[Niewielka wioska i jej okolica] Moje i Twoje nadzieje
: Sob Lis 13, 2021 1:37 pm
Zupełnie nie przeszkadzało mu to, że kolejna osoba strzegąca go w ogóle się nie odzywa. Właściwie miał już na dzisiaj dość rozmów i z chęcią przemilczałby resztę swojego dnia, aż do momentu, w którym będzie mógł odpocząć. Liczył nawet na to, że się uda, chociaż jednocześnie też w to wątpił – czekał go jeszcze jeden posiłek w ich towarzystwie, przynajmniej dzisiaj, a w jego czasie na pewno ktoś się do niego odezwie albo zada mu jakieś pytanie. Niegrzecznie byłoby wtedy nie odpowiedzieć takiej osobie. Nie był dzikusem, co o niektórych członkach tej grupy można było powiedzieć, dlatego wiedział, jak powinien się zachować, aby nie wyjść na osobę niewychowaną – choć jednocześnie nie była to też etykieta, której uczeni są wszyscy arystokraci, bez różnicy na to, jak wielki był ich majątek.
Z tych myśli wyrwał go głos, którym jego strażniczka wypowiedziała pierwsze słowa, jakie padły z jej ust od momentu, w którym przywitała się z nim i usiadła w pobliżu. Posłusznie podniósł się z pozycji siedzącej do stojącej, sprawiał przy tym wrażenie, że wszelkie więzy przeszkadzają mu tylko odrobinę i miał z nimi swobodę ruchu większą, niż możnaby zakładać. Na pewno wyglądałoby to inaczej, gdyby nie masa treningów, które miał za sobą. Dzięki nim teraz był zręczny, zwinny i wygimnastykowany.
Poszedł za nią i usiadł w miejscu, które mu wskazała. Nadal się nie odzywał, a z jego oszczędniej mimiki dało się wyczytać, że zwyczajnie nie ma na to ochoty – i na odzywanie się samemu z siebie, i na rozmowę z kimś. Pomyślał, że może dzięki temu będzie jeszcze mniejsza szansa na to, że ktoś zacznie gadać w jego stronę i „zmusi” go do tego, żeby odpowiadał. Spodziewał się zresztą, że po obu jego stronach siądzie ktoś, kto w razie czego będzie mógł szybko zareagować, gdyby chciał zrobić coś, co im się nie spodoba, jednak miejsce po jednej ze stron świeciło pustką. Póki co przynajmniej, bo szybko domyślił się, że zajmie je ktoś, kogo jeszcze nie ma przy ognisku. Tym kimś była Dean oczywiście.
W pewnym stopniu ciekawiło go nawet to, co ma stać się już niedługo – zasadzka, którą chce urządzić ta grupa i też to, że chcą zaangażować w to nawet jego. Oddadzą mu broń czy może każą walczyć czymś, czym będzie wiedział, jak się posługiwać, ale jednocześnie nie będzie to też ostrze, którym przywykł zabijać (czyli jego własne), a przez to nie będzie mógł w pełni wykorzystać tego, czego się nauczył? Jak bardzo swobodny będzie mógł być, czyli jak bardzo pozbawią go wszelakich więzów? Kto będzie go pilnował i jak zabezpieczą się na wypadek gdyby chciał uciec albo zmienić stronę i pomóc tamtym walczyć z grupą, która go pojmała i teraz więziła? Jakie miejsce zajmie już na miejscu zasadzki? Na część pytań niejako znał odpowiedź albo mógł podejrzewać, jaka ona będzie, a na inne nie znał i może pozna ją dopiero wtedy, gdy zaciągną go na miejsce. Oczywiście, że postrzegał to jako możliwość ucieczki, miał też pewien pomysł na to, gdyby pojawiła się możliwość walki po drugiej stronie. Mógłby zwyczajnie przekupić tamtych i powiedzieć im, że jego Ojciec zapłaci, jeśli pomogą mu i dostarczą go żywego w miejsce, które by im wskazał. Mógł też walczyć ze zmiennokształtnymi – ramię w ramię – jeżeli ta druga grupa nawet nie brałaby pod uwagę tego, że jest więźniem tamtych i widzieliby w nim jedynie zagrożenie. Walczyłby, ale początkowo myślał o tym tak, że zacząłby, gdyby bezpośrednio zagrażali jego życiu. To wszystko nie brzmiało, jak złe pomysły. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie wpadł na nic innego. Tak, owszem, pozostawała jeszcze zwyczajna ucieczka, jednak był przekonany, że na coś takiego byli przygotowani.
Czerwone oczy albinosa spoczęły na krótką chwilę na Dean, gdy dosiadła się obok niego i na chwilę uwolniła jego ręce z więzów. Zatoczył nimi dwa lub trzy okręgi, samymi dłońmi, wykorzystując do tego możliwości swych nadgarstków. Potrzebował tego, bo, owszem, miał pewną swobodę w ruchach, gdy był skrępowany, ale nie równała się ona pełnej swobodzie, którą dało się osiągnąć jedynie wtedy, gdy nie czuł się liny i magicznych więzów. Dopiero po tym przyjął od niej kij, na który po chwili nabił kromki chleba. Zawiesił to nad ogniskiem, ale nie na długo – nie chciał, żeby przypiekła się całość, a jedynie brzegi, choć nie wiedział, czy mu się to uda, chciał zostawić środek miękki, ale jednocześnie liźnięty też przez ogień. W odpowiednim momencie, który uznał za stosowany, nagłym ruchem zabrał kij znad ognia i zdjął z niego pierwszą kromkę, nie przejmował się tym, że jeszcze nie dostał tego, do czego chleb ten będzie dodatkiem. Zjadł ją, żeby sprawdzić, czy udało mu się osiągnąć to, co planował i… właściwie tak, chociaż nie do końca. Środek przy brzegach zaczął robić się chrupki – ale to było akurat drobne niedopatrzenie z jego strony. Na tyle drobne, że mógł je sobie wybaczyć. Krótko po tym, dostał miskę gulaszu. Zaczął zjadać go z chlebem znad ogniska. Powoli, tak, żeby chociaż przez chwilę poczuć smak tego połączenia. Robił to z obyciem osoby, która została nauczona tego, jak zachowywać się przy stole i, choć daleko mu było do dobrego wychowania arystokraty, to na pewno nie zostałby uznany za niewychowanego i niekulturalnego, gdyby jadł przy jednym stole właśnie z kimś takim. Co prawda, teraz siedział przy ognisku, otoczony przez zmiennokształtnych, ale nadal jadł w ten sposób, na pewno różniący się od tego, w jaki pożywiali się oni, i też ograniczony przez to, że nie siedzi na krześle i przy stole właśnie.
Czy dziwne było to, że nie odezwał się słowem od momentu, w którym tu usiadł? Nie, przynajmniej nie dla niego.
Z tych myśli wyrwał go głos, którym jego strażniczka wypowiedziała pierwsze słowa, jakie padły z jej ust od momentu, w którym przywitała się z nim i usiadła w pobliżu. Posłusznie podniósł się z pozycji siedzącej do stojącej, sprawiał przy tym wrażenie, że wszelkie więzy przeszkadzają mu tylko odrobinę i miał z nimi swobodę ruchu większą, niż możnaby zakładać. Na pewno wyglądałoby to inaczej, gdyby nie masa treningów, które miał za sobą. Dzięki nim teraz był zręczny, zwinny i wygimnastykowany.
Poszedł za nią i usiadł w miejscu, które mu wskazała. Nadal się nie odzywał, a z jego oszczędniej mimiki dało się wyczytać, że zwyczajnie nie ma na to ochoty – i na odzywanie się samemu z siebie, i na rozmowę z kimś. Pomyślał, że może dzięki temu będzie jeszcze mniejsza szansa na to, że ktoś zacznie gadać w jego stronę i „zmusi” go do tego, żeby odpowiadał. Spodziewał się zresztą, że po obu jego stronach siądzie ktoś, kto w razie czego będzie mógł szybko zareagować, gdyby chciał zrobić coś, co im się nie spodoba, jednak miejsce po jednej ze stron świeciło pustką. Póki co przynajmniej, bo szybko domyślił się, że zajmie je ktoś, kogo jeszcze nie ma przy ognisku. Tym kimś była Dean oczywiście.
W pewnym stopniu ciekawiło go nawet to, co ma stać się już niedługo – zasadzka, którą chce urządzić ta grupa i też to, że chcą zaangażować w to nawet jego. Oddadzą mu broń czy może każą walczyć czymś, czym będzie wiedział, jak się posługiwać, ale jednocześnie nie będzie to też ostrze, którym przywykł zabijać (czyli jego własne), a przez to nie będzie mógł w pełni wykorzystać tego, czego się nauczył? Jak bardzo swobodny będzie mógł być, czyli jak bardzo pozbawią go wszelakich więzów? Kto będzie go pilnował i jak zabezpieczą się na wypadek gdyby chciał uciec albo zmienić stronę i pomóc tamtym walczyć z grupą, która go pojmała i teraz więziła? Jakie miejsce zajmie już na miejscu zasadzki? Na część pytań niejako znał odpowiedź albo mógł podejrzewać, jaka ona będzie, a na inne nie znał i może pozna ją dopiero wtedy, gdy zaciągną go na miejsce. Oczywiście, że postrzegał to jako możliwość ucieczki, miał też pewien pomysł na to, gdyby pojawiła się możliwość walki po drugiej stronie. Mógłby zwyczajnie przekupić tamtych i powiedzieć im, że jego Ojciec zapłaci, jeśli pomogą mu i dostarczą go żywego w miejsce, które by im wskazał. Mógł też walczyć ze zmiennokształtnymi – ramię w ramię – jeżeli ta druga grupa nawet nie brałaby pod uwagę tego, że jest więźniem tamtych i widzieliby w nim jedynie zagrożenie. Walczyłby, ale początkowo myślał o tym tak, że zacząłby, gdyby bezpośrednio zagrażali jego życiu. To wszystko nie brzmiało, jak złe pomysły. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie wpadł na nic innego. Tak, owszem, pozostawała jeszcze zwyczajna ucieczka, jednak był przekonany, że na coś takiego byli przygotowani.
Czerwone oczy albinosa spoczęły na krótką chwilę na Dean, gdy dosiadła się obok niego i na chwilę uwolniła jego ręce z więzów. Zatoczył nimi dwa lub trzy okręgi, samymi dłońmi, wykorzystując do tego możliwości swych nadgarstków. Potrzebował tego, bo, owszem, miał pewną swobodę w ruchach, gdy był skrępowany, ale nie równała się ona pełnej swobodzie, którą dało się osiągnąć jedynie wtedy, gdy nie czuł się liny i magicznych więzów. Dopiero po tym przyjął od niej kij, na który po chwili nabił kromki chleba. Zawiesił to nad ogniskiem, ale nie na długo – nie chciał, żeby przypiekła się całość, a jedynie brzegi, choć nie wiedział, czy mu się to uda, chciał zostawić środek miękki, ale jednocześnie liźnięty też przez ogień. W odpowiednim momencie, który uznał za stosowany, nagłym ruchem zabrał kij znad ognia i zdjął z niego pierwszą kromkę, nie przejmował się tym, że jeszcze nie dostał tego, do czego chleb ten będzie dodatkiem. Zjadł ją, żeby sprawdzić, czy udało mu się osiągnąć to, co planował i… właściwie tak, chociaż nie do końca. Środek przy brzegach zaczął robić się chrupki – ale to było akurat drobne niedopatrzenie z jego strony. Na tyle drobne, że mógł je sobie wybaczyć. Krótko po tym, dostał miskę gulaszu. Zaczął zjadać go z chlebem znad ogniska. Powoli, tak, żeby chociaż przez chwilę poczuć smak tego połączenia. Robił to z obyciem osoby, która została nauczona tego, jak zachowywać się przy stole i, choć daleko mu było do dobrego wychowania arystokraty, to na pewno nie zostałby uznany za niewychowanego i niekulturalnego, gdyby jadł przy jednym stole właśnie z kimś takim. Co prawda, teraz siedział przy ognisku, otoczony przez zmiennokształtnych, ale nadal jadł w ten sposób, na pewno różniący się od tego, w jaki pożywiali się oni, i też ograniczony przez to, że nie siedzi na krześle i przy stole właśnie.
Czy dziwne było to, że nie odezwał się słowem od momentu, w którym tu usiadł? Nie, przynajmniej nie dla niego.