[ Kancelaria Arycksięcia] Mgłowce
: Śro Lut 22, 2012 12:36 pm
Nadszedł nowy miesiąc styczeń, czas władania Boga Sprawiedliwości Breathara. Odbyła się wielka ceremonia, w czasie, której władca Lirien przeniósł święty ogień z świątyni bogini Fridgei pod rzeźbę Breathara. Było to ważne wydarzenie, jako że oznaczało nowy rok, a wraz z nim kolejny długi rok. W wierzeniach Lirieńskich, to jak hucznie będzie obchodzony styczeń zaważy na kolejnym czasie, starzy kapłani mawiali: „Kto bogu sprawiedliwości odda odpowiedni hołd, temu on miarkuje według jego zasług”.
Stąd też planowano już wielką ucztę na cześć miesiąca stycznia i Boga. Większym zdecydowanie zmartwieniem Eohaida była rada Lirieńska, jaka odbywała się przed miesiącem. Chyba gorszej nie było w historii państwa. Samo pojawienie się na sali Ellestilla spowodowało ogólny pomruk niezadowolenia, a samo wspomnienie o pokoju i zmianach w prawie podzieliło stronnictwa, wszczynając między nimi ostre kłótnie. Dopiero wtedy Eohaid uświadomił sobie jak bardzo podzielone jest Lirien, jak mocno każe ze stronnictwo ciągnie interesy w swoją stronę. Byli jak wiele koni w rydwanie, ciągnące go w różne strony świata. To nie mogło się dobrze skończyć; szczególnie, że rydwan ten miał tylko jednego powożącego. Mocno go to zmartwiło i już szukał rozwiązania tego problemu, czegoś, co ostatecznie zjednoczy podzielonych ludzi. Szczególnie, że do stronnictwa za wojną należał także Ellestill - namiestnik otwarcie jako pierwszy opowiedział się właśnie za nią. Po radzie dopiero rzeźnik z północy wytłumaczył się, że jest za stary by ruszyć na wojnę, swoje w życiu już wywalczył dla ojczyzny, jednak nadal uważa, że wojna to najlepsza droga do zwycięstwa, zatem niech walczą za niego. Eohaid poczuł, że traci dawnego sojusznika, na jego miejsce jednak szybko pojawił się Orian. Namiestnik Wathestar pojął bowiem, jaka jest sytuacja i zamierzał wykorzystać ją. Pracował teraz dwa razy bardziej i intensywniej, powolutku udowadniając swoją wartość władcy Lirien. Eohaid jednak nie był głupkiem. Wiedział zatem, że nadal w wilku z północy ma oparcie. Na razie jednak Ellestill zniknął z pałacu, nie bywał na nim, siedział bowiem w swoich ziemiach, w Samotnym Dworze, z niedawno poślubioną Evanlyn. Ślub jaki odbył się dosyć niedawno, był niezwykle skromny jak na namiestnika, stary wojownik zrezygnował w zasadzie z wszystkiego na rzecz prostej, cichej ceremonii w świątyni Epone. Od tego czasu, przebywał właśnie tam, trenując konie, synów wojowników i zajmując się rodziną. Do władcy Lirien doszedł też posłuch, że weteran podupadł nieco na zdrowiu i głównie wygrzewa się w ciepłych izbach dworku. Plotki ogłaszały również, że jego syn Elsigar mieszkający teraz pod ojcowskim dachem również ma niedługo pojąć za żonę księżniczkę Trianę. Do czasu ślubu jednak księżniczka spędzała czas w Pałacu, mogąc widywać się ze swoim ukochanym jedynie w dzień. Ellestill zaś znalazł mu wiele nowych zajęć, jego syn musiał pomagać mu w treningu koni, jak również szkolić młodych wojowników. Ojciec wyznaczył mu nawet drobną posiadłość czy raczej ziemie, na których Elsigar mógł zbudować dla siebie i przyszłej żony dom.
Zima w tym roku okazałą się nader łagodna dla Lireińczyków; choć śnieg zalegał na ziemi, mimo wszystko drogi były przejezdne. Handel zatem nie ustał, choć oczywiście nie każdy kupiec odważyłby się ruszyć z ciepłych, przytulnych gospód. To jednak, co zmartwiło władcę, to wieści o dziwnych zachowaniach zwierząt. Podobno stada leśnych zwierzaków z północy, oszalałe podejmowały wędrówki przez otwarty teren ku południu. W lasach brakowało jeleni, sarn, wilków, dzików a nawet zajęcy. Kapłani z świątyni Bogini Mądrości Etain, upatrywali w tym złych znaków, obecności demonów. O ile Eohaid nie wierzył do końca ich słowom, wybrał się po okolicznych wioskach by ocenić zapasy i ku jego zdumieniu zapasy zniknęły. Cała sytuacja była niepokojąca - w większości magazynów brakowało żywności, pozostały tylko resztki. Właśnie dlatego pisał list do namiestnika, by ten zechciał zająć się tą sprawą czym prędzej. Tris, którą poprosił o rzucenie kośćmi, odpowiedziała mu jedynie, że to wpływ duchów, nocnych koszmarów które chcą uprzykrzyć im życie. To nie uspokoiło nikogo i ostatnio w miastach zapłonęły ogniska, gdzie składano drobne ofiary na rzecz bogów. W nocy przy ogniskach czuwali kapłani, modląc się i śpiewając, po zmroku zakazano komukolwiek wychodzić z domów, zwierzęta wciskano do pomieszczeń sąsiadujących z domostwami. Na mieszkańców spokojnych stepów spadł strach.
Sam Eohaid miał jednak powód do dumy - jego żona coraz bardziej okrągła, była w pełni zdrowa. Nie dolegało jej nic, a kiedy czegokolwiek potrzebowała, Eohaid natychmiast o to dbał. Relacje między nimi zdecydowanie się polepszyły, zresztą stary wojownik bardzo starał się, żeby tak było, zaś każdego dnia było coraz lepiej.
Tego południa słońce świeciło dosyć mocno, wpadając do kancelarii przez kolorowe szybki. Promienie układały się w fantazyjne wzory pędzących po podłodze koni. Za plecami siedzącego przed rzeźbionym stołem Eohaida zaczęły bić głośno dzwony. On sam pisał powoli list do namiestnika. Dziś dowiedział się o czterech zdechłych sarnach niedaleko w lesie. Już sam nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim, nie wiedział do czego to prowadzi, ale zaczynał się bać. Myślał już o przeniesieniu się do innego pałacu, dalej od tego wszystkiego, ale teraz nie było o tym mowy. To nie polepszało mu humoru.
Na kominku niedaleko od niego trzaskał ogień, właśnie sługa dorzucał dodatkowe drewno, by go podsycić. Ostatnio słońce rzadko zaglądało do jego pałacu, chyba dlatego zrzucił z ramion płaszcz i podszedł do okna. Za nim widział całe miasto ukryte pod śniegiem, o tej godzinie żywe i gwarne, kolorowe, pełne jego poddanych. Na podgrodziu mała grupka dzieci biegała, śmiejąc się i walcząc na drewniane kije. Wyglądało, że to spokojny, radosny dzień, spojrzał jednak na granice horyzontu gdzie ziemia i niebo schodziły się i ujrzał nadchodzącą mgłę. Nie był to dobry sygnał; mgła niosła ze sobą strach, mroczne poczwary, a przede wszystkim mgłowce. Czyli synowie i córki nocy, zaklęci w postaci mgły, które umiały omamić nawet najodważniejszych i najbardziej wojowniczych. Nikt z nimi nie chciał się spotkać za życia, za śmierci też nie. Zapatrzył się w mgłę, zapominając o liście, nie zauważając służącej przynoszącej właśnie wino dla niego, słyszał za to - jak mu się zdawało - cichy głos niesiony wiatrem „ Eohaidzie… Eohaidzie…”
Stąd też planowano już wielką ucztę na cześć miesiąca stycznia i Boga. Większym zdecydowanie zmartwieniem Eohaida była rada Lirieńska, jaka odbywała się przed miesiącem. Chyba gorszej nie było w historii państwa. Samo pojawienie się na sali Ellestilla spowodowało ogólny pomruk niezadowolenia, a samo wspomnienie o pokoju i zmianach w prawie podzieliło stronnictwa, wszczynając między nimi ostre kłótnie. Dopiero wtedy Eohaid uświadomił sobie jak bardzo podzielone jest Lirien, jak mocno każe ze stronnictwo ciągnie interesy w swoją stronę. Byli jak wiele koni w rydwanie, ciągnące go w różne strony świata. To nie mogło się dobrze skończyć; szczególnie, że rydwan ten miał tylko jednego powożącego. Mocno go to zmartwiło i już szukał rozwiązania tego problemu, czegoś, co ostatecznie zjednoczy podzielonych ludzi. Szczególnie, że do stronnictwa za wojną należał także Ellestill - namiestnik otwarcie jako pierwszy opowiedział się właśnie za nią. Po radzie dopiero rzeźnik z północy wytłumaczył się, że jest za stary by ruszyć na wojnę, swoje w życiu już wywalczył dla ojczyzny, jednak nadal uważa, że wojna to najlepsza droga do zwycięstwa, zatem niech walczą za niego. Eohaid poczuł, że traci dawnego sojusznika, na jego miejsce jednak szybko pojawił się Orian. Namiestnik Wathestar pojął bowiem, jaka jest sytuacja i zamierzał wykorzystać ją. Pracował teraz dwa razy bardziej i intensywniej, powolutku udowadniając swoją wartość władcy Lirien. Eohaid jednak nie był głupkiem. Wiedział zatem, że nadal w wilku z północy ma oparcie. Na razie jednak Ellestill zniknął z pałacu, nie bywał na nim, siedział bowiem w swoich ziemiach, w Samotnym Dworze, z niedawno poślubioną Evanlyn. Ślub jaki odbył się dosyć niedawno, był niezwykle skromny jak na namiestnika, stary wojownik zrezygnował w zasadzie z wszystkiego na rzecz prostej, cichej ceremonii w świątyni Epone. Od tego czasu, przebywał właśnie tam, trenując konie, synów wojowników i zajmując się rodziną. Do władcy Lirien doszedł też posłuch, że weteran podupadł nieco na zdrowiu i głównie wygrzewa się w ciepłych izbach dworku. Plotki ogłaszały również, że jego syn Elsigar mieszkający teraz pod ojcowskim dachem również ma niedługo pojąć za żonę księżniczkę Trianę. Do czasu ślubu jednak księżniczka spędzała czas w Pałacu, mogąc widywać się ze swoim ukochanym jedynie w dzień. Ellestill zaś znalazł mu wiele nowych zajęć, jego syn musiał pomagać mu w treningu koni, jak również szkolić młodych wojowników. Ojciec wyznaczył mu nawet drobną posiadłość czy raczej ziemie, na których Elsigar mógł zbudować dla siebie i przyszłej żony dom.
Zima w tym roku okazałą się nader łagodna dla Lireińczyków; choć śnieg zalegał na ziemi, mimo wszystko drogi były przejezdne. Handel zatem nie ustał, choć oczywiście nie każdy kupiec odważyłby się ruszyć z ciepłych, przytulnych gospód. To jednak, co zmartwiło władcę, to wieści o dziwnych zachowaniach zwierząt. Podobno stada leśnych zwierzaków z północy, oszalałe podejmowały wędrówki przez otwarty teren ku południu. W lasach brakowało jeleni, sarn, wilków, dzików a nawet zajęcy. Kapłani z świątyni Bogini Mądrości Etain, upatrywali w tym złych znaków, obecności demonów. O ile Eohaid nie wierzył do końca ich słowom, wybrał się po okolicznych wioskach by ocenić zapasy i ku jego zdumieniu zapasy zniknęły. Cała sytuacja była niepokojąca - w większości magazynów brakowało żywności, pozostały tylko resztki. Właśnie dlatego pisał list do namiestnika, by ten zechciał zająć się tą sprawą czym prędzej. Tris, którą poprosił o rzucenie kośćmi, odpowiedziała mu jedynie, że to wpływ duchów, nocnych koszmarów które chcą uprzykrzyć im życie. To nie uspokoiło nikogo i ostatnio w miastach zapłonęły ogniska, gdzie składano drobne ofiary na rzecz bogów. W nocy przy ogniskach czuwali kapłani, modląc się i śpiewając, po zmroku zakazano komukolwiek wychodzić z domów, zwierzęta wciskano do pomieszczeń sąsiadujących z domostwami. Na mieszkańców spokojnych stepów spadł strach.
Sam Eohaid miał jednak powód do dumy - jego żona coraz bardziej okrągła, była w pełni zdrowa. Nie dolegało jej nic, a kiedy czegokolwiek potrzebowała, Eohaid natychmiast o to dbał. Relacje między nimi zdecydowanie się polepszyły, zresztą stary wojownik bardzo starał się, żeby tak było, zaś każdego dnia było coraz lepiej.
Tego południa słońce świeciło dosyć mocno, wpadając do kancelarii przez kolorowe szybki. Promienie układały się w fantazyjne wzory pędzących po podłodze koni. Za plecami siedzącego przed rzeźbionym stołem Eohaida zaczęły bić głośno dzwony. On sam pisał powoli list do namiestnika. Dziś dowiedział się o czterech zdechłych sarnach niedaleko w lesie. Już sam nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim, nie wiedział do czego to prowadzi, ale zaczynał się bać. Myślał już o przeniesieniu się do innego pałacu, dalej od tego wszystkiego, ale teraz nie było o tym mowy. To nie polepszało mu humoru.
Na kominku niedaleko od niego trzaskał ogień, właśnie sługa dorzucał dodatkowe drewno, by go podsycić. Ostatnio słońce rzadko zaglądało do jego pałacu, chyba dlatego zrzucił z ramion płaszcz i podszedł do okna. Za nim widział całe miasto ukryte pod śniegiem, o tej godzinie żywe i gwarne, kolorowe, pełne jego poddanych. Na podgrodziu mała grupka dzieci biegała, śmiejąc się i walcząc na drewniane kije. Wyglądało, że to spokojny, radosny dzień, spojrzał jednak na granice horyzontu gdzie ziemia i niebo schodziły się i ujrzał nadchodzącą mgłę. Nie był to dobry sygnał; mgła niosła ze sobą strach, mroczne poczwary, a przede wszystkim mgłowce. Czyli synowie i córki nocy, zaklęci w postaci mgły, które umiały omamić nawet najodważniejszych i najbardziej wojowniczych. Nikt z nimi nie chciał się spotkać za życia, za śmierci też nie. Zapatrzył się w mgłę, zapominając o liście, nie zauważając służącej przynoszącej właśnie wino dla niego, słyszał za to - jak mu się zdawało - cichy głos niesiony wiatrem „ Eohaidzie… Eohaidzie…”