Strona 4 z 14
Re: Niesieni na falach...
: Śro Lis 08, 2017 5:12 pm
autor: Barbarossa
Do tańczącej w świetle ogniska pary z czasem zaczęły dołączać kolejne, złożone z na tyle pijanych mężczyzn, że nie widzieli w tym dziwactw, a chęć dobrej zabawy przewyższyła zdrowy rozsądek. Bawiącym przygrywała niewielka orkiestra, która natychmiast narzuciła szybszy rytm, tak, że stłoczenie wokół ognia piraci zaczęli skakać w jej rytm, trzymając się pod ramię i podśpiewując. Dla Kiraie i Barbarossy był to również koniec tańca oraz jako takiej prywatności, nawet jeśli wcześniej nikt nie zwracał na nich uwagi. Nie mniej odejście w cień musiało jeszcze trochę poczekać, a wszystko przez opadający płaszcz i błysk sztyletu. Gdy tylko elfka, po piruecie, wróciła w ramiona kapitana, ten nieznacznie przypadł do niej i wolną ręką przesunął po jej pośladkach, a napotkawszy rękojeść, wyciągnął ostrze szybkim i zdecydowanym ruchem. Kilku widzów tego zabiegu zagwizdało złowrogo, by zaraz o wszystkim zapomnieć i powrócić do radosnych pląsów z towarzyszami broni. Muzykanci nie śmieli nawet przerywać dobrej zabawy. Na chłodnej klindze zatańczyły odbite iskry, a jej sztych delikatnie opadł na policzek dziewczyny, wciąż tkwiącej w objęciach wampira. Z twarzy Barbarossy uśmiech nie zniknął nawet na sekundę, jedynie zrobił się szerszy i zaczął przypominać uśmiech triumfatora po zwycięskiej bitwie, a nie łobuza z ciemnego zaułka.
- Czy ptaszek chciałby tym kogoś podziobać? - zaśmiał się kapitan, po czym ściągnął swój płaszcz i narzucając go elfce na ramiona, wsunął sztylet do prawego rękawa, do ukrytej kieszonki. Zachowanie Kiraie wydało mu się jak najbardziej właściwe i normalne, on sam, gdyby znalazł się wśród wrogów, korzystałby z wszystkiego, by bronić cię w trakcie nieoczekiwanych zajść. Nie mniej sposób w jaki zrobiła to dziewczyna sprawił, że wampir nie mógł się powstrzymać od uśmieszków. - Tak lepiej. Łatwiej wyjąć i nie krępuje ruchów. - dodał, ujmując elfkę za dłoń i nachylając się ku niej, złożył pocałunek na jej policzku, tuż przy samym uchu. - Gdyby ktoś postanowił zlekceważyć mój rozkaz, ten sztylecik by cię nie obronił. Zaimponowałaś mi jednak swoją zaradnością, więc pozwalam ci go nosić przy sobie, jeśli tylko czujesz się przez to bezpieczniejsza. I jeszcze jedno... ten rumieniec to z mojego powodu? - wyszeptał spokojnie, nie przestając się szczerzyć i dając jej jasno do zrozumienia, że przed sprawnym okiem wampira nic nie jest w stanie się ukryć. Nawet coś tak drobnego, jak cień rumieńca na oblanej deszczem i blaskiem z ognia buzi na wpół wystraszonej, pobladłej elfki.
Następnym ruchem kapitana było podanie dziewczynie ramienia i przejście z nią poza krąg światła, gdzie mógł na spokojnie uraczyć ją rozmową i odpowiedziami na dręczące ją pytania, jednocześnie słuchając rytmicznej muzyki i kontrolować zabawę na wyspie. Z tego, jak potraktował ją przed chwilą, nie miał zamiaru się tłumaczyć i miał nadzieję, że Kiraie równie szybko zapomni o całym zajściu i mu przebaczy. A jeśli nie, to przynajmniej nie wyciągnie tego tematu w najbliższej rozmowie. Zachowanie wampira nie było wszak dojrzałe - obmacanie kobiety można by przypisać typowym, męskim rządzą, nad którymi ktoś taki jak kapitan powinien panować, chociażby ze względu na pozycję - ale atmosfera i obecność Kiraie dość dały się tu we znaki, by Caster przypomniał sobie lata młodości i wszystko, co ta ze sobą niosła. Po za tym wampir nie wiedział ile to już lat nie widział równie pięknej kobiety, co jego obecny gość honorowy.
Po drodze minęli Kasina i grupę krasnoludów, którzy wnieśli kilka toastów za kapitana, po czym odeszli każdy w swoją stronę, śpiewając grubymi basami i namawiając innych do przyłączenia się. Niektórych nie trzeba było długo namawiać i już po kilku minutach między tańczącymi przeciskał się sznur elfów i demonów, próbujących zagłuszyć muzykę chórem swoich gardeł. Na samym początku szło im nawet dobrze, do czasu aż jeden z flecistów zagwizdał palce, nakazał zagranie starych szant i przekonał kwatermistrza, by ten akompaniował orkiestrze na wielkim rogu. Tym sposobem nikt już nie dał rady ich zagłuszyć, gdyż płuca minotaura w połączeniu z instrumentem wydawały z siebie dudniące brzmienie, że aż ziemia zdawała się drżeć pod ich stopami.
- W moim zamku nie ma lochów - wyjaśnił na spokojnie, powoli cedząc słowa, by ten wieczór nie skończył się przedwcześnie. - Kazałem je zburzyć i przerobić na piwnice z winem oraz spichlerz. Przytłaczały mnie swoim mrokiem. Po za tym do tych wszystkich opowieści o tym jak napadam na kupców, pale statki i nabijam na pal niewinnych wieśniaków, nie chcę dorzucać mitów, że głodzę kogoś w podziemiach swojego domu. I bez tego świat uważa mnie, a wcześniej uważał moich mentorów, za bezduszne potwory. Dlatego też czeka na ciebie komnata, o połowę mniejsza niż kajuta, za to jasno oświetlona, z wielkim łóżkiem, prywatną łaźnią i balkonem, z którego rozprzestrzenia się widok na ocean. Nie będziesz też trzymana pod kluczem, a moich ludzi nie będziesz nawet w stanie zobaczyć. Kiedyś usłyszałem w Leonii plotki, iż Wyspa Czaszek jest moim państwem i tak mi się to spodobało, że ziściłem tę wizję. Poza zamkiem i portem, zbudowałem miasto oraz stworzyłem podwaliny państwa. Mam własny garnizon, służbę i poddanych. Prawda, że z azylu każdy może odejść kiedy chce, a wszyscy są sobie równi, lecz w zamku, prócz gwardii, przebywają także niesławne osobistości z alarańskich dworów, którym daleko ludziom, z którymi pływam. Ci mieszkają w porcie, a ja i arystokracja w zamku, który bardziej przypomina rezydencję.
- Bardzo cieszę się z poznania ciebie - powiedział, kłaniając się teatralnie i składając drugi pocałunek, tym razem na dłoni dziewczyny, jak nakazywała etykieta. Jako członek arystokratycznego rodu Caster Barbarossa musiał ją znać, lecz przestrzeganie zależało już od jego dobrej woli. - Twój ojciec to szczęściarz, że ma tak piękną córkę, ale na tym chyba koniec. Nigdy nie przypuszczałem, że Rion ma rodzinę, zwłaszcza, że zawsze gotowy był iść za mną do piekła, jakby nic innego się dla niego nie liczyło. Teraz zaś dowiaduję się, że mój największy wróg ma żonę i córkę. Twoja matka musi być piękną i mało wymagającą kobietą, skoro pokochała tego przebiegłego lisa - rzucił dla rozluźnienia, przywołując wspomnienia wielogodzinnych starć, w których raz Awerker, a raz Barbarossa zaskakiwał tego drugiego możliwością swojego okrętu. Ich potyczki zawsze jednak kończyły się remisem, gdyż od początku swojej kariery, Rion Gerdardus Awerker i Wyzwolenie zostali jedynymi, godnymi przeciwnikami dla Barbarossy i Nautiliusa. Wcześniejsi kapitanowie nie byli nawet godni czyścić butów temu ostatniemu.
Wysłuchawszy opowieści Kiraie o tym, co w gruncie rzeczy doprowadziło do jej złapania przez trytony, Barbarossa powstrzymał uśmiech i poważniej przyjrzał się elfce. Wrażliwość, jaką w sobie miała była imponująca, a wyczytana między wierszami wiadomość, że mimo wszystko dziewczyna jest oczkiem w głowie ojca nieładnie zagnieździła się w umyśle kapitana. Były to bowiem furtki, jak o i jego załoga może uniknąć stryczka, katowskiego pieńka lub spalenia na stosie za popełnione zbrodnie.
Słysząc jej kolejne dwa pytania, Caster znacząco się przebudził i przystanął na moment pod jedną z palm, o którą się oparł i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
- Oczywiście - odpowiedział na pierwsze z nich, przetwarzając w myślach drugie, by znów nie wypuścić z rąk łańcucha z emocjami. - Jednak nie będzie to miało dużego znaczenia. Pytasz mnie, jakbyś miała wybór między niewolą, a powrotem do domu. Niestety nie mogę dać ci tego drugiego. Przyznaję, nasze spotkanie to przypadek, ale wiedz, że nie zrobię ci krzywdy, nawet jeśli twój ojciec pchnie mnie do ostateczności.
- I nie - dodał ciszej. - Rozlew krwi nie jest potrzebny, lecz jest nieunikniony. Chyba, że Awerker zgodzi się pertraktować na moich warunkach, a tego zabrania mu prawo Leonii. Z piratami się nie negocjuje, jak mawiał wasz król i każdy kupiec z upadłej dawno Hanzy. A ja pragnę tylko amnestii dla moich ludzi oraz jego abdykację z urzędu. Ocean Jadeitów robi się dla nas zbyt mały - podsumował swoją wypowiedź, a następnie, kłaniając się nisko, zniknął w mroku.
Re: Niesieni na falach...
: Czw Lis 09, 2017 12:44 am
autor: Kiraie
Na samym początku nie sądziła, że taniec z kapitanem, będzie dla niej taką przyjemnością, ale była tym mile zaskoczona. W pewnej chwili kiedy grana była spokojniejsza muzyka, miała nieodpartą ochotę oprzeć choćby policzek na jego piersi, zamknąć oczy i przez moment wyobrazić sobie, że to wszystko to tylko jeden, wielki koszmar, w którym jedyne co było dobre to, bliska obecność dowódcy piratów, przy którym czuła cię nader bezpiecznie, zarzekającego się stanowczo, że nic dziewczynie nie grozi pod jego skrzydłami. Wiadomo, życie jet takie, że miłe chwile nigdy nie trwają wiecznie i nim elfka się zorientowała, cała magia wyparowała, a oni otoczeni byli przez tańczących pijackie oberki korsarzy. Ale nie tylko to skutecznie przywołało ją do pełni zmysłów, z oczarowania, a może nawet zauroczenia osobą Barbarossy. Jeśli towarzystwo zalanych w sztok marynarzy nie wpłynęło zbytnio na dobre samopoczucie Kiraie, tak dłoń sunąca bezwstydnie po jej pośladkach była dla niej jak kubeł zimnej wody.
Elfka powstrzymała się, aby nie pisnąć i z oburzeniem zdzielić Castera w twarz za jego zuchwałość, jednakże obawiała się takiego posunięcia, choć pewnie mało, który kamrat krwiopijcy był na tyle trzeźwy by to zauważyć, a co dopiero zareagować. Jej twarz jednak nie zamierzała się przed niczym wzbraniać i najpierw stała się pełna zdziwienia, z szeroko otworzonymi oczami i lekko rozwartymi ustami w niemym szoku, a po chwili stała się cała czerwona, ze wstydu, zażenowania, zakłopotania i gniewu. Ostatecznie stała się niezdrowo blada, kiedy tylko zimne ostrze sztyletu dotknęło jej policzka. W tej chwili snów poczuła duszący ją strach, przez który zadrżała w ramionach tanecznego partnera. Barbarossa nie zrobił jej żadnej krzywdy, jednakże sam fakt przytknięcia zimnej stali do jej skóry, spowodowała, że dziewczyna ponownie nabrała dystansu i ostrożności. Jak mogła zaufać komuś takiemu? Czemu w ogóle chciała myśleć o nim inaczej, niż o podłym i bezwzględnym herszcie pirackiej zgrai?
Chciała mu wykrzyczeć, że jest wstrętnym zboczeńcem i z tym sztyletem to nie tak, że chciała się na niego rzucić, ale wszystkie słowa ugrzęzły jej nieprzyjemnie w gardle. Do tego ten jego tryumfalny uśmiech. Czuła się upokorzona do granic możliwości. Już go całkowicie nie rozumiała i miała wielką ochotę uciec do kajuty, bojąc się, że coś mu strzeli do łba i nagle uzna, że zabawnie byłoby pokazać nazbyt pewnemu siebie więźniowi, z jaką łatwością mógł się "przez przypadek" pokaleczyć. Odwróciła od niego szklący się wzrok i starała się nie ukrywać strachu, stojąc sztywno w miejscu i pozwalając mu się najpierw okryć jego płaczem, a następnie lekko pocałować w policzek. Nie małym wysiłkiem było dla niej wstrzymanie swoich emocji i przywrócenie spokoju ducha. Nie wiedziała, czy on czerpał, jakąś dziwnego rodzaju, przyjemność przez wszelakie odbieranie jej nadziei i pozbawianie poczucia bezpieczeństwa. Doskonale wiedziała, że to liche ostrze nie uchroniło, by jej przed choćby kulawym i ślepym, starym korsarzem, ale to liche ostrze sprawiło, że miała odwagę wyjść z kajuty podczas zabawy innych mieszkańców Nautiliusa, jednakże dzięki kapitanowi nie miało to już żadnego znaczenia.
- Wydawało ci się, panie - odparła cichutko, kiedy udało jej się przełknąć tę gulę, która utknęła jej w gardle. Nie zamierzała się do tego przyznawać, bo na samą myśl czuła się głupio, jak jakaś wchodząca dopiero w okres dojrzewania i targana przez to hormonami młódka. Nie chciała go jednak okłamywać mówieniem, że to przez zgrzanie się tańcem i bliską obecnością ogniska. Nie tyle bała się konsekwencji, co po pierwsze nie przystało jej kłamać, a po drugie została nauczona, że to jest złe i niegodne, nawet zwykłej wieśniaczce.
Powstrzymała się od strącenia z ramion podarowanego przez niego płaszcza, ale nie ujęła jego ramienia kiedy odchodziła z nim poza krąg ogniska. Incydent z dotykaniem jej krągłości utopił się w chwili, kiedy mogła niemal poczuć zapach metalu. Niby po części rozumiała reakcję Barbarossy, którą, jak jej się wydawało, chciał odwrócić uwagę od tego, że przed chwilą obmacywał swojego więźnia, ale i tak sytuacja ta mocno nadszarpnęła zaufanie elfki do niego. Kapitan miał w sobie coś przez co szybko mogłaby mu wybaczyć, jednakże w chwili obecnej postanowiła być bardziej czujna i starać się nie pozwolić mu na zbliżenie się do niej tak, że z łatwością mógłby ugodzić ją nożem. Wiedziała jakie to naiwne, lecz w obecnej sytuacji nie miała innego pomysłu na zapewnienie sobie względnego bezpieczeństwa.
Wysłuchała ze stoickim spokojem jego słów na temat jej nowego więzienia, nie mając nic do dodania w tej kwestii, a następnie wytrwale zniosła jego dotyk i chłodne usta na swojej dłoni, a następnie obie splotła za sobą jak tylko ją puścił i cofnęła się kilka kroków do tyłu, patrząc na niego bez żadnych większych emocji, jakby ich relacja była na czysto neutralnym poziomie.
- Moja mama nie żyje i przez to mieszkamy w Leonii - odparła jeszcze bardziej wstrzymując się od emocji by nie uronić łzy i spojrzała zasnute chmurami nocne niebo, gdyż nie wiedziała co ma zrobić by tylko nie patrzeć na osobnika przed sobą.
Słysząc jego zapewnienie, że nie zrobiłby jej krzywdy wbiła w niego surowe spojrzenie, a zaraz je przeniosła w stronę ogniska gdzie zabawa chyba nie zamierzała się zakończyć do bladego świtu. Chciała prychnąć, wyśmiać kapitana i rzucić mu w twarz, że takie zapewnienia to może włożyć sobie w swoją nieumarłą rzyć, ale po pierwsze nie byłoby to dojrzałe, a ona uważała się dojrzałą, albo chociaż dorosłą kobietę, po drugie ojciec by ją zganił za takie zachowanie niegodne osoby wysokiego szczebla w społecznej hierarchii.
- Rozumiem - odparła krótko, przyjmując do wiadomości jego słowa, ale nie zamierzając podejmować z nim dyskusji na ten temat, gdyż nawet żadna by się nie wywiązała. Barbarossa przedstawił wszystko czysto i klarownie, wiec nie było o czym rozmawiać.
Nie czekała długo, aż mężczyzna zniknie w mroku, i gdy tylko się od niej oddalił, ona skierowała się z zaciętą miną w stronę okrętu. Po drodze wzięła jedynie suchy, niewielki, wędzony kawałek z jakiejś ryby, który ostał się na tacach i pierwszy z brzegu puchar. Nie miało dla niej znaczenia co znajduje się w środku, woda, alkohol czy rekinie szczyny. Chciała jedynie zgasić pragnienie i zapełnić czymś żołądek przed spaniem. Wchodząc po desce na pokład zapiła odgryziony fragment suchej i strasznie słonej wędzonki, niczym innym jak właśnie zawartością kielicha. Niestety nie była to woda, ale cieszyła się, że też nie szczyny rekina, choć mogłyby się okazać dużo smaczniejsze. Skrzywiła się czując paskudny smak, rumu, albo naprawdę parszywego piwa na języku, jednakże jak to zwykle bywa zamiast odstawić resztę albo wylać, najzwyczajniej w świecie wypiła całość wziętego naczynia. Przed wejściem do kajuty zdjęła z siebie kapitański płaszcz i przewiesiła przez burtę, a po tym z trzaskiem zniknęła za drzwiami swojego więzienia na okręcie. Z jakiegoś powodu czułą się brudna, choć przed wyjściem do biesiadników wzięła kąpiel, teraz miała silną potrzebę wzięcia następnej. Po godzinie moczenia się w balii walnęła się na łóżku i przykryła pod samą brodę odwracając się butnie plecami do drzwi.
Re: Niesieni na falach...
: Czw Lis 16, 2017 8:54 pm
autor: Barbarossa
- Może masz rację - zgodził się ze słowami swojego gościa honorowego, gdy powróciła zwykła, dworska formalność, dość mocno nie pasująca do tła, jakie tworzyli bawiący się wokół ogniska piraci. Mimo to głos wampira pełen był udawanej rezygnacji i zawodu, bowiem jego uwadze nie uszło dziwne zmieszanie elfki, za każdym razem, gdy obok niej przebywał lub posyłał jej uśmiech. Świadome wpędzanie dziewczyny w zakłopotanie stało się zatem jedną z ulubionych rozrywek przebiegłego krwiopijcy. - Ale takie słodkie rumieńce, jak twój to bardzo rzadki widok. W dodatku pięknych kobiet na świecie coś jakby ubywa. Większość albo decyduje się zostać poszukiwaczkami przygód albo szybko wychodzą za mąż, tedy można tylko podziwiać z daleka ich urodę. Mogę więc mówić o sobie szczęściarz, skoro spotkałem ciebie. - Choć abordaże i morskie potyczki stanowiły niemal trzy czwarte jego żywota, Barbarossa miał w sobie coś z romantyka, czym bez problemu hipnotyzował kobiety, które go interesowały i vice-versa. Stosowanie tego na Kiraie mogło mieć skutek wręcz zupełnie odwrotny, zwłaszcza, że ona otwarcie demonstrowała mu niechęć i dystans, jaki zwykle okazuje się porywaczowi, nie chcąc go jednocześnie podpuścić do zrobienia czegoś złego i zarazem głupiego. Oczywiście kapitanowi daleko było do wyrządzenia jej krzywdy, zamiast tego wolał ją bliżej poznać, nawet jeśli jutrzejsze fale miały mu przynieść horyzont zasłany leońskimi okrętami z Wyzwoleniem i parszywym uśmiechem Awerkera na czele. Barbarossa zdał sobie sprawę, że chociaż lubił zadawać śmierć, to dopiero po spotkaniu córki swojego największego wroga zaczął odczuwać do niej lekki szacunek. Ciekawiło go również, w którym momencie przekształci się to w strach przed nią.
- Wybacz - powiedział ze szczerą skruchą, pochylając głowę i na moment przestając się szczerzyć. Wzrok elfki także uciekł od niego i utkwił w czarnym niebie, na którym próbowały zabłysnąć gwiazdy. Deszcz spływał po nich jednym, wielkim strumieniem, idealnie wypasując się w smutną atmosferę, jaka zapanowała. Zaraz jednak wampir rozchmurzył się nieco, przypominając sobie gdzie tak naprawdę się znajdują i w jakim celu zorganizowano biesiadę. - Po prostu byłem ciekaw. Sam mam rodzinę, ojca, matkę i dwie przyrodnie siostry, których nie widziałem już od wielu wieków. Kapitanowie Xerath i Salamandra również do niej należą, ten pierwszy traktował mnie jak syna, którego nigdy nie miał. Czasami mam wrażenie, że zawdzięczam mu więcej, niż biologicznemu ojcu. Pochodzę z Maurii, więc kłopotliwe jest dla mnie zejście na ląd, wiedząc, że Rubidia i Turmalia ścigają mnie z wręcz identyczną zawziętością, co Leonia. Może jednak kiedyś tam zawitam i sprawdzę, czy rodzinna posiadłość wciąż stoi tam, skąd wyruszyłem w nieznany mi świat.
Później, kiedy zakończyły się wszystkie toasty, a większa część załogi udała się na spoczynek, Barbarossa wybrał się na długi spacer, by zebrać myśli. Przez całą drogę towarzyszyło mu dziwne uczucie, iż ktoś za nim podąża, lecz gdy się odwracał, dostrzegał jedynie swoje własne ślady i poruszane wiatrem rośliny. Deszcz i chłód nocy przestały mu przeszkadzać, gdy jego nogi raz po raz prowadziły go po wyślizganych kamieniach i zwalonych kłodach, w głąb małej wyspy, przy które zacumowali. Miejsce to było całkowicie bezludne i przypominało raczej ostatni przylądek świata, niż pośrednią bazę przemytników, jakich pełno było na oceanie, a z takimi właśnie podejrzeniami podzielił się z nim Jokar, oszpecony przywódca trytonów, kiedy natknął się na wpół zakopaną butelkę po rumie. Sprawa ta nie została rzecz jasna potraktowana poważnie, większość szemranych interesów przechodziła przez ręce wampira, a gdyby nawet miało się coś dziać, to Nautilius wyrobił sobie dostatecznie wielką sławę. Nikt więc nie powinien ich bez wyraźnego powodu niepokoić. Nieoczekiwanie myśli Barbarossy popłynęły w kierunku Kiraie, przywołując mu przed oczami ich sylwetki splecione w tańcu. Kapitan zdał sobie sprawę, że odkąd elfka z nim "zamieszkała" on zrezygnował z pewnych nawyków, przez które zdobył uznanie wśród innych kapitanów. Po pierwsze akty morderstw były na Nautiliusie na porządku dziennym, atakowano wszystko, co nie miało czarnej bandery i korzystano z życia, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Teraz zaś jego załoga musiała uciekać i skryć się na wyspie, by przemyśleć następny krok. I to wszystko przez jedno spojrzenie w te duże, pistacjowe oczy. Barbarossa nie chciał przyznać, nawet przez samym sobą, że dziewczyna urzekła go całego.
Do kajuty wślizgnął się wraz z nastaniem świtu, zbierając po drodze swoje płaszcze i odwieszając je na drewniane kołki. Cisza, jaka tu panowała trochę go zaniepokoiła, zwłaszcza, że w pierwszej chwili nie dostrzegł leżącej na łóżku dziewczyny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Kiraie zapewne wzięła sobie do serca jego rady o samotnych spacerach po statku. Dochodziło do tego jeszcze oburzenie na wampira z powodu incydentu przy ognisku, które urosło podczas ich rozmowy, co dziewczyna dobitnie pokazała, nie chcąc iść z nim pod ramię. Nie żeby Barbarossie na tym zależało, ale chciał się upewnić jak wielu manier i dworskich zachowań ma ona zamiar przestrzegać, nawet jeśli wiązałoby się to z jej ogromną niechęcią i buntem na wszystko. Nic nie mówiąc i nie wydając z siebie żadnych dźwięków, nieumarły podszedł do nocnego stolika, ówcześnie zahaczając o komodę i zabierając stamtąd pusty kieliszek. Następnie napełniwszy go wodą, wampir wsunął do niego morską lilię, którą znalazł podczas przechadzki i postawił na nocnym stoliku wraz z kawałkiem pergaminu, na którym nakreślił na szybko "Dziękuję za cudowny wieczór". Obok złożył jeszcze sztylet, który wyciągnął elfce zza paska i dopiero stwierdziwszy, że jest dobrze, zasiadł przy stole pełnym map. Dla niego dzień nie chylił się jeszcze ku końcowi.
Zerkając co jakiś czas w stronę trumny i drzwi, Barbarossa przeglądał zwoje pergaminów, na których tańczyły cienie z zawieszonej nad nimi, leniwie kiwającej się lampy. Część z nich przedstawiała morskie szlaki handlowe, inne położenie wysp i fortów, jeszcze inne wraki znanych okrętów i miejsca bezpieczne, gdzie nie sięgała władza żadnego króla. To właśnie na wodach między nimi toczyły się największe bitwy między tworzącymi prawo, a tymi, którzy je łamią. Kapitan Nautiliusa, w interesie którego leżało sianie terroru doskonale wiedział, gdzie należy uderzyć, lecz walka przeciwko alarańskim wybrzeżom była starciem z hydrą, której głowy odrastają w zastraszającym tempie. To właśnie ta sytuacja sprawiła, że zarówno marynarze Leonii, jak piraci z Wyspy Czaszek kąsali się jak osy, lecz nikt nie zyskiwał przewagi. Wszyscy trwali w wiecznym, szachowym pacie. By nie zbudzić Kiraie swoją pracą i tym samym zesłać na siebie jeszcze większy gniew dziewczyny, Barbarossa, ciszej od myszy, pochował swoje plany, zaprowadził jako taki porządek w kajucie, a na sam koniec złożył swoje ciało w trumnie, nie domykając jej do końca. Powrócił też do przerwanej lektury, jaką był dziennik jego mentora, gdy nagle do środka wszedł czarnowłosy tryton z wielką, szpetną blizną na twarzy.
- Wzywałeś mnie, kapitanie? - zapytał cicho, z nutą manier, że aż ciężko było uwierzyć, iż to ten sam nożownik, który gotowy jest podciąć gardło śpiącemu dziecku.
- Owszem - odpowiedział Barbarossa jedynie odkładając na bok dziennik. Nic nie zapowiadało się bowiem na to, że z powodu audiencji wampir opuści swoją trumnę. - Mam dla ciebie zadanie... - zaczął, zerkając na łóżko, czy Kiraie na pewno śpi i przypadkiem nie podsłuchuje. Choć nawet jeśli miałaby, to Barbarossa nie miałby do niej pretensji. W końcu to, co chciał przekazać Jokarowi, dotyczyło jej w mniejszym, bądź większym stopniu. - ...Popłyniesz na południe i odszukasz miejsce, w którym wyrzuciliśmy kapitana tamtego brygu z wiadomością dla Awerkera. Jeśli okaże się, że go tam nie ma, masz namierzyć Wyzwolenie, wejść na pokład pod osłoną nocy i zostawić w kajucie admirała nóż. Połóż go na stole po prawej stronie, zaraz obok świecznika i butelki mauriańskiego, czarnego wina z sześćset drugiego roku. Kazałem mu ją dostarczyć po naszym pierwszym spotkaniu, a on odpowiedział, że wypije ją ze mną, przez kraty mojej celi na dzień przed stryczkiem.
- Skąd wiesz, że butelka nadal tam jest? Podobnie zresztą jak stolik?
- Awerker to tradycjonalista, nie zmienia przyzwyczajeń. Po za tym obietnic się nie łamie, a prezentów nie wyrzuca, choćby były nie wiem, jak bardzo nietrafione. Co do reszty, ten okręt powstał jeszcze za czasów mojej służby.
- Czy do noża mam doczepić jakąś wiadomość? - zapytał stanowczo Jokar, nie chcąc przedłużać czasu, który mu pozostał. Pozwalając rozgadać się kapitanowi tryton traci kolejne staje, które pokonałby wpław z zamkniętymi oczami.
- Tak, współrzędne miejsca, gdzie podejmę z nim pierwszą próbę rokowań. Spacer po plaży dał mi trochę do myślenia, dlatego jestem gotowy spróbować. Gdyby cię złapali, powołaj się na imię Kiraie.
- Aj-aj kapitanie - zasalutował tryton i energicznym krokiem wyszedł z kajuty, by przygotować się do wykonania misji.
Słońce już wschodziło.
- Może i jestem potworem, ale nie wyślę przyjaciela na pewną śmierć bez gwarancji na jego powrót - powiedział Barbarossa na głos, po czym zamknął wieko trumny.
Re: Niesieni na falach...
: Nie Lis 19, 2017 11:18 pm
autor: Kiraie
Na jego słowa względem jej wypieków na polikach, zarumieniła się jeszcze bardziej, jednakże nie zamierzała mu tak łatwo ulec po tym co zrobił, a co wywołało u niej nie mały gniew, obecnie przez nią duszony. Przecież nie mogła od tak wybuchnąć i wygarnąć kapitanowi, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, iż pijani mężczyźni potrafią być jeszcze bardziej niebezpieczni, niż trzeźwi, a już na pewno bardziej gwałtowni i chętniej odpowiadający na prowokację, którą mogło być choćby coś tak niepozornego jak ziewnięcie w ich obecności. Z tego właśnie powodu, i dlatego by ukryć choć trochę swoją zaczerwienioną twarz, odwróciła wzrok w przeciwną stronę od ogniska, ukrywając buźkę we względnie przyjaznym cieniu. Oczywiście, Barbarossa już nie raz jej dał do zrozumienia, że doskonale widzi w ciemności, jednakże ten fakt w obecnej sytuacji został przez nią całkowicie zapomniany, w przeciwnym wypadku nie została by przy nim odwracając jedynie spojrzenie, a odwróciłaby się na pięcie i uciekła do kajuty.
To czego dowiedziała się po tym, było dla niej sporym zaskoczeniem, jednakże szybko poczuła się z tego powodu niezwykle głupio. To było przecież oczywiste, że musiał mieć jakąś rodzinę, przecież nie pojawiłby się na ziemi znikąd, od tak sobie od razu w wieku pozwalającym na całkowitą samodzielność. Ciekawostką było, iż mówił o swojej familii w sposób dający jasno do zrozumienia, że członkowie wciąż żyli i w tym właśnie momencie Kiraie miała niemałą zagwozdkę. On, jako wampir, miał kilka set lat. Jego twarz nie posiadała charakterystycznych rysów jakie zdradzałyby jego elfie pochodzenie. Nie słyszała nigdy o tym by jakiś niebianin, albo piekielny zmienili się w wampiry. Już bardziej jakiś pradawny, ale Barbarossa nie wyglądał zbyt wiarygodnie w jej wyobrażeniu jako czarodziej, którego dobrym przykładem choćby na statku był Rafael. Te wszystkie wnioski skutecznie wyjaśniły jej małemu rozumkowi, że wampir przed staniem się nieumarłym, nie należał do żadnej z długowiecznych ras, a co za tym idzie nie było możliwości by jego rodzina wciąż żyła, nawet jeśli pochodzili z Kraju Umarlaków. Nagle dość dziwna i specyficzna teoria przeszła dziewczynie przez myśl, jakoby nie dość, że kapitan urodził się już jako wampir, to pozostali członkowie jego rodu, też nimi byli. Było to dla niej zaiste wiekopomne odkrycie, bo w życiu by nawet nie pomyślała, że coś takiego mogłoby być możliwe. Z szeroko otwartymi oczami wbitymi w jego osobę, otworzyła lekko usta chcąc już o to zapytać, ale szybko zrezygnowała przypominając sobie o tym co zrobił i o swoim gniewie.
W końcu po rzuceniu w jego stronę kilku lakonicznych odpowiedzi i po jego odejściu, udała się na spoczynek do swojej "celi", gdzie po porządnym wyszorowaniu się, legła na łóżku z baldachimem. Miała poważne kłopoty z zaśnięciem, nie przez hałasy przebijające się z dworu przez drewniane ściany pomieszczenia, ale przede wszystkim przez kłębiące się w niej nerwy i rozdarte myśli. Z jednej strony chciała być wściekła na nieumarłego, upokorzyć go na oczach jego podwładnych i rzucić rekinom na pożarcie, jednakże z drugiej usprawiedliwiała jego postawę i czyny. Musiał pokazać swoim kamratom, że wciąż jest ich twardym przywódcą i jednocześnie pozostawał bardzo miły i szarmancki dla długouchej, która z nerwowym uśmieszkiem odrzucała od siebie myśl, że jej osoba mogła by go zafascynować w taki sposób jak tylko kobieta może, co nie znaczy. Owszem dostrzegła może mikroskopijne oznaki zauroczenia nią u krwiopijcy, ale nie chciała w to uwierzyć. Długo się przekręcała z boku na bok nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
Zbyt skupiona przez dumanie na temat Barbarossy, wciąż niezdecydowana czy ma być na niego wściekła, czy może doszukiwać się w nim choćby maleńkiej oznaki tego, że posiadał serce, nie zwróciła uwagi na to kiedy tak naprawdę usnęła, co okazało się niezwykle zbawienne. Spała jak zabita i nie zbudziłaby się nawet wtedy, kiedy inny statek wbiłby się w bok Nautiliusa, albo nawet przebiłby się przez ściany kapitańskiej kajuty, co było spowodowane tym, że jej rozterki ją naprawdę poważnie zmęczyły, a do tego bardzo późno przez "wspólną" zabawę z piratami, ułożyła się do snu. Dlatego też nad ranem, śpiąc rozwalona na całym łóżku, w pościeli wyglądającej jakby wyjątkowo głodnemu psu została wyciągnięta z gardła, nie miała zielonego pojęcia o rozmowie wampira z Jokarem, a co za tym idzie nie słyszała ich słów, a później tych wypowiedzianych przez kapitana w samotności. Warto też napomknąć, że bardzo długo znajdowała się w krainie snów, ponieważ obudziła się dopiero po południu, jak co rusz promienie słońca raziły ją po twarzy przez odchylającą się z wiatrem czarną zasłonę okna.
Nie miała najmniejszej ochoty wstawać, ale dzięki rażącemu światłu ognistego lica, nie mogła już na nowo pogrążyć się we śnie, nawet kiedy zaciągnęła zasłony łóżka i odwróciła się plecami do irytującego i brutalnego ciała niebieskiego. Westchnęła z rezygnacją i zwlekła się ze swojego posłania, która z przyzwyczajenia od razu zaścieliła i na nowo związała zasłony baldachimu przy filarach w rogach. Po tym co rusz ziewając i przeciągając się, wciąż zaspana udała się do łaźni gdzie nagrzała sobie wody na kąpiel. Uprała swoje rzeczy z nocy i dnia wczorajszego, przewiesiła je na sznurku do wyschnięcia, aby je założyć na następny dzień i się wykąpała. Wysuszyła się, ubrała w luźne, dopasowane przez nią do jej ciała spodnie i koszulę jakie przerobiła po otrzymaniu ich od kapitana i przystąpiła do rozczesywania swoich kosmyków już nieco bardziej rozbudzona. Przejrzała się w lustrze, a dokładniej swoim już nieco, według niej, za długim włosom i wróciła do pokoju, aby poszukać czegoś czym mogłaby je nieco skrócić. Od razu jej wzrok padł na piękny kwiat stojący na komodzie, a gdy do niej podeszła zobaczyła także sztylet i liścik. Zauroczona pięknem rośliny, z pełnym radości i wigoru uśmiechem powąchała ją i jednocześnie przeczytała wiadomość od nieumarłego. Zarumieniła się, a jej serce mocniej zabiło, oblewając jej ciało przyjemnym ciepłem. Zrobiło jej się naprawdę miło i przez to postanowiła puścić w niepamięć to co stało się podczas biesiady, oraz dać gospodarzowi jeszcze jedną szansę.
- Nie martw się, nie pozwolę byś tutaj zwiędła. - Szepnęła do lilii z łagodnym i troskliwym uśmiechem muskając jeden z jej delikatnych i ślicznych płatków, a po tym dzierżąc w dłoni sztylet wróciła z powrotem do łaźni gdzie bez wahania skróciła swoje włosy po skosie tak, aby z tyłu chowały pod sobą kark, a po bokach z przodu były nieco krótsze. Po tym raz jeszcze je umyła i rozczesała, a na zakończenie zawiązała swoją czuprynę w czerwoną bandanę, spod której właśnie z tyłu i po bokach uciekały jej płowe pukle.
Świeża, czyściutka i w pełni gotowa na przeżycie nowego dnia, usiadła do stołu, na którym od kilku godzin czekało na nią śniadanie. Poważnie się zastanawiała czy się teraz najeść, czy jednak poczekać na obiad, którego pora niebawem miałaby nastać. Jednakże za namową coraz to głośniej pomrukujących trzewi, postanowiła zjeść nieco sałatki z nie wiadomo skąd skradzionych warzyw i oczywiście kromkę chleba z pastą rybną. Zastanawiała się ile czasu wytrzyma nim zacznie z obrzydzeniem patrzeć na rybę w jakiejkolwiek postaci. Nie zjadła zbyt wiele, ale za to się nie śpieszyła z posiłkiem, który popiła łykiem białego wina, które nalała sobie do kieliszka na lepsze trawienie, a po tym całym pucharem wody. W porównaniu do trunku wypitego przez nią na zakończenie biesiady, biały i wyrafinowany w smaku alkohol był jak chór aniołów śpiewający jej wzniosłe pieśni na języku i podniebieniu. Może napoje procentowe nie były takie złe jak na początku myślała?
Miała już gotowy plan dnia. Może nie wymyśliła sobie zbyt wielu zadań na dzisiejszy dzień, ale i tak obawiała się, że będzie miała spore problemu z wykonaniem choćby części z nich. Niestety do wszystkich potrzebowała zgody na opuszczenie kajuty. Spojrzała w stronę zamkniętej trumny, do której się niepewnie zbliżyła. Miała świadomość, przede wszystkim w oparciu o stare bajki i legendy, że budzenie wampira nie jest dobrym i najmądrzejszym pomysłem, jednakże nie miała innego wyboru. Przełknęła z obawą ślinę zatrzymując się przed drewnianą sypialnią, pokojem oraz łóżkiem nieumarłego i cicho zapukała w wieko. Z sercem w gardle i, nie wiedząc czemu, zarumieniona na policzkach odczekała moment i znów lekko zapukała, ale tak jakby bała się wydać przy tym jakikolwiek dźwięk. Upewniła się trzy razy, że całe pomieszczenie jest pogrążone w półmroku i lekko uchyliła wieko. Widok śpiącego (a może tylko udającego) kapitana, wyglądającego obecnie tak słodko i niewinnie poruszył jej serce. Z dziwnego i głupiego, nieznanego sobie powodu, chciała go choćby musnąć, aby upewnić się, że jest prawdziwym, mężczyzną, a nie jedynie kukłą, czy surową i zimną rzeźbą stworzoną przez niezwykle wybitnego i utalentowanego, arcymistrza w swoim fachu.
Nie zrobiła jednak tego. Z trudem się opamiętała i zamykając cicho wieko odeszła w stronę stołu, patrząc przepraszająco na przyniesiony przez wampira, nieszczęśliwy kwiatek. Po chwili jednak mocno się w duchu ucieszyła z faktu, że postanowiła odejść od trumny i zostawić Barbarossę w spokoju, gdyż zaraz do kajuty wszedł jeden z korsarzy niosący półmiski z gorącym obiadem. Akurat spadł jej z nieba, bo już myślała, że albo będzie musiała cierpliwie czekać aż gospodarz się obudzi, albo jednak sama będzie zmuszona go zbudzić. Na szczęście pojawienie się pirata poddało jej pewien pomysł, dzięki któremu nie będzie musiała prosić o zgodę nieumarłego. Od razu postanowiła wykorzystać ten fant.
- Dzień dobry, przepraszam szanowny panie - zaczepiła go z przyjaznym uśmiechem kiedy bez żadnego słowa i po odstawieniu na stole gorącego jedzenia oraz zabraniu tego co zostało ze śniadania, postanowił opuścić pomieszczenie. - Czy byłby szanowny pan tak miły i poprosił tu na sekundkę pana Rafaela? - zapytała uprzejmie, posyłając mu szczery uśmiech.
Re: Niesieni na falach...
: Nie Lis 26, 2017 4:53 pm
autor: Barbarossa
Do wykonania rozkazu Jokar przymierzył się zaraz po zakończonej audiencji, wpierw nie odmawiając sobie sytego posiłku, rozmowy z towarzyszami broni i partyjki w kości, podczas której wygrał dziesięć złotych gryfów. Wszystko to zajęło mu niespełna godzinę, po której on i jedenastu zielonoskórych nożowników wybiegło na główny pokład i przeskoczyło burtę, lądując miękko w zimnych wodach oceanu. Od razu też rozpoczęli wdrażanie planu, opracowanego przez swojego szefa, jeszcze zanim ten skończył oskubywać z lichych kości mięso płaszczki. Z otrzymanych od Barbarossy wszystkich potrzebnych informacji wynikało, że Wyzwolenie od kilku dni siedzi im na ogonie, lecz z powodu obecności na okręcie admiralskiej córki, nie zamierza się pokazywać, by przedwcześnie nie kusić losu. Tryton miał więc za zadanie nie tylko przekazać wiadomość, ale też zająć czymś admirała Awerkera, by dać czas Nautiliusowi na pokonanie ostatnich staj, jakie dzieliły go od Wyspy Czaszek, ostatniego bezpiecznego domu wszystkich piratów. To właśnie tam kapitan Barbarossa zamierzał solidnie wypocząć przed powrotem w te strony oceanu. Niestety odległości, które naturianie mieli pokonać w jak najkrótszym czasie były zbyt wielkie, nie odbyło się zatem bez pomocy morskich stworzeń, dla których są to tylko leniwe machnięcia płetwami. Jokar i jego ludzie wykorzystali w tym celu zgraję rekinów, żerujących nieopodal, które zwabiły świeżą krwią. Skuszone smakołykiem rybska bez szemrania zgodziły się robić za środek transportu, użyczając trytonom także swoich cennych zmysłów.
W międzyczasie załoga Nautiliusa dochodziła do siebie po wieczornej biesiadzie, wypociwszy resztki alkoholu podczas załadunku. Na pokład znów wciągnięto beczki po rumie i prowizoryczne stoły, a także słodką wodę i wszystkie dzikie owoce, jakie znaleźli, a które nie były trujące. Sprawdzaniem tego ostatniego osobiście zajął się okrętowy kucharz, Kasino, który o warzywach i owocach wiedział więcej, niż mogłoby się wydawać. Jego grube palce co rusz łapały za kolorowe bulwy i zgniatały je, przykładały do nosa i w zależności od diagnozy, ciskały za siebie lub odkładały z powrotem do wiklinowego kosza. Kawałek dalej grupa elfów zacierała ślady ich bytowania na wyspie, wykorzystując do tego splecione ze sobą liście palm, których używali jak mioteł. Nawet jeśli w rzeczywistości był to bezludny kawałek lądu, lepiej było nie dawać o sobie znać kolejnym strudzonym wędrowcom, którzy na niego trafią. Zwłaszcza, że nie tylko piraci poruszali się na tych wodach. Wczorajsza burza dała się też we znaki samemu okrętowi, żagle którego nasiąkły porządnie, utrudniając ich bezproblemowe rozłożenie. Na całe szczęście dzień powitał ich pięknym słońcem i jeszcze piękniejszym, sprzyjającym wiatrem, który przegnał resztki zmartwień i wykrzywił skacowane oblicza piratów w ożywione uśmiechy.
Barbarossa natomiast wybudzał się właśnie z letargu. Wieko jego trumny uniosło się z sykiem i wpuściło nikłe światło, które refleksami zatańczyło na jego włosach i sprzączce od pasa. Dzień zapowiadał się wyjątkowo piękny, w sam raz, by znaleźć i złupić jakiś statek, poderżnąć gardła załodze i odpłynąć, mając za plecami łunę pożaru i bulgoty topielców. Ta chwila upojenia mogłaby wszystkim wyjść na dobre, ale niestety, każdy plan ma jakieś przeszkody. Te nosiły imię Kiraie i uniemożliwiały swobodny popas po falach, bez obaw, że wyląduje się na stryczku za niechciane porwanie, zatopienie brygu i dziesiątki innych wykroczeń, jakich się dopuściło przez ostatnie dziesięć lat. Wampir westchnął znacząco i nim wybiło południe, siedział już przy stole nad talerzem parujących ryb, ubrany w płaszcz i kapelusz, z szablą u boku i kieliszkiem krwi na poprawę trawienia i samopoczucia, które było zastanawiająco dobre. Barbarossa nigdzie się tego dnia nie śpieszył, rozkazy wydał wczoraj, a ich dopilnowanie zlecił najbardziej zaufanej istocie na Nautiliusie, kwatermistrzowi Borsobiemu, którego bat akompaniował właśnie kapitanowi do posiłku. Najwidoczniej zaistniał powód jego użycia, który Caster miał nadzieję zaraz poznać. Nim jednak opuścił kajutę, jego wzrok spoczął na kącie zajmowanym obecnie przez jego gościa honorowego. Łóżko, tak jak poprzednio, było pościelone na medal, a wokół niego zdawało się być jakoś czyściej. Ślady urzędowania elfki nie były aż nadto widoczne, choć jej działania nie były też niewidzialne. Barbarossa od razu zauważył brak sztyletu i kartki, które zostawił dla dziewczyny. Ostała się natomiast lilia, symbol podziękowania za wspólny taniec i rozmowę przy ognisku. I może jeszcze przeprosiny za młodzieńczy wybryk. Jak się nad tym zastanowić, to wyjęcie Kiraie sztyletu zza paska mogło się odbyć bez ingerencji w jej prywatną przestrzeń. No, ale stało się. Czasu nikt nie cofnie. Pozostawienie przez nią kwiatu dużo też zdradzało Casterowi, ale ten nie chciał póki co bardziej psuć efektu.
Kajutę opuścił w ten sam sposób, w jaki do niej wszedł - spokojnie i cicho, nie zwracając uwagi na stojącą nieopodal dziewczynę w towarzystwie pirata. Po prostu w milczeniu przeszedł na mostek, by stamtąd nadzorować odbicie od brzegu. Podczas spaceru Barbarossa doszedł do wniosku, że Kiraie należy się jakaś swoboda. Nautilius co prawda bezpiecznym miejscem nie był, ale ciągłe siedzenie w zamknięciu też źle robi na ciało i duszę.
- Możemy płynąć! - zawołał od dziobu minotaur, odpychając okręt od brzegu przy pomocy długiej, żelaznej tyczki. Zaraz potem wiatr nadął żagle, a kilkadziesiąt par wioseł uderzyło w jednym rytmie, wykonując zwrot. Pokładem szarpnęło znacząco, nikt jednak nie upadł, nie dając tym samym kamratom okazji do śmiechu.
W tej samej chwili spod pokładu wynurzył się czarodziej, zawołany na życzenie elfki.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.
Re: Niesieni na falach...
: Śro Lis 29, 2017 3:16 pm
autor: Kiraie
Pełna rześkiego wigoru, dobrego samopoczucia oraz niemałych pokładów optymizmu, czekała przy otwartych drzwiach kapitańskiej kajuty na powrót marynarza w towarzystwie maga, albo zjawienie się samego czarodzieja, ze splecionymi za plecami dłońmi i bujając się na stopach jak czekające na coś dziecko, do tego cicho sobie nuciła pod nosem łagodną i kojącą melodię, którą często słyszała dochodzącą od strony jej kochanej matki. Co jakiś czas zerkała też przez ramię na, smutny w jej odczuciu, kwiat o nieco bardziej zawijających się ku dołowi płatkach. Kiraie nie dziwiła się roślinie, też wolałaby trwać w ciepłych promieniach słońca aż do jego zajścia, kiedy to kwiaty zazwyczaj "zamykały" się, co przypominało nierozwinięty pączek, a ludzie zwykle układali się do snu, by ten najbardziej mroczny i niebezpieczny fragment całego dnia przespać sobie w błogiej nieświadomości i bezpiecznym, domowym zaciszu. Oczywiście wśród ludzi jak i roślin były wyjątki, które cały czas trwały i działały bez względu na porę, a także takie, które były najbardziej aktywne tylko nocą. Dziewczyna zawsze była zdania, że po zmroku nie może się przydarzyć nic dobrego i dlatego trzeba uciekać jak najszybciej do domu, przez co była istotą typowo dzienną, nienawidzącą, a nawet bojącą się wszystkiego co miałoby jakikolwiek z nocą. Było jednak coś, co skutecznie odwodziło ją od bezwzględnego wierzenia w ten stan rzeczy. Mianowicie - kwiaty, które potrafiły kwitnąć jedynie w środku nocy, przy pełni, bądź zaćmieniu księżyca, a nawet w świetle gwiazd, co za tym idzie, przekwitały zazwyczaj, a tym samym umierały z pojawieniem się pierwszych promieni słońca przecinających niebo i przeganiających z nich mrok. Barbarossa w jej uznaniu był właśnie takim kwiatem, który mogła by w nieskończoność podziwiać przez okna swojej sypialni w bezpiecznej posiadłości, gdyż strach przed ciemnością i tym jakie potwory mogą czyhać na nią był zbyt silny.
Te myśli całkowicie ją pochłonęły tak, że nie zwróciła uwagi na przechodzącego obok niej kapitana, trzasku bata minotaura i jego rozkazu sugerującego wypłynięcie z powrotem na otwarte wody. Oprzytomniała dopiero kiedy zjawił się i odezwał do niej Rafael, którego obecność przegnała z jej twarzy wszelkie oznaki głębokiej zadumy, a sama dziewczyna powitała go subtelnym uśmiechem i delikatnym dygnięciem. Nie byli sami, a blondyn był jedną z ważniejszych person na statku, dlatego nie mogła sobie pozwolić na otwarte traktowanie go jak przyjaciela, przez co wzięła się właśnie cała jej formalność w obecnej sytuacji.
- Przepraszam za odciąganie od obowiązków, panie - znów mu się skłoniła kobieco, mówiąc pełnym szacunku tonem. - Wstyd mi prosić o cokolwiek, a w szczególności o to, o co zamierza, ale czy mogłabym na moment opuścić statek? - zapytała rezygnując przez chwilę z całej elokwencji, przez którą zaczęła się gubić w własnych myślach. - Wiem, że nie powinnam i proszę przez to o wybaczenie, ale chciałabym odnieść lilię, stojącą tam na komodzie - wskazała wzrokiem kwiat podarowany przez Barbarossę. - Ona potrzebuje słońca i świeżego powietrza, szybko zwiędnie jeśli tutaj zostanie. - Zakończyła ze smutkiem w oczach spuszczając lekko głowę. Na prawdę nie chciała patrzeć na wolną śmierć rośliny, nigdy nie chciała patrzeć na to jak coś, lub ktoś umiera. Niestety los nie był dla niej tak łaskawy i dziewczyna była zmuszona do biernej obserwacji tego jak jej matka gasła w oczach.
- Bardzo mi wstyd, iż z tak żałosnego powodu odciągam od obowiązków, panie, ale nie chcę budzić pana kapitana, a ona - znów wskazała roślinę - nie może czekać, aż pan Barbarossa się zbudzi. - Wyjaśniła prędko i jeszcze bardziej spuściła głowę chcąc ukryć mieszające się w niej emocje smutku, zażenowania i wstydu.
Słysząc jednak krzyki piratów rzucających między sobą pojedynczymi poleceniami oraz furgoczący materiał rozwiniętego żagla, z niepokojem malującym się na twarzy postąpiła kilka kroków przed kajutę i spojrzała z miejsca w stronę jednej z burt. Ciężko jej było uwierzyć w widok ma opływanej wysepki i ruch okrętu sunącego na bezkresne głębiny. Nie kryła swojego zdumienia, od którego miała lekko rozwarte usta, a w kącikach oczu zapiekły ją łzy.
- To już niew... - zdusiła w sobie słowa, które miałyby negatywny wydźwięk w odniesieniu do maga i zdusiła w sobie uczucia. Nie wiedziała kiedy znów ruszyli, nie wiedziała, że tak szybko opuszczą tą oazę spokoju, przez co ona nie będzie miała możliwości na spełnienie obietnicy złożonej morskiej lilii. - Proszę wybaczyć, za zabrany panu czas. - Dygnęła mu znowu, starając się nie dać wypłynąć emocjom na wierzch, dając tym samym prawdopodobnie powód dla pozostałych piratów, do szydzenia z niej. Odwróciła się na pięcie i zniknęła w półmroku pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Usiadła przy stole, pociągając cicho nosem i co rusz ocierając grzbietem dłoni spływające łzy. Nie miała odwagi znów spojrzeć w stronę przepięknego kwiatu, ani chociaż ustawić go bliżej okna, przez które raz po raz kajutę rozświetlało słoneczne światło.
Odetchnęła głęboko, chcąc się jakość wziąć w garść, jednakże to nie było takie proste, gdyż jej samopoczucie znów drastycznie się pogorszyło. Mając problem z zapomnieniem o całej sytuacji, wyciągnęła zza paska swoich spodni sztylet i zaczęła nim kręcić na stole jak pustą butelką. Na jednej dłoni podpierała swoją głowę z pochmurnym wyrazem twarzy i ze zmarnowanym spojrzeniem wpatrywała się w ostrze, skupiając na nim całą swoją uwagę. Straciła wiarę w własny plan dnia, w jego powodzenie i w samą siebie. Nie miała już na nic ochoty.
Re: Niesieni na falach...
: Pią Gru 01, 2017 6:51 pm
autor: Barbarossa
- Nie masz za co przepraszać - powiedział łagodnie czarownik, podając jej ramię, kiedy Nautilius zrywał się z miejsca. Żagle załomotały wesoło, o burtę uderzyły pierwsze fale, a ster zatrzeszczał przy zwrocie, wspomaganym pracą dziesiątek wioseł. Sprzyjające warunki szybko też pozwoliły im zostawić wyspę za sobą, niwecząc tym samym cały plan, w jaki został wtajemniczony Rafael, gdy wysłuchiwał kapitańskiego gościa. - I nie sądzę, by to - wskazał na morską lilię - był powód do wstydu. Kochasz przyrodę i nie lubisz patrzeć, jak obumiera, prawda? To szlachetne i gdyby okoliczności były inne, chętnie bym ci pomógł, lecz mam związane ręce. Na ląd schodzimy tylko z polecenia kapitana, a ten zażyczył sobie zawitać do portu o zachodzie słońca. Najbliższy czas spędzi zatem na mostku, przynajmniej dopóty, dopóki nie zagraża to jego zdrowiu, a moim obowiązkiem jest przypilnowanie go. Co zaś się tyczy twojej prośby, muszę odmówić. I to nie tylko z powodu, iż przed chwilą odbiliśmy, ale też dlatego, że... - Czarodziej zamilkł, gryząc się w język i spuszczając na chwilę wzrok, udając, że zajmuje go jakiś niewidzialny punkt na otwartym oceanie, daleko za linią horyzontu. Zaraz też znacznie się skrzywił i z zakłopotaniem podrapał się w potylicę. Nie do końca miał bowiem pewność, czy Kiraie powinna wiedzieć o rokowaniach, do których za kilka dni mają przysiąść admirał Awerker, jej ojciec oraz kapitan Barbarossa, przywódca jej porywaczy. Oczywiście, jeśli poselstwo zostanie bezproblemowo dostarczone, a jego odpowiedź pozytywna. - Zaraz do ciebie przyjdę - dodał na szybko, odzyskując mowę i widząc, jak elfka wraca do kajuty ze spuszczoną głową. Nie trzeba było być geniuszem, by odczytać, że trawi ją smutek, żal i może jakieś nuty rozczarowania. Widok ten sprawił, że Rafael postanowił opowiedzieć dziewczynie o wszystkim, a następnie wysłuchać ją i poprosić o darowanie jej przyjacielowi, kapitanowi Casterowi, cierpień przebywania w kotle wrzącej smoły, na samym dnie jej prywatnego piekła. Najpierw jednak sam musiał jakoś poukładać sobie w głowie pewne wątki, zanim zacznie cokolwiek działać.
Po tym czasie, który okazał się połową przesypanego w klepsydrze piasku, Rafael Hose zapukał do kapitańskiej kajuty, a następnie wsunął się do środka, pozwalając cieniom spocząć na jego szatach, twarzy i włosach. Mimo dalej panującego tu mroku, izba wydawała się czyściejsza i mniej zagracona, niż wspólne boksy załogi. Kiraie dostrzegł od razu, pochyloną nad stołem i pogrążoną we własnych myślach. Sztylet, którym się bawiła, wydawał chrobotliwe dźwięki przy każdym obrocie, wypełniając tym pomieszczenie.
- Wybacz, że trwało to tak długo, ale to delikatna sprawa - zaczął, zasiadając po przeciwnej stronie blatu i nalewając sobie wina z karafki. Elfce natomiast, pamiętając o jej preferencjach, podał szklankę wody. Następnie czarodziej ukrył dłonie w szerokich rękawach, oparł się wygodnie i spojrzał na kapitańskiego gościa wzrokiem pełnym współczucia.
- Nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić, ale doszedłem do wniosku, że powinnaś wiedzieć. Proszę jednak, by zostało to między nami. Nie wspominaj tego przy kapitanie. Jak wiesz, twoje porwanie to nieplanowane działanie, czysty kaprys losu, do którego Barbarossa postanowił się dostosować. W tym celu za siedem dni on i twój ojciec spotkają się na jednej z wysp, by rozpocząć negocjacje. Oczywiście jeśli admirał nie odmówi. Nie chcę dawać ci płodnych nadziei lub zasiewać panikę w sercu. Przedmiot rokowań nie jest znany nawet mnie, a Jokar, który popłynął przekazać wolę kapitana, ma jedynie wskazać miejsce. Do tego czasu jesteś gościem mojego przyjaciela, więc także i moim. Proszę zatem o roztropność.
- Nie jestem ogrodnikiem - dodał, zmieniając temat i wskazując elfce morską lilię w kieliszku pełnym wody. - Ale może coś na to zaradzę.
Z jego palców strzeliły pomarańczowe iskry, które zatańczyły wokół kwiatu, a następnie osiadły na jego płatkach, przywracając im dawną biel. Również jego struktura znacząco się poprawiła. Płatki przestały zwijać się w ruloniki, a łodyga chętniej wyciągnęła się ku górze. Cały kwiat ożył w oczach i znów mógł cieszyć wzrok swoimi kolorami i świeżym zapachem.
- Jeśli codziennie będziesz zmieniać jej wodę, nie powinna zwiędnąć przez najbliższy tydzień. Po tym czasie moje czary już nic nie pomogą. Z naturą nie warto walczyć. Zawsze się przegra.
Na mostku nie działo się nic ciekawego. Sternik trzymał kurs, dwóch piratów krzątało się przy olinowaniu, a kapitan siedział w cieniu rozciągniętego płótna i dumał, wpatrzony w linię horyzontu za sobą. Był zły na siebie, choć maskował to uśmiechem, za to, że przestało mu być wszystko jedno. Wcześniej bez zastanowienia zabiłby lub kazałby zabić, a teraz sama obecność kogoś takiego, jak Kiraie sprawiała, że wampir zaczął się wahać. Może nawet mięknąć. Dziewczyna, pomijając to, że jej uroda była jak z bajki, miała silny charakter i więcej dumy, niż nie jeden pirat. Harda i opanowana, słabość okazywała w samotności, tak, by nikt nie mógł dostrzec jej wnętrza. Barbarossie to imponowało, do tego stopnia, że myśli wampira zaczęły krążyć wokół elfki, podsyłając mu obrazy jej pistacjowych oczu.
- Czy dobrze postąpiłem? - zapytał nagle, próbując skupić się na teraźniejszości i ciężkich krokach kwatermistrza, który postanowił odpocząć trochę w cieniu, jaki rzucał bezanmaszt.
Adewall, przyzwyczajony już do głośnego myślenia swojego kapitana na samym początku zignorował pytanie, lecz gdy poczuł na sobie jego wzrok, odchrząknął i zastukał racicą w jedną z desek.
- Darując dziewczynie? - odpowiedział pytaniem, odgadując powód, dla którego Barbarossa siedzi sam i patrzy w ocean. - Czemu pytasz o to właśnie mnie?
- Wiesz przecież. Kasino nie lubi się uzewnętrzniać, a Rafael to bierny głos rozsądku. Tylko ty i Jokar macie dość odwagi, by mi się postawić, a skoro on jeszcze nie wrócił...
- To chcesz znać zdanie swojego kwatermistrza...
- Przyjaciela - wtrącił jeszcze na szybko kapitan, zadzierając mocno głowę, by spojrzeć na istotę, u boku której wszystko się zaczęło. - Chcę znać zdanie przyjaciela, który będzie ze mną szczery.
- Moim zdaniem niepotrzebnie ją tu zaciągnąłeś. Było ją wsadzić w szalupę i odesłać do ojca z pierwszym przypływem. Oszczędziłbyś nam zachodu, szybciej bylibyśmy w domu i jeszcze szybciej z powrotem na szlaku. Ale to moje zdanie. Awerker będzie nas ścigać, jeśli dziewczynie coś się stanie, po kiego więc ją trzymać. Odeślijmy ją do niego i po sprawie.
- To plan B - zaśmiał się Barbarossa. - Plan A to rokowania z Awerkerem.
- Kiedy? Gdzie?
- Za siedem dni na wyspie Białej Baszty, dawnej kryjówce przemytników, prawie dwanaście smoków na południowy wschód od Leonii, w miejscu, gdzie nie sięga żadna, królewska jurysdykcja. Chcę usiąść z nim przy jednym stole, wypić butelkę i porozmawiać. Jak kapitan z kapitanem.
- Dziewczyna wie? - zainteresował się minotaur, przechylając łeb i ruchem brwi wskazując na podłogę, pod którą była kajuta.
- Nawet jeśli, to nie obchodzi mnie to. Maszyna ruszyła, a jej tryby pracują. Gdy wróci Jokar, wtedy będziemy wiedzieć więcej.
Słońce powoli zachodziło, kiedy dwanaście sunących za okrętem cieni opuściło eter i wykorzystując liczne żłobienia, wspięło się po burtach, zamierając tuż pod ich drewnianymi balustradami. Zawieszone na masztach lampy oświetlały wszystko w promieniu dwóch i pół prętów, lecz tam, gdzie akurat znajdowali się trytoni, panowała nieprzenikniona i nieprzyjemna ciemność. To z niej obserwowali, jak po pokładzie krząta się uzbrojona w szable grupa, nadzorująca marynarzy przy wykonywaniu najprostszych czynności. Jedni toczyli beczki, drudzy wiązali węzły, a trzeci myli pokład, bądź polerowali żelazne okucia na statku. I to nie byle jakiego. Wyzwolenie, duma leońskiej flotylli kotwiczył właśnie na płytszym akwenie, kiedy to jeden z obserwatorów zgubił trop. Do tej pory wszystko szło w jak najlepszym porządku, znalezienie beczki z przywiązanym doń elfem pozwoliło zawęzić krąg poszukiwań, a rozmowy z morskimi stworzeniami - upewnić się o dzielących ich odległościach. Tym sposobem od okrętu, który był ścigany, dzieliło ich najwyżej półtora dnia. Jokar, który w podróży skorzystał z pomocy rekinich grup nawet tego nie odczuł. Przemoczony do cna, za to pełen sił, wisiał teraz na linie, którą ówcześnie zaczepił o jedną z lamp i wspiął się na wysokość okien kapitańskiej kajuty. Jego ludzie rozproszyli się i otoczyli okręt, przyjmując dogodne pozycje. W razie jakichkolwiek kłopotów zamierzali napsuć leończykom krwi, a potem zniknąć w głębinach. Tak samo, jak się pojawili.
- Moje imię Jokar - przedstawił się tryton, odstukawszy sztyletem po szybie kilka sygnałów. Wiadomość, którą miał musiała trafić bezpośrednio do uszu Awerkera, lecz pirat nie zamierzał ryzykować spaceru po nieznanym okręcie. Łatwiej mu było podciągnąć się na linie i zawisnąć przy oknie. - A ty ani piśnij - dodał szybko tonem pozbawionym jakiegokolwiek szacunku. - Mam wiadomość od Barbarossy. Za siedem dni na wyspie Białej Baszty nasz kapitan chce rokować. Zasady są proste. Zostawiasz okręt jedną trzecią stai od brzegu i przychodzisz sam, bez sztuczek. Tutaj masz współrzędne - Jokar rzucił admirałowi kulkę papieru ze współrzędnymi spotkania, a następnie zsunął się po linie do wody. Jego ludzie, zwołani gwizdem, również się wycofali, pozostawiając Awerkera samego.
Re: Niesieni na falach...
: Sob Gru 02, 2017 9:45 pm
autor: Kiraie
Dopiero teraz docierało do elfki, że nawet oficjalna rozmowa, choćby z członkiem pirackiej bandy, sprawiała jej wiele przyjemności. Nie dałaby rady udawać, że ktoś nie istnieje, całkowicie się odizolować od otaczającej ją rzeczywistości, żyć tylko we własnym świecie i nie wchodzić z nikim w jakiekolwiek relacje, bądź konwersacje. Do jej dziennego trybu życia dochodził jeszcze jej społeczny sposób bycia. Nie odnalazłaby się, albo całkowicie by się rozsypała psychicznie, gdyby miała nagle stać się samotniczką. Do większej swobody jaką odczuwała w pirackim otoczeniu może dochodziło jeszcze to, że się do nich po części przyzwyczaiła tak samo, jak do swojej sytuacji, ale najbardziej dziewczynę chyba pokrzepiała protekcja ze strony samego kapitana, który przyciągał ją do siebie jak światło pochodni ćmę. Wiedziała, że może się to bardzo tragicznie dla niej skończyć, ale i tak nie mogła się mu oprzeć, była nim zauroczona, hipnotyzował ją. Nie chciała jednak dopuścić do siebie takiego stanu rzeczy i tłumiła w sobie to kwitnące w niej uczucie, starała się je zdusić, albo nawet na siłę zniszczyć.
Rozmawiając z Rafaelem kilka razy na jej twarzy pojawił się uśmiech w odpowiedzi na jego słowa, z rodzącą się nadzieją na to, że spełni niepoważną obietnicę złożoną zmizerniałemu kwiatu w kajucie kapitana. Niestety uświadomienie sobie wyruszenia okrętu w dalszą drogę, zabiło tę nadzieję w dziewczynie i poważnie nadpsuło jej dobry humor jeszcze zanim czarodziej zdążył jej łagodnie odmówić. Choć poważnie nią to zachwiało, wciąż chciała wierzyć, że nie wszystko stracone, wszak oddanie kwiatka wyspie, na której biesiadowali, nie było jedynym zadaniem jakie sobie narzuciła tego dnia. Resztę po prostu mogła dostosować tak, by można je było wykonać na pokładzie statku, ale do tego wciąż pozostała kwestia potrzeby pozwolenia na to, by mogła opuścić próg kapitańskiej kajuty.
- Rozumiem - odpowiedziała ponuro, lecz nie była zła na blondyna, bo to nie jego wina, że znów wypłynęli na otwarte wody. Na jego słowa o chwilowym oddaleniu się, zareagowała jedynie kiwnięciem głową i zniknęła za drewnianymi drzwiami.
Wiedziała, że swoim zachowaniem bardziej przypomina rozwydrzone dziecko, albo rozpieszczoną nastolatkę, ale ciężko było elfce zacząć inaczej reagować w sytuacji kiedy coś poszło nie po jej myśli, niż zamykaniem się w "swoim" pokoju z trzaskiem drzwi. Trzeba było jednak przyznać, że zaczęła robić w tej kwestii postępy, gdyż zamiast walnąć się na łóżku i płakać, usiadła zrezygnowana życiem przy stole i kręciła bezmyślnie groźnym ostrzem, którym mogła łatwo skaleczyć swoją gładką i delikatną skórę, ale wcale na to nie zważała w tej chwili. Będąc samej w tym pomieszczeniu pełnym cieni i zalanym półmrokiem, okazyjnie rozświetlanym przez słońce wpadającym do środka przez falującą na wietrze zasłonę okna, poważnie zaczęła myśleć ogółem o wszystkim od momentu mającego miejsce kilka minut temu przy rozmowie z czarodziejem, po samą postać kapitana i jej porwanie. Do tego nalała sobie kieliszek białego wina, którym zwilżyła sobie gardło. Musiała otwarcie przyznać przed samą sobą, że alkohol faktycznie zaczął jej smakować, jednakże obiecała sobie, że nie będzie go nigdy nadużywała i piła bez potrzeby.
Nim Rafael dołączył do niej w kajucie, zdążyła osuszyć cały kieliszek i podsumować swoje myśli głośnym westchnieniem. Zakręciła jeszcze dwa razy ostrzem, któremu w myślach zadawała pytania, a jego odpowiedzią było to co wskazywał jego sztych kiedy przestawał się kręcić i choć było to jedną wielką dziecinadą, poprawiło długouchej nieco humor. Podniosła spojrzenie na mężczyznę i się niemo przywitała posyłając mu w tym celu delikatny uśmiech.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziała grzecznie na jego przeprosiny i podziękowała za wodę. Nie poprosiła go o to, by jej także nalał wina, jakby się wstydziła tego, iż zmienił się jej stosunek do alkoholu. Wolała zachować to dla siebie, tak długo jak będzie potrafiła. Pociągnęła łyk ze szklanki i wpatrywała się w niego podejrzewając, że zaraz rozwinie temat.
Słuchała go uważnie odstawiając naczynie na blat stołu, z którego zabrała sztylet i wetknęła za pasek swoich spodni. Nie przerywała mu, aż nie skończył, ale na jego prośbę o zachowanie tajemnicy pokiwała głową w cichej obietnicy. Na wiadomość planowanej pertraktacji w Kiraie pojawiły się mieszane uczucia, jednakże nie było w niej żadnego gniewu. Była zaskoczona tym, iż Barbarossa się tego podjął, gdyż pamiętała jego reakcję kiedy podsunęła mu ten pomysł, a ze względu, że z własnej, nieprzymuszonej woli to obecnie zainicjował, była szczęśliwa. Do tego wbrew słowom maga, zapłonęła w niej iskierka nadziei na szybszy powrót do domu, jednakże z drugiej strony się przed tym wahała, z niezrozumiałego sobie powodu nie do końca chciała wracać. Dodatkowo miała wątpliwości i bała się czy wampirowi, ani jej ojcu nic się nie stanie przy tym spotkaniu. Bardzo pragnęłaby wtedy być razem z nimi, ale wiedziała, że wtedy piracki kapitan z góry byłby na przegranej pozycji, a ona nie chciała by stała mu się jakaś krzywda.
- Jokara nie ma na statku?! - krzyknęła z ogromnym zaskoczeniem w oczach i jednocześnie podniosła się gwałtownie z miejsca, aż krzesło upadło na ziemię. Taka reakcja bardzo zszokowała dziewczynę, ale ona przynajmniej znała powód, dlaczego się tak uniosła. - Przepraszam bardzo. - Dodała szybko ze skruchą oblewając się zakłopotanym rumieńcem. Bała się co Rafael o niej pomyśli przez ten wybuch, ale nie mogła już nic na to poradzić.
Schyliła się i postawiła z powrotem krzesło, nie usiadła jednak na nim widząc, że mężczyzna zwraca się w stronę kwiatu stojącego na komodzie. Jego magia była piękną, tak samo jak ta stosowana przez matkę elfki, jednakże miała świadomość tego, iż niewiele to pomoże. Cieszyła się jednak z faktu, że dla czarodzieja samopoczucie długouchej nie było obojętne i chciał zrobić co w jego mocy by ją pocieszyć. Od razu podeszła do ożywionej lilii i musnęła delikatnie jej płatki, pochylając się, by pochwycić słodką woń przemieszaną z oceaniczną rześkością. Wtedy też przyszła jej do głowy pewna myśl, którą od razu postanowiła wprowadzić w życie, a mianowicie wzięła delikatnie kieliszek z włożonym doń kwiatem i postawiła przy oknie, gdzie roślina miała najwięcej światła, choć nie cały czas, i dopływ świeżego powietrza. Po tym odwróciła się do maga.
- Nie wiem czy to będzie potrzebne Rafaelu, skoro mówiłeś, że o zachodzie kapitan zamierza zacumować w porcie. Czyli dziś dopłyniemy do tej słynnej wyspy widmo będącej pirackim azylem? - spytała z błyskiem w oku, nawet jeśli domysły o tym miejscu napawały ją niepokojem, wszak roiło się tam od najgorszych kanalii jakie nosił ten świat. - I... - zaczęła z wahaniem z innej beczki. - Czy mogłabym cię prosić o zgodę na opuszczenie kajuty i spacer po pokładzie? Nie chcę cię już dłużej odciągać od twoich obowiązków. I jeszcze... gdzie znajdę pana minotaura? - spytała ukrywając strach jaki ją ogarnął na samą myśl o tym strasznym rogaczu. Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona do brania go pod uwagę w realizacji swoich zadań na dzisiejszy dzień, ale skoro nożowników nie było na Nautiliusie, a towarzystwo Kasina nie wyszło ani jemu, ani jej na dobre, więc musiała się uciec do ostateczności, nawet jeśli nie uśmiechało jej się to. Na samą wzmiankę o minotaurze dziewczyna sięgnęła dłonią do swojej szyi i przesunęła w zamyśleniu palcami po szorstkiej kresce, gojącego się strupka, na swojej skórze.
***
Choć słońce chowało się powoli za horyzontem, a pokładzie Wyzwolenia nikomu nawet przez myśl nie przeszło by zakończyć na ten dzień pracę i ułożyć się do spoczynku. Wszyscy byli spięci i niemal pracowali ponad swoje siły tylko po to by z tej trzeszczącej łajby wyciągnąć jak najwięcej, a przy tym, aby ich kapitan szybciej popadł tych podłych łajdaków, którzy mieli czelność pojmać jego ukochaną córeczkę. Od momentu wypłynięcia z leońskiego portu, prawie każdy odczuł na własnej skórze gniew admirała. Ten, nie spał od kilku dni i niewiele jadł nazbyt pochłonięty chęcią odbicia Kiraie z zakrwawionych pirackich szponów i żądzą wymordowania ich wszystkich, a w szczególności Barbarossy. Całymi dniami niemal nie wychodził ze swojej kajuty, wydając rozkazy jedynie przez swojego oficera i ślęcząc cały czas nad mapami, obmyślał najlepszą taktykę, która doprowadziłaby do ich zwycięstwa, jednocześnie starał się ustalić położenie legendarnej Wyspy Czaszek. Nie mógł sobie pozwolić na porażkę, gdyż byłby całkowicie skończony. Słowa władcy Leoni wisiały nad jego głową niemal katowskim toporem: "Masz moją zgodę na wypłynięcie, admirale, jednakże nie waż się wracać bez głowy tego diabła Barbarossy!", to jeszcze bardziej napędzało Awerkera do działania.
W pewnym momencie doszedł do jego uszu dźwięk stukania czegoś w okno. Nie mógł być to żaden ptak, gdyż do najbliższego lądu mieli niemal jednego smoka. Elf od razu pochwycił sztylet wbity w jedną z pomazanych map, w miejscu gdzie znaleźli okaleczonego kamrata, i ostrożnie podszedł łukiem do okna, które otworzył ostrożnie stojąc z boku.
- Ty... - warknął przez zęby przytykając trytonowi ostrze do gardła w tym samym momencie kiedy naturianin zrobił to samo. Oszpecony mężczyzna nie musiał się wcale przedstawiać, ponieważ admirał doskonale wiedział kim on jest i skąd, dzięki listom gończym wiszącym na ścianie w koszarach, na które brakowało już powoli miejsca. Specjalnie też nie podnosił alarmu, gdyż wiedział, że Barbarossa nie wysłałby żadnego ze swoich ludzi na pewną śmierć, a ta banda nożowników nie była na tyle głupia i lekkomyślna w swoim postępowaniu by pchać się bez rozkazu w paszczę lwa. Domyślał się zatem, że przybywa tu w jakiejś konkretnej i ważnej sprawie. Pozwolił mu więc mówić jednakże jego ton mu się nie podobał i nie zamierzał pozwolić mu na brak szacunku.
- Zważaj do kogo mówisz, trytonie - syknął przez zęby powstrzymując się przed mocniejszym naparciem swojej broni na gardło rybiego mężczyzny. Wysłuchał go uważnie już planując swój ruch w tej kwestii, ale nie wycofał się póki tryton sam się nie oddalił.
- A więc Biała Baszta. Co ty knujesz stary draniu? - zamyślił się elf przechodząc obok stołów i bez zastanowienia wbijając sztylet z powrotem w mapę, tym razem w niewielką wysepkę, na której miał się spotkać z przywódcą piratów za siedem dni. Podejrzewał, że miało to na celu zbicie admirała z obecnego kursu, gdyż Wyzwolenie mogło się znajdować niebezpiecznie blisko Wyspy Czaszek. Nie omieszkał zaznaczyć również tego na mapach, jednakże wyszedł ze swojego pokoju otwierając raptownie drzwi.
- Morscy - zwrócił się z gniewem i stanowczością do części swojej załogi składającej się z morskich elfów i trytonów - pod wodę! Kilka cuchnących dorszów kręci się wokół kadłuba! - warknął rozjuszony, że miał tak nieudolnych ludzi, którzy nawet nie zauważyli bliskiej obecności wroga. - Nie dać się zabić, bo wtedy dopilnuję by czekał was gorszy los niż piekło! - do reszty dodał by obrano kurs w stronę najbliższego miasta przynależącego do sojuszu krajów Jadeitowego Oceanu.
Nie miał co się kręcić przez siedem dni po okolicy, albo w pobliżu Białej Baszty. Nie miał też co płynąć naprzód, jeśli gdzieś przed nim znajdowała się piracka wyspa i tak mając tylko Wyzwolenie nie dałby rady wszystkim cumującym tam morskim bandytom. Potrzebował wsparcia, o które pragnął prosić od razu jak znajdzie się z powrotem w porcie, a dodatkowo uzupełni zapasy i zwerbuje więcej ludzi. Owszem zjawi się na miejsce spotkania i będzie na wyspie sam, ale dołoży wszelkich starań by przy jego okręcie stacjonowały inne statki sojuszu, by móc odbić córkę i odciąć Nautiliusowi drogę ucieczki.
Re: Niesieni na falach...
: Pon Gru 04, 2017 11:20 am
autor: Barbarossa
- I co dalej? - zapytał bezpośrednio minotaur, stając wraz z wampirem obok steru i obserwując niezmienny od początków świata horyzont. Z tej perspektywy wydawał im się on jedynie cienką, białą linią pociągniętą dookoła niby osad na ściankach wielkiego kubka. Liczyło się więc tylko to, co w środku, objęte jego granicami. Reszta stanowiła zupełnie inny świat.
- Kiedy już dojdzie do spotkania zamierzasz tak po prostu oddać mu dziewczynę za kufer złota? - dodał kwatermistrz, starając się nie okazywać wzburzenia. - Dobrze wiesz, że Awerker nigdy nie zniży się do naszego poziomu, a co za tym idzie, zrobi wszystko, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Odzyskać córkę i zatknąć nasze głowy na pal. Co najśmieszniejsze, nawet Rafael jest na jego czarnej liście, choć nasz magik nigdy nie miał krwi na rękach. Po za tą, którą własnoręcznie zmywał z naszych ran. Czemu więc bogu ducha winny człowiek ma zawisnąć z powodu jednej pyskatej smarkuli? Powinniśmy ją odesłać. Najlepiej od razu, dopóki słońce świeci, bo w przeciwnym razie czeka nas wyścig ze śmiercią.
- Boisz się? - przerwał mu kapitan, spoglądając na przyjaciela z ukosa i uśmiechając się ponuro. Wiedział bowiem, że uderzył w słaby punkt minotaura, którego odwaga, gdyby ją zmierzyć, okazałaby się za mała, by pomieścić ją w największej ze skrzyń. Adewall nie należał do istot strachliwych, zawsze szydził z niebezpieczeństwa i, podobnie jak Jokar, nie mógł się doczekać spotkania z kostuchą. Różnica pomiędzy nimi była jednak taka, że naturianin z głębin był tak samo martwy w środku, jak kapitan Xerath był martwy na zewnątrz. Oszpecony tryton nie uznawał żadnych granic moralnych, a ich przekraczanie czynił z sadystyczną przyjemnością.
- Nie! - odpowiedział Adewall, niemal krzycząc. - Ale nie w smak mi pchać rogi między szalejące szable. Chciałbym zatem wiedzieć, co wielki Barbarossa, Postrach Jadeitów zamierza dalej z tym zrobić? Chować się we mgle, czy zadrzeć wysoko głowę do góry i odważnie splunąć pod wiatr? Bo coś mi się widzi, że przez tą elfkę miękniesz...
- Zapominasz się, Adewall! - krzyknął Caster, gwałtownie wstając i w tym samym momencie osuwając się na deski z dziwnym błyskiem w oku. Przed roztrzaskaniem sobie głowy uchronił go w ostatnim momencie sternik, który, choć wystąpił w charakterze asekuranta, to nie zdołał nic uczynić wobec mimowolnej przemiany kapitana. Ledwie któryś z obecnej na mostku dwójki zdołał westchnąć, z luźnej sterty ubrań wygrzebał się czarny kocur, który miauknął głośno i zbiegł po schodach wprost do kajuty, przerywając tym samym rozmowę, jaką prowadził Rafael i Kiraie.
Odkąd Barbarossa pierwszy raz się wściekł, objawiając wszystkim swoją ułomność, jego rodzina dostała niezły materiał do szydzenia z niego. Będąc czarną owcą w rodzinie nikt nigdy nie brał go na poważnie. Może z wyjątkiem ojca, który widział w nim o wiele więcej niż inni. Tak samo, jak Borsobi, kiedy po udanym buncie wyniósł go na kapitana, a w późniejszych latach także Xerath i Salamandra, którzy przyjęli go do bractwa i uczynili tym, kim był dzisiaj. Niepokonanym piratem. Przez wiele lat Barbarossa uczył się panować nad emocjami, a co za tym idzie, także nad przemianą, do której dochodziło już coraz rzadziej. Mniej krzyczał, a więcej się uśmiechał, częściej żartował i eliminował wszystko, co jest stresogenne. To ostatnie z pomocą szabli lub rękoma swoich nożowników. Kłótnie z kwatermistrzem nie należały do rzadkości, a utrzymywały się jeszcze za czasów korsarstwa, kiedy to obaj podejmowali najważniejsze decyzje. Z tego powodu Adewall miał prawo czuć się współkapitanem, choć sam doskonale pamiętał szczeble hierarchii, ba, nawet pilnował, by inni o nich nie zapomnieli.
- Tak, dotrzemy tam jeszcze dziś - wyjaśnił czarodziej, ignorując nagły wybuch elfki, kiedy dowiedziała się o nieobecności Jokara. Nie pokazywał też, że bardziej zaskoczył go jej spokój w sprawie rokowań Barbarossy i Awerkera, podczas których wszystko mogło pójść dobrze lub wręcz odwrotnie. Dla porwanego choćby cień plotki o możliwości odzyskania wolności powinien być wybuchem wewnętrznej radości. Na twarzy Kiraie malował się jednak stoicki spokój.
- Wyspa jest schronieniem bractwa piratów, podupadającego i chylącego się ku upadkowi - kontynuował Rafael. - To w głównej mierze zasługa twojego ojca, ale są jeszcze bandery, które nie składają broni. Pod jedną z nich właśnie się znalazłaś. Zobaczysz więc miejsce, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie kapitan Xerath ukrył pierwszy kufer złota zrabowany rybackim kutrem.
Nagle na stół wskoczył kot i jakby nigdy nic, usiadł pomiędzy rozmawiającymi, leniwie liżąc sobie łapy. Jego żółte ślepia uważnie obserwowały otoczenie, a uszy strzygły powietrze, wyłapując jakieś dźwięki. Pierwszy otrząsnął się Rafael, który niepewnie zerknął na otwarte drzwi, a następnie na zwierzaka, przechadzającego się w tę i z powrotem.
- Pan Adewall zapewne w tej chwili stoi na mostku - odpowiedział dziewczynie. - Chwilowo został kapitanem, więc jeśli chcesz możesz z nim śmiało porozmawiać. Ja w tym czasie przypilnuję Castera, bo w kociej formie jest jeszcze zdolny wyrządzić sobie krzywdę.
Czarny kocur, jakby słysząc słowa czarownika, lecz nie zwracając na nie jakiejkolwiek uwagi, podszedł do krawędzi blatu i miękko zeskoczył na kolana elfki, zwijając się na nich w mruczącą kulę. Nic nie wskazywało na to, że prędko miałby się ruszyć, a delikatne naciski łap miały sugerować, że przy próbie podniesienia go jest gotowy wbić pazurki i się bronić.
- Póki jest kotem to pół biedy - skomentował czarodziej, zachodząc jeszcze do komody, gdzie stały butelki pełne krwi i białego wina. Odnalazłszy jedną z pustych, Rafael wyciągnął kordzik do otwierania listów i naciął własne żyły, a strumień krwi nakierował do środka naczynia, odpowiednio zabezpieczonego przed skrzepnięciem świeżej zawartości. - Jak dojdzie do siebie podaj mu to - powiedział, pewnie nie potrzebnie, stawiając butelkę na stole, a następnie z ukłonem opuścił kajutę, by zająć się swoimi sprawami.
Na mostku tymczasem trwała martwa cisza, przerywana jedynie trzepotem żagla i skrzypieniem steru, za każdym razem, gdy trzymający go marynarz wykonywał zwrot. Obserwujący go kwatermistrz nie odzywał się. Stał, jak słup, wpatrzony w drewniane koło i podświadomie liczący jego obroty. Dwadzieścia stopni w lewo, piętnaście w prawo i stop, znaczy kurs skorygowany. Nagle do jego uszu dotarły kroki, a w nozdrza uderzył zapach medykamentów, starych ksiąg i morskiej wody.
- Barbarossa u siebie? - zapytał z wyraźną skruchą w głosie, że doprowadził kapitana do tego stanu.
- Tak - odpowiedział mu Rafael, zaglądając na mostek w celach nadzorujących. - Nic mu nie jest. Został z dziewczyną. O co poszło?
- O nią właśnie - powiedział minotaur i na prędko streścił towarzyszowi przebieg rozmowy z Casterem, która miała swój finał w jego przemianie. - Nie podoba mi się to wszystko. Coś mi mówi, że wpadliśmy w łajno po same uszy i nikt się nie kwapi, by podać nam linę.
***
Zanim Morscy, wykwalifikowany oddział do przeprowadzania abordaży opuścił pokład Wyzwolenia, Jokar i jego trytoni zdołali zebrać się w jednym miejscu i z krzywymi uśmiechami oczekiwali ich przybycia. Przewaga liczebna leończyków miała spotkać się zaraz z latami doświadczenia i niczym nieuzasadnioną żądzą mordu, kipiącą z oczu całej dwunastki. Wyszczerbione noże i haki kontra lśniące w blasku księżyca szable i trójzęby. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Nadejście marynarzy zdradził im właśnie blask ostrzy, przesuwających się wzdłuż linii kadłuba i brnących na spotkanie z mrokiem głębin. Uczepieni jej rybi najemnicy czekali w milczeniu, porozumiewając się spojrzeniami. Tutaj nie było miejsca na błąd, gdyż jeden mógł się zakończyć bardzo fatalnie. Dla jednej, jak i dla drugiej strony. Kiedy Morscy zbliżyli się już na wystarczającą odległość padł rozkaz i dwie grupy zderzyły się ze sobą w całkowitej ciszy. Woda tłumiła wszelkie odgłosy, a jedynym dowodem rozgrywającego się tam starcia była coraz szybciej rosnąca plama krwi, pochłaniająca po kolei każdego z walczących. Jokar pozbawiał właśnie kogoś oka, któryś z jego ludzi "otwierał" swojego przeciwnika, wywlekając jego jelita na zewnątrz. Ktoś próbował wypłynąć na powierzchnię używając do tego kikuta lewej ręki, a jeszcze inny zrozumieć, jak i kiedy stracił połowę twarzy. Krew rozmywała się dookoła piękną, rdzawą mgłą, w której śmierć zbierała bogate żniwa. W kotle wypełnionym ciałami brakowało jeszcze rekinów, lecz i to wkrótce uległo zmianie.
Pierwszy dostrzegł je Jokar, odbierając silne drgania i sygnały ostrzegawcze, wysyłane przez niektóre osobniki. Zaraz też nakazał zmianę taktyki. Przestano zabijać, a jedynie kaleczyć i ogłuszać oponentów, zbijając z nich żywą tarczę przeciwko ludojadom. Morscy za późno pochwycili zamiar trytonów i zanim się zorientowali walczyli otoczeni przez tysiące ostrych zębów. W powstałym chaosie nikt nawet nie zauważył, kiedy piraci Barbarossy zniknęli.
Re: Niesieni na falach...
: Pon Gru 04, 2017 5:01 pm
autor: Kiraie
Dziewczyna ucieszyła się w duchu na oświadczenie maga, iż jeszcze dziś znajdą się na stałym lądzie. Przez to też zerknęła w stronę ożywionego kwiatka i promień radości zalśnił również na jej twarzy. Widać było, że w obecnej sytuacji "cierpiąca" lilia była dla niej ważniejsza, niż ona sama. Słowa blondyna również poprawiły jej humor i Kiraie już nie mogła się doczekać przybicia do pirackiego portu. Wiedziała, że na tej wyspie jej bezpieczeństwo będzie jeszcze bardziej zagrożone, a długouchej nie stanie się żadna krzywda tylko i wyłącznie kiedy będzie siedziała w swoim nowym, większym więzieniu, ale myśl o tym, że zasadzi roślinę w ziemi i pełnym słońcu na świeżym powietrzu, wypełniała cały umysł kobiety, przez co ta nie myślała o niebezpieczeństwach i trwogach jakie ją czekają w pirackim azylu. Wysłuchała Rafaela do końca kiedy mówił o Wyspie Czaszek, ale nie przykuła do tego już takiej uwagi, zajęta zastanawianiem się czy lilia od Barbarossy, będzie miała tam jakiś pobratymców czy też nie, a jeśli będzie tam sama to jakie rośliny przy niej posadzić by miała miłe towarzystwo. I czy w ogóle będą tam jakieś inne kwiaty.
Właśnie miała o to ostatnie zapytać mężczyznę, kiedy między nimi na blacie usiadł czarny kocur ze znajomym, uwodzicielskim i zawadiackim błyskiem w oku. Kiraie od razu pojęła, że nie był to jakiś tam sobie zabłąkany futrzak tylko głowa pirackiej bandy i się poważnie zaniepokoiła.
- Pan kapitan! - odezwała się głupkowato nie kryjąc szoku jaki w niej to wywołało i zmartwienia, spowodowanego zastanawianiem się nad przyczyną jego zmiany.
Wiedziała, że na obecny stan Barbarossy nic nie poradzi, a co najwyżej będzie zapewne przeszkadzała osobistemu lekarzowi przywódcy. Zamierzała udać się do minotaura od razu po usłyszeniu odpowiedzi blondyna, wcześniej dziękując mu za jej udzielenie, ale kociak dość skutecznie udaremnił plan dziewczyny. Nie wiedziała czy wampir miał swoją świadomość otaczającej go rzeczywistości kiedy był w tej skórze i czy jego wskoczenie na kolana elfki miało być jasnym sygnałem na to by nawet się nie zbliżała do rogacza, czy był to po prostu kaprys kociej natury. Nie miało to w sumie żadnego znaczenia, tym bardziej, że kocur najpierw udeptał swoje nowe posłanie, a po chwili ułożył się do snu, asekurując się przygotowanymi w razie czego pazurami, gdyby ktoś chciał go bezczelnie strącić i przerwać drzemkę.
- Rozmowa z panem Adewallem będzie chyba musiała poczekać. - Zachichotała z rozbawieniem patrząc na mruczącą i przymilającą się kulkę futra, którą delikatnie zaczęła głaskać, drapać za uszkiem, a przede wszystkim po policzku i pod brodą. Miał bardzo ciepłą i mięciutką sierść i przez jego bliskość przestała się martwić i zastanawiać co się stało, że został wytrącony z równowagi i się zmienił.
Zbyt zajęta pieszczeniem mruczącego zwierzaka, nie zwróciła uwagi na to, że Rafael napełniał właśnie swoją krwią jedną z pustych karafek. Słysząc jednym uchem jego słowa pokiwała głową, nie zerkając nawet na postawioną na stole przez niego butelkę z czerwonym "lekarstwem" dla wampira. Kiedy odchodził podniosła na niego wzrok, łapiąc jego spojrzenie i lekko się uśmiechnęła przesyłając mu niemą obietnicę, że zajmie się kotem najlepiej jak umie i kapitanowi nic się przy niej nie stanie.
- Nie było by panu wygodniej na łóżku, niż na moich kolanach? - spytała cicho, niezwykle delikatnie przesuwając dłonią po futrze na jego grzbiecie, jakby mocniejszy i pewniejszy dotyk miał sprawić, że zwierzak rozsypie się na miliardy drobnych kawałeczków niczym niezwykle kruche szkło. Nie chciała mu zrobić krzywdy, nie chciała go też denerwować. Nie była pewna czy powinna przestać go głaskać, czy sobie tego życzył, a może po prostu miała się w ogóle nie ruszać, nie odzywać i udawać jedynie egzotyczne posłanie. - Położyłby się pan na poduszce, przykryty kocem i jakbym wyszła miałby pan ciszę i błogi spokój. - Dodała niepewnie.
Nie mówiła tego by mieć szansę na wyjście z kajuty i zrealizowanie swojego planu, bo przecież obiecała Rafaelowi, że przypilnuje Barbarossy puki nie wróci do normy, ale czuła się nieswojo i miała ogromny mętlik w głowie, przez świadomość, że oto leży na jej kolanach Postrach Jadeitów, choć w nieco bardziej owłosionej i kociej wersji. W pewnym momencie nawet oczami wyobraźni nie widziała zwierzęcia, ale właśnie samego wampira, którego gładziła ostrożnie po nagich plecach... Zarumieniła się zakłopotana i z paniką w oczach zaczęła wodzić po pomieszczeniu, starając się wymyślić co zrobić i jak się zachować. Niestety nic jej nie przychodziło do głowy, jak tylko siedzieć i czekać.
- Dziękuję panu za lilię, jest piękna, ale jeszcze piękniejsza była by w swoim naturalnym środowisku. - Szepnęła cicho, nie mając nieumarłemu za złe tego, że zabrał kwiat z wyspy i naprawdę doceniała jego gest.
***
Pod taflą wody walka trwała w najlepsze, Morscy z Wyzwolenia pragnęli jak najlepiej wykonać swoje rozkazy, a co za tym idzie jak najwięcej pirackich łotrów pozbawić życia. Wbrew temu co powiedział Awerker, nie wszyscy z mieszkańcy wód z jego załogi zeszli do falujących wód w krwawym pościgu za wrogiem, jednakże faktycznie mieli przewagę w liczebności. Straty poniosły obie strony, jednakże druzgocące znajdowały się po stronie leończyków, przez większą dzikość i gwałtowność, a przez to nieprzewidywalność trytonów z Nautiliusa. Admirał na pokładzie wydawał kolejne rozkazy do reszty załogi mało przejęty losem swoich ludzi, do których właśnie zaczęły się dobierać rekiny. Jedynie ważniejsi w hierarchii na Wyzwoleniu wiedzieli co kierowało ich dowódcą w tym posłaniu marynarzy na pewną śmierć. Ginący właśnie przy kadłubie statku żołnierze działali mniej lub bardziej na korzyść wroga Jadeitowego Sojuszu i tak właśnie przypłacili swoją zdradę, przy czym dla samego kapitana plusem było, że trytoni pod dowództwem Barbarossy mieli zmniejszoną liczebność. To jednak nie wystarczyło żądnemu zemsty i nazbyt ambitnemu oraz pewnemu siebie elfowi, który mierząc w Jokara cisnął doń harpunem. Na swoje nieszczęście nadchodząca fala osłoniła oszpeconego mężczyznę, ale broń przepiła trytona płynącego tuż za nim. Admirał zaczął ciągnąć za linę chcąc zając się schwytaną "rybką" na swoim pokładzie, niestety żerujące rekiny udaremniły jego zamiar i szybciej zajęły się krwawiącym ciałem morskiego mieszkańca.
Re: Niesieni na falach...
: Czw Gru 07, 2017 10:32 pm
autor: Barbarossa
Walkę można było uznać za zakończoną. Obie strony, dotkliwie w niej pobite, wycofały się za niewidzialne granice, wytyczone przez żerującą ławicę rekinów i towarzyszące im inne ryby mięsożerne, które, podobnie z resztą, jak hieny, czekały, aż "lwy" skończą się posilać. W naturze ten sposób symbiozy był powszechnie akceptowany, a jego zasady respektowane z największą czcią. Silniejszy zawsze miał pierwszeństwo, a słabszy albo zaczekał na swoją kolej, albo okazywał się dość sprytny, by wyrwać drapieżnikom część ochłapów. Wśród pływających wokół żerowiska ryb, na palcach jednej ręki można było wyliczyć tych śmiałków, którzy odważyli się spróbować, lecz okazali się zbyt wolni dla lasu tysiąca zębów, który kłapał i gryzł, wzniecając całe chmary morskich bąbelków. Jokar i jego trytoni obserwowali ten las w całkowitym milczeniu, to właśnie na ich oczach zginął ostatni leończyk, którego podrygująca w konwulsjach głowa została oddzielona od reszty ciała przy pomocy wielkich szczęk i połknięta przez ich posiadacza. Doprawdy śmierć godna marynarza - utonąć podczas sztormu lub umrzeć w walce z najgorszymi pomiotami oceanu.
- Co dalej, bosmanie? - zapytał jeden z rybich mężczyzn, tytułując Jokara jego okrętowym stopniem i oddając mu sztylet, który, wydawało mu się, zostawił w sercu pobratymca o innych barwach. Oszpecony nożownik w milczeniu przyjął swoją własność, a następnie przeniósł wzrok z rekinów na oddalający się okręt, nad sterem którego widniał ułożony z ręcznie kutych liter napis "Wyzwolenie".
- Zabierzemy szczątki naszych do domu i pochowamy wedle tradycji - odpowiedział po chwili, podpływając do leniwie opadających na dno szczątek, w których rozpoznał jednego ze swoich najlepszych wojowników. Z pleców jego ogołoconego z mięsa i skóry szkieletu sterczał harpun o ząbkowanym ostrzu, wybijający dziwny rytm o żebra i kręgosłup. Jokar ostrożnie wyjął broń i związał kości nieboszczyka kawałkami liny, wodorostów i strzępkami ubrań, jakie wisiały w toni morskiej po ustaniu ataku. Inni trytoni uczynili podobnie, zbierając wszystko, co udało się znaleźć. Dwie godziny później grupa sześciu zielonoskórych opuściła tamten region i skierowała się na Wyspę Czaszek, by tam zaczekać na przybycie Barbarossy i wyrządzić towarzyszom należyty pogrzeb.
***
Słysząc piąte przez dziesiąte, czarny kot nawet nie zawracał sobie głowy otoczeniem i głośno mrucząc, podsuwał co wrażliwsze miejsca pod pieszczoty, którymi obsypywała go Kiraie. Ogon uniesiony ku górze zdradzał jego wielkie zadowolenie. Palce elfki przyjemnie drapały jego uszy i podbródek, docierały w miejsca, w które nie sięgały jego własne łapy, a próba podrapania się tam, ocierając się o nogi stołu zawsze kończyła się pokaleczonym grzbietem. Do tego dochodziła całkowita ulga i poczucie bezpieczeństwa. A także brak jakiejkolwiek świadomości.
- Wybacz mu - dodał jeszcze na odchodnym czarodziej, kładąc obok butelki z krwią czystą koszulę i spodnie dla kapitana, gdyby ten postanowił się w najbliższym czasie przemienić. - Jako kot pewnie nawet nie jest tego świadomy i ulega pokusom zwykłego dachowca. Kiedy nie pływamy, staram się znaleźć lekarstwo na ten stan lub chociaż złagodzić jego następstwa. Pragnienie krwi i amnezja są bardzo częste w tym przypadku. Najpewniej, właśnie w tej chwili, jego umysł jest gdzieś zamknięty i otoczony sennym mirażem. Wybudzi się z niego, kiedy przyjdzie czas.
Na dźwięk zamykanych drzwi, kot podniósł łepek i spojrzał wymownie, najpierw na klamkę, potem na dziewczynę, jakby karcił ją i Rafaela za przerywanie mu drzemki. Następnie jego uszy zastrzygły w powietrzu, a pazury przednich łap ustąpiły, co pewnie dla kolan i ud Kiraie było odczuciem sporej ulgi. Zwierzak jednak ani myślał zeskoczyć, zaczął się tylko dodatkowo wiercić i łasić do tymczasowej piastunki, której niepokój rozprzestrzenił się i zawisł pod sklepieniem kajuty. Barbarossa wyczuł go niemal natychmiast, ze słów elfki dotarły do niego tylko dwa: łóżko i lilia, z czego oba zostały użyte w sporych od siebie odstępach, a poskutkowało to jego zeskokiem na podłogę i głośnym miau, kiedy dreptał w stronę trumny. Wyścielona ciepłym aksamitem ze wszystkich stron, zapewniała bardziej komfortowe warunki niż tradycyjne łoże, w dodatku pachnące elfką, co w świecie zwierząt znaczyło po prostu, że ta część terytorium jest już zajęta. By uniknąć zatem sprzeczki, Caster, jako czarny kot, wskoczył do drewnianej skrzyni i udeptał sobie wielką poduszkę, na której momentalnie zaległ, wyciągając przed siebie łapy.
Połowa tarczy słonecznej zdołała już zniknąć za horyzontem, kiedy uczepiony bocianiego gniazda marynarz zaczął energicznie bić w dzwonek, naprzemiennie wrzeszcząc i wskazując ląd. Pierwsze przy burcie stanęły krasnoludy, w większości kwadratowe i brodate karły ubrane w skórzane kamizelki i noszące kolorowe tatuaże na umięśnionych ramionach. To właśnie ich nawoływania zwróciły uwagę pozostałych piratów, tak, że nim ktokolwiek zdołał zareagować, Nautilius przechylił się znacząco na lewą stronę, a następnie na prawą, próbując zredukować zmianę we własnym ciężarze.
- Ilekroć zawijamy do portu, jęzory wychodzą im na wierzch - zaśmiał się minotaur, przytwierdzając topór do pleców i kierując się na główny pokład, by zaprowadzić tam należyty porządek. - No dobra, panienki! - zawołał, przechadzając się między kamratami. - Do wioseł i równo, w rytm bębnów! Zanim słońce zajdzie chcę postawić racice na twardym gruncie! Ten chybotliwy kawałek drewna trochę mi już zbrzydł. Po za tym jaką macie pewność, że wasze kobiety nie przyprawiają wam teraz rogów?
W załogę wstąpił jakby nowy duch, wszyscy rzucili się do lin i pod pokład, pracując przy ostatnim etapie tego rejsu. Poluzowano żagiel, wniesiono skrzynie do rozładunku, a przede wszystkim wywieszono banderę Wyspy Czaszek, by wartownie nie otworzyły przypadkiem do nich ognia z nowych trebuszy i balist, które krasnoludzcy inżynierowie budowali pod nieobecność kapitana.
Re: Niesieni na falach...
: Sob Gru 09, 2017 1:11 pm
autor: Kiraie
- Nie mam czego mu wybaczać, bo to nie jego wina, że zmienia się w kota. - Powiedziała bez większego namysłu zbyt zajęta głaskaniem zwierzaka, co sprawiało jej ogromną radość i przyjemność. Chciałaby otwarcie oświadczyć światu, że nie było to spowodowane naturalnym u elfów, wszelkiej maści, zamiłowaniem do natury, zwierząt i roślin, ale nie była pewna czy gdyby była człowiekiem, albo piekielną, nawet niebianką, to wciąż kochałaby tak samo mocno całą przyrodę. Nie wiedziała tego, ale to i tak nie miało znaczenia skoro była kim była.
Zastanowiła się nad kolejną częścią wypowiedzi maga i spojrzała na kocura drzemiącego na jej kolanach. Do tego też przypomniała sobie sytuację sprzed kilku dni, kiedy to Barbarossa zmienił się przez kłótnię z nią. Połączyła w milczeniu oba te fakty i przeniosła pytające spojrzenie na blondyna.
- Może wcale nie jest potrzebne jakieś wymyślne lekarstwo, czy specjalne zachowania by się na powrót zmienił. Po napiciu się... krwi - z niemałym trudem przeszło jej to przez gardło, a sama myśl o tym bardzo wyraźnie napawała ją niepokojem. Mimo to postanowiła wyjawić mu do końca swoją myśl - zawsze wracał do swojej postaci? - zapytała z może ciut większym przejęciem, niż powinien okazywać porwany więzień.
Przez ten czas spędzony na Nautiliusie, a zwłaszcza przez ostatni wieczór z pominięciem kilku nieprzyjemnych sytuacji, bardzo polubiła Barbarossę i przez to się o niego martwiła oraz chciała by znów był sobą, nawet jeśli w tej postaci ją mniej wnerwiał. - Chociaż nie powiem, w tej formie jest dużo słodszy. - Zachichotała z rozbawieniem, jednakże na tyle cicho by nie zakłócić snu czarnego pieszczocha. Oczywiście powiedziała to w żartach i liczyła, że Rafael to zrozumie.
Gdyby się okazało, że tak łatwo można przywrócić kapitana z powrotem do naturalnego stanu, blondyn nie musiałby tracić swojego czasu na pilnowanie futrzaka, a wampir zapewne byłby dużo bardziej szczęśliwy, nie mówiąc już o tym, że i on mógłby szybciej wrócić do swoich obowiązków. Kiraie nie znała ich tak dobrze, więc nie mogła zakładać, że takie rozwiązanie byłoby dla nich dużo wygodniejsze, do tego nie wiedziała praktycznie nic na temat magi i mechanizmów nią rządzących. Natomiast z tej całej sytuacji wiedziała jedynie tyle, że kapitan Nautiliusa zmieniał się w kiciusia w momencie kiedy nie mógł utrzymać nerwów na wodzy. Niby ten efekt był bezpieczniejszy dla otoczenia, gdyż zazwyczaj dochodzi do sporych sprzeczek, a nawet rękoczynów, ale miała świadomość tego, że to wcale nie jest lepszy skutek wzbierającego gniewu. Tym bardziej niepożądany u persony mającej budzić respekt, z czym ciężko kiedy ma się takie małe, puchate ciałko i mięciutkie łapki.
- Wybacz kapitanie, śpij dalej nikt już ci nie przerwie drzemki. - Uśmiechnęła się pogodnie do kocura na swoich kolanach, nie zwracając szczególnej uwagi na to, że w końcu przestał w nią wbijać swoje pazury.
To jednak co zrobił chwilę po tym zupełnie zaskoczyło dziewczynę, ale nie starała się go zatrzymywać. Po tym jak się usadowił wygodnie w trumnie, postawiła obok niej krzesło, na którym zaraz zostawiła, przygotowane przez Rafaela ubrania dla kapitana, nalała także (choć z lekkim wstrętem) czerwoną ciecz z napełnionej przez maga karafki do kieliszka, a ten postawiła na podłodze obok trumny, tak by mruczek widział naczynie ze swojego miejsca i mógł się posilić bez większych trudności kiedy najdzie go ochota. Miała teraz dogodną okazję do tego by kontynuować realizację swojego planu, jednakże w tej chwili nawet o tym nie myślała. Obiecała blondynowi, że dobrze się zajmie ich zmienionym w futrzaka, przywódcą i zamierzała się odpowiednio z tego wywiązać. Odłożyła też na bok pomysł z udaniem się do łaźni i przemyciem, chociażby twarzy. Wiadomym przecież było, że przy opiece nad czymś złe rzeczy zawsze się działy gdy tylko na moment się straciło to z oczu. Nie mając nic innego do roboty elfka westchnęła ciężko i położyła się na łóżku, odwrócona na boku tak by mogła cały czas obserwować trumnę.
Re: Niesieni na falach...
: Pon Gru 11, 2017 4:39 pm
autor: Barbarossa
Wydobywające się z wewnątrz trumny kocie mruczenie przeszło z czasem w szybki i nieregularny oddech przyduszanego astmatyka, a ten z kolei w cichy i miarowy dech pogrążonego w letargu wampira. Przemiana zaczynała cofać się w typowym dla siebie rytmie, wypełniając pustą przestrzeń "łoża" humanoidalną postacią. Najpierw wydłużeniu uległy łapy. Pokrywająca je sierść wrosła z powrotem w ciało, odsłaniając małe, dziecięce rączki, które z kolejnymi uderzeniami serca przeistoczyły się w dłonie dorosłego człowieka. A przynajmniej w jedną dłoń. Drugą była żelazna proteza, zazwyczaj nieodłączna część kapitańskiej garderoby, która miała przypominać mu o tym, że nawet wampir czystej krwi jest podatny na wpływy śmierci. Później urosły nogi, a zaraz po nich schował się długi i puszysty ogon. Całe ciało ulegało rozprężeniu, ściany trumny zatrzeszczały z tego powodu złowrogo, gdy istota w środku próbowała rozprostować skarlałe kości. Zniknął miękki koci brzuch, na rzecz umięśnionego torsu, a pionowe szparki źrenic stały się okrągłe i otoczone zamiast złotem, to głębokim błękitem spokojnego oceanu. Skróceniu uległy także zęby, prócz jednego jedynego kła, pomagającego posilać się krwią innych istot. Najmniejszym zmianom uległ czubek głowy, gdzie krótka sierść przemieniła się po prostu w czarne, lśniące i rozczochrane włosy, strzępami okalającymi okrągłą twarz. Na sam koniec, gdy zniknął już ostatni koci włosek, powrócił aksamitny głos i zdolność racjonalnego myślenia.
Barbarossa powoli otworzył oczy i utkwił wzrok w suficie, próbując zrozumieć, jaki jest dzisiaj dzień i czy w ogóle jest to dzień. Nie doczekawszy się jednak niczego z zakurzonych desek stropu, ułożył się na boku i przytknął czoło do chłodnego materiału, którym wyścielona była trumna. Wtedy też zdał sobie sprawę z tego, że leży nagi, a to, jak dobrze pamiętał z lekcji etykiety, nie przystoi dobrze urodzonemu szlachcicowi. Na całe szczęście jego szlachectwo było kwestią sporną. Odszukawszy kierunek, nieumarły powoli uniósł lewą dłoń i zaczął nią skrupulatnie poznawać otoczenie trumny. Fakt, iż reszta jego ciała spoczywała w środku w ogóle mu nie przeszkadzał. Rozsadzający ból głowy wręcz nakazywał mu pozostanie w pozycji horyzontalnej. Nagle jego metalowe palce natrafiły na szklany kieliszek z krwią, który momentalnie uniósł i wlał zawartość do swoich ust. Poczuł wzdłuż ciała przyjemnie rozpływające się ciepło, po którym odzyskał resztę władzy nad samym sobą.
- Czy ty też miewasz dni, kiedy czujesz się, jak kawałek gliny zdeptany przez stado słoni? - zapytał elfkę, wyczuwając jej obecność. A przynajmniej dając wiarę przeczuciu, gdyż nie chciał jeszcze wstawać, a tym bardziej pokazywać się jej w takim stanie. W jego głosie dało się jednak rozpoznać nutę rozbawienia, będącego dobrym znakiem na to, jakie samopoczucie towarzyszy obecnie wampirowi. - Bo ja właśnie miewam taki dzień i za nic nie mam ochoty opuszczać dziś trumny. No, ale ktoś musi pilnować tego bajzlu, który rozgrywa się za drzwiami. Byłabyś tak dobra i podała mi szablę? - dodał, łapiąc za spodnie, które znalazł na stoliku i zapinając je na biodrach, przeszedł do pozycji siedzącej. - Oraz kapelusz. Powinien wisieć na kołku.
Jego ruchy nie zdradzały wrodzonej szybkości, ale przynajmniej wyglądał już znacznie lepiej. Wygrzebując się z trumny, Barbarossa dał sobie spokój z rękawiczkami i guzikami koszuli. Po prostu nałożył biały jedwab na nagie ciało, rogi puszczając wzdłuż boków, tak, że odsłaniały szeroki pas jego umięśnionej klatki i brzucha. Rękawiczki natomiast wsadził do szuflady, nie kryjąc pod nimi swojego kalectwa.
- Nie bój się - powiedział z szarmanckim uśmiechem spoglądając w oczy Kiraie, gdy wyciągnął dłoń po pas z szablą. - To nie twój ojciec mi ją odrąbał. Zaszczyt ten przypadł pewnemu korsarzowi pod turmalską banderą, który zakochał się w jednej z członkiń naszego bractwa. Problem jednak w tym, że dziewczyna była kobietą dość rozwiązłą. Plotki głosiły, że nie było na jej okręcie pirata, z którym nie spała. Adoratorowi to jednak nie przeszkadzało, był ślepy na wszystko, a jej dostarczało to ogromnej rozrywki. Tak dużej, że uwiodła mnie, a jemu wmówiła, że to ja wyrządziłem jej krzywdę i że moja śmierć to klucz do ich wspólnej przyszłości. Dopowiedz sobie teraz resztę.
Ich rozmowę przerwało donośne pukanie, po którym do środka wszedł łysy krasnolud z rudą brodą. Miał na sobie nabijaną ćwiekami kurtkę i grube spodnie, a dodatkowo ubrudzony sadzą fartuch.
- Adewall prosi na pokład - zakomunikował Kasino, obrzucając dodatkowo elfkę spojrzeniem o zmniejszonej zawartości wrodzonej niechęci.
- Zechcesz mi towarzyszyć podczas zawijania do portu? - zapytał, przypasając miecz i poprawiając pióro w kapeluszu tak, by rzucało cień na jego twarz.
Następnie kapitan podał dłoń swojemu gościowi i wskazał kierunek. Jako gospodarz miał w obowiązku oprowadzenie dziewczyny po swoich włościach, choć teraz odbierał to w sposób bardziej osobisty.
***
Wyspa Czaszek swoją nazwę zawdzięczała samotnemu monumentowi, jakim był wyciosany z kamienia obelisk postawiony na skalnej półce. Wyrastał on spośród głębin jak wielka igła, a pozostałości okrętu dookoła wskazywały na to, że to coś wyrosło spod ziemi, przebijając pokład galeonu, w większości porośniętego już glonami i robiącego za dom krabów i mew. Jego powierzchnię zdobiły płaskorzeźby, wszystkie przedstawiające samotne, ludzkie czaszki, zespolone ze sobą potylicami, skroniami lub żuchwami. Pomimo panującej wilgoci i soli w powietrzu monument zdawał się być w idealnym stanie, jeśli nie liczyć kilku pęknięć, spowodowanych najpewniej sztormami. Za nim, w odległości nie przekraczającej połowy stai rozciągała się malownicza wyspa pokryta bujnym lasem na stokach wysokiej góry. U jej stóp stały zakotwiczone okręty, każdy w wyznaczonym przez drewniane trapy miejscu. Przed nimi zaś tętnił życiem port. Z pomiędzy drewnianych chat rozbrzmiewała muzyka, ludzie biegali w tę i z powrotem, pijąc, rozmawiając i tłukąc się nawzajem drewnianymi pałkami. Tragarze i niewolnicy rozładowywali beczki i skrzynie, upadli kupcy próbowali zarobić, a wygnani banicją kapitanowie prowadzili po karczmach nowe zaciągi, by odbudować potęgę Bractwa Piratów. Wśród lasu dachówek najbardziej wyróżniały się te pokrywające dachy zamtuzów i tawern, a także fasady bogatszych, portowych willi, rozrzuconych po mieście niczym kawałki mięsa w gulaszu. Należały one do kapitanów i kaprów, sprawujących władzę w miasteczku i dbających o jego rozwój.
Za miastem natomiast stały kamienne mury, przerwane co kilka metrów solidną basztą. Nawet z pokładu Nautiliusa dało się dostrzec szeroką, piaszczystą drogę niknącą między drzewami, a łączącą miasto z kamienną bramą, nad którą powiewały sztandary Maurii.
- Kapitan Xerath był patriotą - wyjaśnił Barbarossa, wskazując dziewczynie herby miasta umarłych. - Kazał oddawać, poprzez pośredników, dziesięć procent łupów miastu śmierci, wspomagając tamtejszą władzę i każąc się tytułować tamtejszym korsarzem. Fakt, iż Mauria nigdy nie posiadała portu, a co za tym idzie własnej floty, w ogóle mu nie przeszkadzał. Liczyła się idea, a nie sposoby jej spełniania.
Re: Niesieni na falach...
: Czw Gru 14, 2017 10:38 pm
autor: Kiraie
Zmiana w odgłosie jaki wypełniał cisze całej kajuty i dochodził z okolic trumny, zmusiła Kiraie do czujności. Podejrzewała, że nie ma się czym przejmować, a nawet należy się cieszyć, gdyż kapitan wraca do siebie, ale będąc na wrogim terenie, otoczona przez przestępców, gdzie niektórzy ścigani byli listami gończymi z niewyobrażalnie wysoką nagrodę za głowę, a co dopiero sprowadzenie żywcem przed wymiar sprawiedliwości, elfka nie mogła wykluczyć możliwości zaistnienia zagrożenia, nawet w kapitańskiej kajucie. Na moment wstrzymała oddech wsłuchując się z sercem w gardle w zmieniający się odgłos oddechu, który ostatecznie przybrał znajomą jej formę, miarowego i spokojnego, męskiego napowietrzania się. Odetchnęła z ulgą i podniosła się, aby usiąść na krawędzi łóżka, skąd w skupieniu wpatrywała się w drewniany bok trumny. Czas się niemiłosiernie dłużył, a trzaski i skrzypnięcia trumny niemal raniły uszy, przyzwyczajone do minionej chwili ciszy. W pewnym momencie Kiraie miała silną ochotę zbliżenia się do wieka i sprawdzenia czy z głową Nautiliusa wszystko w porządku, ale równie szybko co ta myśl jej zaświtała, zrezygnowała z tego zamiaru przypominając sobie, że Rafael przygotował dla wampira ubrania, które mogłyby wskazywać na to, że Barbarossa jest obecnie nagi, albo częściowo. Dziewczyna zarumieniła się na twarzy przez wizję wyeksponowanego ciała nieumarłego, gdyby wprowadziła w życie swój pomysł.
Kiedy jego głos wypełnił przestrzeń pomieszczenia, wzdrygnęła się wystraszona i wyrwana gwałtownie z zamyślenia. Szybko też zebrała w sobie wolę, aby jak najszybciej pozbyć się tego rumieńca z policzków. Nie chciała by kapitan zaczął snuć jakieś niestworzone domysły odnośnie powodu jej zaczerwienienia się. Odetchnęła kilka razy głęboko oraz cicho i postanowiła skupić swoje myśli na swoim ojcu i bezpiecznym domu, jednakże po chwili znów wracała do zawładniętych wolnością piratów i okrętu, który ku tej wolności ich wiedzie, a przede wszystkim umysł Kiraie niekontrolowanie zaczął się wypełniać postacią tego, który im wszystkim przewodził.
- Bardzo często się tak czuję, panie kapitanie. - Odpowiedziała łagodnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Cieszyła się, że dopisywał mu humor i miał dobre samopoczucie, co jej także się udzieliło. Nie chcąc by Barbarossa miał na nią długo czekać, od razu wstała z łóżka i poszła najpierw po kapelusz, a następnie po pas z szablą. - Ostatnim razem miałam taki dzień kiedy stały grunt pod stopami zmienił mi się w oceaniczne głębiny. - Wyjaśniła dając mu jego rzeczy, które trzymała tak ostrożnie jakby miały być zrobione z bardzo kruchego tworzywa.
Cała jej radość jednak z niej uleciała kiedy dostrzegła metalową dłoń kapitana. Nie wiedziała co mu się stało, nie miała odwagi o to pytać i bardzo chciała odwrócić od niej wzrok, ale nie mogła. Ciekawość i rodzące się w jej głowie pytania były tak samo silne, jak poczucie zakłopotania.
- Przykro mi z powodu pańskiej ręki. - Powiedziała ze szczerym smutkiem w głosie po tym jak mężczyzna wziął od niej swoje rzeczy. Kiraie przy tym, spuściła także swój wzrok. Nie wiedziała jak zareagować na jego słowa i choć on nie wyglądał by się przejmował swoim kalectwem, jej było szkoda wampira i naprawdę mu współczuła. A przez fakt, że stracił część kończyny przez kobietę, sprawiał, że elfka poczuła się głupio.
Na szczęście znów pomoc przybyła ze strony jednego z jego podwładnych, a nawet samego kucharza-kowala, dzięki któremu Kiraie mogła wybrnąć z tej niezręcznej dla siebie sytuacji. Na nieco łagodniejszy wzrok krasnoluda odpowiedziała swoim neutralnym spojrzeniem, nie mogła być na niego zła za to co się stało u niego w kuchni, ponieważ to ona zawiniła panosząc się po jego królestwie jak po swoim własnym kącie.
- To będzie dla mnie czysta przyjemność, panie kapitanie. - Odpowiedziała wampirowi typową formułką i dygnęła lekko choć miała na sobie luźne spodnie i nieco przydużą koszulę, której rogi u dołu z sobą związała. Po tym wyszła razem z nieumarłym z kajuty. Nie chciała dawać jego kamratom powodów do szyderstw i plotek na jej temat, dlatego starała się iść kawałek za nim, jednak to pewnie nic nie da, gdy kapitan pójdzie z nią pod ramię, jak wtedy kiedy chciał z nią odejść na stronę po skończonym tańcu.
Pirackie miasto wyglądało jak nie z tego świata kiedy zachodzące słońce zaczęło dodatkowo zalewać je falą pomarańczu przechodzącego w róż. Szczerze mówiąc nie tak sobie wyobrażała wyspę, która jak się okazało nie wyróżniała się za specjalnie od choćby samej Leonii, czy Turmalii. Jedyną chyba różnicą było to, że wszystko tu było związane z piractwem i prowadzone przez piratów. Jednakże na największą ilość podziwu niewątpliwie zasługiwał monumentalny obelisk przebijający na wylot okręt. Ten widok niemal zaparł dech w piersi dziewczyny, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Nie miała jednak czasu na podziwianie samego "pomnika" ponieważ, wampir zmusił ją do skierowania wzroku w inną stronę.
- Musiał być dobrym człowiekiem i zapewne jeszcze lepszym kapitanem. - Odparła Barbarossie opierając się o drewnianą balustradę okrętu i wpatrując się w całą postać Wyspy Czaszek, na wszystko razem i każde z osobna. Po chwili oderwała wzrok od tego wszystkiego i spojrzała na swojego gospodarza, niepewna tego o co chciałaby zapytać. - Może Mauria też nie jest takim strasznym miastem, za jakie wszyscy je uważają. - Ostatecznie zrezygnowała z poruszania delikatniejszych tematów i z zakłopotaniem znów wróciła do podziwiania zwykłego miasta na niezwykłej wyspie.
Re: Niesieni na falach...
: Sob Gru 16, 2017 5:01 pm
autor: Barbarossa
- Był jedyny w swoim rodzaju - odpowiedział kapitan, przymykając oczy i zaczerpując świeżego powietrza głębokim wdechem. Stał tak przez dłuższą chwilę, wspominając tych, którzy byli mu rodziną na niespokojnych wodach, a którzy pożegnali się już z tym światem. Ciekawe, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby został w rezydencji ojca, przyswoił zasady dyplomacji, handlu lub strategi i ożenił się z jedną ze szlachetnie urodzonych wampirzyc, wspinając się tym samym po szczeblach w hierarchii. W takim scenariuszu nigdy nie poznałby licha i nekromanty, a później Adewalla, Rafaela, Kasina, Jokara i wielu, wielu innych, z którymi pływał. Gdyby nie gorąca krew podróżnika, właśnie teraz Caster siedziałby w gabinecie i przyjmował kupców, a nie palił i grabił wybrzeża, napełniając serce radością, a kieszenie złotem. Nigdy też nie popadłby w konflikt z prawem, a już na pewno nie z oddaloną o kilkaset smoków od Maurii Leonią i nigdy, nawet w snach, nie poznałby Kiraie Awerker, córki swojego największego wroga, dziewczyny tak pięknej, że mogłaby konkurować o ten tytuł z pokusami. Dopiero myślami przy niej, Barbarossa zdał sobie sprawę, że cisza wokół niego robi się nieco niezręczna i że należałoby się odezwać, by nie zdradzić choćby fragmentu kłębiących mu się pod czaszką myśli.
- Tak samo sprawiedliwy i honorowy, co okrutny i bezbożny. Panujące tu prawa miał za nic, gwałcił je na każdym kroku, był plagą tego świata, którą chciały zmyć pokolenia ludzi takich, jak twój ojciec. Wspaniały, ale surowy mentor, lubiący czasem schłostać batem, jeśli nie wykonałem jakiegoś polecenia. Na szczęście jestem wampirem i rany po bacie goiły się jeszcze tej samej godziny, w której je zadawał. Kapitan Xerath nie znosił sprzeciwu, a wszystko i wszystkich trzymał w szachu żelazną ręką. Gdyby żył, Leonia, Turmalia, Rubidia i całe Jadeitowe Wybrzeże przy każdym zachodzie słońca oglądałyby czarny dym płonących okrętów na horyzoncie.
- Piękne marzenie - skomentował jego wypowiedź minotaur, stając po prawicy kapitana, który z kolei po swojej lewej miał postać gościa honorowego, jakim była elfka. Między Adewallem, a Casterem różnica była diametralna, pierwszy mierzył niespełna dwa sążnie, był szeroki w barkach, jak tur i ciężki niczym tuzin kafarów do wbijania pali. W szerokich dłoniach bez problemu zmiażdżyłby ludzką czaszkę, nie mówiąc już o szkodach, jakie może wyrządzić przypasanym do pleców berdyszem, gdy wpadnie w szał. W przeciwieństwie do niego, nieumarły prezentował się jak młodzik w za dużym, kiczowatym kapeluszu i szabelką, mogącą posłużyć kwatermistrzowi za wykałaczkę. Mimo to łącząca ich przyjaźń była silną więzią, której nie sposób zerwać jedną kłótnią.
- Pamiętasz kapitanie, jak mówiono nam, że na łajdactwie nie sposób się dorobić i godnie żyć? - zapytał, spoglądając na sztandary azylu i jego wieże, wyrastające ponad koronami drzew niczym ostre głazy z mglistych obłoków. - A teraz proszę, własna wyspa, dworek, skarbiec pełen złota i dwadzieścia siedem okrętów gotowych pójść na dno za naszą sprawę. Czego pirat może chcieć więcej?
- Kobiet! Rumu! Więcej złota! - rozległo się za ich plecami, a głosy należały do tłumu marynarzy, którzy już nie mogli się doczekać spuszczenia trapu i postawieniu nogi na twardym gruncie. Ich entuzjazm bardzo spodobał się Barbarossie, pirat nie krył rozbawienia, uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie. Na ten znak ci, co potrafili pływać, przeskoczyli burtę i wpław pokonali ostatnie pręty, dzielące Nautiliusa i drewniany pomost cumowy. Zwycięzców wyścigu nagrodzono owacjami, a następnie wszyscy, bez wyjątku, zaczęli wprowadzać swój okręt w wyznaczoną dla niego przestrzeń.
Łańcuch zadzwonił niczym dzwon, kotwica z hukiem uderzyła o taflę wody, a liny zatrzeszczały w wiązaniach. Adewall i Kasino, z racji siły, zajmowali się usadzeniem statku w miejscu przy pomocy żelaznych tyk, które należało wbić w dno i zaprzeć się tak, żeby elfy zdążyły zawiązać cumy. Nie chciano, by zbliżający się przypływ i odpływ zabrał ze sobą te cuda morskiej techniki. Następnie spuszczono trap i pierwsi tragarze zaczęli znosić nieliczny ładunek, którym dysponowali. Zniesiono skrzynie i sturlano beczki, które następnie załadowano na wozy i zabrano do przybrzeżnych magazynów, przed którymi tłoczyli się mieszkańcy miasteczka: rzemieślnicy, drobni kupcy i piraci wszelkiego wzrostu, płci i wyglądu. Elfy, mroczne i morskie mieszały się w tłumie z ludzkimi najemnikami, krasnoludy obwieszone bronią tłoczyły się grupami od karczmy do karczmy, a demony i inni pogrążeni byli we własnych, prywatnych sprawach.
Czołem komitetu powitalnego, który wyszedł na spotkanie kapitanowi i jego doradcom, był Jokar we własnej osobie. Za nim, w odległości kilku metrów stało kilku wysokich mężczyzn w towarzystwie swoich wybranek, wszyscy w kapeluszach i z kordelasami przy bokach oraz insygniami kaparskimi na piersi. Kobiety natomiast nosiły rozchełstane koszule, wysokie kozaki, włosy związywały chustami, a usta i twarze podkreślały ostrym makijażem. Nie trudno było się domyśleć, że byli to kapitanowie innych jednostek bezpośrednio podlegli rozkazom Barbarossy. Kawałek od nich, nieco z boku stała także niewysoka, blada, jak papier dziewczyna o długich, kruczoczarnych włosach i lekko przekrwionych oczach, ukrytymi za czarną, półprzezroczystą woalką. Cały jej strój, na który składały się długie rękawiczki, suknia do kostek i botki na płaskim obcasie, był czarny, jak smoła. To właśnie ona jako pierwsza podeszła do schodzącej na ląd pary i skłoniła jej się nisko, nie spuszczając wzroku.
- Kiraie Awerker poznaj proszę panią Raven, adoptowaną córkę kapitana Xeratha, majordomuskę jego, a teraz mojej rezydencji i moją dobrą przyjaciółkę, która będzie służyć ci radą i wszelką pomocą podczas twojego pobytu w tym miejscu - przedstawił Barbarossa, po czym puścił dłoń elfki i delikatnie pchnął ją do przodu, by przełamać zakłopotanie, które najpewniej właśnie w tej chwili ściskało jej żołądek.
- Miło panienkę poznać - odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się szczerze i odsłaniając dwa białe kiełki, znacznie mniejsze od tego, który miał kapitan Nautiliusa. Nie trudno się było zatem domyśleć, że jest ona dhampirką. - Jestem do panienki dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę, wystarczy zapukać do mojego pokoju, który znajduje się naprzeciwko pokoju panienki - dokończyła na jednym oddechu, a następnie gestem poprosiła elfkę, by ta za nią poszła.
Re: Niesieni na falach...
: Nie Gru 17, 2017 12:03 am
autor: Kiraie
Słuchała w milczeniu wypowiedzi Barbarossy na temat jego, nieistniejącego już mentora, wpatrując się cały czas w coraz to bardziej rosnący obraz miasta portowego założonego przez piratów i wszelkiej maści banitów, do którego się powoli zbliżali. Z tonu i słów wypowiedzianych przez wampira na temat licha, miała nieodparte wrażenie, że kapitan Xerath był dla wampira dużo ważniejszy niż zwykły mistrz, może nawet młodszy dowódca okrętu uważał go za swojego ojczyma, co wydawało jej się, że sam krwiopijca to dziewczynie uświadomił wprost. Kiedy Kiraie usłyszała, że w swojej pirackiej edukacji Barbarossa nie wykonywał wszystkich poleceń za co był karcony, spojrzała na niego ze zdziwieniem i otworzyła usta.
- Skoro rany po chłoście się panu, jak rozumiem, niemal od razu goiły, to dlaczego pańska rę... - nie dokończył gdyż nagle spostrzegła jak po drugiej stronie kapitana staje rogaty naturianin, który nie tylko będzie ją prześladował w snach, ale także samą swoją obecnością będzie wywoływał u niej niepokój i nieprzyjemne wspomnienia, których ślad na jej szyi już prawie całkowicie zniknął.
W tej też chwili pojęła, że wcześniejszy zamiar jaki miała wprowadzić w życie z pomocą minotaura, skoro dowódca trytonów był nieobecny na statku, nie dość, że by nie wypalił, to jeszcze zapewne wystawiłby ją na pośmiewisko innych korsarzy, którzy, Najwyższy wie jak, zareagowaliby na jej paraliżujący strach spowodowany znalezieniem się w bliskiej obecności kwatermistrza i to w dodatku bez Rafaela, czy samego wampira u boku dla ochrony. Z tego również powodu cieszyła się, że została w kajucie z panem Nautiliusa w kociej edycji. Oddaliła się nieznacznie od gospodarza udając, że jest bardzo pochłonięta obserwacją i analizą zbliżającego się portu, aż w pewnym momencie miała okazję do prostej i szybkiej, niezakłóconej żadną przeszkodą, ucieczki z powrotem do kajuty, jednakże wtedy statkiem szarpnęło, aż musiała przytrzymać się balustrady by nie upaść, kiedy zaczęto cumować w jednym z przeznaczonych do tego miejsc.
Westchnęła cicho z rezygnacją. "Dziś jest chyba mój najgorszy dzień w życiu, nic mi się nie udaje," pomyślała ponuro, a stan ten dość szybko wypłynął na powierzchnię jej twarzy. Nie chcąc ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi mieszkańców tego świata, do którego nie miała wątpliwości, że pasowała jak pięść do nosa, zdecydowała się na zejście z pokładu wraz z innymi marynarzami, ale widok tych kobiet, przy pięknie odzianych mężczyznach, niektórych oszpeconych przez przeprowadzone batalie z prawem, między sobą, albo ogólnie w przeżytych przygodach na jadeitowych wodach, skutecznie zabił jej pomysł w samym zarodku. Do tego doszły jeszcze przypominające myśli, że nie może uważać żyjących tu osób za zwykłych mieszkańców, ponieważ to był azyl dla wszelkiego rodzaju, przestępczego światka Alaranii, albo chociaż jej wybrzeży, więc nawet ci dostojnie ubrani nie przybyli tu w celach rozrywkowych, czy chociaż służbowych, ale mieli zapewne nie jedno na sumieniu.
Jak trafiona obuchem, elfka otrząsnęła się z głębin własnych myśli i wzdrygnęła kiedy Barbarossa do niej podszedł, aby razem zeszli na stały ląd do kobiety wyglądającej na miłą, ale wywołującej jakiś swego rodzaju niepokój u płowowłosej, córki największego wroga tych wszystkich, który zamieszkiwali tę wyspę, a zwłaszcza ich głównodowodzącego. Przedstawienie z młodszą nieumarłą Kiraie miała zamiar zakończyć zwykłym skinieniem, skoro Barbarossa przedstawił je sobie nawzajem i od razu, ale on nie pozwolił jej na to tym, że lekko popchnął długouchą dziewczynę, aby nakłonić ją do jakiejś odpowiedniejszej reakcji, a przede wszystkim nabrania nieco odwagi. Kiedy to zrobił zaskoczona Kiraie potknęła się nieznacznie o własne nogi, ale z łatwością utrzymała się w pionie i wchodząc już na płaski pomost rzuciła swojemu towarzyszowi przez ramię oskarżycielskie i zagniewane spojrzenie. Po tym zwróciła się do odzianej na czarno majordomuski i dygnęła jej dworsko pomimo braku sukni na sobie.
- Cała przyjemność po mojej stronie pani Raven - rzuciła jedną z klasycznych formułek.
Myślała, że na tym się wszystko zakończy. Barbarossa pochwyci jej dłoń i z dumą poprowadzi przez swoje włości, aż do rezydencji będącej jego domem na tym kawałku świata. I tym razem uderzyło w nią to jak bardzo się myliła, zamiast być prowadzoną przez to niebezpieczne miasto przez jedyną osobę, która mogła jej zapewnić absolutną ochronę, miała podążyć za zupełnie obcą sobie nieumarłą, którą, miała nadzieję, nie wbije jej kłów w szyję za pierwszym lepszym rogiem budynku, albo nie udawała miłej i łagodnej postawy tylko przez obawę utraty swojego stanowiska. Z drugiej strony wydało jej się dziwne, dlaczego też adoptowana córka mentora Barbarossy miałaby mu z taką pokorą i lojalnością służyć, skoro powinna być chyba postawiona wyżej od niego. Było to jedną wielką zagwozdką dla elfki, która nie chcąc sprawiać problemów ruszyła za nią, cały czas się nad tym zastanawiając i co chwilę upewniając się, czy sztylet podarowany przez wampira, czekał w pogotowiu wetknięty z tyłu za pas jej spodni. Bardzo chciała być choć raz dobrej myśli, ale jej nie do końca wychodziło. W końcu pierwszy raz była w takiej sytuacji i ogólnie porwana.