Gdy kończył jedną z linijek swojego zaklęcia, ta rzuciła się w stronę lisich resztek. Objęła je mocno, przerażona tym, że może utracić jedną z najcenniejszych, obecnie, w swoim życiu, skarbów. Nie wyobrażała sobie funkcjonować bez niego, nie była w stanie utracić już żadnej cząstki duszy więcej, interpretując te w słowa czysto metaforycznie, a nie z perspektywy nekromanty. Zwróciła się ku liche, skupiając się głównie na wzrastającej emanacji. Kurczyła się do niewiarygodnych rozmiarów i choć wielu przeciwników miała na swojej drodze, nigdy wcześniej nie widziała takiej kontroli nad swoją zdolnością. Niemalże oczarowana widokiem, otrząsnęła się. Na dłuższą zwłokę nie pozwolił jej impuls. Ujęła w dłoń strzałę, najlepszą jaką posiadała w obecnej chwili i naciągnęła zgrabnie na cięciwę.
Frigg nie miała zboczenia masowego kupowania tych samych strzał. Zbierała resztki z pól bitew, swoich czy też nie swoich, oczywiście zawsze oglądając je szczegółowo. Musiały być godne noszenie w kołczanie driady. Kupowała już zdecydowanie rzadziej - ostatnio jedynie w Thenderion.
Tak więc wykorzystała te najbardziej godziwą. Łuk wręcz wygiął się w nienaturalny sposób, aż nazbyt mocno. Sama driada wręcz tchnęła życie w drewniane części broni. Skoro nie mogła go zabić, to miała w planie go ożywić, albo raczej nadać ducha małej, zbierającej się sile. Przerwać tę nadciągające zniszczenie i to zapewne uratowało leśną dziewczynę od następstw wydarzeń.
Nie zdążyła. Ziarnko grochu eksplodowało z niewiarygodną energią pochłaniając wszystko wokół. Nie wypuszczona strzała, na której czubku zebrała się koncentracja zielono-skórnej, stanęła na przeciw śmierci rozpraszając zaledwie początkową siłę. Ramię łuku jak i promień jej pocisku złamał się w pół, a ciało dziewczyny, w którym jeszcze płynęła żywa magia, staranowała kolejna fala wyrzucając ją w tył. Mgła pochłaniała dźwięki krzyku czy też jęki bólu driady. Gdy poczuła kolejne spotkanie z ziemią, uniosła delikatnie głowę, zupełnie bojąc się wznieść wyżej. Delikatna otoczka życia oblepiała ciało driady, ale zakrywana była smugami ciemności.
Wnet do uszu Frigg dobiegł stłumione głosy tłumów kwiczących i cierpiących, a wśród nich wyróżnił się jeden. Krzyk dziecka.
Czekoladowe oczy nabierał rozwartości do niewyobrażalnych rozmiarów, a ręce wzniosły drobne ciało ku górze, przygotowując ciało do gwałtownego startu i biegu, ale było już za późno. Oczami wyobraźni dostrzegała dziewczynkę, do której w błyskawicznym tempie dolatuje dym, a za nią pozostał jedynie wydzierający się głos matki, która może i by przeżyła, ale więź panująca między jedną a drugą z pewnością jej na to nie pozwoliła - pobiegła w mgłę z próbą uratowania bezbronnej istoty nadająca sens jej życiu.
Smugi eksplozji jeszcze opływało ledwie widoczną powłokę. Teraz powoli i ona nasycała się wzrastającą energię. Soczystość barwy małymi krokami parzyła wciąż nadciągającą mgłę. Z początku zdawało się, że przybiera nieskazitelnie złoty kolor, ale już po chwili zagęściła się w ciepłym odcieniu nadając jej bursztynową głębie.
-Ty...-delikatne, zielone ciało wzniosło się nabierając walecznej pozycji. W jednej dłoni już dzierżyła sztylet, druga przepasała lisią płachtę przez biodra. Była to czynność wyćwiczona, można by pomyśleć, że wrodzona, bo nikt nie zwróciłby na to większej uwagi, nawet w takiej sytuacji.-...Skurwisynie.
Głos Darshes'a stał się dudnieniem w ciszy, która zapanowała w jej umyśle i chociaż wcześniejsze podejścia do liche nie miał większego sensu, tak i wewnętrzny wybuch emocji pokierował driadą w jeszcze większy nonsens.
Nie mogła mu wybaczyć tego dziecka. Takie akty wzbudzały w leśnej dziewczynie momentalny wybuch. Nie mogła pojąc sensu zabijania małych istotek, nie była w stanie wybaczyć niesprawiedliwości jaką nad nią ciążyła, tego, że prawdziwy zabójca wciąż gdzieś krążył na wolności, nie potrafiła żyć z myślą iż cierpienie jakie na nią zesłano i poświęcenie za dzieciaczki szła na marne. Walczyła o sprawiedliwość, o ich dobro, o ich życie, a skurwisyny, zupełnie identyczni do liche, stąpali wolno od wszystkiego - od cierpienia, bólu. Funkcjonowali na zasadzie odbierania życia, a nekromanci dodatkowo oddawali je w łapska przeżartej kupie mięsa.
Nie potrafiła, nie mogła, nie chciała.
Krew spłynęła cienkimi nitkami wzdłuż okrągłej twarzy, jeden zaledwie strumień gęściej obrał drogę, na której drodze znajdowało się oko, co w żaden sposób nie ruszyło driady. Także i na szyi pojawiły się drobne bąbelki czerwonej cieczy, jakby wypluwając z ciała wszelkie zarazki i infekcje czy też inne wszelakie zagrożenie dla słabego organizmu. Sarnie oczy płonęły czystą nienawiścią, a całą postać dziewczyny otaczały bursztynowe ogniki z zieloną mgiełką.
Rzuciła się w stronę liche tak gwałtownie i szybko, że gdyby zobaczyła to na własne oczy, z innej perspektywy, sama by nie uwierzyła w łamanie wszelkich fizycznych zasad w ten sposób.
Niemalże na oślep cięła jego wątłe ciało, przez co agresywność w niej tkwiąca tylko narastała. Rozszarpywała ciało przeciwnika nie zważając na nic ani na nikogo. W końcu nawet jeden ze sztyletów odbił się bezdźwięcznie od podłoża, był już zapomnianą morderczą zabawką w świadomości Frigg. Same paznokcie czy palce zdawały się być idealną bronią.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Z każdą przecznicą było coraz gorzej. Im bliżej epicentrum wybuchu, tym ciała były bardziej... Martwe? Zbezczeszczone? Trudno to wyrazić słowami.Zaklęcie, które dotarło do strażnicy, pozbawiało przechodniów zaledwie części energii, pozostawiając ich jedynie nieprzytomnymi. Tu jednak, parę sążni dalej, było znacznie gorzej.
Nikt nie przeżył. Jedni zdawali się spać spokojnie, innych twarz wykrzywiała paniczna histeria bądź rozpacz. Jakaś kobieta, z zastygłym wyrazem przerażenia wyciągała rękę w stronę dziecka, dziewczynki o ślicznych, złotych włosach. Blond-włosa osóbka spoglądała w bok z twarzą wykrzywiona przerażeniem. Musiała zauważyć, co sie do niej zbliża znacznie wcześniej niż inni przechodnie, jednak nawet to nie uratowało jej życia.
Darshes poświęcił tej rodzince jaki i innym ofiarom zaklęcia tylko przelotne spojrzenie. Wszystkie zdradzały te same objawy "zatrucia" negatywną energią; czarne żyły. Nie było mu ich szkoda. Ci ludzie, nawet jeśliby nie przeszkadzali poszukiwaniach, byliby tylko zawadą, a jak już wcześniej ustalił, ludzie są niewiele lepsi od zwierząt. I nie zrozumcie go źle, nie wydawało mu się, że ktokolwiek, kto rzucił owe zaklęcie, postąpił właściwie. Masowy mord, bezmyślny, był daleko poza granicami tego, co maie uważał za normalne. Jego mottem było, jak najmniej postronnych ofiar, chyba że to konieczne. Czy tu tak było? Druid w to wątpił. Nie miał jednak zamiaru płakać nad cudzym, rozlanym mlekiem. Nie, kiedy miska była już pusta i nic się nie dało uratować.
Wciąż jednak nie widział, kawałka dębowej kory, który winien gdzieś tu pływać pośród tych szczątków i to go niepokoiło.

Lich nie mógł uwierzyć, że driadzie udało się przeżyć to zaklęcie.
Początkowo chciał tylko odpowiedzi, być może pocierpiała by trochę,a potem szybko zakończyłby jej marną egzystencje. Jednak w chwili gdy odmówiła(w dość wyraźny sposób) złożenia jakichkolwiek wyjaśnień, dla niego przestała mieć jakąkolwiek wartość. Nie przejmował się również stratami w cywilach. Następnym razem gdy przyjdzie mu do złożenia daniny czy zapłacenia podatku, złoży hojną darowiznę na rzecz miasta. Od zawsze tak robił.
A jednak driada przeżyła zaklęcie czym zdobyła słabe uznanie umarlaka. Może nawet zatrzyma ją, jak już upora się z tym bałaganem. Przyjrzał się jej krytycznie, gdy ta podnosiła się z klęczek. Zbyt chuda na ożywieńca. Może jako banshee...
-Ty...- ciało driady drżało od głębi emocji, która zawsze bawiła licha. Nekrus pozbył się tych niepotrzebnych wraz z opuszczeniem fizycznej powłoki. Tak było lepiej i wygodniej. Strach i gniew nie przyćmiewał umysłu, a żądze nie ograniczały pola widzenia.-...Skurwisynie.
Jej drobniutkie ciałko zaczęło wydzielać magię. Duże ilości magii. Prawdę mówiąc, było jej znacznie więcej, niż się spodziewał, a mimo to... Cóż, nie oszałamiało.
- Śśświeeeć... ile chceesz! - zadrwił, wyciągając kościstą dłoń. Drugiego zaklęcia nie przeżyje.
A potem stało się coś, co zaskoczyłoby nawet samą Frigg. W jednej chwili, Nieumarły widział samotnie stojącą ofiarę, może w odległości 4-5 metrów, w następnej oszalałe, czekoladowe oczy spoglądały wprost w jego ślepia, metodą twarzą w twarz. Nie poczuł bólu, tego nieumarli nie czuli. Ich system nerwowy był już od dawien dawna martwy. A jednak to dziwaczne wrażenie, że oto jego klatka piersiowa się rozwiera, przecięta zabójczo ostrym, stalowym ostrzem. Cofnął się o krok, spoglądając w oszołomieniu na własne ciało. Od prawego ramienia, jego szata była rozdarta, ukazując mięso i kości. Nie było krwi... tej już dawno tam nie było. Rana ciągnęła się przez całą klatkę piersiową i kończyła palec lub dwa nad lewym udem. Tam to też, nienawistna stal napotkała twardą kość i odbiła się od niej, niczym grot od kamiennych murów.
Driada jednak nie poprzestała ataku. Dłoń zmieniła trajektorie i cięła ponownie, rozdzierając ciało w okolicy lewego ramienia. Próbowała wyjąć i ponownie zdać cios, żelastwo jednak musiało utknąć między którymś z żeber nekrusa, bo ani drgnęło. Opętana furią, odrywała, rwała i wyrywała gołymi rękami, wszystko co nie stawiało większego oporu. A jak coś stawiało, z tym większą przyjemnością przykładała się do roboty.
- Jeeeszzzcze się spotkaaamy, żyyywa... - wyszeptał w końcu umarlak. Jego ślepia zabłysły po raz ostatni i zgasły.
Świadomość licha opuściła martwe ciało.

Jak to często bywa w powieściach, których nawiasem mówiąc Darshes nigdy nie czytał, bohater wchodzi na ostatnie słowa umierającego, by stanąć przed faktem dokonanym i zadecydować co dalej. Jeśli maie był tu bohaterem, to grał jakąś koszmarną rolę w tragikomedii rodem wyjętej z obozowego horroru.
Oto stał, przy wejściu do zaułka. Za nim ulica, skąpana w późnym, popołudniowym słońcu. Ciepłe promienie ogrzewały zimne jak kamień zwłoki z całą groteską min: od szczęśliwych, po zrozpaczone i przerażone. Gdzieś w oddali słychać było odgłosy ciężkich butów gwardii miejskiej i klekot kości, uderzających o siebie w upiornej kakofonii, grającej requiem poległym. Tuż przed nim, Frigg skąpana w szkarłatnym płynie, ciężko powiedzieć czyim, rozrywała z dzikością i nienawiścią ciało zakapturzonej postaci. Jej źrenice skupione były na niewidocznej dla Darshesa twarzy, a z prawej ręki, wciąż uniesionej do góry, zwisał długi kawał flaków... Ściślej mówiąc: jelita grubego. Była to scena tak nienaturalna, że maie musiał sprawdzić zmysłami magicznymi, czy ktoś nie płata mu figla iluzją. Realności scenie ujmowały dwie rzeczy.
Pierwszą był absolutny barak krwi ofiary, jakby jelito w ogóle nie było połączone z krwiobiegiem, a rozszarpane ciało było zaledwie marionetką, lalką stworzoną na potrzeby tej sztuki. Pod trupem, oczy maie nie zaznały ani kropelki szkarłatnego płynu, nie wspominając o krwawej fontannie, którą winien był w tej chwili oglądać. Drugą rzeczą była aura spowijająca driadę. Chociaż nie, aura to złe określenie. Przestrzeń wokół jej ciała zakrzywiało pole magiczne, migoczące, przybierające barwy od połyskującej zieleni, do głębokiego bursztynu. Mana, pierwotna energia magiczna, wylewała się z jej ciała w sposób niekontrolowany, poddana jedynie pierwotnym instynktom i żądzom. Wyglądała jak wcielenie kobiecej furii.
Twarz zielonoskórej wykrzywiła się w pogardliwym grymasie i odpowiedział szeptem coś, na zadane być może wcześniej pytanie, jednak żadna z tych rzeczy nie dotarła do uszu maie. Następnie, z prędkością, której ludzkie oko nie byłoby wstanie wyłapać, zagłębiła wolną rękę w klatce piersiowej i szarpnęła gwałtownie, wyrywając zgniłe, czarne serce.
W zaułku nastała cisza, przerywana jedynie przyspieszonym oddechem driady. Maie stał tak jeszcze, po trochu oszołomiony, po trochu skonsternowany, a w jego głowie szalała bitwa myśli i domysłów. Ich sytuacja gwałtownie się pogorszyła. Jeśli ktokolwiek odkryje ich na miejscu zbrodni, nie tylko posądzą ich o ludobójstwo. Człowiek, którego driada zabiła nosił szatę maga, tak tą pełną, sięgającą za kostki. Dobrą stroną było przynajmniej to, że nikt raczej żadnych wiarygodnych światków nie zdobędzie. Być może, przy odrobinie szczęścia uda im się odwrócić to na ich korzyść. W najgorszym będą musieli ciągle oglądać się za swoje plecy.
W zaułku rozległ się cichy stukot wysokich butów, założonych przez maie. Zbliżał się do driady zdecydowanym krokiem, choć widząc jej przygasającą moc, modlił się o choć połowę z tej pewności siebie, jaką można było wyczytać z jego ruchów. Nie miał tu zamiaru zaczynać kolejnej bitwy, zwłaszcza jeśli nie był pewien czy ja wygra.
- Co - zaczął powoli. - do jasnej cholery, ma to znaczyć? - dokończył niemal warknięciem.
To właśnie wtedy, gdy stanął nad trupem maga, dostrzegł wyraźniej rysy ofiary. Dodatkowo puste oczodoły, brak włosów i kredowobiała skóra o fakturze przypominającej stary pergamin, ciasno oplątująca się wokół kości nekromanty. Choć większość jego klatki piersiowej była w strzępach, sprawne oko druida od razu zauważyło pewne anomalie, które w ciele zdrowego człowieka - albo przynajmniej zdrowego jeszcze do paru chwil wstecz - nie powinny nigdy wystąpić. Najważniejszym jednak czynnikiem był całkowity brak krwi, który to jasno określał rasę, a raczej stan ofiary... Jeśli nią w rzeczywistości był, a w co Darshes zdawał się osobiście wątpić.
Bystry umysł połączył trupy na zewnątrz, falę negatywnej energii i nad wyraz pobudzonego nekromantę sprzed paru minut(a może godzin), z "kukiełką" leżącym pod jego stopami. A więc konfrontacja nadeszła mimo jego wysiłków.
- Dorwałaś filakterium? - spytał z niepokojem, marszcząc brwi.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Z początku obrabianie ciała ją pobudzało, mobilizowała do agresywniejszego działania. Z jaką to chęcią poznawała anatomię w ten oto sposób. W mniemaniu Frigg, takie kąski były idealnymi nauczycielami. Wiedzę trzeba wykorzystać w praktyce, aczkolwiek teraz nie była w stanie się skupić na aspektach fizjologicznych swojej ofiary. Zawładnęła nią czysta furia.
Łamiące się żebro, niczym łuk driady, wzbudził w niej przesyt. Pragnęła jeszcze większego mordu na nim niż on na pobliskich jednostkach, chociaż ciało było zwykłą marionetką. Zielone dłonie lgnęły do wszystkiego, co były w stanie wyrwać i być może gdyby nie Darshes, zdarła by z pustego ciało każdy mięsień po kolei, zrywając chełpliwe ścięgna, które niestety nie przyniosłyby bólu i cierpienia liche, jak i samej driadzie satysfakcji. A i z nią było w tym momencie kiepsko.
Jelito niesfornie wyślizgnęło się z jej palcy i owinęło wokół nadgarstka, a jego pociągnięcie, mocne i gwałtowne, ruszyło tylko marnym cielskiem. Każda chwila zbliżała ją do żalu, z powodu braku krwi czy też innych substancji, będących dowodem mordu. Chciała zatopić się w tej masakrze, którą tak chętnie mu fundowała, całkowicie za darmo.
Głos przeciwnika zwolnił pierwszą furtkę do zapanowania nad samą sobą.
-Mam nadzieję... ale w tedy będziesz już całkiem martwy.
Nie wiedząc nawet do końca czemu, zatopiła dłoń w pustym ciele, a już po chwili czarne serce, po gwałtownym, ostrym ruchu, tkwiło w niej ściśnięte. Nie był to z pewnością nazbyt apetyczny obraz. Ten jeden atak na organizm można było rozdzielić w kilku fazach. Najmniej zachęcające było samo wyrwanie. Serce pociągnęło za sobą cienkie, zgniłe naczynka i grubą aortę, która kurczowo się go trzymała. Jednak jej satysfakcja była nikła. Krew nie rozbryzgała się na jej twarzy, a i sam truposz był zwykłą lalką w łapach nekrusa.
Czarny organ nie zabił ani razu. Był równie pusty, co leżący worek skóry. Palce zagłębiały się w trofeum, które chwile później przebiły powłokę. Na zewnątrz uleciał jedynie niewiarygodny smród powodując chęć wyrzygania się na własne stopy, ale Frigg jeszcze nie doszła do siebie, a sam zapach wciągnęła nozdrzami. Nic nie dawało satysfakcji.
Być może to właśnie serce miało przynieść ze sobą to uczucie spełnienia, ale tak nie było. Może jednak było tylko pieczęcią obietnicy jaką sobie złożyli, żywa i półumarlak.
Druid, chcąc nie chcąc, musiał przeczekać jej mały rytuał by wreszcie usłyszeć odpowiedź.
-Nie widzisz?-zaczęła nerwowo, ale już w pierwszy odzew wypełniony był jadem, drwiną jak i ironią- Uprawiam nekrofilię.
Zwróciła twarz ku niemu. Oczy nadal płonęły powoli wygasającą furią. Wstała wraz ze swoją zabawką i zbliżyła ku niemu zakrwawioną twarz.
-Uwielbiam zabawiać się z trupami.-oblizała namiętnie usta, aż z przesyconą bezczelnością.
Obróciła się do niego tyłem, odsuwając się od maie o kilka kroków. Rzuciła dość mocnym ruchem serce na ziemię, a później, jeszcze dodatkowo zdeptała. Organ jedynie wydał z siebie charakterystycznie, nie koniecznie miły, odgłos.
Otoczka zdecydowanie osłabła, ale nadal jeszcze widniała na tle ciemnego budynku. Driada przez moment stała w bezruchu, ale ponownie zwróciła się ku towarzyszowi.
-A wyglądam Ci na kogoś usatysfakcjonowanego? -spytała zdecydowanie jeszcze rozdrażniona, pełna nienawiści- Byłeś u tego strażnika? Pytałeś? -rzucała agresywnie, zupełnie nie zważając większej uwagi na jego obecne odczucia.
Z odległych ulic rozlegał się wyraźny stukot strażniczych obcasów. Uderzały rytmicznie o kamienne uliczki drażniąc przy tym wrażliwe uszy Frigg, które chwilę później zakryła dłońmi. Warknęła wściekle, ale tym razem poddała się wewnętrznemu rozsądkowi. Mocno zmarszczone brwi wyraźnie ukazywały jej koncentrację. Starała się odebrać kontrolę nad swoimi magicznymi zdolnościami. Udało się, otoczka opadła w dół łzami wodospadu i gdyby sięgnęła ziemi z pewnością rozbryzgałaby na wszystkie strony.
Jednym machnięciem wyszarpnęła płaszcz zza pasa i okryła się nim doszczętnie. Jednak i tym razem było trudno zapanować nad swoimi negatywnymi emocjami, dostrzegła pozrywane skrawki, brzegi odzienia w niektórych odcinkach wyglądały jak wyżarte przez mole lub myszy. Wyburczała w złości kilka z najgorszych przekleństw z jakimi można było się spotkać, nakładając przy tym szybko rękawiczki. Spojrzała na maie spod kaptura, pytająco.
-Dokąd?
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Byłem - odpowiedział, zakładając ręce na piersi. - Jednak sprawa jest bardziej skomplikowana niż nam się początkowo wydawało.
Kroki miejskiej straży zaczęły się przybliżać.
- Cholera, chyba w swoim gronie mają maga... - zagryzł nerwowo wargę, a jego spojrzenie odleciało w bok. Dla kogoś, kto nie znał maie, zbyt dobrze, można by było pomyśleć, że druid unika patrzenia w oczy swojemu rozmówcy. Prawda była jednak taka, że nie był wstanie myśleć wpatrując się w inną żywą istotę. Potrzebował jakiegoś stałego, statecznego obrazu do rozmyślań.
Ta eksplozja chwilę temu, na pewno przyciągnęła uwagę każdej magicznie obdarzonej istoty w mieście. Lada chwila spodziewał się mentalnego skanu blisko epicentrum. Dodatkowo odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy, a to znaczyło, że straż zbliżała się bezpośrednio do nich. Skąd niemagiczni wiedzieli gdzie jest miejsce zbrodni? A no, wyjaśnień było kilka. Najprawdopodobniejsze z nich to takie, w którym wśród gwardzistów jest przynajmniej jedna istota dość wrażliwa na magię, by wyczuć prądy magiczne, czy tez źródła magii. Tacy magicy, specjalnie przeszkoleni, są jak drzazga w zadzie. Nie idzie ich wyciągnąć nie narażając własnej skóry. I zawsze siedzą ci za plecami. Lepiej więc by unikali spotkania z takimi jegomościami.
- Spotkamy się naprzeciw Złotego Grosza. - powiedział, spuszczając ręce wzdłuż ciała. - Kiedy tylko nadarzy się okazja wtop się w tłum ludzi i nie pokazuj twarzy. - uprzedzając niezadane pytanie, dodał:
- Wiem, że to mniej bezpieczna droga, ale.... Jasna cholera, kiedy nie znajdą sprawcy na miejscu zbrodni, ani żadnych tropów prowadzących z niego, pierwsze o czym pomyśli średnio inteligentna istota, to albo teleportacja albo dachy. Na magie nic nie poradzą, ale szczyty domów można łatwo obserwować... - powiedział, przypominając sobie mapę. Była stara, ale z planu zdołał zapamiętać kilka wież, rozsianych po całym mieście. Z pewnością były dobrymi punktami obserwacyjnymi. - W tłumie łatwiej się wymówić jakąś chorobą czy magicznym eksperymentem, niż tłumaczyć, co właściwie robiłaś, przemykając po dachówkach. Zresztą, masz dobre alibi...
Mówiąc to jego wzrok spoczął na klatce piersiowej zielonoskórej. Początkowo miał namyśli li tylko i wyłącznie to dziwne "coś" w jej wnętrzu, które pożerało magię, potem jednak nawiedziła go wizja jej nagich piersi, widocznych spod nieco zbyt luźnej, nocnej halki. Przełknął ślinę i powtórnie odwrócił wzrok, przeklinając w duchu brak samokontroli.
- Pierwszy dzwon po zachodzie... - słowa urwały się, w chwili gdy jego ciało eksplodowało tysiącem barachitowych drobinek. Cząsteczki zawirowały w powietrzu i zaczęły się scalać poddane woli swego pierwotnego właściciela.
Sterta ubrań, sakw i woreczek z monetami; upadły na ziemie, rozsypując swoją zawartość. Pośród kupy tkanin siedział samotny ptak, o siwym opierzeniu. Rozłożywszy blisko metrowe skrzydła, kilkoma silnymi machnięciami ptaszysko wzbiło się w powietrze, unosząc się na wysokości oczu driady. W masywnym szponie trzymał błyskotkę: broszę z opalizującym czernią kamieniem.
- Spóźnij się choć o pół dzwonu, a dopilnuje, byś stała się karmą dla wyvern. - zakrakał i wzbił się w powietrze.

Z wysokości 30m łatwiej było oglądać miasto i rzucać zaklęcia, samemu pozostając niewykrytym.
Widział umykającą driadę z miejsca wypadku. Widział odział straży, który zjawił się chwilę po jej zniknięciu i przeszukiwał miejsce zdarzenia. Nie mylił się co do patrolu. Troje gwardzistów przeszukiwało miejsce zbrodni, podczas gdy czwarty krążył z zamkniętymi oczami i co jakiś czas donośnie przeklinał. Owej czwórce towarzyszyła niemal równie liczna obstawa upiornych wojowników. Dwoje z nich mieli stosunkowo dobrze widoczne, kredowobiałe kości, ostatni zaś z ponurej kompani, nosił się całkowicie na czarno. Ciężki pancerz, przyozdabiała równie ponura peleryna, spod której, na wysokości kaptura, wyłaniała się równie imponująca rękojeść co sam właściciel. Wojownik - bo sądząc po budowie, nie była to kobieta - nie tylko roztaczał wokół siebie aurę, przez którą piórka na łebku kruka stawały w sztorc. Bardziej niż magiczne aspekty, uwagę przemienionego druida zwróciła lekkość w z jaką ich przeciwnik poruszał się w ciężkim pancerzu.
"Czyżby Czarny?
Darshes ponownie zamachał skrzydłami wzbijając się na wyższą wysokość. Jeśli tak, sprawa wyglądała gorzej niż sądził. Wygląda na to, że ponure bractwo spiknęło się z władzami Maurii. Nie wróżyło to nic dobrego, a przynajmniej nie dal nich. Gorący prąd powietrza uderzył w jego siwe skrzydła. Dzień chylił się ku zachodowi, choć ciężko to było stwierdzić, nawet na tej wysokości. Szare, ciężkie chmury znów zakryły niebo i choć druid winien być wdzięczny za ten niespodziewany dar niebios, miał niejakie wrażenie, że z każdym machnięciem skrzydeł wlatuje w coraz większą burzę.

Powietrze przeszyło donośne krakanie. Ludzie i nieludzie, już dawno nie słyszeli odgłosu tego zwierzęcia wśród murów swojego miasta. Niejedna głowa unosiła się w górę, bezskutecznie próbując go dojrzeć, a oczy mrużyły szukając niemożliwego dla nich do odnalezienia punktu. I tylko złote oczy ptaszyska, dziwnie jarzące się zielenią, śledziły tłum wokół driady, wyszukując wszelakich niebezpieczeństw.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości