Widugast z początku zmarszczył brwi, lekko skonsternowany słowami Ronina. Odniósł wrażenie, jakby na moment stracił kontakt z rzeczywistością i w tym czasie padły jakieś słowa wprowadzające, które mu umknęły, a teraz słucha gdzieś od środka, nie do końca rozumiejąc związek między tym co słyszał, a tym o co zapytał. Frapowało go czym jest ta droga niebios, bo choć miał pewne przypuszczenia, były to tylko domysły a nie pewność. No i ten klasyczny problem filozoficzny, czy też konkretniej rzecz biorąc etyczny - czy zbrodnia popełniona w słusznej sprawie jest nadal zbrodnią czy też dobrym uczynkiem? Druid znał to zagadnienie od swojego mentora z dawnych lat, który debatując nad podobnymi przypadkami ze swym uczniem chciał go nauczyć odpowiedniej wrażliwości, którą powinno kierować się medium. Arhuna pamiętał te nauki jakby odbywały się wczoraj, pamiętał przestrogi starca z gór, który go wykształcił. "Przelana krew to główny czynnik, który trzyma duchy po tej stronie przejścia. Zabójca pragnie pokuty lub kontynuowania swego dzieła, a ofiara pragnie zemsty, godnego pochówku. Niewiele duchów powiązanych z mordem jest w stanie odejść w pokoju, a ty jako żywy, który ich wysłucha, musisz umieć trafnie ocenić sytuację, nie brać niczego na wiarę,a drążyć, pytać i jeszcze raz drążyć. Duchy są bardzo subiektywne, to ty musisz być sędzią..."
Gdy Ronin zreflektował się co do niefortunnego wstępu swej wypowiedzi, druid odpowiedział jedynie słabym uśmiechem mówiąc, że nic się nie stało. Od tego momentu, gdy nauki wędrowca stanowiły już logiczną całość, Widugast słuchał go z należytą uwagą i skupieniem, na moment przerywając wszystko inne co robił. Z początku była to kwestia szacunku, gdyż analizowanie czynności i zachowań ze względu na płaszczyzny materialności druid miał już we krwi, różnicę rozumiał więc intuicyjnie. Później jednak pojawiły się informacje nowe i istotne. Arhuna przyswajał je na razie bez cienia komentarza, jedynie kiwając głową. Delikatne cienie przemykające przez jego oblicze zdradzały, że ma jakieś przemyślenia na temat nauk Ronina, które póki co zachowywał dla siebie i jedyne na co sobie pozwolił, to kiwanie głową z aprobatą w miejscach, z którymi się szczególnie zgadzał. Na sam koniec, gdy wędrowiec podsumował swą wypowiedź, druid skinął mu z podziękowaniem głową i jeszcze przez moment milczał. Wziął do ust kolejne dwie łyżki zupy, by korzystać póki była ciepła. Czas ten wykorzystał na ułożenie w głowie swojej kwestii, którą dzięki temu mógł wypowiedzieć ledwo przełknąwszy posiłek.
- Czyli tak naprawdę walkę traktujesz jako jednoczesny rozwój fizyczny i duchowy - podsumował jakby sam dla siebie prostszymi słowami. - Uczysz się zadawania ciosów ze strony technicznej jak i etycznej, określającej słuszność twoich działań... Miecze istnieją po to, by wycinać głupotę z serc - powtórzył za Roninem, czemu towarzyszył pełen satysfakcji uśmiech. - To bardzo mądre słowa i szlachetna ścieżka postępowania o ile ktoś faktycznie się nią kieruje. Powiedz mi jednak, czy dobrze rozumiem: osoba o czystym i silnym umyśle, szlachetnym charakterze, zada cios wtedy, gdy będzie on konieczny, potrafią trafnie ocenić przyczyny i skutki swych działań, podczas gdy większość tych siepaczy, o których sam wspomniałeś, rani i zabija nie angażując w to uczuć wyższych i intelektu, działać na zasadzie bezmyślnych instynktów jak wściekłe zwierzęta, to miałeś na myśli?
- Mam cię ugryźć za to porównanie? - warknął Vertai, który zawsze potrafił wyłuskać takie uwagi z kontekstu.
- Powiedziałem "wściekłe zwierzęta" - odpowiedział mu druid, wyraźnie akcentując słowa. Teraz, gdy wszyscy byli świadomi istnienia widmowego wilka, Arhuna przestał się kryć i rozmawiał z nim otwarcie, chociaż chyba jako jedyny rozumiał słowa basiora. - Chore.
- Dobra, dobra... - mruknął Vertai, odpuszczając sobie dalsze kłótnie. Złożył łeb na łapach i udawał, że śpi.
- Wracając do tematu. - Thorvaldsdottir znowu skupił się na Roninie. - Nie sądzisz, że takie otwarcie się może prowadzić do nadmiernego wahania, zbyt długiego i zbyt wnikliwego roztrząsania sytuacji? Zdaje się, że prawdziwa walka nie daje ci czasu na takie zastanowienie, czyż nie jest to więc na swój sposób zgubne?
Pytanie Widugasta było dość przekorne: specjalnie przedstawił sytuację w taki sposób, by nabrała negatywnych cech - chciał zobaczyć jak Ronin się z tego wybroni. Sam gdyby miał wyrazić zdanie na podstawie swoich obserwacji, powiedziałby, że po prostu zdecydowanie płynie z doświadczenia. A tego, że im więcej się wie, tym bardziej ma się świadomość ogromu wiedzy, która pozostaje poza zasięgiem, również zdążył doświadczyć - nic wszak nie uczy pokory tak bardzo, jak klęczenie nad ciężko chorym pacjentem, któremu trzeba powiedzieć, że nie jest się w stanie go wyleczyć i jedyne co można mu zaproponować to cios łaski.
- Gdzie cię tego nauczono? - zapytał nagle, po dłuższym milczeniu, które spożytkował na kolejne kilka kęsów posiłku. W istocie bardzo go to intrygowało, gdyż w swym życiu nie spotkał jeszcze wojownika żyjącego według tak szlachetnej filozofii. Walka była jednak walką, rozlewem krwi i niesieniem śmierci i najlepszym co można było usłyszeć od osoby kroczącej drogą żelaza było "niestety czasami jest to konieczne".
Widugast już więcej razy nie przerywał milczenia. Wysłuchał odpowiedzi Ronina, skinął mu głową ze zrozumieniem i po prostu jadł. Czasami robił przerwy z łyżką uniesioną w połowie drogi do ust, jakby coś mu się przypominało i walczył ze sobą, by nie zerwać się i nie pobiec... Lecz on wtedy z reguły czarował. Kręciło mu się już od tego w głowie, bo ledwie odzyskał część sił dzięki posiłkowi, już przeznaczał je na czary, przez co czuł się raz lepiej, a raz gorzej, a jego żołądkowi bardzo nie podobało się robienie z niego wariata. Druid był jednak zdeterminowany, by szybko odzyskać siły, choćby kosztem tego, że rozbolałaby go głowa, brzuch albo oczy (nie wiedzieć czemu przeforsowanie się czarami często skutkowało dla niego bólem oczu).
- Leśny Duchu, błyskasz jakbyś był w agonii - upomniał go Vertai. - Przyciągasz spojrzenia z drugiej strony.
Arhuna skinął głową - był świadomy, że tak to mogło wyglądać w końcu na raz zużywał całą swoją energię magiczną. Coś takiego mogło się kojarzyć z rybą szamoczącą się w sieci - taki widok zawsze wywoływał zainteresowanie wśród wodnej fauny... zwłaszcza wśród drapieżników.
- Już przestaję - powiedział cicho do widmowego wilka. I tak zdołał już osiągnąć swój cel i czuł się zdecydowanie lepiej, nawet widać to było po jego ruchach, bo nagle zaczął jeść spokojniej, a jego ręka już tak nie drżała. Gdy w końcu zaskrobał łyżką o puste dno, z ukontentowaniem odetchnął i odchylił się trochę do tyłu. Przymknął oczy, by tym razem rozsądnie zapanować nad swoją magią i nie robić takiego zamieszania na płaszczyźnie magii. Gdy znowu otworzył oczy, spojrzał na siedzącą naprzeciwko gospodynię.
- Dziękuję za posiłek - zapewnił, skłaniając głowę. - I za całą pomoc, którą od ciebie otrzymałem. Teraz chyba nie ma sposobu, bym ci się odwdzięczył, lecz gdy w swej wędrówce wrócę w te strony, będę pamiętał o długu, jaki mam wobec ciebie.
Widugast bez ostrzeżenia wstał i kto widział go wcześniej mógłby chcieć rzucić się mu do pomocy, by przypadkiem się nie przewrócił, jego ruchy były jednak wyjątkowo pewne. Jakby cała jego dotychczasowa słabość była udawana.
- Czuję się już dobrze - podjął. - I chyba muszę jak najszybciej ruszać w drogę. Moje serce jest zbyt niespokojne, bym mógł usiedzieć w miejscu, muszę sprawdzić co działo się przez te sto lat z moimi bliskimi. Jeszcze raz ci dziękuję, los był dla mnie niezwykle łaskawy, że skrzyżował nasze ścieżki.
Arhuna z namaszczeniem podniósł z ławy futro Vertaia i założył je na siebie wyćwiczonymi przez lata ruchami, poprawiając wszystkie kończyny i ogon, by nigdzie się nie zaginały. Wprawne oko mogło dostrzec, że jednak nie jest tak szybki jak zdrowy mężczyzna, że niektóre czynności wykonuje dość asekuracyjnie, nie można było jednak zaprzeczyć, że jego druidzka magia zdziałała cuda. Gdy żegnał się i postukując kosturem opuszczał domostwo Rumi, widmowy wilk biegał wokół niego wyraźnie uradowany - łyse szczenie znowu okazało się być silniejsze niż by przypuszczał.
Ciąg dalszy: Widugast