Acheron pustym wzrokiem wpatrywał się w powoli umierającego Aulusa. Każda sącząca się z ciała klauna kropla krwi wprawiała Fellarianina w coraz większy strach. Poczucie bezsilności jeszcze bardziej przygnębiało łucznika. Acheron od kilkunastu godzin był uwięziony w Falldaronie, nieustannie marzył o wolności, i właśnie obserwował jak prawdopodobnie jedyna osoba będąca w stanie przenieść Fellarianina z powrotem do Alaranii odchodzi. Nagle Pacynek przemówił bezpośrednio do umysłów wszystkich osób obecnych w jaskini. Jego wypowiedź odrobinę uspokoiła Acherona. Sytuacja była beznadziejna, lecz wciąż istniał niewielki promyk nadziei. Chwilę później Kragowie umieścili Aulusa w lektyce i wraz z uwięzionymi przez klauna przybyszami opuścili jaskinię i udali się do ukrytej na pustyni wioski Dakonów.
Podróż była niezwykle męcząca. Wędrówka przez zwyczajną pustynię potrafiła wykończyć niejednego śmiałka. W Falldaronie było jeszcze gorzej, ponieważ na błękitnym niebie znajdowały się aż dwa bijące żarem słońca. Fellarianin z niezwykłą prędkością opróżniał bukłaki z wodą. Zdecydowanie wolałby powrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło - na pokrytą śniegiem i lodem górę. Acheron podobnie jak swoi pobratymcy nie odczuwał zimna, jednakże skwar był dla niego niemalże nie do wytrzymania. Gdy oczom podróżników ukazały się stare ruiny Fellarianin poczuł olbrzymią ulgę. Cień rzucany przez monument pozwalał na ukrycie się przed parzącym żarem obu słońc. Wkrótce słońca zniknęły za horyzontem, a wraz z nimi odszedł gorąc. Gdy zapadła noc Fellarianin niemal natychmiast usnął.
Ze snu wybudził go głos Pacynka. Delikatnie to ujmując, Acheron nie czuł entuzjazmu w powodu okazji do poznania przedstawicieli kolejnego pokracznego gatunku obecnego jedynie w Falldaronie. Łucznik momentalnie wstał i chwycił jeden z wyczarowanych przez Aulusa mieczy. Następnie sięgnął po łuk i pełen strzał kołczan. Nim zdążył przygotować się do walki usłyszał głos Charlotte. Acheron wiedząc, że to nie jest odpowiednik czas i miejsce na sprzeczki wykonał dane mu polecenie. Rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze, aby chwilę później bezpiecznie wylądować na filarze. W Falldaronie Acheron był pozbawiony swego magicznego łuku, a korzystanie z tradycyjnego oręża tego typu sprawiało mu nieco trudności. Największy problem tkwił w naciągnięciu cięciwy broni. Cięciwa wzmocnionego magicznymi zaklęciami oręża Acherona uginała się pod jego palcami nie stawiając jakiegokolwiek oporu. Korzystanie ze zwykłego łuku wymagało siły, a ta nie należała do mocnych stron Fellarianina...
Wkrótce Acheron ujrzał pierwszych przeciwników. Krzyżówki człowieka i gada wyglądały przerażająco. Łucznik bez wahania wystrzelił pierwszą strzałę. Pocisk bez problemu przebił pokryte zielonkawymi łuskami ciało potwora powalając go na ziemię. Pozostałe wynaturzenia ujrzawszy śmierć jednego ze swych towarzyszy zaczęły znacznie szybciej biec w stronę ruin. Fellarianin nie przerywał strzelania. Niektóre pociski trafiały prosto w cel, inne tuż obok... Nieliczne jaszczurki zdołały uniknąć strzały. Choć minęło zaledwie kilkanaście sekund, Acheron odczuwał wrażenie, że walka trwa kilka dobrych godzin. Serce coraz szybciej kołatało w jego piersi niezwykle utrudniając walkę. Wkrótce wyczerpał się zapas strzał, a Fellariani przystąpił do walki w zwarciu. Błyskawicznie sięgnął po miecz i pomagając sobie skrzydłami zeskoczył na ziemię. Chaos... Kragowie wydając z siebie stłumione pomruki krzątały się po ruinach. Jaszczurki pojawiały się zewsząd. Potwory były niezwykle zwinne, wielokrotnie udawało im się uniknąć ostrej klingi miecza. Acheron był bardzo wycieńczony, lecz nie poddawał się. Dzierżone przez niego ostrze przeszywało coraz więcej gadzich ciał. Nagle Fellarianin ujrzał samotnego jaszczura zmierzającego w stronę nieprzytomnej Charlotte. O dziwo dziewczyna przybrała swą ludzką postać. Łucznik znajdował się zbyt daleko, aby zdążyć podbiec i pozbyć się potwora nim ten wykończy szczurzycę. Acheron pofrunął w stronę gada i spróbował oddzielić jego czerep od reszty ciała. Niestety wynaturzenie było szybsze i pozostawiło w lewej ręce Fellarianina dość długą i głęboką obficie krwawiącą ranę. Przy okazji jaszczur zignorował leżącą nieopodal dziewczynę i rzucił się w stronę Acherona. Chwilę później bestia leżała już martwa. Fellarianin podszedł do Charlotte i przyjrzał się jej ranie.
"Cholera... Trucizna!"
Acheron nie miał żadnych wątpliwości. Ciało dziewczyny zostało otrute. Co gorsza Fellarianin nie był w stanie jej pomóc. Wielokrotnie sporządzał trucizny i medykamenty, lecz nigdy nie miał styczności z jadem tutejszych istot. Ponadto walka jeszcze nie dobiegła końca i łucznik musiał zadbać jeszcze o własne bezpieczeństwo...
Szepczący Las ⇒ [Głąb lasów Kryształowego Jeziora] Smak ryzyka
- Isariela
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Była elfką. Drowem albinosem
- Profesje:
- Kontakt:
Bardzo powoli i ostrożnie, jakby z obawą, wstała. Nie czuła już bólu…ale jego wspomnienie wciąż sprawiało, że chowała się w głąb własnego jestestwa. Była tutaj z nimi tylko cieleśnie i chociaż uważnie obserwowała całą scenę, nic z tego do niej nie docierało. Pragnęła uciec, odejść jak najdalej, byleby tylko nie musieć patrzeć w twarz już żadnemu z nich, a w szczególności Aulusowi, czy jego szczurzej pupilce. Musiała przyznać jednak, że klaun wykazał się okruchem człowieczeństwa każąc Lottie zostawić zielonooką. Zawiesiła wzrok na bezwładnym ciele elfki, do której podbiegła już wiedźma, najwyraźniej chcąc opatrzyć rany zadane przez bestię. „Nie dadzą jej umrzeć!” – pomyślała z radością, ale to chwilowe ożywienie szybko zgasło przyćmione wspomnieniem tego, czego ona sama musiała doświadczyć, gdy dokonała zamachu na swego oprawcę. A przecież nie uczyniła mu nawet większej krzywdy…po cóż innego Aulus mógł ratować tę, która chciała odebrać mu życie, jeśli nie po to, by w okrutny sposób się zemścić? Znała go ledwie dobę, ale już wiedziała, że na pewno nie ma wobec elfki pozytywnych zamiarów. Dopiero dobę…gdyby ktoś ją kiedyś o to zapytał, miałaby poważny problem z określeniem czasu jaki tu spędziła. Wydawało się to tak długo…tak wiele zdarzyło się w czasie, który raz po raz potrafiła przepuścić w karczmie, nawet nie zauważywszy jego upływu. Tyle skrajnie różnych uczuć już nią targało. Nienawiść, radość, ból, strach czy nadzieja były tylko kilkoma z wielu. Poznała już smak upokorzenia i chwili tryumfu, chyba po raz pierwszy bała się o czyjeś życie i pragnęła cudzej śmierci tak bardzo.
Stawiając ostrożne kroki skierowała się ku elfce, wokół której kręcili się kragowie. Niewiele zobaczyła w tej plątaninie kończyn i głów, wobec czego powróciła na swoje miejsce pod ścianą. Stąd obserwowała krzątaninę kalek, które zbierały zapasy, składając je na środku jaskini. Gdy utworzyła się w tym miejscu pokaźna kupka, przytargały lektykę. Załadowawszy na nią półżywego Aulusa, zwaliły wszystkie bagaże u jego stóp. „Ciekawe, gdzie chcą nas zabrać?” Nie wątpiła, że jeśli klaun gdzieś wybywał, oni również musieli pójść za nim. Przecież nie pozostawiłby ich tutaj, nie mając właściwie żadnej kontroli nad ich poczynaniami. Nawet jeśli nie mogliby się stąd wyrwać, zapewne byli w stanie wyrządzić ogromne szkody, nawet jeśli o tym nie wiedzieli. A do tego starzec, który uprzednio zabrał ich do siebie, gdy oprawca wypuścił ich na moment ze swych szponów…nie było wątpliwości, że po raz kolejny przyjdzie do nich, jeśli tylko zostaną sami. Nie, zdecydowanie Aulus nie mógł ich zostawić.
W końcu, gdy wszystko było jako tako upakowane, kilku kragów podeszło do niej i pokrzykując, zapędziło w stronę wyjścia, tworząc wokół niej półokrąg, tak, że nie miała innej opcji, jak iść tam, gdzie zechcą. To samo uczyniono z resztą towarzystwa; wszystkich zebrano w jednym miejscu przed grotą, by następnie ruszyć w drogę. Przez cały czas szczurzyca trzymała się tuż obok lektyki z nieprzytomnym klaunem. Drepcąc bok w bok z kalekami, których zadaniem było unoszenie ciężkiej konstrukcji, wydawała się bardzo odcięta od reszty grupy, rozstawionej w dużych odstępach od siebie, ale jednocześnie tak, by odległość dzieląca ich od oprawcy była jak największa. Nawet dla niezbyt bystrego obserwatora na pierwszy rzut oka widać było wyraźnie, kto tu z kim trzyma. Isa nie mogła na nią patrzeć, miała wobec niej tyle wyrzutów, tyle żalu i nienawiści, że każde spojrzenie zdawało się bolesne. „Chciałabym spotkać ją kiedyś daleko stąd, gdzieś w Alaranii. Móc wyjaśnić sobie wszystko na logicznych zasadach, a nie tych wymyślanych przez niego. Kto wie, może wtedy okazałaby się inna? Ale nie…zdrajcy zawsze pozostają zdrajcami.”
Szli już zdecydowanie zbyt długo. Słońce prażyło niemiłosiernie i nawet niewzruszony dotąd fellarianin zdawał się to zauważać. Gęste włosy długo nie pozwalały na dotarcie do głowy morderczym promieniom, ale gdy w końcu uległy, zadziałały jak gruba, wełniana czapka. Elfce było niedobrze, ale jako że nie jadła nic już od ponad doby, wymiotowanie raczej jej nie groziło. Mogłaby teraz zabić za bukłak z chłodną wodą. Wlokąc się przez to pustkowie, przyszło jej na wspomnienie miejsce, w którym się obudziła. Pamiętała chłód, który przenikał ją do szpiku kości. Wtedy wydawało jej się to szczytem nieszczęścia, ale teraz, kiedy brnęła naprzód w upale, jawiło jej się to cudownym rajem. Śnieg, który topiąc się za kołnierzem przejmował dreszczem, lodowaty wiatr, sprawiający, że marzło się jeszcze szybciej i nade wszystko temperatura tak niska, że wylana woda zamieniała się w lód zalewie w przeciągu kilku pacierzy. Otrząsnęła się z tych wspomnień; nie dość, że nic nie dawały, to sprawiały, że czuła się jeszcze gorzej. Ciekawa była, co też jeszcze zaserwuje im władca Falldaronu. Czy nie lepiej było zabić się od razu, niż konać tu powoli i w męczarniach? O ile reszta jej, pożal się Boże, drużyny miała okazję do zjedzenia czegoś i napicia się, o tyle ona w tym czasie poddawana była najgorszym torturom w swym życiu. Miała wrażenie, że sukinsyn obrał ją sobie na cel do katowania. Po części cieszyła się, że jego gniew przejdzie teraz na zielonooką. Może w ten sposób Aulus zapomni o niej samej…
Z użalania się nad własnym losem wyrwały ją słowa Pacynka.
- Jesteście w połowie drogi, kilka mil stąd, jest miejsce w miarę bezpieczne w tej przeklętej dziczy... Uważajcie, i pamiętajcie... Tutaj nawet skała może zabić.
Uniosła głowę, rozglądając się wokół. Faktycznie, krajobraz nieco się zmienił, tu i tam leżała sobie jakaś wiekowa skała, czy rosło skarłowaciałe drzewko. Dawało to nadzieję, że może wkrótce wrócą na te idylliczne pola, którymi prowadziły ich zakutane w czerń istoty, zanim dane im było ujrzeć prawdziwe, nie skrywane pod maską kruka oblicze Aulusa. Poczuła chwilowy zastrzyk energii i nieco żwawiej zaczęła stawiać kroki. Po nieznośnie długim dla niej czasie, kragowie zaczęli warkotać i szczekać między sobą, najwyraźniej zauważywszy coś ciekawego. W kilka chwil potem lektyka zawierająca Pacynka i bagaże została rzucona na ziemie. Okazało się, że ich obozowisko rozbite zostało wśród ruin, które dawały całkiem niezłą ochronę przed wiatrem i pustynnym kurzem. Isa ulokowała się u stóp jednego z większych głazów. Niemal natychmiast dostała od jednej z kalek porcję czerstwego chleba i bukłak z winem. Coś takiego nie mogło być smaczne nawet dla osoby równie wygłodzonej jak ona, ale w tej chwili elfka nie zwracała uwagi na smak. Rzuciła się na pożywienie jak wariatka, pochłaniając je w zawrotnym tempie. Kiedy po chlebie zostało już tylko wspomnienie, skierowała się do miejsca, w którym kragowie zwalili zapasy. Szturchnęła pierwszego lepszego z nich w ramię i pokazała na swoje usta, a następnie wykonała gest, jakby rozłamywała kromkę na dwoje. Stworzenie dość szybko zrozumiało i podało jej jeszcze kawałek „dania”, który zjadła równie szybko jak poprzednie. Potem wróciła pod swój kamień i dopiwszy wino do końca zwinęła się w kłębek na ziemi, mając w planach zasnąć.
Długo nie pospała. Ledwie udało jej się zamknąć oczy, a już Aulus zaczął coś mówić. „Dziadu… – pomyślała – dlaczego? Kolejne słowa klauna otrzeźwiły ją. Wstała tak szybko, jak to było możliwe dla kogoś wyrwanego ze snu i zdążyła zobaczyć, jak pod ścianą zawalonego klasztoru ni z tego ni z owego pojawia się kilka łuków i kołczanów pełnych strzał o śnieżnobiałych pióropuszach. Odruchowo powędrowała wzrokiem do oprawcy. Nie pomyliła się, broń była jego sprawką. W tej chwili Pacynek wydawał się cierpieć katusze, najwidoczniej czarowanie w jego stanie nie było dobrym pomysłem. „Bardzo dobrze" - pomyślała cierpko. Szanse, że szaleniec odeśle ich z powrotem tam, skąd zabrał, były tak znikome, że równie dobrze mógł tu umrzeć. Przynajmniej popatrzyliby na jego śmierć.
Lottie dość szybko wczuła się w rolę przywódcy. Drobna dziewczyna wydająca rozkazy o połowę od siebie silniejszym wyglądała dość komicznie, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z metamorfozy, jaką przejdzie gdy pojawią się wrogowie, aktualnie widoczni jako jeden wielki tuman pyłu i kurzu. Kiedy elfka usłyszała, że szczurzyca ma w planach również i jej coś kazać, odwróciła się od niej nie chcąc dać jej zobaczyć grymasu, który wykrzywił jej twarz. Na szczęście samozwańcza przywódczyni uznała za stosowne przydzielić jej łuk. Isa zaklęła pod nosem; przodkowie Lottie musieli przewrócić się w grobach słysząc obelgi, jakie słała pod ich adresem. Przysiągwszy sobie, że po bitwie zajmie się szczurzycą, podeszła do muru, o który oparta stała broń. Wybrała lekki łuk sprawiający wrażenie całkiem solidnego. Elfka podejrzewała, że przy dobrym wietrze spokojnie będzie mogła ustrzelić z niego wroga z odległości pięćdziesięciu kroków. Gdyby miała w ręku swój własny, zapewne mogłaby więcej dokonać, ale Aulus przenosząc ją do tego przeklętego przez Boga i ludzi Falldaronu nie wziął pod uwagę jej łuku. Skrzywiła się na myśl, że leży on teraz porzucony gdzieś w trawie i błocie, na deszczu, lub co gorsza, przywłaszczył go sobie jakiś przygodny znalazca. Postanowiła jednak na czas bitwy nie zaprzątać sobie tym głowy i wziąć się do roboty. Szybko złapała pierwszy lepszy kołczan i wracając, obrała sobie za pozycję zawalony mur, który upadając utworzył ogromną kupę kamieni. Stojąc na niej, mogła strzelać swobodnie bez zamartwiania się, że dorwie ją któryś z walczących mieczem. Zagrożenie mogli stanowić jedynie łucznicy czy kusznicy, nie wiedziała jednak, czy ich wróg posiada takowych w swoich szeregach.
Napastnicy okazali się krzyżówką humanoida i jaszczurki. Ich czaszki pokryte były łuskami i spłaszczone jak u gadów, ale reszta ciała iście ludzka. W dłoniach trzymali najrożniejszą broń, od mieczy, przez pałki, po najzwyklejsze w świecie kije. Mieli nad nimi miażdżącą, bo ponad ośmiokrotną przewagę liczebną. Atakujący popełnili elementarny błąd zabijając się w ciasną gromadę. Takie ustawienie może i pomogłoby w przypadku bitwy na miecze, jadnak w tej sytuacji bardzo ułatwiło zadanie jej i Fellarianinowi. Słała strzałę za strzałą, a każda kolejna pozbawiała życia jednego z nich. Elfka w szale nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół, dopóki szeregi jaszczurek znacząco nie przerzedziły się. Rozejrzawszy się, jej wzrok padł wpierw na leżącą pod murem Lottie. Alarmującym był fakt, że dziewczyna była w ludzkiej postaci. Przy niej klęczał już czarnoskrzydły, oglądając jej ramię i mówiąc coś, czego Isa z tej odległości nie miała prawa usłyszeć. Wahała się przez chwilę; nie wiedziała, czy lepiej zostać na pozycji i stąd wykończyć resztę napastników, czy iść i sprawdzić, co się stało ze szczurzycą. Po krótkim namyśle wybrała drugą opcję. Zeskakując z kupy gruzu upadła gorzej niż fatalnie, ale podniosła się możliwie jak najszybciej. Kiedy spróbowała stanąć na nodze, na która upadła, zachwiała się i tylko chwycony w ostatniej chwili kamień uratował ją przed upadkiem. Z obawą spojrzała w dół i z ulgą stwierdziła, że nic sobie nie połamała, co najwyżej zwichnęła, ale nie miała teraz czasu by rozdrabniać się nad czymś takim. Przenosząc ciężar ciała na drugą stopę, doszła do miejsca, w którym leżała dziewczyna. Jej ramię wyglądało okropnie, było spuchnięte, a z rany, którą musiała jej zadać zapewne jedna z jaszczurek sączył się nieprzyjemnie wyglądający płyn. Nawet gdyby Isa chciała jej pomóc, nie miała pojęcia jak to zrobić. Pozostawało mieć nadzieję, że szczurzyca jest na tyle silna, by sama dać sobie radę.
Z każdą chwilą nieprzyjemna woń, którą wydzielała rana Lottie zdawała się słabnąć, podobnie, jak wszystkie dźwięki dookoła elfki. Wszystko stopniowo rozmywało się, tworząc białą, anielską wręcz poświatę. Isa zdążyła jeszcze zaznać, jak twarda jest ziemia, kiedy upadła na nią całym ciężarem, nie poczuła jednak bólu. Biel okrywała ją niczym koc, odcinając od wszystkich i wszystkiego.
Ciąg dalszy.
Stawiając ostrożne kroki skierowała się ku elfce, wokół której kręcili się kragowie. Niewiele zobaczyła w tej plątaninie kończyn i głów, wobec czego powróciła na swoje miejsce pod ścianą. Stąd obserwowała krzątaninę kalek, które zbierały zapasy, składając je na środku jaskini. Gdy utworzyła się w tym miejscu pokaźna kupka, przytargały lektykę. Załadowawszy na nią półżywego Aulusa, zwaliły wszystkie bagaże u jego stóp. „Ciekawe, gdzie chcą nas zabrać?” Nie wątpiła, że jeśli klaun gdzieś wybywał, oni również musieli pójść za nim. Przecież nie pozostawiłby ich tutaj, nie mając właściwie żadnej kontroli nad ich poczynaniami. Nawet jeśli nie mogliby się stąd wyrwać, zapewne byli w stanie wyrządzić ogromne szkody, nawet jeśli o tym nie wiedzieli. A do tego starzec, który uprzednio zabrał ich do siebie, gdy oprawca wypuścił ich na moment ze swych szponów…nie było wątpliwości, że po raz kolejny przyjdzie do nich, jeśli tylko zostaną sami. Nie, zdecydowanie Aulus nie mógł ich zostawić.
W końcu, gdy wszystko było jako tako upakowane, kilku kragów podeszło do niej i pokrzykując, zapędziło w stronę wyjścia, tworząc wokół niej półokrąg, tak, że nie miała innej opcji, jak iść tam, gdzie zechcą. To samo uczyniono z resztą towarzystwa; wszystkich zebrano w jednym miejscu przed grotą, by następnie ruszyć w drogę. Przez cały czas szczurzyca trzymała się tuż obok lektyki z nieprzytomnym klaunem. Drepcąc bok w bok z kalekami, których zadaniem było unoszenie ciężkiej konstrukcji, wydawała się bardzo odcięta od reszty grupy, rozstawionej w dużych odstępach od siebie, ale jednocześnie tak, by odległość dzieląca ich od oprawcy była jak największa. Nawet dla niezbyt bystrego obserwatora na pierwszy rzut oka widać było wyraźnie, kto tu z kim trzyma. Isa nie mogła na nią patrzeć, miała wobec niej tyle wyrzutów, tyle żalu i nienawiści, że każde spojrzenie zdawało się bolesne. „Chciałabym spotkać ją kiedyś daleko stąd, gdzieś w Alaranii. Móc wyjaśnić sobie wszystko na logicznych zasadach, a nie tych wymyślanych przez niego. Kto wie, może wtedy okazałaby się inna? Ale nie…zdrajcy zawsze pozostają zdrajcami.”
Szli już zdecydowanie zbyt długo. Słońce prażyło niemiłosiernie i nawet niewzruszony dotąd fellarianin zdawał się to zauważać. Gęste włosy długo nie pozwalały na dotarcie do głowy morderczym promieniom, ale gdy w końcu uległy, zadziałały jak gruba, wełniana czapka. Elfce było niedobrze, ale jako że nie jadła nic już od ponad doby, wymiotowanie raczej jej nie groziło. Mogłaby teraz zabić za bukłak z chłodną wodą. Wlokąc się przez to pustkowie, przyszło jej na wspomnienie miejsce, w którym się obudziła. Pamiętała chłód, który przenikał ją do szpiku kości. Wtedy wydawało jej się to szczytem nieszczęścia, ale teraz, kiedy brnęła naprzód w upale, jawiło jej się to cudownym rajem. Śnieg, który topiąc się za kołnierzem przejmował dreszczem, lodowaty wiatr, sprawiający, że marzło się jeszcze szybciej i nade wszystko temperatura tak niska, że wylana woda zamieniała się w lód zalewie w przeciągu kilku pacierzy. Otrząsnęła się z tych wspomnień; nie dość, że nic nie dawały, to sprawiały, że czuła się jeszcze gorzej. Ciekawa była, co też jeszcze zaserwuje im władca Falldaronu. Czy nie lepiej było zabić się od razu, niż konać tu powoli i w męczarniach? O ile reszta jej, pożal się Boże, drużyny miała okazję do zjedzenia czegoś i napicia się, o tyle ona w tym czasie poddawana była najgorszym torturom w swym życiu. Miała wrażenie, że sukinsyn obrał ją sobie na cel do katowania. Po części cieszyła się, że jego gniew przejdzie teraz na zielonooką. Może w ten sposób Aulus zapomni o niej samej…
Z użalania się nad własnym losem wyrwały ją słowa Pacynka.
- Jesteście w połowie drogi, kilka mil stąd, jest miejsce w miarę bezpieczne w tej przeklętej dziczy... Uważajcie, i pamiętajcie... Tutaj nawet skała może zabić.
Uniosła głowę, rozglądając się wokół. Faktycznie, krajobraz nieco się zmienił, tu i tam leżała sobie jakaś wiekowa skała, czy rosło skarłowaciałe drzewko. Dawało to nadzieję, że może wkrótce wrócą na te idylliczne pola, którymi prowadziły ich zakutane w czerń istoty, zanim dane im było ujrzeć prawdziwe, nie skrywane pod maską kruka oblicze Aulusa. Poczuła chwilowy zastrzyk energii i nieco żwawiej zaczęła stawiać kroki. Po nieznośnie długim dla niej czasie, kragowie zaczęli warkotać i szczekać między sobą, najwyraźniej zauważywszy coś ciekawego. W kilka chwil potem lektyka zawierająca Pacynka i bagaże została rzucona na ziemie. Okazało się, że ich obozowisko rozbite zostało wśród ruin, które dawały całkiem niezłą ochronę przed wiatrem i pustynnym kurzem. Isa ulokowała się u stóp jednego z większych głazów. Niemal natychmiast dostała od jednej z kalek porcję czerstwego chleba i bukłak z winem. Coś takiego nie mogło być smaczne nawet dla osoby równie wygłodzonej jak ona, ale w tej chwili elfka nie zwracała uwagi na smak. Rzuciła się na pożywienie jak wariatka, pochłaniając je w zawrotnym tempie. Kiedy po chlebie zostało już tylko wspomnienie, skierowała się do miejsca, w którym kragowie zwalili zapasy. Szturchnęła pierwszego lepszego z nich w ramię i pokazała na swoje usta, a następnie wykonała gest, jakby rozłamywała kromkę na dwoje. Stworzenie dość szybko zrozumiało i podało jej jeszcze kawałek „dania”, który zjadła równie szybko jak poprzednie. Potem wróciła pod swój kamień i dopiwszy wino do końca zwinęła się w kłębek na ziemi, mając w planach zasnąć.
Długo nie pospała. Ledwie udało jej się zamknąć oczy, a już Aulus zaczął coś mówić. „Dziadu… – pomyślała – dlaczego? Kolejne słowa klauna otrzeźwiły ją. Wstała tak szybko, jak to było możliwe dla kogoś wyrwanego ze snu i zdążyła zobaczyć, jak pod ścianą zawalonego klasztoru ni z tego ni z owego pojawia się kilka łuków i kołczanów pełnych strzał o śnieżnobiałych pióropuszach. Odruchowo powędrowała wzrokiem do oprawcy. Nie pomyliła się, broń była jego sprawką. W tej chwili Pacynek wydawał się cierpieć katusze, najwidoczniej czarowanie w jego stanie nie było dobrym pomysłem. „Bardzo dobrze" - pomyślała cierpko. Szanse, że szaleniec odeśle ich z powrotem tam, skąd zabrał, były tak znikome, że równie dobrze mógł tu umrzeć. Przynajmniej popatrzyliby na jego śmierć.
Lottie dość szybko wczuła się w rolę przywódcy. Drobna dziewczyna wydająca rozkazy o połowę od siebie silniejszym wyglądała dość komicznie, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z metamorfozy, jaką przejdzie gdy pojawią się wrogowie, aktualnie widoczni jako jeden wielki tuman pyłu i kurzu. Kiedy elfka usłyszała, że szczurzyca ma w planach również i jej coś kazać, odwróciła się od niej nie chcąc dać jej zobaczyć grymasu, który wykrzywił jej twarz. Na szczęście samozwańcza przywódczyni uznała za stosowne przydzielić jej łuk. Isa zaklęła pod nosem; przodkowie Lottie musieli przewrócić się w grobach słysząc obelgi, jakie słała pod ich adresem. Przysiągwszy sobie, że po bitwie zajmie się szczurzycą, podeszła do muru, o który oparta stała broń. Wybrała lekki łuk sprawiający wrażenie całkiem solidnego. Elfka podejrzewała, że przy dobrym wietrze spokojnie będzie mogła ustrzelić z niego wroga z odległości pięćdziesięciu kroków. Gdyby miała w ręku swój własny, zapewne mogłaby więcej dokonać, ale Aulus przenosząc ją do tego przeklętego przez Boga i ludzi Falldaronu nie wziął pod uwagę jej łuku. Skrzywiła się na myśl, że leży on teraz porzucony gdzieś w trawie i błocie, na deszczu, lub co gorsza, przywłaszczył go sobie jakiś przygodny znalazca. Postanowiła jednak na czas bitwy nie zaprzątać sobie tym głowy i wziąć się do roboty. Szybko złapała pierwszy lepszy kołczan i wracając, obrała sobie za pozycję zawalony mur, który upadając utworzył ogromną kupę kamieni. Stojąc na niej, mogła strzelać swobodnie bez zamartwiania się, że dorwie ją któryś z walczących mieczem. Zagrożenie mogli stanowić jedynie łucznicy czy kusznicy, nie wiedziała jednak, czy ich wróg posiada takowych w swoich szeregach.
Napastnicy okazali się krzyżówką humanoida i jaszczurki. Ich czaszki pokryte były łuskami i spłaszczone jak u gadów, ale reszta ciała iście ludzka. W dłoniach trzymali najrożniejszą broń, od mieczy, przez pałki, po najzwyklejsze w świecie kije. Mieli nad nimi miażdżącą, bo ponad ośmiokrotną przewagę liczebną. Atakujący popełnili elementarny błąd zabijając się w ciasną gromadę. Takie ustawienie może i pomogłoby w przypadku bitwy na miecze, jadnak w tej sytuacji bardzo ułatwiło zadanie jej i Fellarianinowi. Słała strzałę za strzałą, a każda kolejna pozbawiała życia jednego z nich. Elfka w szale nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół, dopóki szeregi jaszczurek znacząco nie przerzedziły się. Rozejrzawszy się, jej wzrok padł wpierw na leżącą pod murem Lottie. Alarmującym był fakt, że dziewczyna była w ludzkiej postaci. Przy niej klęczał już czarnoskrzydły, oglądając jej ramię i mówiąc coś, czego Isa z tej odległości nie miała prawa usłyszeć. Wahała się przez chwilę; nie wiedziała, czy lepiej zostać na pozycji i stąd wykończyć resztę napastników, czy iść i sprawdzić, co się stało ze szczurzycą. Po krótkim namyśle wybrała drugą opcję. Zeskakując z kupy gruzu upadła gorzej niż fatalnie, ale podniosła się możliwie jak najszybciej. Kiedy spróbowała stanąć na nodze, na która upadła, zachwiała się i tylko chwycony w ostatniej chwili kamień uratował ją przed upadkiem. Z obawą spojrzała w dół i z ulgą stwierdziła, że nic sobie nie połamała, co najwyżej zwichnęła, ale nie miała teraz czasu by rozdrabniać się nad czymś takim. Przenosząc ciężar ciała na drugą stopę, doszła do miejsca, w którym leżała dziewczyna. Jej ramię wyglądało okropnie, było spuchnięte, a z rany, którą musiała jej zadać zapewne jedna z jaszczurek sączył się nieprzyjemnie wyglądający płyn. Nawet gdyby Isa chciała jej pomóc, nie miała pojęcia jak to zrobić. Pozostawało mieć nadzieję, że szczurzyca jest na tyle silna, by sama dać sobie radę.
Z każdą chwilą nieprzyjemna woń, którą wydzielała rana Lottie zdawała się słabnąć, podobnie, jak wszystkie dźwięki dookoła elfki. Wszystko stopniowo rozmywało się, tworząc białą, anielską wręcz poświatę. Isa zdążyła jeszcze zaznać, jak twarda jest ziemia, kiedy upadła na nią całym ciężarem, nie poczuła jednak bólu. Biel okrywała ją niczym koc, odcinając od wszystkich i wszystkiego.
Ciąg dalszy.
Ostatnio edytowane przez Isariela 10 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 648
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
W walce trudno było na bieżąco orientować się co do położenia swoich towarzyszy, przez co Linnea nawet nie zauważyła, gdy się od nich oddzieliła. Była już poza granicą ruin, gdy poczuła ostry ból z tyłu głowy, niewiadomego pochodzenia - mogło to być zarówno zaklęcie, jak i fizyczny cios jakimś tępym przedmiotem. Elfka chwilę jeszcze była przytomna, widziała jak wszyscy w świątyni tłoczą się wokół jakiejś postaci pod ścianą, nie rozpoznawała już jednak twarzy… Obraz w mgnieniu oka zaszedł mgłą, rozmazał się, a później gwałtownie pociemniał.
Szeroki trakt wyłożony kocimy łbami w kolorze kwiatów wiesiołka. Trawa wokół zielona, soczysta, wręcz nienaturalna. Czyste niebo. To już nie był Falldaron. Co to za miejsce?
Most z szarego kamienia, który zdaje się nie mieć końca. Wznosi się wysoko nad bezkresną, czarną wodą. Wzburzone fale rozbijają się o jego podstawy, tworząc kłęby białej piany. Co się dzieje?
Lustra. Cała sala pełna luster. Tych małych i tych wielkich, w bogatych ramach ze złota i prostych, drewnianych rameczkach. W każdej tafli odbija się zwielokrotnione oblicze Linnei. Czy to zaświaty?
Las. Linnea obudziła się zwinięta w kłębek na leśnej ściółce, drzewa wokół niej szeleściły lekko, a przeświecające przez liście słońce przyjemnie muskało jej twarz. To była Alarania, to był Szepczący Las, tego elfka mogła być pewna. Co się stało w Falldaronie, tego nie wiedziała - może zginęła podczas walki i wróciła tutaj, może zaingerował ktoś trzeci, a może dało o sobie znać zaklęcie, które rzuciło ją wcześniej do tej dziwnej krainy? Teraz to nie było już istotne, nawet gdyby Linnea bardzo tego pragnęła, nie mogła już wrócić do Falldaronu. Była teraz u siebie.
Natomiast Charlotte, która to Falldaronie cierpiała na wskutek ran odniesionych w walce, dogorywała gdzieś na poboczu, czekała na śmierć od trucizny. Ale nagle, gdy myślała, że to koniec wszystkiego, wybudziła się niczym ze snu, którego to była bohaterką. Mogła być pewna jednego, że jest już w Alaranii, w Szepczącym Lesie gdzie się to wszystko zaczęło. Wspomnienia Falladronu wydawały się tak odległe jak sen, który zaraz po przebudzeniu ucieka w zakamarki umysłu.
Acheron nie miał szczęścia. W jednej chwili poczuł, jak krew w jego żyłach zaczyna wrzeć, a odbierające zmysły gorąco błyskawicznie rozchodzi się po jego ciele od, niewinnej mogłoby się zdawać, rany zadanej przez ostatnią jaszczurkę. Katusze spowodowane jadem stworzenia nie trwały długo - gdy tylko fala ciepła dotarła do serca, Fellarianin opadł na ziemię niczym szmaciana lalka. Na jego wargach pojawiły się krwawe bąbelki ostatnie oddechu, po czym wszystko znieruchomiało. Tylko krew z rany płynęła jeszcze chwilę wątłym strumykiem, wsiąkając w piach i barwiąc go na czerwono.
Acheron nie przebudził się w Szepczącym Lesie ani w żadnym innym zakątku Alaranii. Dla niego ta potyczka była ostatnią, jaką stoczył. Życie uciekło z jego ciała wraz z ostatnim oddechem, oddanym w obcym świecie Falldaronu.
Szeroki trakt wyłożony kocimy łbami w kolorze kwiatów wiesiołka. Trawa wokół zielona, soczysta, wręcz nienaturalna. Czyste niebo. To już nie był Falldaron. Co to za miejsce?
Most z szarego kamienia, który zdaje się nie mieć końca. Wznosi się wysoko nad bezkresną, czarną wodą. Wzburzone fale rozbijają się o jego podstawy, tworząc kłęby białej piany. Co się dzieje?
Lustra. Cała sala pełna luster. Tych małych i tych wielkich, w bogatych ramach ze złota i prostych, drewnianych rameczkach. W każdej tafli odbija się zwielokrotnione oblicze Linnei. Czy to zaświaty?
Las. Linnea obudziła się zwinięta w kłębek na leśnej ściółce, drzewa wokół niej szeleściły lekko, a przeświecające przez liście słońce przyjemnie muskało jej twarz. To była Alarania, to był Szepczący Las, tego elfka mogła być pewna. Co się stało w Falldaronie, tego nie wiedziała - może zginęła podczas walki i wróciła tutaj, może zaingerował ktoś trzeci, a może dało o sobie znać zaklęcie, które rzuciło ją wcześniej do tej dziwnej krainy? Teraz to nie było już istotne, nawet gdyby Linnea bardzo tego pragnęła, nie mogła już wrócić do Falldaronu. Była teraz u siebie.
Natomiast Charlotte, która to Falldaronie cierpiała na wskutek ran odniesionych w walce, dogorywała gdzieś na poboczu, czekała na śmierć od trucizny. Ale nagle, gdy myślała, że to koniec wszystkiego, wybudziła się niczym ze snu, którego to była bohaterką. Mogła być pewna jednego, że jest już w Alaranii, w Szepczącym Lesie gdzie się to wszystko zaczęło. Wspomnienia Falladronu wydawały się tak odległe jak sen, który zaraz po przebudzeniu ucieka w zakamarki umysłu.
Acheron nie miał szczęścia. W jednej chwili poczuł, jak krew w jego żyłach zaczyna wrzeć, a odbierające zmysły gorąco błyskawicznie rozchodzi się po jego ciele od, niewinnej mogłoby się zdawać, rany zadanej przez ostatnią jaszczurkę. Katusze spowodowane jadem stworzenia nie trwały długo - gdy tylko fala ciepła dotarła do serca, Fellarianin opadł na ziemię niczym szmaciana lalka. Na jego wargach pojawiły się krwawe bąbelki ostatnie oddechu, po czym wszystko znieruchomiało. Tylko krew z rany płynęła jeszcze chwilę wątłym strumykiem, wsiąkając w piach i barwiąc go na czerwono.
Acheron nie przebudził się w Szepczącym Lesie ani w żadnym innym zakątku Alaranii. Dla niego ta potyczka była ostatnią, jaką stoczył. Życie uciekło z jego ciała wraz z ostatnim oddechem, oddanym w obcym świecie Falldaronu.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość