Re: [Dom z ogrodem]Przystanek na drodze
: Pon Sie 13, 2012 1:18 am
Wciąż wyraźnie mocno rozbawiona, Amira wysłuchała obojga towarzyszy.
- Zwykłe mleko, mówisz? Jak dla kogo – odpowiedziała Rostanowi, szczerząc wesoło i trochę szyderczo zęby. – Fakt, to mleko. Ale wielbłądzie. Wątpię, żeby ci smakowało.
Pokręciła z rozbawieniem głową.
- A więc idziecie ze mną? – upewniła się. – W porządku.
Rozejrzała się dookoła, orientując, gdzie już była i wypatrując jakiś śladów swoich pobratymców. Gdzie ona by się rozstawiła na ich miejscu? Stanęła a palcach, zirytowana z lekka ty, że ich nie ma. Nadal była zbyt niska, by dojrzeć coś ponad głowami tłumu. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem i ukradkiem podeszła do sąsiedniego stoiska. Korzystając z nieuwagi kupca podwędziła mu jedną z pustych skrzynek, przeciągając ją kawałek w swoją stronę i obracając do góry dnem. Stanęła na tym prowizorycznym podwyższeniu i znów spróbowała. Tym razem przyniosło to oczekiwany efekt i dostrzegła to, co chciała. Elfy rozłożyły się, tradycyjnie już, niewielkim kramem, na uboczu targu.
Amira zeskoczyła ze skrzynki i nakazała gestem, by szli za nią. Jej twarz ponownie rozjaśniał uśmiech. Cieszyła się, że jednak będzie miała okazję zobaczyć się ze swoimi.
Elfka zręcznie lawirowała w tłumie, niekiedy dopomagając sobie łokciami, lub oglądając, czy aby przypadkiem nie zgubiła towarzyszy. Po chwili dotarła w odpowiednie miejsce.
W przeciwieństwie do większości stoisk, nie było tu żadnych skrzynek. Jedynie worki, a gdzieniegdzie kosze lub dzbany. Obok stał śliczny brązowy dromedar, wszystkiego pilnowała dwójka elfów. Charakterystyczne turbany, zasłonięte twarze i ubranie w powtarzających się barwach od razu mówiło ludziom, z kim mają do czynienia, a jednocześnie praktycznie uniemożliwiało rozróżnianie poszczególnych osób. Tak przynajmniej słyszała Amira. Sama nie miała z tym nigdy najmniejszego problemu. Tutaj, z tej odległości, jeszcze nie była pewna, z kim ma do czynienia, ale z całą pewnością była to dwójka mężczyzn z plemienia Al-Kabyl, z którym jej własne miało bardzo dobre stosunki.
Podchodząc uśmiechnęła się do nich jeszcze szerzej i pomachała ręką. Zaraz potem mogła już ich rozpoznać. Właściwie jednego z nich, wyższego i nieco szczuplejszego. Khalana znała jeszcze z dzieciństwa. Był od niej nieco starszy, ale gdy spotykały się ich plemiona zwykle Amira i tak bawiła się z chłopcami, a oni trzymali się razem. Drugiego z mężczyzn nie kojarzyła. Khalan skinął jej głową w oliwkowym turbanie i po oczach widziała, że się uśmiecha, choć nie mogła być tego zupełnie pewna.
- Witaj, Księżniczko – przywitał ją wesoło i trochę sarkastycznie, pozdrawiając tradycyjnym gestem zarezerwowanym dla najwyższej kasty pustynnego społeczeństwa. Amira natychmiast zarumieniła się lekko i właściwie nie wiedziała jak na to zareagować. Zerknęła na resztę z zażenowaniem. Że też musiał wyskoczyć z tym głupim przezwiskiem. W dodatku nie miała jak mu się odwzajemnić, bo do niego zawsze zwracano się po imieniu. W końcu westchnęła tylko lekko, zastanawiając, jakim cudem matka mogła dać jej takie, a nie inne imię. Chyba zresztą uważała to za zabawne, z przeciwieństwie do córki.
- Witaj, Khalan – odparła, uśmiechając się z lekkim przekąsem. Niech wie, że to przezwisko nadal jej się nie podoba. – Sporo czasu minęło, prawda?
Uprzejma formułka, ale naprawdę nie widzieli się już kilka lat i cieszyła się z tego spotkania. Spojrzała w kierunku drugiego z mężczyzn. Miał biały turban i pas w czerwono-pomarańczowe paski. Podejrzewała, że ożenił się z dziewczyną z Al-Kabyl i to dość niedawno. Ten pozdrowił ją zwyczajnym gestem i przedstawił.
- Amran Al-Kabyl.
- Amira Al-Churi.
Odwzajemniła gest i odwróciła się do swoich towarzyszy, by ich przedstawić.
- To są Vena i Rostan – Wskazała ich, przy okazji uświadamiając, że nie zna ich nazwisk. No, ale podróżowali razem stosunkowo od niedawna, prawda? – To jest Khalan Al-Kabyl – dodała jeszcze, na wszelki wypadek przedstawiając im mężczyznę. Obaj elfowie powtórzyli pozdrawiające gesty w stronę wiedźmy i maga. Powstrzymała się od ciężkiego westchnięcia. Rany, te powitania były jakieś męczące.
- Prawda. Sporo czasu. Jakoś nie kwapiło ci się odwiedzać starych przyjaciół, co? No więc, co cię tu sprowadza? – zapytał Khalan, wskazując przy tym ręką na koc, leżący w cieniu domu, przy którym się rozstawili. Poszedł w tamtym kierunku i usiadł na ziemi. Amira podążyła za nim. Po drodze pogłaskała leżącego dromedara po pysku i poszła dalej, ale zaraz odwróciła w pół kroku.
- Uważajcie, może ugryźć – ostrzegła w szczególności Rostana, bo wiedziała, że w wiedźma radzi sobie ze zwierzętami nawet lepiej od niej.
- A cóż może mnie sprowadzać? – odpowiedziała Khalanowi pytaniem na pytanie. – Zakupy oczywiście.
- A już myślałem, że chciałaś nas zobaczyć.
Amira wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Przecież nie wiedziałam, że tu będziecie.
Khalan pokiwał głową ze zrozumieniem i zlustrował wzrokiem jej towarzyszy. Wielbłąd przy okazji prychnął w ich kierunku. Oby na nich nie napluł, bo będzie potrzebna kąpiel i pranie…
-Więc wybierasz się na pustynię w czasie Gorących Wiatrów? – zapytał elf, raczej retorycznie, bo zaraz kontynuował. – Odwiedzasz matkę po kolejnej emocjonującej wyprawie?
No, emocji to odmówić ostatnim wydarzeniom się nie dało, za to reszty źle się domyślał. Nie była pewna, czy nie powinna skłamać. Nie to, że mu nie ufała, bo w stosunku do swoich zawsze była ufna. Wiedziała, jacy są, jak zachowują się poszczególne plemiona, w jakich są stosunkach, a przede wszystkim wiedziała, że współpracę z magami na niekorzyść kogoś ze swoich na pewno by się nie zgodzili. Coś takiego uchodziło za ujmę na honorze, a elfy były z całą pewnością rasą honorową. Zastanawiała się jednak, czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby nic nie wiedział. Gdy tak jej się przyglądał czekoladowymi oczami, musiała niechętnie przyznać, że nie ma sensu kłamać. Z dobrze ją znał i już się zorientował, że dziewczyna chce, skłamać, widziała to.
Pokręciła głową, ale nim zdążyła coś powiedzieć wstał z miejsca i zagadnął jej towarzyszy.
- Napijecie się czegoś? A może zjecie? Chyba się nie spieszycie, aż tak bardzo, prawda?
Amira zwiesiła głowę, z rezygnacją, a potem zaśmiała się. Pięknie. Za moment będą tu jedli trzydaniowy obiad, jeśli czegoś nie zrobią, była tego prawie pewna, a Sara w domu czekała na swoje zakupy i pewnie sama rozmyślała, czym ich ugościć.
- Zwykłe mleko, mówisz? Jak dla kogo – odpowiedziała Rostanowi, szczerząc wesoło i trochę szyderczo zęby. – Fakt, to mleko. Ale wielbłądzie. Wątpię, żeby ci smakowało.
Pokręciła z rozbawieniem głową.
- A więc idziecie ze mną? – upewniła się. – W porządku.
Rozejrzała się dookoła, orientując, gdzie już była i wypatrując jakiś śladów swoich pobratymców. Gdzie ona by się rozstawiła na ich miejscu? Stanęła a palcach, zirytowana z lekka ty, że ich nie ma. Nadal była zbyt niska, by dojrzeć coś ponad głowami tłumu. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem i ukradkiem podeszła do sąsiedniego stoiska. Korzystając z nieuwagi kupca podwędziła mu jedną z pustych skrzynek, przeciągając ją kawałek w swoją stronę i obracając do góry dnem. Stanęła na tym prowizorycznym podwyższeniu i znów spróbowała. Tym razem przyniosło to oczekiwany efekt i dostrzegła to, co chciała. Elfy rozłożyły się, tradycyjnie już, niewielkim kramem, na uboczu targu.
Amira zeskoczyła ze skrzynki i nakazała gestem, by szli za nią. Jej twarz ponownie rozjaśniał uśmiech. Cieszyła się, że jednak będzie miała okazję zobaczyć się ze swoimi.
Elfka zręcznie lawirowała w tłumie, niekiedy dopomagając sobie łokciami, lub oglądając, czy aby przypadkiem nie zgubiła towarzyszy. Po chwili dotarła w odpowiednie miejsce.
W przeciwieństwie do większości stoisk, nie było tu żadnych skrzynek. Jedynie worki, a gdzieniegdzie kosze lub dzbany. Obok stał śliczny brązowy dromedar, wszystkiego pilnowała dwójka elfów. Charakterystyczne turbany, zasłonięte twarze i ubranie w powtarzających się barwach od razu mówiło ludziom, z kim mają do czynienia, a jednocześnie praktycznie uniemożliwiało rozróżnianie poszczególnych osób. Tak przynajmniej słyszała Amira. Sama nie miała z tym nigdy najmniejszego problemu. Tutaj, z tej odległości, jeszcze nie była pewna, z kim ma do czynienia, ale z całą pewnością była to dwójka mężczyzn z plemienia Al-Kabyl, z którym jej własne miało bardzo dobre stosunki.
Podchodząc uśmiechnęła się do nich jeszcze szerzej i pomachała ręką. Zaraz potem mogła już ich rozpoznać. Właściwie jednego z nich, wyższego i nieco szczuplejszego. Khalana znała jeszcze z dzieciństwa. Był od niej nieco starszy, ale gdy spotykały się ich plemiona zwykle Amira i tak bawiła się z chłopcami, a oni trzymali się razem. Drugiego z mężczyzn nie kojarzyła. Khalan skinął jej głową w oliwkowym turbanie i po oczach widziała, że się uśmiecha, choć nie mogła być tego zupełnie pewna.
- Witaj, Księżniczko – przywitał ją wesoło i trochę sarkastycznie, pozdrawiając tradycyjnym gestem zarezerwowanym dla najwyższej kasty pustynnego społeczeństwa. Amira natychmiast zarumieniła się lekko i właściwie nie wiedziała jak na to zareagować. Zerknęła na resztę z zażenowaniem. Że też musiał wyskoczyć z tym głupim przezwiskiem. W dodatku nie miała jak mu się odwzajemnić, bo do niego zawsze zwracano się po imieniu. W końcu westchnęła tylko lekko, zastanawiając, jakim cudem matka mogła dać jej takie, a nie inne imię. Chyba zresztą uważała to za zabawne, z przeciwieństwie do córki.
- Witaj, Khalan – odparła, uśmiechając się z lekkim przekąsem. Niech wie, że to przezwisko nadal jej się nie podoba. – Sporo czasu minęło, prawda?
Uprzejma formułka, ale naprawdę nie widzieli się już kilka lat i cieszyła się z tego spotkania. Spojrzała w kierunku drugiego z mężczyzn. Miał biały turban i pas w czerwono-pomarańczowe paski. Podejrzewała, że ożenił się z dziewczyną z Al-Kabyl i to dość niedawno. Ten pozdrowił ją zwyczajnym gestem i przedstawił.
- Amran Al-Kabyl.
- Amira Al-Churi.
Odwzajemniła gest i odwróciła się do swoich towarzyszy, by ich przedstawić.
- To są Vena i Rostan – Wskazała ich, przy okazji uświadamiając, że nie zna ich nazwisk. No, ale podróżowali razem stosunkowo od niedawna, prawda? – To jest Khalan Al-Kabyl – dodała jeszcze, na wszelki wypadek przedstawiając im mężczyznę. Obaj elfowie powtórzyli pozdrawiające gesty w stronę wiedźmy i maga. Powstrzymała się od ciężkiego westchnięcia. Rany, te powitania były jakieś męczące.
- Prawda. Sporo czasu. Jakoś nie kwapiło ci się odwiedzać starych przyjaciół, co? No więc, co cię tu sprowadza? – zapytał Khalan, wskazując przy tym ręką na koc, leżący w cieniu domu, przy którym się rozstawili. Poszedł w tamtym kierunku i usiadł na ziemi. Amira podążyła za nim. Po drodze pogłaskała leżącego dromedara po pysku i poszła dalej, ale zaraz odwróciła w pół kroku.
- Uważajcie, może ugryźć – ostrzegła w szczególności Rostana, bo wiedziała, że w wiedźma radzi sobie ze zwierzętami nawet lepiej od niej.
- A cóż może mnie sprowadzać? – odpowiedziała Khalanowi pytaniem na pytanie. – Zakupy oczywiście.
- A już myślałem, że chciałaś nas zobaczyć.
Amira wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Przecież nie wiedziałam, że tu będziecie.
Khalan pokiwał głową ze zrozumieniem i zlustrował wzrokiem jej towarzyszy. Wielbłąd przy okazji prychnął w ich kierunku. Oby na nich nie napluł, bo będzie potrzebna kąpiel i pranie…
-Więc wybierasz się na pustynię w czasie Gorących Wiatrów? – zapytał elf, raczej retorycznie, bo zaraz kontynuował. – Odwiedzasz matkę po kolejnej emocjonującej wyprawie?
No, emocji to odmówić ostatnim wydarzeniom się nie dało, za to reszty źle się domyślał. Nie była pewna, czy nie powinna skłamać. Nie to, że mu nie ufała, bo w stosunku do swoich zawsze była ufna. Wiedziała, jacy są, jak zachowują się poszczególne plemiona, w jakich są stosunkach, a przede wszystkim wiedziała, że współpracę z magami na niekorzyść kogoś ze swoich na pewno by się nie zgodzili. Coś takiego uchodziło za ujmę na honorze, a elfy były z całą pewnością rasą honorową. Zastanawiała się jednak, czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby nic nie wiedział. Gdy tak jej się przyglądał czekoladowymi oczami, musiała niechętnie przyznać, że nie ma sensu kłamać. Z dobrze ją znał i już się zorientował, że dziewczyna chce, skłamać, widziała to.
Pokręciła głową, ale nim zdążyła coś powiedzieć wstał z miejsca i zagadnął jej towarzyszy.
- Napijecie się czegoś? A może zjecie? Chyba się nie spieszycie, aż tak bardzo, prawda?
Amira zwiesiła głowę, z rezygnacją, a potem zaśmiała się. Pięknie. Za moment będą tu jedli trzydaniowy obiad, jeśli czegoś nie zrobią, była tego prawie pewna, a Sara w domu czekała na swoje zakupy i pewnie sama rozmyślała, czym ich ugościć.