rozcierał się dobry wizerunek na miejsce akcji, ilość straży na zewnątrz (ze względu na pogodę zapewne bardzo niewesołej straży) i ich zadęcia. Dotychczas Mantus czynił obserwacje przy użyciu lunety. Nie czuł się najlepiej. Przyjęte po zamachu na własną osobę specyfiki lecznicze dały głosu. Kuglarz pocił się jak mysz, stawy mu drętwiały, a gdyby obejrzał swe plecy dojrzałby krwawe wybroczyny. Wiedział, że nie są to reakcje zwiastujące śmierć. Naturalna wręcz i pozytywne objawy pokazujące jak ciało wraca do swego ładu. Otarł pot z czoła zamyślony. Znaki na niebie, sploty wydarzeń ale i prozaiczna obserwacja donosiły, że pojawiły się spore komplikacje.
Spoglądał na kotłujące się niebo przybierające barwy ciemnego granatu przeistaczającego się w niemal krwawą barwę podczas krótkich błysków. Lubił burze. Burza to życie, to jego gwałtowność i dzikość. To także zniszczenie jakże podobne do tego które sam nie raz czynił? Z całą stanowczością siła która niszczy aby z popiołów wyłonił się żar i aby ze śmierci nastało życie była spokrewniona z pradawnym dziedzictwem Apsh. Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Mantusa gdy siedzący do tej pory nieruchomo gawron wzbił się w powietrze.
Już czas było ruszać.
Ailis nie mogła wiedzieć, iż owszem – wykonała zadanie – lecz nie na tego z braci. Nie mogła wiedzieć, że niedźwiedziej postury Maurycy kończył ostatnie wpisy w księgach na piętrze. Był to poniekąd owoc kłamstwa Mantusa który stwierdził, że Maurycy krzepą nie grzeszy. Rzeczywistość prezentowała się zgoła inaczej. Zabójczyni nie mogła też wiedzieć, że to jego młodszy brat, Fiodor stygnie w piwnicy. Cóż za fatalna pomyłka, chciałoby się rzecz. Niemal tak sami fatalna jak los dwójki strażników schodzących do piwnicy.
Kładła dłoń na klamce, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Sekundę później usłyszała męski głos.
- Wszystko w porządku?
Ailis spojrzała na zwłoki leżące na kamiennej posadzce, które zdawały się mówić „no nie do końca w porządku”. Jej umysł pracował na podwyższonych obrotach, próbując znaleźć najlepsze wyjście z tej nieciekawie rysującej się sytuacji. Wzrok błyskawicznie przesunął się w stronę kolekcji broni, która wisiała na ścianie. Nie miała czasu na obmyślanie żadnego planu, każde wyjście z sytuacji niosło ze sobą masę konsekwencji i nieopisane ryzyko. W ułamku sekundy podjęła więc decyzję.
Kiedy strażnik ponownie zapukał do drzwi, z nieskrywanym zdziwieniem zaobserwował, jak te się uchylają na kilka centymetrów. Dał więc znak swojemu kompanowi i z jedną dłonią trzymaną na rękojeści miecza, przekroczył próg pomieszczenia. Kiedy drugi z mężczyzn znalazł się w pomieszczeniu, zabójczyni wysunęła się zza drzwi. Topór wojenny wbił się do połowy w gardło nieszczęśnika. Sięgnęła po miecz który upadł na posadzkę, akurat w chwili kiedy rozwścieczony strażnik brał zamach. Uczona doświadczeniem, nie próbowała nawet odseparować uderzenia, tylko zrobiła unik. Po krótkiej, ale zażartej, wymianie ciosów, zabójczyni w końcu powaliła swojego przeciwnika. Kiedy ten padł bez życia na ziemię, ona oparła się ciężko o ścianę, przyciskając dłoń do pulsujące bólem rany. Jeden ze strażników miał przytroczony do pasa długi nóż, który zabójczyni wzięła, zapominając o większym orężu, które było dla niej dość ciężkie, nieporęcznie i zwracało zdecydowanie za dużo uwagi. Wymknęła się z piwnicy, mając naiwną nadzieję, że nikt jej nie będzie zaczepiał.
Zaiste, nadzieja była to uzasadniona – oczom zabójczyni ukazało się skąpane w deszczu podwórze otoczone stosunkowo niskim murem który w zasadzie nie stanowił większej przeszkody. Nie widziała już straży patrolującej okolice od której zaiste roiło się. Oczywiście, dalej ktoś musiał ruszał na patrol. Lecz zdecydowana większość strażników grzała się w drewnianej altanie nieopodal zejścia do piwnicy – co pozwalało stwierdzić, że nadzieja na przejście dyskretne pozostała próżna. Momentalnie trochę pijany wzrok powędrował na zabójczynię, a dwóch zbrojnych odstawiło czary aby ruszyć w jej stronę. Wszak fakt był to doskonalone znany – z piwnicy kobiety nie wychodziły.
Deszcz wsiąkał we włosy dziewczyny, niszcząc misternie ułożoną fryzurę i powoli rozmazując makijaż. Musiała dokonać błyskawicznej oceny sytuacji, która po raz kolejny nie rysowała się zbyt korzystnie. W jej stronę zmierzało kilku zbrojnych, do pokonania miała dość rozległy teren na którym roiło się od innych uzbrojonych mężczyzn, a ona nie miała ze sobą swojego standardowego wyposażenia. Po raz kolejny klęła w duchu na Mantusa, który najwyraźniej zostawił ją samą z tym całym bałaganem. Siląc się na spokój spróbowała spokojnie odejść w stronę bramy. Była przygotowana by rozpocząć ucieczkę w każdej chwili.
Natomiast jedna ucieczka już się zaczęła – ucieczka gruntu spod nóg pary strażników. Przewrócili się jak ludzie pijani, lecz jakby było to i dlań zaskoczeniem. Wtedy dopiero zabójczyni mogła dostrzec, że i straż w altanie może i siedzieli, ledwo coś bełkocząc lub błądzą nieprzytomnym wzrokiem po okolicy gdy ich znajomi czołgali się po ziemi jak pijak któremu nie przychodzi na myśl się poddać. Lecz już po chwili leżaki z błogimi minami. Zmoknięty Manus zsunął się z niskiego drzewa przy murze i gestem zawołał kobietę do siebie.
- To czego się napili powinno jeszcze trochę działać. Ale nie masz dużo czasu, część w trasie nie chała niestety. Tylko wiesz – moneta zakręciła się na palcu Mantusa – nie wiem z kim siedziałaś w piwnicy, ale cel jeszcze kończył rachunki...
Ailis zmierzyła kuglarza morderczym spojrzeniem.
- Cokolwiek poszło nie tak jak powinno, to twoja wina. To ty opracowałeś ten genialny plan i powinieneś był się upewnić, że w piwnicy znajdzie się odpowiedni mężczyzna. Ten który tam zszedł odpowiadał twojemu wcześniejszemu opisowi, więc logicznym dla mnie było, że to Maurycy.
- Prawda, fałsz. Tracimy tutaj czas kłamiąc. Biegnij zawołać ratunku...
- Już pędzę jaśnie panie robić cokolwiek sobie życzysz – syknęła. – Nie lepiej się zmyć niż robić niepotrzebny szum i zamieszanie?
Pokiwał przecząco głową rozbawiony. Może coś powiedział, donośny grzmot zagłuszył kuglarza.
Ailis skrzyżowała ręce na piersiach w geście protestu. Nie miała najmniejszego zamiaru wykonywać poleceń tego zarozumiałego dupka. Tym bardziej, że działania te były zupełnie sprzeczne z jakimikolwiek zasadami logiki. Szkoda, iż zabójczyni nie wiedziała iż w odróżnieniu od większości istot, dziedziców prostej logiki Mantus mógł nie tylko jednocześnie zaprzeczać prawie i fałszowi lecz i łamać logikę jej nie łamiąc. Prawda, fałsz, rzut monetą...
- Chcesz jakiś środek na łzy? Wiesz, ci tutaj. Oni zaraz się obudzą – kłamał, specyfik nie miał stałego czasu działania lecz powinien wytrzymać – i zgadnij kogo będą ścigać.
Groźby zwykle bardzo źle działały na Ailis. Sprawiały, że robiła się wściekła jak osa. Jednak groźba powtórzona po wielokroć traci na mocy, tak więc zabójczyni nawet nie mrugnęła, gdy kuglarz po raz kolejny straszył ją pościgiem. Dziewczyna jedynie przekrzywiła głowę i przyglądała się chwilę Mantusowi z wyraźną uwagą.
- Widmo pościgu mi nie straszne. Tak mocno ci zależy na przekonaniu mnie, że powinnam zostać, iż mam wrażenie, że straciłbyś więcej niż ja gdyby coś się nie udało.
- Pośpiesz się – stwierdził odchodząc czy może kryjąc się w deszczowe ciemności w sposób absolutnie mistrzowski. Zapewne też jakoś nieludzki gdy zabójczyni nie dostrzegła maga w mgnieniu oka. Trawa pod jego stopami była sucha i martwa. Zabójczyni zmrużyła gniewnie oczy, ale po chwili wzruszyła z lekceważeniem ramionami i oddaliła się, również znikając w ciemnościach.
Ciemne chmury tłoczące się na nieboskłonie skrywały miejskie uliczki przed bladym światłem księżyca, pogrążając je w ciemności. Strugi rzęsistego deszczu nie były w stanie ostudzić wzburzenia targającego kobietą o niepozornej posturze. Była całkowicie przemoczona. Włosy miała w nieładzie, kosmyki lepiły się do twarzy. Nieskromna sukienka w którą była ubrana nie chroniła przed podmuchami zimnego wiatru. Dziewczyna jednak zdawała się tego nie zauważać. Brnęła w tylko sobie znanym kierunku, wśród szalejącej ulewy, skupiona na irytacji która ją ogarnęła. Co też ten Mantus sobie myślał? Że pobiegnie posłusznie wypełniać jego polecenia? Nie lubiła kiedy się ją traktowało jak służkę. Nie zamierzała pracować z kimś kto nie umie uszanować jej autonomii i jest takim aroganckim gnojkiem. Denerwowały ją polecenia mniemające żadnego logicznego wytłumaczenia. W swojej pracy nie kierowała się zachciankami, a za taką uznała życzenie kuglarza by pobiegła wołać pomoc. Co on też sobie wyobrażał? Ciągle zła na swojego byłego współpracownika, załomotała do niepozornych drzwi. Dom nie wyróżniał się absolutnie niczym na tle bliźniaczych budynków stojących nieopodal. Niewiele osób też wiedziało, że kobieta, która otworzyła drzwi przybytku była zielarką. Nie była jakąś specjalnie uzdolnioną uzdrowicielką, ale zabójczyni w tej chwili nie potrzebowała tak fachowej opieki.
Zabójczyni siedziała na wąskim, twardym łóżku w milczeniu pozwalając zielarce zająć się paskudnym rozcięciem na boku. Rana, chociaż dość obficie krwawiła, nie była zbyt głęboka. Kobieta właśnie skończyła zakładać opatrunek i wyszła po napar mający przyspieszyć proces gojenia się rany. Ailis wyjrzała przez zabrudzone okno na ciemną, pustą uliczkę skrytą za zasłoną deszczu. Zielarka wróciła po dłuższej chwili, podając jej kubek z naparem. Zabójczyni obrzuciła ją czujnym spojrzeniem i upiła kilka łyków napoju. Nagle wszystko zaczęło się jej rozmywać przed oczami. Kubek wysunął się z bezwładnej dłoni, roztrzaskując na podłodze.
Nie wszystkie przedsięwzięcia Mantusa rozgrywały się całkowicie z jego zamysłem. Prawdę mówiąc nie rozgrywały się tak nigdy – i nawet gdy z biegiem lat kuglarz prawie nic nie planował zupełnie – los dalej sprawiał mu niespodzianki. Takie jak odejście Ailis. Nie pozostało mu nic więcej jak wziąć sprawę w swe ręce. Pierwsza grupa trzech zbrojnych wpadła pod wejście piwnicy i niemal nieoniemiała widząc swych śpiących jak dzieci kumów. Po niej i sam Maurycy pojawił się z dodatkową obstawą.
Mag cienia zamknął oczy. Gdzieś poza nim warczał cień. Teraz nie kusił z zstąpieniem w mocy i chwale, nie mówił o sprawiedliwym gniewie – chociaż Mantus zawsze mówiąc o sprawiedliwości nie mógł przestać się uśmiechać – cień tylko wył po wilczemu na skraju jaźni Mantusa. Bo on, gniew – zostało odrzucone.
Pierwsze uderzenie serca kuglarza. Umysł nad nicością. Ciemność spogląda na niego, on w nią. Zabuża się, on, nie on. Boli, boli ciało jak pewnej zimowej nocy w rynsztoku Arturon. Palce zimno, nie otwiera oczu. Słyszy odgłos dobywanych kusz. Tak jak tamtego wieczoru gdy ścigał wesołego rzeźnika z Leonii. Ta sama noc. Bolało gdy uczynił krok do tyłu i spadł jakby w przepaść skakał.
Drugie uderzenie serca. Błysk i grzmot na nieba, a potem tylko ciemność. Gęsta ciemność, strażnicy coś krzyczeli. Lecz i własny głos, każdego z osobna zdawał się odległy. Mantus nie otwierał oczu. Czuć, nie widzieć. Na krawędzi własnej samozagłady, tańczył w entropicznych prądach z których każda kruszyna mogła zakończyć jego żywot. Jak płatek okrutnego śniegu co przez skórę wsiąka do ciała i wraz z cieczą życia płynie do serca – aby to życie odebrać.
W ciemności zatańczyła sylweta, Maurycy krzyknął.
Trzecie uderzenie serca. Krew z podciętego gardła syna Erga popłynęła do wilgotnej ziemi. Gdzieś świsnął bełt. Kolejny taniec pomiędzy światem, a cieniem – serca Mantusa nie biło. Całym wysiłkiem swej oświeconej (czy też ociemniałej jak ślepa wyrocznia) woli szarpnął struny krainy.
Mantus wypadł z cienia przecznicę dalej kolanami w błoto. Tamtejsze odbicie świata w krainie było stanowczo zbyt pełne żalu za straconym życiem i bólu sączącego się z piwnicy jak ropa z wiecznie rozdrapywanej rany na metafizyce tego świata. Wędrówka w niej nie należała do przyjemności.
Strzepnął z ręki resztki suchego pyłu krainy i zgiął się w pól wymiotując krwią.
Ailis obudziła się w obcym jej pokoju z wielkim bólem głowy. W pierwszych promieniach wschodzącego słońca mogła dostrzec, że łóżko wstawiono tutaj niedawno. Czuła kamienie w żołądku, a obrazy wydarzeń kilku ostatnich godzin zlewały się w kolorową, jakby narkotyczną masę emocji i dziwów. Za drwami poznała głos Mantusa rozmawiającego w dość doniosłym tonie z innym mężczyzną.
- Rebe, obiecałeś.
- Nu, co obiecałem! Mam trzymać morderczynie pod swym dachem? Nu, człek w potrzebie, Rebie w pomocy. Potem nu, nu...
- Może i masz racje. Za wczoraj powinienem ją po prostu zabić.
- Nu, nu! Nie pod moim dachem, to nie czyste! Panuj nad sobą.
- Jest za jej głowę nagrodą.
- Idę po szmaty...
- Ej, nie!
- Żartowałem. Dziwię się, że te wczorajsze specyfiki cie nie wykończyły. Nu, dziwne...
- Widać za dużo śmierci już się wydarzyło. I nie powinno być więcej czy to mojej czy jej.
- Ale jedną jeszcze...
- Tak, wiem. Ale teraz chyba mam większy problem, jeśli masz racje.
Zabójczyni z trudem usiadła na łóżku, starając się przezwyciężyć mdłości. Rękoma obejmowała głowę, jakby w obawie, że jeśli tego nie zrobi, ta rozpadnie się na kawałki. Powoli podeszła do drzwi zza których dało się słyszeć rozmowę. Otworzywszy je, stanęła w progu i w milczeniu przyglądała się Mantusowi rozmawiającemu z jakimś krasnoludem.
- Możesz ustać na nogach? - Zapytał wyraźnie zaskoczmy Rebe – nu, dziwne.
Ailis nie raczyła skomentować. Obrzuciła krasnoluda nieprzychylnym spojrzeniem i rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia. Jej wzrok spoczął na schodach.
- Nu, nie radzę. Siadaj młódko i słuchaj starego krasnoluda.
Rebe zaprosił ją gestem do stolika w holu przy którym siedział z ciągle milczącym Mantusem. Dziewczyna w odpowiedzi uniosła kpiąco jedną brew, wciąż uparcie milcząc. Nie miała zamiaru dosiadać się do stolika.
- Do czorta z tymi babami, nu Mantus? Moja to była jeszcze gorsza. Gdy kto jej złe spojrzenie posłał, ta już z pazurami. A wiesz jak to często bywało, nu?
- Ta skacze z nożem – niemrawo uśmiechnął się Mantus popijając słabe wino.
- Nu... Nie po to cie ratowałem abyś wyszła bez zapłaty. No i szanuj pracę czyjąś, wyjdziesz i umrzesz, nu? Nu nie wiedziała, klątwa, zły urok, czar.
Ailis prychnęła pogardliwie słysząc słowa Rebe odnośnie części związanej z ratunkiem i skierowała się w stronę schodów.
- Rebe ma racje. Tutaj jesteś względnie bezpieczna. Tylko proszę, zero krwi na podłogę. Jakiejkolwiek – dłonią wskazał delikatnie zarysowane kredą runy na pierwszym schodku.
- Bezpieczna przed czym niby? – spytała, marszcząc brwi na widok dziwacznych szlaczków zdobiących stopień.
- Dybuk elementarny, demon uderzający w południe jak to mój ojciec mawiał – rzekł poważnie krasnolud.
- No, z dybukami to nie przesadzajmy. Ale równie upierdliwe – skomentował kuglarz.
- O czym wy w ogóle mówicie? - spytała skołowana patrząc na Rebe i Mantusa jak na szaleńców.
- Nie rozmawiam ze stojącą kobietą gdy sam siedzę – stwierdził uparcie krasnolud pozostając w tym przypadku wierny swemu ludowi w charakterze. Ailis zmroziła go spojrzeniem, ale powlekła się w stronę stołu, siadając jak najdalej od Mantusa. Nie byłaby sobą gdyby nie rzuciła zjadliwej uwagi w stronę zrzędliwego krasnoluda.
- Teraz i tak musisz wstać żebym nie musiała patrzeć na ciebie z góry.
- Skąd takie dziewuchy się biorą – krasnolud szepnął pod nosem zdegustowany lecz dość szybko poprawił się mu humor. Wyjął z kieszeni papier z zapisanymi preparatami i cenami.
- Najpierw finanse. Wyjątkowo nie liczę za robociznę i stukniecie w łeb tamtego jegomościa.
- Tylko podwójnie z laudanum – stwierdził gorzko Mantus – dopisz na mój rachunek. Jakoś się chyba rozliczę.
Ailis uniosła wysoko brwi, ale nie skomentowała. Spokojna, opanowana i czekająca cierpliwie aż mężczyźni skończą rozmowę, nie przypominała samej siebie. Nie znaczyło to bynajmniej, że czuje się swobodnie w towarzystwie w jakim przyszło jej przebywać. Wręcz przeciwnie. Za grosz nie ufała Mantusowi, a skoro krasnolud był jego znajomym, to również był na czarnej liście. Siedziała zatem, bębniąc palcami w stół i przysłuchując się wymianie zdań. Krasnolud kiwnął głową ze zrozumieniem i spojrzał na zabójczynię z zastanowieniem.
- Ile wiesz o magicznych konstruktach?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jestem zielona w tej materii.
Krasnolud westchnął ciężko. Chyba nie uśmiechało się mu tłumaczyć o co konkretnie chodzi. Lecz w porę wyręczył go Mantus.
- Coś takie, dużego, piekielnie twardego i zawziętego poluje na nas. Ot klątwa dość utalentowanego maga – po czym uśmiechnął się szeroko zupełnie nie adekwatnie do sytuacji. Jakby go to... bawiło?
- To w czym problem? Wykończmy to draństwo zamiast siedzieć tutaj o pustych żołądkach – mruknęła niezadowolona.
- Ostatni dybuk jakiego widziałem – krasnolud zaniósł się kaszlem – nu, miał pazury na łokieć tnące skałę jak siano. Nu, rozumisz?
Mantus milczał. Wiedział, że chodzi o twór kuzyna Rebe mający nie ścigać, a chronić tamtejszą gminę krasnoludów. Niestety, zwariował.
- Rozumiem, że lepiej się nie zbliżać. Zupełnie jak do tego typka tutaj – wskazała kciukiem na Mantusa. - Ale co z bronią miotającą? Na pewno jest sposób żeby to wykończyć.
- Jeśli masz na porędzi maga bojowego – kuglarz wzruszył ramionami.
- Więc co? Zamierzasz tu siedzieć na dupsku i czekać aż ten stwór straci zainteresowanie?
- W sumie Rebe ma dość dobre wina w piwnicy, mogłoby być przyjemnie. Bo ostatnio nie było – wspomniał poprzednią akcje.
- Wspaniale – warknęła – po prostu cudownie. Jak zwykle jesteś kompletnie nieprzydatny.
- Taki mój urok – uśmiechnął się. Krasnolud siedział z założonymi rękami zamyślony.
Ailis prychnęła.
- Nie schlebiaj sobie. Jesteś ostatnią osobą którą bym posądziła o posiadanie uroku osobistego. Nawet Rebe ma go więcej od ciebie.
- Wybacz panno, religia zabrania wdowcowi brać kolejnej żony – stwierdził szczerze Rebe – i do tego z innego ludu, nu...
- Co za pech – zakpiła.
Mantus i Rebe zasępili się na kilka dobrych chwil przed drewnianymi kubkami z winem. Krasnolud popadł w jakieś dziwne odrętwienie podczas gdy kuglarz obracał między palcami monetę.
Ailis popatrzyła na napoje i westchnęła:
- Cokolwiek knujecie, nic nie zrobię dopóki się nie najem – mruknęła niezadowolona, wiercąc się niecierpliwie na krześle.
- Mamy dzisiaj post. Prorok Ur wyprowadził wtedy klan spod cienia góry...
- Tak Rebe. Ty już go złamałeś dając po łbie tamtemu aptekarzowi.
Krasnolud machnął niepocieszony dłonią i wstał zejść na dół kuchni. Zmęczone oczy Mantusa wciąż tkwiły w wirującej monecie. Kobieta mogłaby przysiąść, że mimo tego czuje na sobie czyjś wzrok. Martwy i gniewny. Po chwili gospodarz wrócił z trochę przypaloną macą kładąc na stole. Westchnął ciężko.
- Morderczyni jesteś i do tego ścigana – Rebe rzekł do kobiety poważnie – nu, zła wróżka pod domem. Ty też Mantus. Nu, mordercy. I musieliście zrobić coś strasznego.
Kuglarz nie przejął się za bardzo marudzeniem starego krasnoluda. Znał go za długo, wiedział o jego humorach i gadaniu. Lecz krasnolud miał mętne pojęcie o misji Mantusa. To znaczyło naprawdę dużo. Rebe po chwili milczenia znowu przemówił przegryzając macę.
- Ten rodzaj klątwy można rzucić tylko jako zemstę. Słuszną karę, nu? Nu. Wina musi być silna i wiązać się z wielkim żalem, nu. Khu! Mag musiał być zdeterminowany. Czy potężny? Nu, nu nie wiem. To się zobaczy.
Ailis przyglądała się podejrzanie wyglądającej potrawie. W końcu jednak głód zwyciężył i zabrała się do jedzenia.
- Macie jakikolwiek pomysł na to kim ten mag może być? – spytała między jednym kęsem a drugim.
- Zginął ojciec i jego dwaj synowie – cicho, z niezrozumiałego powodu szeptem wyartykułował Mantus – matka czy jakiś przyjaciel rodziny?
- Czemu szepczesz? – spytała zabójczyni, zmarszczywszy brwi.
- Gdybym to ja wiedział – odparł już całkiem normalnym głosem szczerząc się radośnie i zupełnie niepoważnie. Ten człowiek był w jakimś ułamku szalony.
Ailis w odpowiedzi pokręciła jedynie głową i wróciła do jedzenia.
- Myślę, że warto zacząć od żony. Nawet jeśli nie ona jest wiedźmą, to istnieje spora szansa, że będzie wiedziała kto za tym wszystkim stoi. Powinna bowiem znać osoby które były blisko związane z jej rodziną.
- Nu, nu.. - krasnolud pokręcił głową – nu. Jedyne. Czaru nie rozpleciecie, a przebaczenie to jedyna droga do zdjęcia klątwy.
Mantus uśmiechnął się. Chyba nie o proszeniu o przebaczenie myślał. Nie aby wynikało to z dumy. Po prostu nie wierzył w skuteczność takiej akcji. Zabójczyni również nie spodobał się ten pomysł.
- Możemy pomówić o jakiś realnych sposobach na rozwiązanie problemu?
Krasnolud zmierzył ją ostrym spojrzeniem jakby nie chciał się mieszać do innych rozwiązań. Ailis wyszczerzyła ząbki w ślicznym uśmiechu. Ktoś kto nie wiedziałby jaką profesją para się dziewczyna, mógłby ją w tej chwili uznać za wcielenie niewinności. Kuglarz westchnął. Sprawy się komplikowały. Był pewny, że przy ostatnim zabójstwie nikt nie mógł wiedzieć, że to on. Nawet wytrawny mag miałby problemy z identyfikacją tej mocy. Lecz mimo tego ktoś wiedział.
Obrobił monetę palcami przypominając sobie całość splotu losu. Erg i troje jego krewnych. Synowie i żona – tak myślał. Potem postanowił jeszcze oszukać żonę staruszka i przyjąć zlecenie na jej męża i synów. Lecz gdy w momencie klątwy wszystko wydawało się nazbyt skompilowane.
Milczał gry moneta spadła mu na ziemię.