Strona 1 z 1

"Pragnę tylko jednego..." => ot tak na poprawę nastroju :D

: Nie Sty 01, 2012 11:39 am
autor: Lilly
Mam nadzieję, że wybaczycie błędy jakie się pojawiają w tym opowiadaniu. Niestety od dłuższego czasu nie mam kiedy je poprawić...
Życzę miłej lektury i dużo śmiechu ^.^


"Pragnę tylko jednego!"



-No chodź! - moja najlepsza przyjaciółka wciąż nie chciała mi odpuścić, bo raz powiedziałam, że może kiedyś... - Nie daj się prosić! Nie możesz w domu całymi dniami siedzieć i gnić! W końcu kogoś poznasz - maltretowała mnie tak całymi dniami...
-A niby gdzie chcieli by mnie widzieć? Ubrana na czarno. W glanach i do tego z ufarbowanymi włosami na winną czerwień. Nie chodzę tam gdzie ty... - "dyskoteki i inne takie dziwne miejsca to nie dla mnie" pomyślałam - Aż dziwne, że się przyjaźnimy. Jesteśmy kompletnym przeciwieństwem...
-Ale tam to się nie liczy! Proszę... - energicznie wstała z wielkiego fotela, który był ulubionym miejscem mojego kota. Obecnie siedział obrażony na parapecie, przez to że musiał znosić takie niewygody... Elizabeth podeszła do mnie jakby nigdy nic i zaczęła mną szarpać - Pójdziesz niezależnie od tego czy chcesz czy nie! To że masz chore serce, nie znaczy że nie możesz odetchnąć świeżym powietrzem i trochę się poruszać - "no tak... Musiała oczywiście mi o tym przypomnieć...".
-Nie idę, bo mnie serce boli - splotłam ręce na piersi w rozpaczliwym geście obrony, zapewne robiąc przy tym komiczną minę. Nie potrafiłam kłamać, a ona zawsze mnie potrafiła rozszyfrować.
-Przestań kłamać i ubieraj buty! - pociągnęła mnie w stronę drzwi.
-Dobra... - powiedziałam na odczepne - Tylko już przestań tyle gadać - burknęłam niezadowolona. Podczas gdy ja wiązałam moje glany, sięgające do kolan, Elizabeth krzątała się po pokoju... Coś zewsząd zbierała i pakowała do plecaka? Przecież zawsze brała torebkę, a teraz nagle plecak? No nie... To podstęp! I kto mi teraz pomoże?
Nagle do mnie przybiegła, poganiając przy wiązaniu butów.
-Nie pal się tak - burknęłam pod nosem - Bo nic z ciebie nie zostanie za pięć minut...
-Spóźnimy się! No chodźże! - niemal że mnie podniosła za fraki i wyrzuciła za drzwi, które w błyskawicznym tempie zamknęła. Nie wiedziałam, że tak szybko można sobie poradzić z trzema zamkami niemal naraz...
Nagle chwyciła mnie za rękaw, narzucając zabójcze tempo strusia. Po kilku minutach czułam się jakbym biegła na maratonie, a do tego zaraz wypluję płuca. Jak na mnie trwało to stanowczo za długo... Miałam wrażenie że minęło mi kilka wieków przed oczami. Gdy już pod koniec doczołgałam się do ławki, myślałam że skonam. Dopiero, gdy się rozejrzałam, stwierdziłam że nie wiem gdzie jestem.
-Tutaj na pewno kogoś poznasz - uśmiechnęła się entuzjastycznie.
"Wiedziałam! To podstęp! Pomocy!" myśli wciąż mi zwalały się na głowę...
Rozejrzałam się. Za mną był las, przede mną szczere pole, rozkopane, gdzieniegdzie pokryte błotem i kałużami. Natomiast gdzieś w dali dojrzałam coś na wzór szopy. Uniosłam brew zirytowana.
-Tu? Żywego ducha nie ma - stwierdziłam , chociaż odrobinę się ucieszyłam, że nikt mi jakichś durnych historyjek nie będzie mi opowiadać i jeszcze gorszych kawałów...
Nastąpiła chwila ciszy. Nareszcie... Elizabeth czegoś wypatrywała, a ja oglądałam swoje glany, myśląc że trochę pasty do butów by im nie zaszkodziło...
-Są!!! - jak nagle ryknęła, omal i bym z ławki spadła.
-Kto? - zapytałam zdezorientowana.
-Moi znajomi! Na pewno ich polubisz! - widziałam raptem małą plamkę na horyzoncie, która z każdą chwilą stawała się coraz to większa...
Kiedy po raz pierwszy na niego spojrzałam, wiedziałam że będzie wyjątkowy. Ten jedyny i niepowtarzalny! Idealne proporcje, czarny kolor, hardy krok i zawadiackie spojrzenie...
-Źle się czujesz? - zapytała Elizabeth.
W końcu nie codziennie miała okazję mnie widzieć z silnym wytrzeszczem oczu i otwartą gębą, jakbym zobaczyła UFO.
-Nie - burknęłam cicho, nie odwracając wzroku od tego cuda...
-Podobno jest na sprzedaż - szturchnęła mnie z uśmiechem.
-Co? - z początku wydawało mi się, że do mnie to nie dotarło - On? - wskazałam w stronę znajomych mojej przyjaciółki.
-Tak - podrapała się po głowie - Około 500... Podobno.
-Tylko tyle?! - nie mogłam uwierzyć...
W końcu, gdy jej znajomi do nas podeszli, natychmiast z bliska zaczęłam oglądać moją nową miłość... Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.. Cóż... To u mnie normalne, że w towarzystwie zajmuję się tylko tym co mnie zainteresuje.
-Gdzie mogę za niego zapłacić?
-A masz tyle pieniędzy? A i utrzymanie jest drogie - nie znosiłam, jak Elizabeth przypominała mi o suchych faktach.
-Jakoś się wyrobię finansowo...
-A twoje zdrowie?
-Nic mi nie jest...
-A gdzie zamierzasz go trzymać?
-Znajdzie się trochę miejsca... - zaczynałam być już zirytowana jej pytaniami...
-A od kiedy lubisz konie? - to pytanie mnie powaliło...