Brzęk łańcuchów
: Wto Paź 20, 2009 2:28 pm
Tytułem wstępu: Opowiadanie napisane przeze mnie kilka miesięcy temu, czyli w moim przekonaniu już stare, ale wciąż mi się podoba. Napisane zaraz po czytaniu wierszy Leśmiana, toteż nie dziwota różnym dziwnym wstawkom. Pomysł od przyjaciółki, który ja jej - za jej zgodą - zabrałam, rozbudowałam i napisałam. Voila.
Brzęk łańcuchów. Półmrok rozświetlony nagłą smugą, która ukazała kobietę. Wilgoć i brud wspinały się po jej niegdyś jasnej, dziś pokrytej sińcami skórze. Otwarte gdzieniegdzie rany protestowały ciemnymi, zakrzepniętymi smugami krwi. Ohydne rozcięcie na czole pokazywało skruszoną czaszkę i przebijającą się spod niej tkankę mózgową. Do jej piersi tkwiła przyczepiona bezkształtna masa, która zapewne kiedyś była sutkami.
Kobieta klęczała zwieszona na łańcuchach (brzęczących łańcuchach, mój boże, co za okropny dźwięk!), w kałuży jej własnej krwi (czysty płyn w kolorze królewskiej purpury!), rude włosy rozsypały się po kamiennej ścianie (anielskie skrzydła w kolorze królewskiej purpury!). Otwierane drzwi skrzypnęły, wywołując ją z transu. Na jasnym tle świec korytarza ukazała się męska sylwetka. Łzy popłynęły po alabastrowych policzkach anielicy.
- Nie! - pisnęła, szlochając. - Błagam, dajcie mi już spokój…! Nie mogę wam nic powiedzieć, nie krzywdźcie… Heri?!... Och, Heri…
Mężczyzna klęknął przy niej i spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy (tęcza w kolorze spokojnego morza!). Widział, jak jej ręce wyciągają się, gdy wyrzuciła filigranowe ciało do przodu i wsparła czoło na jego ramieniu. Krew zabarwiła jego białą tunikę na kolor królewskiej purpury…
Objął ją, przycisnął do siebie tak, że aż jęknęła z bólu. Podniósł na siebie jej twarz. Pocałował ją w gorzką mózgiem ranę na czole, potem kolejno w każde z oczu, zostawiając na nich ślady krwi. Zniżył się do ust i zagłębił się w nie z rozkoszą, namiętnie. Poczuł na języku smak czystego płynu w kolorze królewskiej purpury(!).
- Dziś będziesz wolna, aniele… - szepnął jej na ucho. I zaraz potem poczuła ostrze noża na szyi.
Co się stało? Skąd ta nagła zmiana? Przecież… Przecież obiecał, że ją stąd zabierze, dlaczego teraz…? Może… Może nie dał rady? Może wie, że to jedyny sposób.
W takim razie, kochanie, ulżyj memu cierpieniu…
Śmierć. Jedno słowo, a zakończyło już tyle ludzkich istnień. Skoro to jedyna droga…
W takim razie, kochanie…
Brzęk łańcuchów.
I nagła ulga w przegubach.
- Dasz radę wstać? - zobaczyła nad sobą jego zatroskaną twarz. Ze słabym uśmiechem przyjęła jego wyciągniętą do pomocy dłoń. Odział ją w niebieską tunikę (włókno w kolorze spokojnego morza!) i wyprowadził z celi, przyciskając czubek sztyletu do jej karku.
- Hej, ty tam! - usłyszeli i zaraz podbiegło do nich dwóch innych strażników. - Co ty robisz?
- Nakazano mi przewieźć ją do więzienia w Cleurmontaine.
- Pokaż nakaz.
Heri chwycił ją za ramię i wyciągnął zza pazuchy zwój pergaminu. Strażnik przeczytał go oględnie , przyjrzał się pieczęci i odszedł.
- Pieczęć była fałszywa, prawda? - zapytała, gdy wychodzili z lochu.
- Nie.
Spojrzała na niego. Wzrok miał zmęczony, policzki nie wydawały jej się już tak pełne jak kiedyś, wargi, choć całowały tak samo, rozciągnęły się i wyblakły. Nie zapytała.
Za murami miasta uwolnił jej skórę od nacisku ostrza. Znów chciała zadać pytanie, ale to pytanie zastygło jej w gardle, gdy tylko na niego spojrzała. Przypadła do jego piersi, wczepiając się palcami w materiał tuniki w kolorze królewskiej purpury(!).
- Och, Heri… - westchnęła, zatrzymując wzrok na błyskającym ostrzu przed sobą. Jej mózg powoli zapadał w zmartwiały trans…
- Przepraszam, kochanie…
Zdławiony krzyk, ciało padające na ziemię. Odeszła, ściskając w ręku rzeźbiony w srebrze sztylet, pokryty czystym płynem…
…w kolorze królewskiej purpury!
Brzęk łańcuchów. Półmrok rozświetlony nagłą smugą, która ukazała kobietę. Wilgoć i brud wspinały się po jej niegdyś jasnej, dziś pokrytej sińcami skórze. Otwarte gdzieniegdzie rany protestowały ciemnymi, zakrzepniętymi smugami krwi. Ohydne rozcięcie na czole pokazywało skruszoną czaszkę i przebijającą się spod niej tkankę mózgową. Do jej piersi tkwiła przyczepiona bezkształtna masa, która zapewne kiedyś była sutkami.
Kobieta klęczała zwieszona na łańcuchach (brzęczących łańcuchach, mój boże, co za okropny dźwięk!), w kałuży jej własnej krwi (czysty płyn w kolorze królewskiej purpury!), rude włosy rozsypały się po kamiennej ścianie (anielskie skrzydła w kolorze królewskiej purpury!). Otwierane drzwi skrzypnęły, wywołując ją z transu. Na jasnym tle świec korytarza ukazała się męska sylwetka. Łzy popłynęły po alabastrowych policzkach anielicy.
- Nie! - pisnęła, szlochając. - Błagam, dajcie mi już spokój…! Nie mogę wam nic powiedzieć, nie krzywdźcie… Heri?!... Och, Heri…
Mężczyzna klęknął przy niej i spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy (tęcza w kolorze spokojnego morza!). Widział, jak jej ręce wyciągają się, gdy wyrzuciła filigranowe ciało do przodu i wsparła czoło na jego ramieniu. Krew zabarwiła jego białą tunikę na kolor królewskiej purpury…
Objął ją, przycisnął do siebie tak, że aż jęknęła z bólu. Podniósł na siebie jej twarz. Pocałował ją w gorzką mózgiem ranę na czole, potem kolejno w każde z oczu, zostawiając na nich ślady krwi. Zniżył się do ust i zagłębił się w nie z rozkoszą, namiętnie. Poczuł na języku smak czystego płynu w kolorze królewskiej purpury(!).
- Dziś będziesz wolna, aniele… - szepnął jej na ucho. I zaraz potem poczuła ostrze noża na szyi.
Co się stało? Skąd ta nagła zmiana? Przecież… Przecież obiecał, że ją stąd zabierze, dlaczego teraz…? Może… Może nie dał rady? Może wie, że to jedyny sposób.
W takim razie, kochanie, ulżyj memu cierpieniu…
Śmierć. Jedno słowo, a zakończyło już tyle ludzkich istnień. Skoro to jedyna droga…
W takim razie, kochanie…
Brzęk łańcuchów.
I nagła ulga w przegubach.
- Dasz radę wstać? - zobaczyła nad sobą jego zatroskaną twarz. Ze słabym uśmiechem przyjęła jego wyciągniętą do pomocy dłoń. Odział ją w niebieską tunikę (włókno w kolorze spokojnego morza!) i wyprowadził z celi, przyciskając czubek sztyletu do jej karku.
- Hej, ty tam! - usłyszeli i zaraz podbiegło do nich dwóch innych strażników. - Co ty robisz?
- Nakazano mi przewieźć ją do więzienia w Cleurmontaine.
- Pokaż nakaz.
Heri chwycił ją za ramię i wyciągnął zza pazuchy zwój pergaminu. Strażnik przeczytał go oględnie , przyjrzał się pieczęci i odszedł.
- Pieczęć była fałszywa, prawda? - zapytała, gdy wychodzili z lochu.
- Nie.
Spojrzała na niego. Wzrok miał zmęczony, policzki nie wydawały jej się już tak pełne jak kiedyś, wargi, choć całowały tak samo, rozciągnęły się i wyblakły. Nie zapytała.
Za murami miasta uwolnił jej skórę od nacisku ostrza. Znów chciała zadać pytanie, ale to pytanie zastygło jej w gardle, gdy tylko na niego spojrzała. Przypadła do jego piersi, wczepiając się palcami w materiał tuniki w kolorze królewskiej purpury(!).
- Och, Heri… - westchnęła, zatrzymując wzrok na błyskającym ostrzu przed sobą. Jej mózg powoli zapadał w zmartwiały trans…
- Przepraszam, kochanie…
Zdławiony krzyk, ciało padające na ziemię. Odeszła, ściskając w ręku rzeźbiony w srebrze sztylet, pokryty czystym płynem…
…w kolorze królewskiej purpury!