Sama przestrzeń wykopalisk nie była rozległa. Wielki dół z drabinami i pewnymi poziomami, wokół którego rozrastały się namioty robotników i dość chaotycznie gromadzone zaopatrzenie. Prawdę mówiąc wielu robotników nie było. Po nieuniknionych przy takim dziele śmierciach, dalej było grubo ponad setkę solidnie opłacanych, w ramach rozsądku rzecz jasna, nie batożonych kopaczy oraz kilku historyków i zarządca. Na małym wzniesieniu z piaskowca znajdował się namiot czarodzieja i jego światy. Wyróżniał się żywą, błękitną barwą oraz bycia większym w środku niżeli na zewnątrz. Taka odrobina luksusu pozwoliła podzielić go na osobne miejsca do przyjmowania gości oraz bardziej intymne do snu czy zabiegów medycznych – które w przypadku czarodzieja bywały częste i żenujące. Nawet nieszczególnie wprawne magiczne oko mogło zauważyć, że okolica namiotu oraz on sam jest jałowy energetycznie. Mistyczna moc była odpychana czarem. W nocy skutkowało to szarą poświatą wokół jego siedziby. Na tym samym pagórku znajdowały się namioty historyków oraz nadzorców czy innych specjalistów.
Okolica prezentowała się co najmniej dziwnie. Kilka dni drogi od wykopalisk, na północy, znajdował się wielki, sferyczny krater niemal wycięty w skałach. Teraz częściowo zawiały go piaski oraz masa szczątków węży i skorpionów dziwnym trafem walających się z tym miejscu. Nieco bliżej w tym samym kierunku, bo nie całe pół dnia leżała wybita magią studnia głębinowa. To jedyny przejaw spektakularnej magii dokonany przez Metatrona na który zgodził się i tak niechętnie, nie chciał czarować tak blisko wykopalisk. Ogólnie czarodziej unikał magii mogącej płynąc na ewentualne znalezisko.
Szukali wszak wieży pewnego dawno już zmarłego maga. Maga dawnych cywilizacji. Dość powszechna wiedza mówiła: samotna baszta, zapewne otoczona drewnianymi zabudowaniami które już dawno rozłożył czas. Ezorah wedle podań – niestety kroniki prawie milczały na jego temat – miał być niezwykle cenionym alchemikiem i metalurgiem i na tego typu, trudne do zniszczenia czasem znaleziska liczył naprawdę czarodziej. Dość smutniejszą wieścią było, że Ezorah miłował się w skomplikowanych mechanizmach, a te w połączeniu z jego talentami do materiałów mogły dalej funkcjonować i chronić jego dom. Pewnego dnia mag ruszył na pustynie, oszalały z nieznanego powodu i zniknął w piaskach.
Karwany z zaopatrzeniem przybywały raz w tygodniu. Zarówno one jak i same wykopaliska były naprawdę słabo chronione, dziesiątka zbrojnych darmozjadów jak lubił się o nich wyrażać Douma nie stanowiła wielkiej ochrony w porównaniu do sali przedsięwzięcia.
Jednak dzisiejsza dostawa wydawała się zagrożona. Już od dawna dochodziły plotki o pustynnych elfach, nomadach garujących w okolicy. Podobno kilku obserwowało transport za każdym razem, robotnicy się ich bali, mówili o nich jako diabłach pustyni. Trzeba było przyznać, że było w nich coś upiornego. Tylko spogląda znad wydm na wielbłądy, w ciszy i spokoju. Nie udało nawiązać się kontaktu, nawet w celu zapłaty za ochronę czy dowiedzenia się o ewentualnych roszczeniach do tego obszaru, chociaż wedle informatorów takowych nie miało prawa być.
Dzisiejszego dnia, mimo mięcia już jego połowy, karawan jeszcze się nie pojawiła. Zamiast tego ze wschodu oraz północy nadciągają burze piaskowe. Niezbyt silne, nie zagrażały okolicy w najmniejszym stopniu. Podczas burzy jednak, łatwo się zgubić. Były uciążliwe.
Metatron siedział na lektyce przy swoim namiocie omawiając postęp prac wraz z zielarką. Dzisiaj czuł się lepiej. Oczekiwał na przybycie trzech osób z którymi chciał się widzieć. Właściwie to czterech, lecz nadzorca robotników czekał już w cieniu wielkiego głazu komentującego w swym rubasznym zwyczaju po co mieszać baby w ważne sprawy. Czarodziej puszczał te uwagi mimo uszu. Nie tylko nie lubił dyskryminacji, lecz każdego oceniał wedle możliwości. Fakt, że za dużo okazji do oceny nie miał gdyż raczej starał się unikać osobistych wizyt w obozowisku i wykopach do czasu znalezienia czegoś interesującego, wolał nie wzbudzać strachu i sensacji. Miast tego utrzymywał kontakt z wydarzeniami przez nadzorcę, wyjątkowo szorstkiego w obejściu jegomościa oraz dwóch braci ze swej świty.
Wezwał więc do siebie Sicisse z powodu jej wiadomej roli w przedsięwzięciu oraz szefową ochrony, choć dla czarodzieja nadal zagadką było, jak ta kobieta jest w stanie trzymać w ryzach najemników, którzy specjalnie się nie znali – Metatron nie chciał mieć na głowie zorganizowanej bandy najmitów.
Bowiem mieli pierwsze znalezisko. Niestety nie do końca takie, jakiego oczekiwali. Było niepokojące, nawet bardzo. Na razie utajone, aby nie powodować paniki.
Burza się zbliżała.