Noc zdecydowanie nie należała do najlepszych; najpierw, zanim jeszcze zasnęła, przewracała się nieustannie z boku na bok, a potem musiała się mocno rzucać, bo lekko obolała obudziła się na podłodze. Nie pamiętała swoich snów, lecz podejrzewała że lepiej się z tego cieszyć.
Wyjrzała za okno; słońce wstało jakiś czas temu, było około południa. To przypomniało jej o tym, iż jadła prawie dokładnie dzień wcześniej. Uderzył ją głód, ale postanowiła najpierw wziąć kąpiel.
Balia cały czas stała tam, gdzie ją zmaterializowała, jednak ktoś - najprawdopodobniej gospodarz - wylał z niej wodę. Tym lepiej dla niej, bo musiałaby teraz albo tworzyć kolejną, ale borykać się z tym samodzielnie. Napełniła ją z powrotem, zanurzyła się i ogarnął ją kojący mięśnie gorąc. Leżała tak minutę bądź dwie, a potem zaczęła się myć.
Kilkanaście minut później stała już - odświeżona i w pełni przytomna - z powrotem na nogach, wycierając swoje ciało ręcznikiem i zbierając wszystkie rzeczy z powrotem do sakwy. Kiedy zajęła się swoimi włosami, musiała przystanąć na długą chwilę. Były długie i sprawiały problemy, ale nie potrafiła sobie wyobrazić pozbycia się ich. To jeden z niewielu pozostałych jej symboli, do których była równie mocno przywiązana. Wszystkie inne już dawno zabrały albo anioły, albo sekta. Tęsknota za większością z nich wygasła lata temu. I dlatego też przemieniona tak kurczowo trzymała się tego, co pozostało; bała się, że tracąc tę resztę, utraci także swoje człowieczeństwo.
W głównej izbie karczmy zastała tylko kilka osób. Nawet ludzie którzy zwykli tutaj przebywać, musieli czasem zatroszczyć się o stały przypływ gotówki. Usiadłszy przy stoliku, skinęła ręką na krążącą po sali i sprzątającą pracownicę.
– Słucham.
– Chciałabym jakieś śniadanie. Smażone mięso, ryż, chleb, warzywa. Coś, żeby sobie pojeść. Najlepiej jak najszybciej.
– To będzie dwadzieścia ruenów.
– Hm? – zdziwiła się przemieniona, jednak po chwili nadeszło zrozumienie; trzy dni minęły, teraz była normalnym klientem. – A tak, proszę – powiedziała, kładąc jednego srebrnego na blacie. – Reszty nie trzeba.
– Dziękuję. Posiłek będzie niedługo.
Niedługo, czyli jakieś dwadzieścia minut. Porcja była naprawdę szczodra, a kobieta od razu zabrała się do jedzenia. Musiała przyznać, że jak na tak prosty posiłek, kucharz popisał się swoim kunsztem - przyprawy były tak dobrane, aby idealnie podkreślić smak mięsa. Gdy skończyła, została jeszcze chwilę. Miała nadzieję na to, iż spotka piekielnego, ale gdy po dłuższym czasie nie schodził na dół, doszła do wniosku, że raczej opuścił już karczmę. Wstała więc od stołu i wyszła na zewnątrz. Było lekko duszno, ale nie przeszkadzało jej to; czuła się wolna. Znów miała wyruszyć, dać porwać się podróży i odwiedzić nieznane miejsca. Obiecała sobie że rozwinie skrzydła gdy tylko oddali się od miasta. Najpierw jednak musiała odebrać płaszcz.
Po krótkim marszu przez miasto stanęła przed sklepem krawca. W środku znów było ciemno, więc przystanęła na moment. Sprzedawca najwyraźniej błyskawicznie ją rozpoznał, bo od razu się odezwał.
– Dzień dobry. Mamy pani płaszcz, własnie dotarł.
– Świetnie. Gdzie mogę go zobaczyć?
– Zapraszam na zaplecze. – Wskazał na drzwi za sobą. – Dosłownie chwilę temu przyjechała dostawa od mistrza, właśnie ją segregowałem.
Bez słowa przeszła do pomieszczenia o którym mówił. Tym razem nie było przepełnione belami materiału - było ich jeszcze kilka, ale nie tak wiele jak wcześniej - pod ścianą stały skrzynie. Kilka z nich było już opróżnionych, a wyjęte towary zostały skrupulatnie ułożone w kwadratowe stosy lub - w przypadku tych z którymi nie dało się uczynić takiej sztuki - czekały na wieszakach.
– Proszę, oto on. – Wyciągnął rękę w kierunku jednego z nich. Satoria była zdumiona - płaszcz wyglądał niemalże identycznie z tym, który nosiła wcześniej! Jedyna rzecz która się zmieniła to to, iż był nieco dłuższy niż przewidywała, ale za to znacznie bardziej przewiewny. – Sądząc po pani reakcji, mistrz trafił w dziesiątkę.
– Jest prawie taki sam jak mój poprzedni! Trudno żebym nie była zaskoczona…
– Jak to sam mówi, potrafi ocenić ludzi. Ostatnimi czasy nie pracuje w sklepie, lecz w swoim domu. Nie jest już tak młody jak kiedyś.
– Naprawdę nie wiem co powiedzieć.
– Nie musi pani nic mówić. Wystarczy tylko, że przekaże mi pani resztę zapłaty, czyli trzynaście setek ruenów.
– Najpierw go założę. – Zdjęła sakwę ze swojego ramienia, a potem założyła płaszcz. Naprawdę czuła się jakby to był ten sam, który miała wcześniej. – Idealny. Proszę.
– Dziękuję. Jeszcze coś?
– Nie… Chociaż – zreflektowała się szybko – z miłą chęcią wzięłabym jeszcze coś pod spód.
– Taka sama jaką ma na sobie pani teraz?
– Byłoby miło – uśmiechnęła się.
– Niech pani poczeka – powiedział i zaczął przeglądać ułożone wcześniej stosy. W końcu znalazł coś, co było odpowiedniej wielkości. – Siedemdziesiąt ruenów.
– Proszę. – Przemieniona dała mu całą należną sumę i opuściła budynek. Skierowała swoje kroki do południowej bramy.
W końcu, przed jej oczami rozciągnęła się droga. Wiła się wśród drzew, ale gdzieś musiała prowadzić.
Ciąg dalszy przygód Satorii