[Domostwo maga] W górze tyle gwiazd...
: Pią Wrz 28, 2012 8:01 pm
Droga znad Jeziora Cara do Demary, choć krótka, do przyjemnych nie należała - no, przynajmniej nie dla elfa. Falechion, który w forcie nie doznał żadnego szwanku, oraz Leinard, któremu wystarczył porządny sen do powrotu do pełni sił i odzyskania dobrego samopoczucia, mogli w pełni cieszyć się łagodnym klimatem, świergotem ptaszków, okazjonalnym widokiem dzikiego zwierza, przemykającego chyłkiem tuż obok traktu oraz zielonymi łąkami wszędy dookoła. Merithur mdlał co chwila, dostał paskudnej migreny a w chwilę później - gorączki, na szczęście szybko zahamowanej Dziedziną Życia.
Kiedy jednak na horyzoncie zamajaczyły ceglane zabudowania Demary, elf doszedł już do stanu używalności. Trochę tylko blady był, ale już na przykład konwersował bez problemów. Ba, zdołał wygłosić całkiem długi monolog, w którym to naświetlił obecną sytuację.
Kartka znaleziona przy Vizirze była listem, raportem szpiona na wampirzych usługach, który donosił jakoby ,,Noihelaf Saanert, mistrz Sztuki, począł chwiać się, przydatność zachowując, obiektem żywego zainteresowania pozostając". Choć notatka była lakoniczna, Merithur wyciągnął z niej kilka ciekawych informacji. Raz, Pięść potrzebowała współpracy maga, i to nie byle jakiego. Dwa, mag ten na razie nie dał się do współpracy nakłonić. No właśnie - na razie. Należało więc zareagować i stanowczo utrzymać ten stan.
Do miasta dostali się bez problemów, mieszając się z porannym tłumem. Ze znalezieniem siedziby Noihelafa Saanerta problemów nie było - drogę do okazałej willi z białego kamienia wskazał im pierwszy napotkany mieszczanin, miły, lekko wstawiony staruszek twierdzący, że nazywa się Freddi.
Domostwo znajdowało się na uboczu, niemal na szczycie niewielkiego pagórka w pobliżu murów miejskich. Merithur obawiał się tylko, że nie zostaną wpuszczeni do środka - obawy te jednak okazały się płonne. Mag widocznie chciał, by Demarczycy go lubili - z tego też powodu każdy, kto miał do niego jakąś sprawę, mógł wejść do środka i pokrótce ją przedstawić.
- Tu nasze drogi mogą się rozejść - zwrócił się Merithur do swoich towarzyszy, kiedy stanęli przed bramą z kutego żelaza, prowadzącą do posiadłości Saanerta. - Nie oczekuję, że mi pomożecie, wiem, że może to być niebezpieczne przedsięwzięcie... Jeśli jednak postanowicie mi pomóc, z pewnością możecie liczyć na moją głęboką wdzięczność... i, być może, nagrodę, jeśli jeszcze kiedykolwiek uzyskam dostęp do skarbca Kryształowego Królestwa. Decydujcie jednak prędko, to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Decyzja jednak nie zapadła. Powietrze przed bramą nagle zgęstniało, a mgła, która nagle się pojawiła, nie wyglądała normalnie. Zjawisko może i niecodzienne, choć w Alaranii znane, a wiązane z Losem, czy też jego Panią. Merithur słyszał opowiastki. Merithur słyszał legendy. Ale Merithur nigdy nie sądził, że spotka to jego...
- O, kurw...
Głos elfa nagle się urwał, zastąpiony przez głośne WZIUUUUM! Huknęło, błysnęło i nagle uliczka była tak pusta, jak przed paroma minutami. Merithur zniknął.
Ciąg dalszy: Merithur
Kiedy jednak na horyzoncie zamajaczyły ceglane zabudowania Demary, elf doszedł już do stanu używalności. Trochę tylko blady był, ale już na przykład konwersował bez problemów. Ba, zdołał wygłosić całkiem długi monolog, w którym to naświetlił obecną sytuację.
Kartka znaleziona przy Vizirze była listem, raportem szpiona na wampirzych usługach, który donosił jakoby ,,Noihelaf Saanert, mistrz Sztuki, począł chwiać się, przydatność zachowując, obiektem żywego zainteresowania pozostając". Choć notatka była lakoniczna, Merithur wyciągnął z niej kilka ciekawych informacji. Raz, Pięść potrzebowała współpracy maga, i to nie byle jakiego. Dwa, mag ten na razie nie dał się do współpracy nakłonić. No właśnie - na razie. Należało więc zareagować i stanowczo utrzymać ten stan.
Do miasta dostali się bez problemów, mieszając się z porannym tłumem. Ze znalezieniem siedziby Noihelafa Saanerta problemów nie było - drogę do okazałej willi z białego kamienia wskazał im pierwszy napotkany mieszczanin, miły, lekko wstawiony staruszek twierdzący, że nazywa się Freddi.
Domostwo znajdowało się na uboczu, niemal na szczycie niewielkiego pagórka w pobliżu murów miejskich. Merithur obawiał się tylko, że nie zostaną wpuszczeni do środka - obawy te jednak okazały się płonne. Mag widocznie chciał, by Demarczycy go lubili - z tego też powodu każdy, kto miał do niego jakąś sprawę, mógł wejść do środka i pokrótce ją przedstawić.
- Tu nasze drogi mogą się rozejść - zwrócił się Merithur do swoich towarzyszy, kiedy stanęli przed bramą z kutego żelaza, prowadzącą do posiadłości Saanerta. - Nie oczekuję, że mi pomożecie, wiem, że może to być niebezpieczne przedsięwzięcie... Jeśli jednak postanowicie mi pomóc, z pewnością możecie liczyć na moją głęboką wdzięczność... i, być może, nagrodę, jeśli jeszcze kiedykolwiek uzyskam dostęp do skarbca Kryształowego Królestwa. Decydujcie jednak prędko, to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Decyzja jednak nie zapadła. Powietrze przed bramą nagle zgęstniało, a mgła, która nagle się pojawiła, nie wyglądała normalnie. Zjawisko może i niecodzienne, choć w Alaranii znane, a wiązane z Losem, czy też jego Panią. Merithur słyszał opowiastki. Merithur słyszał legendy. Ale Merithur nigdy nie sądził, że spotka to jego...
- O, kurw...
Głos elfa nagle się urwał, zastąpiony przez głośne WZIUUUUM! Huknęło, błysnęło i nagle uliczka była tak pusta, jak przed paroma minutami. Merithur zniknął.
Ciąg dalszy: Merithur