Re: [Fargoth] Zakaz konkurencji
: Sob Sie 22, 2015 6:42 pm
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Po słowach Vaxena zapadła dłuższa chwila ciszy, nikt się nie poruszał poza opierzonymi kutym lodem kończynami Baldrughana. Czy wypowiedź Zamaskowanego, jego pełen gniewu wzrok i wypełnione furią ostrza skutecznie zniechęciły Rożka? Czarny Żniwiarz nawet nie brał takiej opcji pod uwagę. Isophielon, może i słabszy fizycznie, na pewno nie ustąpiłby pola swemu wrogowi.
I faktycznie. Wyczarował tarczę oraz oszczepy, którymi wkrótce zaczął ciskać w Demona. Ten jednak, nic sobie nie robiąc z tej całej gadaniny o uczuciach, a tym bardziej z pocisków miotanych w jego kierunku, zamknął oczy. "O czym on pierdoli?! Jaka miłość, do cholery?!" zaśmiał się Vaxen we własnym umyśle. Dobre sobie. Czyżby Lodowy sądził, że Vaxa i Kathleen coś łączy? Po chwili Przemieniony faktycznie wybuchł śmiechem. Czy to z powodu słów rzucanych przez Lodzika na wiatr, czy przez zabawne ułożenie skrzydeł - tylko on sam wiedział. Część z tego, co zarzucał mu Baldrughan się zgadzała, przede wszystkim to, co mówił o "ryzykującym życie innych, nic nie wiedzącym o miłości, o wzajemnym szacunku i uczuciach do drugiej istoty, jakie może żywić prawdziwa istota, a nie taka zakłamana, parszywa kanalia, padlinożerca, dbający o własne ego.". "Tak, to się zgadza". Jednocześnie rzucane włócznie były jednak tak proste do uniknięcia, że nawet się nie starał ich blokować. Po prostu, ciągle z zamkniętymi powiekami, nasłuchiwał kiedy taka zacznie rozcinać powietrze zbyt blisko jego ciała i zgrabnie wymijał takową. Skupiał się natomiast na czymś innym - aura syreny właśnie się oddalała, by wreszcie zniknąć poza horyzont zmysłu magicznego Czarnego. "Teraz jest w miarę bezpieczna" pomyślał były upadły z nieukrywaną ulgą. Spłacił dług.
Wtem jednak głos oponenta się zmienił, przeszedł z tonu wyrzucającego na ton nienawistny. Zmusiło to Demona do otworzenia oczu. Dezorientacja tym spowodowana nie chciała minąć wcale tak szybko, jak szybko leciał żywy pocisk Baldrughan. Vax dostrzegł go dopiero, gdy ten był zbyt blisko. Próba uniku uratowała mu życie, choć lodowa włócznia przeciwnika go zraniła. Zamaskowany syknął, ale nie przejął się tym specjalnie.
Isophielon zaczął uciekać w nieznanym Vaxenowi kierunku. Demon tylko prychnął. "Chędożony w tyłek tchórz. Wygrałem. On uciekł." zaśmiał się otwarcie wojownik, sprawdził jeszcze, czy aura Baldrughana również się oddala, a gdy był już tego pewny, schował hebanowe klingi do say, poprawił maskę i złożył skrzydła do lądowania.
Po chwili był już na ziemi, zaś lodowe sople przestały lecieć z nieba. Vaxen uznał, że czas na lepszą prognozę pogody i rozpierzchł szare chmury odkrywając dzienne oko Prasmoka. Rozejrzał się jeszcze gdzie się znalazł. Wokół walały się odłamki kutego lodu.
- Co tu się...? - zwrócił się do nicości. Okazało się jednak, że ktoś tu był: leżący z wycieńczenia elf, a obok niego trzy katany. - Chyba nie tylko ja miałem ciężki dzień... Ej, a gdzie ten karciany sztukmistrz? Gdzie przydupas Pogodynki? Gdzie wszyscy się...? - w tym momencie przerwał, bowiem z kamienic zaczęli wychodzić mieszkańcy miasta. Uzbrojeni. Zazwyczaj w sztylety, miecze, lekkie meble, czasem pochodnie i widły. "Oho, wściekły tłum..." pomyślał Demon i uśmiechnął się - Radujcie się mieszkańcy Fargoth, oto ja, Vaxen van Qualn'ryne uratowałem wasze nędz... ekhm - chrząknął chcąc zamaskować nieodpowiednie do sytuacji słowo. - Miasto i życia! Lodowy skurczybyk już wam nie zagraża. - Jego słowa chyba jednak nic nie wskórały, bowiem ludność wyraźnie zamierzała go zlinczować.
"Jeszcze czego... Bo was wymorduję jak..." nie skończył myśli, bowiem tłum zalał już całą szerokość ulicy. "Cholera, ile was?!", zawahał się Czarny Żniwiarz i cofnął o krok.
- Nic do ciebie nie mam elfie - zwrócił się do Arca. - Ale musisz sobie radzić sam. Ja mam wolne, dość już pobohaterzyłem na dziś. I na kolejne najbliższe pięćset lat... - ostatnie zdanie dodał ciszej, prawie szeptem, po czym rozłożył szeroko ogromne skrzydła przewracając tych, co stali zbyt blisko i wzniósł się w przestworza.
Miał następny cel. Lokstar. Vaxen wciąż był mu dłużny obiecaną zapłatę. Żart z jabłkiem, choć miał nieoczekiwane zakończenie, nie był równowartością tego, co Loki musiał zrobić. Przez następne paręnaście minut Zamaskowany kręcił koła nad miastem szukając aury swojego pobratymca. Gdy wreszcie na nią trafił, poszybował w tamtym kierunku.
Wylądował obok ławki, na której spał jakiś bezdomny, a na jego klatce piersiowej... Królik. Jednak nie to było najdziwniejsze, a to, że aura iluzjonisty pochodziła właśnie od tego staruszka. "Ki czort...?!". Gdyby nie to, że Vax znał aurę demona, na pewno by nie rozpoznał ani samej emanacji, ani jej właściciela. Po prostu genialna umiejętność!
- Ej, Loki, zapłata dla ciebie - powiedział głosem wypranym z emocji i rzucił mieszek z drobnymi. 500 Ruenów, a co ma żałować? - Kupisz sobie za to wioskę. Albo tysiące talii kart i nowy kapelusz dla królika - zażartował czekając, aż rozmówca coś wykrztusi.
I faktycznie. Wyczarował tarczę oraz oszczepy, którymi wkrótce zaczął ciskać w Demona. Ten jednak, nic sobie nie robiąc z tej całej gadaniny o uczuciach, a tym bardziej z pocisków miotanych w jego kierunku, zamknął oczy. "O czym on pierdoli?! Jaka miłość, do cholery?!" zaśmiał się Vaxen we własnym umyśle. Dobre sobie. Czyżby Lodowy sądził, że Vaxa i Kathleen coś łączy? Po chwili Przemieniony faktycznie wybuchł śmiechem. Czy to z powodu słów rzucanych przez Lodzika na wiatr, czy przez zabawne ułożenie skrzydeł - tylko on sam wiedział. Część z tego, co zarzucał mu Baldrughan się zgadzała, przede wszystkim to, co mówił o "ryzykującym życie innych, nic nie wiedzącym o miłości, o wzajemnym szacunku i uczuciach do drugiej istoty, jakie może żywić prawdziwa istota, a nie taka zakłamana, parszywa kanalia, padlinożerca, dbający o własne ego.". "Tak, to się zgadza". Jednocześnie rzucane włócznie były jednak tak proste do uniknięcia, że nawet się nie starał ich blokować. Po prostu, ciągle z zamkniętymi powiekami, nasłuchiwał kiedy taka zacznie rozcinać powietrze zbyt blisko jego ciała i zgrabnie wymijał takową. Skupiał się natomiast na czymś innym - aura syreny właśnie się oddalała, by wreszcie zniknąć poza horyzont zmysłu magicznego Czarnego. "Teraz jest w miarę bezpieczna" pomyślał były upadły z nieukrywaną ulgą. Spłacił dług.
Wtem jednak głos oponenta się zmienił, przeszedł z tonu wyrzucającego na ton nienawistny. Zmusiło to Demona do otworzenia oczu. Dezorientacja tym spowodowana nie chciała minąć wcale tak szybko, jak szybko leciał żywy pocisk Baldrughan. Vax dostrzegł go dopiero, gdy ten był zbyt blisko. Próba uniku uratowała mu życie, choć lodowa włócznia przeciwnika go zraniła. Zamaskowany syknął, ale nie przejął się tym specjalnie.
Isophielon zaczął uciekać w nieznanym Vaxenowi kierunku. Demon tylko prychnął. "Chędożony w tyłek tchórz. Wygrałem. On uciekł." zaśmiał się otwarcie wojownik, sprawdził jeszcze, czy aura Baldrughana również się oddala, a gdy był już tego pewny, schował hebanowe klingi do say, poprawił maskę i złożył skrzydła do lądowania.
Po chwili był już na ziemi, zaś lodowe sople przestały lecieć z nieba. Vaxen uznał, że czas na lepszą prognozę pogody i rozpierzchł szare chmury odkrywając dzienne oko Prasmoka. Rozejrzał się jeszcze gdzie się znalazł. Wokół walały się odłamki kutego lodu.
- Co tu się...? - zwrócił się do nicości. Okazało się jednak, że ktoś tu był: leżący z wycieńczenia elf, a obok niego trzy katany. - Chyba nie tylko ja miałem ciężki dzień... Ej, a gdzie ten karciany sztukmistrz? Gdzie przydupas Pogodynki? Gdzie wszyscy się...? - w tym momencie przerwał, bowiem z kamienic zaczęli wychodzić mieszkańcy miasta. Uzbrojeni. Zazwyczaj w sztylety, miecze, lekkie meble, czasem pochodnie i widły. "Oho, wściekły tłum..." pomyślał Demon i uśmiechnął się - Radujcie się mieszkańcy Fargoth, oto ja, Vaxen van Qualn'ryne uratowałem wasze nędz... ekhm - chrząknął chcąc zamaskować nieodpowiednie do sytuacji słowo. - Miasto i życia! Lodowy skurczybyk już wam nie zagraża. - Jego słowa chyba jednak nic nie wskórały, bowiem ludność wyraźnie zamierzała go zlinczować.
"Jeszcze czego... Bo was wymorduję jak..." nie skończył myśli, bowiem tłum zalał już całą szerokość ulicy. "Cholera, ile was?!", zawahał się Czarny Żniwiarz i cofnął o krok.
- Nic do ciebie nie mam elfie - zwrócił się do Arca. - Ale musisz sobie radzić sam. Ja mam wolne, dość już pobohaterzyłem na dziś. I na kolejne najbliższe pięćset lat... - ostatnie zdanie dodał ciszej, prawie szeptem, po czym rozłożył szeroko ogromne skrzydła przewracając tych, co stali zbyt blisko i wzniósł się w przestworza.
Miał następny cel. Lokstar. Vaxen wciąż był mu dłużny obiecaną zapłatę. Żart z jabłkiem, choć miał nieoczekiwane zakończenie, nie był równowartością tego, co Loki musiał zrobić. Przez następne paręnaście minut Zamaskowany kręcił koła nad miastem szukając aury swojego pobratymca. Gdy wreszcie na nią trafił, poszybował w tamtym kierunku.
Wylądował obok ławki, na której spał jakiś bezdomny, a na jego klatce piersiowej... Królik. Jednak nie to było najdziwniejsze, a to, że aura iluzjonisty pochodziła właśnie od tego staruszka. "Ki czort...?!". Gdyby nie to, że Vax znał aurę demona, na pewno by nie rozpoznał ani samej emanacji, ani jej właściciela. Po prostu genialna umiejętność!
- Ej, Loki, zapłata dla ciebie - powiedział głosem wypranym z emocji i rzucił mieszek z drobnymi. 500 Ruenów, a co ma żałować? - Kupisz sobie za to wioskę. Albo tysiące talii kart i nowy kapelusz dla królika - zażartował czekając, aż rozmówca coś wykrztusi.